Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-05-2016, 15:33   #7
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację


“Musimy uciekać”.
Słowa te zawisły w powietrzu niczym ciężka, gradowa chmura. Odcięły dostęp radosnym promieniom słońca, które mogły złagodzić ich wydźwięk. Ono jednak było uparte. Pnąc się powoli w górę rozjaśniało kolejne ulice, kolejne zakamarki pełne cieni. Wyjawiało tajemnice, które skrywała noc. Podkreślało aurę strachu, która towarzyszyła tym, którzy ratowali się paniczną ucieczką.
Trup, będący kierowcą forda, podniósł głowę i spojrzał na Lauren szklanym wzrokiem. Irlandka dostrzegła w jego oczach coś, co mogło przerazić bardziej niż sam fakt tego, że coś, co winno być martwe, ożyło. Był w nich głód. Pragnienie silniejsze niż instynkt, niż ból, niż śmierć…
Jeść
Jeść...
Jeść… !!!
Słowa te zdawały się tworzyć jęk i charkot, który wydobył się z jego gardła. Przekazywało je ciało, które zaczęło podrygiwać, niezdarnie próbując wyswobodzić się z pasów bezpieczeństwa. Dłonie powędrowały do przodu, wyciągnięte w kierunku Lauren. Mówiły, wręcz błagały, by się zbliżyła, by złagodziła jego cierpienie. Tylko trochę… Ot, dotknąć… Przyciągnąć bliżej… Zatopić zęby w ciele…

Andrew nie czekał, aż to jęczące stworzenie wydostanie się w końcu z pułapki, jaką stało się dla niego siedzenie kierowcy. Nie pytając o zgodę zabrał torbę od kobiety, chłodnym spojrzeniem tłumiąc jej ewentualny sprzeciw. Bez wątpienia był silniejszy niż ona i mógł sobie poradzić z ciężarem jej sprzętu. To zaś oznaczało, że Lauren nie będzie ich spowalniać w drodze na posterunek. I chociaż nie wypowiedział tego na głos, to jednak taka sugestia zawisła między nimi, w tej krótkiej chwili, gdy ich spojrzenia się spotkały. W następnej ruszyli.



Ich droga nie należała do łatwych. Zadziwiające, ile osób potrafiło znaleźć się na ulicach, nawet o tak wczesnej porze. Budzeni przez hałas, półprzytomni, a jednak zdolni do tego, by podejmować walkę o zwiększenie odległości, dzielącej ich od tego, co stało się przyczyną takiego zachowania. Wychwytywane urywki zdań, wypowiadanych ze strachem brzmiącym w głosach, zdawały relacje tak różne, że jedynego, czego w nich brakowało, to wiszącego nad miastem ogromnego statku kosmitów.
Lauren mogła zobaczyć, jak wstające słońce przegląda się w oknach Pioneer Point. Dwie wieże stały spokojnie, niewzruszone panującym u ich stóp chaosem. Jej dom, ciepłe łóżko, zwierzaki. Minęło ledwie parę godzin od chwili, w której koszmar senny został przerwany przez natarczywe dobijanie się do drzwi. Zdawać by się mogło, że za karę postanowił nawiedzić ją na jawie.

Ruch drogowy, szczególnie w porannych godzinach, nigdy nie należał do najlżejszych, zwykle jednak kulminacja następowała o godzinie siódmej i trwała średnio do dziesiątej. Tego wtorkowego ranka zegary kierowców sprawiały wrażenie przesuniętych o dobre dwie godziny. Lauren, która zdążyła się już przyzwyczaić do szaleństw londyńskiego życia, mogła na żywo podziwiać pomysłowość jednostek, dla których liczył się jedynie cel, którym było dotarcie do wyznaczonego punktu. Zgrzyt ocierających się o siebie karoserii, miganie świateł, niemalże ciągłe, odpowiednio zróżnicowane pienia klaksonów.
Andrew przedzierał się sprawnie. Posiadanie munduru na grzbiecie zdawało się ułatwiać mu tę sprawę, przynajmniej na początku. Mniej więcej na wysokości Morgan Hall, szczęście przestało się do niego uśmiechać. Mundur oznaczał nie tylko bezpieczeństwo, ale i informacje. Pytania poczęły sypać się z każdej strony, niczym ziarno z rozerwanego worka.
- Co się dzieje?
- Czy to prawda, że…?
- Dlaczego policja nic nie robi?
- Co mamy robić?
- Wy cholerne nieroby…!
- Pierdol się!

To ostatnie padało najczęściej, bowiem Thompson ani myślał przystawać i wdawać się w jakiekolwiek dyskusje. Dla pewności chwycił dłoń Lauren i ciągnął ją, prąc do przodu niczym lodołamacz. Ci, którzy mieli nieco więcej odwagi lub samozaparcia, skutecznie odstraszała wizja wypalenia oczu gazem pieprzowym. O tak, bez wątpienia można było zapomnieć o portrecie przyjaznego “Bobbies”. Zapewne, gdyby miał pod ręką ostrzejsze środki, to i z takich by skorzystał. To z kolei dobitnie świadczyło o tym, że sytuacja, w której się znaleźli, nie należała do lekkich. Nie żeby Lauren nie zdawała sobie z tego sprawy już od dobrych paru chwil, jeżeli nawet nie zaokrąglać owego czasu do godzin.

Dzięki staraniom Andrew udało się im dotrzeć na High Road. Tu było znacznie, znacznie spokojniej. Rzec by można, iż było wręcz cicho. Co prawda nie brakowało ludzi, jednak było ich znacznie mniej. Przemykali też szybko, płochliwie zerkając za siebie, jakby ich sam diabeł gonił. Im zaś bliżej posterunku, tym ich było mniej.
Thompson zwolnił i zaczął rozglądać się wokoło. Jego postawa wyrażała czujność. To nie był normalny spokój poranka. Nie po tym, co mieli okazję widzieć do tej pory. W trzech sklepach wybito szyby, jednak brakowało szabrowników. Na bruku poniewierały się pudełka z butami, porzucone butelki kosmetyków i porozrzucane w nieładzie ubrania. Nie brakowało także krwi. Czy to na szybach, czy na bruku, czy też ścianach.


Nieco dalej, tuż przed skrzyżowaniem z Hainault Street, natknęli się na widok, który dodatkowo podkreślał szaleństwo, które ogarnęło Londyn. Widokiem tym był mały chłopiec, nie mogący mieć więcej niż trzy, może cztery latka. Berbeć, który o tej porze powinien grzecznie spać w swoim łóżeczku, a nie siedzieć przy wraku rozbitego smarta. Nie płakał jednak - wręcz przeciwnie, był bardzo, ale to bardzo cichy. Siedząc do nich tyłem, przykładał rączkę do ust.
Drugi z biorących udział w stłuczce pojazdów, mini we wściekłym, czerwonym kolorze, wciskał się maską w bok pierwszego samochodu. Kierowców nie było widać, aczkolwiek sądząc po ilości krwi, marne były szanse, by odeszli daleko. To, że przynajmniej jeden z nich nie miał tego szczęścia, stało się jasne, gdy tylko Lauren i Andrew zbliżyli się do chłopca. To bowiem, na czym siedział, okazało się być ciałem kobiety, odzianej w różową piżamę, gustownie ozdobioną we wzorek myszki Miki.
Słysząc kroki, malec odwrócił się powoli w ich stronę, ukazując swą słodką twarz aniołka…




 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline