Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2016, 23:14   #28
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację


Shade śmiało ruszył za jeżem, jakkolwiek dziwnie to nie wyglądało. Tym razem jednak nikt go nie obserwował i mężczyzna nie musiał obawiać się krytyki ze strony postronnych, a czuł, że kiedyś doznał wielu przykrych rzeczy i mnóstwo niemiłych słów usłyszał w swoim kierunku. Zatrzymał się na chwilę przed mokradłami, kiedy to zwierz zaczął nerwowo ruszać nosem na wszystkie strony. W końcu nie wszedł w wodę, a po prostu obrał ścieżkę wzdłuż, w kierunku północy. Po kilku minutach zakręcił na zachodów tupiąc przed siebie suchą ścieżką, widać sam uznał za lepsze wyminięcie mokradeł niż brnięcie przez nie i narażenie się na pożarcie przez piranie. Las znowu stał się ciemny i ponury, na próżno było szukać przebijających się przez konary fioletowych drzew promieni słońca, albo chociaż zwykłego blasku, który oznaczał, że wciąż był dzień. Ponownie okolica nabrała mrocznego i nieprzyjemnego wyrazu, a chłód dał o sobie znać. Łowca nie mógł mieć pewności, czy pójście za jeżem było dobrym pomysłem, może on po prostu wraca do swojej nory i zostawi swojego ludzkiego towarzysza na tak zwanym lodzie? Wiele pytań krążyło w jego głowie, jak i te najprostsze - kim jest? Jedyne, co potrafił ze sobą skojarzyć, to zamiłowanie do puszczy, zwierząt i natury; choć ta tutaj wydawała się być zdradziecka i nie do końca potrafił ją polubić.
Nie chcąc już zawracać po prostu szedł ostrożnie, mijając krzewy i odgarniając sprzed twarzy małe pajęczyny czy gałęzie, które stanęły mu na przeszkodzie. O dziwo, kolczasty znajomy zatrzymał się przy jakichś zwłokach, a dokładniej mówiąc, to szkielecie. Shade nie potrafił określić płci osobnika, ani nawet odgadnąć celu, w jakim został tutaj przyprowadzony. Jeż zatrzymał się i stał poruszając nosem zupełnie jak wtedy przy mokradłach. Mimo iż szkielet miał przy sobie tabliczkę z jakimś napisem, Łowca nie potrafił go odczytać. Znalazł jednak przy nieboszczyku podartą pelerynę, niezniszczoną torbę zarzucaną przez ramię oraz kilka strzał. No cóż, w takiej okolicy każde znalezisko cenne, tym bardziej, że trupowi już się nie przydadzą.



Niespodziewanie w okolicy rozległ się huk wystrzału z broni palnej. Shade odruchowo ukucnął przy szkielecie chowając się za drzewem i pobliskimi zaroślami. Wyglądając ukradkiem zza krzewów dostrzegł uciekającego w lewą stronę mężczyznę. Biegł on bardzo niezdarnie, był wyraźnie zdenerwowany. Od Łowcy dzielił go spory dystans, około dziesięciu metrów, może więcej i na całe szczęście nie zbliżał się, więc ukryty w zaroślach mógł czuć się bezpiecznie. Nieznajomy potykał się co chwila o wystające z ziemi korzenie, ale mimo to dzielnie trzymał się na nogach. Ubrany był biednie, prawdopodobnie był to Przebudzony, taki sam jak Shade, różnił się jedynie tym, że wpadł w jakieś kłopoty. Nagle na linii wzroku pojawiła się postać, która szła za uciekinierem - po posturze dało rozpoznać się mężczyznę, z pleców wyrastały mu piękne, duże, rozłożyste białe skrzydła, a jego strój był tej samej, czystej barwy. Czy to kolejny demon ścigający Przebudzonych? Ten kolor sugerujący czystość, to kamuflaż, żeby wzbudzić zaufanie? Wszystko wskazywało na obecność Anioła...No właśnie, wszystko prócz zachowania. Być może uciekający dał się nabrać, a teraz po kolejnej próbie uniknięcia upadku, leżał wśród ściółki. Shade usłyszał przeładowanie broni, leżący na ziemi, bezbronny mężczyzna uniósł rękę w kierunku skrzydlatej istoty, prawdopodobnie błagał o litość. Demon jednak jedynie wycelował w nieszczęśnika i pociągnął za spust. Głowa skazańca rozbryzgała się jak ściśnięty, dojrzały owoc, tryskając krwią naokoło. Bezgłowe ciało padło, barwiąc pobliskie liście czerwienią własnej krwi.
Mężczyzna w bieli rozejrzał się dookoła, a Shade z obawy ukrył się bardziej w zaroślach. Poczuł jak strach podchodzi mu do gardła, utykając wewnątrz niczym nieznośna gulka, boląc, drażniąc i przeszkadzając w przełykaniu śliny. Na całe szczęście Pierzasta Istota wzniosła się na skrzydłach i odleciała z miejsca zbrodni. Łowcy było w niesmak ruszać się stąd i iść dalej wedle kaprysów jeża, jednak gdy mały zwierz odważnie wyturlał się zza krzaków, Shade w końcu ruszył za nim, stąpając niezwykle ostrożnie i cicho. Po naprawdę niedługim marszu, w końcu dotarł na skraj polany umiejscowiony w środku lasu, a w jej epicentrum rosło wielkie drzewo, z gałęziami obwieszonymi wisielcami.



Rognir i Bazylia bez najmniejszych przeszkód wydostali się z tunelu poprzez starą studnię, jednak dwójka ludzi pozostałych na dole nie miała tyle siły, aby samodzielnie podciągnąć się na linie. Półork początkowo nawet myślał, co by sznura po prostu nie przeciąć i zostawić te dwójkę na dole, ale w ostateczności pomógł Bazyli wciągnąć na górę Rolanda oraz Johannę. Kiedy w końcu mogli wziąć pierwszy, świeży oddech wolności, pytania wciąż pozostawały bez odpowiedzi, a niejasności jedynie się nawarstwiały. Rozglądając się dookoła spostrzegli gęsty las, z wieloma zaroślami wysokimi jak oni sami. Było ciemno, ponuro i nieprzyjemnie chłodno, a szumy brzmiące jak pojękiwania potępionych zabiły resztki lepszego samopoczucia i wzmogły uczucie samotności, lęku i wrażenia bycia w poważnym niebezpieczeństwie. Jak zawsze to Rognir przełamał pierwsze uczucie strachu i po prostu ruszył w bliżej nieznanym sobie kierunku, z nadzieją, że to będzie oczekiwana przez Diabelstwo północ. Kiedy odgarnął okryte gęstymi liśćmi gałęzie, cała grupa podążająca za nim znalazła się na skraju dużej polany, gdzie w jej epicentrum znajdowało się rosłe, potężne drzewo o silnych, wielkich konarach, na których to powieszeni zostali ludzie. Widok wisielców był nie tyle obrzydliwy, co wręcz przerażający i powodował przyspieszenie bicia serca. Pulsująca krew z dudnieniem pobrzmiewała w głowach, gdy niespodziewanie po drugiej stronie polany, na wprost Przebudzonych, daleko za wielkim drzewem, dostrzegli inną, nieznaną im postać, która stała w mroku. Nie dość, że przed sobą mieli multum ciał, bezwiednie zwisających na grubej pętli sznura zawiązanego wokół szyi, to jeszcze obserwowała ich postać stojąca daleko w cieniu, zupełnie jakby śledziła teraz każdy krok, czekała na pierwszy ruch. Roland wyczuł, że zbliża się coś o wielkiej mocy, być może coś, czego jeszcze nigdy w swoim życiu nie spotkali.
Shade znajdując się tuż za miniętymi krzakami początkowo nie miał odwagi zbliżyć się do drzewa. Patrzył na nie z niepokojem, unosząc wzrok wysoko, a zwisających ciał było tak wiele, że nie był w stanie ich zliczyć. Nagle po drugiej stronie polany dostrzegł ruch. Nikły uśmiech błysnął na chwilę, gdy w grupie osób dostrzegł Bazylię, Rognira, Rolanda i Johannę. Jeż zaś, nie czekając ani chwili dłużej, zwinął się w kolczastą kulkę i pomknął w stronę odnalezionych Przebudzonych.
W tej samej chwili półork poczuł silny ból głowy. Złapał się za czaszkę, opierając plecami o drzewo i znieruchomiał. Nikt nie wiedział, że w jego umyśle pękła cienka nić zapomnienia.


Zielonoskóry mężczyzna siedział w bujanym fotelu niedaleko kominka. Z fajki kopcił się leniwie dym z palącego się ziela, a wokół panowała cisza. Westchnął na myśl o tym spokoju, o pięknie swojego życia, jakie udało mu się zdobyć i wywalczyć. Zerwał się z siedzenia, gdy na zewnątrz, przed jego własnoręcznie zbudowaną chatą, dało się słyszeć raban. Głośne rżenie kilku koni, krzyki jakichś mężczyzn, których głosu nie potrafił rozpoznać oraz huk, jakby ktoś silnym uderzeniem próbował wyważyć drzwi. Rognir dobył w silną rękę swój miecz i ściskając pewnie rękojeść podszedł do wejścia, zatrzymując się na parę sekund z drugą ręką spoczywającą na klamce. Szarpnął za nią gotowy do ataku, kiedy to zmuszony został do gwałtownego wypuszczenia broni z ręki, aby móc złapać rudowłosą kobietę, która po utracie oparcia w postaci drzwi runęła wprost w jego ramiona. Śmiech i wyzwiska ze strony odjeżdżających jak tchórze mężczyzn zdawały się być tłem, kiedy to wzrok półorka powiódł po ciele swojej kobiety. Krwawiła z głębokiej rany w podbrzuszu, miała obitą całą twarz, a między udami czerwona maź gęstymi strużkami zalała jej jasną skórę.
Nie mógł wydobyć z siebie żadnych słów, choć chciał powiedzieć wiele. Jego dłoń odgarnęła rudy kosmyk z jej lica, kiedy to zielone oczy ukochanej po raz ostatni obdarzyły go spojrzeniem. Rozwarła usta chcąc coś powiedzieć i uniosła rękę do jego policzka, lecz gdy ta tam spoczęła, dość szybko osunęła się, bezwiednie opadając. Głowa dziewczyny przechyliła się w bok, a każdy mięsień jej ciała odmówił dalszego posłuszeństwa. Nie zasłużyła na tak brutalną śmierć, na gwałt, na utratę dziecka… Ich dziecka. Nie zasłużyła nawet na złe słowo, była dobrą osobą. Najlepszą kobietą, łagodną, uprzejmą, pełną ciepła… Była naprawdę dobra, po prostu zakochała się w potworze.

Rognir opuścił dom przepełniony nienawiścią do ludzkiego gatunku, do wszystkiego co nosiło znamiona plugastwa. Jego dłoń ponownie zacisnęła się na rękojeści miecza, a pewnie stawiane kroki poprowadziły go do pobliskiego miasta, w stronę którego uciekli oprawcy jego żony. Nie mógł wybaczyć, nie mógł zapomnieć, a co najważniejsze - pragnął ją pomścić. Zaczaili się na nią tylko dlatego, że nienawidzili tego, kim był, że nie potrafili znieść, że wybrała jego, a nie któregokolwiek z wioskowych durni. Klęli na nich często, pluli pod nogi, dlatego decyzja o opuszczeniu miasta miała pozwolić im na długie i szczęśliwe życie; niestety, marzenia przepadły.

Do karczmy wszedł wyważając drzwi jednym, silnym kopnięciem. Pomiótł wzrokiem po stolikach i szybko wyłapał tych, co przyłożyli łapy do krzywd na jedynej osobie, której kiedykolwiek mógł ufać. W szale żądnym krwi, Rognir rzucił się w stronę mężczyzn z ostrzem, a każdy kto próbował mu przeszkodzić, posmakował półorczego gniewu. Pierwotne, nieokrzesane instynkty przodków, zagotowały się w jego żyłach, a on szaleńczymi ruchami ciął ciała kogokolwiek, każdego kto tylko nawinął mu się pod rękę. Niektórych tylko poranił, innym oderżnął kończyny bez żadnych skrupułów, kilku ludzi pozbawił życia - ot tak po prostu. Sam nie uniknął ran, jednak po prostu nie zwracał na nie uwagi. Adrenalina pulsowała, zupełnie jak jego głowa pełna szczęśliwych wspomnień i chwil, które miały nigdy nie powrócić. To, co go opętało, było ciężkie do opanowania, ale mogłoby zostać powstrzymane gdyby tylko Rognir miał jeszcze motywacje do zaprzestania krwawej rzezi - gdyby po prostu miał dla kogo chcieć żyć.
Pierwsza strzała trafiła go prosto w plecy, kiedy w drzwiach karczmy stanął wioskowy myśliwy. Półork nie zdążył nawet ryknąć z bólu, kiedy kolejny grot zanurzył się w jego łydce, a gdy się odwrócił, dostał jeszcze dwie strzały. Poranieni bywalcy karczmy zdołali pochwycić rozjuszonego wojownika, którego krzyk rozniósł się po wiosce, kiedy Ci wyciągali go związanego, ciągnąć po ziemi i kopiąc leżącego w otwarte i krwawiące rany.

Zmieszany w rozpaczy, gniewie i nienawiści, Rognir próbował jeszcze swych sił, szarpiąc się i kopiąc, jednak jego próby spełzły na niczym. Wioskowi chłopi przeciągnęli go przez wioskę, a mieszkające kobiety zaczęły obrzucać pojmanego starymi warzywami i jajami, plując mu w twarz i wyzywać nie przebierając w słowach. W pewnym momencie półork się poddał. Przestał walczyć, przestał próbować się odszczekać, odgryźć, był całkowicie bezwolny. Prowadzili go i dobrze wiedział, gdzie zmierzają. Niedaleko wioski rosło potężne drzewo, na którym wieszano przestępców różnej maści. Naszyjnik w postaci pętli oplótł jego szyję, a on jedynie zamknął oczy, wiedząc że lada moment, będzie mógł dojrzeć kobietę, którą kochał najbardziej na świecie. Wiedział, że po tylu latach męki, krótkim, brutalnie zabranym mu szczęściu, w końcu zazna spokoju - ale czy na pewno?




Oh, you can't hear me cry, see my dreams all die
From where you're standing on your own.
It's so quiet here and I feel so cold
This house no longer feels like home.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline