Wątek: Rozdarcie
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-04-2016, 23:06   #116
harry_p
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
Klyn westchnął ciężko opuszczając miecz. Spojrzał tylko na truchło demona, zebrał ślinę i splunął na trupa z bełtem we łbie.
- Debil - warknął z uśmiechem szybko zasłoniętym workiem. Osobiście miał nadzieję, że sam odwdzięczy się pobratymcu za jego przyjazne nastawienie, gdy Azriel walczył o życie, ale taka upokarzająca śmierć, z bełtem w tył głowy, też go całkiem satysfakcjonowała.
Dalej jednak sytuacja prezentowała się znacznie gorzej. Nie żeby nigdy nie znalazł się w niewoli, ale jednak bardzo cenił sobie swoją wolność.
- Kocie? - mruknął do Tehanu.

- Teraz to kocie, co? - odparł ze zwykłą dla siebie nonszalancją. - Jestem. - Tehanu obmacał nadgarstki. Skubańcy nie bawili się w przeszukiwania. Ot zabrali wszystko poza ciuchami. Nie lubił klatek. Zwłaszcza gdy jakaś przeznaczona była dla niego i nie miał zamiaru silić się na uprzejmości. Rozejrzał się uważnie otoczeniu czy nie pilnuje ich gdzieś jakaś czuja para oczu. Potem przyszła kolej zbadanie klatki i czy dało by się znaleźć coś w zasięgu jak nie ręki to ogona. Ręka była za krótka, ale w pobliżu był kruchy patyk oraz kamień, niestety tępy. Nie liczył na wiele ale nawet najlepsi popełniają błędy. Gdy zostawiono ich samych, zaczął “pracować” nad klatką. Miał jeszcze pazury oraz zęby.
W niewielkiej odległości w klatkach zamknięte były kolejne osoby. Jaszczur oraz zakuty w “zbroję” merl. Dalej trzymali jeszcze driadę i dwójkę porwanych dzieci. Sądząc po wydeptanej wokół trawie i nieczystościach których nie chciało im się specjalnie daleko wynosić tamta trójka musiała w niewoli siedzieć już kilka ładnych dni. “Ciekawe że Arin zabrali od razu a driadę zostawili… Może trzymają ją na później? Albo na w razie czego nie chcą dziwożoną podpaść za bardzo.”
- Hej. - spróbował zwrócić na siebie uwagę jeńców - Długo tu siedzicie?

Marl od kiedy wrzucono go do klatki to nie odzywał się za dużo. Po prostu usiadł pod drewnianą ścianą opierając się o nią plecami, podkurczył nogi i splótł razem palce dłoni, zaś same ręce oparł o kolana. Nie reagował na nic, zachowywał się jakby osiągnął wewnętrzny spokój, czy inny sen na jawie. Od czasu do czasu wstawał i spacerował w kółko trzymając ręce za plecami, ot tak dla rozprostowania kości. Niewiele się zmieniło kiedy na ich małe przyjęcie biesiadne wpadła dwójka nowych gości. Dopiero zapytany przez sąsiada odpowiedział po chwili głosem nieco nieprzyjemnie zmodulowanym przez maskę - Wystarczająco długo by mieć ochotę sobie stąd pójść. Gdyby nasi mili gospodarze nie odebrali mi mojego czasomierza mógłbym w przybliżeniu panu odpowiedzieć, lecz musi pan przyjąć me najszczersze przeprosiny - poklepał się odruchowo dłonią po kieszeni na piersi eleganckiej czarnej atłasowej kamizelki. W ciągu dwóch dni odsiadki odzwyczaił się już do machinalnego wyjmowania zegarka kieszonkowego i sprawdzania godziny - Czyżbyś panie już miał dosyć? - zapytał zmartwionym tonem, który był oczywiście pełen ironii. Dzięki zaciemnionym wizjerom maski mógł bez podejrzeń obserwować wszystko co się działo w klatce i poza nią. Wystarczyło tylko poruszać gałkami ocznymi, czasem jedynie sytuacja wymagała nieco skręcenia głowy w bok. Nie przeszkadzał jaszczurowemu koledze w demolowaniu drewna, nie udzielał mu też złotych porad bo nie było to potrzebne.

- Panie? - Azriel mruknął cicho do siebie. Marlowie byli jednymi z najdziwniejszych osobników jakich spotkał i wciąż nie przestawali go zadziwiać. Jak można było do takiego puchatego zwitka kłaków jak Tehanu zwracać się per “pan”?

- No ba. - odparł zwięźle kotołak. - Co tu dużo mówić nie heblowane te deski i drzazgi żgają mnie gdy tylko siądę. - Ściągnął bluzę żałują że zabrali mu pas. Zwiną ją w ciasną linę przełożył między pręty klatki “związał” trzy najbliższe i zaczął skręcać. Najpierw tylko żeby przetestować czy pręty będą trzeszczeć.
- Orientujesz się ile do zmroku? Przyjdą jeszcze dzisiaj z michą? - próbował wypytać “eleganta”

- Było już świniobicie - nacisnął specjalnie na ostatnie słowo - Więc pewnie będzie pora posiłku. Najpierw jedzą oni, potem przychodzą do nas. Jeśli lubi pan obgryzać mięso z kości to nie powinien pan narzekać. Ale ja osobiście podziękuję za dzisiejszą porcję. Nie gustuję w ludzinie. Mam nadzieję, że kucharz jednak będzie mieć dobry dzień i przygotuje coś specjalnego dla nas - rzekł i zamilkł na chwilę po czym mruknął, co maska specyficznie zmodulowała - Barbarzyńcy… Wyrwali mi nawet spinki do mankietów… - rzeczywiście marl miał podwinięte rękawy swojej białej już nie nieskazitelnie czystej koszuli, inaczej byłyby bardzo nieestetyczne - Na razie niech pan nie próbuje nic kombinować. Jest tu kilku nadgorliwców, którzy sprawdzają posłuszeństwo nowych więźniów. To tak ode mnie na dobre rozpoczęcie owocnej więziennej znajomości - doradził spokojnym tonem słysząc po dłużej chwili ciche trzaskanie desek, na które nieznajomy zaczął napierać swoją garderobą.

Tehanu mimo wszystko wolał nie dopytywać kogo miał na myśli merl mówiąc świniobicie. Arin czy może innego jeńca ale “ludzina” i świeża plama pod jedną z klatek były dostatecznie wymowne.
- Na razie przymiarka. Nic na chybcika. - Powiedział Tehanu rozluźniając węzeł i na powrót się ubierając. - Na szczęście nadgorliwcy zwykle szybko kończą żywot. Zwłaszcza gdy pękają więzienne pręty.

- Prawidłowo, drogi panie. Pośpiech jest zgubny w skutkach. Wszystko trzeba przemyśleć, zaplanować, przygotować i dopiero potem się brać do roboty - odpowiedział Jepth z aprobatą w głosie - Przypomniał mi się pewien utwór literacki z moich rodzimych stron. “Kiedy okowy niewoli zrzucimy i na świat ruszymy...”. Co prawda autor chciał w nim przekazać, że nie warto zamykać się na innych ludzi, tworzyć iluzji swojego własnego małego światka, a odważnie stawiać czoła przeciwnościom. Poniekąd nawet to pasuje. Wie pan ile bym dał za jakąś porządną literaturę tutaj? Wszystko bym oddał - kiedy jaszczuroczłek mocował się z drewnem to mimo zachowywania najwyższych priorytetów ostrożności i ciszy to uważni wartownicy mogliby się nieco obruszyć. A prowadzona przez dwójkę rozmowa w niekoniecznie znanym oprawcom języku skutecznie owe odgłosy zagłuszała - Czytujesz panie może coś? Jakieś dzieło utkwiło w pamięci na tyle by polecić mi do spoglądnięcia? - bardzo bolało go to, że sam niewiele może zrobić bez chociażby kamienia przez co wylewał swój żal poprzez słowa.

Biedy skurkowaniec. Siedzi tu chyba znacznie dłużej niż się wydaje albo w głowie mu się pomieszało.Kotołak w pewnym momencie przestał go uważnie słuchać i zaczął pazurami naruszać podstawę dwóch sąsiadujących prętów. “Może śliski ma nieco więcej oleju w głowie” Tyle że zajęty własnymi sprawami jaszczur nie zamierzał się włączyć do rozmowy.
- A ten tam “śliski” to siedzi krócej nie? - Zapytał zmieniając temat.

- Niekoniecznie, drogi panie. To mój towarzysz powitał mnie ciepło tutaj, nie odwrotnie. Biedaczyna męczy się z wyrastającymi szponami i zębiskami, musi je gdzieś zetrzeć - westchnął z udawanym bólem jakby rzeczywiście przejął się nieistniejącym problemem jaszczuroczłeka, maska zrobiła swoje by nadać głosowi dziwnego wydźwięku - Niech sobie ulży - wolał założyć, że któryś z Faunów może znać nieco języka wspólnego więc posługiwał się szyfrem. Liczył na inteligencję, umiejętność łączenia faktów i spostrzegawczość rozmówcy. Etykietka szaleńca jaka mogła do niego przylgnąć po kilku takich dziwnych dyskusjach nie za bardzo mu przeszkadzała. Wolał być żywym szaleńcem niż martwym zdrowym na umyśle jakkolwiek komicznie to brzmi - A Ty, panie jak zamierzasz spędzić najbliższy czas w naszym skromnym towarzystwie w tak wygodnickich komnatach? Musisz przyznać, że gospodarze o nas zadbali.

Morderstwo z faunobójstwem” Chciał zaproponować ale po krótkiej obserwacji “śliskiego” stwierdził że merl może wcale nie jest taki szurnięty. Jaszczurowaty chyba próbował tego samego co on tyle że miał na to zdecydowanie więcej czasu.
- Może zapoznam się z tutejszą kuchnią. Wiesz... ja na boku z zamiłowania kucharzę. - Ton rozmowy i nastawienie kota zmieniło się diametralnie jak za dotknięciem czaru. Powrócił wesoły kucharz jakiego Azriel znał z Moronzgul.- I tu nie chwaląc się osiągam spore sukcesy. - Gdy jego głos zaczął zagłuszać odgłos piłowania nasilił próby poluzowania prętów.

- No proszę, nie spodziewałem się tutaj takich osobistości! - rzekł radośnie zamaskowany osobnik - Z chęcią spróbuję czegoś nowego, sam nie jestem mistrzem w tych rzeczach. Jadam jak prosty rzemieślnik, zwłaszcza będąc w trasie. Czas jest dla mnie bardzo cenny, wolę go spożytkować na inne sprawy. A takim mistrzom patelni i chochli jak drogi pan pozostawiam sprawy smacznych posiłków. Oczywiście za odpowiednie wynagrodzenie. Wybacz jednak, ale nie mam przy sobie ni miedziaka - już miał mówić coś jeszcze kiedy jeden z wartowników niebezpiecznie się poruszył chcąc spojrzeć na klatki. Wtedy Jepth zanucił coś cicho - I oto spogląda na nas maluczkich oko opatrzności i chroni nas od złego… - co miało być swoistym komunikatem wcześniej omówionym z gadzim towarzyszem niedoli by zaprzestać destrukcji klatki dopóki strażnik znów nie zajmie się swoimi sprawami. I tak naprawdę dwa dni spędził w taki sposób i zapowiada się, że niewiele się zmieni dopóki jaszczuroczłek nie przebije się przez drewno.

...W godzinie wojjny… - Wysyczał jaszczurowaty. Odsunął się niechętnie od swojej roboty i łypnął okiem na towarzysza. Przy okazji spojrzał na kotowatego z którym rozmawiał. - Śśświerzy narybek widzę. Witajcie w tym nienajczyssstrzym dole. - Przywitał się niechętnie widząc zbliżającego się strażnika. Zlustrował fauna spojrzeniem myśląc o tym jak by go w jak najszybszy sposób zabić. Jednak do tego potrzebowałby broni a tą mu zabrali. Wystawił nieco język z ust i najzwyczajniej w świecie wystawił go zbliżającemu się. Po czym położył się na podłodze klatki i słuchał o czym rozmawiali towarzysze niedoli.

Azriel westchnął, stukając tyłem głowy o niewdzięcznie za miękkie kraty. Zastanawiał się co mógłby zrobić, żeby dostać się do izolatki.

Tehanu zaczął powoli przyzwyczajać się do mechanicznej paplaniny… no właśnie kogo. Także gdy ten nagle zaczął śpiewać przestał hałasować i zastrzygł uszami. Nie tylko jego skrobanie ucichło. “Czyżby hasło?” Przeciągną się. Odwracając w stronę zbliżających się kroków. Zbliżała się rogacizna. Gadanie o jedzeniu nasuwało dziwne skojarzenia. Zjadło by się pieczonego koziołka… Dobrze że przekąsił chociaż michę i obozowej jadłodajni. Inaczej faun za parę godzin mógłby naprawdę wyglądać smakowicie. Uśmiechną się do myśli fauna z zaostrzonym kołkiem w dupie i jabłkiem w pysku. No nic spróbował wyglądać jak jeniec. Spokojny pogodzony z losem jeniec. Faun podszedł, obuchem topora postukał w pręty klatek. Mrukną coś co mogło by znaczyć “spokój” potem wrócił do swojego kumpla i z zapałem godnym lepszej sprawy powrócili do nic nierobienia.
Wolniej” Skarcił się w duchu.
- Co powiedział byś na pieczonego koziołka. Z majerankiem, tymiankiem i hmm… polewanego marynatą z miodu, czosnku i wina.

- Nie najczystszym, ale za to własnym! To się powinno liczyć najbardziej - marl uzupełnił jaszczurzego towarzysza dopiero kiedy faun odszedł od nich. Słysząc fantazje kulinarne kuchmistrza zamilkł przez chwilę uderzając o siebie opuszkami palców obu dłoni dosyć energicznie - Rzekłbym, żebyś pichcił oby jak najwięcej. Ale może nie rozmawiajmy o tym w tych okolicznościach bo to się może bardzo źle skończyć. Ciekawe tylko dla kogo. Głodna zwierzyna to niebezpieczna zwierzyna, ale ja tu niczego złego nie sugeruję oczywiście… Ale popić to przepysznym winem ziołowym… Może jednak ludzie nie smakują tak źle? - tu pozwolił sobie na krótki, elegancki śmiech który został obdarty ze swojej naturalności przez maskę - Jak tam te niesforne pazury, mój drogi? - zwrócił się do jaszczura.

Słysząc o planach kulinarnych wyszczerzył zęby. Kotowaty wcale nie kombinował tak źle. Pieczone koźlę na pewno musi smakować wyśmienicie. Miał już coś powiedzieć gdy stwierdził że po tych kilku dniach spędzonych w klatce jednak takie rozmyślania działają odświeżająco. Stwierdził że jeśli kocur naprawdę był takim dobrym kucharzem to on mu nawet naznosi tych kozłów do upichcenia. Bo zjadłby ich całe stadko. - [/i] Moje pazury? Corazzz lepiej, corazzzz lepiej powiadam. Chociaż przydało by ssię by praca szła nieco szzzybciej. [/i] - Zasyczał cicho unosząc się z podłogi i ponownie przysuwając do miejsca w którym starał się osłabić klatkę.

- Powitać - Tehanu wyszczerzył zęby i wystawił cały zestaw pazurów - Taka to spokojna okolica. - Potem wrócił do pracy nad prętami. - Niech tylko przypałęta się jakaś dziczyzna na pieczyste. A te lasy ponoć obfitują w zwierzynę. Gdzie to tylko ja zapodziałem moje utensylia… kucharskie bo tak to się chyba nazywa prawda? Wiecie może gdzie mogły się nam zapodziać? Kolega dajmy na to miał taki ładny nóż do mięsa.

- Wyśmienicie. Ostatnie czego bym chciał to cierpiący katusze przyjaciel, któremu szpony przeszkadzają w życiu, a i zęby nie pozwalają dobrze żuchwy przymknąć - kiwnął lekko okutą w maskę głową Jepth - Ja posiadałem przepiękną sieczkarkę do mięsa. Szatkowało je tak wprawnie, że nawet byś panie nie powiedział, że zabrał się za to jakiś byle młokos. Lecz niestety poszła służyć ichniejszym kuchtom - wskazał ukradkiem palcem w stronę wartowników - Wasze noże i tłuczki pewno też dzielą jej los. Albo czekają na lepsze czasy w jakimś zakurzonym składzie co byłoby wielkim marnotrawstwem zasobów.

- Ssspokojna, tak bardzo sspokojna. Do momentu w którym Cię zzłapią i nie wssadzą do klatki przy okazji obdzierając z całego dobytku. To przecieżzz definicja ssspokoju - Sarknął, starając się spojrzeć na jak największą część obozu poprzez kraty. Przyjrzał się najbliższemu faunowi i syknął z niezadowoleniem. Nie tylko oni potracili swój dobytek na rzecz zwierzoludzi. Obserwował okolicę pobieżnie wracając do systematycznej pracy ku wyrwaniu się z uwięzi. - Mało tu kozzzłów do ubicia? Chociażz może i racja że nie chceszz ich jeśść. Nóżz do mięśsiwa znajdzieszz zapewne tam gdzie i całą reszztę zabranego ekwipunku. Rozzdane między koźzlętami albo w którymśś budynku. Gdzieśś ssskładować to wszzzysstko muszzą. - Posykiwał podczas pracy. Chciał się stąd jak najszybciej wyrwać tak by móc w końcu ubić tych rogatych pchlarzy, którzy wpakowali go do tej klatki. Prawdę mówiąc zaczynała mu się również kończyć cierpliwość. Miał ochotę zacząć walić w ściany klatki ale wiedział że to nie ma najmniejszego sensu. Takie działanie przyniosłoby tylko odwrotny skutek od zamierzonego. - Trzeba ssię sstąd wynieśść jak najsszybciej - Syknął cicho. - Kto wie co te dranie planują albo kiedy będzie naszza kolej by posssłużyć za ssstrawę. - On nie miał ochoty na to drugie w szczególności. Za to by kozły mu posłużyły za obiad nie miał nic przeciwko jednak nie był pewien czy by się nie pochorował. Posykując sam do siebie zaczął napierać ciężarem ciała na kraty w miejscu gdzie starał się naruszyć strukturę klatki zachowując ostrożność by nie zwrócić na siebie uwagi hałasem w razie gdyby miały puścić. *

Deska chrupnęła głośnie, nie z winy Tiliara, a za sprawą tego iż dechy były stare i suche. Chrupnięcie zwróciło uwagę strażników, ale droga ucieczki stała otworem. Wyłom w kratach prowadził w kierunku lasu. Przez noc Jepth mógł oglądać gwiazdy i dobrze wiedział w którym kierunku znajduje się koczowisko, a w którym dalsza część obozu. Na wasze szczęście fauny nie biegały szybko, a wy mieliście kilka metrów przewagi. Tylko musieliście startować do maratonu już teraz, nie było powiedziane czy faunom na ich gorącą prośbę nie pomoże wataha wilków lub innych dzikich zwierząt. W granicach koczowiska obstawionych przez siły generała Griffa z pewnością bylibyście bezpieczni.

Fauny, driady, leśne istoty, chatki zbudowane z gówna i kamieni, klatki ze starych desek. Azriel warknął wściekle myśląc o utraconej zbroi, ukochanym mieczu. Te myśli zaś nakierowały go w stronę kruchych, chudych i łamliwych szyj idiotów, którzy go uwięzili.
- [i]Mamy też zamiar uciekać w dzicz? Zarżniemy kilku, odzyskamy co nasze i zajmiemy się resztą, gdy po nas przyjdą, albo jeśli uda nam się to wyłamać - warknął chwytając Tehanu za ramię. Czerwone oczy zabłysnęły w nocy, nasycając Azriela żądzą jeszcze bardziej pierwotną niż seks. - Chyba, że wolisz uciekać i poskarżyć się dla tego generała… gnolla - dodał próbując zadziałać na dumie kotołaka. Jeśli w ogóle ją posiadał.

- Śświetnie, no to już po zasskoczeniu - Syknął niezadowolony, słysząc chrupnięcie deski. Skoro już narobił hałasu to nie miał co wię przejmować. Naparł na kontrukcję jeszcze mocniej by powiększyć wyłom i gdy dziura była odpowiednich rozmiarów przecisnął się na zewnątrz. - Ssspływajmy ssstąd. Nic innego teraz i tak zrobić nie możemy. - Powiedział do zamaskowanego towarzysza i spojrzał na kotołaka. - Ssssprowadzimy tu pomoc bo to trzeba ssskończyć. Kiedy już będzie possprzątane, z chęcią pomogę przy tej koźlej uczcie, o której mówiłeśś. - Rzucił jeszcze na odchodne i nie patrząc na reakcję kogokolwiek rzucił się biegiem w kierunku lasu czując na sobie wzrok wszystkich, zwłaszcza faunów, którzy ruszyli w jego stronę by go ponownie schwytać.

Kiedy drewno trzasnęło marl pozwolił sobie obrócić lekko głowę w stronę źródła odgłosu. Potem szybko wrócił spojrzeniem do faunów, którzy jako istoty poniekąd dzikie na pewno miały godny pozazdroszczenia słuch, poza tym każdy ćwierć inteligent według Jeptha potrafiłby odróżnić charakterystyczne łamanie dużego kawałka łyka i resztek kory. Postanowił dźwignąć się gwałtownie na równe nogi i odwrócić do dwójki świeżych więźniów. Oni mogli teraz zobaczyć dokładnie maskę marla. Było ona czymś w rodzaju skórzanego worka uzupełnionego tu i ówdzie metalowymi wstawkami dla usztywnienia bądź wzmocnienia szwów jednocześnie dobrze komponując się z resztą i nadając tworowi pewnej minimalistycznej i ascetycznej estetyki. Zamiast oczu na świat spoglądał ciemnymi szkiełkami, które idealnie odbijały każde źródło światła. Tam gdzie powinny być usta marla znajdował się metalowy kaganiec jak to czasem nazywały osoby niewtajemniczone. Owy kaganiec ukrywał pod sobą skomplikowany zestaw filtrów i wentylację oraz otwory umożliwiające w miarę wygodną rozmowę jednocześnie nie dopuszczające do środka niezdrowego świeżego powietrza. Dwie rury z tworzywa podobnego do skóry najprawdopodobniej umożliwiały rozbudowanie maski o dodatkowe elementy, lecz teraz przypięte były do tylnej jej części - Jaśnie panie, bardzo bym chciał oddać tym barbarzyńcom pięknym za nadobne… - rzekł nieco zestresowanym głosem - Lecz obawiam się, że bez mojej flinty nie zdziałam za wiele… Także.. Bądźcie zdrów i żyw, a ja z mym towarzyszem prędko przybędziemy z odsieczą - nie lubił zostawiać niedomówień więc tak oto przedstawił dwóm więźniom plan. Nawet gdyby jaszczur postanowił ratować własny łuskowaty tyłek to Jepth dotrzyma słowa. Reszta będzie w rękach owego gnollskiego generała. Marl kiedy przyjął do wiadomości, że jaszczur już jest na wolności szybko rzucił się do powstałego otworu i próbując się sprawnie przecisnąć zawołał - Na wszystkich bogów jacy istnieją… Poczekajże! - po krótkiej szamotaninie pod koniec komicznie skacząc na jednej nodze by móc wyrwać z klatki drugą kończynę wreszcie mógł rzucić się w ciemny las tam gdzie zniknął towarzysz, jednak po chwili nieco zboczył z kursu odtwarzając w pamięci gwiazdozbiór i nałożył go na punkt wyjścia w postaci obozowiska faunów. Lepiej, żeby dorwali jednego niżeli dwóch w tym samym czasie.

Wybiegając z obozowiska biegł na wprost przed siebie, ku linii drzew, nie czekając aż ktoś za nim pobiegnie. Czy to sprzymierzeniec czy wróg. Nim wbiegł między drzewa obrócił łeb, by spojrzeć na sytuację za sobą. Widząc że zamaskowany dopiero się wykaraskał z klatki prychnął. - Pośśpiesz sssię bo Cię jesszzcze złapią i wsssadzą do kolejnej klatki albo jessszcze gorszzy loss Ci zgotują. - Rzucił w jego stronę i czmychnął między drzewa. Początkowo biegł prosto by po jakimś czasie skręcić i zacząć kluczyć między drzewami starając się iść w kierunku gdzie jak mu się wydawało był obóz, w którym dowodził gnoll. Jeśli uda mu się tam trafić będzie zadowolony a gdyby trafił w lesie na swojego towarzysza z klatki to jeszcze lepiej.

Tehanu zgrzytną zębami gdy śliski zawiną się z klatki zostawiając ich koźlogłowym.
- Taaa… - Odparł sceptycznie. - Jak macie mieć szansę to spieprzajcie co sił. - Przez chwilę rozważał czy dał by radę kupić im nieco czas “na szczęście” filantropia nie leżała w jego naturze.
- Łapy przy sobie, tarczogłowy. - Strząsną jego rękę niczym paskudnego robaka - Nie pomagasz i niepotrzebnie się ciskasz. Śliski nas zostawił to jest nas mniej a ich nadal tyle samo. Użyj czasem głowy inaczej niż zwykle. kotołak przyglądał się ciekawie reakcji strażników którzy nie wezwali pomocy - Może jednak śliski nie kombinuje tak źle. Odciągnie koziołki od nas. Co da nam to nieco swobody. - przeciągną zadowolony ostatnie słowo.
Gdy tylko fauny minęły jego klatkę zdjął ponownie koszulę skręcił z niej coś na kształt sznura. Gdy rogacze zniknęli w krzakach obwiną sąsiadujące ze sobą pręty nad którymi wcześniej “pracował” i zaczął je ściskać urywając prostego zacisku. Gdy usłyszał trzaski zaparł się nogami o pręty i naparł jeszcze mocniej.
- Byś się przyłożył zamiast świecić ślepkami. - Warkną do demona. - Potem ją uwalniamy - Ruchem głowy wskazał driadę. - Zna las, okolice, na pewno kocha koziołki tak samo jak my i będzie mieć u nas dług wdzięczności. Wiesz wróg naszego wroga… - dodał dla pewności.
Drewno w końcu ustąpiło i byli wolni, dzięki sile współpracy.
- W sumie to też miałbym ochotę na pamiątkowe poroże - Rzucił przez ramie do demona wychodząc na wolność.
Kot użył wyłamanej deski do wzmocnienia dźwigni przy kolejnej klatce.
- Ty pomóc? - Zapytał driady gdy pomagał jej wyjść z klatki. - Wiesz gdzie broń? Inne pomóc
Przezornie zachomikował deskę w miejsce utraconych buzdyganów i kamień.

- Zostawcie mnie! - zakomunikowała driada biegłym wspólnym - Ratujcie dzieci, mnie zostawcie! Nie mogę stąd uciec, inaczej stanie się krzywda moim siostrom. Rzeczy znajdziecie w magazynie, w tamtej chatce po drugiej stronie obozu, ale musicie uważać bo te przebiegłe fauny tak i my, rozmawiają ze zwierzętami. Każde stworzenie może być waszym wrogiem. Pośpieszcie się, z pewnością ktoś został w obozie!

Tehanu zazgrzytał zębami. Nie chciał zabierać smarkaczy. Wolał ich zostawić na “potem”. Teraz niejako musiałby poszukać wykrętu dla dziwożony a nie miał na to ani czasu ani pomysłu.
-Jak chcesz. - zostawił jej klatkę w spokoju - Obozowisko jest na wschód, nie? Jak wrócimy zarżnąć fauna to driady pomogą? Bo my po niego jeszcze wrócimy. - zapytał driady majstrując przy klatce dzieci.
- Bierzemy po smarkaczu, nasz sprzęt i w nogi. Do tego nas najęli. Po kozę wrócimy z generałem. W tłumie trudniej o strzałę w potylice. Jak co po drodze rogatego się trafi jest twoje. - Syknął do demona.
- Wy ani piskać. Bo zostawię. - warknął do dzieciaków.
Potem pogonił młodocianych przed sobą by mieć na nie oko. Poprowadził grupkę uwolnionych ostrożnie skrajem obozowiska kryjąc się za każdą dostępną osłoną. Z magazynu zabrał swoje tobołki. Rzucił okiem czy czegoś nie zachomikować i ruszył do obozowiska dopinając szlufki i rozkładając ekwipunek tam gdzie być powinien.
 
__________________
Jak ludzie gadają za twoimi plecami, to puść im bąka.
harry_p jest offline