Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2016, 23:41   #33
Perrin
 
Perrin's Avatar
 
Reputacja: 1 Perrin ma z czego być dumnyPerrin ma z czego być dumnyPerrin ma z czego być dumnyPerrin ma z czego być dumnyPerrin ma z czego być dumnyPerrin ma z czego być dumnyPerrin ma z czego być dumnyPerrin ma z czego być dumnyPerrin ma z czego być dumnyPerrin ma z czego być dumnyPerrin ma z czego być dumny
Wszyscy zgodzili się, że miasto trzeba jak najszybciej opuścić. Tak więc doszło do kolejnych ustaleń o tym kto ma zostać, a kto iść, gdzie i kiedy się spotkać i tak dalej. Dolit zgodnie z podjętą wcześniej decyzją potakiwał tylko. Wiedział, że nie powie nic mądrego w tej sytuacji, a przecież nie mógł dopuścić, by go lekceważono. Przybrał więc minę mentora wysłuchującego uczniowskich propozycji. Nie podobało mu się, że Xaaz też chciał iść, ale nie było sposobu by go wyłączyć z towarzystwa. Gdyby Dolit podważył sens podróży z nim, pozostali mogliby także porzucić i Dolita. Wprawdzie młodzieniec chętnie by już zakończył całą tę sprawę i odszedł swoją drogą, jednak wciąż niepokoiło go to co usłyszał od tego ślicznego dziewczęcia. „Choroba”, „zaraza”, „klątwa”. Nie był już pewien, które z tych słów było użyte. Może wszystkie? Biednemu chłopakowi fakty zaczynały się mieszać z obawami. Jedno jest pewne: musi się stąd wydostać i pozbyć się tego czegoś, czymkolwiek to jest. Z zamyślenia wyrwała go uwaga Osberna:
swoją drogą skoro Wyrnon wygrał łowy, to ciekawe gdzie teraz jest i co kombinuje
Jeszcze tego brakowało, by tamten zaczął na nich polować! Może to on zrobił im te znaki na czołach i teraz da sobie spokój? A co jeśli nie? Co jeśli czai się za murami, by, gdy tylko wyjadą dorwać ich po kolei? A przecież zamierzają opuścić miasto w mniejszym składzie! Dolit był pełen niepokojących przeczuć. Tamci jednak już ruszyli w swoją stronę, więc nie było sensu tu stać. Trzeba przygotować się do podróży. Upewnił się, czy jego kapelusz na pewno dobrze zakrywa czoło (teraz musiał szczególnie o to dbać) i udał się do swojego pokoju.

Na szczęście zawsze dbał o porządek więc wszystko było na swoim miejscu i wystarczyło to włożyć do plecaka. Kołatało mu w głowie, że coś jeszcze miał zrobić. Coś ważnego. Hmmm. Coś co go niepokoiło już wcześniej… Aaa. Bera! Zamknął starannie drzwi do swojego pokoju i wezwał Berę. Odbył tam z nią rozmowę, podobną do tych, jakie odbywał już z nią wcześniej. Rozmowa ta nie ograniczała się jednak wyłącznie do słów. Gdyby ktoś przyłożył ucho do drzwi z pewnością usłyszałby różne dziwaczne dźwięki dochodzące zarówno z gardła Dolita jak i Bery, nie tylko zresztą z gardeł. Jakieś pół godziny później można było zaobserwować, jak otwierają się drzwi od pokoju Dolita i wychodzi z niej dziwaczna pseudo- małpa i drapie się po miejscu, gdzie każde normalne stworzenie ma narząd zwany „tyłkiem” (wygląda na to, że Bera również, ale czy można mieć pewność, że służy tym samym celom?), a grymas na jej twarzy natychmiast by sprawił, że każdy rozsądny obserwator natychmiast poszedłby w swoją stronę. Co ciekawe niedługo po niej z pokoju wyszedł także Dolit, zachowując się niemal identycznie, to znaczy głaszcząc się po swych młodzieńczych pośladkach i próbując wyglądać na zagniewanego. W jego jednak przypadku efekt był bardziej komiczny. Bera zatrzymała się, odwróciła doń, wzięła ręce pod boki, a on, niby odbicie w jakimś krzywym zwierciadle zrobił to samo. Już chciała coś powiedzieć, ale młodzieniec zrobił wredną minę i ją odesłał, czym bynajmniej nie polepszył nastroju swej towarzyszki. To już jednak nie miało znaczenia- przynajmniej na tę chwilę. Wtedy do jego uszu dobiegł dźwięk dobrej zabawy na dole. Mieli ruszać dopiero rano, więc nie zaszkodzi poprawić sobie humor.

Udał się na dół i zupełnie jakby to był każdy normalny dzień, odkąd wyruszył w podróż zaczął się zabawiać, opowiadać różne historie i podrywać kelnereczki. Ku swojemu zdziwieniu jednak nie było tak jak zawsze. Osoby tam obecne niespecjalnie chciały słuchać jego opowieści, wiele osób spoglądała na niego i pozostałych łowców spode łba, dziewki służebne miast próbować zwrócić jego uwagę na siebie, szeptały ze sobą na boku, albo zajmowały się innymi klientami. Dolit upewnił się, czy na pewno ma dobrze ubrany kapelusz. Próbował wielu swych sztuczek, ale nic nie skutkowało. Był wprawdzie nieco spięty i trudno mu było się wyluzować, ale bez przesady! To musiała być ta klątwa! Musi się jej pozbyć za wszelką... No... może nie za „wszelką” cenę, ale w każdym razie koniecznie musi się jej pozbyć. Być może reakcja Bery na pouczenie również była efektem tajemniczej pieczęci. Zrezygnowany usiadł na uboczu z ludźmi i nie-ludźmi, z którymi powiązał go zły los i wgryzł się w kawał mięsa, patrząc z tęsknotą w kierunku bawiących się wyśmienicie gości i niemal równie uradowaną obsługę.

Przy stole zaś, oczywiście, rozmawiano nie o czym innym jak o tym kto i kiedy opuści miasto i co ma wcześniej zrobić. Przecież wcześniej też już o tym gadali! Nie mają innych tematów? Nie mogą rozmawiać o przyjemniejszych rzeczach, jak jadło, czy muzyka? Ktoś zwrócił uwagę, że będzie problem z końmi. Dolit od kilku już dni miał wrażenie, że w tej grupie jest jakby „na doczepkę”. Oczywiście był świadom, że to nieprawda. Potrzebowali go tak jak on ich (szczególnie Zehirla). Warto jednak przypomnieć towarzyszom, jak ważnym jest elementem drużyny, a przy okazji oderwać myśli od trudnej i niesprawiedliwej sytuacji w jakiej się znalazł. Powstał więc, mówiąc „przepraszam na chwilę” i niewiele tłumacząc udał się do gospodarza.

Jednym ze sposobów, w jaki zwykł zaczynać negocjacje była metoda cierpliwego słuchacza. Rzecz polega na tym, żeby uważnie słuchać o czym mówi delikwent, nie odzywając się i licząc na to, że powie coś co można wykorzystać w późniejszych targach. Dolit stanął więc przy ladzie i słuchał o czym mówi Jinthos. Padały przechwałki na temat jadła, gospodarz „zdradził” też skąd sprowadza niektóre alkohole, przy czym z jego słów wyglądało na to, że ma tutaj trunki z całego świata. Powtarzał też okoliczne plotki o tym, co robią władcy sąsiednich krain, albo gdzie to ostatnio widziano smoka (temat ten nieco się wydłużył, gdyż każdy widział go gdzie indziej). Dolit słuchał i słuchał, powoli nużąc się tym zajęciem, wiedział jednak, że cierpliwość może popłacić. Przy takich zabawach jak ta nawet karczmarzowi rozwiązuje się język, szczególnie, że wyglądał na zadowolonego. Wreszcie w pewnym momencie ktoś stwierdził:
- tak się tu przechwalacie gospodarzu. Wprawdzie i jadło i napitek są przednie, a i wspólna sala niczego sobie, jednako gdym chciał moję chabetę do stajni wprowadzić to parobek Twój rzekł, że miejsca nie ma i nawet po napiwku wpuścić nie kciał. Jakże to tak?
- ano widzicie przybyszu ostatnio było tu pełno przyjezdnych takich jak ty. Chcieli w Wielkich Łowach wziąć udział. Dla mnie to świetny interes, bo grosza nie skąpili. Ale jak wiecie coś tam się w tym lesie stało i wielu nie wróciło, konie zaś ich zostały i stoją teraz upchnięte w stajni. Ubić nie można, bo może właściciel się zgłosi, a zresztą szkoda, bo niektóre przednie, a przecie ich też nie wypuszczę coby sobie wokół hasały. Niektóre są jeszcze opłacone, to tym bardziej nie wypada mi się ich pozbywać. Jednakowoż, te których nie odebrano, darmozjady rzec by można mógłbym przedać, to się choć pieniądz za opiekę zwróci. Nie chceta może kupić klaczy jakowejś?
- a czemu zara klaczy?- rzekł jakiś biesiadnik
- a bo ogierów mało, klacze zaś jakby się zmówiły i większość stanowiom- odpowiedział gospodarz i ciągnął dalej- chętnie się ich pozbędę, bo w takiej ciasnocie to jeszcze mnie się oźrebiom i dopiero będę miał wesoło.
To była okazja dla Dolita. Oni potrzebowali koni, gospodarz chciał pozbyć się koni. Świetna sprawa. Dolit wprawdzie nie znał się na tyle na tych zwierzętach by stwierdzić, czy lepsze klacze czy ogiery, ale w ich sytuacji nie ma co wybrzydzać. Jak to mawiają ponoć w Amn „darowanemu koniowi nie patrzy się w paszczę”, czy jakoś tak.
- a ile byście tych koni przedać mogli Gospodarzu?- zapytał Dolit, specjalnie starając się mówić zrozumiale dla tego prostego człowieka
- KLACZY młodzieńcze KLACZY. A ile byś potrzebował?- w oczach karczmarza dostrzec można było błysk chciwości. Mimo młodego wieku Dolit znał to spojrzenie i wiedział co oznacza. Kontyuował więc nieco inaczej
- oj tam zaraz „potrzebował”. Po prostu wiem, kto szukał transportu i może Twoje konie by się nadały. Ich bym zadowolił i Tobie ulżył. Jeśli jednak nie chcesz jasno powiedzieć ile masz na sprzedaż to…- Dolit zawiesił głos i zaczął powoli wstawać
- zara zara! Nie bądź taki niecierpliwy młodziku. Te dzieciaki tera to wszystko chcom mieć od razu. Zero szacunku dla starszych- Dolit nie miał pojęcia co szacunek dla starszych ma do oferty kupna koni, ale postanowił przeczekać ten monolog- skoroś słuchał to wiesz, że troche tego mam, więc jeśli nie chcesz wyposażyć armii to powinno wystarczyć.
- z tego co wiem potrzeba tylko kilka- odrzekł Dolit- nie wiem tylko, ile by dali. A ty ile byś chciał karczmarzu do sztuki?
- no nie wiem, nie wiem. To jednak porządne zwierzęta- znowu ten błysk. Dolit wiedział, że gdy ciężko o argumenty w negocjacjach, można takowe stworzyć. Jak już wcześniej wspomniano nie znał się na koniach, ale po tonie rozmówców wiele można wychwycić.
- dobre powiadasz? Jak dobre? Znaczy ogierów jednak się pozbywasz?- karczmarzowi nieco mina zrzedła.
Wcześniejsi rozmówcy oddalili się już. Najwyraźniej jadło i dziewki były dla nich bardziej interesujące niż jakiś handlujący młodzik. Można więc było rzecz dokończyć sam na sam. Karczmarz rzekł więc:
- KLACZE rzekłem. Mimo to całkiem dobre- widać, że nie był już taki pewny siebie. Dolit postanowił wykorzystać tę część swej wiedzy biologicznej, którą miał aż za dobrze opanowaną
- klacze? A jak źrebne są to co? Kupisz taką, a zara w pół drogi jęczeć zacznie i się pokładać, a ty ciągnij ją do najbliższej wsi. Z resztą rzeście wcześniej powiedzieli, że w stajni ciasnota i nie wiadomo do czego to dojdzie- karczmarz najwyraźniej utracił sporo wcześniejszej werwy
- nooo nie są…- Dolit natychmiast wykorzystał okazję, przerwał mu dopytając
- sprawdzaliście znaczy?
- noo yyy- nagle najwyraźniej próbując odzyskać pewność siebie gospodarz wykrzyknął- a kiedym niby miał sprawdzić jak co rusz się tu kto kręci i a to jeść, a to mieszkać chce. Za dużo tu mam roboty, co by jeszcze jakieś chabety macać!
Dolit uśmiechnął się promiennie. Wiedział, że wygrał sprawę. Chwilę jeszcze rozmawiali. Uzyskał całkiem niezłą cenę (przynajmniej tak mu się wydawało), a nadto załatwił, że jego tajemniczy klienci sami będą mogli sobie konie, znaczy KLACZE wybrać. Miało to być zabezpieczenie, przed ewentualnym oźrebieniem i innymi przykrymi niespodziankami. Jednocześnie jednak „towaru” zwrócić nie mogą jak już wezmą. Dumny więc z siebie Dolit powrócił do stolika, spojrzał na swych towarzyszy, obdarzając ich jednym ze swoich lepszych uśmiechów i oświadczył, że problemu koni już nie ma, o ile zapłacą w sumie 60 sztuk złota. Ich spojrzenia jeszcze bardziej poprawiły młodemu bohaterowi humor, choć miał niejasne wrażenie, że wyrażają one bardziej zdziwienie niż podziw. Pewnie byli zaskoczeni, że załatwił to tak szybko.

Po dobitym targu karczmarz stał się nagle drastycznie szczery:
-W takiej ciasnocie jak szopa Brooza na pewno większość z nich już zaszła, a jak mi źrebaki jeszcze dojdą, to nie wiem co ja zrobię, nie jestem cholernym koniarzem!-Ogiery zostają, a tedostaniecie pół-darmo, i mówcie wszystkim napotkanym, że-stary-Jinthos ma dobre konie na sprzedaż!
Na te słowa towarzysze obdarzyli Dolita spojrzeniem w stylu „ a więc jednak jest jakiś haczyk”, młodzieniec więc szybko wyjaśnił:
- trzeba je po prostu dobrze sprawdzić- choć sam nie miał zielonego pojęcia jak to się robi.
Szybko się przekonali, że karczmarz wcale nie przesadzał mówiąc o ciasnocie. Już z pewnej odległości słychać było dziwne dźwięki dochodzące ze wspomnianej szopy. Prowadzący ich chłopak uchylił nieco wrót i nagle te odskoczyły, a za nimi odleciał ów przewodnik, gdyż dostał potężny cios kopytem. Nie było czasu, trzeba było zareagować. Dolit znów nie mógł się skupić na manierach, więc rzucił tylko:
Łapcie tego bydlaka, jeszcze trzy!- Osbern już miał broń w ręku. Czyżby chciał zatłuc te konie?
- A to nie miały być klacze - spytała Zehirla- Dolit nie zwrócił wcześniej uwagi, że to samiec, wpadł teraz jednak na genialny pomysł:
-Jak młody dostał to nikt tego teraz nie sprawdzi, bierzmy co trzeba i zmywajmy się stąd!
Bałagan jaki panował w szopie był nie do opisania. Najwyraźniej też swym najściem Dolit wraz z towarzyszami przerwali małe randez-vous jednej końskiej parze, tak sobą zaabsorbowanej, że najwyraźniej nie przeszkadzało im, iż siano na którym „to” robią stanowi jednocześnie legowisko, pożywienie i toaletę. Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu nawet w oczach Xaaza Dolit dostrzegł obrzydzenie. Konie na szczęście były już osiodłane. Nie było jednak czasu na jakieś szczegółowe testy, czy co tam się robi by sprawdzić jakość zwierzęcia. Umówili się na szybko gdzie i kiedy się spotkają i pojechali. Dolit więc znowu był w drodze w towarzystwie Osberna, Zehirli i (niestety) Xaaza. Reszta miała dołączyć później.

Miasto opuścili bezproblemowo. Wieczór był piękny. Mimo to jazda nie należała do przyjemności, głównie ze względu na stan zwierząt, na których jechali, a mówiąc bardziej szczegółowo- smród jaki się od nich unosił. Dolit miał wrażenie, że zaraz cały tym przesiąknie. Przynajmniej konie nie były oporne i bezproblemowo dawały się prowadzić. Dolit zatęsknił, za dawnym stylem życia, za perfumami, których używał. Jak to się stało, że znalazł się w tym miejscu, w takiej sytuacji? Kolejny raz zaczął rozważać, czy opuszczenie domu w poszukiwaniu „ciekawszego” życia było dobrym pomysłem. Te rozważania prowadził dalej, nawet gdy znaleźli dobre miejsce na obóz. Towarzysze nie byli zbyt rozmowni, a nawet on sam był zbyt zmęczony, przestraszony, smutny, zamyślony na rozmowy. Czekała go zresztą jeszcze perspektywa czyszczenia swojego konia (czy tam klaczy- wszystko jedno). Może i nie znał się, na tych stworzeniach, ale wiedział jak o nie zadbać. Mając takie towarzystwo jak Bera człowiek szybko się uczy, mycia i szczotkowania futra, czy sierści, czy czego tam. Wprawdzie nie był pewien, czy Bera na pewno potrzebuje tego typu pielęgnacji, ale jakoś nie potrafił inaczej. Dolit zastanowił się przez chwilę, czy nie przyzwać Bery, ale uznał, że nie ma dziś siły znów się wykłócać, co na pewno nastąpi gdy tylko ona się pojawi biorąc pod uwagę sposób, w jaki się ostatnim razem pożegnali. Pogrążony więc w ponurych rozmyślaniach zabrał się za czyszczenie swojej klaczy.

Potem musieli wartować. Dolit dostał drugą wartę, co oznaczało, że jeśli nawet się prześpi to niezbyt długo gdyż ktoś go obudzi na wartę. Nie znosił być budzony! Nikt go jednak nie pytał o zdanie. Szybko więc ułożył się do snu, by skorzystać z niego jak najdłużej. Warta była nudna i tylko pogłębiła jego wewnętrzne rozterki. Wokół latały jakieś robale. Jedne postanowiły zrobić sobie z niego przystań, inne uznały najwyraźniej, że młodzieniec istnieje tylko po to by je żywić swoją krwią.

Wracając z warty zatrzymał się jeszcze nad śpiącą Zehirlą. Jak to jest, że bez względu na rasę kobieta tak pięknie wygląda gdy śpi?W tej całej sytuacji emanowała jakimś nienaturalnym spokojem. Leżała na jakimś zielsku, ale wyglądała, jakby to było jej własne królewskie łoże. Dobrze, że przynajmniej ona nie musi się stresować. Dolit poczuł przez krótką chwilę pragnienie, by zapewnić jej bezpieczeństwo, by nie tylko podczas snu mogła być tak spokojna. Zwalczył to jednak w sobie. Nigdy do tej pory nie myślał tak o nikim, nawet o licznych kobietach, z którymi się zabawiał. Lepiej pomyśleć o sobie, a to czego teraz przede wszystkim potrzebował to sen. Gdy tylko wrócił do swego posłania owinął się tak szczelnie jak tylko potrafił, zdecydowany spać tak długo i mocno jak to tylko możliwe.

Obudziła go na szczęście Zehirla. Dolit nie wiedział jak by zareagował, gdyby pierwsze co ujrzał po przebudzeniu to paskudna facjata Xaaza. Pomyślał, że to nie pierwszy raz, gdy po obudzeniu się ujrzał piękną elfkę i uśmiechnął się do tej myśli. Wstawał bardzo wolno, gdyż leżenie jest takie przyjemne. Mieli jednak niebawem ruszać mimo że tamci nie zdążyli jeszcze dotrzeć, więc nie mógł zwlekać zbyt długo. Zwlekł się więc z posłania, coś zjadł po czym...
Nagle z oddali usłyszał dudnienie i wszystko zaczęło się dziać błyskawicznie.

Otóż nadjeżdżała reszta towarzystwa. W zasadzie lepszym określeniem byłoby „gnała”. Nie to było jednak najważniejsze. Ścigał ich… no właśnie nie wiadomo co to było. Jakiś potwór, a nadto jeszcze dziwaczny koń z jeźdźcem na grzbiecie. Kogo oni znowu na nich sprowadzili? Szybka analiza sytuacji doprowadziła Dolita do konkluzji, że tamci nie są przyjaźnie nastawieni. Biedna Zehirla prawdopodobnie doszła do podobnych wniosków i przestraszona omal się nie przewróciła, jednak złapała się Osberna zachowując równowagę.
W krzaki i siedzieć cicho! - rzucił Osbern. To była dobra rada i Dolit z niej skwapliwie skorzystał.
Niestety Xaaz miał własny pomysł. Zrobił- coś (Dolit nie znał tej magii) i zaszarżował na napastników. Chwilę potem nastąpił huk i jedno z drzew obok zapłonęło i zaczęło się walić prosto na… ZEHIRLĘ. Dolit obserwował to z przerażeniem. Elfka jednak zdążyła odskoczyć, zdejmując ogromny kamień z serca Dolita. Niestety wraz z drzewem zniknęła ich kryjówka. Co robić? CO ROBIĆ? Przyzwać Berę? Nie ma na to czasu, a poza tym nie pośle starej przyjaciółki na pewną śmierć. Stanąć i walczyć? Choć to z pewnością może być zaskakujące, jednak walka nigdy nie była specjalnością Dolita. Miał drąg, miał miecz, ale co takim kijem może zrobić tego rodzaju bestii. Coś jednak trzeba było zrobić. Dolit zrobił więc to co zwykł w takich sytuacjach. Rzucił zaklęcie ochronne. Dopiero gdy skończył zorientował się, że odruchowo rzucił je nie na siebie lecz na Zehirlę. Dlaczego? Nie miał pojęcia skąd u niego taki odruch. Zaczął się rozglądać wokół za jakąś nową kryjówką gdzie mogliby… gdzie mógłby się ukryć.
 

Ostatnio edytowane przez Perrin : 30-04-2016 o 23:46.
Perrin jest offline