Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2016, 13:52   #5
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Ów wtorkowy poranek zdecydowanie nie miał szans zaliczyć się do jednych z tych, które określano jako “good morning”. Zdecydowanie zaś nie był taki dla Lauren. Jeszcze chwilę wcześniej przepełniało ją pragnienie niesienia pomocy. Niczym dobry samarytanin, istota ludzka, która nie odwraca się plecami widząc cierpienie bliźniego. W następnej zaś chwili - morderczyni. “Nie zabijaj”, głosiło piąte przykazanie. Czy jednak można było nazwać morderstwem to, co zrobiła? Kobieta wszak nie żyła, Lewis to potwierdził i w dodatku gotowy był dać owe potwierdzenie na piśmie. Ruszała się jednak, wydawała z siebie dźwięki, wykazywała pragnienia świadczące o, przynajmniej częściowo, byciu świadomą. Jej oczy poruszały się w poszukiwaniu pożywienia i były w stanie je znaleźć. Była niczym niemowlę, które położone zaraz po urodzeniu, na piersi matki, instynktownie wie gdzie znajdzie źródło, które pozwoli mu żyć dalej. Lauren zaś przekreśliła ową szansę, która z jakiegoś powodu została ofiarowana Mary Ann. Przekreśliła z brutalną siłą, wśród ochłapów tego, co jeszcze chwilę wcześniej było mózgiem kobiety, jej oczami, jej ustami, jej twarzą. Bestialski czyn dokonany na kimś, kto nawet nie miał jak się bronić. Na kimś kto doświadczył tak wiele cierpienia, w tak krótkim czasie, po to tylko by spotkać na swej drodze kolejnego kata…

Andrew nie mówił nic, gdy prowadził ją tą samą drogą, którą przybyli do nieszczęsnej łazienki. W lokalu było pusto i cicho. Światła wciąż się świeciły, jednak kręcący się wcześniej po pomieszczeniach policjanci wyparowali. Nikt najwidoczniej nie chciał niepotrzebnie ryzykować, zostając dłużej niż to było konieczne, w miejscu, w którym i tak na dobrą sprawę, aż tylu ich nie było potrzeba.
Także na zewnątrz zrobiło się luźniej. Gapie zniknęli, zniknęły także policyjne wozy. Został tylko jeden, obok którego stało nieoznakowane audi i beemer, którym Laura została przywieziona na miejsce zbrodni. Do niego także została zaprowadzona, a rytuał otwierania bagażnika i sadowienia tyłków na siedzeniach, powtórzony. Jedyne co się zmieniło, to spojrzenia jakie Thompson jej rzucał. Uważne, czujne, wypatrujące oznak… czego? Tego, że do reszty jej odwali i zacznie atakować przypadkowych przechodniów? Nie żeby jacyś byli. Ulica, która zazwyczaj tętniła życiem, zdawała się być równie martwą co Mary Ann, gdy Laura ujrzała ją po raz pierwszy. Kolejne złudzenie, które za chwil parę miało przeobrazić się w nagły atak?
Uczucie zagrożenia wypełniało cichą ulicę, zastępując chwilowy brak wyziewów z rur wydechowych. Można było je poczuć na języku, wdychając powietrze czuło się jego woń. Serce przyspieszało do szalonego galopu, który ponaglał by odejść, by uciec z tego przeklętego miejsca. Skryć się w dobrze znanych czterech ścianach własnego mieszkania i udawać, że nic z tego, co się wydarzyło od chwili otwarcia drzwi, nie miało miejsca.



Minuty spędzone w trzewiach Palm Tree przekształciły panujący na zewnątrz mrok, w szarość.


Była to chwila przejściowa. Już nie noc, ale jeszcze nie dzień. Przedświt. Czas, w którym zmieniały się cykle. Coś umierało, odchodziło do historii, po to, by narodzić mogło się coś nowego i stworzyło przyszłość. Lampy wciąż świeciły, wiedząc, że wkrótce przyjdzie im zgasnąć, gdy owa złota kula, uprzejmie wyłoni się zza linii horyzontu i zastąpi ich blask. Będą tak stały, nieruchome, potrzebne jedynie tym, którzy oblepiali je ulotkami o usługach wybitnie erotycznych, zwanych powszechnie masażem. Od czasu do czasu ktoś doklei kulkę gumy w strategicznym miejscu, artystycznie ukazanym i zachęcającym klientów do korzystania z dorzucanych do owych ulotek numerów.


Dzień zapowiadał się piękny. Niebo było czyste niczym łza, których z pewnością nie miało brakować. Błękit mieszał się z granatem, by tuż nad dachami domów przejść w przyjemny, kremowy odcień, zwiastujący zbliżającą się chwilę, w której narodzić się miał kolejny dzień.
Andrew ruszył gdy tylko jego pasażerka zajęła miejsce. To, że mężczyzna był poddenerwowany, dawało się wyczuć chociażby po tym, że stateczna czterdziestka na liczniku, została zastąpiona sześćdziesiątką. Czyżby aż tak mu się spieszyło, by wreszcie pozbyć się Lauren i podjąć starania, by więcej nie być na nią skazanym? A może chodziło tu bardziej o wyraźnie zaalarmowany głos, który trzeszczał w radiu, przekazując kolejne informacje. Zamieszki rozprzestrzeniały się w zatrważającym tempie. Ogniska zapalne pojawiały w coraz to nowych miejscach, niczym szybko narastające trzęsienie ziemi, które miało zmienić życie setek ludzi.
Na jak długo? Ile tym razem miały potrwać. Co je spowodowało i jakie skutki po sobie pozostawią.
Na drodze zaczęły pojawiać się pierwsze samochody. Poruszały się zdecydowanie za szybko, chaotycznie, nie bacząc na przepisy. Zupełnie jakby kierowcy za wszelką cenę pragnęli wydostać się z miejsca, do których Andrew i Lauren zmierzali. Dźwięk klaksonu wdarł się w szum komunikatów. Dłoń Thompsona zawędrowała w stronę włącznika lamp ostrzegawczych. Zanim jednak zdołał je włączyć…


Blask reflektorów uderzył w ich oczy, oślepiając na krótką chwilę. Chwilę, która niosła ze sobą konsekwencje. Wstrząs i jęk wgniatanej karoserii. Ból pasów wrzynających się w ciało. Huk aktywującej się poduszki powietrznej i czerń, która zasłoniła wszystko gdy głowa z impetem uderzyła w boczną szybę.




Lauren dochodziła do siebie powoli. Wpierw pojawiło się światło, niewyraźne, jasne plamy przed oczami. Po nich przywitał się z nią dźwięk. Wycie alarmu i czyjś głos wołający jej imię. Natarczywy, nie pozwalający na ponowne osunięcie się w błogą nieświadomość, która tak bardzo kusiła. Tym bardziej, że wraz ze zmysłami obudził się także ból, atakując niczym wygłodniałe zwierze, wbijając swe zęby głęboko, pochłaniając kolejne części jej ciała.


 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline