24-04-2016, 12:31
|
#164 |
| Pierwsze wrażenie, jakże wyrobione przez grasujące monstra i akt miłosierdzia Franka, spowodowało, że cofnęła się o krok. Nie chciała, by cokolwiek blisko do niej podchodziło. Giwera była w szczególności elementem ważącym, czy Arisa nie powinna postawić kolejnego kroku i następnych w odpowiednio dużej odległości i dość małym interwale czasowym. Starodawne rusznice nie należały do jakoś zaskakująco celnych. Pomijając celność - były jedno strzałowe a ich czas przeładowania był na tyle duży, że wykluczał wielokrotne akcje w scenariuszu pościgu, czy ucieczki. Nie można było z niej sypać jak wiadra, a amunicja nie pojawiała się w ciemniejszych zakątkach, by było z czego sypać do wrogów. Nie mniej, musiała należeć do Indian, a czas z jakim człowiek mógł mieć tą broń, wskazywał że musiał mieć jakiś zapas amunicji i prochu. Mimo, że jego twarz była rozpoznawalna, nie można było mieć pewności, że był to nadal człowiek, który nie zacznie mordować. Brak agresji i pasywne zachowanie było argumentem na plus a jego zachowanie można było uznać za pasujące do, schematu zdrowo myślącego. Wiedział, jak przeżyć. Przeżył.
- Jest dwudziesty drugi lipca, rok po twoim zniknięciu - odezwała się ściszonym głosem. - Znaleźli po tobie tylko kajaki. Indianie byli przy poszukiwaniach. Ukryli wszystko, prawda? - Zsunęła plecak na jedno ramię, otworzyła go i wyciągnęła na pokaz stary aparat Calgarego. - Łapacze snów, na których są sowy - zacytowała jego nagranie. - Trzeba kierować się łapaczami snów, na których są sowy. |
| |