Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2016, 20:08   #8
Karmazyn
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Quen = synonim niezwykłych wypadków

Quen przyglądając się żywym reakcjom Ansary na to, co ta widziała na ekranie, cieszył się w duchu, że nie puścił jej jakiegoś innego filmu. Sam na początku pobytu w Wieży miał problemy z aklimatyzacją w miejscu, gdzie było tyle nowych rzeczy. Szybko jednak jego ciekawość wzięła górę i uczył się – w większości przypadków metodą prób i błędów – co z czym się łączy i po co to w ogóle jest. Teraz mógł pomagać swojej siostrze w kwestiach technicznych. Chociaż sam pewnie najchętniej zamieszkałby w domku na drzewie gdzieś na zadupiu. Kto by pomyślał, że można się zmienić tak drastycznie w tylko dwa tygodnie.
Jedno się nie zmieniło. Półorczyca śpiąc, odwalała koncert orkiestry dętej, zupełnie nie przejmując się faktem, że robiła to sama i w nieodpowiedniej porze. Przez to Quen, zamiast spokojnie spać, surfował po internecie i zauważył istotę, której zauważyć nie powinien.

Srebrny liść niemal natychmiastowo oplótł nadgarstek chłopaka, gdy uświadomił sobie, że jakieś maleństwo porusza się bezczelnie po ich pokoju. Po chwili na liściu pojawił się biały kwiat chryzantemy, który Quen zerwał i delikatnie rzucił w stronę nieznajomej istoty. Gęsta mgła zasnuła cały pokój, w tym również istotkę, która się pojawiła w tym pokoju.
- Ekhem… - odkaszlnął latarnik, chcąc zwrócić na siebie uwagę, a raczej na dwie kusze, które pojawiły się w jego rękach. - Gdy odzyskasz władzę nad swoim ciałem, radziłbym ci usiąść i pogadać ze mną. No, chyba że twoim idolem jest ser z dziurami i chciałbyś, bądź chciałabyś stać się taki, bądź taka jak on.
Istotka obróciła się w kierunku Quena, jakby nie do końca ogarniała, o co chodzi. Blondyn dostrzegł, że stworzenie ma sylwetkę ludzkiego dziecka i ma krótkie włosy. Nie był jednak w stanie ani dostrzec twarzy, ani sprawdzić, jakiej płci było to “dziecko”, które chłopakowi sięgało może co najwyżej do piersi.
Widzą swobodę ruchów niziołka, chłopak postanowił posłać po podłodze w jej kierunku pnącza swego duszka, by przytrzymać ją w miejscu.
- Czego tutaj szukasz? - spytał się jednocześnie.
Pnącza jednak przeszyły ją jak powietrze. Stworzenie nie odparło na pytanie Quena. Jego głowa kręciła się powolutku w różne strony, jakby samo poruszanie szyją sprawiało mu problemy. Intruz czegoś szukał, ale nie mówił Quenowi, czego dokładniej.
Latarnik zaczął mieć dziwne skojarzenia z pewnymi istotami na Y i na N. Jego dwie latarnie przystąpiły do skanowania istoty. Stworzenie zignorowało sześciany, które badały pomieszczenie. Z wyników skanu wyszło to, że… Quen i Ansara byli jedynymi żyjącymi istotami w tym pokoju, a sam pokój nie posiadał żadnych tajemnic ani ukrytych przejść. Był to zwyczajny, choć dobrze urządzony, przytulny pokój. Jakby nikogo dodatkowego w pokoju nie było, a widział ją tylko Quen. Sama istota nie ciągnęła sięjakoś atakować kusznika. Sprawiała wrażenie dziwnie ospałej, przymulonej. Po chwili rozglądania się na około Quen odczuł, że przybysz gapi się na niego.
Chłopak wstał z łóżka. Odłożył na bok kusze i wyciągnął przez siebie powoli ręce, chcąc dać zjawie znać, że nic jej nie grozi z jego strony. Istota cały czas stała w miejscu osnuta całunem ciemności. Quen powoli zbliżał się do dziwnego stwora, a ten od niego nie uciekał. Gdy latarnik wyciągnął do niego ręce, dziecko powoli również wyciągnęło rączkę i chwyciło delikatnie dłoń blondyna. Co było dziwne, Quen poczuł to, jak normalny dotyk - dotykało go małe dziecko. Miał wrażenie, że dłoń malucha miejscami była pokryta strupami lub wrzodami, a samo trzymanie było nie tak silne, jak by można było się spodziewać po dziwnym przybyszu.
- Potrafisz się ze mną porozumieć? - spytał dziecko, patrząc mu w twarz, by widziało jego usta.
Dziecko stało się nieznacznie bardziej widoczne. Część jego skóry na twarzy wyglądała jak po oblaniu kwasem, tak samo na szyi, na której dodatkowo blondyn dostrzegł wrzody. W powietrzu unosiła się woń podobna do zapachu rozkładającego się ciała, a wydobywała się ona z tych zaognionych ran. Quen wytężając wzrok, dojrzał piżamkę w jasnym kolorze, gdzieniegdzie zabrudzona ropą albo krwią. Istotka miała przerzedzone włosy, jak ktoś, kto był traktowany chemioterapią przez dłuższy czas. Latarnikowi wydawało się, że malec coś powiedział, ale tak cicho, że tylko nieznaczny ruch warg sugerował, że mógł coś powiedzieć, ale nie miał na to siły.
Chłopak przywołał do siebie jedną z latarni i nastawił ją na jak najlepsze wykrywanie dźwięku.
- Proszę, powtórz.
Latarnie wyczuliły się na dźwięk… ale niewiele to dało. Dziecko coś powiedziało, ale odbiorniki nie wzmocniły tonów. Jakby jego nie było wcale w tym pokoju. Niebawem jednak dziecko chwyciło delikatnie przedramienia Quena, jakby chciało go gdzieś zaprowadzić. Na co chłopak pozwolił.

Dziecko zaciągnęło powoli chłopaka do drzwi, niemniej Quen miał wrażenie, że to on sam otwiera te drzwi, a nie mały.
Zeszli po schodach. Kroków malca wcale nie było słychać ani czuć, jakby ten był duchem, niemniej dzieciak z trudem schodził po schodach, jakby był niedołężnym starcem. Mimo to dotarli na parter, przekroczyli sień, a potem Quen wyszedł z domostwa. Dziwnie łatwo im to poszło, a potem dziwne dziecko zaczęło go prowadzić w innym kierunku niż ten, z którego Quen przyszedł razem z Ansarą. Po jakimś czasie Quen zaczął odczuwać zmęczenie, jakby przeszedł bez wytchnienia wiele mil, a dziecko, chociaż poruszało się niezgrabnie i ciężko, nie zdradzało znacznych oznak zmęczenia. Jednocześnie latarnik stracił poczucie czasu i w jego odczuciu dość szybko doszli do czegoś w rodzaju… przydrożnej kapliczki?
- To… twoje? - spytał chłopak. Przyglądał się uważnie kapliczce, szukając jakiegoś elementu, który tutaj nie pasował lub go brakowało.
Po chwili doszedł do tego, że tenże budyneczek… był czyimś grobowcem. Wewnątrz niego Quen zobaczył… zabawki, dziecięce łóżeczko, kwiatki - jakby trafił do maleńkiego dziecięcego pokoiku. Pomijając to, że żadnego dziecka tutaj nie uświadczył, ale o dziwo - nie było w tym pomieszczeniu ani krztyny kurzu, choć z pewnością nikt tutaj nie mieszkał. Na jednej ze ścian Quen dostrzegł kamienną tablicę z pięknie wyrytymi literami:

Naszemu aniołkowi - mama, tata i brat

Czyżby Quen trafił do mauzoleum? Tymczasem dziecko wyciągnęło z kąta coś w rodzaju złotej piłeczki i niezdarnie rzuciło ją do Quena, jakby chciał, żeby latarnik się z nim pobawił.
Duszek dziecka chciał się z nim bawić. Czemu akurat trafiło na niego, nie wiedział. Ale to nie było najważniejsze. Chłopak złapał piłeczkę i delikatnie odtoczył do duszka. Dziecko chyba się cieszyło, choć nie okazało tego po sobie, a na pewno nie energicznie. Odturlało piłeczkę do Quena. Chłopak przywołał swojego duszka.
- Srebrzatku, to… Aniołek. - zwrócił się do listka, wskazując na dziecko - Aniołku, to Srebrzatek. - zwrócił się do ducha, wskazując na listka.
Zaspany Srebrzatek kręcił się wokół miejsca, na które wskazywał Quen…
- Umm, ale tutaj nikogo nie widzę - zdziwił się duszek. - gdzie jest Aniołek? - szukał nowego kolegi, jakby go znaleźć nie mógł. Tymczasem Aniołek wcale nie zniknął - przynajmniej Quenowi. Dalej chciał się bawić z latarnikiem.
- Jesteś częścią mnie. Powinieneś widzieć ducha. - stwierdził chłopak. Nie wnikając jednak w zawiłości kontaktu z dzieckiem, odtoczył mu piłkę. Zaś piłka powróciła do Quena. Duszek zaś fruwał po całym pomieszczeniu. Gdzieś znalazł kredki i zaczął je badać. A potem znalazł nawet kawał papier - chyba z bloku rysunkowego. Srebrzatek zamotał się w papierach pełnych dziecięcych bazgrołów.
- Uważaj. To grób dziecka. Nie narób bałaganu. - rzucił do listka, samemu dalej bawiąc się z duchem.
- Ojej - jęknął duszek, któremu udało się wydostać z papierków. Słychać było szmer kartek, które przewraca Srebrzatek i szuranie kredkami. - Znalazłem coś ciekawego - wówczas Quena wyrwało jakby z transu. Aniołek zniknął, zaś Quen w jednej chwili poczuł się przemarznięty do suchej kości, zmęczony i głodny. Latarnik został sam w pomieszczeniu.
Chłopak przez chwilę szczękał zębami. Gdy doszedł jakoś do siebie, zwrócił się do Srebrzatka:
- Co znalazłeś, urwisie?
- Chodź, chodź, chodź, to Quenowi pokażę! - ponaglał stworek. Chłopak ruszył do swojego duszka.
Stworek pokazał mu rysunek domku na drzewie. Te bazgroły ewidentnie mu się z kojarzyły z jednym domem, nawet łudząco podobnym do tego, w którym się schronił na czwartym Piętrze.
- To… rodzina Setzera… - chłopak był wyraźnie zdziwiony. - Ale czemu na takim odludziu? Poszukajmy jeszcze czegoś. Mam nadzieję, że to nie sam Setzer. - jakoś nie zdziwiłby się, gdyby się naprawdę tak okazało.
- Ale czego?
- Jesteśmy ze sobą dobre dziesięć lat i jeszcze musisz się pytać? Czegokolwiek - rzucił, uśmiechając się do listka.
Srebrzatek wskoczył czy podfrunął na głowę Quenowi, rozglądając się na około jak marynarz na bocianim gnieździe. Ale nic szczególnego w tym pokoju nie znaleźli, a na pewno nie znaleźli kufra ze skarbami ani czegoś nadzwyczajnego. Wszystko w tym pokoju było dziecięce i zwyczajne, nie licząc tego, że było dość zadbane. Setzera - wbrew obawom Quena - też nie znaleźli, chociaż kto go tam wie.
Setzer miał albo braciszka, albo syna… albo sam był tym dzieckiem. Chłopak nie wiedział czemu, ale ta myśl nie chciała opuścić jego umysłu. Wątpił jednak czy rozwiąże tę zagadkę samemu, a do rankera nie chciał dzwonić. Po co rozdrapywać stare rany? Postanowił więc zrobić tutaj porządek po swoich poszukiwaniach, zmówić modlitwę i wrócić do hotelu. Chłopak udał się do wyjścia i próbował otworzyć drzwi. Szły naprawdę bardzo ciężko albo praktycznie w ogóle. Jakby te ważyły kilkadziesiąt kilogramów lub więcej. Musiał poprosić o pomoc Srebrzatka, aby je otworzyć. Przez szczelinę w drzwiach wiał nieprzyjemny, lodowaty wiatr, który wywiał z pomieszczenia resztę ciepła, niemniej chłopak wydostał się na zewnątrz - nie do końca wiedział, gdzie dokładniej się znajduje, niemniej poczuł silne szczypanie w stopach - z zimna, bowiem nie ubrał butów, a na dworze powiewało chłodem. O ciemności się nie martwił - miał latarnie.

Chłopak przywołał swoją bazę operacyjną. Pewnie nie powróci dzięki temu szybciej do hotelu, ale były duże szanse, że w ogóle powróci. Odpalił analizę mapy, którą zeskanował w ciągu dnia, by dowiedzieć się, gdzie jest. Przeszedł jakieś 3 kilometry od hotelu, w którym nocował z Ansarą. Latarnik zaznaczył na mapie to miejsce. Postanowił tutaj co jakiś czas zaglądać. Następnie wprawił bazę w ruch. Sam natomiast wziął Srebrzatka w ramiona i przytulił.
- Jutro zaczynamy trening. Gotowy, mały?
- Tak, tak, tak! - zadeklarował Srebrzatek, wskakując na głowę Quena.
- Obudzisz mnie, jak dotrzemy? - spytał chłopak - Tutaj jest tak cicho i bez chrapania Ansary.
- Zamarzniesz - stwierdził bez złośliwości Srebrzatek.
Udali się do hotelu. Tam Quen padł do łóżka. Nawet odgłosy wydawane przez łowczynię nie przeszkodziły mu w spaniu. Zagrzebał się w pościel, jednak jego stopy nie pozwoliły mu zasnąć spokojnie. Mrowiły go, jakby w nich zalęgło się mnóstwo robali i zaczęły mocno piec. Kiedy chłopak przyjrzał się stopom, dostrzegł, że je odmroził - całe były zsiniałe, gdzieniegdzie na nich pojawiły się brunatne krzaczki - część z nich było zwyczajnym brudem naniesionym z podwórza, a część stanowiły pouszkadzane naczynia krwionośne. W pomieszczeniu rozlegało się głośne chrapanie Ansary, która tak mocno spała, że nawet nie zauważyła, że chłopak chwilę temu wrócił z dłuższego spaceru. Srebrzatek zaś to była całkiem inna sprawa, to on, nie Ansara zobaczył, w jakim stanie są nogi Quena. Duszek pomagał jak mógł; wziął kocyk z łóżka Quena i otulił nim stopy chłopakowi, który miał wrażenie, jakby stopy włożono mu do grzanego silnego kwasu, do którego włożono naelektryzowane przewody, i ułożył je na podłodze.
Dla Quena taki widok i zjawisko nie były wcale obce. Ileż to biedoty w jego świecie dotykał ten sam problem, jeśli na chłodne dni te nie miały butów czy odpowiednich duchów opiekuńczych?
Chłopak zaczął szukać w internecie informacji o tym, co trzeba zrobić z odmrożeniami. Jednocześnie rzucił w Ansarę poduszką, by ją obudzić. Gdyby to nie pomogło, miał zamiar rzucić czymś cięższym. Musiał sobie przygotować ciepłe napoje i ciepłą kąpiel. Poduszka pofrunęła w kierunku Ansary, ta coś odburczała, przewróciła się na łóżku i powróciła do spania.
No cóż, trzeba było sobie poradzić samemu. Latarnik korzystając ze swojej bazy operacyjnej, podszedł do barku. Wyszukał jakąś herbatę, czy co to było i korzystając z czajnika, podgrzał ją. Spróbował. Smakowało źle, ale dało się wypić. Następnie z kubkiem w ręku ruszył do łazienki, wziąć prysznic, czy raczej ciepłą wodą oblewać sobie nogi. Mrowiło go porządnie za każdym razem, gdy ciepła woda dotykała nóg. Srebrzatek wyszukał miskę i przysunął ją do Quena.
- Quen niech naleje sobie ciepłej wody i grzej sobie nogi w tym - pokazał miskę, w której się ułożył.
- Ok, mały. - chłopak tak, jak zaproponował mu jego duszek.

Ciepła woda była przyjemna, niemniej jeszcze przez dłuższy okres czasu szczypało w stopach. Tymczasem Ansara przewróciła się parę razy na łóżku.
- Sz, kurwa, ale hałasujesz, Xun - burknęła, wiercąc się.
- Ja przynajmniej nie chrapię, potworze! - krzyknął z łazienki chłopak. - Nawet nie zauważyłaś, jak mnie nie było.
- To gdzie cię było, potworze?
- Wątpię, byś chciała słuchać. Jakiś duch chłopca chodził po naszym pokoju. Dałem się zaprowadzić prawie 3 kilosy stąd, do jego grobowca. I nie zgadniesz, co tam znalazłem.
- Nie zgadnę. Idę spać - burknęła Ansara.
- Jak będziesz dalej chrapać, to jutro dostaniesz patelnię z odciskiem swojej głowy.
- Chyba nie lubisz swojego żywota - prychnęła dziewczyna. - No co takiego znalazłeś?
- Dzieciak jest z rodziny Setzera lub z rodziny poprzednich mieszkańców jego domu. Widziałem rysunek tej willi na drzewie. Jak moje nogi wrócą do normy, to poszukam informacji o historii tego domostwa.
Ansara stęknęła, wyciągając się na łóżku i powoli z niego powstając.
- Jesteś pewny?
- Znalazłem rysunek tego domku na drzewie - Srebrzatek przyznał się nieśmiało.
- No, to on znalazł. No i dowiedziałem się, że tylko ja widziałem tego ducha. Znając moje szczęście, pewnie to był prawdziwy Setzer. - rzucił chłopak.
- Ten duch miałby być prawdziwym Setzerem? - zdziwiła się toporniczka, jakby zdawało się jej, że się przesłyszała.
- No a niby czemu nie? Po tym, co nas spotkało na 4 piętrze, uważasz, że to takie nieprawdziwe?
- No nie. Ale w takim razie kto nas gościł w tym domu, poza tą całą Sofią?
- Wiesz, to tylko teoria. Równie dobrze dzieciak mógł być synem lub bratem Setzera. - stwierdził chłopak. - Chociaż kto tam wie. Napiszę do Nethy, jak się czuje i czy wszystko w porządku. - jak zapowiedział, tak zrobił. Dorzucił też kilka zdań, że mu jej brakuje, że chce, by znów razem z nimi się wspinała, wkurzała go i takie tam.
- A mnie zastanawia, czemu tylko ty widziałeś tego ducha.
- Hm… nie wiem. Może przez to, że jestem na swój sposób szamanem? A może przez Alice? - postanowił zapytać się jej o to.
To nie był Yortsed”, przez głowę Quena przeszła taka myśl. - “Nie przyczyniłam się do tego, że widziałeś jakiegoś dzieciaka” - wtrąciła się jej dodatkowa część.
- Trudno powiedzieć, no ale... to by pasowało, że to że jesteś szamanem, i dlatego mogłeś go zobaczyć - zgodziła się półorczyca. - A to coś, Alice, może przez nią? - zgadywała.
- A ty go widziałaś?” - spytał swoją lokatorkę. Na co ta zaprzeczyła. - Nie to nie przez nią. - zwrócił się do Ansary. - Wychodzi na to, że coś we mnie samym sprawiło, że go widziałem.
- Dziwne… - mruknęła Ansara.
- Tyle czasu się znamy, a ty dalej uważasz coś związanego ze mną za dziwne?
Dziewczyna mu nie odpowiedziała.
- E, potworze, co jest?
Potwór mu nic nie odpowiedział.
Quen połączył się ze swoimi latarniami, chcąc za wszelką cenę sprawdzić, co stało się z Ansarą. Dziewczyna nie wychodziła z pokoju. Otworzyła drzwi i zerkała na korytarz.
Jedna z latarni podleciała do niej i szturchnęła ją w tył głowy. Quen usłyszał pretensjonalne “Ej, no co?”. Toporniczka rozglądała się po pokoju zdezorientowana, zamknęła drzwi od pokoju.
- Wydawało mi się, że ktoś wychodził z pokoju.
- Naszego pokoju? - spytał chłopak, wyjeżdżając w bazie z łazienki. Odsłonił górną część swojego komputera, tak by widzieć swoją siostrę.
- Ta.
Latarnie przeskanowały pomieszczenie, szukając śladów kogoś… innego niż oni. I tak jak poprzednio - nie znalazł niczego i nikogo żywego poza ich dwójką. Odliczając Srebrzatka, ale niczego w tym pokoju nie przybyło.
- No cóż, może ty też widzisz duchy. - stwierdził Quen.
- Cóż, wygląda na to, że oboje stajemy się wariatami.
- Zaraz tam wariatami. Psychopatami. To lepiej brzmi.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline