Janosz Favrasz, Zbrojownia Słysząc słowa lekarki mężczyzna jedynie westchnął, kręcąc głową:
- Widzę, żeście strasznie groźni panienko i pałki Wam dać do ręki nie można, bo przeciwnika śmierć niechyba wtedy czeka a Wy przecież zabijać nie myślicie. Albo to, alboście strasznie ufni w nowopoznanych, bo mniemacie, że jak na zadaniu ktoś się do Was dobierze, słusznie mniemając że nieuzbrojona kobieta to świetny zakładnik, to my wszyscy będziemy w pogotowiu, by mu ten zamiar utrudnić. Posłuchajcie tedy rady, bo zrobicie jak zechcecie i mnie nic Wam kazać. MAJĄC broń przy sobie, odstraszacie złych ludzi. NIE MAJĄC jej, wystawiacie się na cel. Samo posiadanie broni może Wam życie zratować, a do zabijania Was nijak namawiać nie mam zamiaru. A pałek samobijów czy mieczy samofechtujących tom na oczy nie widział, w tym tu garnizonie też żadnego nie domniemywam, więc jak Wy kogoś takim nie dźgniecie, to od miecza przy Waszym pasie żaden nie umrze i to się, panienko, nawet jakbyście się mieczami obwiesili, nie zmieni.
"Wygląda na lat dwadzieścia, a mówi jak dziecko. Tego uczą na uniwersytetach? Żałość bierze. Może choć medyk z niej dobry. Ale co mi po medyku, który mnie ze wstrętem dotykać będzie? Palnę ją przecie zirytowany, jak się tak do tego zabierze! Czarnoć widzę... I kto tu widział, że jak broń weźmiesz, to od razu zabijać? Niemądra jakaś, a ponoć uczona. Pewnie się teraz na mnie obrazi, albo rzeknie, że faktycznie nie mnie jej coś kazać, bo rady nie pozna nawet jakby ta ją w nos ugryzła, jeno za rozkaz ją poczyta. Aleć nic. Może się mylę, zobaczmy." |