Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2016, 09:55   #91
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Druidka zrobiła się dziwnie milkliwa. Nie od początku… Zrazu przygadywała Vimmemu wesoło, gdy do środka się dostali, z każdego już się podśmiewywała łącznie z Lolą, że jako czarne ludy wyglądają, w pyle węglowym umurani.

Potem ujrzała zawieszone na ścianie trofea i zamilkła jak głaz. Wreszcie poruszyła sztywnymi nogami, dowlokła się do ściany i zdjęła z haka szeroki miecz, co wyglądał na robotę kowali z wysp Skellige. Wysunęła go z pochwy. Runów szukała i znaków klanowych, choć tak naprawdę nie potrzebowała ich zobaczyć. Już wiedziała. Drużynnicy króla Eista nie powrócą na rodzinne wyspy. Nie żyje też pewnikiem druid, którego ochraniali. Zawinęła miecz w swój kaftan ze foczej skóry. Nie wypuszczała go z rąk, gdy wraz z Lolą i krasnoludami przeszukiwali następne pomieszczenie. Dopiero gdy odnalazł się pamiętnik, druidka usiadła ciężko pod ścianą, zostawiając odczytywanie przemokniętych kart muzykantce. Lola miała zdatniejsze do tej delikatnej roboty, smukłe paluszki. Ona w swoim smagłych dłoniach obracała druidzki amulet.

Nie miała co się oszukiwać. Ciało jej ranne było i słabe, czego najlepszy dowód dało starcie z Petrem. Wśród trofeów wisiała zacna broń i nawet wiedźmińska… samą siłą fizyczną i zręcznością i w najlepszych swych dniach mogłaby nie dać rady. Ale jeśli odzyska odebraną magię… Będzie miała szansę zabić, lub godnie padnie, próbując. Oczywiście, samowolne zdejmowanie blokady nałożonej przez druidzkie zgromadzenie było karygodne, niedozwolone i prosiło się o wyrok jeszcze surowszy. Było też właśnie tą rzeczą, którą należało zrobić. I może zabicie tej kobiety, wiedźmy mordującej włościan, domknie krąg, który otworzyło zamordowanie tamtej niewiasty, wyspiarki, co zawiniła jeno tym, że była żoną wojownika, którego Macha sobie upatrzyła i wróciła zbyt wcześnie do domu.

– Vimme… i ty, panienko Lolu. Jakbym padła tu, proszę, żebyście wieści o mnie posłali na Skellige, do kręgu druidzkiego. Katal wie więcej… on też weźmie moje zwierzęta. Miecz ten – położyła dłoń na znalezisku – wyślijcie także.

Krasnolud poważnie skinął głową. Podniosła się spod ściany. Rytuał najlepiej byłoby odprawić pod gołym niebem... ale i w podziemnym korytarzu znajdzie sobie dobre miejsce. Nie chciała prostaczków w oczy dziwnością kłuć. Odwróciła się jeszcze do krasnoludów, ramieniem zatoczyła po czarnych hałdach i stwierdziła wesoło, iż przynajmniej tej nocy nie trzeba się będzie martwić o wsad do żarników. Zaraz potem rozległ się krzyk. Macha wynurzyła się z wąskiego przejścią i nastroszyła brwi.

– No i czego krzykasz, dziewczyno… – rugnęła nasrożona po rodzicielsku. – Myślałby kto, żeś czarnego luda zobaczyła. A to tylko my, jeno brudni – Twarz wygładziła i łagodniejszym przemówiła tonem. – Węgiel śmy naleźli, do żarników i ognisk na noc dzisiejszą. Hrupy i sołtys radzi będą… szopy nie pójdą pod siekiery. Skocz no nam po więcej łuczyw, gołąbeczko, i do picia coś, bo w gardłach zaschło…

Nie czekając na odpowiedź, obróciła się do oganiającego się od zimorodka krasnoluda. Do miotającego się ptaszyska wyciągnęła nadgarstek. Do Vimmego puściła oko.
– To co… chyba przez dwór nosić będziem te węgielki? I w czym, może w beczce jakiejś, panie Vimme? Ta miła panienka – wskazała na służącą – pokaże, którędy najlepiej. Tylko szkód żadnych nie naróbcie!

Larn już gębę otwierał, żeby rzec coś pewnie o tym, że pył do palenia to się nadaje tak samo jak włosy Machy, ale ostatecznie przemógł się i zdobył na wzruszenie ramion. Iggis wyszczerzył krzywe zębiska.
– Z polecenia działamy – dodał do przemowy druidki ku biednej służce. Ta przestała krzyczeć, wręcz głową pokiwała, chociaż pewnym było, że przez te wszystkie lata o węglu gromadzonym za ścianą dworku państwa tych włości, to nawet plotek nie słyszała.
– A nie powinnam państwu powiedzieć? To… – zagapiła się na przesunętą w bok solidną ścianą i kupę kamieni. Ciągle była w szoku, ale nawet w tym stanie układanka nie do końca się jej w całość układała. Nie przeszkadzało to Zimorodkowi latać szaleńczo jeszcze przez chwilę, zanim niespokojnie usiadł na wyciągniętym nadgarstku, wbijając lekko szpony. Krzyknął głośno i niecierpliwie.
– Państwo, zdaje się, poważne zmartwienia mają – fuknęła druidka. – Z byle pierdołą do nich nie lataj. Powiesz, jak gotowe będzie. Tymczasem beczkę do noszenia najdź i pokaż zacnym krasnoludom, którędy nosić mają.
– I łopatę – warknął Regan, niezbyt pałający chęcią do udawanej pracy.

Postawa Machy tchnęła spokojem i pewnością siebie. Ujęła łuczywo trzymane przez Iggisa i oświetliła służce sylwetkę ostatniego z czarnych ludów, właśnie wyłaniającego się z wyrwy za panną Lolą.
– Albo pan Utrata powie Petrowi.
Po czym zostawiła dziewczę na pastwę szlachcicowi i muzykantce. Jan otrzepał się z pyłu i niepewnie uśmiechnął do służki, która ogarnęła wzrokiem pomieszczenie.
– Te beczki tu to jedyne co mamy... – powiedziała niepewnie.

Sama druidka nachyliła się ku zimorodkowi drepszczącemu po jej przedramieniu. Palcem tknęła zgrabny, niebieski łepek.
– A ty czego chcesz, śliczniutki?
Ciężko było to stwierdzić, bo ptak sprawiał wrażenie bardzo nerwowego, a przede wszystkim nie do końca zachowywał się jak ptak. Zerwał się do lotu, wleciał do tajnego pomieszczenia i równie szybko wyleciał. Zrobił kilka kółek nad głową Machy, a potem wleciał do podziemnego korytarza, który wcześniej zwiedziła Lola i Jitka, opowiadając o tym później w karczmie. Zimorodkowi wyraźnie chodziło o coś z tym związanego, lecz nie potrafił zdaje się przekazać szczegółów.

– Panie Vimme, ten korytarz trza sprawdzić – zakomenderowała Macha – czy poza wioskę nie prowadzi. Coby nam tu co nie wylazło znienacka na plecy.
Kawałek dalej nachyliła się do krasnoludzkiego ucha, dłoń jednocześnie wspierając na krasnoludzim szerokim ramieniu.
– Znajdźcie elfa, sołtysa i starego Słomkę może jeszcze. Powiedzcie o wszystkim. Nie sposobcie się za bardzo do łażenia z tym węglem. Grunt, byście tu korytarza jak przyczółka pilnowali, by na Hrupowstwo się tutaj nie rozparło. Pójdę za ptakiem kawałek. I… różne dziwne rzeczy słyszeć możecie. To będę tylko ja. Muszę odprawić rytuał.

Zignorowała zimorodka. Wyszła na zewnątrz razem z Reganem, turlającym beczkę z węglowym pyłem i mielącym w gęstwinach brody sugestie, co z owym pyłem druidka może sobie zrobić i jak głęboko. Przeszła przez zasypaną śniegiem wioskę do karczmy. Z szopy swą torbę zabrała, w głównej sali przyklękła przy drzemiącym obok kominka rannym Łapaczu. Pogładziła go po pociętym bliznami czole, gdy uniósł łeb na przywitanie.
– Dobrym byłeś przyjacielem. Najlepszym – objęła ogara za muskularny kark. – Zostaniesz z elfem, jeśli mnie zabraknie.

Krasnoludy, tak jak się spodziewała, mniej były zajęte markowaniem pracy przy węglu, a bardziej rzeczywistym, nie udawanym, obadywaniem broni na ściance trofeów w ukrytej komnacie. Przeszła obok cicho i ruszyła korytarzem. Wreszcie uznała, że to miejsce, żadne inne. Ustawiła łuczywo pod ścianą i rozebrała się do naga. Choć pod ziemią znacznie cieplej było niż na górze, chłód i tak kąsał jej skórę. Z woreczków dobytych z torby na ziemię i w ogień łuczywa zioła sypała i sól.

Jeszcze się jej po myślach imiona i pętliły i twarze. Pyszałkowaty młody Hrup. Katal, starszy tu pewnie od nich wszystkich, elf, co się zawziął, że ludzi ocali. Vimme, jednocześnie podejrzliwy i serdecznie otwarty, jak to tylko khazadzi potrafią. Martwy Walfen, w szopie czekający na odwilż. Brynden, co z mieczem tańczył z żywiołakiem, w walącej się wieży tarczą przed lecącymi w dół kamieniami osłaniał. Durnaś, Macho, jak zielona podfruwajka. Było brać, póki czas, na lepszą okazję nie czekać, bo takie nie nadchodzą zazwyczaj nigdy. A tak żeś go ukradzioną magią połatała po to jeno, by wiedźma z chaty smolarzy całego i bez szram świeżych dostała. Z ust nagiej druidki przykucniętej nad tlącym się łuczywem w przerwie między śpiewnym słowami języka wyspiarzy wyleciało słowo grube a soczyste, znane każdemu na Północy, od dziecka po bezzębnego staruszka. A potem jeszcze raz, i kolejny, i kolejny. Bo czas nie gonił, nikt nie patrzył, a rzucanie kurwami jak nic oczyszczało umysł.

Wyrzuciła wreszcie z myśli imię krajanki jej ręką ubitej, obraz jej mózgu wypływającego z rozbitej czaszki. Krzyk jej męża, którego imienia nie pamiętała od lat i zresztą chyba nigdy nie zawracała sobie głowy poznaniem miana swojego miłośnika. Na jedną noc to miało być. I ta jedna noc kosztowała ją dobre imię, magię. Życie może. Po latach tułaczki żałowała jednak tylko jednego. Że zanim nałożyli na nią geas, ugryzła się w język. Nie wywarczała Modron Sigrdifie prosto w surową, wąskoustą gębę, że szkoda, że Macha nie spełnia wizji kapłanki Freyji co do tego, jaki druid być powinien. Ale tych wyśrubowanych pod ciężkie od sztormowych chmur niebiosa wymagań nie spełnia nikt.

– Kurwa, a srał cię pies, nadęta wywłoko!

Większe szanse na przetrwanie mają złotniccy włościanie i goście z druidem niesłownym i krnąbrnym, lecz władającym magią, niż pokornym i posłusznym, lecz pozbawionym czarów w imię nałożonej pokuty. Wyrzuciła z pamięci dumną przełożoną świątyni na Hindar. Skoncentrowała się i położyła znaleziony amulet w centrum usypanych z soli i ziół spiral i znaków. Drobinki połamanych łodyg, płatków i liści drgały delikatnie, z ust Machy szła para gęsta jak mgielny opar. Skóra ją mrowiła, ale wiedziała, że moc, którą wyczuwa, płynie z amuletu. Słowa inkantacji odbijały się od muru, który wzniesiono wewnątrz Machy, by nie mogła czynić, bo ją za niegodną czerpania mocy z sił natury uznali. Druidka szarpnięciem zerwała bandaż, z zamkniętej skrzepem rany znów popłynęła krew. Amulet zacisnęła w garści i przytknęła sobie do piersi. Był ciepły. Gorący właściwie. Parzył. I drgał.

Z mieszka ułożonego na szczycie kopczyka z odzienia Machy wypełzła Żmija, uniosła ciało w górę, łeb ku pani obróciła. Śmignęła rozdwojonym językiem, smakując przesycone magią powietrze.

 
Asenat jest offline