Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2016, 20:09   #3
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Czwarta godzina zbliżała się powoli, niczym nieunikniony los, który zakrada się cicho by zaatakować w najmniej spodziewanym momencie. Przechodząc korytarzem, Lauren miała okazję usłyszeć dzwonienie budzika dochodzące zza drzwi mieszkania sąsiada. Dźwięk był głośny, natarczywy, brzmiący w uszach na długo po tym, jak niechętna owym słuchowym atrakcjom ręka pozbawiła mocy urządzenie, które je wydawało. Ten właśnie dźwięk towarzyszył im całą drogę na dół, pokonaną w ozdobionej podświetlonymi lustrami i lśniącej blaskiem wypolerowanej stali, windzie. Cyfry na wyświetlaczu odliczały posłusznie, począwszy od startowej liczby dwadzieścia pięć, a skończywszy na okrągłym zerze.

Andrew nie mówił nic, zarówno czekając aż wyjdą z mieszkania, jak i przez czas spędzony w małym, ruchomym pudełku, które właśnie opuścili. Szklane drzwi wyjściowe, rozjaśnione blaskiem żyrandola, zwisającego z wysokości dwóch pięter w dół i dającego delikatne, nieco zamglone światło, otwarły się pod dotknięciem jego dłoni, wpuszczając do ciepłego, niewielkiego holu zimne powietrze z zewnątrz.
Noc była piękna. Czerń nieba gdzieniegdzie zdobiła ledwie widoczna gwiazda, względnie helikopter. Nad Wanstead przyświecał księżyc, otulając swoim srebrnym blaskiem nie tylko korony drzew tamtejszego parku, ale i bliższe Lauren dachy biurowców. Champs, jak zwykle o tej godzinie, był już zamknięty. Nowo otwarty bar cieszył się zwykle dużą popularnością, która jednakże o tej godzinie była jedynie wspomnieniem. Latarnie usłużnie uwidaczniały efekty artystyczne, pozostawione na chodniku i częściowo na ścianie owego przybytku, przez tych, którzy nie bardzo radzili sobie z własnymi limitami. Jedynym samochodem, stojącym na niewielkim parkingu między tyłami baru a Icland’em, był granatowy BMW i to właśnie ku niemu ruszył Andrew.


Nieoznakowane radiowozy nie były niczym nowym na ulicach Londynu. Szybkie, zwinne, kierowane przez odpowiednio w tym celu przeszkolonych policjantów, stanowiły nader skuteczną broń przeciwko tym, którzy łamali przepisy drogowe i nie tylko, Thompson znany zaś był z tego, że zawsze dostawał te najnowsze i najlepsze. Gwiazdor posterunku, który, o czym Lauren także z plotek się dowiedziała, dwa lata wcześniej brał udział w kilku programach telewizyjnych dotyczących służb porządkowych, mógł liczyć na specjalne traktowanie. Nie żeby szczególnie się z tym obnosił, jednak bez wątpienia wiadomym było, że zdecydowanie preferował mniej widoczną oprawę, a nie dało się zaprzeczyć, że gustowny granat mniej się w oczy rzucał niż wyraźne, widoczne z daleka oznaczenia Battenburga, w żywych odcieniach niebieskiego i żółci.

Beemer przyjaznym mrugnięciem przywitał mężczyznę, gdy ten pospiesznie pokonał szerokość jednokierunkowej ulicy, która oddzielała Pioneer Point od parkingu na tyłach Champs’a. Andrew uprzejmie otworzył bagażnik, by Lauren mogła wrzucić swój sprzęt, a następnie, uznawszy najwidoczniej, że kobieta sama sobie poradzi z posadzeniem tyłka na miejscu pasażera, sam zajął swoje. Dźwięk uruchamianego silnika wystraszył parę lisów, żerujących w pobliskich śmietnikach.


Zwierzęta zmierzyły niebieskowłosą spojrzeniem pełnym wyrzutu, a następnie pospiesznie oddaliły się w stronę cichszej okolicy. Decyzja ta bez wątpienia była słuszna, biorąc pod uwagę to, że kierunek który obrały, prowadził wprost na kolejny parking, tym razem znajdujący się na tyłach grill baru.

Pasy zostały zapięte, drzwi zamknięte, a kubki z kawą usadowione w przeznaczonych na nie uchwytach. Kierunkowskaz zamrugał wesoło, sygnalizując ochotę kierowcy do tego, by skręcić w lewo. Światła sygnalizacji odpowiedziały uprzejmą zmianą na kolor przyjaźnie zielony, pozwalając by życzenie policjanta się spełniło. Co prawda wystarczyło włączyć blues i przemknąć na czerwonym, to jednak Andrew wolał najwyraźniej poczekać te kilka sekund.
Okrążyli rondo, przemykając obok Sainsbur’ego i dalej, przy usłużenie zmieniających się kolorach, podążyli wzdłuż Winston Way, która płynnie przeszła w Chapel rd, a następnie Ilford Hill. Ta ostatnia, po tym jak przejechali pod North Circular rd, potocznie zwaną A 604, zmieniła swą nazwę na Romford rd. Droga ta, zazwyczaj za dnia strasząca korkami, stała przed nimi otworem, zapraszając by nieco mocniej nacisnąć pedał gazu i poddać się pragnieniu zaznania dreszczyku emocji. Nic takiego niestety nie stało się udziałem Lauren. Rzec wręcz można było, iż zwolnili dodatkowo, przechodząc w iście ślimacze przy istniejących warunkach, 40 mph. Andrew zdawał się być skupiony bardziej na tym, co słychać było w radiu, niż na wskaźniku prędkościomierza. Zdecydowanie zaś na uwagę nie mogła liczyć jego pasażerka, która wyraźnie spadła dość nisko w rankingu rzeczy ważnych. Niżej nawet niż kawa w kubku. Sytuacja taka utrzymywała się przez resztę drogi, w trakcie której mijali sporadycznie pojawiające się samochody, busy oraz zamknięte witryny sklepów.

Lampy wytrwale walczyły z ciemnością, za sojuszników mając wiecznie świecące neony sklepowe reklamujące towary wszelakiej maści i takiegoż samego pochodzenia. Spacerowiczów było niewielu. W większości były to utrudzone dusze, wracające z nocnych zmian, lub dopiero się wybierające, by rozpocząć te wczesne. Ktoś w końcu musiał zadbać o to, by na półkach pojawił się świeży chleb, biura były wysprzątane, autobusy kursowały wedle rozkładu, a wagony metra pozbyły się całodniowego syfu, który pasażerowie tak chętnie w nich zostawiali. Życie toczyło się utartym rytmem, wpasowując w zapotrzebowanie mas. Wkrótce na te same ulice, które teraz otulone były sztucznym blaskiem lamp, wypłynie kolejna fala ludzi, zalewając je swymi głosami, śmieciami i samą obecnością. Zniknie cisza, mrok przestanie kryć nieprzyjemne widoki, słońce zaś przygrzeje, wydobywając zapachy, które o tej porze były ledwie wyczuwalne.
Noc jednak trwała nadal i trwać miała przez kolejne, bite dwie godziny. Wedle zapowiedzi, złota kula nie miała wznieść się na nieboskłon wcześniej, niż na dwie minuty przed szóstą. Do tego zaś czasu Lauren powinna zakończyć swoją pracę i ponownie znaleźć się we własnym łóżku, lub też w drodze do niego. Względnie w drodze do pracy, różnie to być mogło.

To, że dotarli na miejsce zbrodni, można było rozpoznać od razu.


Blask policyjnych świateł całkowicie zdominował okolicę, wywabiając z pobliskich domów co ciekawsze dusze, zdecydowane by zburzyć monotonię swego życia widokiem nieszczęścia, o którym będzie można opowiedzieć później w sklepie, pralni, w pracy czy drodze do szkoły. Dla tej chwili ukradzionej sławy, dla odrobiny zainteresowania, dla możliwości wykazania się posiadaną wiedzą, która niedostępna była tym, którzy nie mieli w sobie tego zaparcia, gotowi byli stać na zimnie i czekać, niczym hieny, na ten jeden moment, tę chwilę, w której zyskają coś co sprawi, że przestaną być panią X i panem Y, a staną się tymi, którzy widzieli TO na własne oczy.

Andrew zaparkował blisko wejścia, na tyle, na ile pozwalała sytuacja i radiowozy. Skinął jej głową, po czym wysiadł by zamienić parę słów z jednym ze znajdujących się na zewnątrz funkcjonariuszy. W chwili jednak, w której zabarwiona na niebiesko głowa Lauren pojawiła się na zewnątrz, podszedł by otworzyć bagażnik i uprzejmie podać jej sprzęt. Następnie odeskortował ją do wnętrza lokalu.


Palm Tree Shisha Lounge było stosunkowo popularnym miejscem. Miłośników wodnych fajek nie brakowało, a i sam wystrój zapraszał by usiąść, skorzystać z ciepła bijącego z podgrzewanych siedzeń i raczyć się chwilą relaksu w miłym towarzystwie znajomych. Także i o tej późnej godzinie nie brakowało gości. To jednak, że żadna z osób znajdujących się lokalu nie przybyła tu, by cieszyć się dobrami, które w nim serwowano, widać było gołym okiem - poważne twarze, czujne spojrzenia i wszechobecna czerń oraz biel uniformów. Brakowało śmiechu, żartów, muzyki i rozleniwionych ciał, zajmujących rozstawione pod ścianami sofy. Atmosfera była gęsta i bynajmniej nie chodziło tu o dym z elektronicznych papierosów. Lauren wkrótce przekonała się dlaczego.

Łazienka dla pań sprawiała dobre wrażenie. Kafelki miały przyjemny odcień bieli, umywalki lśniły czystością, lustra gustownie podświetlono. Nie brakowało automatu sprzedającego podstawowe produkty higieniczne przeznaczone dla kobiet, oraz drugiego, w którym można było nabyć prezerwatywy w okazjonalnej cenie dwie za dwa funty. Oba automaty bez wątpienia były przydatne w nagłych sytuacjach i należały się brawa dla właściciela przybytku, iż pomyślał o ich zainstalowaniu. Były to rzeczy, które zazwyczaj nie trudno było spotkać w miejscach prywatnych, takich jak to, do którego wprowadzono Lauren. To jednak, co zastała gdy weszła głębiej, a jej oczom ukazała się zawartość ostatniej kabiny, zdecydowanie do zwyczajowych widoków nie należało.


Zapach, który czuła od wejścia, pozwolił jej przygotować się na ów widok, lecz jedynie częściowo. Ilość krwi, która rozlana była na podłodze, powodowała, iż zawartość żołądka mogła, a wręcz miała prawo się zbuntować. Andrew zakrył nos i usta chusteczką - taką jaką podano także jego towarzyszce. Ktoś uprzejmie postarał się, by miały one mocny, mentolowy zapach. Także ochraniacze na obuwie zostały dostarczone i założone, zanim oczy obojga ujrzały atrakcyjną, młodą kobietę o długich, czarnych włosach. Jej martwe oczy spoglądały w blask lampy sufitowej. Ten sam blask odbijał się w kałuży krwi i wypływających z ciała wnętrznościach. Brakowało dolnej części ciała, która najpewniej została odcięta i zabrana przez sprawcę.
Kafelki i sedes pokrywała artystycznie rozpryśnięta posoka, bez wątpienia należąca do ofiary. Wciąż, pomimo postępującego krzepnięcia, niektóre krople uparcie sunęły w dół, walcząc o każdy milimetr, byle znaleźć się niżej, byle być bliżej krwi pokrywającej podłogę. Zupełnie jakby nie chciały pogodzić się z myślą o rozłące.

- Znaleźliście... resztę? - Andrew zwrócił się do policjanta, który ich tu przyprowadził.
- Jeszcze nie - odezwał się głos dobiegający zza ich pleców, i wprowadzający na scenę kolejną osobę w postaci Samuel’a Lewisa, którego Lauren znała zdecydowanie lepiej niż Andrew, bowiem już parokrotnie miała okazję z nim pracować.


- Na ciebie wypadło? - spytał Andrew, wycofując się, by zrobić więcej miejsca dla MacReswell.
- Akurat byłem pod ręką - stwierdził Lewis, kiwnięciem głowy witając się z Lauren. - Słyszałeś co się dzieje na Stratfordzie? - skierował zapytanie do Andego, który odpowiedział podobnym gestem, co chwilę wcześniej Sam.
- Jakieś zamieszki, odesłali tam wszystkich, którzy akurat nie byli niezbędni gdzie indziej - dorzucił, wyrażając swym głosem zarówno zaciekawienie jak i wyraźny niepokój. Od czasów zamieszek z 2011 każda wzmianka na temat niepokojów budziła podobne reakcje. Nic zatem dziwnego, że wszyscy zdawali się być bardziej poddenerwowani niż zazwyczaj, nawet biorąc pod uwagę to, że przebywali na miejscu zbrodni, która zdecydowanie nie wyglądała na standardowe porachunki czy przypadkowe zabójstwo w afekcie. Niepokój podkręcało także to, że miejsce, o którym wspomniał Lewis, znajdowało się ledwie milę od tego, w którym dokonano morderstwa.

 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline