29-04-2016, 11:46 | #91 |
Reputacja: 1 | - Wiedźmy?! Ahahahahhuhuhu - zdziwaczały staruszek wydawał się szczerze rozbawiony, aż się biedak cały zapluł i musiał złapać za brzuch. - A gdzie tam, senior, kto by się tam tym pomylonym sikorkom dał przekabacić, tu są sami porządni machos, a jakże! - sam też wypiął się dumnie i zaprezentował nieistniejącą sflaczała muskulaturę. - Ale to drugie, co gadaliście, to pewnie! Poznają cię po wrogach się tu u nas gada! Wszak senior Varr nie rządził tu od zawsze. Jego poprzednikiem był El Noche, wredny skurczybyk, a do tego, jak się gadało, niezaspokojony pederasta! Nie wiadomo, czy nadal żyje, ale jego starzy poplecznicy nadal spiskują, rozumiecie senior, ciągle jątrzą! Wyglądało na to, że dziadek tak podekscytował się cała opowieścią i formułowaniem swoich politycznych poglądów, że aż się strasznie zasapał. - Uch, o czym to ja? A tak tak! Ale to nie koniec. Widzicie, jeszcze są Czerwoni! Ale nie Komuchy! Choć ci to już w ogóle sodomia i gomoria, mówię wam, seniore! Ale Czerwoni to ci, jak im tam, Czerwona Mgławica! Piraci, albo Korsarze, Bukanierzy znaczy się! Na początku senior Varr się z nimi ustawił i ku chwale wszystkich łupili tylko obcych dając nam tu odsapnąć, ale chciwi się zrobili i z jakimiś nieznanymi siłami pewnikiem skumotali! Teraz i nas chcą łupić! Czasem jak się ich w porę w zimnej przestrzeni nie ucapi to i na naszej ziemi lądują! Naszej, rozumiecie, senior? Czasem ino łupią, ale bywa, że i gorzej, mendostwem tym swoim jątrzą, przyczółek wśród niezrzeszonych próbują zbudować. Ale miarkujcie, seniore, że to jeszcze nie koniec, bo... U licha, moje serce... Nie macie aby czegoś krzepiącego do picia, seniore? Nie wesprzecie aby trunkiem starego patrioty? Albo monetą może? Nie znajdzie się aby cosik, hę? - spojrzał zainteresowaniem i trochę zachłannie po zakamarkach odzienia biznesmena. |
30-04-2016, 12:17 | #92 |
Reputacja: 1 | Cóż, wszystko wskazywało na to, że Boris doszedł już do wieku, w którym starych znajomych spotykało się głównie u lekarza. Nie był w stanie zbyt długo podumać nad tą smutną prawdą, gdy otworzyły się drzwi do gabinetu, z którego został uprzednio wyproszony przez lekarza. Witalij od razu zaproponował mu szerokiego, serdecznego "misia" całując go soczyście w oba policzki (dobrze, że nie centralnie w pysiaka, jak praktykowali to publicznie niektórzy dygnitarze partyjni). - Boris... Boris! - powtarzał tylko i sondował go od stóp do głów, uśmiechając się szeroko, jakby postać starego medyka przypominała mu najlepsze czasy jego życia. Cóż, faktycznie przed wieloma latami wyglądał dużo korzystniej, ale za to okoliczności tamtej znajomości raczej szczęśliwymi nazwać nie można było. - Jak wpadłeś tam do środka, to od razu żem se przypomniał jak mnie pierwszy raz do was przywieźli. Pomnisz to jeszcze, Boris? Wyciągnęli mnie wtedy z przewodu wentylacyjnego! Trzy dni tam głową do dołu zablokowany wisiałem! A wcześniej mnie jeszcze wirnik posiekał! - zaniósł się rozczulająco głupawym śmiechem, poklepując medyka po ramieniu. - Ach, cóż to były za czasy... A ty szto tu dziełasz, he? Biznes jakiś masz? Ustawiłeś się, co? Dobrze wyglądasz! |
01-05-2016, 14:54 | #93 |
Reputacja: 1 | Johny pędził ku strzelaninie jak pustynny wiatr a jak powszechnie wiadomo, biednemu zawsze wiatr w oczy. Dlatego też przybył na miejsce jak już było wszystkim. Ktoś inny pewnie przejąłby się widokiem trupów swych niedawnych towarzyszy. Naszłyby go jakieś filozoficzne myśli o kruchości życia czy wpadł by w melancholijny nastrój i wspomnienia wspólnych chwil. Koniec końców mógłby choć rzucić jaką kurwą lub innym członkiem męskim, obiecując niebiosom, że dopadnie tych którzy zabili, bądź co bądź jego towarzyszy broni. Tyle tylko, że padło akurat na Johnego a on miał do tego stosunek tak samo obojętny jak wspomniane wcześniej niebiosa. Inaczej mówiąc miał to w dupie. Dlatego rzucił tylko szybko okiem na pobojowisko, nawet specjalnie nie zwalniając i ruszył za słyszanym z oddali łazikiem. W końcu Varr czy jak tam było temu białasowi, wyraźnie mu powiedział, że płaci mu za odnalezienie sprawców ataku na prom i tylko za to. Użalanie się na trupami jego podkomendnych nie wchodziło w umowę.
__________________ naturalne jak telekineza. |
03-05-2016, 03:54 | #94 |
Reputacja: 1 | Gierłanov nie mógł pojąć jak świat może być aż tak mały. Był totalnie zaskoczony. Wpatrywał się w przyjaciela i słuchał go uważnie a myśli mu galopowały. Minęło już sporo czasu odkąd przestał wierzyć w zbiegi okoliczności. Po prostu życie w Narodnym Sajuzie nie nastrajało do tego. |
03-05-2016, 16:54 | #95 |
Reputacja: 1 | Mężczyzna wyglądał na zasmuconego tym, co usłyszał od dawnego towarzysza w niedoli. - Cienko przędziesz? Jednak Żyzń to stierwa... - spuścił głowę. - Zawszem sądził, żeś pewnikiem wielkim lekarzem został, coś takiego wtedy w tobie było... Ach, blin, nieważne. - machnął ręką. - Tu drogo sobie liczą. - wskazał gabinet za nim. - 10 kredytów za samą wizytę, bez leków, ale i tak ludziska z całej planety zjeżdżają, bo lokalnie to ino rzeźników znajdziesz, a do tego często nawet świeżej wody nie mają, by łapska i narzędzia przemyć nim zaczną w tobie... Ale co ja będę... - skrzywił się, jakby na wspomnienie niezbyt miłych chwil. - Ja tu od zlecenia do zlecenia... od miasta do miasta... - rzucił zdawkowo po niezręcznej przerwie - Tu dorobię, tam dorobię, czasem udam, że strzelać potrafię, to do ochrony wezmą, czasem przy jakiejś budowie pomogę. Kiedyś przy bilicie robiłem, ale to aż strach, mała kasa i zbyt dużo porażeńców widziałem... Choć teraz to gówno podobno udaje się znowu komuś sensownie wcisnąć, więc może stawki trochę wzrosną... Spojrzał na niego niewyraźnym, pustym spojrzeniem. Ogólnie wyglądał, jakby był trochę zawiedziony spotkaniem. Może spodziewał się usłyszeć pokrzepiającą historię o tym, że komuś z ich przyszłością udało się osiągnąć coś wyjątkowego? W końcu jednak w jego oczach pojawiło się coś dziwnego, jakby przełamał w sobie jakąś barierę. - Masz spluwę, nie? - wskazał gdzieś w kierunku zgrubienia pod ponczem unijczyka. - Mówiłeś, że się kimś opiekujesz, a tu chyba bez spluwy się nie da? Przysunął się trochę bliżej i nachylił konspiracyjnie. - Może moglibyśmy razem trochę zarobić... Tylko kogoś nastraszymy... Nic się nikomu nie stanie... - ciężko było stwierdzić, czy to miało uspokoić wyrzuty sumienia Borisa, czy samego autora pomysłu. - Jakieś sześć-siedem godzin drogi stąd na pustyni obóz rozłożyli górnicy, jak im tam... "Malarez i synowie", czy jakoś tak. Naiwniacy ponoć szukają na Medenie znacznych złóż drogocennych surowców. A skąd wiem? Bo chcieli mnie nająć na ochroniarza, wszystko mi wytłumaczyli, jednak płacili tak licho, że dla spokoju powiedziałem, że się zastanowię. Przy takiej stawce raczej nikogo innego by nie znaleźli, a sami mieli sporo drogocennego sprzętu, no i z grubsza wytłumaczyli mi gdzie to jest... Prosta robota, po znajomości załatwię nam jakiś szybki wóz, podjedziemy zamaskowani, postraszymy trochę bronią, weźmiemy sprzęt i znikamy! Dzisiaj gada się o terrorystach na pustyni, nikt się nie zdziwi, gdy ktoś ich napadnie! Spojrzał z zaufaniem na dawnego towarzysza. - Co Boris? Jesteś ze mną? Jak w Rozbojniku Sołovieju! Elegancko jak dżentelmeni ograbimy niecnych kapitalistów i wspomożemy socjalistyczne masy! Znaczy nas, jako ich lokalnych przedstawicieli... |
05-05-2016, 00:00 | #96 |
Reputacja: 1 | Ezachiel Młody pilot popijał piwo w małej branżowej kantynie znajdującej się na niewielkim zawalonym częściami podwórku, zaraz za portem gwiezdnym Medeny. W radiu pobrzdękiwała jakaś stara ziemska melodia. Nad nim trzepotał na wietrze płócienny, chroniący przed ostrym pustynnym słońcem dach. Tu i ówdzie leniwie krzątali się robotnicy portowi i tragarze. Mógł być z siebie zadowolony. Miał za sobą niezwykle udany dzień. Tydzień temu ściągnęło go z frontu walki z Czerwoną Mgławicą, klanem piratów uprzykrzającym życie Varrowi i koloniom, z którymi ten handlował. Stosunki między władcą Medeny, a korsarzami były dość zagmatwane, ponoć na krótko przed przybyciem Ezachiela do Konfederacji, ci jeszcze współpracowali ze sobą, później jednak ich drogi się rozeszły. Niepokoiło jednak to, że bukanierzy z każdym miesiącem zdawali się mieć coraz lepszy sprzęt, jakby ktoś płacił im za uprzykrzanie życia rodzącej się lokalnej potędze. Cóż... Może i brzmiało to ekscytująco, ale w rzeczywistości jego zadanie w 99% polegało na nużącej pracy patrolowej. W zależności od dostępnych maszyn wykonywał ją albo sam na starym, wyposażonym w lekkie działka statku zwiadowczym, albo bujał się po kosmosie z całą ekipą na dozbrojonym po zęby przerobionym holowniku lub którymś z małych frachtowców, które przydzielano im czasowo. Najniebezpieczniejsze w tej pracy było dopuszczenie, by uśpiła człowieka nuda, bo jeśli już coś się działo, to działo się błyskawicznie i czasem nawet nie było czasu, by w biegu do stanowisk bojowych wciągnąć majtki po pobycie w wychodku, czy figlach z przydzieloną do załogi koleżanką. Rotacja była spora toteż czasem poznawało się ciekawych ludzi. Ale jego ściągnięto. I wydawało mu się, że wiedział dlaczego. Mylił się, choć nic na tym nie stracił. Wręcz przeciwnie. Już na miejscu okazało się, że to sam Stary o niego pytał. Władca Medeny zaprosił go na pospieszną rozmowę i okazało się, że chciał wysłać go na całkiem ekscytującą misję. Nowy nieodkryty świat, wielki potencjał korzyści, utrzymywanie wszystkiego w sekrecie, a do tego nieznane zagrożenia i współpraca z najemnikami z dalekich stron. Wszystko fajnie, tylko warunki współpracy wydawały się raczej liche. Varr liczył na to, że wyśle go tam na podstawie dotychczasowej, zawartej już dawno temu, marnej umowy pilota, dodając jedynie bonus w gotówce za milczenie. Miał być jedynie posłusznym szoferem i odstawić specjalistów tam, gdzie sobie życzą. Najwyraźniej nikt nie przekazał władcy jednak, że umowa pilota... Skończyła się właśnie dwa dni temu i formalnie nie był już jego podwładnym. W końcu Ezachiel wytargował, że jeśli ma tam lecieć, to na takich samych warunkach, jak reszta najętej ekipy, włącznie z równym uposażeniem i dopuszczeniem do procesu decyzyjnego na miejscu, wszak zagrożenia mogły czyhać tam również w przestrzeni kosmicznej oraz atmosferze i on jako specjalista od maszyny, którą będą się przemieszczać (i ewentualnie walczyć) powinien mieć coś do powiedzenia w tym temacie. Ciężko było stwierdzić, czy władca zgodził się dlatego, że zaimponowała mu ikra mężczyzny, czy dlatego, że na szybko ciężko by mu było zorganizować kogoś innego. Po chwili zauważył, że z zaplecza portu gwiezdnego wyłania się obła postać wąsatego rubasznego Konfederaty. Diega, jednego z pomocników Varra, kojarzył z czasów, gdy go za pierwszym razem rekrutowano, jednak widywał go jedynie przelotem. Teraz wąsacz dosiadł się do niego, zamawiając od razu własne piwo. Był zasapany i spocony. - Ufff.... Ale grzeje! - zagaił, ściągając z głowy kapelusz z szerokim rondem. - A mnie ciągle tylko posyłają w te i wewte po całym mieście! Litości nie mają, uff! - przyjrzał się młodzieńcowi. - No, Amigo, złapano mnie na ulicy i powiedziano, że i ty załapałeś się na wielką przygodę, a ja mam ci wytłumaczyć, co tam jeszcze chcesz wiedzieć! Ha! Żyć tu beze mnie nie mogą, powiem ci! Wszystkie najżmudniejsze obowiązki na mojej głowie! Johny Indianin nie marnował czasu. Tak szybko jak przybył na pobojowisko, tak szybko pobiegł dalej, w kierunku oddalającego się dźwięku silnika. Poprzednio oglądał okolicę z góry i wydawało mu się, że z grubsza wiedział, jak przeciąć pojazdowi drogę. Było tam chyba parę wąskich skalnych przesmyków, przez które przecisnąć mógł się człowiek, ale samochód musiałby ominąć je okrężną drogą. Miał tylko nadzieję, że nie pojadą w zupełnie innym kierunku, niż się spodziewał. Przyspieszył. Johny sprawność d20(+3 dobiegł szybko, więc łazik nie zdążył się znacznie oddalić)= 18 porażka. -1 do testów fizycznych za zmęczenie do odwołania Cóż, nie można było od niego oczekiwać niemożliwego, długi bieg w ciężkim terenie nie pozostał bez wpływu na jego organizm, zaczął się po prostu, po ludzku męczyć. Gdy dobiegł do przesmyku, zdecydowanie wolniej niż by chciał, zobaczył już tylko ślady łazika. Nie zdążył go przechwycić, dźwięk jego silnika był już ledwo słyszalny, gdzieś w oddali wiał wiatr dodatkowo utrudniając wychwycenie mechanicznego warkotu. Oby tylko nie zasypał znów śladów. Indianin postarał się przypomnieć sobie teren, który wcześniej widział z górujących nad okolicą skał, nie widział stamtąd dokładnych szczegółów, ani wielu wnętrz głębokich kanionów, ale mógł spróbować zaplanować najoptymalniejszą drogę, znając już trochę tamtejsze ukształtowanie i jego specyfikę. Johny sz przetrwania d20=1 krytyczny sukces Johny sprawność d20(-1 za zmęczenie +4 za krytyczny sukces przy nawigowaniu w terenie)= 7 sukces Trafił bezbłędnie, choć kosztowało go to niemało wysiłku. Obserwował z góry, jak poniżej, wśród obłoków niesionego wiatrem piachu, łazik zwalnia i wjeżdża do dużej groty w skalnej ścianie jednego z węższych i bardziej niepozornych kanionów. Przed grotą nie widać było żadnych śladów bytności człowieka, jednak Indianin dojrzał wąskie, poziomie szczeliny w skałach powyżej wejścia. Przy bliższej inspekcji dało się zauważyć, że chyba jednak wyglądały nienaturalnie. Być może były to jakiegoś rodzaju otwory wentylacyjne, a może w skale aż tak wysoko wydrążono komory mieszkalne i szczeliny te wpuszczały światło? Tak, czy inaczej, we fragmencie skalnej ściany kanionu wydawała się tkwić jakaś ludzka kryjówka. Ostatnio edytowane przez Tadeus : 05-05-2016 o 00:28. |
05-05-2016, 12:50 | #97 |
Reputacja: 1 | Choć praca dla Varr'a była w większości nudna i licho płatna to właśnie dla tych rzadkich chwil żył. Chwil adrenaliny i niebezpieczeństwa których nigdy by nie zaznał w swoim starym życiu. Może i Zaibatsu płaciło lepiej, ale była to złota klatka. Klatka która jak najbardziej była w niesmak Mondred'owi. Tutaj przynajmniej był wolny. Wolny niczym Medeński górski sęp który co rusz podchwytywał smakowitsze kawałki jak tylko się nawinęły, a najświeższym kawałkiem soczystego mięsa był nowy przydział... Z zamyślań nad losem, życiem i jego przyjemnościach wyrwało Ezakiela pojawienie się wąsatego Diega. Człowieka który mniej lub bardziej oficjalnie, był prawą ręką władyki i z tego co "Shot" się orientował mężczyzna miał swego rodzaju łeb na karku. Co z tego, że widywał go raz na Unijski rok, swoje słyszał. Zagajony uśmiechnął się pogodnie i wzniósł kufel w toaście. - Za pogodę równie gorącą co Medeńskie dziewczyny! - po czym upił łyk pienistego. Jego gitara stała oparta o stół. Nastrojona i gotowa, lecz jeszcze nie pora na nią była by po nią sięgać. - Mówię ci senor Diego, bez takich jak ty, Medena by upadła! Ktoś musi ogarniać cały ten burdel i szczęśliwie padło na tak kompetentnego człowiek. Inny by już dawno dał ciała po równi! - wygłaszał pochwały Ezakiel wiedząc, że jak coś się chce ugrać to i warto przygotować pod to grunt. Co prawda mistrzem erudycji nigdy nie był, ale swojaki zmysł miał, tylko... bądźmy z sobą szczerzy, zbytnio praktykę miał niewielką. - Opowiadaj senor, ja jestem uszami. - po czym ściszył głos konspiracyjnie - Tylko cicho, bo licho nie śpi. I mów, mów mi, jaki jest mój limit na doposażenie na tą przygodę życia mego?
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
05-05-2016, 15:12 | #98 |
Reputacja: 1 | Boris słuchał przez chwilę Witalij’a, ale oczami wyszukiwał już Inu lub Maxym’a gdzieś w tłumie. Boomerang od zawsze był gejzerem podobnych pomysłów i zawsze się to bardzo źle kończyło. Trzeba było mu przyznać, że nie szczędził zdrowia w realizacji tych durnych planów. Lecz chodził i mówił, czego nie można było powiedzieć o jego kolegach, których udawało mu się czasem przekonać. |
05-05-2016, 17:26 | #99 |
Reputacja: 1 | Maxym słuchał uważnie starego mieszkańca Medeny. Może nie grzeszył okrzesaniem i przyjemną aparycją, jednak na pewno służył jako dobre źródło informacji. Dobre do czasu. Zaczął się robić zachłanny i Goldmann czym prędzej chciał już się ulotnić. - Pięknie opowiadasz, przyjacielu i z chęcią bym was wsparł groszem. Wszak taki patriotyzm się ceni! Niestety i ja mam dla was niezbyt przyjemną opowieść. Frachtowiec, którym tu przyleciałem, został zestrzelony! Może już słyszałeś plotki? Są one jak najbardziej prawdziwe. Cudem tylko ocaliłem życie, czego jednak nie mogę powiedzieć o moich bagażach. Musiały wylecieć przez dziurawą ładownię, albo spłonąć wraz z częścią wraku. Teraz razem z moim wiernym druhem włóczymy się po waszej ojczyźnie i próbujemy odzyskać stracony dobytek. Nie bierz nas jednak za jakiś niecnych awanturników! Uczciwej pracy szukamy. Może nawet do samego włodarza miasta się udamy zaoferować swoje usługi, kto wie. Kłamstwo było chyba najzgrabniejszym wyjściem z tej sytuacji. Wystarczyło tylko pobawić się trochę głosem i wyrazić autentyczne emocje. Zadbana twarz Max'a nawet po tych wszystkich przygodach i trudach podróży wciąż wyglądała godnie, co niestety nie pasowało do obrazu nędznika. Nawet w burym poncho po dłuższej obserwacji mógł się wyróżniać z tłumu. Mimo wszystko młody biznesmen potrafił być przekonujący, kiedy tego chciał. A przynajmniej zawsze tak o sobie myślał.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
11-05-2016, 21:46 | #100 |
Reputacja: 1 | Maxym kradzież d20(+2 prosty)= 17 porażka Młodemu biznesmenowi bez większych problemów udało się pozbyć natrętnego dziadka. Pociumkał jeszcze coś niewyraźnie, rzucił jakimś bluzgiem pod adresem powszechnego "mendostwa" i poszedł w swoją stronę. I wtedy obywatel Zaibatsu zauważył ciekawy znak na stalowym rusztowaniu przy jednym z lichych namiotów stojących rzędami gdzieś za tamtejszą "przychodnią". Maxym nie stronił od trochę mroczniejszych oblicz biznesu toteż orientował się mniej więcej w technikach stosowanych przez wszelkiej maści oszustów i operujące na granicy prawa (albo poza nią) kartele przemytnicze. Znak, który dostrzegł - kółko przekreślone poprzeczną kreską, wychodzącą poza obrys okręgu tylko z jednej strony - było symbolem oznaczającym, że w pewnych porach urzędował tam kontakt lokalnego półświatka. Problem w tym, że był tam też drugi symbol, uśmiechnięta buźka pozbawiona jednego oka. Czy był to jedynie jakiś niezwiązany bohomaz, czy jednak lokalnie coś oznaczał? Nasmarowano go w miejscu znaku uzupełniającego? Ale może faktycznie był to tylko przypadek? Tego już biznesmen nie kojarzył. Tymczasem, kawałek dalej Boris wypytywał swojego dawnego znajomka. - Co mają? Czyli jednak jesteś zainteresowany! Hoho! - najwyraźniej ekscentryczny mężczyzna zupełnie zignorował komentarz potępiający sensowność jego planów. - Mają nowiutkie przenośne generatory solarne, i emiter infradźwięków, odpowiednio skalibrowany nieźle odstrasza pustynne bestie, a do tego całkiem niezłe kondensatory wilgoci! Niejedna osada zapłaciłaby za taki zestaw małą fortunę! No i pełno sprzętu górniczego... Ale ten to już pewnikiem zbyt wyjątkowy, by go łatwo opchnąć... A ilu ich? Trzech, czterech? Tacy tam, jajogłowi od siedmiu boleści. Dlatego i kogoś ze spluwą zatrudnić chcieli. Nawet jak jeden z nich ma własną pukawkę, to przecie nie na hura się na nich rzucimy, tylko ich przyobserwujemy i zaatakujemy z zaskoczenia! Na zapowiedź przyszłego spotkania pokiwał z zapałem głową. - Nie pożałujesz tego, Boris! Wreszcie się dorobimy! - rzucił na odchodnym wyraźnie się ciesząc, jakby zupełnie nie dostrzegał, że stary Unijczyk daleki był od bycia przekonanym i gotowym do działania. A jeszcze kawałek dalej, na zapleczu miejscowego portu gwiezdnego, przy tamtejszym niewielkim barze, młody pilot omawiał przyszłe zadanie z wysłannikiem szefa. - Nooooooooo... - Diego przeciągnął odpowiedź na pytanie o dodatkową kasę do granic możliwości. - Nie ma zaliczki. - wydukał w końcu, biorąc sporego łyka miejscowego pienistego. - Varr zapłaci ci po zadaniu. Poza tym w swoje szczęśliwe łapska dostajesz i tak najdroższy i najlepszy sprzęt z całej ekipy! To Zwinna Pepita! - wypowiedział dziwaczną nazwę z czcią i namaszczeniem, co najmniej jakby chodziło o okręt liniowy Solarnej Marynarki Kosmicznej. Ezakiel w życiu o tej jednostce nie słyszał, sama nazwa nie wróżyła jednak zbyt dobrze, właściciele z takim humorystycznym dystansem do nazewnictwa podchodzili najczęściej tylko przy całkowitych złomach. - No.... - Diego spróbował odczytać coś z jego miny. - Tak po prawdzie, to nie mam pojęcia, co to za statek... - wyznał w końcu, cmokając i spoglądając w zamyśleniu na etykietę butelki. - To jedyne, co udało się na szybko uruchomić i nie miało przydziału patrolowego. Jak bardzo będziesz chciał przygotować się na spotkanie z tym swoim nowym skarbem, to mogę uprzedzić Scotti'ego, naczelnego mechanika Varra, że wpadniesz rzucić okiem. Byle nie na długo! - zastrzegł. - Bo to nerwus okropny jest i mściwa cholera do tego! |