Lander nie wierzył własnym oczom, gdy Taler zdołał wyrwać łańcuchy z belki i zyskał możliwość swobodnego poruszania się. To oznaczało wolność... przynajmniej dla Talera. Na szczęście ten nie okazał się egoistą i nie uciekł, a po pozbyciu się łańcuchów zaczął uwalniać pozostałych.
Półelf nie zamierzał go ponaglać i cierpliwie czekał na swoją kolej. Był pewien, że w końcu i on zostanie uwolniony, a wolał, by to odbyło się jak najciszej. Okrzyki radości, lub wołanie "teraz uwolnij mnie!" mogły im na głowę ściągnąć tych łowców niewolników czy marynarzy, którzy przeżyli rozbicie statku. A mając za broń jedynie jeden łańcuch i gołe pięści mieli raczej małe szanse w starciu z nawet nieliczną, a uzbrojoną grupką.
Istniał cień szansy, że wrogowie znaleźli swój koniec w morskich otchłaniach, lecz lepiej było na to nie liczyć. Trzeba było uwolnić się po cichu, a potem znaleźć jakiś kawał drąga. No i, gdyby wrak okazał się pusty, ocalić, cokolwiek się da - jedzenie, ubranie...
Czekając na uwolnienie zamienił się w słuch, usiłując usłyszeć, czy ktoś się kręci koło statku lub na resztkach pokładu.
Gdy wreszcie i jego kajdany zniknęły, po cichu podszedł do prowadzącej na pokład schodni. Miał zamiar najpierw posłuchać, a potem, jeśli się uda, wyjrzeć na pokład.