Ange miała mieszane uczucia. Z jednej strony Bear był póki co jedyną osobą, od której mogła otrzymać pomoc, a z drugiej strony, jak zresztą każdy człowiek, mógł być dla niej zagrożeniem. Kto wie, jak zareaguje w chwili zagrożenia i braku alternatywy? Rzuci się w obronie poświęcając własne życie, czy może pchnie ją w ramiona śmierci, ratując ów własne życia? Teoretycznie, kobiecie powinno być już obojętne czy umrze teraz czy później, ale jakaś namiastka nadziei wciąż się w niej tliła. Chciałaby móc wrócić do domu, do swojego codziennego życia i nudnej pracy.
Nabrała mnóstwo powietrza w płuca, rozciągając klatkę piersiową, po czym głośno i pomału je wypuściła. Schowała znaleziony amulet pająka do kieszeni i przymknęła oczy. Ogień spokojnie trawił zebrane przez Bobbyego drewno, a ciepło tego ogniska niespiesznie ogrzewało ich ciała i pozbywało się wilgoci z ubrań.
Cieszyła się, że nie poszli w stronę śpiewów i bębnów, bowiem straciła już wiarę w to, że cokolwiek w tym lesie próbuje im pomóc, rzucić jakąś podpowiedź. Wszystko co ich otaczało zdawało się szeptać jedynie, jak bardzo chce ich zeżreć nie było w tym żadnych słów wsparcia czy też chęci pomocy.
Jak zwykle jednak, spokój nie był im pisany i prawdopodobnie nie będzie, póki nie wezmą się w garść i nie spróbują opuścić przeklętego miejsca. Niestety, na to się nie zapowiadało w najbliższym czasie. Agonalny krzyk jej brata zmroził krew w żyłach i postawił szatynkę na równe nogi. Wstała gwałtownie wyrywając się z uścisku jak pochwycona, dzika sarna. Ange zaczęła nerwowo rozglądać się dookoła, a na jej twarzy malowało się przerażenie, które ujawniło się w postaci bladej twarzy oraz szeroko otwartych oczu.
- To jakieś błędne koło, jakbyśmy przechodzili z piętra piekieł na wyższy lub niższy poziom i jeśli nie przeżyjemy tych schodów powtarzających się dramatów, to nigdy stąd nie wyjdziemy - chwyciła plecak zarzucając go na grzbiet i spróbowała zrobić nową pochodnię. Nie była ona tak profesjonalna jak ta Mikołaja, ale starała się. Może wystarczy na kilka minut, ale jeśli mają stąd wiać, to dobre i to.
- Może pójdźmy w dół, wzdłuż rzeki. Ja nie chcę iść wgłąb tego lasu, tam na pewno jest nasz obóz i powtarza się własnie sytuacja w której zginął mój brat. Ani nie chcę na to patrzeć, ani i nie chcę tam umrzeć. Zauważ, że każdy zgon nastąpił właśnie w obozie, chyba tylko ten okularnik wykrwawił się wcześniej - drżący głos nie dodawał mu otuchy, ani nie upewniał, że Ange odzyskała rezon. Wciąż trzęsła się, a ręka trzymająca beznadziejnie wykonaną pochodnię drżała jak u starszej pani. Kobieta chciała wykorzystać swoje zdolności odnajdywania się w każdym terenie i orientacji kierunków, pragnęła być jak najdalej od pierwotnego obozowiska oraz wszystkich wtórnych, które pojawiały się w niewyjaśniony sposób zawsze blisko podróżujących.