Słysząc odgłosy walki na zewnątrz jaskini, zdecydował się ruszyć na pomoc. Tutaj wewnątrz i tak nie, był za wiele potrzebny. Ruszył za Kargarem ku wyjściu. W biegu sięgnął po łuk, tak iż wybiegając, mógł sięgać już po strzałę. Zatrzymał się niedaleko Liadona, tak by również móc skorzystać z osłony, jaką dawała ściana tunelu. Uniósł łuk z nasadzoną na cięciwę strzałą. Naciągnął i wycelował w zbója, który wyglądał mu na przywódcę. Przymierzając tak by trafić w jego serce, wystrzelił, licząc na to iż trafi. Może zapał rozbójników nieco stopnieje gdyby udało mu się go pozbyć? Szybkim ruchem siegnął po następną strzałę i naciągnął cięciwę ponownie. Tym razem wymierzył w najbliższego bandytę, celując w nieosłonięte oczy. Wypuścił strzałę i opuścił łuk wiedząc że więcej strzałów nie zdąży oddać. Słysząc słowa towarzysza rzucił tylko.
- Jeszcze nie.
Mówiąc to sięgnął jedną ręką ku rękojeści miecza.
- Najpierw czas na stal
Powiedział, upuszczając swój łuk obok ściany, za którą się krył. Miał nadzieję, że nikt go w tej zawierusze nie zniszczy lub nie zabierze. Następnie, odchodząc od ściany, wyciągnął oba swoje krótkie miecze i ruszył za szarżującym Kargarem ku przeciwnikom. Pilnował się, by zawsze mieć ich przez sobą. Jednocześnie dbał o to, by nie dać się okrążyć i odciąć od drogi ucieczki, spowrotem do jaskini.