Przebieranki cacanki... jemu wystarczy zgolić czub i zmyć farbę, a nikt go nie rozpozna. W sumie wtedy będzie mógł na łeb założyć hełm na przystało na krasnoludzkiego woja.
- Och mógłbym opowiadać wiele wiele... o ubitych bestiach, zatłuczonych ludziach, pogromach chaosytów, zielonoskórychy... Ale przypomina mi się jedna historia, skoro chcecie coś sprośnego o tym jak mnie próbowali elfi korsarze porwać. Tak się składa że zawędrowałem do Nordlandu. Pizga tam złem z północy dosłownie i w przenośni, bo to cały czas jakieś cholerstwo zza morza przypływa, nie mówiąc już o straszliwych, mroźnych wichurach. No i myślę sobie - hy... pewnie z morza wyłażą jakieś paskudztwa, które by można ubić. A i chaosytów się tam dużo kręci. Wtedy jeszcze szukałem zagłady to polazłem. No i pecha miałem bo pierwsza wyprawa na wybrzeże skończyła się tym, że w wiosze gdzie nocowałem, gdzie dibały mówio dobranoc, jatka straszna się urządziła. No normalnie to bym nie narzekał, bo by można było powalczyć, ale to się pojawiły mroczne szpiczaste. Pół wiochy w okamgnieniu wymordowali, resztę zapędzili na plac i w kajdany. Wbijają mi się do pokoju, a ja na wyrze - bez portków na tyłku nawet bo sobie je suszyłem, po tym jak się w morzu potaplałem. No to elfy na dzień dobry w śmiech i w tej swojej mrocznej mowie czy czym są tam te ich syko-jęki i zawodzenia biorą za miecze i mnie sobie pokazują. Jak jednemu ławka wbiła się w twarz to drugi ruszył do ataku. No ale w dłoni miałem już swój wierny topór i nim się bubek obejrzał był bez rączek. Mówię mu coś co zasłyszałem w Altdorfie, że "nie ma rączej, nie ma ciasteczek" i bum mu topora w czerep. No ale wtedy zrobiło się gorąco. Któryś inny szpiczasty zobaczył co się święci i sru pochodnią w strzechę. No to ja portki na dupę, nawet pasa nie zapiąłem i na podwórzec. A tam te szpiczaste z sieciami. To ja nic nie myśląc sru w nich ławką co pod karczmą stała. Ci z siecią przewróceni... to wyskoczyło trzech z arkanami, ale wątli byli to jednego podciągnąłem i mu topór w dupal wsadziłem. Obrzydzenie mnie wzięło bo to wydarł się nie wiadomo czy w agonii czy mu dobrze było. No ale to się nagle szpiczaste rozstępują, wychodzi jakaś szpiczasta - wysokie babsko, umięśnione... gołe prawie, w dłoniach sztylet taki paskudny. Pazury takie jakby dwu lat nie obcinane. Myślę sobie - no kurna Algrim... tu jakaś szpiczasta sucz się za ciebie bierze, a tobie portki spadają, weź się ogarnij. Próbowałem jedną ręką sobie ten pas poprawić, a drugą z toporem gardę trzymać, ale to skoczyło na mnie to elfie straszydło. Bum mnie na ziemię, topór mi prawie z dłoni wypadł, okrakiem na mnie siedzi, wiedźma jedna, ja z fajfusem na wierzchu. I zamiast po elficku sztylet w serce to mnie drapie tymi swoimi pazurami po gębie i wiecie... ten teges - krasnolud wymownie poruszył się na siedzisku - No cholerna jędza elfia... chciałem jej toporem przylać, ale silna była... krew jej z ust ściekała, czy to sobie od tego wycia przygryzła jęzor czy się ochłeptała na biednych wieśniakach. Pewnie to drugie. Tak czy tak siłuję się z tą cholerą, reszta mroczniaków kibicuje. Panowie... jaka jazda... najlepsza w życiu... tyle że nagle coś sił zaczęły mnie opuszczać... Myślę sobie - cholerne elfie czary odprawia mi ta wiedźma na moim palu tańcując. Nie dajcie Przodkowie, aby dokończyła bo jeszcze w niewoli skończę. Puszczam topór, chwytam jej łapska, a ona jeszcze mocniej mnie ujeżdża. Żem zrobił minę że mi się podoba coby jej uwagę uśpić i ją zrzucam z siebie. Odtoczyłem się pod chaułpę, ale topora nie zdołałem chwycić - oho... przesrałeś Algrim, bez topora to cię bez mydła wezmą. No ale patrzę. Co metalowego w błocie, śniegu i sianie. To jak znów na mnie ta wiedźma elfia skacze to ja to z ziemi podnoszę i bum, nadstawiam. Pany... toż to najprawdziwsze widły od gnoju były. I to jeszcze w kupie utytłane. Ale miała minę jak się jej w to wbiło w bebech... he he... trzeba było ubierać pancerz, a nie z gołą dupą latać. Reszta elfiaków gęby rozdziawiła, a ja nie czekam - wyrywam widły i sru w najbliższego. Potem skok na ziemię, po topór i już się miałem do bitki brać, kiedy zaczęli spierdalać. Jeszcze mnie ostrzelali z tych swoim kusz automatycznych, ale odturlałem się pod ciało tej jędzy. Uf... ledwo się nią osłoniłem, strasznie chuda była. Naszpikowali ją jak jeża i zwiali. Kiedy z nimi walczyłem paru zagnało chłopów w morze na jeden z ich okręcików. Nie dogoniłem drani... Może gdybym teraz... po tych wszystkich rzeczach na taką sytuację natrafił to bym ich zdołał wszystkich zasiekać. - zadumał się Algrim - Zagonienie elfa czy innego długonogiego bubka na śmierć to fajna i wesoła sprawa. |