Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2016, 14:11   #18
eugenes
 
Reputacja: 1 eugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie coś
 
Pierwszy dekadzień Słonecznego Zenitu roku 1372.
(Dzień 1)
Karczma Czerwony Kocur

Wildo skinął głową i krzyknął. - Jedną butelkę Calimshaneckiego, czerwonego. - Z kuchni wyszła drobna blondynka z flaszką trunku. Gdy położyła ją na ladzie karczmarz powiedział. - Oto i Diana. - Kobieta spojrzała się na dwójkę mężczyzn, w jej zachowaniu można było wyczuć nutę niepokoju, gdy dostrzegła po raz kolejny szpony u jednego z najemników.
Adramelekh z namysłem popatrzył na Netsaha gdy ten odpowiedział, skinął głową, niechętnie zgadzając się z komentarzem towarzysza. Zaraz jednak kobieta zajęła jego uwagę.
- Panno Diano, kiedy będzie pani wolna? - zagadnął łagodnie, świadom co budzi jej niepokój. Nachylił się ku niej z uśmiechem - Pogadać chciałem na osobności, jeśli wola.
- Nie lękaj się, nie zrobi ci krzywdy. Ale powinnaś policzyć go więcej aniżeli innych. - znowu szepliwie odezwał się Netsah, tym razem do kobiety. Nie patrzył jednak na nią, tylko chwilę mierzył się wzrokiem z przyniesionym przez nią alkoholem, opierając się ciężko o ladę, z szeroko rozłożonymi rękoma, zanim wzruszył ramionami mamrocząc bardzo cicho coś do siebie i po prostu sięgając po flaszkę. Już miał ją przy ustach, gdy spojrzał ku Adramelekhowi, unosząc ją nieco w niemym pytaniu. Chłopak sięgnął długim ramieniem, wyciągnął mu butelkę z dłoni, odkorkował, nalał do naczynia i przesunął je ku niemu.
- Więc jeszcze jeden pucharek - rzucił i znowu spojrzał na Dianę.
Wildo stuknął w beczkę, gdzie znajdowała się mocna gorzałka mówiąc z uśmiechem. - Może jeszcze tego chcecie Panie.- Blondynka nieśmiało odpowiedziała na pytanie Damarczyka . -Robię teraz porządki w kuchni. Możemy tam porozmawiać. - Wildo skrzywił się, mówiąc. - Rose zabawia klienta, Bryto szuka czegoś na dole, pamiętaj, że trzeba też czasem coś wydać. - Diana kiwnęła głową na słowa karczmarza i skierowała się do drzwi znajdujących się naprzeciwko schodów prowadzących do piwnicy. -
Netsah znowu się wyszczerzył. Wzrok miał zamglony od alkoholu i ewidentnie patrzenia na przeszłość, a nie twarz Wildo.
- Wyrafinowany jak szlachciura. - popił z podsuniętego pucharu - Dobrzeż, przynajmniej nie kradnie. - zauważył, mówiąc może do szynkarza, może do Adramelekha, może do dziewczyny - Byłoby bardzo szkoda. Nienawidzę złodziei. - przetarł twarz.
- Dzięki za stajnię, gospodarzu. Na mnie już pora. - dopiwszy co swoje dosłownie dwoma haustami przed chwilą, jeździec zgarnął hełm i odwrócił się, ruszając ku schodom i na piętro karczmy. Pożegnał jeszcze Adramelekha uniesieniem dłoni, nie odwracając się doń, zapewne w lakoniczny sposób życząc mu miłego czasu.
Dwójka bywalców, widząc jak Netseh szybko wypił alkohol krzyknęła. - Ej, nie wypij na całej gorzałki, tutaj. - Karczmarz uśmiechnął się na te słowa i kiwnął głową do idącego na piętro jeźdźca .
Damarczyk beznamiętnie, z namysłem, popatrzył w ślad za Kilrenem. Potem zgarnął butelkę wina, pucharki oraz swoje bambetle i powoli ruszył za dziewczyną.

- Pomóc przy porządkach? - zagadnął, stając w kuchni i spoglądając na Dianę. Nie była to czynność której oddawałby się w swoich rodzinnych stronach, ale gdy się zastanowił uznał że ostatnie wydarzenia za bardzo odarły jego życie z normalności i równowagi i nawet tak przyziemne zajęcie było… nie, nie tyle atrakcyjne, co pożądane dla spokoju ducha. Poza tym był tu ktoś do kogo mógł otworzyć gębę. Odłożył swoje rzeczy w kąt i rozejrzał się.
- Od dawna tutaj pracujesz?
Na ścianach w pomieszczeniu pełno było półek, na których znajdowały się kufle, sztućce i tacki. W centralnej części znajdowało się palenisko, na którym kręcił się świniak, a właściwie to jego połowa, ponieważ duża część mięsa została wycięta. W kuchni znajdowały się także trzy duże bale z wodą, stolik i trzy nieduże drewniane taborety.
Diana usiadła przy jednym z nich, który znajdował się obok pojemnika, złapała za kawałek szarego materiału. Wyciągnęła cynowy kufel z wody i zaczęła go wycierać. - Tu, od około roku. W Thur jestem od kilkunastu lat. -
Adramelekh złożył plecak i broń pod ścianą, sięgnął po solidniejszy ze stołków i ostrożnie usadził ciężkie dupsko. Napełnił kubki i wyciągnął jeden ku dziewczynie.
- Która z was wpadła na pomysł by szukać najmitów i odpłaty za to? - zapytał wskazując bliznę, ale mimo lekkiego tonu bacznie obserwował dziewkę żółtymi ślepiami. Łyknął wina nie odrywając od niej spojrzenia.
- Anna. Każda z nas ją w tym poparła. A,ty nie chciałbyś zemścić się wyrządzone krzywdy? - powiedziała Anna kładąc czysty kufel na górnej półce.
- Chęć zemsty to bardzo naturalne i ludzkie uczucie - zgodził się uprzejmie młodzik, wpatrując się w ścianę niewidzącym spojrzeniem. Cofnął rękę wyciągniętą ku dziewczynie, wychylił do dna jeden i drugi kubek, milczał przez chwilę.
- Miłego wieczoru - rzucił i podniósł się ciężko, nagle pozbawiony ochoty na rozmowę i damskie towarzystwo. Może sprawiło to wspomnienie pięknej głowy Lileath toczącej się po podłodze i ciała osuwającego się na podłogę; nawet jej zewłok zachował po śmierci cień wdzięku jaki posiadała za życia. Metodycznie zebrał plecak, broń i wino po czym poczłapał w poszukiwaniu imć Netsaha i noclegu.

- Koniec języka za przewodnika, zwłaszcza z ust wyrwany… - nucił niemelodyjnie, szukając kogoś kto udzieliłby mu wskazówek co do lokalizacji pokoju. Prędzej czy później znalazł i gdy dotarł do klitki złożył bambetle, podparł krzesłem drzwi, rozdział się i padł na łoże, nie zaprzątając sobie głowy ablucjami. Będzie na nie czas później.



 
Pierwszy dekadzień Słonecznego Zenitu roku 1372.
(Dzień 2)
Kaczma Czerwony Kocur i ulice Thur

Adramelekh przywitał poranek modłami i medytacją nad miseczką z płonącymi węglami. W tym jednym w całej rozciągłości zgadzał się z wyznawcami Pana Poranka, choć dla całej reszty ich przekonań miał zupełnie inny stosunek. Po szybkim śniadaniu i obmyciu był gotów do wyjścia.

Netsah przechadzał się już na zewnątrz, pozostawiwszy cały zbędny dobytek w pokoju, opierając dłoń leniwie na głowni przytroczonego miecza przyglądał się słońcu i porannemu codziennemu życiu Thur, ze źdźbłem czegoś wystającym z ust. Gdy olbrzym, zajęty nieco bardziej śniadaniem, i zapewne bardziej dbałą higieną, wyszedł, o wiele mniejszy najemnik wypluł paskudztwo.
- Jak się nazywasz? - zapytał, w tej samej pozie, mrużąc oczy i wpatrując się prosto we wcześnie wysokie słońce.
Pytanie z miejsca wprawiło Damarczyka w świetny humor. Nie mógł, po prostu nie mógł się powstrzymać by sobie nie zakpić z towarzysza.
- A co wy, panie Netsah, o rękę zamiarować pragniecie że o imię się dopytujecie? - zaśmiał się dudniąco. - Lico przemyłem i od razu wam do serca przypadłem? - wyciągnął dłoń do mężczyzny. - Jestem Adramelekh z Damary. A na te trawki rwane w mieście uważaj, bo nie wiadomo ile Burków je podsikiwało - wskazał wyplute źdźbło z szerokim uśmiechem.
- Jak przyjdzie ci kiedy krwawić, pamiętaj, że szczyny ubijają gangrenę w ranie. - uśmiechnął się krzywo Netsah - Jam jest Kilren, a ty… ty się dla nich możesz zwać Baragher. Z Vaasy jak by kto pytał.
Przez chwilę wyczekiwał, jak olbrzym znajduje się z tym świeżym imieniem.
- Idziemy?

***

Dwójka najemników zeszła na parter i wymieniła parę zdań z karczmarzem i Dianą, którzy znajdowali się przy szynku. Wildo poradził im jak mają iść, aby dostać się obozów najemników. Kobieta podała dwa kubki cierpkiego soku porzeczkowego.


Diana



***

Adramelekh i Netsah wyszli z Czerwonego Kocura. Był poranek. Niebo było pochmurne, a całe Thur otulane zostało mglistym płaszczem. Mężczyźni skierowali się do bramy głównej, a później na zachód, idąc przez szarawe miasto. Za murami port opustoszał, niewiele osób pojawiło się na trakcie wyłaniając się z mgły. Dwójka dotarła do wąskiej uliczki, gdzie jak mówił Wildo znajdował się kiedyś spichlerz ze zborzem. Podobno jakiś rok temu cały magazyn zapełniono zgrzybiałą pszenicą, która do teraz zalega w tym budynku.
Zbrojni zatrzymali się na trakcie, gdy gdzieś z odległości kilkunastu metrów zaczęły do nich dociekać dziesiątki przerywanych pisków i charakterystyczne drapanie pazurami...
 
eugenes jest offline