Choć praca dla Varr'a była w większości nudna i licho płatna to właśnie dla tych rzadkich chwil żył. Chwil adrenaliny i niebezpieczeństwa których nigdy by nie zaznał w swoim starym życiu. Może i Zaibatsu płaciło lepiej, ale była to złota klatka. Klatka która jak najbardziej była w niesmak Mondred'owi. Tutaj przynajmniej był wolny. Wolny niczym Medeński górski sęp który co rusz podchwytywał smakowitsze kawałki jak tylko się nawinęły, a najświeższym kawałkiem soczystego mięsa był nowy przydział...
Z zamyślań nad losem, życiem i jego przyjemnościach wyrwało Ezakiela pojawienie się wąsatego Diega. Człowieka który mniej lub bardziej oficjalnie, był prawą ręką władyki i z tego co "Shot" się orientował mężczyzna miał swego rodzaju łeb na karku. Co z tego, że widywał go raz na Unijski rok, swoje słyszał. Zagajony uśmiechnął się pogodnie i wzniósł kufel w toaście. - Za pogodę równie gorącą co Medeńskie dziewczyny! - po czym upił łyk pienistego. Jego gitara stała oparta o stół. Nastrojona i gotowa, lecz jeszcze nie pora na nią była by po nią sięgać. - Mówię ci senor Diego, bez takich jak ty, Medena by upadła! Ktoś musi ogarniać cały ten burdel i szczęśliwie padło na tak kompetentnego człowiek. Inny by już dawno dał ciała po równi! - wygłaszał pochwały Ezakiel wiedząc, że jak coś się chce ugrać to i warto przygotować pod to grunt. Co prawda mistrzem erudycji nigdy nie był, ale swojaki zmysł miał, tylko... bądźmy z sobą szczerzy, zbytnio praktykę miał niewielką. - Opowiadaj senor, ja jestem uszami. - po czym ściszył głos konspiracyjnie - Tylko cicho, bo licho nie śpi. I mów, mów mi, jaki jest mój limit na doposażenie na tą przygodę życia mego?
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |