Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2016, 20:41   #166
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Angelique, Bobby

Ruszyli ścieżką, której nie widział Bear, ale która wyraźnie widziała Angelique. Wąską dróżką wijącą się pomiędzy kamieniami i drzewami – prowadzącą w głąb lasu, dalej od wodospadu i urwiska.

Szum wody stawał się coraz mniej przytłaczający, im bardziej się od niej oddalali. Powoli, poza łoskotem katarakty słyszeli inne dźwięki. Szum lasu. Skrzypienie drzew i coś jeszcze, jakieś pulsujące dudnienie. Jakby gdzieś pod ziemią pracowała ciężka maszyna, na przykład taka, która pompuje ropę na powierzchnię.

Bobby zauważył na drzewach pajęczyny. Mnóstwo pajęczyn, tak solidnie uplecionych, ze z początku wziął je za kolejne łapacze snów. Pajęczyny wisiały nieruchomo, wysoko, nad ich głowami lekko połyskujące jakimś dziwacznym, próchniczym poblaskiem.

Ścieżka doprowadziła ich do kolejnej ściany, tym razem wyrastającej pionowo w górę. I szczeliny w niej. Rozdarcia w litej skale – wąskiego, ale pozwalającego przecisnąć się bokiem nawet takiemu mężczyźnie, jak Bear. Wydawało im się, że szczelina schodzi w dół i niknie gdzieś w ciemnościach. Czyżby trafili na wejście do jakiejś jaskini? Bobby nie przypominał sobie, by w okolicy Spływu Pojebańców były jakieś jaskinie.

Ze szczeliny dobiegł ich dźwięk. Dziwny. Taki … mlaszczący i lepki, jakby ktoś gdzieś tam, w ciemnościach, wyciągnął właśnie coś z błota.


Mikołaj, Bruce i Connor


Pomachali przed Brucem łapaczem snów, ale nie dało to jakiś spektakularnych efektów. Nie spektakularnych również nie. Cudownie ożywiony mężczyzna oczywiście zauważył, ze machają mu przed nosem indiańskim amuletem. W sumie nie dziwił im się nawet. Sam doskonale pamiętał, jak nieznana siła rozerwała go na miliony okrwawionych ochłapów. Pamiętał ten niewyobrażalny ból. A teraz stał, oddychał, rozmawiał.

Nagły huk pioruna uderzającego w kłębowisko oparów ogłuszył ich na dłuższą chwilę. Tym razem towarzyszyły mu tylko nie wyładowania pirotechniczne w postaci oślepiającego rozbłysku, jakby ktoś obok zrzucił wielką bombę, ale również wyraźne wstrząsy.

Ziemia pod ich stopami zadrżała. Opary zakłębiły się. Zagotowały.
Z kotłującego się dymu usłyszeli ryk bestii. Potężny. Przeraźliwy. Ogłuszający. Demoniczny ryk, który przeszył ich dusze na wskroś, panicznym, nieomal zwierzęcym lekiem.

Ziemia zadrżała znów. Rytmicznie. Jakby ktoś lub coś potężnego postawił gdzieś niedaleko masywnego kroka. Stąpnęło na zeszkloną przez pioruny powierzchnię.

Mikołajowi i Connorowi przyszła na myśl tylko jedna rzecz. Statua.
Odwrócili się gwałtownie i faktycznie ujrzeli, że kamień zaczyna kruszyć się, odpadać wielkimi kawałkami odsłaniając zapewne potworne, demoniczne cielsko.

Jeszcze chwila i stwor uwolniony z posągu ruszy w ich stronę.


Frank

Kij pomagał maszerować przez uśpiony, upiorny las. Na domiar złego, jakby mało było wrażeń i bodźców wokół Franka podniosła się mgła. Coraz gęstszy, wirujący wokół niego opar. Wydawało mu się, że dostrzega w nich jakieś postacie. Jakieś poruszenia. Ale kiedy tylko próbował dostrzec coś więcej, wrażenie znikało.

Zagubiony, coraz bardziej zobojętniały, nagle zorientował się, że grunt pod jego nogami stał się nieco bardzie kamienisty. Tu i ówdzie przez kępy traw i krzaki wybijały się większe skały.

Na jednym z takich kamulców dostrzegł jakąś postać.

Dziwaczną. Nieludzką. Wyglądała jak skrzyżowanie ptaka z człowiekiem.
Postać też go zauważyła. Podniosła się, przechyliła dziwacznie głowę i zastygła nieruchomo.


Arisa

- Rok… - usłyszała głos Calgaryego.

Wyczuła w nim zmęczenie, strach i obojętność. Podobne emocje, jakie towarzyszyły jej od niedawna.

- Rok… - pokręcił głową opuszczając sztucer.

- Przecież… nie minęła nawet noc. Ona… chyba nigdy się nie kończy. Wiesz. Ja. Ja myślałem, że umarłem. Że… nie wiem, no po prostu zszedłem w nocy. Jakiś zawał czy coś.

Oparł się na karabinie.

- Nie było tutaj nikogo. Chociaż... faktycznie…noc trwa bardzo, bardzo długo.

Spojrzał na nią z zaciekawianiem, jakby chcąc nacieszyć się jej widokiem.

- Wiesz. Sowy. One plączą drogę. Wiem o sowach, ale coś mi umyka. Może ty znajdziesz odpowiedź. Znalazłaś już obserwatorium?
 
Armiel jest offline