Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-05-2016, 16:49   #31
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację



W chwili, gdy Rognir zboczył z krawędzi polany i ruszył w kierunku drzewa, gałęzie zatrzeszczały złowrogo, a w oddali dało się słyszeć niespokojne sapanie. Z każdym krokiem narastająca cisza zdawała się zwiastować cisze przed burzą, co nie uszło uwadze Shade, najlepiej obeznanego z terenami puszczy. Lęk oczywiście był słuszny i nim półork zdołał dojść do pnia drzewa, zza niego wyłonił się rogaty stwór, który znieruchomiał wbijając swe żółte, świecące ślepia w intruza. Konary ponownie się zatrzęsły, a z góry spadło dwóch wisielców, którzy tuż po upadku podnieśli się na równe nogi i zagrodzili Rognirowi drogę powrotną. Mężczyzna mając odrobine czasu, gdyż żaden z wrogów nie rozpoczął ataku, postanowił przechylić szalę na swoją stronę i strzelił batem dokładnie w kopyta rogacza. Pociągając broń do siebie zdołał przewrócić stwora, który upadł z łoskotem na gołą ziemię, a po chwili podniósł się ociężale, aby ryknąć groźnie w geście ostrzeżenia.
Shade widząc niebezpieczeństwo, błyskawicznie dobył łuku, aby celnym strzałem zatopić grot w plecach żywego trupa, który jedynie mruknął coś niezrozumiale pod nosem i całkowicie zignorował strzałę. Mimo, iż ta wystawała z jego pleców, zombie dało parę kroczków w przód i zamachnęło się łapą przyozdobioną w pazury, rozrywając nimi nie tylko ubranie półorka, ale i skórę na jego plecach. Mężczyzna syknął z bólu i odwrócił się, aby oddać przeciwnikowi, jednak ten oberwał mocno bumerangiem wyrzuconym przez Bazylię z całą mocą swojej złości i… Stracił głowę. Oderwany, gnijący łeb oderwał się od wątłych resztek skóry i mięśni, aby potoczyć się gdzieś dalej i zamarznąć w bezruchu. Ciało umarlaka zaś bezwiednie runęło na ziemię. Roland chcąc pomóc spróbował rzucić czar, który nagle przyszedł mu do głowy, jednak okazał się on być zbyt słaby na Rogacza, który nawet nie zareagował na próbę uśpienia go. Drugi z chodzących wisielców zamachnął się na półorka, lecz chybił, co dało mężczyźnie szansę na szybką ucieczkę z pola walki, na którym to nie miał żadnych szans na przeżycie. Rognir rzucił się biegiem w lewą stronę i niemal wyskoczył z odznaczonej brakiem trawy polany, a Rogaty stwór, który ruszył za nim w pościg, zmuszony był do zatrzymania się na skraju okręgu. Najwidoczniej nie wychodził on poza pewien obszar, co jedynie potwierdził Shade, z wcześniejszych badań śladów jakich dokonał tuż po przybyciu. Tymczasem wciąż zeźlona Bazylia, sięgała to co rusz po nowe przedmioty. Cisnęła z całej siły świecznikiem w kierunku zombie, jednak ten świsnął mu obok głowy, nie robiąc żadnej krzywdy. Umarlak ruszył w ślad za Rognirem i napotkawszy na swej drodze Łowce, bezmyślnie zamachnął się na niego swoją łapą i pazurami zarysował poważny ślad na lewym ramieniu mężczyzny. Rognir chcąc pomóc, strzelił batem, ryjąc w głowie napastnika głęboką wyrwę, z której trysnęła krew, a sam przeciwnik padł i zdawałoby się, że tym razem nie powstanie już z martwych. Rogacz robiący odwrót, aby dobiec do Bazyli, odwracając się oberwał od półorka biczem w plecy i mimo iż zawył z bólu zdołał dobiec do Diabelstwa i zaatakować ją szponami. Kobieta z łatwością wciągnęła brzuch i odskoczyła w tył, unikając tym samym ciosu. Zrzuciła z ramienia swój bagaż i nachyliła głowę, aby z impetem wbić się rogami w przeciwnika i odrzucić go na trzy metry. Po chwili poczuła ból podbródka, który jak się okazało, przy okazji oberwał rogiem przeciwnika. Potwór wstał, kiedy dobiegł do niego Shade i próbował ciąć go mieczem, jednak ostrze chybiło. Podobnie gliniana miska, którą cisnęła Bazylia w jego stronę.
Bezradny Roland nie wiedząc jak mógłby pomóc towarzyszom, zbliżył się do kobiety i kładąc rękę na jej ramieniu wykrzesał w sobie pozytywną moc, która spłynęła na nią lecząc dotychczasowe rany. W chwili, gdy Shade unikał ciosów potwora i sam wyprowadził celny kontratak w jego trzewia, Bazylia podbiegła ze sztyletem podarowanym jej przez Johannę i dołączyła do bezpośredniej walki, wbijając ostrze w drugi bok stwora. Ryk bestii rozniósł się po głuszy, a jego łapy zaczęły desperacko ciąć powietrze i nawet przypadkiem trafiły Łowce w twarz, pozostawiając na jego torsie poważny ślad. Walczący z zaciekłością Shade odwzajemnił się ostatnim cięciem, które zwaliło potwora z nóg. Na zawsze.




Przebudzeni zmęczeni licznymi walkami, emocjami oraz panującą wokół nieprzyjemną atmosferą, ruszyli dalej za Shadem, który wiedział jak kierować się po lesie, aby z niego wyjść - a przynajmniej taką miał nadzieję. Rany, które każdy z nich otrzymał w ciągu tego całego dnia, były bardzo dokuczliwe i osłabiały organizm. Ból mięśni, nóg, rąk, a nawet pleców, nie ustępował ani na chwilę. W dodatku to dziwne uczucie pustki w głowie, jakby ktoś ukradł im cząstkę ich samych, grzebał w miękkim mózgu skalpelem, rozlewając obficie jasną krew.
Otoczenie przez długi czas pozostawało niezmienne. Ponure, czarne pnie drzew pnące się wysoko ku niebu, ciemnofioletowe liście oraz wilgotna ściółka pod nogami, z elementami suchych gałęzi, które prawdopodobnie w jakiś sposób zostały połamane i opadły z konarów. Po drodze minęli zwłoki jakiegoś mężczyzny, którego głowa przypominała miazgę i papkę z rozgruchotanych kości oraz krwistego mięsa. Im bardziej przyglądać się w poszukiwaniu resztek mózgu, tym odruch wymiotny stawał się silniejszy. Dzięki Shadeowi, który podzielił się z towarzyszami swoją wiedzą, mogli oni wyobrazić sobie okrutną, acz szybką, śmierć mijanego nieszczęśnika.
Ciemność narastała, chwytając w objęcia każdego, kto o tej porze śmiał stąpać po głuszy, zaś panująca wokół cisza pochłaniała dusze zebranych lokując w ich miejsca strach i niepokój. Grząski grunt, na który wdepnęli, dał Łowcy znać, że już są blisko, musiał teraz tylko ominąć mokradła i liczyć na szczęśliwy traf, że nie jest jeszcze na tyle późno, aby słońce znikło całkowicie za horyzontem.
Cała podróż trwała bardzo długo, dla wykończonych organizmów zdawałoby się, że wieczność. Nie mogli w dodatku umilić sobie tego czasu rozmową, ze względu na ryzyko zostania wykrytymi. Pozostawieni sami ze swymi lękliwymi myślami, musieli przeć do przodu i modlić się w myślach, aby ten dzień wreszcie się skończył. Pytanie tylko, czy następny poranek będzie lepszy?
Długi marsz osiągnął jeden ze swoich celów, kiedy wszyscy bezpiecznie dotarli do zasypanego ogniska. Co prawda słońca widać nie było, ponieważ chowało się już na zachodzie, jednakże wciąż dało się dostrzec jego rozjaśniającą otoczenie obecność. Z nową nadzieją Przebudzeni ruszyli w stronę rozrzedzających się drzew, a każde uderzenie serca zdawało się teraz być tym najgłośniejszym.


Kiedy w końcu udało im się opuścić las, mogli poczuć lekką ulgę. Byli pewni, że oddalili się od miasta wystarczająco daleko, aby mieć szansę na wywinięcie się z ewentualnych "rąk sprawiedliwości", gdyby Ci wszczęli za nimi pościg. Po drugiej stronie boru znajdował się teren suchy. Ziemia była bardzo twarda koloru jasnego piasku, a na przestrzeni kilkudziesięciu stóp nie widzieli nic charakterystycznego, prócz dwóch obiektów. Pierwszy rysował się tuż przed nimi, a dojście do niego zajęłoby może piętnaście minut, zaś drugi widniał bardzo,bardzo daleko na prawą stronę i rysował się jedynie jako kształtny cień przypominający z oddali miasto, góry, albo inną wzniosłą budowle czy też rzeźbę natury. Słońce już w ponad połowie było już za horyzontem i tylko ostatnie promienie pomarańczowego światła rozjaśniało drogę, jednak niedługo mrok ponownie okryje tajemniczą krainę. Roland wraz z Rognirem w razie czego rozpalili na nowo pochodnię, którą trzymał młody człowiek. Lada moment mogła się im ona bardzo przydać.
Przebudzeni ruszyli w stronę obiektu, który zdawał się być najbliżej. Był wysoki na około sześć do ośmiu metrów i równie długi. Wyglądał z daleka jak zastygnięta fala z lawy wulkanicznej, pod "dachem" której można się ukryć. Może nie byłoby to najbezpieczniejsze z miejsc, ale nie mieli też wielu możliwości, a noc nadchodziła nieubłaganie. W pewnej chwili Uciekinierzy z Okrutnego Miasta, nie mieli już nawet siły, aby się bać.



Nie trzeba było długo czekać, aby słońce całkowicie zniknęło, pozwalając mrocznemu cieniowi pochłonąć świat. Jedynie słabo widoczne widmo okrągłej, szarej planety wysoko nad głowami, dawało jakiś minimalny poblask, tak aby nie zatopić wszystkiego w całkowitych ciemnościach. Mimo tej małej dogodności, bez pochodni Roland, Shade oraz Johanna, nie potrafiliby dostrzec niczego oddalonego o więcej niż pięć stóp. Nieludzie mieli o tyle łatwiej, że trzymana przez Rolanda pochodnia nie była im jakoś specjalnie potrzebna.
Po stosunkowo krótkim marszu, grupa stanęła naprzeciw wielkiemu, zwierzęcemu szkieletowi. Łowcy ów okaz od razu skojarzył się z piranią i prawdopodobnie się nie mylił. Wielka paszcza ozdobiona dużymi i ostrymi zębiskami mogła być matką piranii, które w lesie zeżarły Rictora i to samo próbowały zrobić z Shadem. Co ciekawsze jednak, szkielet miał podtrzymywaną szczękę oraz głowę czarnymi, drewnianymi belkami, a po wejściu do paszczy, miało się wrażenie, że jest to całkiem ciekawy, acz mocno prowizoryczny domek. W środku było wystarczająco dużo miejsca, żeby przechowywać różne graty, spać, jeść, pić i ogólnie to nawet zamieszkać na stałe. Przy trzonowych zębiskach ryby ułożone były jakieś stare koce i dwie poduszki. Było to dobre miejsce na spędzenie nocy, a na pewno najlepsze na jakie mogli trafić. Bardziej w głębi gardła, na grubszej niż przeciętna ości, Przebudzeni znaleźli kartkę. Johanna od razu z radością do niej podbiegła, będąc entuzjastką pisania pamiętników i pozostawiania po sobie śladów dla innych istot tutaj żyjących, które miała nadzieję kiedyś spotkać.

Cytat:
Dzień 15

Znalazłem nową kryjówkę - jak widać. W poprzedniej zostawiłem kartkę, bo może komuś to pomogło, tak jak mi gdy byłem w Upokorzeniu. Jednak gdybyście pominęli informacje, a znaleźli się tutaj i teraz, zostawiam kolejną, ponieważ ruszam dalej. Na północy jest miasto, a ten las nie jest bezpieczny. Nie wątpię, że dalsza droga również nie będzie usłana różami, jednakże ostrzegam przed tym lasem. Spotkałem tam nie tylko piranie, skorpiony, dwugłowe stwory, bestie drapieżne o wielkiej paszczy, ale widziałem też skrzydlatych ludzi. Niech was nie zmyli ich anielskie wygląd - piękne, białe pierzaste skrzydła, jasne włosy, białe szaty. Pomyślałbyś, że dobra istota i zbliżył się do niej, ale odradzam. Widziałem jak strzela do Przebudzonych, jak zabija ich bez mrugnięcia okiem. Demon w przebraniu? Zmiennokształtni mięsożercy? Kanibale? Nie wiem, kto to był, ale uważajcie. Usłyszycie strzał z broni palnej, to wiejcie w przeciwnym kierunku. A Ty udawany aniołku, jeśli znalazłeś tę kartkę i ją czytasz, to wiedz, że mnie nie dorwiesz. Nie dam się tak łatwo, sukinkocie!
Przebudzeni - zostawcie tę kartkę dla innych lub napiszcie własną, wzbogaconą o doświadczenia. idźcie na północ. Nie wiem, co jest po drodze, ale gdzieś dalej na pewno jest miasto. Jeśli nie macie innych pomysłów i perspektyw, to ruszajcie, ale najlepiej o świcie. Zostawiłem jedną butelkę wina, kto pierwszy ten lepszy!
Niektórzy z was mieli ochotę znaleźć wspomnianą w liście butelkę i przynajmniej na chwilę oderwać myśli od tego, co tutaj się działo. Nie było to ani normalne, ani naturalne. Świat, jaki zapamiętaliście, różnił się od tego. Ten księżyc, co był tutaj, u was był zdecydowanie mniejszy. Drzewa w lesie nie były czarne z fioletowymi liśćmi i nikt nie łaził wesoło mordując kogo mu się żywnie podoba. I choć w końcu znaleziona butelka okazała się być już pustą, nie zepsuło to humoru. Chcieliście już spocząć, kiedy to Shade i Bazylia kątem oka dostrzegli wyłaniające się po cichu spod koców dwa, małe skorpiony.

 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline