Mayfield spojrzał na Bruce'a, który chyba odzyskał już zmysły na dobre.
- Twoja siostra była w szoku, po tym, jak rzekomo zginąłeś i poszła się przeprawiać z innymi przez strumyk, którym tu spłynęliśmy. - Wyjaśnił mu Connor bez nuty ironii w głosie. - Arisa i Bear poszli za nią i miejmy nadzieję, że ją powstrzymali. Przy takiej pogodzie rzeka będzie niebezpieczna i wezbrana. Co do odnalezienia ich, to może być problem, bo po pierwsze, las się zapętla i nie chce nas stąd wypuścić, a po drugie, nie wiemy nawet, w którą stronę konkretnie się udali, czy w górę, czy w dół rzeki. A skoro mówisz, że jaskinia może być odpowiedzią na to całe szaleństwo, to może powinniśmy jej poszukać w pierwszej kolejności? Jeśli to zakończymy, Ange i Arisa powinny odnaleźć się całe i zdrowe.
"Jeśli jeszcze żyją", pomyślał, ale nie wyświetlił się z tym. Nie wiedział, czy to, co mówił, było do konca sensowne, ale odczuwał już zmęczenie, a jego umysł nie pracował tak, jak normalnie. To była długa noc pełna fizycznych i psychicznych wyzwań, wystawiając jego światopoglad i wiarę na próbę, burząc jego poczucie bezpieczeństwa i postrzeganie rzeczywistości. Sama swiadomość, że były siły, z którymi nie można było normalnie walczyć napawała niepokojem. Nadal miał w sobie wolę walki, nadal był ogarniętym, silnym facetem, ale zdawał sobie sprawę, że jeśli wyjdzie z tego cało, już nie będzie tą samą osobą, co wcześniej. Już nigdy nie spojrzy na rzeczy takimi, jakimi są powierzchownie. Możliwe, że jeśli nie zamieniałeś się w chodzącego, żywego trupa jak Mount, to nie mogłeś zginąć? Tak, jak Bruce, który wszedł do namiotu i choć na ich oczach zamienił się w krwawą mgłę flaków, to jednak do nich wrócił? Jakby przeniósł się do innej rzeczywistości. Może Indianiec też był zamknięty w swojej własnej...
Moment później rozpętało się piekło, wyrywając Conna z dziwnych rozmyślań. Wśród podnoszących się oparów błyskało, jakby ktoś prowadził ostrzał artyleryjski, a do tego doszły wstrząsy. Rozdzierający powietrze ryk nie z tego świata sprawił, że Connor poczuł nawałnicę niewidzialnych igiełek, które wbijając mu się w ciało, przeszły od karku aż po lędźwie, wzdłuż kręgosłupa. Przełknął nerwowo ślinę, zerkając w tamtą stronę. Wyglądało na to, że statua ożyła i kroczyła w ich stronę. Ziemia wibrowała im pod stopami, gdy to "coś" stawiało kolejne, ukwiecone piorunami kroki, odrzucając kamienną strukturę, jakby próbowało wydostać się ze środka.
- Chyba czas spierdalać, zanim ten skurwiel na dobre ruszy w naszą stronę - rzucił do towarzyszy, gapiąc się jak zahipnotyzowany w rozbijaną w dziecinny sposób, kamienną masę. - Może to jednak nie był taki zły pomysł spróbować odnaleźć Angelique i pozostałych. Do lasu, ludzie!
Conn nie był tchórzem, ale otwarta walka z demonicznymi siłami nie miała najmniejszego sensu. Ścisnął łapacz snów w dłoni, skinął na towarzyszy i gdy ci ruszyli, pobiegł za nimi, asekurując ich i osłaniając. Nie mogli sobie pozwolić na to, by ktokolwiek został w tyle, a może przy odrobinie szczęścia znów uda im się ujść z życiem i trafić na jakiś konkretny trop?