Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-04-2016, 00:38   #28
Ryder
 
Ryder's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputację


Bezentil, noc



Zajazd Pod Gronostajem tętnił życiem, jeśli nie 'w najlepsze', to na pewno 'w dobre'. W powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa, a gwarne rozmowy przy stołach sprawiały, że ciężko było cokolwiek usłyszeć i zrozumieć. Blodnwłosa służka przed chwilą wyniosła z kuchni wielką drewnianą tacę pokrytą mięsistymi wieprzowymi stekami w sosie z suszonych owoców. Rzucano się na nie łapczywie, niektórzy nawet brudnymi paluchami próbowali sięgnąć smakołyku, ale wtedy dziewczyna zwinnie obracała się z całą deską a dwójka delikwentów jeszcze dostała po łbie od sąsiadów, z czego cała reszta miała wielką uciechę. Jinthos z zadowoleniem kiwał głową i uważnie przyglądał się zajadającym, tak jakby myślał, komu ile policzyć za jedzenie.


Grupa łowców miała chwilowo poważniejsze sprawy na głowie, choć większość z nich również skorzystała z poczęstunku. Teraz siedzieli jednak na uboczu, zafrasowani rozmową odbytą z harfistką. Dziewczyna, zdawało się, wiedziała więcej, niż inni. Chciała pomóc? Oni mieli inne zdanie, i chyba tylko Roley zamierzał mieć z nią jeszcze cokolwiek do czynienia. Czy można było zlekceważyć jej ostrzeżenie? To była jedyna rzecz, co do której wszyscy byli zgodni. Towarzyszom zajęło trochę czasu umówienie się, kto co jeszcze zrobi przed opuszczeniem miasta, ale najważniejszym problemem okazał się brak koni. Było ich sześcioro, a nie licząc psów Davy'ego, mieli jedynie dwa konie. Szczęśliwie właściciel gospody przyszedł z pomocą. Dzięki 'niefortunnie' zakończonym ostatnim Łowom, Jinthos miał na wydanie kilkadziesiąt koni, którym 'nie ma co do pyska wcisnąć', i za sześćdziesiąt, w sumie, złociszy zgodził się odstąpić cztery wybrane klacze, z naciskiem na KLACZE.


- “W takiej ciasnocie jak szopa Brooza na pewno większość z nich już zaszła, a jak mi źrebaki jeszcze dojdą, to nie wiem co ja zrobię, nie jestem cholernym koniarzem! Ogiery zostają, a tedostaniecie pół-darmo, i mówcie wszystkim napotkanym, że stary Jinthos ma dobre konie na sprzedaż!


Zapłacili z góry. Tylko Roley został wedle umowy. Rzeczona szopa stała kilkanaście metrów od Gronostaja, i choć była naprawdę sporych rozmiarów, nikt nie był przygotowany na to, co zastali we wnętrzu. Jeszcze zanim chłopak-posłaniec, który ich prowadził, otworzył bramę, ich uszu dobiegło rżenie i kwiki, a nozdrzy ciężki zapach łajna. Skrzydło, przed chwilą zaryglowane, odskoczyło niemal natychmiast, a chłopak ułamek sekundy później otrzymał potężny cios kopytem od uwolnonego czarnego rumaka. Stracił przytomność. Pierwszy zareagował Dolit.
- Łapcie tego bydlaka, jeszcze trzy!” - krzyknął wychylając się zza uzbrojonego Osberna.
- “A to nie miały być klacze?” - spytała Zehirla
- Jak młody dostał to nikt tego teraz nie sprawdzi, bierzmy co trzeba i zmywajmy się stąd!


Wewnątrz szopy panował ścisk i rozgardiasz. Konie, wszystkie osiodłane 'na odwal', dreptały niespokojnie. Kilka z nich gryzło się, kilka wierzgało, jeden ogier dosiadał karej klaczy. Na podłodze z kału wystawały resztki siana, które wcześniej mogło ścielić ją miękkim dywanem. Nawet Xaazz lekko się skrzywił. Wzięli jeszcze trzy konie, te najbliżej wejścia. Osbern zatrzasnął drzwi.
- “No co? To jego konie.”


Umówili się jeszcze na punkt zborny, bo Davy jeszcze miał cos do załatwienia w mieście. Postanowili, że Osbern, Zehirla, Dolit i Xaazz wyruszą natychmiast i do rana zaobozują pół godziny drogi za miastem, na granicy lasu. Davy zabierze się z Roley'em i być może Lily. Większe podziały nie miały sensu.


* * *
Uciekający


Z opuszczeniem miasta nie było problemów. Strażnicy zachodniej bramy podpierali się na swych włóczniach, usilnie próbując nie zasnąć. Za palisadą mieli przed sobą tylko szeroki piaszczysty trakt. Chłód nocnego wiatru działał ożywczo, ale też kojąco. Światło gwiazd dodawało otuchy, a otaczająca gęstwina drzew już nie straszyła, a dawała poczucie bezpieczeństwa.


Jechali, mając ośnieżone szczyty Wielkich Iglic po prawej stronie. Przyjezdni patrzyli na Północny Las rozciągający się przez malownicze tereny faliste, wznoszące się wciąż ku górom położonym dalej na północ. Nowo pozyskane rumaki nie były dobrze utrzymane, ale wyraźnie cieszyły się jazdą. Smród trochę wywietrzeje, a potem się wyszoruje wierzchowce, teraz liczyło się, że konie są sprawne i nie sprawiają problemów w prowadzeniu.


Rozbili się w małej niecce, tuż poza zasięgiem wzroku z traktu, za to ze świetnym widokiem na drogę. Zrezygnowali z komfortu ogniska na rzecz bezpieczeństwa i rozlosowali warty. Xaazz dostał pierwszą, Dolit drugą, Osbern trzecią, i Zehirla ostatnią, ranną. Postanowili, że jeśli do pół słońca się nie zjawią, ruszą dalej.


* * *


Bezentil, ranek


Zaspałem, kurwa, zaspałem – takie myśli zapewne kołatały się po głowie wlokącego się po schodach Roley'a obarczonego wielkim plecakiem. Było trochę później, niż planował wstać, może około pół słońca. Davy, który po załatwieniu swoich interesów wrócił jeszcze do karczmy poprzedniej nocy, teraz podążał za nim do pokoju harfistki. Nie zdążyli nawet zapukać trzy razy, a drzwi dynamicznie uchyliły się do środka. Pokój był gotowy do oddania. Codziennego brudu ani śladu, łóżka w nienagannym porządku. Lily, ubrana w dobrej jakości skórznię i płaszcz, z rapierem przy boku, wycofała się prędko na środek pokoju i spoglądając na niewielki pakunek wyliczała coś na palcach, ale szybko skończyła. Odwróciwszy się do gości przekrzywiła głowę na bok i pozwoliła sobie na niewielki uśmiech.


- “To trochę szybciej, niż południe, nieprawdaż? Gdzie reszta?... Powiecie mi po drodze, jestem gotowa, nie mamy czasu do stracenia.”


Ruszyła przez drzwi, a człowiek z niziołkiem tylko pokiwali głowami porozumiewawczo. W drodze do stajni wytłumaczyli rudej obecną sytuację, po czym osiodłali konie. Harfistka przygotowała wszystko zawczasu, nawet swój instrument bardzo zmyślnie przytroczyła do boku rosłego gniadosza, tak, że nie zawadzała niczemu. Sprawnie wyjechali w kierunku bramy zachodniej, z psami Davy'ego drepczącymi obok.


Jadąc do bramy ujrzeli dwie postacie na białych koniach, jadące im naprzeciw. W krwistoczerwonych szatach. Lily zasłoniła usta dłonią i szepnęła przejęcie.
- “To oni! Tylko zachowajcie spokój… Na pewno tylko nas pozdrowią...”


Z początku rzeczywiście tak było, kapłani skinęli głowami, jednak jeden z nich dłuzej zawiesił wzrok na niziołku, a właściwie na jego czole. Ozwał się do trójki niskim, ale ciepłym głosem.


- “Zatrzymajcie się na chwilę, podróżni. Chciałbym zadać wam kilka pytań. To nie potrwa długo.
Nerwowe spojrzenia, jakim się nawzajem obdarzyli, nie niosły ze sobą jednomyślnego planu. Davy wstrzymał konia pierwszy, a za nim postąpiła reszta. Kapłani zbliżyli się, odsłaniając twarze. Ten, który mówił, czarnobrody mężczyzna o gęstych ciemnych włosach, kontynuował, gdy drugi, mniejszy i łysy, przyglądał się nieprzeniknionym wzrokiem złocistych oczu.


- “Zadam każdemu z osobna jedno pytanie. Odpowiedzcie tak albo nie. Brak odpowiedzi jest równoznaczny z oporem. Zaczynajmy.”
W tym momencie Davy i Roley poczuli dziwne uczucie w głowie, tak jakby jakaś siła próbowała zablokować ich myśli, co objawiało się lekkim uciskiem w skroniach.
Kapłan zwrócił się do Davy'ego jako pierwszego.
- “Czy uczestniczyłeś w ostatnim obrzędzie Wielkich Łowów?” - zapytał beznamiętnie
Niziołek otrząsnął się z dziwnego uczucia w samą porę, by odpowiedzieć bez zająknięcia.
- “Nie, panie”
O to samo zapytał Lily, a ta odpowiedziała podobnie. Gdy jednak przyszła kolej Roleya, ten nie mógł z siebie nic wydobyć. Czarnobrody powtórzył pytanie, na co łucznik spojrzał tylko rozpaczliwie na pozostałą dwójkę i spiął konia, rzucając się ku bramie zachodniej. Niziołek i harfistka odruchowo popędzili za nim.


Do bramy było zaledwie kilkadziesiąt metrów, ale spod ziemi nagle zaczęły wyrastać zdrewniałe pnącza, próbujące pochwycić jeźdźców… i psy. Jakby tego było mało, przed bramą kupa wielkich kamieni złączyła się w sięgającą trzy metry wzrostu postać, która ruszyła na nich od przeciwnej strony.


Konie przebiły się przez cierniste łodygi, Calefas również, jednak Agamemnon został schwytany. Nie oglądali się za siebie, nie było na to czasu. Rozjechali się na dwie strony, próbując wyminąć kammiennego stwora, Roley na przedzie skupił jego uwagę i umknął, Davy przejechał bez uszczerbku, ale rumak, na którym jechała harfistka otrzymał potężny cios w bok, który bardzo nim zachwiał. Koń spienił się krwiście, lecz z nachyloną nisko Lily przemknął dalej, utrzymując się na nogach.


Dwoje strażników w przerwie palisady usiłowało jeszcze ich zatrzymać. Zastawili bramę, krzyżując włócznie, w ogóle nie spodziewając się, że Roley bezceremonialnie ich stratuje. Pokiereszowani i rozrzuceni nie stanowili już zagrożenia dla pozostałych.


Przebiwszy się poza miasto i odjechawszy zdrowy dystans, obejrzeli się za siebie, i zaraz tego pożałowali. Od bram miasta goniła ich wielka ognista bestia i towarzyszący jej równie duży, smoliście czarny rogaty rumak z kapłanem na grzbiecie. Spięli konie po raz kolejny, licząc na to, że na otwartej drodze uda im się zbiec...



* * *


Obozowisko przy Wielkim Trakcie, pół słońca


Noc minęła w miarę spokojnie, nic konkretnego się nie działo, a przynajmniej nic, co by zaniepokoiło Osberna, Xaaza, czy nawet Dolita. Elfka, jako trzymająca ostatnią wartę, z niecierpliwością wypatrywała tych, którzy mieli już dawno dojechać. Nadszedł czas odjazdu, więc obudziła resztę, po czym doprowadzili się do porządku po wypoczynku. Zgodnie z ustaleniami planowali już wyruszać, kiedy Osbern coś wychwycił. Tętent kopyt. Wychylił się zza zarośli i wytężył wzrok.


- “Jadą, nosz kurwa, w końcu, lenie cholerne…” - przerwał na chwilę - “Zaraz, czekajcie… Ooo nie, o ja cię w rzyć… chodźcie tu szybko!”


Wojownik nie przesadzał. Trzy spienione konie niosące ich towarzyszy pędziły na złamanie karku, a kilkadziesiąt metrów za nimi biegł wielki potwór spowity krwistym ogniem oraz potężny koń rodem z koszmaru z czerwonym jeźdźcem. W takich chwilach czas naprawdę potrafi stanąć.
 
Ryder jest offline