Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-04-2016, 12:23   #21
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Gonili ich!
Musieli uciekać!
Co sił w nogach!

Nagle zabrakło ziemi pod kopytami. Bazylia zamłóciła rękoma w powietrzu w tej przerażającej chwili gdy wnętrzności podchodzą do serca, a ono samo ma ochotę zapaść się w sobie. Krótkotrwały stan nieważkości skończył się bolesnym przeturlaniem bo zboczu i ugrzęźnięciu w czymś zimnym, miękkim, ale zarazem sztywnym.

Trupy. Rzeka trupów. Martwe ciała leżały powyginane, skłębione w makabrycznym węźle. Część już zmieniła się w kości, część świeża, a część... gdzieś pomiędzy. Diabelstwu tym razem żołądek podszedł do gardła. Gdyby zjadła więcej tego dnia, co kilka pozostałych to zawartość żołądka znalazła by ujście. Lepiej było patrzeć gdzieś indziej. Jak na przykład do góry, aby dostrzec z jak wysoka spadli. To "zbocze" było w zasadzie ścianą. Przeciwległa ściana wąwozu z trupami stanowiła kolejną ścianę. Być może nieco bardziej przystępną, ale i tak ścianę.

Diabelstwo z osłupieniem patrzyło na jednego z ludzi bezczelnie grzebiącego w tej stercie zwłok. Zaprotestowała przypominając sobie, że nie mogą tracić czasu. Szok po upadku minął i należało przypomnieć sobie, że goni ich pościg. Za ile będą? Co zrobią jak już przybędą? Tego Bazylia nie wiedziała i wolała się nie dowiedzieć. Wolała być już daleko stąd, albo przynajmniej ukryta w względnie bezpiecznym miejscu. Tak jednak nie było i należało zadziałać aby to zmienić. Szybkim spojrzeniem odnalazła półorka. Widząc, że żyje i nie jęczy z bólu ruszyła za tym rozsądniejszym człowiekiem, który postanowił oddalić się od miejsca ich upadku. Niestety nie na tyle daleko, aby dziura w murze stała się niewidoczna. I on zaczął grzebać, ku przerażeniu kobiety, pomiędzy zwłokami. Wyglądało iż poszczęściło mu się, gdyż znalazł broń. Z gwoli potrzeby diabelstwo westchnęło ciężko i samemu zaczęło uważniej patrzeć na te nieruchome już istoty. Dostrzegła coś i ostrożnie podeszła w jego kierunku. Krzywiąc się niezmiernie i ledwo łapiąc równowagę wydobyła dziwny zakrzywiony kawałek drewna. Był płaski i gdy tak na niego patrzyła, coś jej podpowiedziało, że odpowiednio rzucony powróci do ręki. O ile nie trafi w cel.

Szelest i głuche uderzenie wraz z cichym trzaskiem oraz jęknięciem odwróciło kobietę od chwilowego zamyślenia. To człowiek, za którym podążyła zsunął się ze ściany. Bazylia od razu do niego podeszła wyciągając butelkę wódki z torby. Nawet specjalnie się nie zastanawiała co robi. Po prostu pomogła mu. Wciąż uważała, że jeśli sobie pomogą mają większą szansę uciec. Wolała przed sobą nie przyznawać, że gdyby nie okoliczności pewnie nie odważyła by się zrobić czegokolwiek. Sama czekała by aż zrobią z nią co chcą i skończyła by w tym właśnie rowie. Przegapiła by pewnie moment ucieczki, nie odezwała się do strażnika. Samej by zdechła mimo tego pragnienia jakie siedziała głęboko w niej. Pragnienia życia. Pewnie tylko by w ostatnich chwilach życia zawalczyła, aby umrzeć w ogniu walki. Taka ostatnia wola przetrwania.

Bazylia stała patrząc się na plecy człowieka starającego się wspiąć po raz drugi i trzeci na górę. Samej też spróbowała. I oczywiście jak to zrobiła to coś musiała schrzanić. Zerwała wszystkie pnącza po jakich mogli by się wspiąć. Takie było jej szczęście. Nawet to, że odsłoniła jakieś przejście nie poprawiło humoru. Rognir posłał jej dziwny uśmiech, którego nie zrozumiała. Nad głową przekrzywiali się ludzie, coś się działo, a diabelstwo tylko myślało czy naprawdę musi wszystko utrudniać. Do rzeczywistości przywróciły ja strzały jakie zaczęły świszczeć w powietrzu. Głośna wymiana zdań musiała przyciągnąć uwagę strażników dając im znać, że jednak ich uciekinierzy przeżyli. Nie było czasu na wspinaczkę. Chociaż Bazylia nie widziała co było na górze wąwozu, wolała by się znajdować tam niż wbiegać do kolejnego klaustrofobicznego tunelu. Podniosła mimo to te pachruście już mając cichą nadzieję, że utrudnią strzelanie i pogoń za nimi gdy już zasłoni wejście. Nawet gdyby ten dziwnie gładki na twarzy człowieczek jej nie potrącił i tak konstrukcja byłaby wątpliwej jakości. Cokolwiek było w tym tunelu zapewne okaże się gorsze niż na cokolwiek natrafią ci na górze.
 
Asderuki jest offline  
Stary 16-04-2016, 12:38   #22
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Przyjemne uczucie, które ogarnęło go w chwili uwolnienie Sary ulotniło się błyskawicznie, zastąpione trwogą. Losy ich oraz dwójki nieludzi splotły się na nowo, niestety nie starczyło im czasu na wymianę uprzejmości, kiedy w korytarzu rozległ się głośny dźwięk kutych butów strażników. Labrosse miał już z nimi do czynienia dwukrotnie. Choć w tabeli wyników tych spotkań mieli remis, to Roland’owi nie zależało jakoś specjalnie na zwycięstwie tej dziwnej rywalizacji. Bowiem wiadomy byłby finał tego spotkania.
Nie pozostało mu nic innego, jak uciekać. Żaden z nich nie miał nawet złudzeń, jaki los czekałby ich, gdyby dali się złapać. Musieli więc biec w nieznane. Musieli mieć tylko nadzieję, że tunel doprowadzi ich do wolności.

I tak rzeczywiście było. Rolanda naszła ochota by krzyknąć z radości kiedy poczuł pierwsze promienie światła na twarzy. Ale to nie radość wydarła się z jego ust, ale wrzask zaskoczenia i strachu. Grunt zniknął mu spod nóg, jednak nim zdążył dokładnie przeanalizować ten fakt, już znalazł się na ziemi zasłanej trupami. Smród rozkładających się ciał uderzył w jego nozdrza, jednak nie był jeszcze gotów by wstać. Dysząc ciężko, długo próbował opanować skołatane nerwy.
W końcu jednak mozolnie zwlókł się z ziemi i dopiero wtedy zaczął powoli analizować zaistniałą sytuację. Nie było tak źle, jak mogłoby się z początku wydawać. Podczas upadku nikomu nic się nie stało, strażnicy zostali wysoko w górze, a od wolności dzieliła ich jedynie wysoka na kilka metrów skarpa. Jednak Roland nadal nie był spokojny.

Po bezowocnym przeszukaniu zwłok, Labrosse zbliżył się do pozostawionej pod murem Sary. Rany na jej nagim ciele całkowicie pozbawiły ją piękna. Wiedział już wcześniej, że nie jest z nią najlepiej, jednak nie przypuszczał, że jej stan będzie pogarszał się w tak szybkim tempie. Dziewczyna z opuszczoną głową nie reagowała na jego słowa, a gdy wziął ja na w ramiona zdawała się mu dziwnie bezwładna. Myślał, że po prostu straciła znowu przytomność.
Mylił się.
Gdy Shade znalazł się już na górze, Roland zaczął zastanawiać się w jaki sposób uda im się wydostać Sarę, gdy nagle z coś go uderzyło. Zastygł, spoglądając na dziewczynę w swoich ramionach, po czym wolno nachylił głowę nad jej głową, spoglądając równocześnie na klatkę piersiową. Nie wyczuł oddechu na jej policzku, ani nie dostrzegł ruchu jej klatki piersiowej.

- Umarła - zakomunikował, drżącym głosem.

Bez dalszych słów położył ciało Sary pod murem miasta. Klęczał przed nią przed dobre kilka minut ogarnięty uczuciem niewypowiedzianego smutku. Wszystko poszło na nic. Ich starania, zdecydowanie, wysiłek jaki włożyli w uratowanie dziewczyny okazały się zbyt słabe by ją ocalić. Rictor by go pocieszyć, próbował argumentować iż dziewczyna umarła wolna, bez większych cierpień, jednak Roland tylko częściowo słuchał tego co ma do powiedzenia. Śmierć to śmierć. Czym takim różniła się osoba, która umarła w cierpieniach, od tej która umarła szybko i bezboleśnie? Na koniec wszystko i tak sprowadzało się do tego samego. Do chłodnego, pozbawionego życia ciała.
Ale to nie tylko śmierć dziewczyny wywołała w nim tak skrajne uczucie rozpaczy. Świadomość własnej bezsilności i słabości uderzyła go równie mocno. Zerwał naszyjnik z szyi Sary i, spoglądając na niego, poprzysiągł sobie, że już nigdy nie pozwoli wygrać swoim słabościom.

Powstał i ruszył dalej, nie oglądając się za siebie. Przeszłość miała pozostać przeszłością, a dawne porażki miały stać się lekcjami na przyszłość, a nie ciężarem ciągnącym go na dno rozpaczy.

Kiedy nadleciały pierwsze strzały i jasnym się stało, że strażnicy nie zamierzali tak łatwo zrezygnować z nich, Roland prędko chwycił pochodnię i ruszył za nieludźmi do tajemniczego tunelu.
 
Hazard jest offline  
Stary 16-04-2016, 13:09   #23
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Tunel był wąski i klaustrofobiczny, ledwie mieścił przy sobie trzy osoby. Roland trzymał się najbardziej z tyłu, nie z powodu tchórzostwa, a braku umiejętności walecznych, czego nie można było odmówić Bazyli czy Rognirowi. Ci parli do przodu, aby jak najszybciej wydostać się z podziemi i raz na zawsze opuścić obrzeża miasta. Mogli zazdrościć Rictorowi i Shade’owi, że zdążyli wdrapać się na górę, ale kto wie czy w lesie nie czyhało jeszcze więcej zagrożeń? Przejście, jakim udali się z braku innej możliwości, miało niski sufit i było wykopane amatorsko. Żadnych bel podtrzymujących ziemistą górę, żadnych wyrównań w ścian z podmokłej delikatnie gleby, lecz już o wiele twardszej, niż ściana fosy. Szli w ciszy i skupieniu, a prócz ich kroków i oddechów nie było słychać nic - do czasu.
Popiskiwania i tuptanie małych stworzonek stawały się coraz bardziej głośne, a Bazylia jako pierwsza zorientowała się, że coś się do nich zbliża. W ciemnościach tunelu, które Roland próbował przegonić słabym już ogniem pochodni, nie dało się jednak zobaczyć nadchodzącego zagrożenia. Odgłosy zwierząt wzmacniały się, a skupieni bohaterowie nasłuchiwali i wyczekiwali. W końcu pierwszy zwierz wyłonił się z cienia, a natychmiastowa reakcja Rognira, który stał z przygotowanym toporem, pozbawiła, wielkiego jak średniej wielkości psa, szczura głowy. Reszta jego brudnych towarzyszy rzuciła się do szaleńczych ataków, kąsając Johannę oraz Bazylię po łydkach. Szczury były duże, mokre, śmierdzące i bez wątpienia zarażone. Ich czerwone ślepia i żółte, wystające zęby gotowe były do pokazania, kto rządzi tymi tunelami. Roland próbował zaatakować jednego pochodnią, ten jednak przerażony widokiem ognia zdołał odskoczyć, ale w zemście ponownie ugryzł Johannę, która zaczęła się wycofywać, łypiąc nienawistnym spojrzeniem w stronę mężczyzny. Również próby Diabelstwa, aby pochwycić przeciwnika, skończyły się jedynie zranionym przedramieniem, w które zostały wbite żółte zębiska wystające ze śmierdzącej paszczy. Sprawne rzuty nożem ex-niewolnicy oraz topór półorka pozbawiły chodzącą zarazę życia, ale skutki ich ataków pozostawiły po sobie nie tylko silny ból, ale i wyczuwalne pulsacje tętnic i żył. Ciemnowłosa kobieta dosyć szybko poczuła się słabo i pobladła jeszcze bardziej, wspierając się na ramieniu Rolanda, który był zadowolony, że choć w ten sposób mógł jej pomóc. Może warunki ku temu nie sprzyjały, ale jego natura kobieciarza poczuła drobne ukłucie triumfu i satysfakcji.

Cuchnące truchła leżały przed nimi pozbawione życia, a tunel wciąż ciągnął się gdzieś przed siebie. Nie było sensu tracić więcej czasu na przyglądanie się trupom, a i brać ich jako ewentualne mięso do spożycia nie miało najmniejszego sensu, jeśli nie chcieli sie pochorować. Całe szczęście, że korytarz szedł cały czas prosto i nie posiadał żadnych rozwidleń. Gorzej jednak, że był taki długi, a jego końca jakby nie widać. Z braku orientacji w terenie podziemnym, Uciekinierzy nie mieli pojęcia, czy ten prosty korytarz gdzieś nie zakręcił, a może jest wykopany w dół, zamiast w górę lub prosto? Nie czuli żadnej różnicy.
Rozglądający się uważnie na boki Rognir, po nużącym marszu przed siebie dostrzegł coś, co wzbudziło w nim nie tylko zainteresowanie, ale i podejrzliwość. Z niezrozumiałym dla was skupieniem, półork poczuł obmacywać ścianę korytarza. Gładził ją rękoma niczym delikatną skórę kochanki, przesuwając dłońmi od góry po dół oraz na boki. Johanna westchnęła głośno i ostentacyjnie, jakby chcąc zwrócić na siebie uwagę i bezsłownie przypomnieć, że powinni iść dalej, kiedy to sprawne ręce wojownika pchnęły ścianę, na którą napierał, a ta ustąpiła, przesuwając się z pozycji równoległej, do prostopadłej w waszym kierunku i udostępniając wam dwa przejścia - po swojej prawej jak i lewej stronie.

Za ukrytym przejściem nie było jednak korytarza, a niewielkie pomieszczenie przypominające pokój. Było tutaj ułożone na podłodze posłanie z koców, prześcieradła i dwóch poduszek, zbudowana z ludzkich kości szafeczka, bez drzwiczek i szuflad oraz wykopane w ścianie wgłębienia, które robiły chyba za półki. Z ludzkiej czaszki powstał świecznik, a klatki piersiowej jakiś kosz, prawdopodobnie na śmieci, ponieważ była w nim pusta butelka, zgniecione w kulkę kartki papieru oraz jakieś podarte, zakrwawione skrawki materiału. Były tutaj nawet naczynia ulepione z gliny, zajmowały półki wydrążone w ziemistej ścianie, a wśród nich również dwie liny i coś na wzór kotwiczki.

Johanna wyczerpana i poraniona osunęła się w dół siadając na kocach. Ciężko oddychała, a oczy same jej się zamykały. Osłabiona starała się wydrzeć kawałek materiału sukni, ale szło jej topornie. Grupa osób chwilowo podzieliła się na dwie części, gdzie Rognir i Bazylia szukali pomocnych do ucieczki przedmiotów, zaś Roland starał się zaopiekować poważnie ranną kobietą.
- Te szczury musiały być jakieś zarażone, dwa ugryzienia, a ja czuję się jakby trawiła mnie gorączka - zaśmiała się ledwo zauważalnie patrząc zamglonymi oczami na Rolanda. Mogli tak porozmawiać jeszcze chwilę, mógł pomóc jej w opatrywaniu… Sary nie uratował, ale może jest jeszcze szansa dla innych? Mężczyzna dotknął rany Johanny, a w jego głowie zakłębiły się obrazy podobne do tych, które widział w klasztorze. Treść wizji jednak ukazała go w świetle znacznie innym, niż ostatnio. Widział wiele śmierci, ran ciężkich i lekkich, cierpienie, ból, rozpacz, bezmyślny rozlew krwi. Był w centrum tych wydarzeń, a jego dotyk najwyraźniej był magiczny w wielu aspektach.
Kiedy powrócił myślami do rzeczywistości, rana niewolnicy była już zasklepiona. Przetarł resztki krwi ze skóry, bo nie mógł w to uwierzyć. Po cięciu nie było ani śladu. Ja leczę…, pomyślał zdumiony i aby upewnić się, że to żadne mary, dotknął Rognira, który za takie macanie był gotów przyjebać z otwartej, jednak kojący przypływ magii leczniczej zatrzymał jego chęci… Przynajmniej na chwilę. Kiedy dotknął Bazyli, nie odczuł już tej zbawiennej mocy… Jakby zanikła.
- Jak ty to… - wyrwało się z ust zdziwionej Johanny, kiedy przyglądała się miejsu,w którym do niedawna była rana. Szybko wyjęła ze swoich klamotów niewielką książkę z czystymi kartkami i poczęła w niej coś pisać.




Rictor pamiętał. Oparł się o drzewo i osunął w dół. Ból głowy eksplodował niespodziewanie, sprawiając, że stracił rozeznanie w rzeczywistości. Zacharczał głośno wbijając palce dłoni w obolałą od wewnątrz czaszkę, jakby chciał uniknąć jej pęknięcia.
Piękna blondynka wstydząca się iść obok niego. Śmierdział gorzałą i brudem, był z tego dumny. W wizjach dostrzegł siebie, chwiejącego się na nogach i z agresją przewracającego meble. Krzyki i kłótnie, dzieci chowające się pod łóżko lub przyciśnięte do kąta pokoju, osłaniające otwartymi dłońmi swoje drobne uszka.
A on dalej krzyczał, dalej darł się na tę blondynkę. Obydwoje ubrani byli jak ludzie wywodzący się z biedy, na pewno im się nie powodziło, ale na alkohol najwidoczniej pieniądze były zawsze. Złość Rictora w jego własnych wizjach rozsadzała mu głowę, nie mógł się skupić, nie mógł uwierzyć, że to on. Nie dawał wiary, że był w stanie uderzyć tak drobną kobietę, którą kiedyś kochał. A może kocha nadal? Nawet pamiętał jej imię. Tylko co stało się potem?

Shade z niepokojem przyglądał się temu, co działo się z Rictorem. Zastanawiał się, czy wiać dalej wgłąb lasu, czy też może spróbować mu pomóc? Wyglądał na cierpiącego i jakby odpłynął stąd umysłem. Shade również poczuł ten ból głowy, ale jedyny obraz wspomnień, jaki dotarł do niego, przedstawiał puszczę z nastawionymi do niego przyjaźnie zwierzętami. Nic co sprawiłoby, że poczuł się gorzej. Właściwie, to nawet miał ochotę uśmiechnąć się pod nosem, na te miłe wspomnienia. W końcu cokolwiek pamiętał i nawet łuk nie był mu już obcy. Obrócił sprawnie broń w swych dłoniach i miał ochotę spróbować swych sił, tylko szkoda było strzał. Nie mieli pojęcia czy blisko stąd do jakiegokolwiek ucywilizowanego miasta, ile dni drogi przed nimi, a strzał tylko siedem. To za mało, aby marnować na próby celności.

Las nie był standardowym borem, jaki mieliście we wspomnieniach. Fioletowe liście, ciemne kory drzew o barwie czerni mieniącej się purpurą. Być może to kwestia braku światła, gdyż po przekroczeniu pierwszego rzędu drzew, w nicości widzieliście zaledwie na kilka stóp, a to było za mało, aby móc ocenić jak długo ciągnie się ta przestrzeń. Póki co postanowiliście pójść prosto, rozsądnym było spróbować ponownie złączyć się z Przebudzonymi, albo znaleźć nową grupę. Skoro ktoś pisał pamiętnik, to na pewno nie byliście sami. W dodatku wykopany w ścianie tunel, rzeczy znalezione przy zwłokach w fosie - to wszystko nie mogło być przypadkiem.

Stawiane ostrożnie kroki były stosunkowo ciche. Mieliście pewność co do tego, że nikt was nie śledzi oraz że las w tej części jest pusty. Nie spotkaliście żadnej zwierzyny, nawet ptaszka, a o jakichkolwiek humanoidalnych postaciach nie było nawet mowy. Ciężko też wam było określić potencjalny kierunek, z którego mogłaby wyjść grupa znajdująca się w tunelach.
Dając kolejny krok za krokiem, któryś z kolei okazał się być tym feralnym. Obydwoje w tym samym czasie natrafiliście na pustą przestrzeń pod stopami, która wypełniona była jedynie płynem. Z początku zaskoczeni, zanurzeni po pas w cieczy zastanawialiście się, czy to jakieś gęste bagna, jednak na szczęście była to po prostu woda. Dając kolejny krok wyszliście z głębokiego dołu i teraz tafla małego jeziorka, czy też mokradeł, sięgnęła wam do wpół łydek, co już było zdecydowanie bardziej znośne.

Rictor i Shade, czujni cały czas, dostrzegli płynące w ich kierunku ryby. Ciężko było się wycofać dając krok w tył, gdyż za nimi było wgłębienie, w którym woda zakrywała ich ciała niemal w połowie. Musieli szybko zareagować, jeśli chcieli uciec z mokradeł, które ciągnęły się nie tylko wzdłuż, ale i wszerz. Póki woda sięgała im nawet nie do kolan, z walką nie byłoby problemu.
Pięściarz nagle poczuł bolesne ugryzienie w pośladek, a gdy obydwoje spojrzeli zaskoczeni, zauważyli piranię, która wgryzła się mocno w ciało Rictora i nerwowo machała ogonem przy jednoczesnym ruszaniu szczęką. Najwyraźniej dwie smugi zbliżające się do nich były kolegami tej trzeciej, żarłocznej ryby.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 21-04-2016 o 11:12. Powód: Obrazek do poprawki.
Nami jest offline  
Stary 18-04-2016, 21:32   #24
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ucieczka na ślepo niezbyt się opłacała, o czym Shade się przekonał, gdy zaczęli się taplać w jakimś bagienku.
Co gorsza wnet się okazało, że tutejsze wody są zamieszkane... i to bynajmniej nie przez byle pijawki.
Czy niespodziewanie wraz z Rictorem wleźli na czyjeś tereny łowieckie, czy też trzy rybki zaplątały się tutaj przypadkiem (podobnie jak ich dwójka) - trudno było orzec. Powody zresztą ważne nie były; ważne były skutki.
Shade aż jęknął z bólu, gdy kilkadziesiąt ostrych jak igły ząbków wbiło mu się w nogę. Machnął mieczem, chcąc się zrewanżować za ból, strach i rozlaną krew... i ku swemu zdziwieniu trafił. Na dodatek tak skutecznie, że ostrze przecięło napastliwą rybę na pół.
Przez moment Shade wpatrywał się w idące na dno kawałki ryby, zaskoczony własnymi umiejętnościami i efektami ciosu, po chwili jednak zadowolenie z niego spłynęło - ryby były trzy, a Rictor był w poważnych tarapatach.

Zagrożenie dla Ricora zmniejszyło się, i to znacznie, bowiem jedna z pozostałych ryb zwróciła swe zgłodniałe oczka w stronę innego celu. Czyżby uznała, że Rictor na dwie to za mało?
Chociaż to rybka była w swoim żywiole, to jednak Shade uniknął ugryzienia. Nie dość, że uniknął, to jeszcze się zrewanżował, a ostrze jego miecza wyrzezało krwawą krechę w boku ryby...

Kolejna wymiana ciosów i ugryzień zakończyła się zwycięstwem Shade'a, który wyszedł z tej akcji bez szwanku.
Niestety na ratunek dla Rictora było już za późno - ostatnia z żarłocznych ryb była tak agresywna, że kompan Shade'a zwalił się do wody.
I być może Shade powinien w tym momencie zrobić w tył zwrot i oddalić się na z góry ustalone pozycje (czyli mówiąc po ludzku dać drapaka). Rictorowi nie można było już pomóc, rybka była zajęta posiłkiem, Shadem się nie interesowała. Ten ostatni jednak był idiotą, który postanowił pomścić śmierć kompana.
Kolejny cios mieczem odwrócił uwagę ryby od smacznego jedzonka. Choć jednak ranna, nie zamierzała ustąpić z pola walki. Albo była zbyt głodna, albo zbyt zażarta, albo zbyt głupia...
W każdym razie nawet się nie zawahała i natychmiast wbiła swe zębiska w nogę Shade'a. Ten zaklął, lecz niewiele mógł poradzić, prócz podjęcia kolejnej próby pozbycia się namolnego wodnego kręgowca.
Oko za oko, ząb za ząb.
Shade co prawda gryźć nie zamierzał, nóg rybce z zadka powyrywać nie mógł, ale miał w dłoni argument skuteczniejszy, niż setka zębów.
Kolejne uderzenie pozbawiło rybę sporej ilości krwi i łusek, lecz uparciuch nie zamierzał rezygnować. Na szczęście rany na tyle osłabiły jego zdolności manewrowe, że kolejny atak chybił.
Ten pech nie spotkał tym razem Shade'a. Ostrze jego miecza po raz kolejny trafiło rybę, wraz z życiem wybijając jej wszystkie myśli - nie tylko o zemście, ale i jedzeniu czegokolwiek kiedykolwiek.

Shade podszedł do Rictora, lecz okazało sę, że temu cud jedynie mógłby pomóc.
- Ty durniu... Chciałem ci urąbać kawał kija. Albo dać choćby nóż. A ty ciągle swoje. Pięści i pięści.
- A głupia rybka całą łapę ci odgryzła - dodał ponuro.

O pochówku nie było mowy. Do suchego lądu było dość daleko, a Shade nie miał tyle sił, by targać kompana przez kilometry (być może) bagien i innych grzęzawisk.
- Spoczywaj w pokoju - powiedział, po czym odciął kolejny kawał swej koszuli, by zabandażować kolejne rany. Gdy tylko krwawienie zostało powstrzymane, chwycił jedną z utrupionych ryb (ale nie tę, która posilała się Rictorem) i ruszył przed siebie, w nadziei, że kiedyś moczary się skonczą.
Miał tylko nadzieję, że z powodu ciemności nie będzie krążyć w kółko...

Krwi dokoła było dużo, a każdy wiedział, że krew przyciąga drapieżniki, a z tymi Shade nie bardzo chciał mieć do czynienia. Rzucił się do biegu, skręcając w prawą stronę. Niestety okazało się, że mokradła ciągną się naprawdę przez długie kilometry i po kilku minutach bieg został zastąpiony szybkim chodem. Ból zranionego uda dawał o sobie znać, a przesiąknięte wodą buty z każdym krokiem chlupotały coraz bardziej.
Brnąc przez mokradła mogło się odczuć pewien niepokój. Wokół było nieprzyjemnie ciemno, co uniemożliwiało nawet określenie pory dnia. W dodatku człowiek widział zaledwie na paręnaście stóp, co jeszcze bardziej wzmagało niepewność i lęk.
W końcu jednak poziom wody zaczął się obniżać, aż w pewnym momencie Shade poczuł pod nogami miękki grunt, a chlupot wody zastąpiony został przez ciamkanie, jakie wydają buty gdy je się wyciąga z mokrej, ciągliwej mazi. Jeszcze kilkanaście kroków przez błoto i dało się wyjść na o wiele bardziej twardą powierzchnię. Nie wiedział jak długo brnął przez mokradła, ale miał nieodparte wrażenie, że trwało to godzinami.

Najchętniej zatrzymałby się na dłużej, rozpalił ogień, raz jeszcze opatrzył rany, ale otoczenie nie zachęcało do postoju. Grunt, chociaż teoretycznie można go było zaliczyć do suchego lądu, stale był wilgotny i rozpalenie tutaj ognia graniczyłoby z cudem. Jedyne, co można było zrobić, to iść dalej.

W końcu jednak dotarł szczęśliwie do miejsca, gdzie piasek był suchy, a jego ziarenka nie kleiły się palców. Gałęzi dokoła było pod dostatkiem, było jakieś zwalone drzewo, na który można bylo usiąść, a nawet - ku zachwytowi Shade'a - przez korony drzew nieśmiało przebijało się słońce.


Czy czasem nie była to maleńka wysepka w oceanie moczarów, czy też może Shade dotarł do końca bagien - tego nie wiedział. Nawet nie zamierzał się zastanawiać i skorzystał z tego, że miejsce było odpowiednie.
Oczyścił kawałek ziemi i ułożył gałęzie na ognisko. Co prawda ogień udało mu się rozpalić dopiero po kilkunastu próbach (jakoś nie potrafił znaleźć odpowiedniego kamienia), ale w końcu udało się.
Gdy złoto-czerwone płomyki zaczęły pożerać zgromadzony chrust Shade zabrał się za rybę. Wypatroszył, a potem oblepił gliną i wpakował w gorący popiół, rozgarnięty wcześniej jedną z gałęzi.
Chciał co prawda zawinąć najpierw rybę w jakieś liście, lecz każdy, który zerwał, ociekał czarną, śmierdzącą mazią, a poza tym cuchnął trupem. Lepiej sobie było darować sobie takie dodatki.

Czekając, aż ryba 'dojdzie' Shade ściągnął buty i spodnie, chcąc wysuszyć jedno i drugie, a potem z rozdartego plecaka wysupłał kilka długich nici. Zrobił w materiale kilka dziurek, po czym w niezbyt elegancki, ale za to solidny sposób zaszył dziurę w plecaku.
No i raz jeszcze zajął się raną nogi. Co prawda koszula straciła rękawy, ale rana była wreszcie należycie opatrzona. Na tyle przynajmniej, na ile potrafił to zrobić Shade.
Co chwila dorzucał do ognia, pilnując tylko, by ognisko jak najmniej dymiło.

Czas płynął.
Wreszcie Shade wyciągnął rybę z prowizorycznego piekarnika. Pomagając sobie nożem i ostruganym kawałkiem patyka, często dmuchając, zabrał się za pospieszne jedzenie - całkiem jakby się obawiał, że zaraz coś go dopadnie i pozbawi z trudem zdobytego pożywienia.

Rybka do najmniejszych nie należała. Shade już prawie się najadł, a nie zniknęła nawet połowa tego, co sobie zdołał przyszykować. A smakowało mu mimo braku jakichkolwiek przypraw.
Zajęty spożywaniem rybki Shade poczuł nagle dotyk w okolicy stopy. Z trudem powstrzymał się przed wrzaśnieciem. Ujął mocniej nóż, chcąc zdzielić intruza... i wtedy spostrzegłeś, że zwinięty w kulkę jeż uderzył go w kostkę. Niespodziewany gość nic sobie nie robił z obecności dużo od niego większego człowieka. Spokojnie spoczął obok nogi Shade'a, całkiem jakby chciał się ugrzać przy ogniu.
Shade przez moment zastanawiał się, co jadają jeże, po czym podsunął zwierzaczkowi kawałek pieczonej ryby. Zwierz przerażony nagłym ruchem cofnął się lekko i zwinął w kłąb, ale po chwili wysunął nos i powąchał rybę. Nie skubnął jednak ani kawałka. Albo nie lubił pieczeni, albo też po prostu nie był głodny.
- Nic innego nie mam - zapewnił Shade, co również jeża nie wzruszyło.

Ogień trzaskał wesoło, a Shade rozkoszował się ciszą i spokojem. Mimo tego rozglądał się dokoła, dzieląc swą uwagę między otoczenie, rybę, ogień i jeża.

Czas płynął w spokoju, a jeż dzielnie trwał przy nodze. Shade zdążył wyschnąć, ogrzać się, odpocząć a nawet zjeść. Słońce przebijające się przez rzadsze w tej okolicy korony drzew, niespiesznie chyliło się ku horyzontowi, sądzić jednak można było, że miną jeszcze dobre trzy-cztery godziny, nim nadejdzie zmierzch. Nagle mały towarzysz Shade'a począł ruszać noskiem, rozglądając się dokoła, a potem niespiesznie powędrował w stronę bagien, zatrzymując się co chwila i zerkając na mężczyznę. Śmieszne, ponieważ jego zachowania nie dało się wytłumaczyć żadną logiką, ale z drugiej strony tak długie siedzenie w miejscu przy ognisku mogło sprowadzić intruzów.
Dobra wróżka w postaci jeża?
Shade'owi było obojętne, w którą stronę pójdzie. Jeśli jeż zaprowadzi go do mokradeł, to po prostu zawróci i pójdzie w inną stronę. Byle przed zmrokiem znaleźć jakieś suche miejsce.
Oczyścił ostrze noża, wpakował do plecaka resztki ryby i krzemień, a potem starannie zasypał ognisko.
Ostrożnie, rozglądając się dokoła, gotów w każdej chwili sięgnąć po broń, ruszył w ślad za kolczastym przewodnikiem.
 
Kerm jest offline  
Stary 19-04-2016, 22:12   #25
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Z deszczu pod rynnę. Bardzo mokrą rynnę. Wdepnęli prosto w bagna. Mimo wszystko lepszego to niż ciemna jaskinia. Mieli pole widzenia wolne od mroku i ścian i przewagę w postaci nie noszenia ciężkiej zbroi ciągnącej w takich miejscach w kierunku dna. Rictor był więc zadowolony. Musieli tylko przedrzeć się przez bagna do… w sumie nieważne gdzie. Byle dalej od miasta.
I właśnie wtedy Shade i Rictor zostali zaatakowani, przez ryby. Duże i z dużymi zębami, ale jednak ryby. Atak stworzonek tych był szybki i niebezpieczny, a ich ugryzienia bolesne. Co Rictor zauważył dość wcześnie. Ale ból zaślepił go gniewem i wściekłością. I atakował na oślep uznając że albo one zginą, albo on…
I miał rację. Wkrótce oślepiający gniewem ból został zastąpiony zmęczeniem wywołanym utratą krwi.
Rictorowi zrobiło się ciemno przed oczami, z trudem utrzymywał równowagę… w końcu upadł i ciemność znów go pochłonęła. Tym razem… nikt go już nie mógł uratować.


Umierał nie potrafiąc jednak wykrzesać z siebie przerażenia z tego powodu. Był zmęczony ucieczką, był zmęczony walką, niesieniem bramy… zmęczony.
Był też poza miastem. Wydostał się z tego piekiełka, wydostał się z niewoli, wyrwał się z tego otępienia w jakim go więziono. Umierał w walce, umierał na własnych warunkach, umierał szczęśliwy. Shade nie zauważył na jego twarzy uśmiechu, zresztą czemu miałby? Shade miał ważniejsze sprawy na głowie, jak choćby własne przeżycie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 22-04-2016, 14:56   #26
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Bazylia zaczynała nabierać nadziei z każdym krokiem oddalającym ich od fosy. Za nimi jeszcze nie zaczęła wrzeć pogoń, więc może mieli szansę ujść z życiem. Oczywiście zaniepokoiła się gdy półork zamiast dalej przeć do przodu z bliżej niewyjaśnionego powodu zaczął obmacywać ścianę. Już miała zapytać się co wyprawia, ale ściana drgnęła.

- Imponujące - powiedział Rognir bardziej do siebie niż do reszty towarzyszy, gdy tylko weszli do ukrytego pomieszczenia, w którym wszystkie meble były wykonane z ludzkich kości.
- Teraz już wiemy co robili z trupami - puścił oko w stronę stojącej tuż za nim Bazylii, po czym zaczął dokładnie przeszukiwać pomieszczenie. Znalazł linę z kotwiczką, którą zagarnął dla siebie.
- Ani trochę mi się to nie podoba - mruknęło w odpowiedzi diabelstwo. - Nie powinniśmy tutaj zbyt długo zostawać…
- Mnie się wydaje - wtrąciła się niewolnica, odrywając się od pisania dosłownie na chwilę
- Że tutaj po prostu ktoś się schronił. Polemizowałabym co prawda nad słusznością krycia się akurat przy fosie tego miasta, ale to też nie wróży dla nas nic dobrego, no bo… - zrobiła krótką pauzę, aby wziąć oddech - Jeśli ta osoba wolała ukryć się tutaj, niż gdzieś poza obszarem miasta, to jak bardzo niebezpiecznie musi być poza nim? - pytanie, na które być może długi czas nie poznają odpowiedzi, zawisło w powietrzu, gdy kobieta zamilkła.
- Nie wiem - odpowiedział sucho półork na zadane pytanie, kiedy tylko przestał się rozglądać po pomieszczeniu, a trwało to trochę.
- Nie mam jednak zamiaru tu zostać na dłużej. Powinniśmy się oddalić zanim wrócą tu strażnicy - nie czekając za resztą, półork opuścił pomieszczenie i ruszył dalej. Po drodze rozpalił swoją ręcznie wystruganą fajkę i zaciągnął się kilka razy.
Johanna siedziała jeszcze przez chwilę w zamyśleniu, a obok niej siedział Roland, któremu chyba też nie w smak była cała ta podróż. Owszem, ruszenie się stąd było pomysłem najlepszym z możliwych, gdyż nie mieli pewności, czy strażnicy nie pójdą za nimi w ślad, jednakże tak szybkie pójście dalej, bez grama odpoczynku było męczące. Chcąc nie chcąc, wszyscy jednak zebrali się i ruszyli za półorkiem, który nie oglądając się nie zwolnił nawet kroku.
Roland i Johanna trzymali się najbardziej z tyłu, zdając sobie sprawę z tego, że nie należą do najsilniejszych osób w grupie. Odważny Rognir prowadził towarzyszy z przypadku i nawet szło mu to całkiem nieźle. Paląc fajkę nie musiał się niczym martwić, gdyż tunel prowadził prosto i najwidoczniej nie miało to się zmienić jeszcze przez dłuższy czas. Po kilkunastu minutach marszu, gdy ziele w fajce już się wypaliło, mężczyzna poczuł, że jego stopa zanurzyła się w wodzie. Mógł się wycofać, ale nie widząc w tym sensu zaczął brnąć dalej, aż woda zaczęła sięgać mu do wpół uda, a tunel doczekał się pierwszego rozwidlenia. Jedna droga prowadziła na wprost, a druga skręcała w prawo.
- Ymm, rozdzielamy się? - spytała kobieta, przyklejając się do ramienia Rolanda lekko zaniepokojona. W okolicy było ciemno, a pochodnia dawała już coraz słabsze światło. Jedynie Bazylia i Rognir nie mieli problemu z otaczającym ich mrokiem.
- Lepiej nie - mruknęła Bazylia. - W grupie pewniej przeżyjemy. Chodźmy dalej.
Diabelstwo wskazało tunel przed nimi chcąc ominąć odskocznie. Przez większość drogi trzymała się bliżej Rolanda. Uważnie się rozglądała.
- Mam jeszcze trochę alkoholu i koc. Można by później odnowić pochodnię chociaż na trochę.
- Ta powinna jeszcze trochę wytrzymać, ale pewnie nie długo. Miejmy nadzieję, że to jest właściwa droga - odpowiedział Roland.
Bazylia nie odpowiedziała już gdyż ponownie Rognir ruszył dziarsko przed siebie. Nawet jak na uległy dość charakter Bazyli za bardzo narzucał swoją wolę innym. Póki co nie było powodu o tym wspominać. Jeszcze nie byli bezpieczni i od wspólnego działania zależały ich życia. Równie dobrze można było się podporządkować.

Musiał to być jakiś dół, gdyż gdy wybrali drogę wprost, poziom wody zaczął się obniżać im bardziej oddalali się od rozwidlenia. Najpierw długi czas sięgał do kolan, potem do połowy łydek, aż w końcu do kostek i zaniknął pozostawiając po sobie jedynie jakąś nieszkodliwą kałużę ciągnącą się wzdłuż tunelu. Zatrzymali się na chwilę, ponieważ Rognir natknął się na zwisającą z góry linę, a gdy spojrzał w górę jego oczom ukazało się wyjście przez coś, co z waszej perspektywy przypominało dziurę w suficie, a jej brzegi wyłożone były kamieniem. Półork ostrożnie pociągnął za sznur, następnie mocniej, aż w końcu chwycił mocno unosząc nogi i sprawdzając, czy ten utrzyma jego ciężar. Wszystko wskazywało na to, że Ci silniejsi wyjdą stąd bez najmniejszych problemów, a słabszym po prostu pomoże się już z góry.


Nikłe promienie słońca przedostające się przez otwór w suficie wyrwały Roladna z zamyślenia i zaczęły napawać optymizmem. Najwyraźniej Bazylia wybrała właściwą drogę. Chociaż nikt nie powiedział, że na górze będzie bezpieczniej niż w tym miejscu.
- Czyli jednak nie uciekniemy przed wspinaczką - rzekł spoglądając w górę. Zdanie wypowiedział pogodnym tonem, dalekim od narzekań. Po chwili zwrócił wzrok na Bazylię i Rognira. - Mniejszość rasowa przodem?
- Tylko mi nie mów, że wizja wspinaczki ciebie przeraża - odpowiedział Rognir, chwytając za linę, która wisiała jakiś metr nad ziemią. Jej końcem obwiązał się wokół pasa, na wypadek gdyby coś go u góry zaatakowało i zacząłby spadać, po czym zaczął podciągać się na linie.
- Spokojnie, rzucę ją wam, gdy tylko dotrę na samą górę. To tak na wszelki wypadek - powiedział, gdy pokonał połowę dzielącego go od powierzchni dystansu.
- Mniejszość bo nie jesteśmy z Rognirem tej samej rasy czy dlatego, że jesteśmy nieludźmi? - diabelstwo sceptycznie spojrzało na człowieka. Jej głos złapał nieco chłodniejszą nutę niż zwykle.
- Bo jak o sam fakt nieludzi to jest nas po równo.

Wspinacza nieludziom poszła bardzo sprawnie. Jedno i drugie odznaczało się fizyczną siłą na tyle dużą aby nie mieć problemów. Ludziom oczywiście trzeba było pomóc. Ani mężczyzna ani kobieta na silnych nie wyglądali. Gdy tylko obwiązali się liną w pasie zostali kolejno wyciągnięci.
- Widziałam na pomiętej kartce wpis, że na północ stąd ma być jakieś inne miasto. Takie zwyczajnie, nie podobne do tego. Ktoś wie w która stronę jest północ? - oznajmiła diablica jak tylko wszyscy znaleźli się na zewnątrz. Głupio by teraz wyszło gdyby żadne z nich nie potrafiło ustalić dobrego kierunku. Błąkali by się w nieskończoność zapewne umierając w końcu z głodu. Nie mieli żadnych zapasów, a ciężko było stwierdzić czy upolowali by cokolwiek. Bazylia mogła tylko mieć nadzieję, że naprawdę to drugie miasto będzie lepsze.
 
Asderuki jest offline  
Stary 22-04-2016, 23:07   #27
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Roland zamarł. Z oniemiałym wyrazem twarzy, stojąc na środku pomieszczenia przyglądał się swoim dłonią, jakby widział je po raz pierwszy w życiu. Wspomnienia krążące mu w głowie w żaden sposób nie pasowały do tych, które wróciły do niego w katedrze. Tajemnica jego osoby powoli odkrywała się przed nim, jednak na chwilę obecną, owe strzępy przywróconej mu pamięci dawały więcej pytań niż odpowiedzi. Wszystko plątało mu się w głowie, niewyraźne obrazy przeszłości bez kontekstu zdawały się jedynie przyprawiać go o migrenę.

Jedna tylko rzecz zdawała się niezaprzeczalna. Zasklepione przez niego rany Rognira i Johanny świadczyły o tym, że w jego ciele płynęła magia. Choć nie wiedział w jaki sposób ją kontroluje, to wszystko przychodziło instynktownie. Jak często się tym zajmował w przeszłości? Czy magia leczenie to jego jedyna zdolność, czy jedna z wielu? Nie wiedział. Jednak wszystko to było nadal niestabilne. Z jakiegoś powodu nie mógł wyleczyć rany Diablicy. Ocknął się nagle ze swojego otępienia i spojrzał ze złością na ranę Bazylii.
- Przepraszam, ale… nie mogę tego wyleczyć - powiedział, zirytowany własną bezsilnością.

Następnie, usłyszawszy charakterystyczny dźwięk papieru, odszedł na dwa kroki i nachylił się nad Johanną, chcąc dojrzeć co ta właśnie notowała. Z tej perspektywy dojrzał jedynie charakterystyczny tytuł pierwszej strony “Dzień 15” i pod spodem jakieś notatki. Jak się domyślał, kobieta pisała swój dziennik, notując różne zdarzenia bądź informacje.
“Czyżby to jej fragment dziennika dała Rictorowi wtedy barmanka?”, Roland zastanawiał się przyglądając się dziennikowi. Nie zamierzał jej o to jednak pytać, a przynajmniej nie teraz. Dopóki są w tym potwornym miejscu, nie mogą sobie pozwolić na dłuższe konwersacje.

Bazylia w oniemieniu patrzyła na to co wyczyniał człowiek. Gdy już miała być “jej kolej” oczywiście przestało się dziać. Jakoś się nie zdziwiła. Nie z tego powodu przynajmniej. Powiodła wzrokiem za mężczyzną gdy ten się odsunął.
- Zdajesz się być dobrym człowiekiem - powiedziała spokojnie. To było dla niej zaskoczeniem ale i czymś więcej. Widziała jak przejął się śmiercią tej innej kobiety. Teraz jeszcze sprawił, że części z nich zasklepiły się rany. Jakkolwiek mogła to zrozumieć uznała, że jego intencje były tak silne, że przelały się na swego rodzaju czyn. Bazylia uśmiechnęła się delikatnie. Pierwszy raz od początku przebudzenia.
Kiedy usłyszał słowa Bazylii, odwrócił wzrok od Johanny i zwrócił się do diablicy. Jej uśmiech zaskoczył go trochę. Z jakiegoś powodu przypomniał mu obrazy przeszłości, które przyszło mu dojrzeć w katedrze. Wtedy jego przeszłość wydawała się mu warta poznania, zachęcająca. Teraz nie był pewien, czy na prawno chce ją dojrzeć.
- Sam nie wiem jakim człowiekiem jestem - powiedział przecierając czoło. Mimo że słowa czerwonoskórej wywołały w nim przyjemne odczucia, to on gdzieś w głębi siebie przeczuwał, że jej wrażenia są tak naprawdę błędne. Liczył, że jego wciąż powracająca pamięć w końcu powie mu, kim tak naprawdę jest.

- Pamiętacie coś ze swojej przeszłości? - zapytał nagle całej trójki.
- Tylko pewną kobietę. Moją żonę, chyba… - odpowiedział Rognir, drapiąc się po głowie i marszcząc przy tym brwi, jakby mocno chciał sobie o czymś przypomnieć. Tak naprawdę nie wiedział o niej nic, poza tym, że widział ją w swych snach, w których czule ją obejmował. Być może były to migawki z przeszłości, być może kiedyś był inną, lepszą osobą…
- Kuźnię. To jedyne co pamiętam - dodała od siebie Bazylia wracając do swojej zwyczajowej ponurej miny.
- A wy? - przerzuciła pytanie na ludzi.
Johanna jedynie pokiwała przecząco głową, natomiast Roland zamyślił się na moment, po czym rzekł spokojnie:
- Dużo trupów, krwi i cierpienia… A teraz nie wiem… Nie wiem czy chcę poznać ich dalszy ciąg.

Następnie odwrócił się od zebranych i ruszył w inny kąt pomieszczenia, by odnaleźć jakieś wartościowe rzeczy. Tak naprawdę chciał w końcu przerzucić myśli na inny tor. Zamartwiając się w takiej sytuacji mógł jedynie przysporzyć kłopotów sobie i reszcie towarzyszy. Przerażała go myśl, kim mógł być w przeszłości, a zarazem był tego niezmiernie ciekaw. Postanowił jednak, że pozostawi tą kwestę samą sobie. Nie miał wpływu na to, kiedy jego wspomnienia wracały.

Kiedy już wyczyścili pomieszczenie z co cenniejszych bibelotów, Roland odezwał się z nieco większym zapałem:
- Trzeba ruszać.
Kiedy Johanna wraz z nim opuścili pomieszczenie jako ostatni, kobieta zatrzymała go na moment.
- Trzymaj - powiedziała półszeptem wciskając mu w dłoń sztylet - Znalazłam to za szafką - dodała z lekkim uśmiechem. On nic nie odpowiedział, a jedynie skinął głową i odwzajemnił uśmiech. Broń w takim miejscu zdawała się niezbędna, jednak Roland przeczuwał, że sztylet na niewiele się mu zda. Najwyraźniej został stworzony do leczenia ran, a nie ich zadawania, w przeciwieństwie do dwójki nieludzi.

Dalsza droga nie stanowiła najbardziej ekscytującej części ich dotychczasowych przeżyć. Krótkie, przyciszone rozmowy, woda, rozwidlenie nad którym nikt nie rozwodzili się zbyt bardzo. Wszystko szło nadzwyczaj gładko. W czasie tej drogi Roland co jakiś czas jakby odruchowo wlepiał wzrok w kroczącą obok Johannę, albo nieco rzadziej w idącą przodem Bazylię. Jego prawdziwa natura odezwała się niezwykłą tęsknotą do czegoś czego nie pamiętał. Gdyby tylko przyszło mu poznać którąś z nich w innych okolicznościach to… No właśnie. Co wtedy zrobiłby dawny on? Co chwila przyłapywał się na tego typu myślach, co wprawiało go w przygnębienie i irytację.
Dlatego niemalże krzyknął z zachwytu, kiedy w końcu odnaleźli wyjście z tych mrocznych, zatęchłych podziemi. Jako ostatni zaczął się wspinać na górę, łapczywie pochłaniając na twarzy pierwsze promienie słońca.

 
Hazard jest offline  
Stary 22-04-2016, 23:14   #28
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację


Shade śmiało ruszył za jeżem, jakkolwiek dziwnie to nie wyglądało. Tym razem jednak nikt go nie obserwował i mężczyzna nie musiał obawiać się krytyki ze strony postronnych, a czuł, że kiedyś doznał wielu przykrych rzeczy i mnóstwo niemiłych słów usłyszał w swoim kierunku. Zatrzymał się na chwilę przed mokradłami, kiedy to zwierz zaczął nerwowo ruszać nosem na wszystkie strony. W końcu nie wszedł w wodę, a po prostu obrał ścieżkę wzdłuż, w kierunku północy. Po kilku minutach zakręcił na zachodów tupiąc przed siebie suchą ścieżką, widać sam uznał za lepsze wyminięcie mokradeł niż brnięcie przez nie i narażenie się na pożarcie przez piranie. Las znowu stał się ciemny i ponury, na próżno było szukać przebijających się przez konary fioletowych drzew promieni słońca, albo chociaż zwykłego blasku, który oznaczał, że wciąż był dzień. Ponownie okolica nabrała mrocznego i nieprzyjemnego wyrazu, a chłód dał o sobie znać. Łowca nie mógł mieć pewności, czy pójście za jeżem było dobrym pomysłem, może on po prostu wraca do swojej nory i zostawi swojego ludzkiego towarzysza na tak zwanym lodzie? Wiele pytań krążyło w jego głowie, jak i te najprostsze - kim jest? Jedyne, co potrafił ze sobą skojarzyć, to zamiłowanie do puszczy, zwierząt i natury; choć ta tutaj wydawała się być zdradziecka i nie do końca potrafił ją polubić.
Nie chcąc już zawracać po prostu szedł ostrożnie, mijając krzewy i odgarniając sprzed twarzy małe pajęczyny czy gałęzie, które stanęły mu na przeszkodzie. O dziwo, kolczasty znajomy zatrzymał się przy jakichś zwłokach, a dokładniej mówiąc, to szkielecie. Shade nie potrafił określić płci osobnika, ani nawet odgadnąć celu, w jakim został tutaj przyprowadzony. Jeż zatrzymał się i stał poruszając nosem zupełnie jak wtedy przy mokradłach. Mimo iż szkielet miał przy sobie tabliczkę z jakimś napisem, Łowca nie potrafił go odczytać. Znalazł jednak przy nieboszczyku podartą pelerynę, niezniszczoną torbę zarzucaną przez ramię oraz kilka strzał. No cóż, w takiej okolicy każde znalezisko cenne, tym bardziej, że trupowi już się nie przydadzą.



Niespodziewanie w okolicy rozległ się huk wystrzału z broni palnej. Shade odruchowo ukucnął przy szkielecie chowając się za drzewem i pobliskimi zaroślami. Wyglądając ukradkiem zza krzewów dostrzegł uciekającego w lewą stronę mężczyznę. Biegł on bardzo niezdarnie, był wyraźnie zdenerwowany. Od Łowcy dzielił go spory dystans, około dziesięciu metrów, może więcej i na całe szczęście nie zbliżał się, więc ukryty w zaroślach mógł czuć się bezpiecznie. Nieznajomy potykał się co chwila o wystające z ziemi korzenie, ale mimo to dzielnie trzymał się na nogach. Ubrany był biednie, prawdopodobnie był to Przebudzony, taki sam jak Shade, różnił się jedynie tym, że wpadł w jakieś kłopoty. Nagle na linii wzroku pojawiła się postać, która szła za uciekinierem - po posturze dało rozpoznać się mężczyznę, z pleców wyrastały mu piękne, duże, rozłożyste białe skrzydła, a jego strój był tej samej, czystej barwy. Czy to kolejny demon ścigający Przebudzonych? Ten kolor sugerujący czystość, to kamuflaż, żeby wzbudzić zaufanie? Wszystko wskazywało na obecność Anioła...No właśnie, wszystko prócz zachowania. Być może uciekający dał się nabrać, a teraz po kolejnej próbie uniknięcia upadku, leżał wśród ściółki. Shade usłyszał przeładowanie broni, leżący na ziemi, bezbronny mężczyzna uniósł rękę w kierunku skrzydlatej istoty, prawdopodobnie błagał o litość. Demon jednak jedynie wycelował w nieszczęśnika i pociągnął za spust. Głowa skazańca rozbryzgała się jak ściśnięty, dojrzały owoc, tryskając krwią naokoło. Bezgłowe ciało padło, barwiąc pobliskie liście czerwienią własnej krwi.
Mężczyzna w bieli rozejrzał się dookoła, a Shade z obawy ukrył się bardziej w zaroślach. Poczuł jak strach podchodzi mu do gardła, utykając wewnątrz niczym nieznośna gulka, boląc, drażniąc i przeszkadzając w przełykaniu śliny. Na całe szczęście Pierzasta Istota wzniosła się na skrzydłach i odleciała z miejsca zbrodni. Łowcy było w niesmak ruszać się stąd i iść dalej wedle kaprysów jeża, jednak gdy mały zwierz odważnie wyturlał się zza krzaków, Shade w końcu ruszył za nim, stąpając niezwykle ostrożnie i cicho. Po naprawdę niedługim marszu, w końcu dotarł na skraj polany umiejscowiony w środku lasu, a w jej epicentrum rosło wielkie drzewo, z gałęziami obwieszonymi wisielcami.



Rognir i Bazylia bez najmniejszych przeszkód wydostali się z tunelu poprzez starą studnię, jednak dwójka ludzi pozostałych na dole nie miała tyle siły, aby samodzielnie podciągnąć się na linie. Półork początkowo nawet myślał, co by sznura po prostu nie przeciąć i zostawić te dwójkę na dole, ale w ostateczności pomógł Bazyli wciągnąć na górę Rolanda oraz Johannę. Kiedy w końcu mogli wziąć pierwszy, świeży oddech wolności, pytania wciąż pozostawały bez odpowiedzi, a niejasności jedynie się nawarstwiały. Rozglądając się dookoła spostrzegli gęsty las, z wieloma zaroślami wysokimi jak oni sami. Było ciemno, ponuro i nieprzyjemnie chłodno, a szumy brzmiące jak pojękiwania potępionych zabiły resztki lepszego samopoczucia i wzmogły uczucie samotności, lęku i wrażenia bycia w poważnym niebezpieczeństwie. Jak zawsze to Rognir przełamał pierwsze uczucie strachu i po prostu ruszył w bliżej nieznanym sobie kierunku, z nadzieją, że to będzie oczekiwana przez Diabelstwo północ. Kiedy odgarnął okryte gęstymi liśćmi gałęzie, cała grupa podążająca za nim znalazła się na skraju dużej polany, gdzie w jej epicentrum znajdowało się rosłe, potężne drzewo o silnych, wielkich konarach, na których to powieszeni zostali ludzie. Widok wisielców był nie tyle obrzydliwy, co wręcz przerażający i powodował przyspieszenie bicia serca. Pulsująca krew z dudnieniem pobrzmiewała w głowach, gdy niespodziewanie po drugiej stronie polany, na wprost Przebudzonych, daleko za wielkim drzewem, dostrzegli inną, nieznaną im postać, która stała w mroku. Nie dość, że przed sobą mieli multum ciał, bezwiednie zwisających na grubej pętli sznura zawiązanego wokół szyi, to jeszcze obserwowała ich postać stojąca daleko w cieniu, zupełnie jakby śledziła teraz każdy krok, czekała na pierwszy ruch. Roland wyczuł, że zbliża się coś o wielkiej mocy, być może coś, czego jeszcze nigdy w swoim życiu nie spotkali.
Shade znajdując się tuż za miniętymi krzakami początkowo nie miał odwagi zbliżyć się do drzewa. Patrzył na nie z niepokojem, unosząc wzrok wysoko, a zwisających ciał było tak wiele, że nie był w stanie ich zliczyć. Nagle po drugiej stronie polany dostrzegł ruch. Nikły uśmiech błysnął na chwilę, gdy w grupie osób dostrzegł Bazylię, Rognira, Rolanda i Johannę. Jeż zaś, nie czekając ani chwili dłużej, zwinął się w kolczastą kulkę i pomknął w stronę odnalezionych Przebudzonych.
W tej samej chwili półork poczuł silny ból głowy. Złapał się za czaszkę, opierając plecami o drzewo i znieruchomiał. Nikt nie wiedział, że w jego umyśle pękła cienka nić zapomnienia.


Zielonoskóry mężczyzna siedział w bujanym fotelu niedaleko kominka. Z fajki kopcił się leniwie dym z palącego się ziela, a wokół panowała cisza. Westchnął na myśl o tym spokoju, o pięknie swojego życia, jakie udało mu się zdobyć i wywalczyć. Zerwał się z siedzenia, gdy na zewnątrz, przed jego własnoręcznie zbudowaną chatą, dało się słyszeć raban. Głośne rżenie kilku koni, krzyki jakichś mężczyzn, których głosu nie potrafił rozpoznać oraz huk, jakby ktoś silnym uderzeniem próbował wyważyć drzwi. Rognir dobył w silną rękę swój miecz i ściskając pewnie rękojeść podszedł do wejścia, zatrzymując się na parę sekund z drugą ręką spoczywającą na klamce. Szarpnął za nią gotowy do ataku, kiedy to zmuszony został do gwałtownego wypuszczenia broni z ręki, aby móc złapać rudowłosą kobietę, która po utracie oparcia w postaci drzwi runęła wprost w jego ramiona. Śmiech i wyzwiska ze strony odjeżdżających jak tchórze mężczyzn zdawały się być tłem, kiedy to wzrok półorka powiódł po ciele swojej kobiety. Krwawiła z głębokiej rany w podbrzuszu, miała obitą całą twarz, a między udami czerwona maź gęstymi strużkami zalała jej jasną skórę.
Nie mógł wydobyć z siebie żadnych słów, choć chciał powiedzieć wiele. Jego dłoń odgarnęła rudy kosmyk z jej lica, kiedy to zielone oczy ukochanej po raz ostatni obdarzyły go spojrzeniem. Rozwarła usta chcąc coś powiedzieć i uniosła rękę do jego policzka, lecz gdy ta tam spoczęła, dość szybko osunęła się, bezwiednie opadając. Głowa dziewczyny przechyliła się w bok, a każdy mięsień jej ciała odmówił dalszego posłuszeństwa. Nie zasłużyła na tak brutalną śmierć, na gwałt, na utratę dziecka… Ich dziecka. Nie zasłużyła nawet na złe słowo, była dobrą osobą. Najlepszą kobietą, łagodną, uprzejmą, pełną ciepła… Była naprawdę dobra, po prostu zakochała się w potworze.

Rognir opuścił dom przepełniony nienawiścią do ludzkiego gatunku, do wszystkiego co nosiło znamiona plugastwa. Jego dłoń ponownie zacisnęła się na rękojeści miecza, a pewnie stawiane kroki poprowadziły go do pobliskiego miasta, w stronę którego uciekli oprawcy jego żony. Nie mógł wybaczyć, nie mógł zapomnieć, a co najważniejsze - pragnął ją pomścić. Zaczaili się na nią tylko dlatego, że nienawidzili tego, kim był, że nie potrafili znieść, że wybrała jego, a nie któregokolwiek z wioskowych durni. Klęli na nich często, pluli pod nogi, dlatego decyzja o opuszczeniu miasta miała pozwolić im na długie i szczęśliwe życie; niestety, marzenia przepadły.

Do karczmy wszedł wyważając drzwi jednym, silnym kopnięciem. Pomiótł wzrokiem po stolikach i szybko wyłapał tych, co przyłożyli łapy do krzywd na jedynej osobie, której kiedykolwiek mógł ufać. W szale żądnym krwi, Rognir rzucił się w stronę mężczyzn z ostrzem, a każdy kto próbował mu przeszkodzić, posmakował półorczego gniewu. Pierwotne, nieokrzesane instynkty przodków, zagotowały się w jego żyłach, a on szaleńczymi ruchami ciął ciała kogokolwiek, każdego kto tylko nawinął mu się pod rękę. Niektórych tylko poranił, innym oderżnął kończyny bez żadnych skrupułów, kilku ludzi pozbawił życia - ot tak po prostu. Sam nie uniknął ran, jednak po prostu nie zwracał na nie uwagi. Adrenalina pulsowała, zupełnie jak jego głowa pełna szczęśliwych wspomnień i chwil, które miały nigdy nie powrócić. To, co go opętało, było ciężkie do opanowania, ale mogłoby zostać powstrzymane gdyby tylko Rognir miał jeszcze motywacje do zaprzestania krwawej rzezi - gdyby po prostu miał dla kogo chcieć żyć.
Pierwsza strzała trafiła go prosto w plecy, kiedy w drzwiach karczmy stanął wioskowy myśliwy. Półork nie zdążył nawet ryknąć z bólu, kiedy kolejny grot zanurzył się w jego łydce, a gdy się odwrócił, dostał jeszcze dwie strzały. Poranieni bywalcy karczmy zdołali pochwycić rozjuszonego wojownika, którego krzyk rozniósł się po wiosce, kiedy Ci wyciągali go związanego, ciągnąć po ziemi i kopiąc leżącego w otwarte i krwawiące rany.

Zmieszany w rozpaczy, gniewie i nienawiści, Rognir próbował jeszcze swych sił, szarpiąc się i kopiąc, jednak jego próby spełzły na niczym. Wioskowi chłopi przeciągnęli go przez wioskę, a mieszkające kobiety zaczęły obrzucać pojmanego starymi warzywami i jajami, plując mu w twarz i wyzywać nie przebierając w słowach. W pewnym momencie półork się poddał. Przestał walczyć, przestał próbować się odszczekać, odgryźć, był całkowicie bezwolny. Prowadzili go i dobrze wiedział, gdzie zmierzają. Niedaleko wioski rosło potężne drzewo, na którym wieszano przestępców różnej maści. Naszyjnik w postaci pętli oplótł jego szyję, a on jedynie zamknął oczy, wiedząc że lada moment, będzie mógł dojrzeć kobietę, którą kochał najbardziej na świecie. Wiedział, że po tylu latach męki, krótkim, brutalnie zabranym mu szczęściu, w końcu zazna spokoju - ale czy na pewno?




Oh, you can't hear me cry, see my dreams all die
From where you're standing on your own.
It's so quiet here and I feel so cold
This house no longer feels like home.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 30-04-2016, 21:52   #29
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Las, jak się okazało, od czasu do czasu był odwiedzany. Dla odwiedzających - jak się okazało - bywał niebezpieczny. Siedzący pod drzewem szkielet był wystarczającym tego dowodem. Może zmarł z głodu, bo Shade nie znalazł żadnych obrażeń, kości nigdzie nie były uszkodzone.
Zbyt bogaty szkielet nie był, ale Shade zabrał ze sobą torbę, pelerynę (chociaż ta miała niemal tyle samo dziur, co materiału), oraz kilka strzał. No i dziwną tabliczkę z napisem, którego Shade nie potrafił zrozumieć. Ale to, że on nie umie, nie znaczyło, że inni również nie potrafią...

Kolejne spotkanie należało do tych, które uczą ostrożności.
Najwyraźniej wszystko, co miało skrzydła, było niebezpieczne dla tych, co mają tylko dwie nogi. Emanująca kobiecością sukkuba zabiła swego kochanka po krótkiej chwili gorącej namiętności, anioł zaś zabił kogoś w innej sytuacji, w inny sposób, lecz tak samo bezwzględnie.
Na dodatek garłacz w dłoni anioła stanowił groźniejszą broń, niż cycki i żądło sukkuby. Ta ostatnia musiałaby się znaleźć o dwa-trzy kroki, garłacz zaś zabijał z pewnej odległości.
Lepiej więc było trzymać się od anioła z daleka. Z bardzo daleka.
Kolejny dowód na to, że i piękne rzeczy potrafią być śmiertelnie niebezpieczne.

Przeszukanie truposza nic nie dało - nieboszczyk nie miał przy sobie żadnych pożytecznych przedmiotów, a jego ubranie, równie kiepskie i brudne jak odzienie Shade'a, na dodatek było zalane krwią.
Shade rozejrzał się dokoła, tym razem przypatrując się nie tylko krzewom, ale i niebu, chociaż to ostatnie nie do końca było widoczne.
Obserwacja nie wniosła nic nowego - prócz przypominającego jęki szumu nic nie wzbudzało podejrzeń. Można było iść dalej - ostrożnie, powolutku. Śladem jeża.

Polanka, do której kolczasty przewodnik doprowadził Shade'a, nie wzbudziła zaufania. Bo jak można mieć zaufanie do miejsca, w którym 'owocami' drzewa są wisielcy?
Dlatego też Shade nie wkroczył na polankę, a zaczął ją ostrożnie obchodzić dokoła, badając przy okazji otoczenie.
Gości tu było zapewne paru - niektórzy chodzili w butach, ale były tam też odciski dziwnych kopyt, jak i ślady jakichś bosych stóp. Dość dziwne odciski.
Po doświadczeniach dzisiejszego dnia Shade wolał unikać jakichkolwiek obcych. Jednak ci, co nagle pojawili się po drugiej stronie polany do obcych nie należeli. Mimo tego Shade nie rzucił się na ich spotkanie z okrzykiem radości - powoli, po cichu, ruszył dokoła polanki, by gdzieś w połowie drogi spotkać się z Rognirem, a potem z pozostałymi.
I wtedy okazało się, że ostrożność była uzasadniona. Ciekawość, która pchnęła Rognira w stronę drzewa, zaowocowała pojawieniem się jakiegoś rogatego stwora, tudzież dwóch truposzy, którzy jakimś cudem uwolnili się od stryczków i zeskoczyli na ziemię, by zaatakować Rognira.

Wystrzelona przez Shade'a strzała nie zrobiła na truposzu żadnego wrażenia, więc łucznik chwycił z miecz, by wspomóc Rognira w tej nierównej walce.
No i to okazało się wielokrotnym błędem. Nie dość, że najpierw jakiś truposz, a potem kozłorogi stwór walnął kilka razy Shade'a, to jeszcze Rognir, zadowolony z tego, ze jest bezpieczny, nie kiwnął nawet palcem, by pomóc Shade'owi.
Trzeba było zapamiętać, komu nigdy juz nie podawać pomocnej dłoni...
Na szczęście Bazylia i Roland stanęli na wysokości zadania i w końcu udało się pokonać rogatego potwora.
- Dzięki. - Shade skinął głową, po czym raz jeszcze upewnił się, czy jego przeciwnik nie żyje, a potem odrąbał truposzowi rogi, a następnie odciągnął jego ciało w otaczające polanę krzewy.


Ścieżek wychodzących z polany było kilka, ale Shade nie chciał ryzykować - ruszył w stronę polanki, na której niedawno (w gruncie rzeczy nie wiedział, ile czasu minęło od tamtej chwili) zasypał ognisko.
Stamtąd droga prowadziła w stronę słońca. Tam kończył się las.
Po drodze opowiedział pozostałym o tym, co go spotkało po drodze. I jak zginął Rictor.
 
Kerm jest offline  
Stary 01-05-2016, 21:02   #30
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację

Rognir uniósł swoją drżącą dłoń, dotykając miejsca, które dotknęła jego ukochana na chwilę przed śmiercią. To nie była zwykła wizja, wszystkie wspomnienia z tamtego dnia wróciły do niego ze zdwojoną siłą. Upadł na kolana i wydał z siebie okrzyk żalu i rozpaczy. Jego ramionami wstrząsnęły konwulsje, gdy schował twarz w swych wielkich, spracowanych dłoniach. Prawdziwe, niewymuszone, męskie łzy spłynęły na ziemię, zostawiając na piachu swój mokry ślad. Zrozumiał dlaczego czuł w swej duszy pewną pustkę, nawet gdy minionej nocy obejmował Bazylię. Żądza była pragnieniem ciała, nie serca, gdyż te należało do innej kobiety - do kobiety, której nie było już wśród żywych.
Rognir zapłakał po raz ostatni. Podniósł się z kolan, zacisnął pięść i rąbnął nią w okoliczne drzewo, posyłając kawałki nadkruszonej kory w pobliskie zarośla. Odpiął od pasa bat, za pomocą którego zaznajomił z nową definicją bólu dziesiątki nieznanych mu wcześniej osób. Ktokolwiek lub cokolwiek się do nich zbliżało, pozna niebawem straszliwy gniew kata.

Bazylia stała milcząc z początku. Półorkowi coś się stało. Wstał jednak, warknął jak miał z w zwyczaju i znów zdawało się, że wszystko jest w porządku. Dla diabelstwa nic nie było w porządku. Ani wcześniej, ani teraz. Pewna myśl nie dawała jej spokoju. Nie umiała jednak powiedzieć jaka. Po prostu drążyła jej głowę.

Okryta mrokiem istota, którą widzi czwórka towarzyszy, zaczęła się przemieszczać, niespiesznie i cicho.
Rognir podniósł się z kolan, zacisnął pięść i rąbnął nią w okoliczne drzewo, posyłając kawałki nadkruszonej kory w pobliskie zarośla. Odpiął od pasa bat, za pomocą którego zaznajomił z nową definicją bólu dziesiątki nieznanych mu wcześniej osób. Ktokolwiek lub cokolwiek się do nich zbliżało, pozna niebawem straszliwy gniew kata.
Niespodziewane zachowanie orka zaintrygowało Rolanda, na krótką chwilę odciągając jego uwagę od tajemniczego, skrytego w mroku jegomościa. Spoglądając na Rognira, mógł tylko snuć przypuszczenia co z nim się właśnie działo. Jednak wiedział na pewno, że było to coś, czego nie była w stanie wyleczyć jego magia.
Zaraz jednak jego uwaga powróciła do spraw biedzących, to jest, do mrocznego jegomościa. Najwyraźniej tylko on wyczuwał bijącą od niego moc. I tylko on wiedział, że starcie z nim, najprawdopodobniej skończyłoby się śmiercią. Z drugiej zaś strony, o ile owa istota była tak silna jak przeczuwał, to nie sposób byłoby im jej umknąć, gdyby chciała ich złapać. Jej wolny krok wokół skraju polany po drugiej stronie mógł świadczyć o tym, że istota ich jeszcze nie spostrzegła, albo po prostu nie wykazywała zainteresowania intruzami. Niemniej jej widok napawał Rolanda dziwnym niepokojem.
- To coś… wykracza mocą poza nasze możliwości… - Gdy sięgał po sztylet, ręce mu drżały, jednak mówił wszystko dziwnie spokojnym tonem. Spojrzał po towarzyszach. Najpierw zawiesił wzrok na Rognirze, którego z pewnością nie udałoby by mu się odciągnąć od pomysły konfrontacji z istotą. Mógł myśleć o nim wiele rzeczy, jednak nie mógł odmówić mu odwagi. Następnie przelotnie uchwycił wzrokiem diablicę, która zapewne również nie zamierzała odstąpić. Czerwonoskóra wciąż była ranna od walki ze szczurami, co niepokoiło go mocno. Gdyby tylko mógł ją wtedy wyleczyć…
- Jeżeli to coś nas zaatakuje - zaczął mówić niespodziewanie do stojącej obok Johanny - to schowaj się gdzieś, a jeżeli zobaczysz lub usłyszysz, że sytuacja przybierała zły dla nas obrót to uciekaj.
- Bez przesady, nie jestem jakąś niemotą! - zaprotestowała stanowczo kobieta, do której się zwrócił - Jeszcze potrafię celnie rzucać swoimi nożami, na cztery rzuty wystarczy… A później zobaczymy - zmrużyła oczy przyglądając się spacerującej w cieniu istocie.
- A może spróbować się do niej odezwać? - zastanowiła się na głos.
- Albo… ominąć ją szerokim łukiem? Jeżeli czegokolwiek się nauczyłem o tym miejscu, to to, że tu wszystko chce nas zabić - oponował Roland.
- Właśnie - syknęła zlękniona Bazylia stojąca za cała resztą. - Rognirze może tym razem nie rzucaj się na postać która znikąd się pojawiła? Chodźmy w krzaki i spróbujmy ją ominąć, a-albo przeczekać.
Diabelstwo zrobiło krok do tyłu szukając dookoła jakiejkolwiek lepszej kryjówki. Po kiego jej był bumerang skoro wielkiej krzywdy to on nie zrobi. Poza, znowuż, toporem półorka nie mieli specjalnie broni. Oczko, oczkiem a tu dostała informacje, że potężne i niebezpieczne. Może gdyby wszystko dookoła nie była aż taką niewiadomą łatwiej by jej było przezwyciężyć ten strach.
- A mnie się wydaje, że to ktoś kogo dobrze znamy - odpowiedział Rognir, po czym schował broń za pas i ruszył do przodu na spotkanie z istotą, którą uznał za Shade’a. Idąc w jej stronę starał się ominąć drzewo wisielców szerokim łukiem.
- Udało się wam - powiedział zaskoczony, ale i uradowany Shade, gdy znalazł się parę kroków od Rognira.
- A-ano… - potwierdziła Bazylia mało pewnie. - Żeś się zaczaił… Umiesz określać kierunek? Po drodze tutaj znaleźliśmy kartki z pamiętnika mówiąca co innym mieście, lepszym. Na północ od tego miasta.
Diabelstwo otrząsnęło się z początkowgo przestraszenia. Spojrzała na Rolanda.
- Mówiłeś, że przerasta nasze możliwości… o czym dokładnie mówiłeś?
- Tu dość trudno określić, gdzie jest północ - odparł Shade. - Ale tam, skąd przyszedłem, było widać kawałek nieba. I nawet słońce raz się pokazało.
- Aha… - Bazylia spojrzała ja drzewo potem na resztę towarzyszy drogi. Wróciła spojrzeniem do Shade’a.
- Jeśli to pomoże określić północ, to prowadź. Nie ma c sterczeć przy tym obrzydliwym drzewie.
- Poczekajcie. Wolałbym się mu przyjrzeć, choć intuicja mi podpowiada, że to duży błąd. Cóż, raz się żyje - powiedział Rognir, po czym ostrożnie zbliżył się do drzewa z wisielcami, bardzo uważnie stawiając każdy krok tak jakby miał być jego ostatnim. Półork zaczął się rozglądać w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek, które mogły go przybliżyć do rozwiązania tajemniczego “przebudzenia”. Chciał wiedzieć czy to drzewo ma coś wspólnego z jego wizją, choć mocno w to wątpił.
Już gdy Rognir postawił pierwszy krok poza krawędzią wielkiej polany, wszyscy poczuli silniejszy podmuch wiatru. Korony pobliskich drzew zaszumiały głośny i złowrogo, co jedynie utwierdzało w przekonaniu, że pomysł do najlepszych nie należy. Mimo to półork szedł dalej, a kołyszące się konary poruszyły wisielcami zawieszonymi na starych gałęziach. Gdy mężczyzna był już blisko drzewa, zza jego kory wyłonił się stwór, którego nie potrafił przypisać do żadnej grupy zwierząt mu znanych.

Kopyta na których się poruszał dały znać Shade’owi, że ślady jakie odkrył na ziemi wokół krawędzi, prawdopodobnie należały właśnie do tej rogatej istoty. Żółte, świecące ślipia zatrzymały się na intruzie, obserwując jego kroki, a sam potwór rzucił się w jego kierunku. W tym samym czasie z gałęzi z wielkim hukiem spadło dwóch wisielców, blokując Rognirowi drogę powrotną.

Bazylia skrzywiła się. Miała powoli dość. Dość tego bagna, tych trupów - nieważne czy ruszających się czy nie. Najbardziej miała dość tej ciągłej obawy, braku chwili wytchnienia. Takiego prawdziwego, szczerego wytchnienia. Aby nie musieć się martwić, że coś ich goni, ją goni. Aby przez moment nie myśleć, że ktoś ją dopadnie, skrzywdzi, zabije, lub cokolwiek nie właściwego zrobi. Chciała odpocząć. Ale nie mogła, szczególnie teraz. Znów coś się stało znów ich zaatakowali. Poirytowana sięgnęła do torby, wyciągając bumerang. Włożyła w rzut całą swoją chwilową wściekłość w rzut tym zakrzywionym kawałkiem drewna.
 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 01-05-2016 o 21:21.
Asderuki jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172