Tunel był wąski i klaustrofobiczny, ledwie mieścił przy sobie trzy osoby. Roland trzymał się najbardziej z tyłu, nie z powodu tchórzostwa, a braku umiejętności walecznych, czego nie można było odmówić Bazyli czy Rognirowi. Ci parli do przodu, aby jak najszybciej wydostać się z podziemi i raz na zawsze opuścić obrzeża miasta. Mogli zazdrościć Rictorowi i Shade’owi, że zdążyli wdrapać się na górę, ale kto wie czy w lesie nie czyhało jeszcze więcej zagrożeń? Przejście, jakim udali się z braku innej możliwości, miało niski sufit i było wykopane amatorsko. Żadnych bel podtrzymujących ziemistą górę, żadnych wyrównań w ścian z podmokłej delikatnie gleby, lecz już o wiele twardszej, niż ściana fosy. Szli w ciszy i skupieniu, a prócz ich kroków i oddechów nie było słychać nic - do czasu.
Popiskiwania i tuptanie małych stworzonek stawały się coraz bardziej głośne, a Bazylia jako pierwsza zorientowała się, że coś się do nich zbliża. W ciemnościach tunelu, które Roland próbował przegonić słabym już ogniem pochodni, nie dało się jednak zobaczyć nadchodzącego zagrożenia. Odgłosy zwierząt wzmacniały się, a skupieni bohaterowie nasłuchiwali i wyczekiwali. W końcu pierwszy zwierz wyłonił się z cienia, a natychmiastowa reakcja Rognira, który stał z przygotowanym toporem, pozbawiła, wielkiego jak średniej wielkości psa, szczura głowy. Reszta jego brudnych towarzyszy rzuciła się do szaleńczych ataków, kąsając Johannę oraz Bazylię po łydkach. Szczury były duże, mokre, śmierdzące i bez wątpienia zarażone. Ich czerwone ślepia i żółte, wystające zęby gotowe były do pokazania, kto rządzi tymi tunelami. Roland próbował zaatakować jednego pochodnią, ten jednak przerażony widokiem ognia zdołał odskoczyć, ale w zemście ponownie ugryzł Johannę, która zaczęła się wycofywać, łypiąc nienawistnym spojrzeniem w stronę mężczyzny. Również próby Diabelstwa, aby pochwycić przeciwnika, skończyły się jedynie zranionym przedramieniem, w które zostały wbite żółte zębiska wystające ze śmierdzącej paszczy. Sprawne rzuty nożem ex-niewolnicy oraz topór półorka pozbawiły chodzącą zarazę życia, ale skutki ich ataków pozostawiły po sobie nie tylko silny ból, ale i wyczuwalne pulsacje tętnic i żył. Ciemnowłosa kobieta dosyć szybko poczuła się słabo i pobladła jeszcze bardziej, wspierając się na ramieniu Rolanda, który był zadowolony, że choć w ten sposób mógł jej pomóc. Może warunki ku temu nie sprzyjały, ale jego natura kobieciarza poczuła drobne ukłucie triumfu i satysfakcji.
Cuchnące truchła leżały przed nimi pozbawione życia, a tunel wciąż ciągnął się gdzieś przed siebie. Nie było sensu tracić więcej czasu na przyglądanie się trupom, a i brać ich jako ewentualne mięso do spożycia nie miało najmniejszego sensu, jeśli nie chcieli sie pochorować. Całe szczęście, że korytarz szedł cały czas prosto i nie posiadał żadnych rozwidleń. Gorzej jednak, że był taki długi, a jego końca jakby nie widać. Z braku orientacji w terenie podziemnym, Uciekinierzy nie mieli pojęcia, czy ten prosty korytarz gdzieś nie zakręcił, a może jest wykopany w dół, zamiast w górę lub prosto? Nie czuli żadnej różnicy.
Rozglądający się uważnie na boki Rognir, po nużącym marszu przed siebie dostrzegł coś, co wzbudziło w nim nie tylko zainteresowanie, ale i podejrzliwość. Z niezrozumiałym dla was skupieniem, półork poczuł obmacywać ścianę korytarza. Gładził ją rękoma niczym delikatną skórę kochanki, przesuwając dłońmi od góry po dół oraz na boki. Johanna westchnęła głośno i ostentacyjnie, jakby chcąc zwrócić na siebie uwagę i bezsłownie przypomnieć, że powinni iść dalej, kiedy to sprawne ręce wojownika pchnęły ścianę, na którą napierał, a ta ustąpiła, przesuwając się z pozycji równoległej, do prostopadłej w waszym kierunku i udostępniając wam dwa przejścia - po swojej prawej jak i lewej stronie.
Za ukrytym przejściem nie było jednak korytarza, a niewielkie pomieszczenie przypominające pokój. Było tutaj ułożone na podłodze posłanie z koców, prześcieradła i dwóch poduszek, zbudowana z ludzkich kości szafeczka, bez drzwiczek i szuflad oraz wykopane w ścianie wgłębienia, które robiły chyba za półki. Z ludzkiej czaszki powstał świecznik, a klatki piersiowej jakiś kosz, prawdopodobnie na śmieci, ponieważ była w nim pusta butelka, zgniecione w kulkę kartki papieru oraz jakieś podarte, zakrwawione skrawki materiału. Były tutaj nawet naczynia ulepione z gliny, zajmowały półki wydrążone w ziemistej ścianie, a wśród nich również dwie liny i coś na wzór kotwiczki.
Johanna wyczerpana i poraniona osunęła się w dół siadając na kocach. Ciężko oddychała, a oczy same jej się zamykały. Osłabiona starała się wydrzeć kawałek materiału sukni, ale szło jej topornie. Grupa osób chwilowo podzieliła się na dwie części, gdzie Rognir i Bazylia szukali pomocnych do ucieczki przedmiotów, zaś Roland starał się zaopiekować poważnie ranną kobietą.
- Te szczury musiały być jakieś zarażone, dwa ugryzienia, a ja czuję się jakby trawiła mnie gorączka - zaśmiała się ledwo zauważalnie patrząc zamglonymi oczami na Rolanda. Mogli tak porozmawiać jeszcze chwilę, mógł pomóc jej w opatrywaniu… Sary nie uratował, ale może jest jeszcze szansa dla innych? Mężczyzna dotknął rany Johanny, a w jego głowie zakłębiły się obrazy podobne do tych, które widział w klasztorze. Treść wizji jednak ukazała go w świetle znacznie innym, niż ostatnio. Widział wiele śmierci, ran ciężkich i lekkich, cierpienie, ból, rozpacz, bezmyślny rozlew krwi. Był w centrum tych wydarzeń, a jego dotyk najwyraźniej był magiczny w wielu aspektach.
Kiedy powrócił myślami do rzeczywistości, rana niewolnicy była już zasklepiona. Przetarł resztki krwi ze skóry, bo nie mógł w to uwierzyć. Po cięciu nie było ani śladu. Ja leczę…, pomyślał zdumiony i aby upewnić się, że to żadne mary, dotknął Rognira, który za takie macanie był gotów przyjebać z otwartej, jednak kojący przypływ magii leczniczej zatrzymał jego chęci… Przynajmniej na chwilę. Kiedy dotknął Bazyli, nie odczuł już tej zbawiennej mocy… Jakby zanikła.
- Jak ty to… - wyrwało się z ust zdziwionej Johanny, kiedy przyglądała się miejsu,w którym do niedawna była rana. Szybko wyjęła ze swoich klamotów niewielką książkę z czystymi kartkami i poczęła w niej coś pisać.
Rictor pamiętał. Oparł się o drzewo i osunął w dół. Ból głowy eksplodował niespodziewanie, sprawiając, że stracił rozeznanie w rzeczywistości. Zacharczał głośno wbijając palce dłoni w obolałą od wewnątrz czaszkę, jakby chciał uniknąć jej pęknięcia.
Piękna blondynka wstydząca się iść obok niego. Śmierdział gorzałą i brudem, był z tego dumny. W wizjach dostrzegł siebie, chwiejącego się na nogach i z agresją przewracającego meble. Krzyki i kłótnie, dzieci chowające się pod łóżko lub przyciśnięte do kąta pokoju, osłaniające otwartymi dłońmi swoje drobne uszka.
A on dalej krzyczał, dalej darł się na tę blondynkę. Obydwoje ubrani byli jak ludzie wywodzący się z biedy, na pewno im się nie powodziło, ale na alkohol najwidoczniej pieniądze były zawsze. Złość Rictora w jego własnych wizjach rozsadzała mu głowę, nie mógł się skupić, nie mógł uwierzyć, że to on. Nie dawał wiary, że był w stanie uderzyć tak drobną kobietę, którą kiedyś kochał. A może kocha nadal? Nawet pamiętał jej imię. Tylko co stało się potem?
Shade z niepokojem przyglądał się temu, co działo się z Rictorem. Zastanawiał się, czy wiać dalej wgłąb lasu, czy też może spróbować mu pomóc? Wyglądał na cierpiącego i jakby odpłynął stąd umysłem. Shade również poczuł ten ból głowy, ale jedyny obraz wspomnień, jaki dotarł do niego, przedstawiał puszczę z nastawionymi do niego przyjaźnie zwierzętami. Nic co sprawiłoby, że poczuł się gorzej. Właściwie, to nawet miał ochotę uśmiechnąć się pod nosem, na te miłe wspomnienia. W końcu cokolwiek pamiętał i nawet łuk nie był mu już obcy. Obrócił sprawnie broń w swych dłoniach i miał ochotę spróbować swych sił, tylko szkoda było strzał. Nie mieli pojęcia czy blisko stąd do jakiegokolwiek ucywilizowanego miasta, ile dni drogi przed nimi, a strzał tylko siedem. To za mało, aby marnować na próby celności.
Las nie był standardowym borem, jaki mieliście we wspomnieniach. Fioletowe liście, ciemne kory drzew o barwie czerni mieniącej się purpurą. Być może to kwestia braku światła, gdyż po przekroczeniu pierwszego rzędu drzew, w nicości widzieliście zaledwie na kilka stóp, a to było za mało, aby móc ocenić jak długo ciągnie się ta przestrzeń. Póki co postanowiliście pójść prosto, rozsądnym było spróbować ponownie złączyć się z Przebudzonymi, albo znaleźć nową grupę. Skoro ktoś pisał pamiętnik, to na pewno nie byliście sami. W dodatku wykopany w ścianie tunel, rzeczy znalezione przy zwłokach w fosie - to wszystko nie mogło być przypadkiem.
Stawiane ostrożnie kroki były stosunkowo ciche. Mieliście pewność co do tego, że nikt was nie śledzi oraz że las w tej części jest pusty. Nie spotkaliście żadnej zwierzyny, nawet ptaszka, a o jakichkolwiek humanoidalnych postaciach nie było nawet mowy. Ciężko też wam było określić potencjalny kierunek, z którego mogłaby wyjść grupa znajdująca się w tunelach.
Dając kolejny krok za krokiem, któryś z kolei okazał się być tym feralnym. Obydwoje w tym samym czasie natrafiliście na pustą przestrzeń pod stopami, która wypełniona była jedynie płynem. Z początku zaskoczeni, zanurzeni po pas w cieczy zastanawialiście się, czy to jakieś gęste bagna, jednak na szczęście była to po prostu woda. Dając kolejny krok wyszliście z głębokiego dołu i teraz tafla małego jeziorka, czy też mokradeł, sięgnęła wam do wpół łydek, co już było zdecydowanie bardziej znośne.
Rictor i Shade, czujni cały czas, dostrzegli płynące w ich kierunku ryby. Ciężko było się wycofać dając krok w tył, gdyż za nimi było wgłębienie, w którym woda zakrywała ich ciała niemal w połowie. Musieli szybko zareagować, jeśli chcieli uciec z mokradeł, które ciągnęły się nie tylko wzdłuż, ale i wszerz. Póki woda sięgała im nawet nie do kolan, z walką nie byłoby problemu.
Pięściarz nagle poczuł bolesne ugryzienie w pośladek, a gdy obydwoje spojrzeli zaskoczeni, zauważyli piranię, która wgryzła się mocno w ciało Rictora i nerwowo machała ogonem przy jednoczesnym ruszaniu szczęką. Najwyraźniej dwie smugi zbliżające się do nich były kolegami tej trzeciej, żarłocznej ryby.