Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2016, 07:28   #4
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Jak świat długi i szeroki ludzie uwielbiali obserwować, przypatrywać się cudzemu nieszczęściu. Niezależnie od płci, wieku, poglądów politycznych czy religii, ciągnęło ich do sensacji, najlepiej rozkręconej kosztem drugiego człowieka - wiadomo nic bardziej nie podnosiło opinii publicznej ciśnienia, niż niewinne ofiary. Zbierali się więc przy miejscach makabrycznych zdarzeń, otoczonych wstęgami policyjnej taśmy, a miny mieli równie szczere, co smutne. Cześć nawet nie kryła chorego podniecenia, lśniącego w ich oczach na podobieństwo gorączki, malującej na pobladłych z zimna policzkach ciemniejsze wypieki ekscytacji. Przebierali z niecierpliwości nogami w miejscu, jeździli paluchami po gładkich obudowach smartfonów. Stali, marzli… byle tylko uwiecznić fragment horroru celem późniejszego podzielenia się z resztą im podobnych trupojadów, łaknących świeżej krwi i mięsa. Fałszywi żałobnicy przybywali zawsze pierwsi, kręcąc się wokoło szóstym zmysłem wyłapując charakterystyczną woń śmierci, bólu i cudzego nieszczęścia.
Padlinożercy nowej ery. Sępy XXI wieku, które za parę lajków na portalu społecznościowym gotowe były znieść masę niedogodności w postaci niesprzyjających warunków atmosferycznych i nieludzkiej godziny, czasem wyraźnego niebezpieczeństwa oraz jawnego zagrożenia życia.
W chwilach takich jak te rozwój cywilizacji i technologii, tworzący z planety Ziemia jedną, globalną wioskę, był dla Lauren wyjątkowym utrapieniem.
Odruchowo zarzuciła kaptur na głowę, chowając twarz i stalowobłękitne loki pod bezpieczną osłoną materiału, odgradzającą ją od migawek wbudowanych w telefony fleszy. Ze wzrokiem wbitym w ziemię, ciężką torbą przewieszoną przez ramię i kubkiem zawierającym smętne resztki kawy, szybko przeszła te parę metrów, wystawiona na obstrzał ciekawskich gapiów i ich nadpobudliwych rączek. Brak taktu i skurwysyńską zawziętości, jakby chodziło co najmniej o zamach stanu, odkrycie leku na raka, albo receptury pozwalającej otrzymać czyste złoto z ludzkiego gówna - nie anonimowe morderstwo nieznanej im pewnie osoby, badane przez grupę równie obcych stróżów prawa i techników.
Nastroju nie poprawiło jej także wejście do klubu, ba! Humor spieprzył się Irlandce koncertowo, tylko zbliżyła się do łazienki.
- Panie miej nas w swojej opiece - wyszeptała robiąc dłonią znak krzyża. Niby pusty gest, lecz pomagał zebrać się w sobie i pamiętać, że cokolwiek dane będzie Lauren zobaczyć, jest tylko fragmentem większego planu, a każdy plan - jak sama definicja mówi - zawierał w sobie zarówno elementy działające prawidłowo, oraz wadliwe. Te ostatnie należało zidentyfikować, znaleźć i usunąć… i to właśnie była rola MacReswell.
Za plecami czuła obecność gliniarza: cichą, w pewien przewrotny sposób uspokajającą, chociaż prócz widzenia praktycznie się nie znali. Dodatkowo przez całą może dziesięciominutową podróż samochodem nie odezwali się do siebie nawet słowem, za co Lauren była mu niezmiernie wdzięczna. Dzięki temu zyskała wystarczająco długą chwilę na dokończenie fazy wybudzania mózgu, zatankowanie kofeiny, a także zebranie strzępków myśli, rozerwanych nocnym koszmarem… cholera. Co się jej śniło?
Nie potrafiła sobie przypomnieć, teraz też bardziej skupiła się na zasłyszanych w CB-radio informacjach o zamieszkach. Wyjątkowo niepokojących, biorąc pod uwagę ostatnio panujące w kraju nastroje, imigrantów, zamachy oraz wlewający się do Europy drzwiami i oknami Islam w najbardziej spaczonym, fanatycznym wydaniu.
Pokręciła głową, wracając do teraźniejszości. Wstrzymała oddech i przekroczywszy próg pomieszczenia sanitarnego, szybko rozejrzała się wokoło. Zaraz też jej ramiona opadły zauważalnie, oddech uszedł z piersi wraz ze zrezygnowanym westchnieniem. Jeżeli jeszcze minutę temu łudziła się, próbując oszukać i wmówić sobie, że tym razem nie będzie aż tak źle… cóż. Życie po raz kolejny sprzedało Lauren szyderczego plaska otwartą dłonią, rechocząc z pogardliwej uciechy nad zrujnowanymi nadziejami naiwnej, ludzkiej duszy.
W środku napotkała makabrę utkaną z bieli i czerwieni, podszytą słodko-mdlącym, żelazistym odorem ubojni. Cuchnęła krzepnąca krew, równie intensywnie śmierdziały wywleczone na wierzch organy wewnętrzne, dokładając do ogólnej puli zapachowej woń surowizny, znamienną dla niedawno rozerwanych tkanek. Gorszy był jednak zdecydowanie widok - siedzące pod ścianą toalety pól kobiety. Lauren przyglądała się jej twarzy, próbując dostrzec rysy pod plamami szkarłatu. Jeszcze kilka godzin temu uznano by ją za piękność: czarne, lśniące włosy, szczupła sylwetka, pełne piersi, delikatny makijaż i regularna twarz o dużych oczach, okolonych firaną długich rzęs… ciekawe kim była, gdzie pracowała? Co lubiła, a co przyprawiało ją o białą gorączkę. Przyszła tu otoczona tłumem koleżanek, hałaśliwa i upojona alkoholem znalazła się w niewłaściwym miejscu i czasie? W takim razie czemu znaleziono ją dopiero przy zamknięciu. Towarzystwo winno się zorientować, że ubyła im jedna dusza - opcja odpadała… więc może odwrotnie: weszła do klubu sama w nadziei znalezienia odskoczni od szarej, nudnej prozy dnia codziennego - rachunków, nieudanego związku, kłótliwego szefa? Szukała zapomnienia, płochej rozrywki, może kogoś poznała i wylądowała w toalecie. Liczyła na szybki numerek, zamiast tego felerny kochanek przerżnął ją na pół?
I jeszcze zabrał ze sobą nogi… świetnie.
- Przynajmniej jest świeża i nigdzie nie ucieknie - Lauren mruknęła podejrzanie wesoło, chowając nasączona mentolem chustkę do kieszeni kurtki. Ciała denatki nie toczyły robaki, ani zgnilizna, zaś delikatność to ostatnie czym odznaczali się policyjni technicy. Odruchowo pociągnęła nosem, łowiąc podświadomie nuty mogące uchodzić za spaleniznę, dzięki której mogłaby powiedzieć, że wciąż śni. Nic z tych rzeczy, tym razem koszmar był jak najbardziej realny, namacalny. Podeszła do lustra i postawiwszy torbę ze sprzętem na umywalce, rozpoczęła własne przygotowania. Sprawca na miejscu zdarzenia zawsze pozostawiał ślady swojej działalności. Ulegały one szybkiemu zniekształceniu, a nawet zniszczeniu. Dlatego też oględziny miejsca zdarzenia należało przeprowadzać niezwłocznie po ujawnieniu przestępstwa, jak i po stwierdzeniu, że stanowią one czynność konieczną. Czas miedzy chwilą popełnienia przestępstwa, a przybyciem organów ścigania, absolutnie nie pracował na korzyść badań. Nieświadome otoczenie, często złośliwi poplecznicy i pomocnicy przestępcy, lub nieuważni, zaspani policjanci niejednokrotnie niszczyli w tym okresie bardzo cenne materiały dowodowe, zadeptując ślady stóp, zacierając odciski linii papilarnych. W pierwszej kolejności należało wygnać zbędne osoby.
- Wiemy coś o niej? Torebka, kurtka w szatni? - rzuciła zestawem pytań prosto w Murzyna, pod niebieską kopuła zachrobotało siedem złotych pytań kryminalistyki.
"Co?, Gdzie? Kiedy? Jak? Za pomocą czego? Dlaczego? Kto?
"
Wszyscy mieli tu rolę do odbębnienia. Im szybciej skończą, tym prędzej będą mogli wrócić do… Lauren miała jeszcze nadzieję na normalny poranek.
Na wieść o bliskich zamieszkach ścierpła jej skóra, przez plecy przeszedł zimny dreszcz. Nie przepadała za podobnymi atrakcjami, woląc je obserwować albo przez szklano-rtęciowy ekran telewizora, albo już “po fakcie”, w sytuacji adekwatnej do tej z klubowej toalety. Zmarli przynajmniej nie stanowili bezpośredniego zagrożenia dla życia czy zdrowia.
Sam przeniósł na nią spojrzenie i kiwnięciem głowy potwierdził posiadanie informacji, które mogły nakierować ich na dane osobowe kobiety, która w ów drastyczny sposób rozstała się z życiem.
- Mary Ann Weston - odpowiedział, nie spuszczając wzroku z Lauren. - W szatni znaleźliśmy jej płaszcz, a torebka wciąż leżała na jednej z sof. Dwadzieścia cztery lata, nauczycielka, mieszka niedaleko. Nie wiadomo jeszcze czy przyszła w towarzystwie czy sama - poinformował, skinięciem głowy dziękując młodej policjantce, która dostarczyła właśnie kubek z którego wydobywał się pobudzający zapach kawy.
- Kamery? - Zapytał Andrew, który najwyraźniej nie spieszył się nigdzie.
- Czekamy na zezwolenie - mruknął w odpowiedzi Lewis, upijając łyk życiodajnego płynu.
- Dziś może być z tym krucho - nie dawał wielkich nadziei Thompson.
- Może - padło potwierdzenie owego przypuszczenia, ozdobione skrzywieniem ust.
Mogło to być spowodowane zarówno temperaturą cieczy jak i wynikiem spojrzenia rzuconego na ciało. Miejsce zbrodni faktycznie do najprzyjemniejszych widoków nie należało. Nie brakowało jednak śladów, których uwiecznianiem mogła się zająć Lauren. Odcisk ręki na prawej ściance, odcisk bosych stóp prowadzących od kabiny aż do wyjścia. Na szczęście te ostatnie zostały odpowiednio zabezpieczone. Nigdzie nie było śladu narzędzia, którego użyto, ani nawet wskazania czym mogło być. Palce denatki pozbawione były ozdób, których brakowało także w uszach. Podobnie rzecz się miała z ubraniem.
Protokoły, zezwolenia - jednym słowem masa biurokracji, bardziej utrudniającej pracę niż ułatwiającej. Wszystko w imię jednych, spójnych reguł pozwalających być przygotowanym na każdą ewentualność i poniekąd chroniących przed nadużyciami ze strony służb porządkowych. O żadnych nadużyciach nie mogło być mowy - patrzono im na ręce, zaś życie niewiele się miało do filmu sensacyjnego o twardych glinach odgrywanych przez Clinta Eastwooda, który ponoć potrafił się uśmiechać, lecz był to mit porównywalny z istnieniem Atlantydy, czy Reptalian żyjących we wnętrzu Ziemi.
- Spróbuj pogadać z managerem, poza protokołami - Lauren skrzywiła się, podnosząc aparat na wysokość oczu i spojrzała na niedawnego kierowcę przez obiektyw - Ma tu jacuzzi markiza de Sade z rozprutą, jeszcze ciepłą połową laski. Może da się go wziąć na rozsądek. Bądź przekonywujący, wspomnij o współpracy dla dobra społeczeństwa, złej famie jaka pójdzie jeżeli sprawca zarżnie jeszcze kogoś, choć mogliśmy go powstrzymać… zresztą co ja cie będę uczyć - prychnięciu towarzyszył suchy trzask migawki i błysk flesza. Na ułamek sekundy wnętrze łazienki rozjaśniło ostre, jasne światło lampy, przy którym wszechobecna krew wydała się atramentowo czarna.
Lewis nie spieszył się z wkroczeniem do akcji. Stał wpatrzony w ofiarę, zdając się być jakby ciut bladszym niż chwilę wcześniej. Także Andrew pochłonięty był obserwowaniem ciała i ani myślał ruszyć by przycisnąć managera.
- Chyba jestem bardziej zmęczony niż mi się wydawało - rzucił Thompson, dla pewności przecierając oczy i kręcąc głową, jakby próbując się pozbyć z niej czegoś, co mu ewidentnie nie pasowało.
Nie tracąc więcej czasu na puste gadanie, MacResswel skupiła się na pracy, wpierw dokumentując miejsce zdarzenia z szerokiej perspektywy i idąc po lewej stronie, sukcesywnie uwieczniała na dysku danych kolejne ujęcia.
Trzask!
Krwawy odcisk dłoni na śnieżnobiałych kafelkach, drobny, rozmazany. Krew spływająca pionowo w dół, zastygła między fugami. Definitywnie nie należał do ofiary, prędzej… dziecka? Dziewczynki… co za idiota wpuszcza gówniarzerię nocą do klubu? Ba, kto w ogóle wypuszcza nieletnich z domu po zmroku? Córka managera, albo właściciela klubu? Bez sensu...
Trzask!
Stemple niewielkich stópek, prowadzące od kabiny do wyjścia, równie czerwone co cała okolica i bose.
Trzask!
Rozbryzgi krwi na ścianie działowej, ukazujące kat oraz zasięg rubinowych szlaków gęstych kropli.
Trzask!
Ludzki kadłub z rękoma i głową, wciśnięty za sedes, spokojny, statyczny. Martwa twarz uniesiona do góry, usta zastygłe w ostatnim przedśmiertnym grymasie bólu i zaskoczenia. Czerń włosów kontrastująca z jasną skórą.
Trzask!
Morze juchy na podłodze, rozłożone w fantazyjno-obrzydliwe wzory rodem z obrazów szalonego artysty, lubującego szkarłat.
Trzask!
Rany kłute i szarpane, zadane z niskiej odległości i bliskiego dystansu. Okrutne, wyjątkowo bolesna dla ofiary. Że też nikt nie słyszał krzyków...
Zrobiwszy pierwsze, wstępne uwiecznienie teatrum grozy, Lauren odłożyła aparat na szafkę przy umywalce, dając Samowi wolne pole do popisu, a sobie czas na pacyfikację wariującego żołądka. Dobrze, że nie jadła nic zaraz po przebudzeniu.
Trzask! Trzask! Trzask! Trzask! Trzask!
Dźwięk migawki przywodził na myśl wystrzały karabinu i był równie natarczywy.
- Co to za zamieszki, ludzie spać nie mogą? - spytała, wyciągając słoiczek z proszkiem magnetycznym oraz zestaw pędzli, w pełni profesjonalny, z włosia wiewiórki amerykańskiej.
- Na dobrą sprawę to chyba nikt nie wie - odpowiedział w końcu Sam, po zdecydowanie dłuższej chwili, niż ta, która była potrzebna na sformułowanie jednego zdania. - I chyba obaj jesteśmy zmęczeni, stary - dodał, kierując wzrok na Andrew, który nadal wpatrywał się w ofiarę marszcząc przy tym brwi.
Lauren przewróciła oczami, odstawiając przyrządy na blat, zaś w jej dłoniach pojawiła się para lateksowych rękawiczek.
- Uwińmy się więc z tym jak najszybciej i jedźmy do domów odpocząć. Kto wie… a nuż uda się potrenować powiekę z godzinę lub dwie, zanim wezwą nas ponownie - burknęła, obdarzając plecy dwóch mężczyzn ciężkim spojrzeniem. Aby dojść do kabiny musiałaby się przez nich przeciskać, co mogłoby spowodować zniszczenie ważnych śladów. Pozostawało więc robić dobrą minę do złej gry i przygotować się do roboty najlepiej jak można. Ślad na ścianie nie dawał jej spokoju. Był zbyt mały i drobny jak na rękę ofiary, co jasno wskazywało obecność kogoś drugiego, bądź trzeciego. Współudział, spanikowany świadek? Cholera wiedziała. Jedno było pewne - właściciel niewielkiej dłoni raczej nie mógłby przenieść i oprawić martwej nauczycielki w sposób jaki widzieli teraz. Nie ta kategoria wagowa.
- Nazwijcie mnie oszołomem, ale ktoś tu jeszcze zaglądał po morderstwie - pokręciła głową, aż burza loków zatańczyło wokół twarzy kobiety - Ten ślad na kafelkach… a wam co nie pasuje? Dalej, śmiało… gorzej chyba już być nie może - zakończyła z wymuszonym uśmiechem. Towarzystwo zwłok po pierwszych minutach przestało na Lauren robić wrażenie, ot kolejna sprawa. Nie było się czym przejmować, odchoruje potem. W nocy, męcząc kolejny zły sen.
- Ruszyła ręką - otrzymała niechętnie udzieloną odpowiedź do której zmusił się Andrew. Może i by można było wziąć jego słowa za makabryczny żart gdyby nie to, że Samuel potwierdził je niechętnym skinieniem głowy.
- Może to skurcz pośmiertny - dorzucił na głos, odsuwając się nieco od kabiny i leżącej w niej Mary Ann. - Idziemy Thompson, dajmy jej popracować w spokoju. Chyba obu nam przyda się dodatkowa porcja kofeiny - spojrzał na swój kubek z niechęcią, po czym upił solidny łyk, zupełnie jakby chciał wtłoczyć w siebie całą za jednym zamachem.
- W razie czego wołaj - Andrew wyraźnie nie palił się do odejścia, jednak sprzeciwiać Lewis’owi także nie miał zamiaru.
Obaj ruszyli w stronę wyjścia, nie zdążyli jednak zrobić dwóch kroków gdy ciało, które do tej pory spoczywało oparte o ścianę, opadło nagle twarzą w kałużę krwi, rozpryskując posokę wokoło. Ciecz pokrywająca podłogę zafalowała lekko, niechętnie, jakby oburzona tym, że ktoś odważył się naruszyć jej spokój.
- Jasne, zostawcie mnie z tym samą. Przecież jedna para rąk lepiej poradzi sobie ze wszystkim, niż dwie. Jakby cięcia w budżecie to było za mało... - Lauren mamrotała pod nosem, choć sama najchętniej zwaliłaby robotę na osobę trzecią i zaszyła się gdzieś na wygodnej kanapie, symulując pracę między jednym chrapnięciem a drugim. Smętny wzrok spoczął na opróżnionym termicznym kubku, spozierającym na nią z krawędzi umywalki. Tuż obok niego wylądował telefon i kilka stuknięć w ekran później wydobyła się z niego cicha muzyka.
Odetchnęła głęboko, przymknęła piekące oczy. To tylko praca, zajęcie jak każde inne. Jedni opiekowali się dziećmi, inni piekli ciasta. Jeszcze inni siedzieli w biurze od ósmej do szesnastej, ona zaś szlajała się po zakrwawionych, odrażających terenach, zmienionych ludzka ręka w ubojnie. Nic wielkiego, rutyna. Z tą myślą przewodnią zacisnęła usta, robiąc dwa kroki w stronę zwłok.
Ślady na ciele nie przypominały standardowego, swojskiego noża czy maczety. Porwane krawędzie, różna szerokość i głębokość szram, ułożonych równolegle po trzy-cztery w rządku. Przez myśl przemknął Irlandce stary film, oglądany jeszcze w Dublinie. Dzieci Kukurydzy… albo jakoś tak. Tutaj też miała do czynienia z napastnikiem niewielkich gabarytów, wyposażonych w… ogrodnicze, jednoręczne grabki. Fachowej nazwy nie znała, pamiętała jednak klęczącą między kwiatowymi grządkami matkę, uzbrojoną w podobny przerośnięty widelec.
- Oblałaś kogoś z przyrody? - pod wpływem czarnego humoru spytała zmarłej, kucając tuż obok z akcesoriami daktyloskopijnymi - Zrobiłaś niezapowiedzianą kartkówkę i mała Amira nie dostała zaliczenia, więc w ramach zemsty dorwała cię tu w nocy, kiedy nie spodziewałaś się ataku? Przy okazji zawinęła ci nogi, aby stary miał co obrabiać w budzie z kebabem. Za parę dni przeczytamy w gazetach o makabrycznym odkryciu. Baranina okazała się ludziną, szok! Mniejszości narodowe zaś zaoponują, żądając uszanowania tradycji, rytualnych ubojów i prawa szariatu… czy czegoś tam - mruczała z pędzelkiem do zdejmowania odcisków palców, wetkniętym między zęby, a złośliwy słoiczek wybrał sobie akurat ten moment aby odmówić dalszej, polubownej współpracy. Kątem oka obserwowała ciało, chcąc zobaczyć czy nie wywinie kolejnego numeru ze skurczami pośmiertnymi. Definitywnie nie żyła, ale…
- Nie no, bez jaj… - kobieta zrugała sama siebie, przytknęła jednak palce serdeczny i wskazujący do boku szyi denatki, dla świętego spokoju szukając tętna. Zdecydowanie go nie było. Nie licząc sporadycznej żywotności trup, którego miała przed sobą bez wątpienia był martwy. Skóra była chłodna w dotyku, nieco nawet zbyt chłodna jak na temperaturę panującą w pomieszczeniu. Była to jednak jedyna anomalia, którą Lauren zauważyła. Przynajmniej do chwili, w której denatka nie uniosła głowy.
Ruch był powolny, jakby każdy milimetr musiał być ówcześnie dokładnie przemyślany. Niczym film puszczony w zwolnionym tempie. Najpierw poruszyły się mięśnie szyi, leniwie napinając się, dając znać, że budzą się z chwilowego uśpienia. Ich pobudka ożywiła samą głowę, która ciągnąć za sobą umoczone we krwi włosy podnosiła się niepewnie, wyraźnie nie będąc pewną czy aby powinna, czy też może lepiej by było jeszcze chwilę poczekać. Na końcu ukazały się usta, podobnie jak włosy, broczące krwią.
Martwe oczy spoglądały obojętnie, prosto przed siebie. Płatki nosa zadrżały, a z gardła wydobył się przeciągły jęk. Na dźwięk ten zareagowały ręce. Jeden po drugim, palce obu dłoni rozsunęły się, brodząc w szkarłacie, szukając oparcia dla dłoni. Dłonie zaś szukały oparcia dla rąk, a ręce dla tułowia…
W pierwszej chwili MacReswell zamurowało. Kucała tuż obok, jej oczy zrobiły się wielkie niczym spodki, wargi poruszały się niemo, mieląc wciąż to samo słowo - ale, ale… ale kurwa, że jak?!
Sprawdziła wszystko, przecież do jasnej cholery, nie przeoczyłaby czegoś równie oczywistego co podstawowe funkcje życiowe! Ofiara nie oddychała, brakowało jej pulsu, kilku litrów krwi i… i...
- Jezu Chryste! - pędzel wypadł technik z ust, upuszczony słoik upadł w krwawą plamę brudząc ślad, co zwykle nie powinno mieć miejsca. Nie powinno… ciało też nie powinno się tak zachowywać! Jakim cudem wciąż żyło?!
Przez zszokowany mózg przetaczały się prawdopodobne scenariusze, z tym że żaden nie pasował. Oddech zamarł, ciszę zamkniętego pomieszczenia mąciła tylko sącząca się z telefonu muzyka, przetykana hojnie ochrypłym, agresywnym wokalem.
Dobra, po kolei. Skrzepy zatamowały rozerwane naczynia krwionośne, zapobiegając całkowitemu wykrwawieniu? Katatonia? Cud? Kurwa mać!
- Proszę… proszę się nie ruszać. Wszystko będzie dobrze - wydusiła w końcu odzyskując kontrolę nad głosem. Karetka, kobieta potrzebowała karetki… by ją wezwać potrzebny był…
- Lewis! - wydarła się na całe gardło, zdejmując w międzyczasie z pleców kurtkę. Obrażenia tego kalibru, do jasnej cholery, jak niby miała je zatamować?! Nerwowość zmieniła się w czystą panikę, niedowierzanie wyparowało nim płachta materiału opuściła grzbiet technik. Przede wszystkim musiała utrzymać ranną przy życiu do przyjazdu fachowej pomocy medycznej, sama nie miała nic co pozwoliłoby zapewnić jej… dobry Boże. Kobieta przeżyje i co dalej, wózek? Marne szanse, jednak póki wciąż oddychała, istniał cień nadziei. Co prawda Lauren nie pisała się takie atrakcje, lecz skoro już tu siedziała, nie pozostawało dużo opcji do wyboru, jeśli później ktoś miał nie pociągnąć jej do odpowiedzialności za nieudzielenie pomocy. Zmięte okrycie wierzchnie wylądowało z drżących dłoniach.
Dlaczego to zawsze jej przytrafiały się podobne przypadki?!
Ranna od razu zwróciła uwagę na głos Lauren. Zdawał się ją wabić, przyciągać niczym łąka pełna kwiatów przyciągała pszczoły. Ignorując zalecenia próbującej jej pomóc kobiety, zaczęła się poruszać. Najpierw jedna, a za nią druga dłoń. Powoli, jak we śnie, niczym lunatyk podążający za sobie tylko znanym celem. Ręce uniosły tułów nieco wyżej. Za tułowiem podążyła głowa. Usta rozwarły się, posłuszne pragnieniu, które pojawiło się w martwym spojrzeniu. Odwiecznemu pragnieniu, które narzucał instynkt. By przetrwać należało jeść.
- Wo… - “łałaś” nie zdążyło opuścić ust czarnoskórego mężczyzny, który zareagował od razu, zupełnie jakby połowa trupa, próbująca wbić zęby w trzymające kurtkę ręce, było dla niego codziennym widokiem. Chwycił Lauren za ubranie i bezceremonialnie odciągnął jednym, silnym i szybkim pociągnięciem. Dźwięk kłapnięcia zębów był bardzo wyraźny. Niemal tak wyraźny jak pełen zawodu jęk.
- Wychodzimy - rozkazał Lewis. - Natychmiast - dodał, śledząc wzrokiem poruszające się z szybko rosnącą wprawą, ciało. Sam także zaczął się cofać. Nie dało się ukryć, że chęć pomocy Mary Ann nie była dla niego priorytetem.
Nie takiej reakcji Lauren się spodziewała. Zupełnie jakby niemożliwość którą miała przed oczami nie wystarczała, by wpędzić w konsternację i rozkojarzenie. Ofiara powinna krzyczeć z bólu, lecz milczała, skupiona. Adrenalina zablokowała receptory odpowiedzialne za odczuwanie cierpienia, a utrata krwi przyczyniła się do niedotlenienie i uszkodzenia mózgu? Z pewnością ucierpiał rdzeń kręgowy, przy stracie całej dolnej połowy ciała nie dało się tego uniknąć.
- Oczadziałeś?! Trzeba ją unieruchomić i wezwać karetkę! - wydarła się nie zważając na hierarchię i zwierzchnictwo szarpiącego nią mężczyzny. - Jest w szoku, zrobi sobie jeszcze większą krzywdę! Sam, do jasnej cholery, puść mnie!
- Ona nie żyje - odpowiedział jej spokojnie, ani myśląc spełnić jej jakże uprzejmą prośbę. - Nie żyje od dobrych paru godzin. Nie wiem co się dzieje, ale…
Przerwał mu kolejny jęk, długi, zawodzący. Dźwięk ów prosił o łaskę, o znalezienie w sercu litości. Zakończył się jednak gniewnym pomrukiem, który bynajmniej nie brzmiał przyjaźnie czy słabo. Usta trupa rozszerzyły się bardziej, ukazując dwa rzędy mocnych, zadbanych zębów. Dłoń za dłonią, ciągnąc za sobą własne wnętrzności, kobita zaczęła zbliżać się do obojga.
- Thompson! - Krzyknął Samuel, starając się trzymać Lauren z dala od zbliżającego się ciała, zastępując jej drogę do kobiety własnym ciałem. - Carson, zabierz ją stąd - zwrócił się do policjanta, który wcisnął głowę do środka, zwabiony hałasem i krzykami.
- Odprowadź ją do Thomp… - Urwał wydając z siebie głośny krzyk bólu, który może i nie pasował do wizerunku twardego policjanta, jednak bez wątpienia miał swoje podstawy zębach Mary Ann, które niezwykle energetycznie zagłębiły się w jego prawej łydce.
Atak nastąpił nim Lauren zdobyła się na odpowiednio dosadną ripostę. Jazgot Murzyna przeciął powietrze, wibrując nieprzyjemnie tuż obok zakrytego niebieskawymi kosmykami ucha, a jego właścicielka aż się skrzywiła. Na więcej nie posiadała czasu.
Ona… to… gryzło! Ugryzło człowieka, co z tego że ciemnoskórego? Mimo wszystko zaatakowało drugą istotę ludzką i to za pomocą własnych zębów! Naćpała się przed śmiercią, czy co?! W jej zachowaniu prędzej dało się dopatrzeć zwierzęcych odruchów, z człowieczeństwem mających tyle wspólnego, co przeciętny polityk z uczciwością.
“Ona nie żyje.”, “Ona nie żyje” - zasłyszana sekundy wcześniej fraza obijała się Irlandce pod kopułą, wypierając zdrowy rozsądek.
Zadziałał odruch i nim zdała sobie sprawę z tego co robi, zamachnęła się porządnie, sprzedając pełzająco-kąśliwemu ciału kopniaka prosto w głowę. Czubek buta zagłębił się w miękką tkankę policzka, po czym napotkał opór, a siła rozpędu odchyliła kark razem z łbem do tyłu. Lewis też nie próżnował, wspólnym wysiłkiem uwolnili jego łydkę ze szczęk… no właśnie. Lauren nawet nie wiedziała jak to nazwać. Rozpaczliwie rozglądała się wokoło, szukając czegoś do obrony, najlepiej pozwalającego utrzymać dystans. Jak na nieszczęście okolica cierpiała na niedostatek mioteł, szczot i mopów, oferując co najwyżej kosz na śmieci.
Kosz-na-śmieci… solidny, metalowy. Ciężki.
Technik zamrugała, wypuściła ze świstem powietrze i obróciwszy się twarzą do rannego policjanta, wydyszała w pośpiechu.
- Była martwa, tak? Dasz mi to na piśmie? - szarpnęła jego ramieniem, zmuszając do zwrócenia uwagi na nią i jej pytania.
- Tak, kurwa! - ta odpowiedź stuprocentowo MacReswell zadowoliła. Z papierem od oficera koordynującego żaden sąd nie przypnie się jej do dupy za morderstwo. Co najwyżej oberwie za profanację zwłok, ale za to były zawiasy…
Rzuciła się wyciągając w biegu ręce i chwytając kosz. Przeciwnik nie chodził, co najwyżej mógł ich pogryźć.
- Spróbuj gryźć bez zębów, suko - warknęła i uzbrojona w solidny kawał metalu, ruszyła na... to coś, co powinno być martwe. Nie obchodziło ją, czy zrobi krzywdę, uszkodzi, albo i gorzej. Cały jej mózg darł się wniebogłosy, domagając się przywrócenia powszechnie panujących praw i zasad świata, reszta Lauren chciała tylko, by problem przestał się ruszać.
Problem, w tym wypadku Mary Ann, nauczycielka i zapewne osoba szanowana oraz lubiana, tak łatwo poddać się nie zamierzał. I chociaż jej obrona była raczej nikła, w porównaniu z impetem ataku Lauren, to i tak wyszczerzyła się na Irlandkę i wydała z siebie odgłos potwierdzający bardziej tezę o zwierzęciu, niż istocie ludzkiej. W końcu jednak się poddała. Ciężko jej widać było walczyć z twarzą noszącą ślady zderzenia z czymś ciężkim i w dodatku poruszającym się z siłą pragnącej zakończyć owe szaleństwo niebieskowłosej kobiety. Palce jednak nadal się poruszały, nadal próbując wprowadzić ciało w ruch, byle bliżej ku temu, na czym mogło żerować. Byle bliżej drugiego człowieka. Żywego człowieka.
- Co się tu do cholery dzieje? - W ciszę, która nastąpiła po ataku Lauren, wdarł się głos Thompsona, który najwyraźniej zdołał się wreszcie odnaleźć.
- Zaatakowała mnie do cholery - odpowiedział mu Samuel, ostrożnie badając nogę i krzywiąc się wraz z chwilą, w której dotknęła ona twardego podłoża. - Nie wiem jakim cudem ale…
- Jest informacja z centrali - wpadła mu w słowo jasnowłosa funkcjonariuszka, która wydawała się przy tym wyraźnie poruszona.
- Mamy się wycofać i zostawić tą sprawę - wyjaśniła, mówiąc wolniej z każdą chwilą, w której jej twarz zwracała się bardziej w stronę drgających palców leżących zwłok. - Czy to…?
- Wycofujemy się, do cholery - odpowiedział jej, i wszystkim na tą sprawę, Lewis. - Jadę z tym do szpitala. Ty - zwrócił się do Andrew - zabierz Lauren. Carson jedziesz ze mną. Boyle powiadom resztę. Ruszać się!
Na zakończenie zmierzył jeszcze Mary Ann spojrzeniem, które sugerowało iż nie miałby nic przeciwko wymierzeniu kopniaka od siebie, jednak zrezygnował w końcu, uznając widać, że dzieło MacReswell będzie musiało wystarczyć.
Kosz wydał się jej nagle wyjątkowo ciężki, ozdobionej krwią, strzępkami włosów, czaszki, mózgu i skóry ścianki odpychające. Ze zgrozą spoglądała na dzieło własnych rąk, rozłożone na podłodze tuż obok stóp. Adrenalina parowała z organizmu, wydychana razem z kolejnymi haustami powietrza. Opamiętanie nadeszło nagle, uderzając w Irlandkę niczym przysłowiowy piorun z jasnego nieba, pojemnik na śmieci upadł, wydając jękliwy brzdęk przy zderzeniu z jasnymi płytkami.
- Ja… widzieliście. Sam, przecież o-ona… - zaczęła, a trzęsący się głos uwiązł gdzieś w okolicach tchawicy i nijak nie chciał przedostać się dalej. Przeniosła wzrok na Lewisa, poruszając niemo ustami, a przez trupiobladą twarz przemknęła seria skurczów. Zamrugała intensywnie, zaciskając i rozkurczając nerwowo palce. Stał, żył, nic mu nie groziło. Dobrze, bardzo dobrze. Dla niego, ale czy dla Lauren? Zrobiła krok do tyłu i zaraz kolejny, aż rozpłaszczyła się plecami na ścianie.
Chór głosów w jej głowie wrzeszczał, płakał i śmiał się histerycznie w rytm tej samej melodii.
Morderca...
Żołądek zakręcił się w supeł, w ustach wezbrała fala żółci. Spanikowała, pozwalając instynktom przejąć nad sobą kontrolę. Nie od dziś mawiano, że strach jest najgorszym doradcą. Co teraz z nią będzie? Zamordowała człowieka na oczach przełożonego,
Mieli wezwać karetkę, nie zabijać… tylko czy dało się zabić coś, co było martwe?
Brak pulsu, ciśnienie zero na zero, brak reakcji źrenic. Mary Ann formalnie nie żyła…
- Powietrze. Potrz… potrzebuję powietrza - wysapała, ściągając rękawiczki i zatoczywszy się w okolice umywalki, zgarnęła telefon, torbę przewiesiła przez ramię.
Zabrać się stąd - tak, to był dobry pomysł.
Lauren zrobiła tu aż za dużo.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 08-03-2020 o 14:51.
Zombianna jest offline