Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2016, 21:57   #401
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Ryszard, Helga, Doc Peter, Praudmoore:
Dźwięki mniej więcej były takie, choć o wiele silniejsze i tak jakby otaczające was w więcej niż trzech wymiarach. Vrick przeszedł do wanny i odwrócił się do was raz jeszcze, gdy usłyszał pytania Doca Petera i Praudmoora.
- Oczywiście mógłbym wam naświetlić tło historyczne wydarzeń, które was otaczają - i to wyjaśniłoby wszystko - ale za bardzo nie mamy czasu. Dość powiedzieć, że istnieje nieskończenie wiele rzeczywistości, a niektóre z nich przenikają się w taki sposób, że wydaje się jakby ktoś podróżował w czasie albo przestrzeni. Był przypadek jednego francuza, który w 1943 roku wpadł w ręce Gestapo, a w 1945 roku został przejęty przez OSS. Okazało się, że pochodził z 1968 roku, a zbierając grzyby przypadkowo wszedł do wioski, do której nie dotarł Dekret Pokoju (jakieś czarnoksięstwo) i pojawił się w 1943 roku tam skąd cała rzeczywistość uciekła wcześniej do 1968 roku. - wszyscy patrzyliście na niego z lekko rozdziawionymi gębami mieszającymi niedowierzanie (Doc Peter), niezrozumienie (Helga), głębsze niezrozumienie (Praudmoore) i uśmiech pijaka (Ryszard) - Odeślę wam tam skąd przybyliście i sam pójdę z wami. To, że w ogóle z wami rozmawiam oznacza, że już wpłynęliście na tą rzeczywistość. - no to akurat wszyscy zebrani zrozumieli. Ryszard i Helga pierwsi dołączyli do Vricka, a chwilę za nimi również Doc Peter i Praudmoore.

Przez ten dźwięk nie było już słychać niczego innego, ale Vrick poruszał ustami. Jedynie Ryszard, który zanużył głowę w wodzie słyszał dokładnie słowa przez niego wypowiadane. Były znajome.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=S6r064-Qqc8[/media]

Scatman:
Scatman przebudził się w fotelu. Śmierdziało od niego tak bardzo wódką, że nie ciężko byłoby go odróżnić od gorzelni. Ziewnął, a z jego ust wyłoniła się chmura pary. Było zimno jak cholera, ale on był dobrze opatulony, a przy okazji wódka sprawiła, że był nieczuły na chłód. Właściwie to czuł się całkiem nieźle. Pamiętał swój sen. Śnił mu się zgniły, kapitalistyczny i imperalistycznych Zachód, a on był postacią z takiego opowiadania dla dzieci jakie kiedyś mu czytało. Jak to było? Kraina Oz i te rzeczy. Na szczęście tamten koszmar już się skończył i powrócił do rzeczywistości. Z lekkim trudem powstał z miejsca i skierował się ku wyjściu. Spod podłogi było słychać jęki więzionych ludzi, ale kogo oni obchodzili? To byli zdrajcy, którzy powinni mu dziękować, że w ogóle jeszcze żyją. Wyszedł na zewnątrz i przeszedł się ulicą. Kilka osób bezczelnie nie żyło - zamarźli w syberyjskim mrozie i nawet nikt ich nie uprzątnął. Scatmana trochę to zirytowało, ale właściwie leżeli już z tydzień i nie chciało mu się nawet strzępić języka, żeby komuś kazać posprzątać... właściwie to nie nazywał się Scatman, a Borys Vasylak, był Komisarzem Bezpieczeństwa Publicznego Trzeciej Rangi Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ZSRR. Był rok 1948 i był jednym z nadzorców Obozu Specjalnego numer 6 Rieczłag w Workucie.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=2q6I8PHi8XY[/media]

Ryszard, Helga (i Doc Peter, Praudmoore):
Zmierzacie do Topeki. W Topece jest różowy pociąg - Blain Monorail, który zabierze was do innego, prawdziwego świata. Nie tak jak Tornado - nie do obrazu z przeszłości, ale do prawdziwej teraźniejszości, gdzie wojna nie wybuchła, nie powstał Moloch, a dżungla jest standardowo niebezpieczna i da się rozróżnić zwierzęta od roślin i nie próbują cię asymilować. Powiedział wam to Washington George namawiając was do tej podróży. Oczywiście daliście się namówić, bo jakaś nadzieja jest lepsza niż brak nadziei. Ruszyliście ze wschodu do Topeki, Kansas. Zresztą niektórzy z was byli o krok od odstrzelenia się. Sam Washington i jego rodzina zginęli po drodze w losowej strzelaninie, która wybuchła nagle i faktycznie bez żadnego powodu - ktoś po prostu uznał, że kawałek asfaltu jest jego. Zabiliście go, ale zdążył zastrzelić Washingtona, jego rodzinę i jeszcze dwóch podróżników. Szliście dalej.

Dotarliście do Mississipi i znów straciliście kilku waszych przy przeprawie. Rzeka była zatruta bardziej niż cokolwiek innego. Ludzie za to byli duchowo zdrowsi niż w większości miejsc, które wcześniej odwiedzaliście. Byli przede wszystkim przyjaźni, choć ich twarze były skrywane za maskami przeciwgazowymi, a ich postury były ukryte w płaszczach. Niektórzy z was podejrzewali, że to mutanci, więc czujnie przypatrywaliście się jak któryś ściągał maskę, żeby napić się. Nie byli to może ludzie jak z przedwojennych pornosów, ale zdecydowanie byli to ludzie. Pożegnaliście się z nimi i poszliście dalej, nawet próbowaliście namówić kogoś, żeby do was się przyłączył. Przez ten kawałek podróży rzeką czuliście się całkiem bezpiecznie - od dawna tak się nie czuliście. Nawet nie braliście Tornado, choć brak snu odbił się negatywnie na stanach waszego umysłu. Odespaliście to później - już gdy ponownie pieszo przemierzaliście pustkowia.

Im bliżej Kansas City byliście tym gorzej wyglądaliście. Znów uczestniczyliście w jakichś walkach niewiadomo z kim i niewiadomo o co. Jedzenia było mało, choć rozpoczynały się pola nieskończonych upraw Środkowych Stanów Zjednoczonych. Przypadkowo spotkany miejscowy powiedział wam, że Nieumarłe Zboże nie nadaje się do niczego, bo choć rośnie to tak naprawdę jest martwe i zgniłe. Rzeczywiście nie dało się tego jeść w żadnej postaci.

W czasie podróży widzieliście coś na niebie. Jakby samolot, ale bardzo, bardzo wysoko - zanim ciągnęła się chmura trujących chemikaliów jakie przed wojną były używane przez nieznane grupy ludzi, żeby otumaniać resztę. Na wszelki wypadek tamtego dnia staraliście się nie zdejmować mask gazowych - niedługo później pojawiła się burza Tornado, dzięki czemu odnowiliście swoje zapasy. Zastanawialiście się, czy była związana z samolotem. Ogólnie to oprócz niewielkich samolocików to w tym nietornadowym świecie nigdy nie widzieliście, żeby tak duża jednostka latająca wzbiła się w niebo. Dziwne.

Samo Kansas City było typowymi ruinami, w którym można było spotkać co najwyżej szaleńców szukających "skarbów" wśród zwalisk i jeszcze większych szaleńców, którzy bez powodu przebywali przy radioaktywnym leju ("przy" znaczy w obrębie kilku kilometrów). Zbliżał się zmrok, więc zajęliście sobie jedno piętro jakiegoś budynku (starannie barykadujac się) i poszliście spać snem tornadowca.

Sen jak sen (śniliście o Kansas City i podróżach w czasie, dziwne, że wszystkim śniło się to samo). Był, a potem się zmył. Byliście jakieś sto kilometrów od Topeki, więc już prawie na miejscu - jakby znaleźć samochód na chodzie to jeszcze dziś byście dotarli. Pomieszczenie, w którym znajdowaliście się było kwadratowe i miało jedne drzwi wychodzące na długi korytarz kończący się otwartą klatką schodową. Pomieszczenie jakby patrząc na drzwi to po prawej stronie miało okna, a pozostałe ściany no to po prostu ściany, nie było nawet obrazka. Nic. Spaliście w kółku. Pod samymi drzwiami ktoś miał pilnować, czy nikt się nie skrada, ale nie było tam żadnego posłania. Poruszając się zgodnie ze wskazówkami zegara od drzwi to po tym pustym miejscu w swym posłaniu spał Hadżi, hinduski chemik i producent Tornado, dalej byli pod oknami przebudzeni Doc Peter, Praudmoore, Helga, a dalej pod ścianą naprzeciw drzwi były puste miejsca, a przy kolejnym rogu przebudzony Ryszard i przy ścianie naprzeciw okien śpiący Billy (weteran różnorakich walk) i bliżej drzwi Charlotte (ruda dziewczyna, dwudziestoparoletnia). Niedługo Hadżi, Charlotte i Billy przebudzą się.

Nie jesteście już głodni. Najedliście się w McDonaldzie. A przynajmniej śniło wam się tak, ale rzeczywiście nie czujecie głodu. Czujecie się natomiast jak gdyby od rozmowy z Vrickiem minął miesiąc czasu. A właśnie... nie widać w pobliżu Vricka. Czy ten dzień to ten sam dzień co wczoraj, czy to jest nowy dzień i o co chodzi? Poprzednio był inny skład w tym pomieszczeniu... chociażby nie było Praudmoora co się najbardziej rzuca w oczu, za to były dwie lesby...

[media]http://www.youtube.com/watch?v=ETAuRKmNAfQ[/media]

Greg Müller:
Po jakimś czasie dotarłeś do rozbitego wozu strażackiego. Wewnątrz powinieneś znaleźć narzędzia. Im jednak byłeś jego bliżej tym wyraźniej słyszałeś czyjeś głosy. Oczywiście byłeś przygotowany na konfrontacje, ale... przy tym wozie obozowali Freddie, Joseph, Fiona, Jerri i Boxer. Wszyscy cali i zdrowi (no przynajmniej tak zdrowi jakimi byli rankiem, dzień wcześniej, zanim zginęli). Boxer spojrzał na ciebie, gdy wyszedłeś zza winkla ciężarówki straży pożarnej:
- Ach, to ty Greg. Coś ciekawe znalazłeś w nocy na patrolu? Trochę martwiliśmy się, gdy cię rano nie zobaczyliśmy, ale uznaliśmy, że poszedłeś na patrol. Usiądź z nami, dla ciebie też mamy mięso. - wszyscy w rękach mieli szczury na patykach, które były całkiem nieźle przypieczone nad ogniskiem. Dla ciebie też był kijek ze szczurem. Prawdopodobnie to jest prawda, bo podróż na Syberię i z powrotem pachnie gówno prawdą na milę.
 
Anonim jest offline