Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2016, 20:21   #6
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Ludzkie ciało dało się uszkodzić na tysiące sposobów, wszak nie należało ono do odpornych na zniszczenie tworów. Rezultaty podobnych działań Lauren widziała nie raz i nie sto, zwykle jednak wspomniane przypadki obejmowały cudze tkanki, nie jej prywatne. Osobisty worek mięsa traktowała z pietyzmem, lubiła go. Na przestrzeni ponad ćwierć dekady zdążyła się przyzwyczaić do jego mankamentów, znała mocne strony, zaakceptowała wady. To, co dało się zmienić w miarę bezinwazyjnie, choćby kolor włosów - zmieniła, nad resztą przechodząc do porządku dziennego. Nie podążała ślepo za modą usilnych modyfikacji, byle tylko zbliżyć się do standardów, wykreowanych przez media i zgraję dyktatorów mody wiadomej orientacji, dla których szczytem piękna były wychudzone, kościste wieszaki bez widocznych atrybutów kobiecości. Lub sztucznie napompowane lalki, bardziej podobne dmuchanym zabawkom z sex-shopów, niż żywym ludziom. Botox, kwas hialuronowy, nici ujędrniające, silikon, drenaże wodne, liposukcja - współczesne piękno miało wiele imion.
Ową nietrwałość Irlandka odczuła na własnej skórze, zdecydowanie zbyt wyraźniej, niżby sobie tego życzyła. Wpierw jej oczy zalał ostry blask z reflektorów anonimowego samochodu, po chwili poczuła szarpnięcie, a świat zwolnił. Szarpnięcie, dezorientacja i ból - ten przyszedł ostatni, dopiero gdy w nagłą ciemność ponownie poczęły wkradać się kolory. Wpierw nieśmiało pełzały na samej granicy widoczności, mieszając czerń z ciemną zielenią i granatem. Wkrótce dołączył do nich brudny szkarłat, pod rękę z pierwszym szumem, mącącym głuchy pisk, nieprzyjemnie kojarzący się z dźwiękiem wydawanym przez aparaturę podtrzymującą życie w chwili zaniku pulsu. Poruszyła głową i zaraz tego pożałowała. Wystarczyło drobne drgnięcie mięśni, by przez różnobarwnymi oczami eksplodowała jasna nova bólu, przyjemna w równym stopniu co drapanie otwartej rany ryżową szczotką.
Z unieruchomionej pasami bezpieczeństwa piersi wydarł się głośny, urywany jęk. W obitej głowie pojawiła pierwsza, logiczna myśl.
Bolało, znaczy żyła… i chyba ktoś ją wołał.
- Th… omps… - wyrzęziła, bojąc sie otworzyć oczy. Co, jeśli miał większego pecha i już nie żył, a obok siebie, po lewej stronie zobaczy zmasakrowane, rozdarte truchło, wciąż broczące krwią? Albo jeżeli przyjdzie jej obserwować jak umiera - bardzo brudno, w olbrzymim cierpieniu i z pełną świadomością zbliżającej się z każdym oddechem śmierci? Cholera, nie był taki zły. Mogłaby go nawet polubić…
“Myśl!” - upomniała się, odtwarzając w pamięci ostatnie chwile przed wypadkiem. Dojechali do tego przeklętego skrzyżowania ulick, których nazwy nigdy nie pamiętała, lecz doskonale kojarzyła to miejsce - ciasna zabudowa, wąskie pasy asfaltu wciśnięte między upchane chyba na siłę budynki. Praktycznie zerowa widoczność, nie jechali też powoli…
Zdrętwiałe ręce uniosły się z kolan, przyprawiając twarz technik o kolejny paroksyzm cierpienia. Zagryzła wargi, by znów nie jęknąć. Musiała sprawdzić co z Andrew, pomóc mu w inny sposób niż “pomogła” Mary Ann. Tylko czemu tak bała sie to zrobić? Zwłoka była tu absolutnie zakazana.
“Myśl, do jasnej cholery!”
Uderzenie przyszło od strony pasażera, czyli najgorzej oberwała MacReswell. W teorii. Praktyka lubiła jednak hasać własnymi ścieżkami. Syknęła przez zaciśnięte zęby, łupanie pod czaszką nie pozwalało się skupić. Powoli, detal po detalu.
Rdzeń kręgowy nie oberwał, inaczej nie poruszyłaby dłońmi. Wstrzymała oddech i nie zważając na protest ciała, spróbowała przesunąć stopy.
Odetchnęła z ulgą, gdy manewr się udał, zaraz jednak znowu syknęła. Mogła coś sobie złamać… ale to za chwilę, teraz były ważniejsze zmartwienia.
- A-Andr… - próbowała wypowiedzieć imię policjanta, myśląc tylko o tym, że od samego przebudzenia była dla niego średnio przyjemna, do tego po akcji w klubie zapewne jej towarzystwo nie plasowało się wysoko na jego liście czynności przyjemnych. Mimo tego nie skuł Lauren, choć powinien… ona by tak zrobiła.
Po nieskończenie długiej chwili przemogła się, otwierając oczy. Obraz, wciąż zamazany, wirował nieprzyjemnie, wzbudzając mdłości. Żołądek zdawał się żyć własnym życiem, przezywając właśnie okres młodzieńczego buntu. Przełknęła gryzącą żółć, spychając ją na powrót do przewodu pokarmowego.
Miejsce tuż obok wiało pustką, ale mężczyzna nie dałby rady wylecieć przez drzwi. Tak jak Irlandka, zapiął pasy. Wyszedł więc o własnych siłach?
Miała taką nadzieję.
- An… - odkaszlnęła i dokończyła głośniej, mniej roztrzęsionym głosem - Andrew?
- Wszystko w porządku - odpowiedział jej głos Thompsona. - Nie ruszaj się, zaraz cię wyciągnę.
Słychać było, że stara się mówić spokojnie, pewnym głosem, który świadczyłby o tym, że wszystko ma pod kontrolą. Biorąc jednak pod uwagę to, co kobieta widziała, świat wokoło właśnie stracił ją całkowicie. Do jej uszu zaczęły docierać coraz głośniejsze dźwięki klaksonów, w które walono raz po raz, zupełnie jakby czynność ta sprawiała jakąś chorą przyjemność. Ulica, która jeszcze chwilę temu była niemal pusta, teraz została wypchana samochodami niemal po brzegi. Ludzie biegali w różnych kierunkach, zachowując się jak stado rozwrzeszczanych małp, które ktoś wypuścił z zoo. Bliżej jednak, i to znacznie bliżej, znajdował się sprawdza wypadku. Ozdobiony krwią, która spływała z rozbitej głowy i ściekała w dół. Nie poruszał się. Nie było także widać poduszki powietrznej, która najwyraźniej się nie aktywowała.
Skoro facet chciał jej udzielić pomocy, nie musiała się martwić o jego stan. Nie proponowałby podobnej aktywności bez przynajmniej cienia pewności, iż sobie z tym poradzi. Poza tym wyszedł o własnych siłach ze zgniecionego samochodu - to już o czymś świadczyło, wystarczyło nie brać pod uwagę szoku pourazowego…
Część gniotącego trzewia uścisku puściło, przez twarz Lauren przemknął nikły uśmiech. Odetchnęłaby z ulgą, gdyby nie to, że oddychanie tak cholernie bolało. Był to jednak tępy ból zbitych tkanek, nie ostre kłucie i paraliż kończyn lub brzucha, towarzyszący złamaniom kości. Przynajmniej tyle dobrego.
Powoli uniosła rękę do skroni, po czym podstawiła ją przed twarz, z niezbyt inteligentną miną rozcierając szkarłat między palcami. Krwawiła, ale bez tragedii.
Wyjście od strony Laurel zostało pogięte, być może aby otworzyć drzwi musieliby przecinać karoserię nożycami do blachy. Strona od kierowcy nie ucierpiała, wystarczyło wiec przetransportować dupsko przez wnętrze i wyjść za Thompsonem. Raz jeszcze poruszyła testowo nogami, unosząc stopy parę centymetrów nad podłogę. Wyjść, zobaczyć co z drugim kierowcą, w razie potrzeby udzielić pierwszej pomocy.
Łatwizna...
- Jest… ok, poradzę sobie - rzuciła w stronę z której dobiegał głos Thompsona. Jeszcze go nie widziała, musiał jednak znajdować się w najbliższej okolicy. Słyszała wyraźnie jak do niej mówi - Lepiej mów co z tobą, mocno oberwałeś? Jak się czujesz? Gdzie trzymasz apteczkę? - zasypała go serią pytań świadczących o powolnym powrocie do stanu pełnej świadomości.
- Lepiej się nie ruszaj - ostrzegł ją, a jego głos dobiegł z nieco większej odległości. Za plecami Lauren rozległ się dźwięk otwieranych drzwi, któremu towarzyszył wyraźny zgrzyt metalu i zmięte w ustach przekleństwo.
- Szpital nie odpowiada - poinformował ją, po czym znowu jego obecność zniknęła z zasięgu jej wyczucia, po to tylko by pojawić się po stronie kierowcy. - Próbowałem z naszymi ale nie da się przebić. Jesteś pewna, że dasz radę wyjść?
Pytania o jego stan zdrowia oraz apteczkę zostały zignorowane lub zwyczajnie ich nie dosłyszał przez wciąż wzrastający hałas.
Przytaknęła, choć pewność była ostatnią rzeczą, której występowania mogła się spodziewać na tych przeklętym skrzyżowaniu.
- Dzwoń do Lewisa - powiedziała głośno i wyraźnie, rezygnując z wzywania wsparcia do ewakuacji z rozwalonego bmw. Nie da z siebie zrobić większej ofiary losu… cóż, z pewnością nie większej niż w rzeczywistości. Czasem potykała się o własne nogi, albo waliła twarzą w znaki drogowe, jeżeli zbyt mocno się zamyśliła podczas spaceru, ale czarnowłosy mężczyzna nie musiał o tym wiedzieć, ani przekonywać na własnej skórze. Wyrobiłby sobie o niej opinię, a z odpięciem owej “łatki” walczyłaby pewno parę dobrych lat. Oczywiście jeśli dożyją do południa. Bliskość zamieszek i nerwowa, paniczna wręcz atmosfera na mieście nie wspomagały optymizmu.
- Miał jechać do szpitala razem z… - zamilkła nie wiedząc jakiego słowa użyć. Denatka, ofiara, poszkodowana - wszystkie wydawały się po części pasować. Zamiast rozwodzić się nad problemem z rozwiązaniem poza swoimi aktualnymi możliwościami, wróciła do poprzedniego. - Thompson, skup się. Co z tobą, złamałeś coś albo krwawisz? Co z drugim kierowcą, gdzie masz apteczkę? - powtórzyła dobitnie, gryząc się w język nim dorzuciła wiązankę epitetów. Powoli przechyliła tułów w prawo i zaczepiwszy palcami o fotel kierowcy, podciągnęła się ku wyjściu, ciągnąc za sobą nogi - Musimy się pospieszyć, nie podoba mi się ten hałas.
- Nic mi nie jest - odpowiedział szybko i jakby od niechcenia. Ot, co by ją zbyć i żeby dała mu spokój z tymi pytaniami o jego osobę. Co zaś apteczki się tyczyło… Laura mogła po chwili na własne oczy przekonać się, że takowa nie dość ze istniała, to jeszcze znajdowała się w dłoni mężczyzny, który właśnie próbował ułatwić jej wydostanie się z rozbitego samochodu. Przesunięcie fotela kierowcy do tyłu bez wątpienia było pomocnym gestem i dawało więcej miejsca do manewrowania obolałym ciałem. Uwadze MacRaswell nie uszło jednak skrzywienie ust, które pojawiło się na twarzy Thompsona, gdy oddawał się owej czynności.
- Lewis też nie odpowiada - mówił dalej, cofając się i szerzej otwierając drzwi, co zdecydowanie nie spodobało się przebiegającej obok kobiecie. Widać jednak mundur wciąż miał jakieś poważanie w tym chaosie, bowiem poza rzuconym przekleństwem, innej reakcji nie było. Chaos zaś bez wątpienia był i to zdawać się mogło iż bez wyraźnego powodu. Zamieszki zamieszkami, ale to co się działo na ulicy zakrawało wręcz na paniczną ewakuację, pozbawioną jakiegokolwiek nadzoru i przewodnictwa. Cokolwiek wywiało tych ludzi z domów i mieszkań, z pewnością nie była to praca czy konieczność zaprowadzenia dzieci do szkoły. Nie wyglądało także na to by chodziło o same zamieszki. No chyba, że ich impakt był dużo, dużo gorszy niż w 2011. No, chyba że nie były to zamieszki. Tylko co…?
- Próbowałem się do niego dodzwonić ale ma wyłączony telefon - mówił dalej Andrew, podnosząc głos by mogła go usłyszeć. - Musimy zejść z ulicy, Lauren - dorzucił wyraźnie ponaglającym tonem głosu, rozglądając się przy tym wokoło, jakby szukając zagrożenia, które to działanie nie było tak do końca pozbawione podstaw.
Co tu się do ciężkiej cholery wyprawiało? Skąd te tłumy, czemu biegli w popłochu gorszym niż przy otwarciu nowej galerii handlowej?
“Uciekali” - kobieta poprawiła się w myślach i zgrzytnęła zębami ze złości.
Jakimś cudem udało się jej wytoczyć na ulicę bez korzystania z pomocy Thompsona, punkt dla niej. Obrzuciła go jeszcze oceniającym spojrzeniem od góry do dołu i nie zauważywszy wyraźnych oznak otrzymanych obrażeń, mruknęła zadowolona coś brzmiącego jak “przynajmniej tyle”.
- Zaraz - dodała wyraźniej, bezceremonialnie zabierając gliniarzowi apteczkę z rąk. Może i dała dziś w klubie koncertowo dupy, nie obligowało jej to jednak do całkowitego przeistoczenia w człowieka-skurwiela bez empatii. - Masz mundur. Zatrzymaj kogoś i zażądaj odpowiedzi na pytanie przed czym tak uciekają. Zobaczę co z drugim kierowcą - machnęła ręką na wrak i nieprzytomnego gościa uwięzionego za pokrwawioną deska rozdzielczą, a w głowie robiła szybki rachunek sumienia.
- I moja torba - wypowiedziała na głos najważniejszy punkt juz w drodze do poszkodowanego - Bez niej nigdzie nie idę.
- Tobie się wydaje, że nie próbowałem? - Cóż, cierpliwość gliniarza wyraźnie straciła swą ważność w chwili, w której upewnił się że z Lauren faktycznie wszystko w porządku. - A ten idiota w fordzie nie żyje - dorzucił, przechodząc na tył beemera by ponownie zagłębić się w czeluściach bagażnika.
Czy mówił prawdę, czy zwyczajnie mu się spieszyło by przenieść ich tyłki w bezpieczniejsze miejsce, to pozostało kwestią domysłów, bowiem więcej się nie odezwał, zostawiając Lauren decyzję czy marnować czas na kierowcę forda, czy oddalić się i zająć sobą.
- Chwalmy Pana, jeden problem z głowy - Przewróciła oczami z dziwnym przeświadczeniem, że oto kopie sobie grób. Tak po prostu, bez podtekstów i ściemniania, czuła że zdechnie do południa. Nieszczególnie owa idea jej odpowiadało, jednak mechanizm obronny z czarnego humoru i cynizmu zadziałam na podobieństwo poduszki powietrznej, jaka parę minut wstecz uratowała Irlandce życie.
Oto znalazła się pośrodku zamieszek, zmierzając w kierunku z którego wszyscy uciekali… na dodatek z kolesiem który prócz prezencji, chyba za wiele nie umiał. Pewno okaże się w krytycznym momencie, czy wykrzesze z siebie coś więcej ponad…
Niebieska głowa przekręciła się z lewa na prawo i na powrót. Powinni dotrzeć na posterunek, o ile Thompson nie dostał innych rozkazów.
- Masz tam jakąś zapasową bluzę albo kurtkę? - spytała podchodząc do podobno martwego sprawcy wypadku. Własną kurtkę zostawiła w tej popieprzonej łazience, przy niemniej popieprzonej Mary Ann. - Zimno mi - burknęła i przystawiwszy dwa palce do pokrwawionej szyi szukała pulsu. Pospiesznie, musiała jednak sprawdzić… przekonać na własnej skórze. Nawet jeśli nie żył, teren należało zabezpieczyć, zadzwonić na posterunek, albo i alarmowy 911. Cokolwiek, kurwa jego mać, jakkolwiek ruszyć dupę, prócz pustego gadania.
Czemu nie mogła wylądować z Lewisem? Ten przynajmniej nie doprowadzałby jej do stanu przedmigrenowego, przy którym dłonie same szukają twardych przedmiotów, gotowe bić wszystko co się nawinie w zasięg.
Tylko parę sekund - upewni się, czy gliniarz nie ściemnia i pójdzie w cholerę. Tam, skąd uciekała reszta obywateli. Brzmiało jak świetny plan…
Andrew odburknął coś, co mogło być wszystkim, od potwierdzenia do rzucenia mięsem. W międzyczasie Lauren dotknęła szyi kierowcy, który wciąż spoczywał z głową na kierownicy. Drzwi zaklinowały się więc nie mogła sprawdzić dokładnie stanu sprawcy. Nie potrzebowała ich jednak otwierać by stwierdzić prosty fakt - facet nie żył. Pulsu nie było.
Nie znaczyło to jednak, że nie było ruchu. Prawa ręka, która osunęła się z kierownicy i zwisała bezwładnie, zaczęła drgać gdy tylko MacRaswell znalazła się w pobliżu. Z ust zaś wydobył się jęk. Długi, zdający się ciągnąć w nieskończoność jęk, który wgryzał się w umysł i ciarkami przechodził wzdłuż kręgosłupa. Znajomy jęk…
Co tu się na litość boską wyprawiało?! Byłaby w stanie sprzedać Rogatemu duszę, byle tylko zdobyć odpowiedź na to pytanie. Kolejny przypadek, gdy trup nie chciał leżeć grzecznie, przejawiając aktywność fizyczną równie intensywną co… porządne zwłoki? Denat, jak sama nazwa wskazywała, winien być obiektem martwym, statycznym. Na bank nie powinien jęczeć i się poruszać, przecząc prawom fizyki, natury i cholera wiedziała jakim jeszcze. W przeciągu ostatniej godziny Irlandka miała tę nieprzyjemność zostać naocznym świadkiem dwóch cudów pokroju ożywienia Łazarza… z tym, że z tego co się orientowała Londyn cierpiał na deficyt Zbawicieli. Ile czasu tu zmarnowali? Nauczycielka z klubu ponoć zmarła kilka godzin przed świtem... a ten?! Kwadrans?!!
- Rrrrwaa… - jęknęła cofając ręce aż zderzyły się z jej klatką piersiową, a resztki krwi odpłynęły z przerażonej twarzy, upodabniając ją do porcelanowej maski. Cofnęła się o krok, zaraz potem o następny. Na wstecznym zbliżyła się do tyłu beemera.
- Znalazłeś torbę? - spytała towarzysza, lecz wzrok miała utkwiony w coraz żwawiej poruszającym się ciele - Musimy… musimy uciekać. Na posterunek, do reszty. Już - zakończyła natarczywie, choć nie potrafiła sobie wyobrazić biegu z ciężką, policyjną torbą technika. Zostawienie jej… nie, to nie wchodziło w rachubę.
Da radę, nie było innego wyjścia.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 04-05-2016 o 00:31.
Zombianna jest offline