Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-05-2016, 16:49   #31
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację



W chwili, gdy Rognir zboczył z krawędzi polany i ruszył w kierunku drzewa, gałęzie zatrzeszczały złowrogo, a w oddali dało się słyszeć niespokojne sapanie. Z każdym krokiem narastająca cisza zdawała się zwiastować cisze przed burzą, co nie uszło uwadze Shade, najlepiej obeznanego z terenami puszczy. Lęk oczywiście był słuszny i nim półork zdołał dojść do pnia drzewa, zza niego wyłonił się rogaty stwór, który znieruchomiał wbijając swe żółte, świecące ślepia w intruza. Konary ponownie się zatrzęsły, a z góry spadło dwóch wisielców, którzy tuż po upadku podnieśli się na równe nogi i zagrodzili Rognirowi drogę powrotną. Mężczyzna mając odrobine czasu, gdyż żaden z wrogów nie rozpoczął ataku, postanowił przechylić szalę na swoją stronę i strzelił batem dokładnie w kopyta rogacza. Pociągając broń do siebie zdołał przewrócić stwora, który upadł z łoskotem na gołą ziemię, a po chwili podniósł się ociężale, aby ryknąć groźnie w geście ostrzeżenia.
Shade widząc niebezpieczeństwo, błyskawicznie dobył łuku, aby celnym strzałem zatopić grot w plecach żywego trupa, który jedynie mruknął coś niezrozumiale pod nosem i całkowicie zignorował strzałę. Mimo, iż ta wystawała z jego pleców, zombie dało parę kroczków w przód i zamachnęło się łapą przyozdobioną w pazury, rozrywając nimi nie tylko ubranie półorka, ale i skórę na jego plecach. Mężczyzna syknął z bólu i odwrócił się, aby oddać przeciwnikowi, jednak ten oberwał mocno bumerangiem wyrzuconym przez Bazylię z całą mocą swojej złości i… Stracił głowę. Oderwany, gnijący łeb oderwał się od wątłych resztek skóry i mięśni, aby potoczyć się gdzieś dalej i zamarznąć w bezruchu. Ciało umarlaka zaś bezwiednie runęło na ziemię. Roland chcąc pomóc spróbował rzucić czar, który nagle przyszedł mu do głowy, jednak okazał się on być zbyt słaby na Rogacza, który nawet nie zareagował na próbę uśpienia go. Drugi z chodzących wisielców zamachnął się na półorka, lecz chybił, co dało mężczyźnie szansę na szybką ucieczkę z pola walki, na którym to nie miał żadnych szans na przeżycie. Rognir rzucił się biegiem w lewą stronę i niemal wyskoczył z odznaczonej brakiem trawy polany, a Rogaty stwór, który ruszył za nim w pościg, zmuszony był do zatrzymania się na skraju okręgu. Najwidoczniej nie wychodził on poza pewien obszar, co jedynie potwierdził Shade, z wcześniejszych badań śladów jakich dokonał tuż po przybyciu. Tymczasem wciąż zeźlona Bazylia, sięgała to co rusz po nowe przedmioty. Cisnęła z całej siły świecznikiem w kierunku zombie, jednak ten świsnął mu obok głowy, nie robiąc żadnej krzywdy. Umarlak ruszył w ślad za Rognirem i napotkawszy na swej drodze Łowce, bezmyślnie zamachnął się na niego swoją łapą i pazurami zarysował poważny ślad na lewym ramieniu mężczyzny. Rognir chcąc pomóc, strzelił batem, ryjąc w głowie napastnika głęboką wyrwę, z której trysnęła krew, a sam przeciwnik padł i zdawałoby się, że tym razem nie powstanie już z martwych. Rogacz robiący odwrót, aby dobiec do Bazyli, odwracając się oberwał od półorka biczem w plecy i mimo iż zawył z bólu zdołał dobiec do Diabelstwa i zaatakować ją szponami. Kobieta z łatwością wciągnęła brzuch i odskoczyła w tył, unikając tym samym ciosu. Zrzuciła z ramienia swój bagaż i nachyliła głowę, aby z impetem wbić się rogami w przeciwnika i odrzucić go na trzy metry. Po chwili poczuła ból podbródka, który jak się okazało, przy okazji oberwał rogiem przeciwnika. Potwór wstał, kiedy dobiegł do niego Shade i próbował ciąć go mieczem, jednak ostrze chybiło. Podobnie gliniana miska, którą cisnęła Bazylia w jego stronę.
Bezradny Roland nie wiedząc jak mógłby pomóc towarzyszom, zbliżył się do kobiety i kładąc rękę na jej ramieniu wykrzesał w sobie pozytywną moc, która spłynęła na nią lecząc dotychczasowe rany. W chwili, gdy Shade unikał ciosów potwora i sam wyprowadził celny kontratak w jego trzewia, Bazylia podbiegła ze sztyletem podarowanym jej przez Johannę i dołączyła do bezpośredniej walki, wbijając ostrze w drugi bok stwora. Ryk bestii rozniósł się po głuszy, a jego łapy zaczęły desperacko ciąć powietrze i nawet przypadkiem trafiły Łowce w twarz, pozostawiając na jego torsie poważny ślad. Walczący z zaciekłością Shade odwzajemnił się ostatnim cięciem, które zwaliło potwora z nóg. Na zawsze.




Przebudzeni zmęczeni licznymi walkami, emocjami oraz panującą wokół nieprzyjemną atmosferą, ruszyli dalej za Shadem, który wiedział jak kierować się po lesie, aby z niego wyjść - a przynajmniej taką miał nadzieję. Rany, które każdy z nich otrzymał w ciągu tego całego dnia, były bardzo dokuczliwe i osłabiały organizm. Ból mięśni, nóg, rąk, a nawet pleców, nie ustępował ani na chwilę. W dodatku to dziwne uczucie pustki w głowie, jakby ktoś ukradł im cząstkę ich samych, grzebał w miękkim mózgu skalpelem, rozlewając obficie jasną krew.
Otoczenie przez długi czas pozostawało niezmienne. Ponure, czarne pnie drzew pnące się wysoko ku niebu, ciemnofioletowe liście oraz wilgotna ściółka pod nogami, z elementami suchych gałęzi, które prawdopodobnie w jakiś sposób zostały połamane i opadły z konarów. Po drodze minęli zwłoki jakiegoś mężczyzny, którego głowa przypominała miazgę i papkę z rozgruchotanych kości oraz krwistego mięsa. Im bardziej przyglądać się w poszukiwaniu resztek mózgu, tym odruch wymiotny stawał się silniejszy. Dzięki Shadeowi, który podzielił się z towarzyszami swoją wiedzą, mogli oni wyobrazić sobie okrutną, acz szybką, śmierć mijanego nieszczęśnika.
Ciemność narastała, chwytając w objęcia każdego, kto o tej porze śmiał stąpać po głuszy, zaś panująca wokół cisza pochłaniała dusze zebranych lokując w ich miejsca strach i niepokój. Grząski grunt, na który wdepnęli, dał Łowcy znać, że już są blisko, musiał teraz tylko ominąć mokradła i liczyć na szczęśliwy traf, że nie jest jeszcze na tyle późno, aby słońce znikło całkowicie za horyzontem.
Cała podróż trwała bardzo długo, dla wykończonych organizmów zdawałoby się, że wieczność. Nie mogli w dodatku umilić sobie tego czasu rozmową, ze względu na ryzyko zostania wykrytymi. Pozostawieni sami ze swymi lękliwymi myślami, musieli przeć do przodu i modlić się w myślach, aby ten dzień wreszcie się skończył. Pytanie tylko, czy następny poranek będzie lepszy?
Długi marsz osiągnął jeden ze swoich celów, kiedy wszyscy bezpiecznie dotarli do zasypanego ogniska. Co prawda słońca widać nie było, ponieważ chowało się już na zachodzie, jednakże wciąż dało się dostrzec jego rozjaśniającą otoczenie obecność. Z nową nadzieją Przebudzeni ruszyli w stronę rozrzedzających się drzew, a każde uderzenie serca zdawało się teraz być tym najgłośniejszym.


Kiedy w końcu udało im się opuścić las, mogli poczuć lekką ulgę. Byli pewni, że oddalili się od miasta wystarczająco daleko, aby mieć szansę na wywinięcie się z ewentualnych "rąk sprawiedliwości", gdyby Ci wszczęli za nimi pościg. Po drugiej stronie boru znajdował się teren suchy. Ziemia była bardzo twarda koloru jasnego piasku, a na przestrzeni kilkudziesięciu stóp nie widzieli nic charakterystycznego, prócz dwóch obiektów. Pierwszy rysował się tuż przed nimi, a dojście do niego zajęłoby może piętnaście minut, zaś drugi widniał bardzo,bardzo daleko na prawą stronę i rysował się jedynie jako kształtny cień przypominający z oddali miasto, góry, albo inną wzniosłą budowle czy też rzeźbę natury. Słońce już w ponad połowie było już za horyzontem i tylko ostatnie promienie pomarańczowego światła rozjaśniało drogę, jednak niedługo mrok ponownie okryje tajemniczą krainę. Roland wraz z Rognirem w razie czego rozpalili na nowo pochodnię, którą trzymał młody człowiek. Lada moment mogła się im ona bardzo przydać.
Przebudzeni ruszyli w stronę obiektu, który zdawał się być najbliżej. Był wysoki na około sześć do ośmiu metrów i równie długi. Wyglądał z daleka jak zastygnięta fala z lawy wulkanicznej, pod "dachem" której można się ukryć. Może nie byłoby to najbezpieczniejsze z miejsc, ale nie mieli też wielu możliwości, a noc nadchodziła nieubłaganie. W pewnej chwili Uciekinierzy z Okrutnego Miasta, nie mieli już nawet siły, aby się bać.



Nie trzeba było długo czekać, aby słońce całkowicie zniknęło, pozwalając mrocznemu cieniowi pochłonąć świat. Jedynie słabo widoczne widmo okrągłej, szarej planety wysoko nad głowami, dawało jakiś minimalny poblask, tak aby nie zatopić wszystkiego w całkowitych ciemnościach. Mimo tej małej dogodności, bez pochodni Roland, Shade oraz Johanna, nie potrafiliby dostrzec niczego oddalonego o więcej niż pięć stóp. Nieludzie mieli o tyle łatwiej, że trzymana przez Rolanda pochodnia nie była im jakoś specjalnie potrzebna.
Po stosunkowo krótkim marszu, grupa stanęła naprzeciw wielkiemu, zwierzęcemu szkieletowi. Łowcy ów okaz od razu skojarzył się z piranią i prawdopodobnie się nie mylił. Wielka paszcza ozdobiona dużymi i ostrymi zębiskami mogła być matką piranii, które w lesie zeżarły Rictora i to samo próbowały zrobić z Shadem. Co ciekawsze jednak, szkielet miał podtrzymywaną szczękę oraz głowę czarnymi, drewnianymi belkami, a po wejściu do paszczy, miało się wrażenie, że jest to całkiem ciekawy, acz mocno prowizoryczny domek. W środku było wystarczająco dużo miejsca, żeby przechowywać różne graty, spać, jeść, pić i ogólnie to nawet zamieszkać na stałe. Przy trzonowych zębiskach ryby ułożone były jakieś stare koce i dwie poduszki. Było to dobre miejsce na spędzenie nocy, a na pewno najlepsze na jakie mogli trafić. Bardziej w głębi gardła, na grubszej niż przeciętna ości, Przebudzeni znaleźli kartkę. Johanna od razu z radością do niej podbiegła, będąc entuzjastką pisania pamiętników i pozostawiania po sobie śladów dla innych istot tutaj żyjących, które miała nadzieję kiedyś spotkać.

Cytat:
Dzień 15

Znalazłem nową kryjówkę - jak widać. W poprzedniej zostawiłem kartkę, bo może komuś to pomogło, tak jak mi gdy byłem w Upokorzeniu. Jednak gdybyście pominęli informacje, a znaleźli się tutaj i teraz, zostawiam kolejną, ponieważ ruszam dalej. Na północy jest miasto, a ten las nie jest bezpieczny. Nie wątpię, że dalsza droga również nie będzie usłana różami, jednakże ostrzegam przed tym lasem. Spotkałem tam nie tylko piranie, skorpiony, dwugłowe stwory, bestie drapieżne o wielkiej paszczy, ale widziałem też skrzydlatych ludzi. Niech was nie zmyli ich anielskie wygląd - piękne, białe pierzaste skrzydła, jasne włosy, białe szaty. Pomyślałbyś, że dobra istota i zbliżył się do niej, ale odradzam. Widziałem jak strzela do Przebudzonych, jak zabija ich bez mrugnięcia okiem. Demon w przebraniu? Zmiennokształtni mięsożercy? Kanibale? Nie wiem, kto to był, ale uważajcie. Usłyszycie strzał z broni palnej, to wiejcie w przeciwnym kierunku. A Ty udawany aniołku, jeśli znalazłeś tę kartkę i ją czytasz, to wiedz, że mnie nie dorwiesz. Nie dam się tak łatwo, sukinkocie!
Przebudzeni - zostawcie tę kartkę dla innych lub napiszcie własną, wzbogaconą o doświadczenia. idźcie na północ. Nie wiem, co jest po drodze, ale gdzieś dalej na pewno jest miasto. Jeśli nie macie innych pomysłów i perspektyw, to ruszajcie, ale najlepiej o świcie. Zostawiłem jedną butelkę wina, kto pierwszy ten lepszy!
Niektórzy z was mieli ochotę znaleźć wspomnianą w liście butelkę i przynajmniej na chwilę oderwać myśli od tego, co tutaj się działo. Nie było to ani normalne, ani naturalne. Świat, jaki zapamiętaliście, różnił się od tego. Ten księżyc, co był tutaj, u was był zdecydowanie mniejszy. Drzewa w lesie nie były czarne z fioletowymi liśćmi i nikt nie łaził wesoło mordując kogo mu się żywnie podoba. I choć w końcu znaleziona butelka okazała się być już pustą, nie zepsuło to humoru. Chcieliście już spocząć, kiedy to Shade i Bazylia kątem oka dostrzegli wyłaniające się po cichu spod koców dwa, małe skorpiony.

 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 12-05-2016, 21:11   #32
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nauczony smutnym doświadczeniem Shade obiecał sobie, że po pierwsze - szerokim łukiem będzie omijać wszelkie starcia, podczas których trzeba będzie używać broni białej, a po drugie - głęboko się zastanowi, zanim nadstawi karku za Rognira, który okazał się zwykłym egoistą.
A zysk z walki był niewielki - kilka ran i rogi, które Shade odrąbał potworowi, z którym walczył. Może dalekiemu krewniakowi Bazylii, bowiem też miał rogi i kopyta... Ale rogata dziewczyna miała zdecydowanie lepszy charakter. Na szczęście.

Na szczęście Shade zdołał zapamiętać drogę do miejsca, gdzie poprzednio rozpalał ognisko, a stamtąd (kolejny powód do radości) faktycznie niedaleko było do miejsca, gdzie kończył się las. Las co prawda dawał schronienie przed wścibskimi spojrzeniami latających potworów, ale równocześnie był miejscem pełnym innych niebezpieczeństw. No i, bez wątpienia, Utopii nie wybudowano w lesie...

Obiekt, jaki rzucił im się w oczy, nim słońce zdążyło się schować za horyzontem, kojarzył się Shade'owi z niedawnym spotkaniem na bagnach i ze śmmiercią Rictora.
To chyba była pramatka wściekłych ryb, które zaatakowały ich kilka godzin temu. Na szczęście ta tutaj nie zjawiła się na bagnach osobiście. No i nie wiedziała, ta tutaj, że Shade przyprawił o śmierć jej trzy prapraprawnuczki. Na szczęście dla niego - karłowate.
Na szczęście dla niego ten szkielet był nieżywy od wieków i nie wiedział również, że Shade nie dość, że zatłukł tamte rybki, to jeszcze zjadł ładny kawał jednej z nich.
No i nie, co gorsza, miał żadnych wyrzutów sumienia.


Shade od dawna (czyli od chwili Przebudzenia) nie wierzył w podarunki od losu. W prezent w postaci domku, gościnnego, nie wierzył w najmniejszym nawet stopniu. Nie, nie znaczyło to, że uznał ten domek za jakiś omam czy inny zwid... Jednak na tym pustkowiu to miejsce musiało być widoczne z dziesiątków mil i musiało być równie często (a nawet jeszcze częściej) przez tych złych, niż przez tych dobrych. Przebudzonych, znaczy się. Takich jak on.

Że wśród miłych i zacisznych miejsc nie zawsze było miło, okazało się wkrótce po tym, jak weszli do 'domku' i zaczęli się zadomawiać. Mieszkańcy domku mieli dość pokaźne rozmiary i niezbyt przyjazne zamiary...
Pamiętając o ostatnim starciu Shade zrezygnował z sięgnięcia po miecz i chwycił za łuk... by po chwili naszpikować przeciwnika strzałami.
Tym razem, dzięki bogom, przeciwnik go nie dziabnął, bo oberwać zatrutym żądłem... To nie było nic przyjemnego.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-05-2016, 14:38   #33
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Starcie z rogatą bestią skończyło się tak szybko jak się zaczęło. Szczęściem nie musieli brać udziału w żadnych poważniejszych walkach, choć za taką można było te uważać. Przynajmniej nie była to walna bitwa. Takiej na pewno by nie przeżyli. Mogli odejść zostawiając przeklęte drzewo i niedługo potem cały las. Można powiedzieć, że trafili z deszczu pod rynnę. Z gęstego zdradzieckiego lasu trafili na połacie otwartej przestrzeni. Wyschnięta i spękana zdawała się dawać takie same nadzieje na przetrwanie co wcześniejsza puszcza. Tutaj jak ich zauważą to nawet gdzie schować się nie będzie gdzie. Zdało się innego wyjścia nie było. Trzeba było iść. Zostać nie było powodu.

Nawet dotarli do miejsca tak zachęcającego jak cele w torturowni. Ale okazało się bezpieczne. W miarę. Bazylia zmęczona powoli niespodziewanymi atakami po prostu rzuciła się ze sztyletem na skorpiony. Miała ochotę jak najszybciej pozbyć się tych trujących paskud. wystarczyło kilka machnięć sztyletem aby wraz z resztą je pokonać.

Gdy padł drugi ze skorpionów Bazylia westchnęła ciężko.
- Nosz… normalnie na każdym kroku. Już się wydaje, że dobrze i znowu coś - klapnęła ciężko na ziemi mając nadzieję, że truchła zostaną na ziemi i że nowe się nie pojawią. Wyjęła butelkę cydru i otworzyła ją. Upiła łyk.
- Częstujcie się - wystawiła rękę z naczyniem i gdy tylko zostało odebrane złapała martwego skorpiona.
- To pewnie trujące. Co wy na to aby jakoś broń tym pokryć? albo zachować na później? Może się przyda.
- Trujące jest jedynie żądło. Wystarczy je odciąć wraz z ogonem, a resztki trucizny same wypłyną. Następnie można ugotować albo upiec, bowiem od wysokiej temperatury trucizna powinna się rozpuścić i będzie to całkowicie zdatne do jedzenia - powiedział Rognir, spoglądając na rozpołowione przez swój topór truchło skorpiona. Po chwili uniósł głowę i widząc skupione na sobie spojrzenia wszystkich osób dodał:
- Nie wiem skąd to wiem. Tak po prostu przyszło mi to do głowy.
- Dzięki. - Shade upił dwa łyki, po czym podał butelkę kolejnej osobie.
- Przyda mi się troszkę odpoczynku. I chyba powinienem się zająć swoimi ranami. Jeszcze troszkę i wrogowie nie będą mi potrzebni.
Bazylia sama zerknęła na swoje po części zasklepione rany. Wskazała głową na Rolanda.
- Jego proś, on czarować umie… może się uda - diabelstwo popatrzyło przez chwilę na mężczyzn.
- W zasadzie… chyba się sobie jeszcze nie przedstawiliśmy - zaczęła niepewnie nie wiedząc czy nie umknęło jej to w natłoku wydarzeń. - Bazylia jestem.
- Shade. - Łowca skinął głową, po czym z zainteresowaniem, ale i z zaskoczeniem, spojrzał na Rolanda. - Potrafisz leczyć? -- spytał.
- Emm, ciężko powiedzieć. Chyba tak trochę tylko - Roland odparł niepewnie drapiąc się po głowie i spuszczając wzrok w dół. - Niewiele pamiętam, to tak instynktownie przyszło samo, ale jest w tej mocy jakieś ograniczenie, że nie działa drugi raz na osobę już wyleczoną. - zamyślił się na chwilę po czym podniósł wzrok, aby spojrzeć po towarzyszach
- Ale mam nadzieję, że rano przed dalszą drogą znowu mi się uda podleczyć nasze rany - uśmiechnął się słabo, gdyż zmęczenie dawało o sobie znać. - Umieram z głodu.
- Ja też - zawtórowała mu Johanna, która do tej pory przysłuchiwała się rozmowie. Usiadła niedaleko innych i westchnęła głośno - Z jednej strony ten dzień to jeden wielki koszmar, ale z drugiej… O rany, w końcu jesteśmy wolni - uśmiechnęła się ciepło.
- Nawet jeśli umrzemy to wolni. Tak jak Rictor - dodała po chwili, a uśmiech nieco zelżał. Wyjęła ze swoich pakunków butelkę czerwonego wina i pociągnęła korek zębami, po czym plunęła nim na bok.
- Za Rictora. - wzniosła mały toast biorąc łyka i przekazując trunek dalej.
- Odrobinę was wspomogę - powiedział Shade. - Nie ma jednak tego zbyt dużo - uprzedził.
Wyciągnął z plecaka to, co zostało jeszcze z 'upolowanej' ryby. *
Rognir zaczął się rozglądać uważnie po otoczeniu i po chwili znalazł wystarczającą ilość drewna na rozpalenie ogniska. Pożyczył od Bazylii zapaliczkę i po kilku dłuższych próbach udało mu się wzniecić płomień. Zabitym skorpionom uciął ogony odrzucając je na bok i zawiesił skorupiaki na długim kiju nad ogniskiem.
- Wiem, że pancerz jest zbyt gruby, aby go schrupać razem z resztą, ale po upieczeniu będzie łatwiej go zdjąć. Poza tym nie chce mi się babrać w tych wszystkich flakach - powiedział do reszty, skupiony na obracaniu zdobyczy, tak aby upiec ją równolegle.
- Co prawda wygląda niezbyt apetycznie, a w dodatku chciało nas przed chwilą zabić, ale w obecnej sytuacji chyba nie mam prawa narzekać - stwierdził Roland, przyglądając się kulinarnym poczynaniom Rognira. Uśmiechnął się słabo, po czym odszedł na kilka kroków, by usiąść obok Johanny. Zmęczenie na jego twarzy było nie do ukrycia, jednak na widok wina jego twarz nagle ożyła. Wziął od dziewczyny butelkę i łapczywie pociągnął kilka łyków. Niewielka stróżka alkoholu spłynęła kątem jego ust.
- Wybaczcie - powiedział, wycierając się o brudny rękaw swoich łachmanów. Następnie podał butelkę dalej. - W przeszłości najwyraźniej dosyć lubiłem wino.
- Na zdrowie - Bazylia blado się uśmiechnęła wyciągając koc z torby i rozkładając go sobie pod “ścianą”. Usadowiła się na nim porządnie wyciągając kopyta przed siebie. Pozwoliła Rognirowi zająć się posiłkiem uznając, że swoje pomysły już rzuciła.
- A więc mamy jeszcze kawałek do przejścia, po tej cudownej pustyni, gdzie pewnie jeszcze wiele takich przyjemniaczków się szlaja i może dotrzemy do miasta, które jest lepsze. Może. To będzie szmat drogi.
 
Asderuki jest offline  
Stary 13-05-2016, 16:57   #34
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Opuszczenie ponurego lasu i wkroczenie na pozbawione życia pustkowia nie było jakąś pozytywną zmianą. Roland miał przeczucie, że gdziekolwiek by się nie podziali, tam i tak zawsze znajdzie ich jakaś mroczna, pragnąca wyrządzić im krzywdę bestia. Krajobraz oraz zamieszkujące go istoty nasuwały jego myślom przykre wizje i przypuszczenia. Miał nadzieję, że są one błędne. Że miejsce, w którym się znaleźli, to nie czeluście piekielne lub inne zaświaty.

W milczeniu podążał za resztą zbieraniny, usilnie starając się wydobyć cokolwiek z wydarzeń, które miały miejsce tuż przed pojawieniem się w mieście uśpionych. Na nic jednak spełzły jego próby. Jego pamięć najwyraźniej miała własną wolę i wracała do niego tylko kiedy jej się podobało. Musiał uzbroić się w cierpliwość, jeżeli chciał rozgryźć zagadkę tego miejsca.

Schronienie, które jakby spadło im z nieba, mogło równocześnie stać się ich trumną. W tak widocznym miejscu, na środku mrocznych równin byli niewątpliwie narażeni na wykrycie. Jednak nie mieli wyboru, w końcu musieli kiedyś odpocząć. Jego przypuszczenia okazały się słuszne, wielkie skorpiony wyskoczyły na nich i choć nie stanowiły większego problemu, jeden z nich zdołał dźgnąć go swoim ogonem. Na całe szczęście, jad bestii był zbyt słaby by wyrządzić Rolandowi poważniejsze szkody. Bestie zostały szybko zabite, a półork nie pozwolił, by jego zdobycze się zmarnowały. Mieli okazję zjeść średnio smaczną kolację ze skorpiona. Zawsze lepsze to niż głodówka.

- W tamtym przeklętym mieście mieliśmy przynajmniej zagwarantowane wyżywienie i nocleg. Alkohol i inne ciekawe atrakcje za darmo. Po co my stamtąd w ogóle uciekaliśmy? - zaśmiał się Roland. Zaczął rozglądać się po “pomieszczeniu”. - Miejmy nadzieje, że ta żmudna droga nam się opłaci. W sumie, co mamy do stracenia. Ciekawe ilu Przebudzonym, którzy byli tu przed nami udało się dotrzeć do tej całej “Utopii”.
- No cóż... Droga powrotna chyba nie powinna być trudna - zażartował Shade. - Jedzenie, trunki, i nawet nader chętna panienka też tam była.
- Już wolę szukać Utopii - dodał. - Jeśli zachowamy ostrożność, to jakoś damy sobie radę.
- Musimy. W przeciwnym razie zdechniemy z głodu lub skończymy w paszczy jakiejś bestii - odpowiedział Rognir, po czym wręczył każdemu po kawałku pieczonego skorpiona. - Smacznego - powiedział na widok ich zniesmaczonych min, uśmiechając się przy tym pod nosem.
- S-smacznego - zawtórował mu Roland, niechętnie wgryzając się w smażonego skorpiona. Być może to przez silny głód jaki go do tej pory dręczył, ale mięso nie smakowało tak źle jak wyglądało.
- Jak zjem, to poszukam na tym śmietnisku czegoś co pomogłoby mi opatrzyć wasze rany - dodał.
- Zjedzenie go i tak będzie lepsze niż siedzenie w torturowni - mruknęła Bazylia niechętnie sięgając po skorpionową pieczeń. Skrzywiła się na wspomnienie w sumie całkiem niedawnych wydarzeń.
- Mnie się tam nawet podobało - odpowiedział z sarkazmem w głosie półork.
- Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia - powiedział z ironią Shade. - Mi się tam podobało mniej. Ale może to dlatego, że mam mało wspomnień z okresu pobytu w mieście.
- Nie wiem jak Rognir, ale wcale więcej ich nie mam. Przebudziłam się w mieście i niedługo potem zgarnęli mnie jako służkę dla kata - butelka wskazała na półorka. - To nie tak, że zawsze tam byliśmy. Nawet kuźwa wypalili mi znamię.
Rognir odebrał butelkę, po czym pociągnął mocny łyk i przekazał ją dalej.
- Ano właśnie, ciekawe co oznacza. Wy też takie posiadacie?
- Nigdy o tym nie myślałem - odparł Shade. - Gdzie ci je wypalili? Może to symbol, że nie należy wa tykać? Coś jakby przepustka?
- Nie wydaje mi się sądząc po tym, że już wcześniej miałam inne. Poza tym to litera. Mam dwa R na łopatce - Bazylia z lekkim ociąganiem podniosła się z oparcia aby odwrócić się i pokazać plecy. Sukienka jakkolwiek prosta specjalnie skromna też nie była trzymając całość tylko na jednym ramiączku, które cholernie łatwo się rozwiązywało. Diabelstwo odsłoniło kawałek pleców męcząc się później z złapaniem sznurka.
- Wydaje mi się, że to może być litera do kogo należymy. R jak Rognir… przypisali mnie w końcu do ciebie jako służkę. Nie wiem tylko czemu mam dwa i nie pamiętam wypalenia tego wcześniejszego… nie żebym w sumie w ogóle coś pamiętała - ostatnie dodała ze skwaszoną miną.
- No, panowie, wyskakujcie z ciuszków - powiedział półork z kpiącym uśmieszkiem na twarzy.
- Takiś ciekawy? - odburknął Shade. Zaczął rozpinać koszulę.
Nie musiał się rozbierać, bowiem jemu wypalono znak na lewym obojczyku. Literę "S".
- “W” - powiedział Roland unosząc prawą rękę w górę. Na przedramieniu, tuż przy łokciu widniał owy znak. - Nie wydaje mi się, by oznaczało to do kogo należymy. Za pomocą tych liter zapewne nas klasyfikowali w jakiś sposób. Być może, każda z nich jest skrótem od nazwy czynu, który popełniliśmy i za który zostaliśmy tam zesłani? To tylko moja teoria, ale czy wam też to miejsce nie przypomina jakichś piekielnych zaświatów? Mroczne anioły, sukkuby, czerwonoocy strażnicy, pozbawione życia lasy i pustkowia. Jeżeli to nie jest jakiś piekielny plan, to przynajmniej skutecznie go udaje…
Wygłaszając na głos wnioski do jakich doszedł i które trapiły go od jakiegoś czasu, mężczyzna wstał ze zrezygnowaną miną. Nie powinien o tym teraz myśleć.
- Eh, nieważne - powiedział, po czym zaczął zaczął przeszukiwać pomieszczenie. Miał nadzieję znaleźć coś, czym mógłby opatrzyć rany swoich towarzyszy.
- R i R jakoś niespecjalnie mnie przekonują że to nazwa czynu… no i jeszcze zbieżność z pierwszą literą imienia Rognir… czy coś - powiedziało diabelstwo, żując leniwie jakąś część skorpiona. W sumie był obrzydliwie smaczne. Niemal od rana nic nie jadła to i taki posiłek był ucztą.
- Swoją drogą nie bądź taki cwany i sam pokaż swoje znamię - zwróciła jeszcze uwagę półorkowi tak chętnie chcącemu rozebrać resztę.
- Myślałem, że miałaś wystarczająco dużo okazji by się temu przyjrzeć - odpowiedział Rognir z lekkim uśmiechem na twarzy, po czym odwrócił głowę i światło ogniska padło na jego kark, na którym wyryta była litera “M”.
- Ciekawi mnie jaki symbol miał ten co go piranie zeżarły, ale tego raczej się już nie dowiemy. Chyba, że ktoś chce wracać. - Półork aż wzdrygnął się na samą myśl o powrocie.
- Rictor. Pewnie niewiele z niego już pozostało - mruknął Shade.
Zostawił Rictora w wodzie, ale wtedy jakoś nie widział możliwości zabrania ze sobą nieżyjącego kompana i godnego go pochowania w późniejszym czasie. Teraz, prawdę mówiąc, nie zmienił zdania.

Dalsza rozmowa przebiegała już bez udziału Rolanda, który zaczął przeszukiwać pomieszczenie. Trudno było się spodziewać po takim miejscu profesjonalnego sprzętu medycznego, jednak niektóre w miarę czyste szmaty nadały się na opatrunek. Alkoholu również brakowało, jednak odnalezione butelka wody mogła następnego dnia być nieocenionym skarbem, kiedy pragnienie zacznie dawać o sobie znać. Poza tym nie znalazł w tym miejscu niczego wartego uwagi, dlatego czym prędzej przystąpił do opatrywania ran towarzyszy. Spodziewał się spędzić nad tym niemało czasu.

Zaczął dosyć niezgrabnie. Długo męczył się z oczyszczeniem i opatrzeniem ran Shade’a i Bazylii, a efekt jego starań okazał się mizerny. Gdzie była jego magia, kiedy jej tak bardzo potrzebował? Jednak później coś w nim zaskoczyło. Ranami Johanny i Rognira zajął się sprawniej i ze zdecydowanie lepszymi efektami. Zdawało mu się, że niejednokrotnie robił to już w przeszłości. Kiedy skończył z Johanną, miał nadzieje jeszcze znaleźć chwilę na poprawienie opatrunków pierwszej dwójki, jednak oboje już spali. Dopiero wtedy Roland uświadomił sobie, jak już jest późno. Kilkukrotnie robił sobie krótkie drzemki w czasie swojej pracy, jednak przypuszczał, że jutro i tak odczuje skutki braku snu. Nim sam w końcu się położył, zajął się jeszcze swoimi ranami. Skończywszy, padł z wycieńczenia. Odpoczynek miał być krótki.
 
Hazard jest offline  
Stary 17-05-2016, 00:04   #35
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację


Skorpiony, które czyhały na życie podróżujących skonały po dwóch strzałach Shade’a, potężnym i celny uderzeniu toporem Rognira oraz z pomocą sprawnej Bazylii. Dzięki dzielnym wojownikom, tej nocy mogli już tylko odpoczywać, dzielić się strawą, trunkiem i porozmawiać. Odkrywali nowe, łączące ich szczegóły, rozmyślali nad niecodziennymi widokami jakimi obdarzał ich nieznany im świat. Niebo obsypane było gwiazdami, co półorkowi przypominało piegowatą twarz zmarłej żony. Dla niego koniec tego dnia był zasnuty przykrym wspomnieniem, które uderzyło w niego jak zbłąkana na polanie błyskawica. Bazylia i Roland wciąż niewiele o sobie wiedzieli, a dzień ten nie przyniósł im wiele nowego. Diabelstwo wciąż pałała uwielbieniem do broni i kuźni, a Wiedźmiarz do kobiet. Nie było to jednak wspomnienie, które mogłoby mu przynieść jakiekolwiek informacje. Gdy wszyscy już spali, Roland, korzystając z nowo odkrytych zdolności leczniczych, postanowił większość nocy opiekować się poszkodowanymi w walkach i zająć się ich ranami. Zajęło mu to wiele godzin i większość nocy nie przespał, widząc nawet jak Shade podczas snu porusza niespokojnie powiekami, drży i oblewa go zimny pot jak i gęsia skórka. Podejrzewał, że może być to gorączka. Podczas tych zmagań, Wiedźmiarz dostrzegł błąkającego się między śpiącymi jeża. Zwierz czujnie obserwował rannych, zupełnie jakby pomagał mężczyźnie w ich leczeniu. Blondyn poczuł silną więź łączącą go z tym kolczastym stworzeniem, zupełnie jakby od zawsze go znał, jakby był jego.
Nad ranem Roland zdołał przysnąć już znacznie bardziej twardo, mając niedosyt popisu swych umiejętności, gdyż ran Bazyli i Shade;a nie potrafił porządnie opatrzyć.



Żona i dwie radosne córeczki, bawiące się w sadzie, to było całe jego szczęście. Piękna kobieta i śliczne, małe dziewczynki, które nigdy nie narzekały na biedę panującą we własnoręcznie zbudowanym przez ich ojca domu. Shade wylał wszystkie poty i siły, trojąc się, aby zapewnić rodzinie jak najlepsze warunki, aby wszyscy mogli żyć blisko siebie, beztrosko i z uśmiechem na ustach. Każdy szczegół idealnego życia nosił znamię jego wysiłku i miłości. Na jego niemłodej już twarzy ząb czasu oznaczył zmarszczki, a w bruzdach po nich często pojawiały się krople potu, jakie wyciskał z siebie, aby dać najwięcej jak tylko mógł. Dla nich zrobiłby wszystko, a nawet i oddał własne życie.

Rysa w wyidealizowanym życiu skutecznie zniszczyła obraz starannie malowany przez Shade’a. Do tej pory doskonała w jego oczach, urocza i troskliwa żona, nagle stała się obcą mu osobą, której nie potrafił zaufać. Atmosfera w czterech ścianach stawała się coraz bardziej napięta, co źle wpływało na jego dwa, słodkie blond skarby, które chciał chronić za wszelką cenę. Zdrada ukochanej była drzazgą w jego sercu, a jej łzy i błaganie o wybaczenie, jedynie raniły go bardziej. Nie widząc innego wyjścia z sytuacji, postanowił opuścić dom na jakiś czas i spędzić samotne tygodnie wśród natury lasu.

Poruszanie się po puszczy nie stanowiło dla Shade żadnego problemu. Jego chód był cichy i ostrożny, a zadomowione w lesie zwierzęta zdawały się nie odczuwać wobec niego żadnego lęku. Podróż mężczyzny trwała długo, jednak mógł przez ten czas wyciszyć się i przemyśleć wiele spraw, zadecydować co dalej. Żyjąc w samotności i ciszy czuł spokój, opanowanie i harmonię duszy, jednak z dnia na dzień pustka w sercu jakby się pogłębiała. Kiedy ta zdawała się być nieznośną wyrwą, Shade zrozumiał, że niczego nie kocha bardziej niż całej swojej rodziny i bez względu na to, co się stało, albo jeszcze stanie, powinien wciąż przy nich być.

Gdy ruszył w drogę powrotną, czuł się zaniepokojony. Zwierzyna jakby przycichła, pochowała się, a w ogół niego panowała podejrzana cisza. Żadna sarna, dzik czy też wiewiórka, nie grasowały po leśnych zakamarkach. Całe dzikie otoczenie, które znał wręcz na wylot, dawało mu sygnały. Shade przyspieszył, chcąc wrócić do domu jak najszybciej, z nadzieją, że odetchnie z ulgą.

Złe sny stały się rzeczywistością, gdy przed jego oczami wymalował się obraz zrównanej z ziemią wioski. Dym i kurz opadł dosłownie parę dni temu, ogień jedynie tlił się delikatnie, nie mając już nic do wchłonięcia na swojej drodze. Jego rodzinny dom był szary, ponury i martwy, zniszczony w każdym calu. W losowych miejscach na lichych konstrukcjach powieszone były ciała, inni po prostu leżeli w morzu własnej krwi, często jeden na drugim, a ich ciała dopiero dosięgnął wczesny rozkład. Wioska musiała paść atakiem orków lub innych złych istot. Wszędzie latały zaczepne, małe muszki, gdzieniegdzie jeszcze osunęła się zwęglona belka. Z uderzającym głośno niczym grom sercem, Shade unosząc nogi wkroczył na teren pochłonięty przez zniszczenia.

Łowca żałował, że odszedł. Nie zdążył powiedzieć im, jak bardzo je kocha. Nie miał kiedy przytulić, nie miał szans obronić. Choć przeczucie go nie myliło, dotarł tutaj zdecydowanie za późno. Nie było już kogo ratować, nie było już co odbudować. Nie miał niczego. W jednej chwili stracił wszystko, co miało jakiekolwiek znaczenie. Jego dwie córeczki miały na sobie nasączone krwią, niegdyś białe, sukieneczki. Smutne twarzyczki otoczone brudnymi, blond włoskami, na których zakrzepła ich własna krew. Obok nich matka, jego żona, do której nie potrafił czuć urazy, a której widok toczył do oczu ogrom łez. Rozpacz, jaka wtedy ogarnęła Shade’a, nie była do opisania. Cichy, spokojny i dobry człowiek, który nigdy nie odmówił pomocy, który zawsze starał się postępować słusznie, kochać, miłować, być wiernym. Tej nocy nie chciał być już nikim. Pusta w jego sercu pożarła całą duszę, wypełniając ciało jedynie mrokiem. Ucałował ostatni raz swoje skarby, z nadzieją, że niedługo do nich dołaczy. Jeszcze tylko jedna pętelka ….




O pewnej, nieznanej godzinie zaczynało przygrzewać słońce. Nie tylko raziło po oczach, nie dając porządnie wypocząć mięśniom i umysłowi podczas snu, ale i grzało. Przebudzeni czuli, że tak zimnej nocy, godzina na lekkim, porannym słoneczku to jak los zesłany od bogów. Koce zebrane z miasta oraz znalezione tutaj, nie były wystarczającym przykryciem, aby nie odczuć chłodu jaki panował na tej wysuszonej ziemi. Niektórzy byli niechętni do wstania, a inni - jak na przykład Roland - po prostu jeszcze się nie obudzili. To mógłbyć dobry i spokojny dzień, mógłby nawet zacząć się uśmiechem na ustach i słodkim wyciągnięciem rąk nad głowę, aby móc rozciągnąć obolałe ciało, gdyby nie cień, który nagle przysłonił promienie poranka. Pierwszą osobą, która zareagowała na to podejrzane zjawisko, była Bazylia. Otworzyła oczy i parę metrów nad swoją leżącą w poziomie głową dostrzegła obcą jej, orczą twarz. Krzyk zaskoczenia jaki wyrwał jej się z ust, gdy gwałtownie podniosła się do pozycji siedzącej i odskoczyła w stronę Rognira, zbudził wszystkich stawiając ich w do pozycji bojowej. Wojowniczy półork odruchowo objął Diabelstwo, które to w kilka sekund odzyskało rezon. Pierwszy efekt zaskoczenia przeminął szybko.
- Widzę piękną kobietę w waszej grupie, kłaniam się nisko - potężny, większy od Rognira ork i o wiele bardziej szeroki, ukłonił się delikatnie w waszym kierunku.
- Ojtam, od razu piękną… - Johanna skromnie machnęła dłonią, a tajemniczy przybysz uniósł brew i cofnął głowę w zdumieniu.
- Nie mówiłem o Tobie, dziecko. Ludzkim niewiastom akurat daleko do piękna, wszystkie wyglądacie tak samo, strasznie nudne i ciężko was rozróżnić. - odparł uśmiechając się półgębkiem i przeniósł swój wzrok na Bazylię, aby wzrokiem wskazać istotę, w której stronę rzucił komplement.
- Czerwona skóra, rogi, kopyta… Aż dziwne, że zadajesz się z tymi ludźmi.... Nie powinni Cię aż tak źle traktować w Utrapieniu, żebyś chciała uciec… - zamyślił się na chwilę, a jego spojrzenie zawędrowało na półorka. Uśmiechnął się pod nosem i pokiwał znacząco głową, jakby sam sobie odpowiedział na nurtujące go pytanie.
- Przepraszam za brak kultury, należałoby się najpierw przedstawić. Nazywam się Tugr Yren, jestem wędrownym czarodziejem. Podróżuje to tu, to tam, zwiedzam okolicę, wracam na stare śmieci i obserwuję co się teraz dzieje. Ten skrzat na moim ramieniu, to Um - wskazał głową na siedzącą ni to małpę, ni nietoperza. Roland się domyślił, że był to jego chowaniec - Dorabiam sobie przy okazji sprzedając mikstury, magiczne przedmioty, a nawet i zwykły koc czy najprostszy miecz, posiadam też mały trunek i jadło. Specjalizuję się jednak bardziej w alchemii i zwojach - zamyślił się drapiąc się po brodzie - Z tego, co jednak widzę, raczej na nic was nie stać. Ale i tak przyjemnie mi było z wami porozmawiać i przy okazji nacieszyć wzrok tak piękną istotą. Mógłbym jeszcze poznać Twoje imię, Diablico? - uśmiechnął się sympatycznie. Przez cały czas zaledwie raz zerknął na ludzi, cała uwagę jednak skupiając i poświęcając Rognirowi jak i Bazylii - Byłbym ci naprawdę dozgonnie wdzięczny - zakończył szarmancko, aby zaskarbić sobie przychylność kobiety. Przy okazji nie spuszczał Rognira z oka.



 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 22-05-2016, 21:41   #36
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Na twarzy półorka pojawił się grymas będący czymś pomiędzy kpiną, a uśmiechem rozbawienia, kiedy usłyszał odpowiedź zielonoskórego czarodzieja na słowa Johanny.
- Bazylia - przedstawił swoją służkę, która najwyraźniej straciła dech słysząc komplementy na swój temat. Rognir posłał jej pełne rozbawienia spojrzenie, po czym zwrócił się do czarodzieja.
- Wiesz może co to za miejsce? Dostaliśmy kamieniem w łeb i niewiele pamiętamy - skłamał, nie chcąc przyznawać skąd pochodzą. To na wszelki wypadek, gdyby tajemniczy nieznajomy okazał się kimś powiązanym z miastem, z którego uciekli.
- Piękne imię - pokiwał głową z uznaniem i przeniósł niechętnie wzrok na półorka.
- Jesteście pomiędzy Lasem Udręki a Górami Zapomnienia, choć to dopiero początek Pustkowi, nie radzę wam iść w stronę lasu. Niby wydaje się lepszy, mniej upałów i takie tam, ale to nie jest przyjazne miejsce - odparł jedynie
- To dużo ich musiało być, że każdego z was po kolei kamieniami tłukli - dodał z rozbawieniem, całkowicie nie kupując tej historii.
- Bystrzak z tego orka - powiedział do Bazylii Rognir, po czym wzruszył ramionami.
- A znasz jakieś przyjazne miejsce w okolicy? Z chęcią byśmy je odwiedzili - rzekł Roland, przecierając podkrążone oczy. Nie przypuszczał, że ork ma względem nich złe zamiary. Gdyby miał, to z pewnością wykorzystałby okazję, by się ich pozbyć jak wszyscy spali. Mimo wszystko, miał się na baczności. Był gotowy w każdej chwili wykorzystać jedną ze swoich nowo odkrytych mocy, by uśpić nieproszonego gościa.
- Mówiąc Utrapienie, miałeś na myśli to cholerne miasto, pełne bezmyślnych biedaków i czarnych rycerzy? Wiesz coś o nim więcej? - Roland zadawał pytania, mając nadzieje, że w końcu wyjaśni się, gdzie i dlaczego tak właściwie są.
- Hmm - mruknął w zastanowieniu ciągnąc delikatnie za swoją brodę - Chyba mówimy o innym mieście - odrzekł w końcu mag, nie bardzo wiedząc co mógł mieć chłopak na myśli.
- Co do przyjaznych miejsc, to za górą nie jest tak źle. Miasto, trochę ponure, nudne, szare, ale przynajmniej praca dla każdego. Wtedy przynajmniej byłoby was stać na coś fajnego z mojego arsenału - zaśmiał się tubalnie, klepiąc się po pasie, do którego miał przyczepione kolorowe fiolki.
Bazylia w końcu otrząsnęła się szoku, że ktoś ich podszedł podczas ich snu. Następnym razem uznała, że postawienie wart było by rozsądne. Głupio zrobili.
- Tak, zapewne masz rację. Utrapienie to miasto? Co o nim wiesz? Jeśli mógłbyś się podzielić informacjami… - diabelstwo postanowiło być nieco milsze niż zwykle. Skoro została uznana za “ładną”, to mogła i nieco spróbować to wykorzystać.
Ork wyraźnie skrzywił się, jednak nie za sprawą kobiety, a raczej wspomnień na temat miasta.
- Jakoś raz w tygodniu mają dostawy z innych miast. Żywność, woda i jakieś ekstra dodatki. Oj tam to lubią dręczyć ludzi, w sumie głównie ludzi i elfy, tych drugich bardziej. Nie wiem, może mają jakiś psychiczny uraz? Istoty takie jak ty, piękna Bazylio i twój… Półork, mają tam zdecydowanie wygodniej. No, a że znajdujecie się całkiem blisko tego miasta, bo będzie to niecała doba marszu, to pewnie zwialiście. Nie wiem tylko, po co z ludźmi - zastanowił się chwilę po czym wychylił do przodu przyglądając się Diabelstwu - Ktoś cię zranił, wypij sobie to - dodał prostując się i wyciągnął z podróżnej torby małą fiolkę z płynem, po czym podał ją kobiecie.
- Dla ciebie bezpłatnie, moja droga. A teraz, jeśli już nie macie żadnych spraw i pytań, po prostu powędruję dalej. Niezły syf przez tyle lat zaczął tutaj się odwalać - zaśmiał się rozbawiony własną wiedzą
- Dziękuję… gdybyś mógł podzielić się tym co wiesz. Pewnie nie za darmo. Może potrzebował byś czegoś… err czegoś od takich jak my - Bazylia zdawała się być świadoma, że nie mają za wiele. Zawsze mogli by jednak wykonać dla niego jakąś pracę lub później się odwdzięczyć. Postanowiła też wstać aby chociaż trochę zmniejszyć różnicę wysokości.
Shade humor miał zaiste wisielczy, co wiązało się z tym, co mu się przyśniło. A może przypomniało - trudno mu było jednoznacznie to ocenić. A, prawdę mówiąc, wolał nie być całkiem pewien, bo nie do końca rozumiał to wszystko, co zaszło (jeśli faktycznie się zdarzyło) gdzieś w odległej przeszłości. Mimo tego spróbował być w miarę miłym dla ich rozmówcy...
- Wdzięczni będziemy za wszystko, co możesz nam opowiedzieć o świecie, w którym jesteśmy, chociaż prawdą jest, że nie bardzo mielibyśmy jak się za informacje odwdzięczyć - powiedział. - No i, tak mi przyszło do głowy... może mógłbyś coś powiedzieć o tym.
Wyciągnął z plecaka znalezioną przy szkielecie tabliczkę.
Mag już miał odejść, kiedy kolejne pytania spłynęły w jego stronę. Westchnął ciężko spoglądając w niebo, jakby chcąc się upewnić, jaka to pora dnia. Następnie wziął tablicę od Łowcy i przeczytawszy napis uniósł brew bardzo wysoko.
Tubalny śmiech rozniósł się po okolicy głośno i wyraźnie. Najwyraźniej to, co przeczytał w połączeniu z ludzką ciekawością, wywołało na jego twarzy rozbawienie. Ork opanował się i oddał Shadowi tabliczkę
- “Pieprzcie się wszyscy”, to jest napisane - zachichotał ponownie i aby to opanować, odchrząknął, choć wciąż nie mógł powstrzymać kwitnącego na orczym pysku uśmieszku.
- Nie bardzo rozumiem o co wam chodzi i o co mnie pytacie. Już powiedziałem wam, gdzie się znajdujecie, opisałem dwa najbliższe miasta, co mam wam jeszcze powiedzieć? O ukształtowaniu terenu i składzie gleby, po której stąpacie? Nie zrozumcie mnie źle - ciągnął dalej poważnym i spokojnym tonem - ja po prostu nie wiem, co wy chcecie się dowiedzieć - rozłożył ręce w geście bezradności.
- Propozycja Bazylii jest kusząca, ale obawiam się, że zbyt wielka z ciebie dama, aby dać mi coś, co być może mógłbym chcieć. Interesy to jednak istotna kwestia, a czas to pieniądz, jak to się mówi. Jeśli dotrzecie do miasta za górą, to powołajcie się na moje imię, może wtedy dostaniecie bardziej znośną pracę niż sprzątanie kału, szczyn i wymiocin… Przy okazji zapewne swoich własnych - uśmiechnął się uprzejmie.
- Wielka dama..? - zdziwiła się kobieta zaraz kręcąc głową. To co powiedział ork jakoś nie zachęcało do udania się do tamtego miasta. Powstrzymała się jednak od zarzucania pytaniami przybysza.
- Cóż dziękuję, że podzieliłeś się informacjami.
Rognir wyglądał cały czas na niepocieszonego. Oparł się o wystającą kość jakby była jakąś podporą i skrzyżował ramiona na piersi.
- A tak w ogóle to nie przystoi nachodzić ludzi w trakcie snu - burknął pod nosem, choć Tugr mógł usłyszeć ten komentarz.
- Mówiłeś, że wędrujesz sobie tu i tam, ale nie powiedziałeś nam skąd pochodzisz. Skoro już się domyśliłeś skąd my przybyliśmy to ucieszyłbym się, gdybyś wytłumaczył nam co to jest za miejsce. Kamieniem była magia - półork odniósł się do swojej pierwszej wypowiedzi - i musiała być ona na tyle silna, że nam wszystkim wymazała pamięć. Mamy tylko przebłyski wspomnień i nawet jak się mocno na tym skoncentrujemy to nie jesteśmy w stanie nic sobie przypomnieć - Rognir wciąż nie ufał nieznajomemu, lecz był on dla nich jedyną szansą na uzyskanie jakichkolwiek odpowiedzi, dlatego zaryzykował.
- Gdzie my jesteśmy? Co to za miejsce? To nie może być świat, z którego pochodzę. Inaczej go *zapamiętałem*, choć szczerze mówiąc nie wiem co jest prawdą a kłamstwem. Ktoś majstrował w naszych głowach z sobie znanych powodów.
- Hmmm - ork po raz kolejny mruknął w zamyśle. - No cóż, to trochę zmienia postać rzeczy. Hrabina coś mi wspominała, że magowie z siódmego kręgu rzucili jakieś zaklęcie na Utrapienie, ale nie interesowałem się. Teraz już wiem, co miała na myśli mówiąc “Kiedy tli się w nich nadzieja, łatwiej zadać im cierpienie” - pokiwał spokojnie głową i odetchnął.
- No i poważnie nic nie pamiętacie? Żadnych urywków, tajemniczych snów, nagłych przebłysków? Nie jesteście już pod działaniem czaru… No chyba, że tym z siódmego już totalnie odjebało - podrapał się po głowie.
- Nie będę owijał dłużej w bawełnę, choć nie jestem pewien czy mówiąc wam nie łamię jakiegoś zakazu nadanego przez Hrabinę, nie bywam tutaj często. Przybyłem tutaj z piątego kręgu, wy aktualnie znajdujecie się w pierwszym. Jest on stosunkowo niegroźny, rzadko kiedy ktoś traci rękę czy nogę, albo przytomność! Takie ekscesy dopiero wyżej. - uśmiechnął się na swoje myśli jednak szybko spoważniał. Wzrokiem pobłądził po każdym po kolei i nie mógł znieść tych wbitych w siebie spojrzeń oraz napięcia - Chyba pierwszy raz komuś to mówię ale… Nie żyjecie. Jesteście w piekle.
Bazylia zamarła. Przez moment patrzyła na orka nie dowierzając jego słowom. Bezwiednie podniosła ręce do swoich rogów łapiąc się za nie. Targnęła głową a z jej ust wydobył się dziwny niezrozumiały bełkot tonem sugerujący przekleństwa.
- To by wszystko tłumaczyło - odpowiedział Rognir w zamyśleniu, bardziej od Bazyli wydawał się być pogodzony z tym faktem. “Piekło” to było dobre określenie tego miejsca.
- A te symbole, które nam wypalili na skórze to grzechy, za które zostaliśmy skazani na wieczne potępienie? - Zapytał, odsłaniając kark. - M jak morderstwo.
- Lubią oznaczać swoje bydło - odpowiedział posępnie pokazując swoją literkę na nadgarstku - Też nie lubiłem ludzi - dodał z lekkim uśmiechem, kiedy oczom innych ukazało się wypalone na ręku “M”, tak samo jak u Rognira.
Shade nie wiedział, czy wierzyć Tugrowi, czy nie. Co prawda słowo 'piekło' jakby pasowało do jego snu-wspomnień, ale to nie znaczyło, żeby mu odpowiadała taka wizja. Czy miał w to wierzyć?
Tugr nie wiedząc, co mógłby więcej uczynić i pomóc, skłonił się delikatnie i ruszył w stronę lasu
Roland opadł na swoje “łóżko”, wypuszczając powietrze z płuc. Wbił wzrok w ziemię, nie zwracając uwagi na odchodzącego orka. Zapas pytań, które do niego miał jeszcze się nie skończył, jednak cała ochota na ich zadawanie ulotniła się w jednej chwili. Od jakiegoś czasu przypuszczał gdzie się znajdują, mimo to przez cały czas miał nadzieje, że się myli. Teraz wszystko stało się jasne. Nadzieja prysła.
- Wiedziałem - wyszeptał i oparł się o ścianę ich schronienia. - Ciekawe… czy istnieje jakieś wyjście z tego miejsca… - dodał bez większej nadziei w głosie.
Nawet nie spostrzegł, kiedy obok niego pojawił się jeż. Zwierzak wpatrywał się w niego, a Roland poczuł dziwną, nie do końca zrozumiałą dla niego więź z nim. Uśmiechnął się słabo.
- Chyba powinniśmy stąd zbierać - powiedział, wstając ponownie na nogi. Wziął jeża na ręce i zbliżył się do Shade’a. Położył dłoń na jego ranie.
- Wyjście z piekła? - Shade pokręcił głową. - Wątpię. Szkoda, że nie spytaliśmy Tugra, czy ktoś kiedyś się stąd wydostał. Jeśli jest jakieś wyjście, to pewnie albo z pierwszego kręgu, albo z najwyższego. Na razie powinniśmy spróbować zorientować się, jak sobie zorganizować życie, czy jak to nazwać, w tym całym pierwszym kręgu. Nawet jeśli nie żyję, to i tak odczuwam ból, a to jest niezbyt przyjemne uczucie.
- Zbierajcie się. Może w tamtym mieście znajdziemy odpowiedzi. Wolę pójść gdzieś, gdzie chociaż będzie można spróbować - Bazylia opanowała swoje emocje stanowczo zmieniając nastawienie do ich ucieczki. Trzeba było uciec, zrobić cokolwiek co pozwoli wydostać się. Miasto było najlepsza opcja na odpowiedzi skoro nawet w Utrapieniu informacje przeciekały.
Kobieta pozbierała swoje rzeczy, pieczołowicie chowając miksturę w kocu aby się nie potłukła.
- Wierzysz mu? Tugrowi? W to, co powiedział o tym mieście za górą? - Shade podobnie jak Bazylia zaczął pakować swój bardzo skromny dobytek. Tabliczkę z mało romantycznym napisem rzucił w kąt. Nie sądził, by była cokolwiek warta.
- Tak - odpowiedziało diabelstwo.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz - stwierdził Shade. - Zjemy śniadanie, zanim ruszymy w drogę? - spytał, pamiętając o starej jak świat zasadzie 'Przed wyruszeniem w drogę należy się najeść'.
- A mamy co? - zapytała sceptycznie Bazylia.
- Zostało jeszcze parę kawałków skorpiona - odpowiedział. - Lepsze to, niż nic.
- Nasz zestaw możliwości nie jest nazbyt bogaty - stwierdził Roland, kiedy skończył leczyć Shade’a. Niestety, magia była tego dnia kapryśna, dlatego rana tylko o trochę zmniejszyła swą powierzchnię. Miał nadzieje, że wieczorem znajdą trochę czasu, by mógł ponownie opatrzyć wszystkim rany, choć przypuszczał, że do tego czasu wszyscy nabawią się wielu nowych.
- Miasto wydaje się naszą jedyną, sensowną opcją na ten moment. Tam będziemy mogli złapać oddech i zastanowić się nad drogą ucieczki z tego miejsca. Moglibyśmy jeszcze sprawdzić te wyżyny przed nami - Roland wskazał na wzgórze na wprost. - Być może trochę nadrobimy drogi do naszej upragnionej “Utopii”, ale przynajmniej moglibyśmy zorientować się nieco w terenie. Kto wie, co znajduje się po drugiej stronie.
- Mnie również interesowały te wzgórza - poparł go Shade. - Zbyt wiele czasu nie stracimy, zwiedzając tamte okolice. A jeśli trafimy na coś niepokojącego, to zawrócimy.
Bazylia wzruszyła ramionami.
- Nie lubię nadkładać drogi. Ale ważne abyśmy w ogóle szli w jakąkolwiek stronę. Lepsze to niż sterczenie. Tylko nie wiem czy mięso skorpionów wytrzyma tyle czasu i będzie zjadliwe.
- Zmierzyć się z tym problemem będziemy musieli tak czy siak - rzekł Roland spoglądając na migoczące w oddali miasto. W jego spojrzeniu nie było widać już nadziei wiązanych względem “Utopii”, która iskrzyła się w nich jeszcze wczoraj. - Mięsa ze skorpiona nie starczyłoby tak czy siak. Miejmy nadzieje, że jakiś “smaczny kąsek” przypełznie do nas jak poprzednim razem.
Nie było potrzeby potwierdzać tego domniemywania. Każdy zabrał się za zimne kawałki mięsa nie chcąc tracić czasu na rozpalanie ogniska. Warto było zachować materiały na później, na kolejny wieczór i chłodną noc.
Labrosse zbliżył się do miejsca, gdzie założył swoje legowisko. Westchnął, podnosząc z ziemi swój ekwipunek. Nie był dużo do zbierania. Kątem oka spojrzał na milczącą do tej pory Johannę.
- Coś długo milczysz. Nie możesz przeboleć, że ten ork uznał Bazylię za ładniejszą? - zapytał, nieco bardziej pogodnym tonem. Z jakiegoś powodu, wydawało mu się, że rozmowa z kobietami wpływała na niego w pozytywny sposób. - Nie przejmuj się. Orki mają najwyraźniej jakieś niezdrowe zamiłowania względem diablic - dodał szeptem, tak aby tylko dziewczyna mogła usłyszeć jego słowa.
Johanna zaśmiała się słabo
- To raczej nie jest aż tak istotne, jeśli znajdujemy się w miejscu o którym on mówił… - zrobiła krótką pauzę na oddech - Po prostu coś sobie przypomniałam, ale to nieważne - uśmiechnęła się lekko i wstała, aby pozbierać swoje koce, odwróciła się tyłem do mężczyzny aby nie widział jej twarzy.
- Ruszajmy już. Chcieliście na wyżyny, to chodźmy tam. Nie ma co marnować więcej czasu.
Bazylia zdała się nieco bardziej szorstka, ale i stanowcza po tym jaką rewelacje dostali. Ruszyła do przodu nie zmuszając się aby zostawić bezpieczne miejsce. Pomyśleć, że jeszcze przedwczoraj to samo powiedziała Rognirowi, jak byli w sali tortur. Tak bardzo miała rację. Tak bardzo nie chciała jej mieć. Potwierdzenie tej informacji sprawiło jednak jeszcze coś. Poczuła wewnętrzny sprzeciw takiej sytuacji. Jakaś absolutnie najpierwotniejsza cząstka jej jestestwa buntowała się na samą myśl o piekle, o tym, że kojarzyło jej się z diabłami. A te były sprzeczne z tym czym była. Oczywiście każdy mógł tak powiedzieć. Ale ona czuła, że tak jest naprawdę. Niestety czemu, nie miała pojęcia.
 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 22-05-2016 o 21:49.
Asderuki jest offline  
Stary 22-05-2016, 22:21   #37
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Sen, jeśli to był tylko sen, był zaiste paskudny.
Jeżeli zaś było to przypomnienie... prawdziwe wspomnienie, nawrót pamięci... Jeżeli Shade dowiedział się czegoś o swej przyszłości, to... zdecydowanie wolałby, by ta przeszłość pozostała zapomniana. To, czego się o sobie dowiedział, nie było optymistyczne. Zdradzony przez najbliższą osobę. Stracił córki - najdroższe mu osoby na świecie. A na koniec, zamiast choćby spróbować odnaleźć sprawców jego nieszczęścia, spróbować się zemścić, postąpił jak ostatni tchórz, wybierając ucieczkę w śmierć.
Tylko, jeśli umarł, to gdzie się znalazł?

Pytanie przez jakiś czas pozostawało bez odpowiedzi, dopóki niejaki Turg nie wyjaśnił, łaskawie, dokąd trafili.
A jeśli nie kłamał...
Nie da się ukryć, że jego odpowiedź nie przypadła nikomu do gustu. A Shadowi z pewnością.
Mieli kłopoty dużo większe, niż on sam się spodziewał. Liczył na jakieś więzienie czy coś, z którego właśnie udało się uciec... Wiara, że jeśli się będzie szło wytrwale w jednym kierunku, to uda się uciec, nagle dostała kopa w zadek. Czy komuś udało się kiedyś uciec z piekła? A może po prostu trzeba było sobie znaleźć jakiś zaciszny kącik i siedzieć tu i czekać... czekać... czekać... nie wiadomo na co?
A może trzeba było sobie zorganizować normalne niby-życie? Jak na ziemi? Dom, praca... przez całą wieczność? A może po paru spędzonych tu wiekach można było dostać przepustkę? Do jakiegoś przyjemniejszego miejsca, gdzie nie będą biegać anioły z garłaczami, a czerwonoocy Strażnicy nie będą wysyłać nikogo na śmierć?
Może gdzieś było przejście prowadzące do lepszego świata?
Trzeba było iść i szukać.

- Chodźmy. Pożyjemy, zobaczymy - powiedział.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-05-2016, 23:58   #38
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Upragniony wypoczynek na wolności, nie był do końca tym, czego się spodziewał. Poświęcenie snu, na rzecz ran towarzyszy mogło wydawać się niezwykle altruistycznym gestem ze strony Rolanda, jednak kryła się za tym zwykła konieczność. Łańcuchy wiążące jego wspomnienia wciąż pozostawały nierozerwane, jednak spoglądając na swoje ciało mógł się łatwo domyśleć, że nie został stworzony do walki. A przynajmniej nie bezpośrednio. Z tego powodu, jego życie było związane z towarzyszami. Sam z pewnością nie przetrwałby w tym miejscu, dlatego musiał dbać, by Shade, Bazylia i Rognir mieli siły by stać się jego linią obrony. Co, jak się okazało, nie było takie proste.

Ledwo zdążył zasnąć, a już musiał wstać na równe nogi, kiedy do ich schronienia przybył nieznajomy przybysz. Roland od razu wyczuł w nim magię. Dziwny małpiszon natomiast stanowić musiał jego chowańca. Chwila napięcia jednak szybko minęła, kiedy uświadomił sobie, że żaden zabójca przecież nie budziłby swoich ofiar przed atakiem. Uspokoił go fakt, że reszta najwyraźniej również doszła do podobnych wniosków. W prawdzie żaden mag nie jest stworzony do walki z tak bliskiej odległości, jednak Roland przeczuwał, że Turg nie bez powodu sam podróżuje po tej niebezpiecznej krainie. Z pewnością znał wiele sztuczek, dzięki którym mógłby ich wszystkich zabić, nim jeszcze by się zorientowali co robi.

Jego obecność jednak była wręcz pożądana przez Rolanda. W końcu mógł znaleźć się tu ktoś, kto nie doznał żadnej utraty pamięci i mógł wiedzieć cokolwiek o tym miejscu. Początkowe nieporozumienia, lub bardziej celowe wykręty Orka, w końcu przyniosły im kilka odpowiedzi. Najpierw nieco informacji o Utrapieniu (mieście z którego uciekli), a późnej o tym, że tak właściwie wszyscy są martwi… Każdy człowiek i nieczłowiek w tym miejscu, był tak naprawdę trupem. W dodatku trupem człowieka, który w swoim życiu musiał zrobić sporo złego, biorąc pod uwagę to, że trafił do piekła.

Potwierdzenie jego tezy nie przyniosło wcale satysfakcji. Nawet wypowiadając na głos swoje myśli, Roland w głębi serca oszukiwał się i łudził, że wszystko okaże się jedynie stekiem bzdur. Początkowo poczuł, że coś w nim umiera (najwyraźniej drugi już raz); zaczyna ogarniać go całkowita rezygnacja. Jaki był sens tej podróży, skoro i tak nie żyją? Co gorszego może ich spotkać? Trwało jedynie przez moment, po którym Roland zacisnął stanowczo pięści i stłamsił w sobie to uczucie. Od przybycia tu, złożył już drugą obietnice. Obietnicę, że pewnego dnia ucieknie z tego miejsca i wróci do świata żywych.

Wyprostował się i razem z resztą towarzyszy szybko podjął decyzję, co do dalszej drogi. Po tym co usłyszeli, “Utopia” wcale nie brzmiała tak dobrze, jednak nie mogli pozostać w tym miejscu. Miasto, które “nie jest wcale takie złe”, mogło być dobrym pierwszym przystankiem podczas ich wędrówki po piekle. Jednak z pewnością, nie powinno ono stanowić jej ostatecznego celu. Ucieczka z piekła będzie trudna, jeżeli nie niemożliwa. Choćby istniał tylko jeden sposób na powrót do życia, Roland go znajdzie.

Z tą oto, nową dawką energii, mężczyzna zebrał swój skromny ekwipunek. Zagadnął jeszcze do Johanny, jednak nie zdążył nawet nawiązać dłuższej rozmowy, gdyż wszyscy byli już gotowi do drogi. Podróż miała być długa, dlatego nie wątpił, że znajdzie jeszcze wiele okazji, by porozmawiać z dziewczyną na osobności.

Ruszyli w piątkę w stronę niewielkich pagórków, ciekawi tego, co piekło jeszcze kryło w swoich trzewiach.
 
Hazard jest offline  
Stary 26-05-2016, 16:14   #39
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
W ciemności schodzi moja dusza,
W ciemności toń bezdenną,
Pól elizejskich już nie widzi,
Zawisła nad Gehenną.

W górze nad losem mojej duszy
Boleje anioł biały,
A tutaj szyki potępieńców
Szyderczo się zaśmiały.

Szydzą z mej duszy potępieńce,
Że cząstka jasnej mocy,
Co rodzi słońca, nie ma władzy,
By złamać berło nocy.
Jan Kasprowicz


Nowe informacje, mimo iż tak bardzo pożądane, wcale nie przyniosły ulgi. Nadzieja, jaka do tej pory jeszcze mogła się tlić gdzieś wewnątrz duszy, całkowicie zgasła. Podróżni musieli odnaleźć nowy cel i chęci, aby w ogóle móc dalej egzystować - o ile tak można było nazwać istnienie w piekielnych ostępach. Poranek nie był tak upalny, jak reszta dnia, a Przebudzeni wybrali dłuższą trasę, niż zasugerował im ork. Być może nie potrafili mu do końca zaufać, co w sumie nie mogło dziwić. Osoba, która nagle stara się pomóc współwięźniom piekła - nie brzmiało to zbyt godnie zaufania. Cała grupa, nie rozdzielając się, postanowiła póki co nie iść w stronę wielkiej góry, za którą prawdopodobnie wznosiło się miasto, a ruszyć środkiem pustyni w stronę migających w oddali wyżyn.
Gorąc płynący z nieba nie dokuczał jedynie Bazylii, która była przyzwyczajona do wyższych od przeciętnych temperatur. Pozostała czwórka sapała i pociła się, a niedostatek wody wysuszał nie tylko wargi, ale i gardło. Dotarcie do celu zajmowało im wiele godzin marszu i zaledwie dwa postoje. Momentami mieli wrażenie, że ich wnętrzności się gotują, a nogi uginają pod, osłabionym już od upałów, ciałem. Dopiero parę godzin przed zmierzchem, kiedy niebo zaczynało zasnuwać się mrokiem, na pustynię wkradł się chłodny wiatr. W połączeniu z rozpalonym ciałem i czerwonymi poparzeniami na skórze, nie dawał on jednak przyjemności i ulgi, a nieprzyjemne drżenie oraz gęsią skórkę. Wewnętrzne drgawki przypominały te, które towarzyszyły wysokiej gorączce, ciało było rozpalone, ale mimo to dało się odczuwać niemiłe, ostre napady zimna. Tylko Bazylia nie odczuwała takich dolegliwości, prócz uczucia suchości w gardle, nic jej nie dolegało.
Wspinając się po wyżynach, Przebudzeni prawie znaleźli się na najwyższym wzniesieniu. Wokół nich ponownie zawitała ciemność, która tym razem przepędzana była przez światło lawy, która - jak się okazało - znajdowała się kilkadziesiąt metrów pod ich stopami. Podróżnicy przeszli przez kamienny most, wycierając pot z czoła, a przez panującą wokół noc nie potrafili dostrzec nic w odległości większej niż kilka metrów. Plan zobaczenia czegoś z góry i rozeznania się w terenie musiał poczekać na poranek, gdy ponownie okolica się rozjaśni. W nieokreślonej odległości za sobą usłyszeli gromki huk broni palnej, który powtórzył się kilka razy. Mając świadomość nieprzychylności Aniołów, woleli przyspieszyć kroku.
Mimo zmroku, dało się jeszcze widzieć najbliższe obiekty, strome skały oraz zbocza, wąskie ścieżki prowadzące ku najwyższemu wzniesieniu w tych okolicach. Musieli pokonać jeszcze tylko parę pasm i znaleźliby się na szczycie, skąd na pewno potrafiliby określić swoje położenie oraz cel dalszej podróży.
Słabsi na sile i koncentracji parli dalej przed siebie, a w głowie kołatały się przeróżne myśli. Czy naprawdę było to możliwe, aby znaleźć się w piekle i w nim żyć? A co z Rictorem, który umarł? Czy jego dusza przepadała na wieki, czy też błądziła w pustce ciemności, cierpiąc z głodu, pragnienia i potrzeby snu, których nie mógł zaspokoić? Przebudzeni również odczuwali wszystkie te niedogodności, ból związany z urazami i potrzebami, musieli znaleźć miejsce na spoczynek, a szalejący na górach wiatr był coraz silniejszy.

Gdzieś za mgłą i tumanem unoszącego się kurzu dostrzegli trzy sylwetki. Z początku zdawały się ludzkie, łudząco przypominające humanoidów, jednakże im bliżej się znajdowali, tym mniejsze zaufanie wzbudzali. Swoją postawą, wyglądem, chodem i deformacjami, jakie spostrzegli podróżni, gdy tylko kurz opadł, a mutanci wyłonili się zza mgły.
Pierwszy z nich przypominał humanoidalną kozę. Miał pysk pozbawiony mięśni w szczęce i zawiasu żuchwy, przez co był wiecznie rozdziawiony, zaś stopione od kwasu mięso i ścięgna policzków przypominały rozszarpany, kruchy materiał. Jego nos był płaski, przez co widoczne zdawały się być wyłącznie nozdrza, na głowie miał długie, ciemne rogi zaś uszy były spiczaste, podobne do elfich. Mieliście wrażenie, że całe jego ciało pływało niegdyś w kwasie, przez co znaczna część tkanki została zeżarta przez żrący środek.
Kolejnym potworem była kobieta. Zapewne niegdyś piękna, dziś wzbudzała jedynie odrazę. Długie, czarne włosy tylko w niektórych miejscach spływały po zrogowaciałej głowie. Z nosa pozostał jedynie wielki otwór, policzki miała wciągnięte, a usta pozbawione były warg. Z otworu gębowego wyłaniały się od razu resztki zniszczonych, zdeformowanych zębów oraz spuchnięty, siny jęzor. Idąc wydawała z siebie jęki cierpienia oraz bólu, jakby każdy krok sprawiał, że chciała umrzeć.
Ostatni mutant najmniej przypominał humanoida. Nogi miał ciągle zgięte w kolanach, pozycja kucająca, stopami wlókł po ziemi wznosząc piach i kurz w powietrze. Jego twarz to była zwykła, ogołocona z mięśni czy skóry czaszka, na której miał nałożony hełm. Jego mocno wygięty kręgosłup części szyjnej i piersiowej, pokryty był metalowymi płytami z kolcami, a z szyi zwisał łańcuch, którego ogniwo było rozerwane gdzieś w jednej trzeciej długości. Z grzbietu wystawały by nietoperze skrzydła, a w dłoni dzierżył broń przypominającą topór.
Parę metrów za Przebudzonymi była ściana skały, jednak jakby się do niej cofnąć i skręcić, to z powrotem mogliby wrócić do kamiennego wąskiego mostu nad lawą. Mogli również spróbować nawiązać kontakt ze zmutowanymi istotami, które póki co nie wykazywały wrogiego nastawienia. Być może były to osoby, takie jak oni, którzy umarli w strasznych męczarniach i trafili do piekła w zdeformowanej formie.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 26-05-2016 o 16:16.
Nami jest offline  
Stary 28-05-2016, 15:55   #40
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Był głupcem.
Może nie kretynem, ale głupcem z pewnością.
Gdyby był odrobinę mądrzejszy, to z pewnością zaopatrzyłby się w jakiś zapas wody, a nie pchałby się jak głupiec na pustynię. Wszak w domku w czaszce piranii były jakieś butelki...
Ale, jak powiadają, niektórzy są mądrzy po szkodzie.
Teraz za to groziła mu śmierć z odwodnienia i oparzeń słonecznych.
Ale zaraz... po śmierci trafił do piekła. Dokąd trafi, jeśli umrze w piekle?

Filozoficzne rozważania nic nie pomagały - Shade czuł, że z każdą chwilą jest mu coraz bardziej gorąco i gorąco ciepło. No i że jest coraz słabszy.
Jeszcze kilka godzin i się usmażę, pomyślał.
I to była ta bardziej optymistyczna myśl.
Pesymistyczna zmniejszyła limit czasu o parę godzin.

Piasek, piasek, piasek, a cholerne wzgórza nic a nic się nie zbliżały.
Shade po raz kolejny przeklął swój pomysł, by ruszyć w stronę wzgórz, zamiast w kierunku bezimiennego miasta za górą. A może Tugr ją podał, ale słońce wypaliło tę wiedzę z głowy Shade'a? Nie miał pojęcia.
Powoli przestawał myśleć, przestawiając powoli nogę za nogą i skupiając się tylko na tym, żeby się nie przewrócić.

* * *

Wzgórza, wieczór... wszystko to nie przyniosło poprawy humoru Shade'a. Jedyna różnica polegała na tym, że żar nie lał się z nieba, zaś po 'zwykłej' ziemi chodziło się zdecydowanie wygodniej.
Żeby jeszcze było chłodniej. I może jakaś woda?

Napotkani po drodze wędrowcy mogli udzielić jakichś informacji, chociaż aparycję posiadali nieszczególną.
Nie tak znowu dawno temu Shade chwyciłby za łuk i wpakował w najbliższego koszmarka kilka strzał. Po spotkaniu jednak z pociągającą fizycznie morderczynią i białoskrzydłym aniołem doszedł do wniosku, że uroda (lub jej brak) nie świadczy o charakterze znajdujących się w piekle istot. Ork, jakby nie było, do najbardziej urodziwych nie należał.
A nuż się okaże, że ci trzej nie są tacy źli, jak wyglądają?
- Witajcie - powiedział. - Nie mamy wrogich zamiarów - zapewnił.

Dobrym chęciami podobno piekło było wybrukowane. Co prawda Shade pod nogami widział tylko ubitą ziemię i kamienie, ale i tu skończyło się na dobrych chęciach. Co prawda dwa potwory się zatrzymały, ale trzeci, uskrzydlony, zaatakował i to kogo? Oczywiście pokojowo nastawionego Shade'a.
Strzelec nie zdołał się uchylić i po raz kolejny oberwał.
Co prawda Rognir zasiekł agresywnego mutanta, ale to nie zachęciło pozostałych dwóch mutantów do podjęcia rozmowy.

Starcie było krótkie i zaowocowało kolejnymi stratami. Co prawda oba mutanty w końcu padły, ale oberwała i Bazylia, i Roland.
Na szczęście Roland zdołał postawić diablicę na nogi...

- Idziemy dalej, czy szukamy jakiegoś miejsca na noc? - spytał, podczas gdy kompani przeszukiwali ciała przeciwników.

Marzył o wodzie...
Co prawda słyszał o czymś takim, jak picie krwi swych wrogów, ale zawsze uważał, że to tylko poetycka przenośnia.
No i nie sądził, by to, co płynęło w żyłach tych zmutowanych stworów, nie zaszkodziłoby zdrowiu.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172