Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2016, 21:32   #24
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ucieczka na ślepo niezbyt się opłacała, o czym Shade się przekonał, gdy zaczęli się taplać w jakimś bagienku.
Co gorsza wnet się okazało, że tutejsze wody są zamieszkane... i to bynajmniej nie przez byle pijawki.
Czy niespodziewanie wraz z Rictorem wleźli na czyjeś tereny łowieckie, czy też trzy rybki zaplątały się tutaj przypadkiem (podobnie jak ich dwójka) - trudno było orzec. Powody zresztą ważne nie były; ważne były skutki.
Shade aż jęknął z bólu, gdy kilkadziesiąt ostrych jak igły ząbków wbiło mu się w nogę. Machnął mieczem, chcąc się zrewanżować za ból, strach i rozlaną krew... i ku swemu zdziwieniu trafił. Na dodatek tak skutecznie, że ostrze przecięło napastliwą rybę na pół.
Przez moment Shade wpatrywał się w idące na dno kawałki ryby, zaskoczony własnymi umiejętnościami i efektami ciosu, po chwili jednak zadowolenie z niego spłynęło - ryby były trzy, a Rictor był w poważnych tarapatach.

Zagrożenie dla Ricora zmniejszyło się, i to znacznie, bowiem jedna z pozostałych ryb zwróciła swe zgłodniałe oczka w stronę innego celu. Czyżby uznała, że Rictor na dwie to za mało?
Chociaż to rybka była w swoim żywiole, to jednak Shade uniknął ugryzienia. Nie dość, że uniknął, to jeszcze się zrewanżował, a ostrze jego miecza wyrzezało krwawą krechę w boku ryby...

Kolejna wymiana ciosów i ugryzień zakończyła się zwycięstwem Shade'a, który wyszedł z tej akcji bez szwanku.
Niestety na ratunek dla Rictora było już za późno - ostatnia z żarłocznych ryb była tak agresywna, że kompan Shade'a zwalił się do wody.
I być może Shade powinien w tym momencie zrobić w tył zwrot i oddalić się na z góry ustalone pozycje (czyli mówiąc po ludzku dać drapaka). Rictorowi nie można było już pomóc, rybka była zajęta posiłkiem, Shadem się nie interesowała. Ten ostatni jednak był idiotą, który postanowił pomścić śmierć kompana.
Kolejny cios mieczem odwrócił uwagę ryby od smacznego jedzonka. Choć jednak ranna, nie zamierzała ustąpić z pola walki. Albo była zbyt głodna, albo zbyt zażarta, albo zbyt głupia...
W każdym razie nawet się nie zawahała i natychmiast wbiła swe zębiska w nogę Shade'a. Ten zaklął, lecz niewiele mógł poradzić, prócz podjęcia kolejnej próby pozbycia się namolnego wodnego kręgowca.
Oko za oko, ząb za ząb.
Shade co prawda gryźć nie zamierzał, nóg rybce z zadka powyrywać nie mógł, ale miał w dłoni argument skuteczniejszy, niż setka zębów.
Kolejne uderzenie pozbawiło rybę sporej ilości krwi i łusek, lecz uparciuch nie zamierzał rezygnować. Na szczęście rany na tyle osłabiły jego zdolności manewrowe, że kolejny atak chybił.
Ten pech nie spotkał tym razem Shade'a. Ostrze jego miecza po raz kolejny trafiło rybę, wraz z życiem wybijając jej wszystkie myśli - nie tylko o zemście, ale i jedzeniu czegokolwiek kiedykolwiek.

Shade podszedł do Rictora, lecz okazało sę, że temu cud jedynie mógłby pomóc.
- Ty durniu... Chciałem ci urąbać kawał kija. Albo dać choćby nóż. A ty ciągle swoje. Pięści i pięści.
- A głupia rybka całą łapę ci odgryzła - dodał ponuro.

O pochówku nie było mowy. Do suchego lądu było dość daleko, a Shade nie miał tyle sił, by targać kompana przez kilometry (być może) bagien i innych grzęzawisk.
- Spoczywaj w pokoju - powiedział, po czym odciął kolejny kawał swej koszuli, by zabandażować kolejne rany. Gdy tylko krwawienie zostało powstrzymane, chwycił jedną z utrupionych ryb (ale nie tę, która posilała się Rictorem) i ruszył przed siebie, w nadziei, że kiedyś moczary się skonczą.
Miał tylko nadzieję, że z powodu ciemności nie będzie krążyć w kółko...

Krwi dokoła było dużo, a każdy wiedział, że krew przyciąga drapieżniki, a z tymi Shade nie bardzo chciał mieć do czynienia. Rzucił się do biegu, skręcając w prawą stronę. Niestety okazało się, że mokradła ciągną się naprawdę przez długie kilometry i po kilku minutach bieg został zastąpiony szybkim chodem. Ból zranionego uda dawał o sobie znać, a przesiąknięte wodą buty z każdym krokiem chlupotały coraz bardziej.
Brnąc przez mokradła mogło się odczuć pewien niepokój. Wokół było nieprzyjemnie ciemno, co uniemożliwiało nawet określenie pory dnia. W dodatku człowiek widział zaledwie na paręnaście stóp, co jeszcze bardziej wzmagało niepewność i lęk.
W końcu jednak poziom wody zaczął się obniżać, aż w pewnym momencie Shade poczuł pod nogami miękki grunt, a chlupot wody zastąpiony został przez ciamkanie, jakie wydają buty gdy je się wyciąga z mokrej, ciągliwej mazi. Jeszcze kilkanaście kroków przez błoto i dało się wyjść na o wiele bardziej twardą powierzchnię. Nie wiedział jak długo brnął przez mokradła, ale miał nieodparte wrażenie, że trwało to godzinami.

Najchętniej zatrzymałby się na dłużej, rozpalił ogień, raz jeszcze opatrzył rany, ale otoczenie nie zachęcało do postoju. Grunt, chociaż teoretycznie można go było zaliczyć do suchego lądu, stale był wilgotny i rozpalenie tutaj ognia graniczyłoby z cudem. Jedyne, co można było zrobić, to iść dalej.

W końcu jednak dotarł szczęśliwie do miejsca, gdzie piasek był suchy, a jego ziarenka nie kleiły się palców. Gałęzi dokoła było pod dostatkiem, było jakieś zwalone drzewo, na który można bylo usiąść, a nawet - ku zachwytowi Shade'a - przez korony drzew nieśmiało przebijało się słońce.


Czy czasem nie była to maleńka wysepka w oceanie moczarów, czy też może Shade dotarł do końca bagien - tego nie wiedział. Nawet nie zamierzał się zastanawiać i skorzystał z tego, że miejsce było odpowiednie.
Oczyścił kawałek ziemi i ułożył gałęzie na ognisko. Co prawda ogień udało mu się rozpalić dopiero po kilkunastu próbach (jakoś nie potrafił znaleźć odpowiedniego kamienia), ale w końcu udało się.
Gdy złoto-czerwone płomyki zaczęły pożerać zgromadzony chrust Shade zabrał się za rybę. Wypatroszył, a potem oblepił gliną i wpakował w gorący popiół, rozgarnięty wcześniej jedną z gałęzi.
Chciał co prawda zawinąć najpierw rybę w jakieś liście, lecz każdy, który zerwał, ociekał czarną, śmierdzącą mazią, a poza tym cuchnął trupem. Lepiej sobie było darować sobie takie dodatki.

Czekając, aż ryba 'dojdzie' Shade ściągnął buty i spodnie, chcąc wysuszyć jedno i drugie, a potem z rozdartego plecaka wysupłał kilka długich nici. Zrobił w materiale kilka dziurek, po czym w niezbyt elegancki, ale za to solidny sposób zaszył dziurę w plecaku.
No i raz jeszcze zajął się raną nogi. Co prawda koszula straciła rękawy, ale rana była wreszcie należycie opatrzona. Na tyle przynajmniej, na ile potrafił to zrobić Shade.
Co chwila dorzucał do ognia, pilnując tylko, by ognisko jak najmniej dymiło.

Czas płynął.
Wreszcie Shade wyciągnął rybę z prowizorycznego piekarnika. Pomagając sobie nożem i ostruganym kawałkiem patyka, często dmuchając, zabrał się za pospieszne jedzenie - całkiem jakby się obawiał, że zaraz coś go dopadnie i pozbawi z trudem zdobytego pożywienia.

Rybka do najmniejszych nie należała. Shade już prawie się najadł, a nie zniknęła nawet połowa tego, co sobie zdołał przyszykować. A smakowało mu mimo braku jakichkolwiek przypraw.
Zajęty spożywaniem rybki Shade poczuł nagle dotyk w okolicy stopy. Z trudem powstrzymał się przed wrzaśnieciem. Ujął mocniej nóż, chcąc zdzielić intruza... i wtedy spostrzegłeś, że zwinięty w kulkę jeż uderzył go w kostkę. Niespodziewany gość nic sobie nie robił z obecności dużo od niego większego człowieka. Spokojnie spoczął obok nogi Shade'a, całkiem jakby chciał się ugrzać przy ogniu.
Shade przez moment zastanawiał się, co jadają jeże, po czym podsunął zwierzaczkowi kawałek pieczonej ryby. Zwierz przerażony nagłym ruchem cofnął się lekko i zwinął w kłąb, ale po chwili wysunął nos i powąchał rybę. Nie skubnął jednak ani kawałka. Albo nie lubił pieczeni, albo też po prostu nie był głodny.
- Nic innego nie mam - zapewnił Shade, co również jeża nie wzruszyło.

Ogień trzaskał wesoło, a Shade rozkoszował się ciszą i spokojem. Mimo tego rozglądał się dokoła, dzieląc swą uwagę między otoczenie, rybę, ogień i jeża.

Czas płynął w spokoju, a jeż dzielnie trwał przy nodze. Shade zdążył wyschnąć, ogrzać się, odpocząć a nawet zjeść. Słońce przebijające się przez rzadsze w tej okolicy korony drzew, niespiesznie chyliło się ku horyzontowi, sądzić jednak można było, że miną jeszcze dobre trzy-cztery godziny, nim nadejdzie zmierzch. Nagle mały towarzysz Shade'a począł ruszać noskiem, rozglądając się dokoła, a potem niespiesznie powędrował w stronę bagien, zatrzymując się co chwila i zerkając na mężczyznę. Śmieszne, ponieważ jego zachowania nie dało się wytłumaczyć żadną logiką, ale z drugiej strony tak długie siedzenie w miejscu przy ognisku mogło sprowadzić intruzów.
Dobra wróżka w postaci jeża?
Shade'owi było obojętne, w którą stronę pójdzie. Jeśli jeż zaprowadzi go do mokradeł, to po prostu zawróci i pójdzie w inną stronę. Byle przed zmrokiem znaleźć jakieś suche miejsce.
Oczyścił ostrze noża, wpakował do plecaka resztki ryby i krzemień, a potem starannie zasypał ognisko.
Ostrożnie, rozglądając się dokoła, gotów w każdej chwili sięgnąć po broń, ruszył w ślad za kolczastym przewodnikiem.
 
Kerm jest offline