Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-05-2016, 23:46   #115
Turin Turambar
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Dxun, mandaloriański przyczułek
Odprowadzało go dwóch żołnierzy. Pilot był trzecim. Mandalorianie korzystali z lekkie transportowca orbitalnego, który nie posiadał silników hipernapędu, ale do lotów z księżyca na planetę i z powrotem był idealny. Jon zapiął się pasami i wystartowali. Pozostanie mu dostać się na jeden z regularnych transportów na Coruscant. Droga do domu tym razem będzie prosta.
Start obserwował sam Mandalor Odnowiciel. Z założonymi na piersi rękami zamyślił się nad tym, na ile nadal mógł ufać Akademii Jedi. Mical był szpiegiem i na różne sposoby zabezpieczał swoich podopiecznych. Miał z nim umowę i zerwanie jej poprzez wysłanie tutaj jednego z swoich uczniów było dosyć głupie. Chciał mieć na niego jakiegoś haka? Wygnana Jedi mogła mu przecież dostarczyć kilka.
- Myślę, że nie ten Jedi nie stanowi zagrożenia dla naszego klanu. - odezwała się stojąca za jego plecami żołnierz, która wcześniej zindetyfikowała Jona. - Choć za młodego nie miał skrupółów w odebraniu życia. Może coś jest w opowieściach o Ciemnej Stronie Mocy...
Canderous Ordo ściągnął swój hełm. Rzadko to robił, gdyż miał problemy z oddychaniem niefiltrowanym powietrzem. Jego ciało było uzależnione od mechanicznego wspomagania.
- Jedi, Ciemna Strona Mocy... to wszystko prawda - powiedział to na głos. Istniała obietnica, nad którą nieustannie pracował. Choć on sam traktował to jak rozkaz. Rozkaz od największego z żyjących Rycerzów Jedi. Od mężczyzny z którym miał okazję walczyć zarówno ramię w ramię jak i przeciwko niemu. I zawsze będzie pod wrażeniem jego bezwględności i skuteczności na polu bitwy. Teraz czuł potrzebę by sobie o tym przypomnieć. O zagrożeniu, które czaiło się gdzieś w odległych krańcach Galaktyki. O zagrożeniu któremu stawić czoła wyruszył Revan.

Korelia, Tyrene, kosmoport
Kontrola lotów potwierdziła zgodę na start i Lekkoduch wzbił się w powietrze jednocześnie się odwracając. Ta jednostka miała wspaniały stosunek mocy do masy i niesamowitą zwrotność. Właśnie tutaj, gdzie go wyprodukowano doceniano takie szczegóły. Oprócz wielu możliwości dostosowania tego modelu do własnych potrzeb, to lekkie frachtowce typu XS uchodziły za praktycznie bezawaryjne.
I właśnie dlatego tak wielkim szokiem było to, co się wydarzyło kilkadziesiąt sekund później. Lekkoduch osiągał właśnie końcowe warstwy egzofery gdy w silnikach nastąpił nagły skok mocy. Bez przełożenia jej na wydech i schłodzenia reaktora wybuch nastąpił w ciagu zaledwie dwóch sekund. Frachtowiec rozpadł się na trzy większe i kilkadziesiąt mniejszych części. Wszystkie zaczęły spadać zamieniając się w płonące kule. Nikt nie mógł tego przeżyć.

Coruscant, sektor 9, kosmoport
Gdy Brock osiadł na lądowisku serce podeszło Kaylarze do gardła. Na szybko podejrzała sektory w których powinni znajdować się potencjalni snajperzy by ich zdjąć. I bez problemu doliczyła się trzech. Nie mogła przypuszczać ilu nie zauważyła. Wtedy też spostrzegła komandosa w strefie formacji defensywnej. Po chwili wyhaczyła jeszcze kilku. Wyglądało na to na operację przejęcia VIPa w sytuacji możliwego zagrożenia. Czyli jednak ktoś był po jej stronie. Znakiem zapytania nadal była obecność snajperów. Czyżby za chwilę miała się tu zacząć jatka? Z drugiej strony mógł to być jeden pełny oddział, a dowodzący Sandro po prostu nie wiedział czego się spodziewać i chciał się ubezpieczyć na każdą ewentualność?

Akademia Jedi, lądowisko
Wysiadł z taksówki i spojrzał na ten charakterystyczny budynek, od zawsze położony w cieniu Senatu. Wrócił do domu. Potwierdził datapadem transakcje z taksówką i ruszył w stronę wejścia. Wtedy znów Jon poczuł to samo co ongiś na Kessel. Gwałtownie się odwrócił, ale nie było żadnych szans na dostrzeżenie tajemniczego obserwatora. Mógł być w którymkolwiek z okolicznych drapaczy chmur z odpowiednim sprzętem do oglądania lądowiska z dystansu.
Z drugiej strony to wszystko mogło być po prostu paranoją spowodowaną działaniem w ukryciu przez dłuższy czas. Teraz pozostało udać się do Mistrza Jedi, zdać raport i… oczekiwać na dalszy przydział. Rycerze Jedi nie dostawali urlopów.

Transportowiec planetarny linia transstrefowa 382
Przekrój pasażerów w pełni oddawał multirasowość stolicy Republiki. Jednocześnie zmieniał się tak szybko, że trudno było to ocenić. Obywatele wracali do domów, inni wprost przeciwnie, udawali się dopiero na początek swojej zmiany. Ktoś wracał z zakupów, inny podróżował do rodziny lub w interesach. Zupełnie zwyczajny dzień.
Nie dla Zhar-kana. Trudno mu było ocenić, kiedy tak długo przebywał w gronie zupełnie obcych mu osób. Jego misje prawie zawsze były, nomen omen, solowe. Teraz mógł się przyjrzeć temu jak żyją zwykli mieszkańcy ekumenopolis. Nawet przypadkowo podsłuchał rozmowę trójki z nich, którzy podobnie jak on byli w dłuższej trasie.
- Mówię ci stary, brat Haggysha zapowiedział, że się będzie sądził. O tą dotację co mu obcięli, w końcu mu się należała! Trzy lata jechał na kredytach, żeby biznes rozkręcić. I co? Gówno! Mówiłem mu, że nie wkręci sie do handlu żarciem. Tam trzeba mieć znacznie większe plecy - perrorował czarnoskóry człowiek.
- Ta - przytaknął mu quarren. - Nie ma szans wbić się tak z ulicy. Albo cię ktoś poprze, albo masz naprawdę koszmarny kapitał. Trzeba by się Huttem urodzić.
- Hmpf - parksnął trzeci z nich, szarawy Rodianin. Musiał kiedyś przejść jakaś chorobę skóry, to nie był naturalny kolor tej rasy. - Nawet Huttowi dużo szans nie daję. Może na Odległych Rubieżach sobie działają, ale tutaj w stolicy jest za dużo twardych graczy. No i jak myślicie, dlaczego ciągle trzymają się z tymi Jedajami? Strażnicy pokoju psia ich mać! Tfu! Widzieliście jakiego co by na ulicy przeganiał złodzieji? Bo ja nie. A co chwilę któregoś jeszcze niedawno widać było w Senacie przy kanclerzu. Dopóki do niedawna się nie powycinali, hehehe...
- Ale wiesz, coś w tym jest - dodał quarren. - Pamiętam jak młody jeszcze byłem, na Mon Cala z ojcem byłem na zebraniu związku, bo nie godzili się na propozycje Calamari żeby przenieść produkcje na płytsze rejony, zresztą nieważne szczegóły. Wtedy też przybył jeden z nich, w tych szerokich szatach i zamknął się na dosłownie minutę rozmowy z prezesami związku i po chwili wszyscy wyszli szczęśliwi, że należy się zgodzić na warunki Calamari bez żadnych dodatkowych wniosków. I że mamy wrócić do domów zastanowić się nad naszym życiem. Wtedy nie rozumiałem, dlaczego ojciec taki wściekły był. A to po prostu zapłacili tym zapchlonym magikom, żeby użyli swoich sztuczek na prezesach!
- Poważnie? Oni tak potrafią? A skoczyć z mostu też ci każą? - czarnoskóry mężczyzna był zszokowany tymi wieściami
- Tego to nie wiem, ale jakbyś nawet się nie zgodził, to mają jeszcze inne środki perswazji. Bardziej letalny, o takie - Rodianin machnął ręką imitując buczenie miecza świetlnego. - Nie dziwota, że teraz znów inwestują w tą ich szkółkę obok Senatu. Zresztą...
- Co, oni to jeszcze finansują z budżetu? - quarren aż się zatrząsł. - O to kurwie syny! - pogroził ręką. - Tak mnie zastanawia, kto tam naprawdę siedzi u sterów. Skoro oni tak mogą w łbach mieszać, to kurde kto wie jak tam naprawdę jest...
- Nawet boję się o tym pomysleć, że to może być prawda. Tym bardziej, że to się nieźle zgrywa. Przecież po tych wszystkich wojnach, po krachach na giełdzie przez te braki w dostawach, ktoś powinien kurek przykręcić. A oni dalej się w naszej kasie pławią... - Rodianin założył ręce na piersi. - Ale mówię wam, że to się zmieni. Senator Regelt da im wszystkim w kość.
- Mówisz o tym, którego córka grała tą rycerz w tym serialu historycznym?
- Ten właśnie. A serial fajny, choć końcówka była nieco źle skończona. Ta czarodziejka na końcu w tej ostatniej walce powinna ich wszystkich spalić...
Rozmowa zeszła na zupełnie inny temat, którego Sola zupełnie nie pociągał. Miał jeszcze pół godziny drogi do celu.

Korriban, Dreshdae, kosmoport
Zbliżający się do statku Rodianin stanął jak wryty słysząc warkot uruchamianych silników. W zaskoczeniu zupełnie osłupiał, ale nie przeczuwał co go czeka. Przez jego głowę przebiegły myśli o jakimś automatycznym rozruchu w celu załadowania komory regeneracyjnej. W końcu widział jak nieśli rannego.
Dopiero gdy Rohen odwrócił dziób statku w kierunku przewodnika, ten zrozumiał swoje podejrzenie. Zdążył jeszcze podnieść ręce w geście poddania się kiedy padawan nacisnął spust.
Ciężkie myśliwce miały to do siebie, że nie zakładano iż będą walczyć z piechotą. Tam nie było lekkiego uzbrojenia. Po trafieniu turbolaserowym boltem z rodianina została przysłowiowa mokra plama z kawałkami ścięgien i kości.
Morlan mógł posadzić z powrotem statek na lądowisku i wrócić do oglądania relacji z potyczki z terentatekiem. Nie wyglądało to zbyt optymistycznie.

Ruiny akademii Sith
Po przejściu niezbyt szerokim korytarzem kilkunastu metrów, minięciu po drodze dwóch załomów znaleźli ich cel. Bestia rozmiarów dorastajacego rankora, tylko bogatsza o kilkanascie rogów i kostnych wypustek. Dawna sala treningowa służyła jej teraz za legowisko. Samo pomieszczenie było położone pół piętra poniżej poziomu korytarza, a prowadzące do niego schody były zniszczone.
Terentatek usłyszał lub wyczuł ich w momencie, w którym Martell stanął w progu pomieszczenia. W mgnieniu oka rzucił się na żołnierza, a wszystkiem towarzyszył głośny ryk.
Furia tego ataku zaskoczyła Aarona i choć trzymał palec na spuście to jego strzał był odrobinę spóźniony. Tymczasem bestia skoczyła w jego kierunku z wyciągniętymi pazurami, które wielkością przypominały wibroostrza. Na szczęście dla mężczyzny potwór przeliczył się w tym skoku i jeden krok w tył wystarczył by uniknąć rozpłatania o kilkanaście centymetrów. Kelevra i Strix za jego plecami również odruchowo się cofneli. Wdrapujący się do korytarza terentatek robił kolosalne wrażenie.
Martell miał teraz okazję na strzał z przyłożenia. Pozostało zachować zimne nerwy, przyłożyć działo do łba i strzelić. I właśnie to zrobił.
Pocisk z działa szturmowego potrafił za jednym trafieniem zniszczyć tarcze energetyczne i zabić trafionego w ciężkim pancerzu. To był największy kaliber jaki mogła przenosić piechota bez wsparcia mobilnego sprzętu. Nawet taka bestia, jak stworzony przy pomocy alchemii Sith terentatek nie mógł tego nie odczuć.
Aaron wypalił jej aż do kości spory kawał łba od skroni przez oczy na całą długość jego wielkiej paszczy. Te obrażenie nie były jednak śmiertelne. W spaźmie bólu i paniki potwór zaczął machać łapami na oślep. Trafił stojącego obok Martella w bok i dosłownie wbił go w ścianę. Szczęśliwie dla żołnierza nie oberwał szponami tylko wnętrzem łapy bestii. Skończyło się zapewne na złamaniu kilku żeber. Potwór zsunął się z powrotem do sali treningowej przy akompaniamencie strzelających do niego Strix i Kelevry. Bolty haratały jego nadpalone mięśnie i kości, ale również nie były mortalne.
- Kurwa mać - skwitowała to wszystko Strix. Terentatek miotał się po pomieszczeniu pod nimi rycząc z bólu. W tej chwili nie stanowił zagrożenia dla najemników, chyba, że zechcą po niego zejść. Martell wszak się do niczego nie nadawał. Żebra napieprzały jak jasna cholera, w ustach zbierała mu się krew, a on sam nadal tkwił w ścianie. Jego działo leżało obok. Nie wyglądało na uszkodzone.

Telos, ruiny opuszczonego kompleksu
Pół piętra zawaliło się grzebiąc pod gruzami droida HK-50. Ostatnim jego odruchem nim przepadł w niebyt było uchronienie od tego losu swej stwórczyni. I choć droid doskonale wiedział, że nastolatka w praktyce to go jedynie odbudowała i podrasowała to, ta jednostka, lubiła myśleć o pannie Hayes właśnie w tych kategoriach.
- Sarkastyczne stwierdzenie: Droidy nie mogą czegoś lubić. Droidy nie mają uczuć - syntetyczny głos rozszedł się echem po pustej hali. HK leżał plecami do góry i nie był w pełni sprawny. Prawdę mówiąc był bardziej niesprawny niż sprawny. Uszkodzone ramię, urwana dłoń lewej ręki, wyciek płynu hydraulicznego w korpusie, wyrwany kawał płyty pancerza, prawy optyk albo był uszkodzony, albo coś poszło na stykach,
- Ironiczne spostrzeżenie: Wspaniale - skomentował swój stan. Miejsce wydawało mu się znajome, ale przecież wszystkie hale produkcyjne wyglądały tak samo: prostokątne pomieszczenia z nitkami linii produkcyjnych. HK zakończył diagnostykę mającą na celu zdać mu pełen raport uszkodzeń. Wniosek z niej był jeden: ta jednostka powinna zostać wycofana z eksploatacji i dostarczona do serwisu w celu wykonania potrzebnych napraw.
- Sarkastyczne stwierdzenie: Jak dobrze, że mam obejścia blokad.
Droid pomimo jednoznaczności komunikatu zaczął podnosić się z podłogi. Uniósł głowę i spojrzał w górę. Dostrzegł tam właz, którym spadł do pomieszczenia. Był teraz zablokowany przez wielki kawał ściany czy podłogi, który jednocześnie nie pozwolił by nic więcej nie zleciało na HK. Wiedział on, że coś tak dużego mogłoby sprasować mu hardware i nie mógłby już więcej rozmyślać na tematy egzystencjalne.
Kolejne ostrzeżenie rozległo się w systemie droida. Niski poziom baterii.
Droid zabuczał niezrozumiale, ale nie zaprzestał swoich prób by stanąć na nogi. W końcu udało mu się wyprostować i mógł rozejrzeć się w koło. Na działającej na słowo honoru podczerwieni nie widział niczego żywego. Wyniki oględnego skanowania przestrzeni były co najmniej niemiarodajne. Pozostawał zwykły podgląd.
HK uniósł sprawną prawą rękę i uderzył jej dłonią o nie działający optyk.
- Stwierdzenie: Znacznie lepiej - powiedział ucieszony, że widzi już przestrzennie. Rozejrzał się, więc ponownie i na końcu hali dostrzegł drzwi. Pozostawało sprawdzić dokąd prowadzą.

Korelia, Coronet City, Ministerstwo Gospodarki, Wydział Stoczniowy
- Jest szef pewny?
- Nie mam żadnych wątpliwości! - minister uderzył pięścią w stół. - I nikt ich nie powinien mieć. Od tego zależy honor naszych inżynierów! Musimy za wszelką cenę dowiedzieć się, co się z tym XeSem stało! I potem puścić to w świat. Nasze statki nie wybuchają od tak! Tym bardziej na naszym niebie!

Coruscant, Akademia Jedi, główny hol
- Nie złapiesz mnie! - krzyknął może dziewięcioletni chłopiec w stroju ucznia. I raczej miał rację w tym co mówił. Jack miał naturalny talent do używania mocy przyspieszenia ruchów i nie tylko. Był najmłodszym z nowych padawanów, a Laurienn mogła podejrzewać, że też najbardziej uzdolnionym. Już od roku się uczył i był w dobrej komitywie z pozostałymi uczącymi się, ale jego ulubionym towarzyszem od razu stała się nowo przybyła Rycerz Jedi.
Mical przypomniał o jej nieodebranym tytule jeszcze podczas podróży powrotnej. To było też oficjalną wymówką dla której dziewczyna przybyła z powrotem do Akademii. Jej były Mistrz jeszcze chwilę czekał na powiedzenie prawdy reszcie członków Rady. W ten sposób Hayes mogła wrócić do swojego starego pokoju i przez ostatnie cztery dni poznawała i zabawiała nowych.
Teraz przystanęła zdyszana. Mały blondyn był już przy wyjściu i odwracał się w biegu by do niej pomachać. Zagapił się i wpadł na wchodzącego do środka najemnika.
Sol złapał chłopca i podniósł go. Trzymał go przez chwilę wpatrując się w stojącą kilkadziesiąt metrów dalej Lanę Derei, która miała być według oficjalnych komunikatów martwa. Kilka puzzli właśnie złożyło się w całość.
 
Turin Turambar jest offline