Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2016, 20:19   #105
Kolejny
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Pogładził oswobodzone ręce, badając wzrokiem otoczenie. Mandalorianie zrozumiale nie patyczkowali się z nim, ale był wdzięczny za to, że go opatrzyli. A teraz po podróży ścigaczem siedział naprzeciwko ich dowódcy. Kto by pomyślał, że wywołam takie poruszenie? Zbroja tamtego wyglądała naprawdę imponująco, jeszcze bardziej niż te posiadane przez jego podwładnych. Widać było, że jest tutaj liderem i Jon czuł podświadomie, że nie warto było z nim zadzierać.
Puścił mimo uszu uwagę tamtego, wręcz identyczną do tej porucznika Kumusa. Mógłby jak głupi tłumaczyć każdemu zaskoczonemu jego poziomem umiejętności, że jego nauka trwała dopiero siedem lat, a Rycerze z którymi Mandalorianie walczyli podczas wojny byli zazwyczaj szkoleni od dziecka i mieli o wiele więcej lat treningu za sobą niż on, ale to była walka z wiatrakami. Jeśli w swojej ignorancji wymagali, żeby po praktycznym upadku Zakon był on równie potężny jak niegdyś, gdy istniał od setek lat, Jon nie zamierzał ich wyprowadzać na siłę z błedu. On wiedział, że to nie zależało od niego i choć takie komentarze najeżdżały troszkę na ambicję, to go nie złościły, tylko zaledwie lekko irytowały i w pewien sposób motywowały do dalszego rozwijania się. Z drugiej strony nie mógł ich przecież za to do końca winić - jeśli, jak to ujął Mandalor, byli przyzwyczajeni do czegoś zgoła innego, to nic dziwnego, że ich pierwszą odruchową reakcją było zdziwienie. Może nawet rozczarowanie, że Jon nie był na tyle godnym przeciwnikiem, jakiego by oczekiwali.

Ale nie to było teraz najważniejsze. Ze zdziwieniem i zadowoleniem przyjął wieść, że wiedzą, kim jest. Może teraz mu uwierzą.
- Od początku chciałem bez bajek, ale się nie dało. Nic nie wiedziałem o waszej umowie z Micalem, jestem tutaj z własnej inicjatywy i nie było moim celem wchodzić wam w drogę. Jeśli macie tam informacje o mnie – wskazał na terminal za plecami rozmówcy – to wiesz, że mam rodzinę na Onderonie. Nie widziałem się z nimi od kilku lat, więc przy okazji postanowiłem ich odwiedzić, sprawdzić jak u nich. Dowiedziałem się od sąsiada, że ciocia nie żyje, a wujek i kuzynka są na tym księżycu, więc zdecydowałem się ich poszukać. Wujek musiał gdzieś wylądować, więc chciałem poszukać czegoś w rodzaju lotniska i od tamtąd zacząć poszukiwania. Ale po drodze zostaliśmy zaatakowani przez jedną z bestii i rozbiliśmy się w środku dżungli. Z czubka drzewa jedyny budynek jaki widziałem to była ta wasza świątynia, więc tam ruszyłem. Resztę historii już pewnie znasz. Jeszcze raz powtórzę, że nikt mnie tu nie wysłał i jeśli tylko Mistrz Mical powiedziałby mi o umowie, nigdy bym się tu nie znalazł.
- Twoja legenda jest całkiem spójna i przygotowana z najdrobniejszymi detalami, ale to nie znaczy, że ci uwierzę na słowo. Pozostaje tylko jedno. Zawołajcie ją.
Nie minęła chwila, a do pomieszczenia wszedł kolejny żołnierz jednak o zdecydowanie drobniejszej budowie niż reszta, choć również ciężko opancerzony.
- Potwierdzisz jego tożsamość? - zapytał dowódca.
Nowoprzybyły patrzył chwilę na Jedi, po czym stwierdził:
- Ryj strasznie brzydki, ta blizna to chyba coś nowego, ale mogę potwierdzić. To Jon Baelish - głos należał do kobiety.
- W porządku, możesz odejść - odparł jej przełożony.
Ta zasalutowała i szybko opuściła pomieszczenie.
- Czyli jestem zmuszony cię wypuścić. Odstawimy cię do Iziz na Onderon - zakomunikował.
Odprowadził wzrokiem tamtą kobietę. Kto mógł tu go znać? Przecież to chyba nie była Otiana? Miał tylko swoje domysły.
- W porządku. Nie chciałem wywołać żadnych problemów. - siedział przez chwilę zamyślony - Jeśli mogę... Kto to był?
- Mandolarianin. - odparł twardo dowódca.
- Rozumiem. - nawet nie próbował go przekonać by zmienił zdanie. Czuł, że większy sukces odniósłby przepychając górę. - Jeśli natraficie jakimś cudem na klatooinianina o imieniu J'jean, to był on ze mną na statku i nie będzie wam życzył źle. Podobnie ludzie o imionach Galesi i Otiana, ale jeśli ten Mandalorianin jest tym, kim podejrzewam, to pewnie o tym wiecie. W każdym razie jeśli napotkacie któregoś z nich to wyślijcie wiadomość do Akademii. Zapłacę za fatygę. - wstał powoli - Mogę prosić o zwrot miecza?
- Dostaniesz go na Iziz - odparł nadal z założonymi rękami. - To, że wiemy kim jesteś, nie znaczy że będę ci ufał.
- Rozumiem... Rozsądne podejście.

Chciałby zrobić więcej, ale niektóre rzeczy były poza jego zasięgiem. Stratę statku wraz z J'jeanem i Pablem był w stanie przeboleć. Nie znał ich, do wypadku nie doszło bezpośrednio z jego winy i zrobił co mógł, by do niego nie doszło, więc nie obwiniał się. Zwykły pech. Co do wujka i kuzynki... Jeśli tylko Mandalorianie wysłuchają jego prośby, jest duża szansa, że jego krewni zostaną ocaleni - w końcu musieli dobrze kontrolować swoją dżunglę. A jak ta kobieta to rzeczywiście była Otiana... Przynajmniej wiedziałby, że sobie jakoś radzi i że żyje. Może tak byłoby nawet lepiej. W każdym razie zrobił, co było w jego mocy w tych niesprzyjających warunkach.
Pora wracać do domu. Minęło sporo czasu... Zastanawiał się, czy wspominać o małym zboczeniu z kursu w raporcie. Mistrzowie na pewno zrozumieją. Laurienn kiedyś zniknęła na pół roku i wszystko zostało wybaczone, to jeden dzień zwłoki też powinni zaakceptować. Oprócz tego wykonałem misję nawet z nawiązką, więc w razie czego ich udobrucham. Teraz, gdy o tym pomyślał, nie mógł się doczekać aż wróci i sprawdzi na własną rękę, co wydarzyło się ciekawego pod jego nieobecność.
 
Kolejny jest offline