Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-05-2016, 09:55   #91
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Druidka zrobiła się dziwnie milkliwa. Nie od początku… Zrazu przygadywała Vimmemu wesoło, gdy do środka się dostali, z każdego już się podśmiewywała łącznie z Lolą, że jako czarne ludy wyglądają, w pyle węglowym umurani.

Potem ujrzała zawieszone na ścianie trofea i zamilkła jak głaz. Wreszcie poruszyła sztywnymi nogami, dowlokła się do ściany i zdjęła z haka szeroki miecz, co wyglądał na robotę kowali z wysp Skellige. Wysunęła go z pochwy. Runów szukała i znaków klanowych, choć tak naprawdę nie potrzebowała ich zobaczyć. Już wiedziała. Drużynnicy króla Eista nie powrócą na rodzinne wyspy. Nie żyje też pewnikiem druid, którego ochraniali. Zawinęła miecz w swój kaftan ze foczej skóry. Nie wypuszczała go z rąk, gdy wraz z Lolą i krasnoludami przeszukiwali następne pomieszczenie. Dopiero gdy odnalazł się pamiętnik, druidka usiadła ciężko pod ścianą, zostawiając odczytywanie przemokniętych kart muzykantce. Lola miała zdatniejsze do tej delikatnej roboty, smukłe paluszki. Ona w swoim smagłych dłoniach obracała druidzki amulet.

Nie miała co się oszukiwać. Ciało jej ranne było i słabe, czego najlepszy dowód dało starcie z Petrem. Wśród trofeów wisiała zacna broń i nawet wiedźmińska… samą siłą fizyczną i zręcznością i w najlepszych swych dniach mogłaby nie dać rady. Ale jeśli odzyska odebraną magię… Będzie miała szansę zabić, lub godnie padnie, próbując. Oczywiście, samowolne zdejmowanie blokady nałożonej przez druidzkie zgromadzenie było karygodne, niedozwolone i prosiło się o wyrok jeszcze surowszy. Było też właśnie tą rzeczą, którą należało zrobić. I może zabicie tej kobiety, wiedźmy mordującej włościan, domknie krąg, który otworzyło zamordowanie tamtej niewiasty, wyspiarki, co zawiniła jeno tym, że była żoną wojownika, którego Macha sobie upatrzyła i wróciła zbyt wcześnie do domu.

– Vimme… i ty, panienko Lolu. Jakbym padła tu, proszę, żebyście wieści o mnie posłali na Skellige, do kręgu druidzkiego. Katal wie więcej… on też weźmie moje zwierzęta. Miecz ten – położyła dłoń na znalezisku – wyślijcie także.

Krasnolud poważnie skinął głową. Podniosła się spod ściany. Rytuał najlepiej byłoby odprawić pod gołym niebem... ale i w podziemnym korytarzu znajdzie sobie dobre miejsce. Nie chciała prostaczków w oczy dziwnością kłuć. Odwróciła się jeszcze do krasnoludów, ramieniem zatoczyła po czarnych hałdach i stwierdziła wesoło, iż przynajmniej tej nocy nie trzeba się będzie martwić o wsad do żarników. Zaraz potem rozległ się krzyk. Macha wynurzyła się z wąskiego przejścią i nastroszyła brwi.

– No i czego krzykasz, dziewczyno… – rugnęła nasrożona po rodzicielsku. – Myślałby kto, żeś czarnego luda zobaczyła. A to tylko my, jeno brudni – Twarz wygładziła i łagodniejszym przemówiła tonem. – Węgiel śmy naleźli, do żarników i ognisk na noc dzisiejszą. Hrupy i sołtys radzi będą… szopy nie pójdą pod siekiery. Skocz no nam po więcej łuczyw, gołąbeczko, i do picia coś, bo w gardłach zaschło…

Nie czekając na odpowiedź, obróciła się do oganiającego się od zimorodka krasnoluda. Do miotającego się ptaszyska wyciągnęła nadgarstek. Do Vimmego puściła oko.
– To co… chyba przez dwór nosić będziem te węgielki? I w czym, może w beczce jakiejś, panie Vimme? Ta miła panienka – wskazała na służącą – pokaże, którędy najlepiej. Tylko szkód żadnych nie naróbcie!

Larn już gębę otwierał, żeby rzec coś pewnie o tym, że pył do palenia to się nadaje tak samo jak włosy Machy, ale ostatecznie przemógł się i zdobył na wzruszenie ramion. Iggis wyszczerzył krzywe zębiska.
– Z polecenia działamy – dodał do przemowy druidki ku biednej służce. Ta przestała krzyczeć, wręcz głową pokiwała, chociaż pewnym było, że przez te wszystkie lata o węglu gromadzonym za ścianą dworku państwa tych włości, to nawet plotek nie słyszała.
– A nie powinnam państwu powiedzieć? To… – zagapiła się na przesunętą w bok solidną ścianą i kupę kamieni. Ciągle była w szoku, ale nawet w tym stanie układanka nie do końca się jej w całość układała. Nie przeszkadzało to Zimorodkowi latać szaleńczo jeszcze przez chwilę, zanim niespokojnie usiadł na wyciągniętym nadgarstku, wbijając lekko szpony. Krzyknął głośno i niecierpliwie.
– Państwo, zdaje się, poważne zmartwienia mają – fuknęła druidka. – Z byle pierdołą do nich nie lataj. Powiesz, jak gotowe będzie. Tymczasem beczkę do noszenia najdź i pokaż zacnym krasnoludom, którędy nosić mają.
– I łopatę – warknął Regan, niezbyt pałający chęcią do udawanej pracy.

Postawa Machy tchnęła spokojem i pewnością siebie. Ujęła łuczywo trzymane przez Iggisa i oświetliła służce sylwetkę ostatniego z czarnych ludów, właśnie wyłaniającego się z wyrwy za panną Lolą.
– Albo pan Utrata powie Petrowi.
Po czym zostawiła dziewczę na pastwę szlachcicowi i muzykantce. Jan otrzepał się z pyłu i niepewnie uśmiechnął do służki, która ogarnęła wzrokiem pomieszczenie.
– Te beczki tu to jedyne co mamy... – powiedziała niepewnie.

Sama druidka nachyliła się ku zimorodkowi drepszczącemu po jej przedramieniu. Palcem tknęła zgrabny, niebieski łepek.
– A ty czego chcesz, śliczniutki?
Ciężko było to stwierdzić, bo ptak sprawiał wrażenie bardzo nerwowego, a przede wszystkim nie do końca zachowywał się jak ptak. Zerwał się do lotu, wleciał do tajnego pomieszczenia i równie szybko wyleciał. Zrobił kilka kółek nad głową Machy, a potem wleciał do podziemnego korytarza, który wcześniej zwiedziła Lola i Jitka, opowiadając o tym później w karczmie. Zimorodkowi wyraźnie chodziło o coś z tym związanego, lecz nie potrafił zdaje się przekazać szczegółów.

– Panie Vimme, ten korytarz trza sprawdzić – zakomenderowała Macha – czy poza wioskę nie prowadzi. Coby nam tu co nie wylazło znienacka na plecy.
Kawałek dalej nachyliła się do krasnoludzkiego ucha, dłoń jednocześnie wspierając na krasnoludzim szerokim ramieniu.
– Znajdźcie elfa, sołtysa i starego Słomkę może jeszcze. Powiedzcie o wszystkim. Nie sposobcie się za bardzo do łażenia z tym węglem. Grunt, byście tu korytarza jak przyczółka pilnowali, by na Hrupowstwo się tutaj nie rozparło. Pójdę za ptakiem kawałek. I… różne dziwne rzeczy słyszeć możecie. To będę tylko ja. Muszę odprawić rytuał.

Zignorowała zimorodka. Wyszła na zewnątrz razem z Reganem, turlającym beczkę z węglowym pyłem i mielącym w gęstwinach brody sugestie, co z owym pyłem druidka może sobie zrobić i jak głęboko. Przeszła przez zasypaną śniegiem wioskę do karczmy. Z szopy swą torbę zabrała, w głównej sali przyklękła przy drzemiącym obok kominka rannym Łapaczu. Pogładziła go po pociętym bliznami czole, gdy uniósł łeb na przywitanie.
– Dobrym byłeś przyjacielem. Najlepszym – objęła ogara za muskularny kark. – Zostaniesz z elfem, jeśli mnie zabraknie.

Krasnoludy, tak jak się spodziewała, mniej były zajęte markowaniem pracy przy węglu, a bardziej rzeczywistym, nie udawanym, obadywaniem broni na ściance trofeów w ukrytej komnacie. Przeszła obok cicho i ruszyła korytarzem. Wreszcie uznała, że to miejsce, żadne inne. Ustawiła łuczywo pod ścianą i rozebrała się do naga. Choć pod ziemią znacznie cieplej było niż na górze, chłód i tak kąsał jej skórę. Z woreczków dobytych z torby na ziemię i w ogień łuczywa zioła sypała i sól.

Jeszcze się jej po myślach imiona i pętliły i twarze. Pyszałkowaty młody Hrup. Katal, starszy tu pewnie od nich wszystkich, elf, co się zawziął, że ludzi ocali. Vimme, jednocześnie podejrzliwy i serdecznie otwarty, jak to tylko khazadzi potrafią. Martwy Walfen, w szopie czekający na odwilż. Brynden, co z mieczem tańczył z żywiołakiem, w walącej się wieży tarczą przed lecącymi w dół kamieniami osłaniał. Durnaś, Macho, jak zielona podfruwajka. Było brać, póki czas, na lepszą okazję nie czekać, bo takie nie nadchodzą zazwyczaj nigdy. A tak żeś go ukradzioną magią połatała po to jeno, by wiedźma z chaty smolarzy całego i bez szram świeżych dostała. Z ust nagiej druidki przykucniętej nad tlącym się łuczywem w przerwie między śpiewnym słowami języka wyspiarzy wyleciało słowo grube a soczyste, znane każdemu na Północy, od dziecka po bezzębnego staruszka. A potem jeszcze raz, i kolejny, i kolejny. Bo czas nie gonił, nikt nie patrzył, a rzucanie kurwami jak nic oczyszczało umysł.

Wyrzuciła wreszcie z myśli imię krajanki jej ręką ubitej, obraz jej mózgu wypływającego z rozbitej czaszki. Krzyk jej męża, którego imienia nie pamiętała od lat i zresztą chyba nigdy nie zawracała sobie głowy poznaniem miana swojego miłośnika. Na jedną noc to miało być. I ta jedna noc kosztowała ją dobre imię, magię. Życie może. Po latach tułaczki żałowała jednak tylko jednego. Że zanim nałożyli na nią geas, ugryzła się w język. Nie wywarczała Modron Sigrdifie prosto w surową, wąskoustą gębę, że szkoda, że Macha nie spełnia wizji kapłanki Freyji co do tego, jaki druid być powinien. Ale tych wyśrubowanych pod ciężkie od sztormowych chmur niebiosa wymagań nie spełnia nikt.

– Kurwa, a srał cię pies, nadęta wywłoko!

Większe szanse na przetrwanie mają złotniccy włościanie i goście z druidem niesłownym i krnąbrnym, lecz władającym magią, niż pokornym i posłusznym, lecz pozbawionym czarów w imię nałożonej pokuty. Wyrzuciła z pamięci dumną przełożoną świątyni na Hindar. Skoncentrowała się i położyła znaleziony amulet w centrum usypanych z soli i ziół spiral i znaków. Drobinki połamanych łodyg, płatków i liści drgały delikatnie, z ust Machy szła para gęsta jak mgielny opar. Skóra ją mrowiła, ale wiedziała, że moc, którą wyczuwa, płynie z amuletu. Słowa inkantacji odbijały się od muru, który wzniesiono wewnątrz Machy, by nie mogła czynić, bo ją za niegodną czerpania mocy z sił natury uznali. Druidka szarpnięciem zerwała bandaż, z zamkniętej skrzepem rany znów popłynęła krew. Amulet zacisnęła w garści i przytknęła sobie do piersi. Był ciepły. Gorący właściwie. Parzył. I drgał.

Z mieszka ułożonego na szczycie kopczyka z odzienia Machy wypełzła Żmija, uniosła ciało w górę, łeb ku pani obróciła. Śmignęła rozdwojonym językiem, smakując przesycone magią powietrze.

 
Asenat jest offline  
Stary 15-05-2016, 00:33   #92
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Miał wrażenie, że szlachcianka, ludzka kobieta, najważniejsza persona na całą wieś, jeśli nie mówiła wszystkiego, to przynajmniej sama wierzyła w to czym się z nim, i obecną w komnacie syna miejscową znachorką, do tej pory dzieliła.
- Niech pani konkretnie opowie o tych problemach z przeszłości. Może zdołam wraz z druidką wyciągnąć wnioski, których pani dotąd się nie udało, i stawić czoła zagrożeniu tak, jak się należy, a nie po omacku.
- Słyszałeś prawdopodobnie o złocie i znikających ludziach. Ja sama o tym drugim dowiedziałam się dopiero po jakimś czasie, mąż trzymał mnie w nieświadomości dość długo. I tak naprawdę nigdy nie dowiedziałam się wszystkiego, ale udało mi się działać za jego plecami. Z jakiegoś powodu odmawiał sprowadzenia pomocy, więc zrobiłam to sama - hrabina mówiła cicho, patrząc przy tym bardziej na syna niż elfa. - Najpierw pojawił się wiedźmin, ale on nigdy nie wrócił. Potem sprowadziłam maga. Nie byłoby mnie stać, gdyby nie złoto i jego ciekawość. Osiedlił się tu, zbudował wieżę, prowadził badania. I wreszcie postanowił bez uprzedzania nikogo, zająć się problemem. Tak przynajmniej uważam, bo on nagle zniknął. Skończyły się w tym czasie też śmierci i zniknięcia. I skończyło się złoto. Wiem tylko tyle, nigdy nie udało mi się dowiedzieć do końca co się wydarzyło. Koniec dobrobytu uderzył w nas nagle, więc były inne kwestie, którymi musiałam się zająć przy ciągłych zniknięciach mojego męża.
- Ale do rzeczy pani Ohlavo. - elf dyskretnie przewrócił oczami i podszedł do okna patrząc na palisadę i przykryty grubą warstwą śniegu sad, znajdujący się zaraz za nią. W zimę był to dość ponury widok. Nieco bardziej jednak pogodny od przygnębiającej atmosfery dworu.

Katal nie miał ochoty wiercenia w brzuchu dziury, ale ta kobieta zamiast powiedzieć wszystko było istotne w sposób jasny, konkretny i czysty, mówiła dużo, dookoła i niemal o niczym, co go interesowało, więc najprawdopodobniej mówiła prawdę. Mimo to, jednak udzielała informacji, które mogły być intersującymi. Zupełnie, jakby nie miała pojęcia o czymś, co było oczywiste, a co elf miał odkryć będąc zesłańcem losu. Czemu mąż latami nie chciał się z nią dzielić sekretem? Dlaczego nie dowiedziała się tego sama? Z jakiego powodu nie chciał jej w odkryciu prawdy i rozwiązaniu problemu pomóc? Odpowiedzi mogło być kilka, lecz nie planował ich kontemplować dłużej. W każdej z nich niezmiennym było, że Ohlava szyją męża nie była, ba, sama zdawała się nie mieć twardego kręgosłupa.

- Problem, który poradził sobie z wiedźminem i czarodziejem... Co pani wie na ten temat? Nic? Nic więcej, że coś, gdzieś, kiedyś, jakoweś trupy i sekrety małżonka? - zapytał spokojnie, cierpliwie postanowiwszy zabić kobietę uprzejmością.
- Z czarodziejem nie do końca... był spokój. Te ataki sprzed ostatnich dni, ten stwór, który zranił mojego syna... miałam nadzieję, że to nie stare upiory wracają. Wilki... coś takiego nie zdarzyło się nigdy wcześniej. Nigdy wcześniej Złotnica nie została tak zaatakowana - Ohlava spojrzała w oczy elfa, po czym zmarszczyła brwi w zamyśleniu. - Nie mam nic pewnego. A ja nie lubię przypowieści. Dotarłam kiedyś do pewnego źródła, twierdzącego, że na tych ziemiach, pomiędzy dwoma rodami, wróżda się toczyła. Ostatecznie zakończyć się miała zniszczeniem wszystkiego. Nasz dworek został zbudowany na ruinach, w okolicy znajduje się inny, zapuszczony i zawalony. Tylko te dwie rzeczy dla mnie mogłyby potwierdzić tę opowieść. Wróżda o krew, zemsta za śmierć córy jednego z hrabiostwa. I klątwa, mająca nie pozwolić usnąć wiecznym snem krwi drugiego rodu, którą odwrócić mogłoby jedynie poświęcenie. Opowiadał mi to stary i przygłuchy już człowiek, nieznający szczegółów. Byłam nawet w tamtym drugim dworze, nie znajdując nic. Powinnam go wtedy spalić - westchnęła. - Jak widzisz, moja pomoc niewiele znaczy. Tak jak trzynaście lat temu, tak i teraz czuję się bezsilna - przyznała. - Ty zaś uważasz, i ta druidka, że atak się powtórzy i będzie jeszcze silniejszy. Wiecie coś więcej? Wiedząc, że zaatakują, przed wilkami możemy się jeszcze bronić.
- Taaaakk... To by wyjaśniało... niewiele, lecz jednak. Ataki zacieklejsze od każdego poprzedniego były, więc pewnie i tak będzie i tej nocy, lub następnej, i następnej. Myślę, że to krew twego rodu pani Ohlavo jest celem ataków. Wieś cierpi tak przy okazji, to wie, niektórzy może nawet przez powinowactwo, jeśli bękarty były... Może faktycznie opuścić musicie tą ziemię? Może życie miejscowych potoczy się dalej... Może nieobecność Hrupów położy kres zemście? - zagadnął smutno.
- Gdybym wiedziała to na pewno, być może nie zawahałabym się - odpowiedziała mu podobnym tonem. - Ale jeśli tak nie jest? Mój mąż twierdził, że jego ród nie pochodzi stąd. Może kłamał, jak i w wielu innych sprawach. Śnieg się roztapia, jeśli przeżyjemy tę noc, możemy uciekać do Hołopola. Co innego możemy zrobić?
- Wyżej wiedźmina i maga nie podskoczymy szanowna pani. Bym wiedział o tym wcześniej, lepiej mierzyłbym siły. Modlić się można pani Ohlavo i wierzyć, że ktoś słucha. - odrzekł i ruszył do wyjścia.
Elf wyszedł tylnymi drzwiami dla służby przy kuchni. Nikt już nie pilnował wyjścia. Zobaczył nawet w oddali jak zbrojnego strażnika Hrupówna prowadziła z przejęciem i pośpiechem w głąb rezydencji.

Wstąpił do karczmy, w której zastał Słomkę, który za stary był, aby brać udział w przygotowaniach do obrony dworu. Wziął karczmarza na zaplecze i rzekł z nieudawaną niechęcią.
- Panie Słomka… Nie brońcie dworu. Ludziom powiedźcie, aby nie szukali tam schronienia. Hrupy przeklęte są i śmierć za nimi idzie. Tylko oni sami pomóc sobie mogą w walce z siłami, których my, zwykli zjadacze chleba, nie zatrzymamy piersią zasłaniając ciosy wymierzone temu rodowi. Coście byli im winni, to juście spłacili życiem i zdrowiem niewinnych. Teraz w chałupach swych pilnujcie rodzin i dobytku. Wiem co mówię. – rzekł z przekonaniem. – Znam się na tym. Znam już sekret Hrupów.
A przynajmniej tak mi się wydaje… - dokończył w myślach.

Lecz czy poświęcenie rodu na pastwę żądnych zemsty, było ofiarą dostateczną, aby kres położyć zabijaniu, to nie wiedział, bo po prawdzie, to znał się tym wszystkim wcale. Nie wierzył jednak, że jakikolwiek Hrup głowę swą lub swej krwi głowę dobrowolnie odda na zamazanie klątwy, za receptę do serca biorąc legendę słów zapomnianego starca. Wszak tego ani mag, ani wiedźmin nie próbowali, a ich głowy nie zadowoliły potworów bynajmniej. A jeśli odeszli z ich zachowaniem, to kto wie, czy nie odkrywszy tej właśnie prawdy, której stary Hrup przyjąć nie chciał. Jakkolwiek nie było, nic tu miecz elfa miał nie wskórać, czego język nie mógł.
Nadchodzącej nocy zamierzał wyglądać świtu z karczmy, z nadzieją, że w towarzystwie gospodarzy i jej wszystkich gości. A potem, choćby i sam, uchodzić na inny koniec świata z tego przeklętego miejsca, gdzie Hrupy i ich adwersarze snem wiecznym zasnąć nie mogą, za łby się biorą, prześladują istoty żywe i nieumarłe.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 15-05-2016 o 00:43. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline  
Stary 16-05-2016, 22:32   #93
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Dla krasnoludów rozmowa z Hrupami była tylko formalnością, zbędną stratą czasu. Niezależnie od wyniku tej rozmowy, zamierzali odkryć tajemnicę Złotnicy. Świadczyły o tym młoty i kilofy, z którymi nie kryli się specjalnie czekają przed wejściem. Nie miał więc dla nich większego znaczenia fakt, że do żadnej rozmowy nie doszło.

Najtrudniejszy chyba był pierwszy krok. Podjęcie decyzji o naruszeniu gościnności gospodarzy. Wszystko, co działo się później, było jedynie naturalną konsekwencją tej pierwszej praprzyczyny, pewnego ciągu decyzji. Dopiero czas miał pokazać, czy słusznych.

Kamienny mur nie stanowił dla krasnoludów przeszkody nie do pokonania. Właściwie nie stanowił żadnej przeszkody, co najwyżej drobne wyzwanie. Lola słabo znała się na szlacheckich posiadłości i ich skarbcach. Kilka razy miała przyjemność gościć w podobnym do Hrupowego dworku, zwykle jednak zwiedzała w nich jadalnie, kuchnie i sypialnie, piwnice zaś w ostatniej kolejności. Miała jednak przeczucie graniczące z pewnością, że to, co znajdowało się za solidnymi, zabezpieczonymi dwoma zamkami drzwiami, nie było typową zawartością dworkowej piwnicy. Zrozumiałaby całkowicie pusty skarbiec, w końcu tego właśnie się spodziewała. Zrozumiałaby nawet góry złota, przechowywane cichaczem przez gospodarzy. Nie potrafiła jednak znaleźć racjonalnej odpowiedzi na pytanie kto i po jakie licho zgromadził w dworcowej piwnicy góry węglowego miału.

W jakiś dziwny sposób obecność tak nieoczekiwanych skarbów skojarzyła się Loli z bajkami, które w dzieciństwie opowiadała jej matka. O złocie głupców, skarbach i kosztownościach, które w jednej chwili zamieniały się w bezwartościowy pył. Zaraz też pojawiła się myśl, że smutny los spotkałby mieścinę podobną do Złotnicy, gdyby okazało się, że szalejąca w okolicy gorączka złota jest w rzeczywistości jedynie pogonią za kupą piachu. Albo, jak kto woli, węgla.

Dalsze rozważania na ten temat Merritt musiała odłożyć na późniejszy termin, bowiem ich oczom ukazały się kolejne drzwi ze zdobiącą je, niczym upiorny portal, imponującą kolekcją broni siecznej. Owa kolekcja i znajdujące się za drzwiami coś na kształt gabinetu sprawiły, że przez moment muzykantka czuła się jak pies gończy, który wreszcie dopadł zwierzynę. Opuszkami palców nieomal dotykała tajemnicy, która tak długo jej uciekała. Właśnie po to przecież przybyła do Złotnicy. By przekonać się, że Vaclav Hrup nie był tylko kolejnym zapijaczonym szlachetką lubującym się w creydeńskich kurwach.

Jak widać, mag z wieży nie był jedynym reprezentantem magicznego fachu w okolicy. Czarnoksięski gabinet w podziemiach dworku niczym nie ustępował szanującej się standardowej pracowni szanującego się czarodzieja, a przynajmniej wyobrażeniom Loli na temat magicznej pracowni. Były magiczne księgi, były słoiczki i flakony pełne podejrzanych ingrediencji, był również dziennik. W większości niestety pusty. Nie mniej jednak data najstarszej z notatek mogła pasować do daty zniknięcia Vaclava. Autorem nowszych wpisów, spisanych inną ręką, z pewnością był Sobeslav.


W miarę czytania kolejnych wpisów, Meritt coraz bardziej nurtowała myśl, co skłoniło ojca i syna do przelania swych myśli na papier. Co zamierzali tym osiągnąć? Zostawić ślad dla potomnych? Wyjątkowo kiepski stan dziennika wskazywał, że raczej słabo im to wyszło.

- Najwyraźniej stary Hrup był ciekawszą personą, niż się to nam mogło wydawać - rzuciła na głos dziewczyna właściwie do wszystkich, najbardziej zaś do Jana.
Wskazała palcem właściwy zapis.
- Data może pasować do tej, kiedy zniknął Vaclav, nowsze zapisy to za pewne dzieło Sobeslava.
- Jaki ociec taki syn - warknął Larn, na dziennik nie zerkając.
- Zapewne ma panienka rację - zgodził się Jan. - Tylko teraz jeden zniknął, a drugi leży na marach. Tutejsze tajemnice nie są tymi bezpiecznymi - jego mina sugerowała, że zupełnie mu się to wszystko nie podoba.

Bardka wskazała kolejny zapis:
- Jitka mówiła mi o tym dworku, gdy byłyśmy w tunelu. Leży na północ od Złotnicy. Z tego, co mówiła dziewczyna, odkąd pamięta, były to bardziej niezamieszkałe ruiny niż dworek
- Jak ma piwnicę taką jak ta... - zaczął Utrata, dokończył Iggis.
- To mogło tam przetrwać wszystko - krasnolud znów szarpał się za brodę. - Tutejsi dużo chowają w pieprzonych piwnicach.
- No właśnie - zgodziła się ochoczo - Skoro już nadużyliśmy gościnności i włamaliśmy się tutaj, może należałoby też sprawdzić, co znajduje się po drugiej stronie tunelu? W pomieszczeniu,do którego dotarłyśmy z Jitką, była klapa w suficie, ale nie miałyśmy dość siły, by ją otworzyć. Coś ją blokowało od góry.
- Noc idzie, panienko... - Jan spojrzał na nią z pewnym niepokojem.
- Może te babe z wysp i elfa przekonać. Klape by otworzyć się dało, nawet jak przygruzowana - powiedział Larn, kręcąc głową. - Ale ten tu ma rację, noc idzie. Obrócić w obie strony, otworzyć klapy i sprawdzić co tam siedzi nie zdążym za dnia.

Zbliżająca się zmierzch był argumentem nie do zbicia. Zresztą jakiekolwiek dalsze dyskusje przerwał dobiegający z piwnicy krzyk. Zgromadzeni w tajemniczej pracowni poczęli się kierować ku wyjściu ciekawi tego kto i dlaczego tak jadaczkę rozdziera. Lola wyszła jako ostatnia. Korzystając w powstałego zamieszania, postanowiła stać się nową, szczęśliwą właścicielką pięknego fletu. Hrupom i tak się już raczej miał na nic nie zdać, zresztą wątpiła, by którekolwiek z nich miało talent muzyczny. A nawet jeśli… no cóż, każdy miał jakieś wady. Wadą Loli było przywiązanie do dóbr doczesnych, czasami nawet cudzych.

Wychodząc do wypełnionego węglem przejścia, dziewczyna schowała instrument za pazuchę. Mogło by to źle wyglądać, gdyby ktoś ją z nim przyuważył. A zamierzała z niego zrobić już wkrótce użytek. Miała bowiem pewne podejrzenia co do jego przeznaczenia.

Podczas gdy Macha wyszła na zewnątrz, a krasnoludy sposobiły się do udawania, że noszą węgiel, Lola cofnęła się nieco wgłąb podziemnego korytarza. Potrzebowała jedynie chwili prywatności, by sprawdzić swoją teorię. Wyczekawszy na moment, gdy akurat nikogo w piwnicy nie będzie, wyciągnęła zdobyczny flet i zagrała na nim kilka dzięków. Ku jej wielkiemu zaskoczeniu i zawodowi nie stało się absolutnie nic. To znaczy flet, jak na instrument przystało, wydał z siebie dzięki. Można nawet powiedzieć, że brzmiał pięknie i niewiarygodne wręcz czysto, niczym śpiew ptaków. Ale poza tym nie stało się nic. Zimorodek, którego spodziewała się wezwać muzykantka nie zareagował. Flet, choć piękny, wydawał się być najzwyklejszą w świecie piszczałką.

 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 22-05-2016, 15:57   #94
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Amulet drżał. Wąż zasyczał, a ziarenka ziemi poruszyły w jakimś własnym tańcu. Niczym wzbudzone dalekim trzęsieniem ziemi, którego echo docierało w to miejsce jako słaba fala, niedostrzegalna dla nikogo i niczego oprócz tych małych drobinek. Ból przyszedł nagle, jak sztylet wbity w serce. Żar palił zaciśnięte na symbolu natury palce. Geas stawiał opór, rzucając Machę na kolana. Miała wrażenie, że świat się wali, wiruje i drży jednocześnie, a po niebie przetacza się najgwałtowniejsza burza, jaka kiedykolwiek nawiedziła świat.

I głos. Ostatnie tchnienie, ostatni krzyk. Wwiercił się głęboko w mózg i tam został.
Amulet wybuchł, raniąc nagie ciało druidki. Odłamki małe niczym pył rozprysły się po okolicy. Wciągnęła kilka z nich oddechem. Na dłoniach pojawiły się bąble od oparzeń i znikły chwilę potem. Poczuła coś, czego nie czuła od dawna. Mrowienie, siłę, więź z otaczającym światem. Sięgnęła po to, sięgnęła i przeraziła się. Czerpała z ziemi, powietrza i nawet ciepła pozostawionego po rozgrzanym amulecie. I z siebie. Była z tym nierozerwalnie związana, z całym tym światem. Chcąc coś od niego, musiała dać coś z siebie. Pragnąc pomóc, musiała coś poświęcić. Być może wszystko.

Geas zniknął.

Lecz nie zostawił jej wolnej. Cichy krzyk, uporczywe wołanie straciło na mocy, lecz ciągle słyszała je z tyłu głowy, kiedy tylko wokół nikły inne dźwięki. Wiedziała też, że każde sięgnięcie osłabi ją samą. Skróci życie o kilka minut, godzin, dni, może i lat. Nadęta wywłoka zrobiła to celowo. Macha była pewna. Co się jednak stało, nie odstanie. Zimno wróciło, przenikając nagie ciało i zmuszając do ubrania się. Czuła się silniejsza, rany przestały tak boleć i ograniczać, choć nie zniknęły tak jak bąble na palcach.

Kiedy wyszła, na zewnątrz było już całkiem ciemno. Rozpalano ognie. Deszcz ani śnieg nie padały, dzięki czemu ponownie ludzie rozświetlili Złotnicę. Na zewnątrz jednakże nie było prawie nikogo. Pod butami zgrzytał śnieg, obwieszczając, że po zachodzie słońca mróz wrócił raz jeszcze, nie pozwalając się przegnać zupełnie. Odeszła może dziesięć kroków od dworku, kiedy jej oczy wyłowiły ruch. Od strony palisady coś przesadziło murek i znalazło się w zasięgu palącego się tu ognia. Ciągle dało się rozpoznać rysy. Włosy częściowo wypadły, twarz miała wyraz skrzywiony i upiorny, resztka zbroi i ubrania wisiała w strzępach. Z rękawów wystawały blade dłonie o palcach zakończonych długimi pazurami. Oczy jarzyły się czerwienią i furią.
Stał przed nią Brynden. To co kiedyś nim było.
Już szykował się do skoku, kiedy jakaś resztka jego człowieczeństwa rozpoznała druidkę. Zawahał się.


Stary Słomka wydawał się teraz jeszcze starszy niż zwykle. Przygarbił się, oczy mu zgasły, a przeżyte lata uderzyły jego ciało mocniej niż wcześniej. Pokiwał głową na słowa Katala, siadając ciężko na krzywym zydlu. Przez moment nic nie mówił. Przetrawiał propozycję, aż wreszcie westchnął ciężko.
- Wierzę, żeś dobry, elfie. Ludzi jednak nie rozumiesz. Tutejszych ludzi - westchnął raz jeszcze. - Nie sądzę, byś bez powodu tak gadał. Ja córkę i żonę z tobą zostawić mogę. Ale nasza rola to przy Hrupach stać. Bo jak ich nie będzie, to nic nie będzie. Sam wiesz, że my stare niewinne tośmy nie są. I innych nie przekonam. Połowa zostanie we swoich chałupach, a połowa we dworze zemrze? Toż sąsiedzi i kumy. Zostawić ich nie mogę, nawet jak chodzę ledwo. Ale Magdę moją wam zostawię. Oko na nią miejcie. Jak źle będzie, to do Hołopola odprowadźcie, tam w karczmie "Pod Pienistym" mój wuj daleki, może ją przyjmie. Żona sama zdecyduje. Obiecacie mi to, panie Katal?

Ciemno zrobiło jak gdyby nagle, szczególnie dla tych, co wczesny wieczór w piwnicy przesiedzieli, mur rozbijając. Ognie we wsi się już paliły, ludzie robili co mogli, łącznie z barykadowaniem własnych chałup. Sołtys dyrygował, pod nieobecność Hrupów to jemu ta rola przypadła. Wykopano wielkie doły za bramami, wypełniono czym się dało - na czele z zaostrzonymi kołkami, a zaraz za nimi ostrokół przygotowano. Wilki w przeciwieństwie do potworów, były tu zagrożeniem znanym i chłopy ze Złotnicy walczyć z nimi zamierzali. Że to nie same wilki i coś nimi kierowało? Te myśli lepiej było zamieść gdzieś daleko i sobie o tym nie przypominać. O życie walczyli i na pomoc nie czekali. Tak to już bywało na końcu świata. Gdzieś na dość pogodnym niebie przetoczył się nagle suchy grom, a ziemia zatrzęsła niespodziewanie, wywołując komentarze i pośpiech.

Lola znajdowała się już w tym czasie w karczmie, zawiedziona brakiem niezwykłych mocy fletu. Przynajmniej tak oczywistych, bowiem Zimorodek znowu gdzieś zniknął, jak zawsze nie wiadomo kiedy. Muzyka, choć piękna, nie przywołała go. Czy to był przypadek, że trubadurka zobaczyła skaczące po jednym z dachów cztery wróble? Pewnie tak. Może Macha potrafiłaby więcej o instrumencie powiedzieć, ale jej we wspólnej sali nie było. Oprócz Słomków nikogo miejscowego nie było. W rogu siedziała para z południowych krain, w towarzystwie ponurego zbrojnego i jego niedużej podopiecznej w kapturze. Rozmawiali o czymś cicho, pewnie o wydostaniu się z tego miejsca zaraz skoro świt. Zawitał tu też Utrata ze zbrojnymi, był też elf, właśnie wychodzący z zaplecza.

Wtedy do środka władowała się kompania krasnoludów, z Vimme na czele. Prowadzili Jitkę. Larn zauważył Katala i machnął na niego ręką, drugą ciągnąc zaskoczoną Lolę do stolika Utraty.
- Panie elf, Macha kazała rzec, cośmy w piwnicach znaleźli, boś się tam nie zjawił - pokrótce i cicho opowiedział o znaleziskach, nie opuszczając fragmentów z dziennika. - Tak żeśmy wykoncypowali, że ta wiedźmia baba, co na Hrupów urok rzuciła, a tego dużego porwała, to nie odpuści póki krwi nie upuści. Czy Hrupom tylko, to my ryzykować nie chcemy. Tam tunel jest, i drzwi solidne. Zamknąć się można, noc przeczekać i za dnia nogę dać. Co myślicie? - zapytał, spoglądając po wszystkich. Zza baru obserwowała ich Magda, choć ze spuszczoną głową, wystrachana wyraźnie. Mimo cichej rozmowy zwrócili też uwagę czwórki z kąta, z ponurakiem na czele. Stary Słomka wyszedł, elf spodziewał się, że z resztą wsi chce się rozmówić.

Na zewnątrz ciemno już było i ludzie gromadzili się w grupę, z pochodniami, włóczniami, widłami i łukami. Atak mógł nastąpić w każdej chwili.

 
Sekal jest offline  
Stary 13-06-2016, 11:51   #95
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Macha spojrzała w odmienioną twarz zbrojnego i zawahała się także. Coś, urok wiedźmy lub przekleństwo, przedzierzgnęło go w istotę podobną wampirom, coś, to samo, co spotkało młodego Rybaka... Tyle że druidka miała oczy i nie mogła nie widzieć, że sprawy nie zaszły jeszcze daleko. Że jest jakaś, może mała, ale jest – szansa na to, że zmianę można cofnąć, że można z Bryndena zawrócić z drogi i odmienić z powrotem w śmiertelnika. Choćby i wbrew jego woli, to, czym się stawał, na pewno nie poddałoby się pokornie zabiegom...

Pomyślała, że jeszcze może go odzyskać dla siebie, bo to się nie może przecież tak skończyć. Starzy Rybakowie karmiący się złudnymi nadziejami stanęli jej przed oczami jak żywi, ale inaczej nie potrafiła. Sięgnęła do połaci śniegu wokół i nocnego nieba nad swoją głową. Mróz stężał w jednej chwili. Drobinki powietrza zdawały się trzeszczeć na powietrzu, zamieniając w płatki śniegu. Macha poczuła, jak ciepło ucieka z niej samej, kiedy moc karmiła się życiową siłą druidki. Przerwała bezruch, wykonując niezbędne gesty i ruchy i to wystarczyło. Brynden rzucił się do przodu, pokonując ostatnie fragmenty głębokiego śniegu i wypadając na odśnieżony kawałek przed dworkiem. Skoczył z sykiem, jakże mało ludzkim. Jego blada, okrwawiona twarz skupiła się na kobiecie, która w tym momencie wyzwoliła magię, nie mogąc już dłużej czekać. Warstwa szronu i lodu pokryła na wpół zdziczałego, przemieniającego się w bestię człowieka.

Ale to było za mało. Zatrzymała go jedynie na krótką chwilę, kiedy zwalił się na ziemię. Jego członki miały w sobie o wiele więcej siły, niż podpowiadał rozsądek. Strzaskały lód. Brynden znów wstawał. I to, co się tak nie mogło skończyć, oczywiście właśnie tak się skończyć musiało. Bo życie i śmierć, zwłaszcza na zapomnianym przez ludzi i bogów końcu świata, to nie wyspiarska saga ani nie bajka dla grzecznych dziewczynek. Macha skoczyła do przodu, ten jeden krok, który ją dzielił od tego, co czarami z Bryndena ulepiła wiedźma. Uderzyła ostrzem magowskiej lagi, z całej siły, oburącz i od góry, by wstającego do ziemi przyszpilić jak naturalista motyla do ramki z korka.

Bajka musiała jeszcze chwilę potrwać, bo przebudzona bestia okazała się też szybsza od druidki. Srebrne ostrze otarło się o skórę odskakującego z nienaturalną szybkością nie-Bryndena. Z jego ust wydobył się syk, powietrze wypełniła mgiełka jak po gorącej wodzie wylanej na śnieg, a szponiasta łapa wykonała cios na odlew. Machę aż zamroczyło, siła uderzenia dorównywała okutemu w stal drągowi. Z trudem utrzymała w rękach broń, cofając się o dwa kroki. Ktoś pojawił się w drzwiach i z ust tej osoby wydobył się wysoki piskokrzyk, odwracając na chwilę uwagę stworzenia. Przemieniony ciągle zachowywał resztki człowieczeństwa, nie potrafiąc w pełni skupić się na mordowaniu. Aż głód nie wchłonie każdej cząstki tego, kim kiedyś był.

Czymkolwiek się stawał, zdawało się, nadal musiał używać martwych oczu… Ślepy stanie się mniej groźny. Kulę pełgających płomieni zaczęła kleić już gdy zmusił ją do odstąpienia w tył. Miała z czego. Tu i ówdzie paliły się żagwie. W domostwach palenisk bnie wygaszano właściwie nigdy. Spięła się w sobie, by za zaraz za gorącem i płomieniem poszedł cios. Ciepła było niewiele, lecz to co ściągnęła ku sobie, wbrew wewnętrznemu i bolesnemu protestowi ciała, wystarczyło, aby przeciwnik co spinał się już do skoku na nowy cel, warknął i odstąpił o krok. Szponiastymi łapami sięgając do oczu sam się wystawił i tym razem jego szybkość na nic się nie zdała. Zawieszony w połowie między człekiem a bestią, został przebity srebrnym ostrzem. Krzyknął przeraźliwie i skoczył w tył. Syk i dym, smród gnijącego ciała, wypełniły powietrze w miejscu, gdzie stał. Ślepy i ranny odwrócił się i zataczając zaczął uciekać.

Skoczyła za nim, by ciosem w plecy - może i niehonorowym, ale kto tu o honor dbał na tym końcu świata - spróbować go obalić. Po wydarzeniach na żalniku wiedziała już, że z bestią niedobitą raz a dobrze potem są tylko kłopoty. Wiedziała też, że lat życia może jej zbraknąć na kolejne wspierane magią starcie z tym samym przeciwnikiem… Liczyła, że wiedźmie sił lub środków zbraknie na kolejnego. Zdążyła. Ostrze przebiło plecy targanego wątpliwościami stworzenia. Resztki Bryndena musiały umrzeć wraz z tym ciosem. Syk wypełnił powietrze, a potem ryk - odzywała się już wyłącznie zaklęta w tym ciele bestia, nienaturalne wynaturzenie tego świata. Wróg upadł w śnieg, a do jego ryku dołączył krzyk przerażenia od strony drzwi.

Macha zwyciężyła… ale czuła się zmęczona i obolała, również od wewnątrz. W głowie łupał tępy bólu, wnętrzności splatały się w tysiąc supłów. W stawach rwało... i choć na smagłych dłoniach nie przybyło bruzd, palce gięły się z trudem i bólem, w nadgarstkach trzeszczało, a wokół stawów pojawiła się lekka opuchlizna, na pewno nie mrozem spowodowana. Macha posunęła się w latach. Czy tak była w stanie stawić czoła prawdziwemu zagrożeniu? Oczywiście, że nie... Zamierzała najpierw walnąć sobie coś siarczystego dla kurażu.

Załomotała magowskim kosturem w drzwi sąsiedniej chaty, tej, w której ktoś krzyczał, gdy pojawił się stwór. Pukała długo i mocno, dopóki jej nie otworzono.
- Pled jaki dajcie czy inną szmatę – burknęła w kmiece oblicze.
Otrzymanym skrawkiem materii przykryła nieruchomy zezwłok stwora. Odwróciła go przedtem na wznak, spojrzała w odmienioną twarz... powieki by przymknęła zmarłemu, ale je sama spaliła do korzeni.
- Poczekaj na mnie, wojaku. Chyba nam droga w tym samym kierunku wypada – rzekła i podniosła się ciężko. Coś strzyknęło jej w kolanach. Ruszyła dziarskim krokiem, ignorując ból.

Chwilę później siedziała w karczmie, grzejąc kości zewnętrznie – od kominka i wewnętrznie – przepalanką. Łapacza gładziła po łbie pobliźnionym, ale gdy już popiła zioła na ból gorzałą i potoczyła się do wyjścia, nakazała psu zostać.

Do dworu wparowała jakby do własnej chaty rybackiej wchodziła. Zamierzała jeszcze o Ozę zapytać, bo może i zielarka coś lepszego na dolegliwości gryzącego ciało czasu miała w swoich zapasach niż będąca wiecznie w drodze druidka. Potem zamierzała ulokować się w ciemnym kątku przy zejściu do podziemi, zawinąć w pled i zdrzemnąć, w oczekiwaniu na to, co nieuchronnie przyniesie noc.

 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 13-06-2016 o 13:58.
Asenat jest offline  
Stary 20-06-2016, 01:01   #96
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Pytanie krasnoluda zawisło w powietrzu. Po kilku chwilach Katal odpowiedział na nie.
- Może lepiej trzymać się z dala od Hrupów, ich piwnic i ich klątwy. - rzekł i rozejrzał się po karczmie. - Kto wie czy tu nie jest bezpieczniej…
- Na dwoje babka wróżyła - mruknął Larn, a Utrata odwrócił zmieszany głowę. Jitka w końcu była praktycznie tuż obok. - Ta klątwa ofiar może nie wybierać, a wejście solidne, bronić łatwo. Jak do tych na górze wlezie, to nas może ominie.
Krasnolud jak to krasnolud, w tego typu miejscach widział się bezpieczniejszym niż w innych. Reszta krótkonogich kiwała na to głowami.
- Skąd pewność, że to co się dzieje dotyczy wszystkich z rodu Hrupów? - spytał cicho Jan, bez patrzenia w stronę Katala.
- Zróbcie jak uważacie. - rzekł elf krasnoludowi. - Nikt wam za złe żadnej decyzji mieć nie może, ani wymagać innej. Już zrobliście więcej niźli winniście. Ja zostanę na górze.
- Twoja wola, elfie - Larn skinął głową i uścisnął dłoń Katala. Oni podjęli inną decyzję, zgodnie z predyspozycjami bezpieczniej czując się pod ziemią. Brodacze popatrzyli jeszcze po innych i bez ociągania ruszyli do wyjścia. Jan się zawahał, zawieszając spojrzenie na Jitce. Lola się nie odzywała.
- No właśnie, skąd pewność, że klątwa dotyczy wszystkich z rodu Hrupów - muzykantka powtórzyła pytanie Jana. W jej głosie słychać było coś dziwnego, coś jakby strach kiepsko skrywany pod ciekawością. - I jeśli nie w piwnicy, to gdzie zamierzasz spędzić najbliższą noc - zagadnęła do elfa.
- Tutaj. - odrzekł krótko.
- A my co robimy, panie Janie - zagadnęła dziewczyna szlachcica. Nie lubiła podejmować decyzji, nie lubiła odpowiedzialności, wolała zrzucić jej ciężar na innych i zdawać się na cudzy osąd.
- Nie mi się mierzyć z tym złem co tu szaleje... - westchnął Utrata wahając się i wyglądając jakby on też nie lubił podejmować decyzji. - Propozycja krasnoluda wydawała się dobra, tam w razie co bronić się też idzie. Tylko pannę Jitkę bym zabrał, ona za młoda, aby wiele lat temu tu nagrzeszyć…
- Tak zróbmy - Lola kiwnęła głową zgadzając się.

Zanim zdążyli krzyk przeciął krystalicznie czyste powietrze. Ludzie stojący przed karczmą rzucili się hurmem, ale okazało się, że tę pierwszą nieprzyjemność nocy wyjaśniła już Macha. Niewiele komukolwiek wyjaśniała, ale leżący w śniegu trup był ciągle łatwo rozpoznawalny dla tych, którzy zdążyli wcześniej przyjrzeć się Bryndenowi.


Krasnoludy ze swoim planem nie obnosiły się publicznie. Zebrały swoje rzeczy, rannego i razem z tymi klamotami zaczęły barykadować przejście. Nagromadziły też wystarczająco dużo światła, aby nie trzeba było siedzieć w całkowitych ciemnościach. Larn ani myślał ryzykować życia w takiej kruchej karczmie, jaką wybrał elf. Ostatecznie pod ziemią znalazła się cała grupa Vimmego, Utrata i jego dwóch ochroniarzy, Lola i Jitka oraz kilka kobiet i trochę liczniejsza od nich gromadka dzieci - zebranych głównie z głównej sali dworku, gdzie ciągle gromadziła się duża ich ilość. Rozbici wieśniacy nie mieli pojęcia co czynić, bo nie było przywódcy, którego byliby w stanie posłuchać.
I którego rady byłyby mądre.

Czas mijał powoli. Ci nieliczni, którzy potrafili spać w takich warunkach i stresie czynili to. Korytarz był jednak niewygodny i nierówny, a łóżek ani nawet posłań nikt tu nie przyniósł. Nie było czasu, bo kiedy schodzili do tunelu, na dworze dawno już było ciemno. Lola i tak wiedziała, że nie dałaby rady spać. Napięcie było wyczuwalne i jeszcze pogłębiło się, kiedy sekretne drzwi zamknęły się za nimi, a krasnoludy napięły dwie solidne kusze.
- Szczać w głębi korytarza - zarządził Larn.
I czekali.

Nic nie było słychać, nic nie było widać. Panna Merritt nie potrafiła określić ile godzin minęło, bo przecież musiały być to godziny, nieprawdaż? Kilkoro dzieci kwiliło, szlochała też jedna z kobiet, ale nic więcej się nie działo. Aż do momentu, w którym siedząca do tej pory na ziemi z podwiniętymi nogami Jitka wstała nagle i zanim ktoś ją powstrzymał, podeszła do dźwigni otwierającej przejście i pociągnęła za nią. Ściana zachrobotała, zaczynając się otwierać. Dopiero wtedy Regan złapał ją za rękę.
- Co ty wyprawiasz, dziewko?!
- Puść mnie! - dziewczyna szarpnęła się. - Muszę wyjść na zewnątrz!


Macha została sama. Nikt jej nie niepokoił, a okowita i maści spotkanej gdzieś w przelocie Ozy szybko utuliły ją do snu, pomimo niewygodnej pozycji i miejsca słabo nadającego się na nocleg. Ból po zaczerpnięciu mocy złagodniał, szybko tracąc na sile, ale pozostawiając bardzo wyraziste wspomnienie nie tylko w głowie druidki. Bardziej intensywne niż fakt, że została sama i zamierza stanąć w obronie wsi. Miejsca, któremu nic nie zawdzięczała. Krasnoludy i trochę innych schroniło się w tajnym tunelu. Katal i reszta obcych w Złotnicy przybyszów pozostała w karczmie. I tylko najstarsi wieśniacy ciągle palili ognie i pełnili wartę przed wejściem.

Nie była pewna, co ją obudziło.
Zaraz po otworzeniu oczu do świadomości dotarły cztery fakty.
Była trzeźwa, ślad po alkoholu przeminął całkowicie, jakby wchłonęła go z siebie z niewiarygodnym pragnieniem posiadania. Fałszywa ściana w piwnicy chrobotała, wydając z siebie dokładnie ten dźwięk, jaki towarzyszył jej przesuwaniu. Na górze, w oddali - ale ciągle we dworze jak sądziła - ktoś krzyczał. Mężczyzna. Sobeslav?

A na koniec poczuła mrowienie na skórze. Włoski na przedramionach stanęły dęba, a w żołądku coś wyżerało dziurę. Ktoś korzystał z magii, choć nie sama Macha była jej obiektem.


Karczma została przygotowana na noc niczym twierdza do obrony przez zbliżającym się oblężeniem. Zamknięto okiennice i zabarykadowano drzwi. Nawet ogień w kominku jakby słabiej płonął. Para z dalekich krain i milczący mężczyzna wraz ze swoją "podopieczną" udali się na górę, do swoich pokoi. Stara Słomkowa siedziała w izbie na zapleczu i głośno modły składała, jakby święcie wierząc, że to coś pomoże. Mirko tak jak mówił, wyszedł na zewnątrz i gdzieś we wsi z widłami czekał na przyjście wilków czy inkszych potworów. Te pierwsze wyły, ale dalej, poza palisadą i tej nocy nie wydawało się, że przybędą w takiej ilości jak poprzednio. O ile w ogóle.
Katalowi dotrzymywała towarzystwa jedynie córka gospodarzy, w elfie wypatrując swojego bezpieczeństwa. Ah, jakże dziwne wyobrażenia krążyły w młodych głowach.

Przez kilka godzin panował niczym niewzruszony spokój. Nikt nie atakował wioski, przynajmniej sądząc po braku zwiastujących to odgłosów. Magda nawet przysnęła na trochę, wtulona w komin, z miną sugerującą, że wolałaby w Katala. Powoli mijała północ, a kiedy przeminęła, ktoś mógłby nawet pomyśleć, że tym razem jednak nic się nie wydarzy. Stara Słomkowa zachrapała głośniej, ale to nagłe poruszenie na piętrze zwróciło uwagę elfa. Kroki, a potem zduszony krzyk.
I chwilę później znacznie głośniejszy kobiecy pisk, połączony z głuchym uderzeniem czegoś ciężkiego o drewno. I męski głos wołający z obcym akcentem.
- Co się stało?!
I drzwi otwierane z impetem i trzaskiem walące w ścianę.

 
Sekal jest offline  
Stary 11-07-2016, 13:31   #97
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
A tak nie chciała walczyć na trzeźwo o tę dziurę na końcu świata, z której złoto uciekło. Takich rzeczy wyspiarze po prostu nie robią, to wbrew tradycji. Masz ci los, jednak będzie musiała...

Wsparła się o magowską laskę i ruszyła biegiem w górę schodów, potem w mały korytarzyk. Za krzykiem jaśnie dziedzica tego całego bogactwa i żywiny do ziemi przypisanej. Nikt jej nie zatrzymywał. Ani na dole, gdzie kilka przestraszonych twarzy obróciło się za nią, ani na schodach czy na samej górze. Tym razem przejście do komnat Hrupów było otwarte, a w drzwiach pokoju naprzeciwko stał Sobeslav, trzymany przez ochroniarza – tego samego, który nie pozwolił im wcześniej wejść. Młody hrabia rzucał się i krzyczał, wrzeszczał wręcz, tocząc pianę z pyska i szaleńczo uderzając kończynami próbował wyrwać się z uścisku. W głębi pomieszczenia Macha dojrzała jeszcze Ohlavę i Ozę, patrzącą na tę scenę z przerażeniem.

– Trzymaj go, trzymaj, nie puszczaj! – ryknęła Macha w pierwszym, idiotycznym odruchu, nie bacząc na to, że rozkazywać Petrowi to ona sobie może, a do tego rozkaz ten jest całkowicie zbędny. Ale przypomniała sobie o starszych włościanach na dole. – Ludzie! Dziedzica ratować!

Dziedzic dziedzicem, ale przerażenie swoją drogą. Zresztą w tym zwierzęcym jazgodzie jaki z siebie wydawał Sobeslav i tak niewiele było słychać. Macha zebrała się w sobie i sięgnęła do innych zasobów, czując jak znowu wyrywa coś z siebie. Druidzka magia popłynęła w kierunku Hrupa, zamieniając jego członki w niezginalne i ciężkie niczym kłody drewna. W wyglądzie ich nie zmieniło się wiele, ale nagle nawet podniesienie nogi stało się ogromnym problemem – za to dla Petra utrzymanie Sobeslava stało się wreszcie wykonalne. Nawet zaczął wciągać go spowrotem do komnaty. Dziedzic mógł jednak ciągle wyć niczym opętany i rozrywany na strzępy jednocześnie.

– Nagle zaczął wyć, rzucił się na mnie, a potem do drzwi! – przekrzykiwała ten jazgot Ohlava, trzymając się za potężnego siniaka na lewej stronie twarzy.
Macha, ignorując tymczasem hrabinę, do gwaru dodała i swoją cegiełkę, odrzucając laskę i z jękiem wysiłku podnosząc Sobeslava za nogi.
– Na łóżko z nim! Skrępować trzeba! Opętało go. Ludzieeeee! – wrzasnęła na dół do włościan Hrupowych. – Powrozów przynieście, jeno grubych!
Sama złapała tłukącą na oślep ręce dziedzica za nadgarstki.
– A gdzie tobie śpieszno, brateńku?
Nie żeby liczyła na jakąś sensowną pogawędkę… Ot, dla zabicia czasu, zanim go do drążków łoża z baldachimem przykrępują jak południową odaliskę. Z tak nieruchawymi kończynami, choć Macha stwierdzała, że na pewno też znacznie cięższymi, Sobeslav nie był w stanie uciec. Ohlava wyglądała na spanikowaną, ale Oza rzuciła im jakieś ubrania, które od biedy także mogły się nadać, a potem pobiegła w stronę schodów. Konkretów na dole słyszeć nie mogli, bo wycie Hrupa nasiliło się.

– AAAAAAAAAAAAAUUUUUIIIAAAAA!
Jedna przeciągła nuta kończąca się na krótki moment dla zaczerpnięcia oddechu. Przekrwione źrenice, nic niewidzące spojrzenie i grymas przemieniający całą twarz w paskudną, wykrzywioną maskę.
– UUUUMHHUUUUSSSSSSHHZZZZĘĘĘĘ! – nuta, zamieniająca się w charkot i jedno możliwe do wyłowienia słowo. Razem z Petrem przywiązali go do łóżka, ale szarpał się tak mocno, że ubrania mogły nie wytrzymać po tym, jak zaklęcie przestanie działać.
Macha, pomimo powagi sytuacji i uczucia, że sobie właśnie dziurę w piersi wyrąbała, a przez tę dziurę za świstem ucieka z niej życie, nie mogła obronić się przed nachalną myślą. Że ona też musi. Musi od dłuższego czasu, ale jakoś ani nikomu nie spieszno tego musu obsłużyć i zaspokoić, ani czas dobry, ani okoliczności, i wiecznie coś na przeszkodzie staje.
Sobesław wyrwał nadgarstek z jej uścisku, złapał ją za włosy i łupnął jej czołem o wezgłowie. Aż się Masze sufit rozmigotał wszystkimi gwiazdami, pod którymi żeglowała na północy i południu.

– Leż, kurwa! – warknęła, i dziedzicowi oddała. Pięścią między szalone, przekrwione oczy. Znalazła w tym niemało satysfakcji, może nie powinna.
Uderzenie weszło wyjątkowo soczyście. Aż pięść zabolała. A Sobeslav opadł bez przytomności na poduszki. Jego matka stała bez ruchu, miętosząc suknię. Petr otarł pot i krew z czoła i skinął krótko głową. Choć czuła też na sobie jego czujne spojrzenie.
Po schodach wchodziła na powrót Oza, ciągnąc za sobą dwie inne, niemłode kobiety. Mężczyzn i tak w środku dworku prawie nie było, więc zawsze coś. Tylko teraz i tak zapewne było to zbędne.
– Coś tam jest, na zewnątrz. Niemal to czuję – wyszeptała Ohlava.
Skinęła jej głową, że ona też. Chyba po raz pierwszy się w czymś zgodziły. Usiadła jak podcięta obok nieprzytomnego Sobeslawa.
– Coś, co używa magii. Zdaje się, że bardzo chciało twego syna. A on bardzo chciał iść. Dlatego nie powinien. Zwiążcie go mocno, kilka razy, zamknijcie gdzieś… nie może się wyrwać. Ten tego… a gdzie smarkula? – Nagle zauważyła brak młodej Hrupówny.

Jakby zaskoczona tym pytaniem Ohlava pokręciła głową. Oza też.
– Widziałam ją jak biegała na dole. Ostatni raz chyba razem z krasnoludami, oni zeszli do piwnicy – powiedziała jedna z przyprowadzonych przez zielarkę kobiet. Druidka potarła policzek. Jitka była poza jej zasięgiem. Ale w dobrym, choć niskim wzrostem towarzystwie.
Petr zajął się solidnym, ale i ostrożnym krępowaniem Hrupa. Druidzka magia ciągle jeszcze trochę działała i wygięcie oraz niepołamanie przy tym członków nieprzytomnego było dla zbrojnego trudne.
– Na nią też ta magia zadziała? Czuję jakby coś wzywało mnie przed dwór… – wyszeptała znowu hrabina. Obecne wydarzenia najwyraźniej wprowadziły ją w stan szoku.
– Waćpani zbyt wzburzona synowską chorobą – oznajmiła szybko Macha wstając gwałtownie. – Wy Petr coś czujecie?
Petr pokręcił przecząco głową, ale na wszelki wypadek zbliżył się do Ohlavy.
– Nie, to nie to – odparła kobieta. – To pojawiło się teraz. Może on to też czuł, ale znacznie, znacznie mocniej? Mi nietrudno się temu opierać.
– To niechaj się waćpani oprze – poleciła jej Macha sucho. – I syna pilnuje. Skrępujcie go mocno, najlepiej zabarykadujcie drzwi i okna. Nie pozwólcie się wyrwać.
Zajrzała jeszcze w przekrwione oczy Sobeslava. Nieprzyjemny to był widok, i szczeniak w swoim krótkim żywocie na pewno niczego nie uczynił, by sobie na to zasłużyć. Druidka westchnęła, sięgnęła po laskę i ruszyła do drzwi.
– Zostań – odparła na pytające spojrzenie zbrojnego. – To twój pan i pani, co nie? Ja tam państwa, na szczęście dla was, nie mam.

Wyszła przed dworek, śnieg chrzęścił pod podeszwami butów. Powinna zginąć za wielkiej wojny. Na lądzie, rozłupując nilfgaardzkie czaszki, czy na morzu, ścigając czarne statki wroga, zostać na zawsze młoda i pełna sił. Zamiast tego zdechnie na zasłanym zmrożonym kurzym gównem gumnie na końcu świata, z laską pogardzanych czarodziejów w garści. Zmarszczy się ze starości, zapadnie w sobie, połamie i narobi pod siebie, jak to się staruszkom zdarzało, a na koniec rozsypie w pył.

Miała nadzieję, że litościwie nikt nie ułoży o tym pieśni.

 
Asenat jest offline  
Stary 14-07-2016, 04:55   #98
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Wszyscy w karczmie Słomków pozamykali się w swych pokojach, kwaterach, miejscach, w których czuli się najbezpieczniej. Katal został na dole, w głównej izbie i towarzyszyła mu młodziutka karczmarka. Dziwiło elfa, że ludzie miast zjednoczyć się w kupie przeciw zdecydowali porozdzielać się, ale widać taka musiała być ich natura. Dźwięki dobiegające z góry wskazywały, że przemoc wdarła się do karczmy. Ktos kogoś uderzył. Ktoś upadł. Katal wyjął miecz z pochwy i cierpliwie stał na dole obserwując schody. Słomkówna przytuliła się do niego zestrachana, czego on nie przerywał. W końcu na dół zaczął schodzić z obnażonym mieczem łowca nagród. Oczu nie spuszczał z Katala, a biła z nich szaleństwo, którego wcześniej elf w nich nie widział. Nie zdziwiłby się, gdyby na górze siedziała na łożu czarownica cierpliwie czekająca na wyrżnięcie wszystkich przez jej nowego czempiona.

Mężczyzna szedł prosto na elfa, który pchnąwszy lekko Słomkównę, aby od niego odeszła, studiował każdy ruch przeciwnika. Tamten kopnął krzesło, które poszybowało ku elfowi, a potem przyspieszył wyprowadzając pierwsze pchnięcie. Katal przyjął stance obronną unikając i parując spadające ciosy. Cofał się krok za krokiem oceniając umiejętności człowieka. Szermierz był lepszy od elfa i miał dwie ręce. W stemplu elfa sterczał zamocowany łamacz i to nim, zamiast pierwszej okazji wyprowadzenia ciosu, próbował pozbawić przeciwnika oręża. Próba nie udała się i zaczynał czuć odniesione w tym starciu dwa cięcia przez pierś, które zaczynały o sobie przypominać rwącym bólem i upływającą z ciała krwią.

W tym czasie Magda stała schowana za barem i widząc przypartego do ściany elfa ciskała garncami i butelkami. Jedno z naczyń z brzękiem rozpiło się na głowie człowieka, na chwilę wytrącając z szaleńczych zapędów. Do tego stopnia wziął sobie do serca to uderzenie, że teraz niewiasta stała się jego pierwszym celem. Wściekle ruszył do baru z morderczą żądzą zemsty na Słomkównie próbującej umknąć na zaplecze.

Katal nim pozbierał się, wiedział, że stracił okazję do zadania ciosu w plecy dla odwracającego się człowieka. Zastanowił się jeszcze tylko moment ważąc wszystkie za i przeciw. Wiedząc, że nie doskoczy do tamtego, aby zdążyć przed skrzywdzeniem dziewczyny, rzucił mieczem w brutala. Oręż zorał plecy tamtemu i upadł na deski. Szaleństwo, które opanowało wojownika musiało mu z pewnością odjąć rozum, lecz czy to, że elf był już bez broni, czy po prostu wściekłość na tych, którzy rzucali w niego przedmiotami, zatrzymał się nim dotarł do Magdy i z powrotem runął na Katala.

Elf miał cztery noże, którymi umiał ciskać nad wyraz celnie. Pierwszy ugodził człowieka aż po rękojeść wbijając się w bark. Drugi zagłębił się w szyję tnąc tętnice. Trzeci nie zdążył poszybować, bo Katal zmuszony był do parowania łamaczem ciosu miecza. Udało się mu częściowo. Zatrzymał cios, lecz to jednak miecz połamał łamacz dotkliwie kalecząc zdrową rękę elfa. Gasnące szaleństwo w oczach napastnika rozpływało się wraz z ustępującym naporem ataku, bo siły ulatywały z człowieka wraz z tryskającą krwią z przebitej szyi.
Trup wojownika zaległ u stóp rannego elfa.

Katal usiadł przy stole i trzęsącą się, zalaną uchą dłonią, nalał sobie dymiącego ziółka z dzbana do kubka.
Córka z matką usiadły przy elfie, który oparł się barkiem z ścianę i spokojnie patrzył przez okno.

- Z torby mej Magdaleno wyjmij ten woreczek. Trzy listki tego… tak… tego… i to.. ymym… i ten korzeń… Skrusz liście, posiekaj resztę i zalej gorącą wodą. A ty matko rwij prześcieradła. Obwiążecie mnie te rany, to może krew całkiem ze mnie nie upłynie.

Potem poszli do piwnicy przez zaplecze i usiedli wszyscy w ciemności najdalszego kąta na ziemniakach, opatuleni w koce i owcze skóry, bo ziąb straszny był, aż dygotały zęby o siebie w wylęknionych gębach.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 15-07-2016, 12:19   #99
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację

Coś się kończy…

Strach otulił dworek niczym ciasna, niewidzialna pętla, ściskająca z całych sił za gardło. Ludzie truchleli po kątach, przerażone dzieci nie płakały, a kwiliły tylko, podświadomie starając się zachować ciszę. Głęboka czerń nocy miała zostać zapamiętana na długo. Być może na zawsze. Macha szła korytarzami, a ludzie ustępowali jej drogi. Większość, jak nie wszyscy, weszli do środka, nie mogąc zdzierżyć napięcia panującego na zewnątrz. Było inaczej. Nikt nie atakował, nikt nie krzyczał. Panowała tam niemal idealna cisza.
I wszyscy bali się znacznie bardziej niż hordy wilków. Nawet druidka.
Mimo to wyszła na zewnątrz, nauczona stawiać czoła wrogom.

Niewiele dalej w piwnicy Magda tuliła się do Katala, a jej matka przykrywała ich kocami, zamykając w środku ciasnego, klaustrofobicznego wnętrza. Żadna z kobiet nie wybierała się na górę sprawdzić czy ktoś tam przeżył atak szalonego zbrojnego. Oprócz zimna otulała ich cisza. Ból i zmęczenie wycisnęły z elfa resztę energii i osunął się w nieświadomość.
Cokolwiek miało się wydarzyć tej nocy, jego to już nie dotyczyło.

Podobnie zdawała się sądzić milcząca Lola. Krasnoludy bez pardonu zatrzymały młodą Hrupównę i nie pozwoliły jej powiedzieć nic więcej, kneblując i wiążąc. Przejście zostało zamknięte na nowo, a Jitka ostatecznie przestała się szarpać.
Tylko to coś, co miała w szeroko otwartych oczach…
Dobrze, że było na tyle ciemno, że nie widziały tego dzieci, a jedynie trubadurka i niscy brodacze o poważnych twarzach.


Stopy chrzęściły na zmrożonym śniegu. Całą okolicę pokrył szron. Oparły mu się tylko dwa ogniska, do których co jakiś czas podrzucano drewna, ale w przeciwieństwie do poprzedniej nocy nikt teraz przy nich nie stał. Oprócz Machy, wchodzącej w obręb światła z głową pełną wyobrażeń o własnej śmierci.
Niechybnej, rzekłby kto.
Co nią kierowało, spytałby inny. Czuła te ich spojrzenia na plecach. Nadziei, zdziwienia, strachu. Zamknęli drzwi. Może ktoś patrzył, ale nikt tak naprawdę nie chciał widzieć.

Wyczuła ją. Obecność, na dachu dworku.
Obecność na jej oczach uformowała się w humanoidalny, ukryty w cieniach kształt.
Spojrzały na siebie.

Potem wybuchły czary i ruch zbyt szybki, aby oko mogło nadążyć. Kimkolwiek była, stanowiła zagrożenie znacznie większe od innych, z którymi druidka mierzyła się w Złotnicy. A ona wyszła tu sama, bez przygotowania. Ból, zmęczenie, siła, moc, zimno, ciepło… wszystko zmieszało się w jedno, a fala zaklęć pochłonęła ich obie.
Czy to co widziała jako ostatnie to kolorowe pióra pikującego ptaka?
Czy zwyciężyła?
Czym było zwycięstwo wobec własnej śmierci?
Osunęła się w ciemność bez odpowiedzi na żadne z tych pytań.


Coś się zaczyna…

Lola wyszła na zewnątrz wczesnym rankiem, razem z krasnoludami. Jan zniknął gdzieś z Jitką, której oczy na powrót były normalne. Prawdopodobnie przekonywał ją do opuszczenia Złotnicy razem z nim. Pomimo tego czegoś, co krążyło nad rodem Hrupów wcale nie zrezygnował z wdzięków młodej dziewczyny. Panna Merritt natomiast musiała podjąć decyzję za samą siebie. Larn i jego kompania już gotowali się do wymarszu i choć zapraszali do wspólnej podróży, na nikogo nie zamierzali czekać. Nie dowiedziała się niczego z tego, czego szukała w tym odległym od cywilizacji, upiornym miejscu. Nie żeby szczególnie pytała. W końcu w dużej mierze pozwoliła, aby wydarzenia płynęły wokół niej. Zupełnie inaczej niż Macha, która stanęła niczym tama na tej rwącej rzece. Druidka zniknęła. Nikt nie potrafił dokładnie powiedzieć co się stało, oprócz tego, że wyszła na zewnątrz w środku nocy, a potem były czary, a na końcu cisza. Ludzie ze strachu bali się sprawdzać. Szybko też się rozniosło, że w karczmie obcy zamordował trójkę innych obcych, a potem sam zginął z ręki elfa, który sam został ciężko ranion.

Do Katala te wieści nie dotarły szybko. Ocknął się w łóżku, kiedy słońce wisiało już na niebie dość wysoko. Mróz zniknął, śnieg roztapiał się szybko a słoneczne promienie odrobinę rozpogadzały także ponure nastroje i rozpraszały część strachu. Magda powiedziała mu, że jest zbyt słaby na wyjazd ze Złotnicy. Rany podobno opatrzyła mu Oza, a na Machę już nie może liczyć, bo druidki już nie było. Został tylko wyjący i warczący na przemian pies, do którego wszyscy bali się podejść. Ból i słabość pozwoliły elfowi jedynie usiąść. Bez wątpienia znajdował się w łóżku Magdaleny, a cała rodzina Słomków kręciła się wokół niego. Nie zamierzali wyjeżdżać, chociaż mówili, że połowa wsi się zbiera do Hołopola. Niestety na wóz śniegu jeszcze było za dużo, a tylko na nim mógłby pojechać Katal. Szeptano jednak, że może to już, po wszystkim?

Macha obudziła się. To samo w sobie było zaskakujące. Sekundę później marzyła ponownie o powrocie w nieświadomość. Ból był niewiarygodny. Czuła się słaba jak nigdy. Leżała w ciemnym pomieszczeniu, z jednym, bardzo słabym źródłem światła gdzieś w głębi. Było cicho i zimno, a ona została przywiązana do bardzo niewygodnego łóżka. To wiązanie było zbędne, wiedziała, że nie dałaby rady się podnieść. Wzrok jej się zamglił, ale i tak dostrzegła jak bardzo pomarszczoną ma dłoń. Może metr od niej nieduży ptak latał wściekle wewnątrz drewnianej skrzynki, tłukąc skrzydłami.
- Możemy sobie pomóc - cichy, zimny kobiecy głos wypełnił pomieszczenie. Nie widziała jego źródła, ale wiedziała do kogo należy. - Wymykał mi się tak długo, ale teraz wystarczy twoja moc, aby zdjąć z niego zaklęcie. Wystarczy trochę krwi i dostanę się do środka… zakończę to i będę mogła odejść. I ty też. Uczynię cię znowu młodą i wolną…
Blada, piękna twarz zaczęła wychylać się z ciemności, nachylając nad druidką.
- Obie naprawimy wszelkie krzywdy, kiedy staniemy się sobie bliskie...



..::KONIEC::..
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172