Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2016, 15:54   #10
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

16 kwietnia 104 roku po Zagładzie.
Ruiny na Przedmieściach; 12 godzin do zmroku



Kwadrans… jak niby mieli wypocząć przez ten czas? Z jednej strony nie dostali go wiele, z drugiej zaś jeszcze przed paroma chwilami nie marzyli o niczym innym, tylko o krótkim postoju. Teraz zostało im to dane, mimo że po minach Ortegi i Simmonsów, Stone, Lysova i Sydney widzieli skrywaną usilnie… irytację? Nikt jednak na głos nie narzekał, żadne złe słowo nie zawisło gorzką, oskarżającą nutą pomiędzy dyszącymi ciężko, spoconymi niczym przysłowiowe myszy ludźmi. Zamiast narzekać i marudzić, rodzeństwo wymieniło spojrzenia, jakby naradzając się wzrokiem. Zaraz też synchronicznie obrócili się w stronę Aidana, na co ten kiwnął nieznacznie wydając nieme pozwolenie. Na co konkretnie okazało się dość szybko, kiedy parka rodzeństwa bezszelestnie zniknęła między spalonymi ścianami dawnej fabryki, służących teraz grupie za tymczasowy przystanek oraz schronienie przez wzrokiem istot niepowołanych.


- Uzupełnijcie płyny, jeśli potrzeba zjedzcie coś - blondyn przejechał wzrokiem po wszystkich zebranych, skupiając się dłużej na każdym cywilu po kolei. Zaczął od rozwalonego na ziemi, mającego wszystko ewidentnie gdzieś Rhysa, poprzez leżącą tuż obok Alisę, aby przenieść spojrzenie na starającego się trzymać fason Stone’a i finalnie przykuć oczy do oczu Teri. Tam je pozostawił kończąc obserwację, zaś następne jego słowa potwierdziły ciche wnioski Lysovy.
- Najgorszy odkryty teren mamy za sobą, teraz pójdzie zdecydowanie wolniej. Przed nami przedmieścia - zza pazuchy wyciągnął złożony starannie i zafoliowany, prostokątny pakunek wielkości dwóch rozłożonych dłoni. Ostrożnie odkręcił osłonę, by wydobyć spod niej zapełniony czarnymi liniami papier. Nim zdołał zrobić lub powiedzieć cokolwiek więcej, za jego plecami pojawili się poruszeni zwiadowcy. Dopadli do niego, szepcząc coś jedno przez drugie, a stojąca obok Kit’a Jinx zacisnęła pięści tak mocno, aż mężczyzna usłyszał chrupanie przeskakujących kostek. Choć nie słyszeli słów, wyraźnie wyczuwali zdenerwowanie - jakże kontrastujące ze zwyczajną dla tej rodzinki beztroską. Twarz Aidana zmieniała się pod wpływem owych rewelacji - mięśnie tężały i choć próbował zachować spokój, zwężenia źrenic kontrolować nie mógł - a te była barmanka widziała aż za dobrze, jako że wciąż utrzymywali kontakt wzrokowy. Dieter nie czekał, aż Simonsowie skończą raportować swoje rewelacje. Zamiast stać w bezruchu, z namaszczeniem ściągnął z ramienia parciany wór i klękając tuż obok rozpoczął żmudny proces odwijania paru dobrych metrów sznurka, robiącego za zamknięcie i ramię do niesienia jednocześnie.

Kit przez ułamek chwili zastanawiał się, czy to nie jakiś spektakl, przygotowany na cześć nowicjuszy, wnet jednak doszedł do wniosku, że mają do czynienia z jakimś zdarzeniem, które zaskoczyło wszystkich, na dodatek w sposób nieprzyjemny.
Wypytywać jednak nie zamierzał. Jeśli tamci zechcą, to się podzielą nowinami.

Zaś Teri uśmiechnęła się. Cokolwiek się nie zbliżało, ona nie miała nic przeciwko temu, by się z tym zmierzyć. Nie była jednak na tyle głupia by sądzić, że będzie to przyjemne spotkanie. Potrzebowała jednak czegoś, co zajmie jej głowę i resztę ciała czymś innym niż bezproduktywne rozmyślania i próby utrzymania się na nogach. Była też ciekawa, co takiego zdołało wyprowadzić wszystkich z równowagi. Rozciągnęła mięśnie i odsunęła plecy od ściany. Czekała na polecenia Aidana, tak jak jej przykazał jeszcze w Trupiarni. To był jego teren, nie jej.

Wyglądało jak problem, brzmiało jak problem i problemem śmierdziało na dziesięć metrów. Lysovej nie spodobało się nagłe poruszenie, nie zapowiadające niczego dobrego. Nie spodobała się jej też reakcje siwego ex-tropiciela, o przyciszonych szeptach nie wspominając. Cała wyprawa do tej pory szła podejrzanie gładko, bez większych niezapowiedzianych kłopotów i atrakcji. Przeszli spory odcinek trasy, nieznaczny w porównaniu do całej wyznaczonej na dziś drogi, ale Alisa i tak czuła w nogach ten szybko przemaszerowany dystans. Gdyby mieli teraz zacząć uciekać pewnie daleko nie udałoby się im zawędrować - jej, Kit’owi, Teri i być może Podłemu. Do tego ostatniego nie miała pewności, bo nie znała go zbyt dobrze. Jednak jego mina jasno zdradzała w której grupie będzie w razie problemów. A te właśnie nastały. Rozszerzone źrenice, wyraźna bladość nie mająca związku ze zmęczeniem, przyspieszony oddech. Rhys też nie chciał tu być, tak samo jak ruda medyczka. W tym jednym byli zgodni.
- Zakład, że dociągniemy do świtu oboje? - szepnęła do niego, uśmiechając się w ten sam cyniczny sposób w jaki on to zazwyczaj robił. Powiedzenie banału byle tylko odciągnąć myśli od stresu na krótki moment. Potrzebowali tego oboje.

W pierwszej chwili facet zamrugał jakby nie do końca pewny czy dobrze usłyszał. W drugiej sapnął i pokręcił nieznacznie głową, rozgarniając siwy popiół, o który opierał się policzkiem. Spojrzał na kobietę czujnie, zmarszczył brwi. Przemielił w czaszce zasłyszany tekst i finalnie parsknął, odrobinę mniej spięty.
- A o co leci zakład? - spytał już z chytrym wyszczerzem - Za darmo i na gębę tylko frajerzy się zakładają.

- To już “o przekonanie” wyszło z mody? - Alisa przewróciła oczami, udając że w tej właśnie chwili prawie śmiertelnie się obraża - Skoro już musi być o coś, to stawiam pół woreczka amfy domowej roboty… i jak znajdziesz coś użytecznego, to ci to przerobię na prochy. Pasi? - zakończyła używając zwrotu rodem z piątego piętra.

Podły udał, że poważnie zastanawia się nad propozycją, lecz w jego oczach widziała radość. Trafiła używając odpowiedniej przynęty pod akurat ten okaz ryby… czy jak to się kiedyś mówiło. Szybkie kiwniecie głową potwierdziło zawarcie układu.

- Zmiana planów - w końcu Aidan przestał szeptać i zwrócił się do wszystkich przyciszonym, ale wyraźnym głosem. Nastała chwila napiętej ciszy, po czym odkaszlnął i kontynuował, co prześlizgując wzrokiem po każdym po kolei - Przed nami zejście z wiaduktu. Żeby przejść dalej musimy pokonać trzysta metrów względnie osłoniętego terenu. Problem w tym, że nie jest czysto...

- Co się dzieje? - Dieter wszedł młodemu w słowo, nim tamten zdążył dokończyć. Ton nie należał do przyjemnych, przerwał też rozsupływanie pakunku.

- To przez pogodę - spojrzał w niebo, widoczne pomiędzy nadpalonymi dziurami w ścianach. Pokryte gęstym całunem ołowianych chmur nie przepuszczało ani promienia światła słonecznego, przez co wokół panował półmrok, potęgowany dodatkowo cieniem rzucanym przez sypiącą się wysoko w górze, starą autostradę. - Powyłaziła cała menażeria. Ściany, sufit, wszędzie siedzą. Drobnica nie większa od Psiuna, w pojedynkę niegroźne… ale od cholery ich. Zwykle o tej porze powinny rozleźć się po mieście na żer, ale jest za ciemno - ostatnie zdanie dorzucił chyba tylko po to, aby i cywile zrozumieli w czym problem. Pozwolił im przetrawić informacje, sięgając w międzyczasie po manierkę. Odkręcił ją, upił niewielki łyk, krzywiąc się przy tym jakby nie do końca odpowiadała mu zawartość. - Dalej nie będzie lepiej, zawrócić nie możemy. Trzeba iść dalej, podzielimy się, mniejsze grupki są trudniejsze do zauważenia, łatwiej też się im schować w razie kłopotów. Alisa pójdzie z Drake’iem i Rhysem. Chester odciągnie uwagę stworów przed nami i dołączy do was gdy już je zgubi. Kit, Jinx i Dieterem to druga grupa. Teri zostanie ze mną, pójdziemy jako ostatni. Spotykamy się na miejscu. Zabezpieczcie teren, a jeżeli do zmroku któraś grupa nei dotrze, nie zgrywać bohaterów. Zabarykadujcie się, przeczekajcie do rana. W razie sprzyjającej pogody poszukajcie śladów reszty. Nie ryzykujcie bez potrzeby, pilnujcie przesyłek. Dieter? - spojrzał bezpośrednio na siwego tropiciela.

- Tylko sześć… albo aż sześć - odpowiedział, kończąc odwiązywać tobołek. Odrzucił sznurek na bok. Płachta brezentu legła płasko na śniegu, okazując oczom zebranych swoja zawartość.
Broń. Krótka, lśniąca smarem na ciemno stalowej powierzchni. Krótkie lufy, różne modele i kaliber. Trafił się nawet jeden rewolwer. Rodzeństwo Simmonsów zamrugało, Podły zrobił wielkie oczy. Prócz starego rusznikarza żadne z nich nie widziało nigdy takiego arsenału i to w jednym miejscu. W czyśćcu podobne artefakty dało się policzyć na palcach… a wyglądało na to, że odchodząc grupa uszczupliła porządnie i tak opłakane zapasy. - Z kulami gorzej. Nie ma zapasu, tylko to co w magazynku.

- Wystarczy. Musi. - Ortega rozpogodził się nieznacznie, łapiąc rewolwer i w przelocie klepnął drugiego mężczyznę po ramieniu - Świetna robota.

- Szkoda że nie dane mi będzie zobaczyć miny Martina i Carla - parsknął złym śmiechem - A zwłaszcza Martina.

- Zrobią nam powtórkę kiedy wrócimy - Drake sięgnął po obdrapanego glocka. Użył słowa “kiedy”, lecz każdy i tak we własnej głowie usłyszał zamiast niego “jeśli”.

Bez dalszej zwłoki podzielili się, spoglądając na siebie spode łba i milcząc zawzięcie, a cisza ciążyła im równie mocno, co widok znajomych twarzy, znanych od urodzenia. Nikt nic nie mówił jako że słowa były absolutnie zbędne, do tego mogły im ściągnąć na karki szybką śmierć. Wpierw zza bezpeicznej osłony wypadła Chester, po dwudziestu sekundach pierwsza grupa, po kolejnych druga, aż ostatnia para rzuciła się pędem przed siebie.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 29-12-2016 o 03:47.
Zombianna jest offline