Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-05-2016, 21:25   #12
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Marcus był pierwszy na dole, umyty, uczesany, w czystej tunice, nogawicach i tabardzie z królewskim napierśnikiem czekając z opuszczonym wzrokiem na pozostałych…
...gotów wcześnie i zawczasu jak sługa…
...aż pozostali dołączą doń. Zdawało się, że poprzedni dzień spędził w całości w dystyngowanej karczmie. Powitał każdego zdawkowo i uprzejmie, szczególnie nie patrząc w oczy mijającym go rycerzom, którzy chronili ich w podróży.
Gdy przelotnie podniósł wzrok, na przykład zapytany, w oczach widać było jednak łatwo, że chociaż dopełnił każdej staranności dbając o sprawanie dobrego wrażenia wyglądem, bynajmniej nie był wypoczęty. Zmęczone spojrzenie sugerowało złą noc i zapewne wiele posługi dla rycerzy, jako że był to koniec końców ich nieszlachecko urodzony podkomendny.

Kiedy wkrótce potem przedstawiciel króla powitał wszystkich, Marcus czekał przy swoim krześle by zasiąść jako ostatni. Przez cały czas nie patrzył w oczy ani lordowi Bratterowi, ani lordowi Ackerleyowi. Świadomie usadowił się między służką tego drugiego a Agigreen. Od czasu do czasu zerkał na Rinę, ale unikał jej wzroku, jak gdyby zastanawiając się, czy nie jest wysoko urodzona jak reszta - choć jej strój nie pasował do kanw mody panującej wśród fereldeńskich szlachcianek, nie wkazywało na to też jej - ich wszystkich - towarzystwo. Ewidentnie była bogata, i dzieliła stół z lordami jak równa im kobieta. O niewielu można było to powiedzieć.

Oczywistym było jednak dla wszystkich, że zniewieściały Strażnik Królewski czuje się nie na miejscu, pośród lepszych od siebie - rzecz potęgowana przez zjadliwe spojrzenia rzucane mu przez Towarzyszy Królewskich usadzonych obok, we własnym gronie.

Mimo to, z jakichś przyczyn zabrał głos.
- Milordzie… być może zatem na początek podsumujmy, co możemy w imię króla zaoferować. - bardzo przelotnie przebiegł spojrzeniem po śniadaniujących, stało się też ono na chwilę bardziej zdenerwowane niż znużone. Równolegle,, jak gdyby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie, począł nalewać wina elfiej służce i Agigreen, usługując im, co w zasadzie miało się nie zmienić do końca posiłku.
- Szafujemy tutaj słowem Jego Wysokości. Nie sposobna nam, wobec takiego zaufania, poczynić żadnej pomyłki, prawda? - zapytał zupełnie szczerze, co tylko bardziej zdradzało, jak bardzo naiwnie - jak gdyby myślał o zachowaniu i podtrzymaniu słowności oraz honoru króla Cailana bardziej, niż o praktycznej kwestii wygrania kluczowego politycznego sporu.
- Istotnie, cenna to rzecz - zauważyła Agi, skonsternowana tym, że mężczyzna jej usługuje, ale postanowiła grać w te gre i podała pieczywo, najpierw jemu, a potem dalej. Nie była pewna, czy mogą tak otwarcie poruszać te wszystkie ważne kwestie, w końcu ściany mają uszy. Wobec tego zdecydowała się mówić mało konkretnie, ale zgodnie z prawdą. - Dysponujemy też całym zapleczem handlowym i kowalskim rodu Tuhonen, a przez niego kontaktami z innymi rodami kupieckimi. Mój dom słynie z wyrobów z czerwonej rudy, ale mamy w ofercie też i inne - rzuciła okiem na chleb, który miała na talerzu. Był strasznie miękki i blady. Nie dopiekli go, czy co? Szybko rozejrzała się, ale nikt nie zgłąszał piekarskiego sprzeciwu. - A ostatnio do naszej oferty dodaliśmy lyrium - dokończyła i na próbę wgryzła się w potencjalny zakalec…
Który okazał się pyszny. Ale robiony najwyraźniej z zupełnie innych składników, niż ten krasnoludzki, do którego nawykła. Z lubością go spałąszowała. Była nieco niewyspana, a końcówki włosów miała wciaż wilgotne. W nocy nad miastem odbyło się jakieś pandemonium! Otwarty przestwór nieba zamknął się chmurami, z których… ciężko to nazwać inaczej - grzmiało. Niebo raz za razem na króko jarzyło się od niebieskich gałęzi wyładowań elektrycznych. I to nie była magia, tylko burza - zjawisko, o którym czytała wielokrotnie i które ciężko jej sobie było wyobrazić. Obudziła się w środku nocy jednocześnie przerażona i zafascynowana. Ale natychmiast też przypomniała sobie o tym, że w stajni jest Isana, która z pewnością nie miała pojęcia, co się dzieje.
Krasnoludka nawlekła na siebie co miała pod ręką i zbiegła na dół, wypadła na dziedziniec i przebiegła go w strumienaich deszczu, starając się nie patrzeć w góre, ale przed siebie na drzwi stajni. Za nimi było już dwóch stajennych, którzy nie mieli jak uspkoić jej małego bronto, bo owo szalało w swoim boksie… no jak bronto. Było w tak silnym stresie, że Agi musiała wskoczyć tam do niego, bo wołanie nie pomagało. Wymagało to odwagi i jaj, których nie miało obydwu stajennych, ale Agi powiedziałąby, że wymagała tego odpowiedzialność za stworzenie, którym się opiekujesz.
Krasnoludka przytuliła mocno zwierzaka, a potem, nie zważając na stajennych, przykryła ich oboje sianem. Isana beczała rozpaczliwie, wtulona wielką głową w jej brzuch. Ale wkrótce zrobiło się ciepło, a siano tłumiło błyski dostające się do środka przez małe okienka. Zasnęły obie ogrzewając się swoimi ciałami.
Agigreen z domu Tuhonen obudziła się w stogu siana jeszcze przed świtaniem, nie znajdując w tym dla siebie żadnej ujmy. Przesiąkła jednak zapachem stajni i doszła do wniosku, że nim uda się na śniadanie, musi się doprowadzić do porządku. Udało się jej, pomijając włosy. Jej wspaniałe, długie włosy, których nie mogła wysuszyć tak szybko, jakby chciała. Splotła je więc jeszcze wilgotne, ubała się w swój strój rodowy, bardzo paradny, wzięła w rękę młot i tak udała się na śniadanie.
Nie przebrał się wczoraj… Kiedy tylko wrócił do domu, padł jak zabity, ledwo zamknął oczy, a już wołali go na śniadanie. W brzuchu już mu burczało, to też bez zbędnych komentarzy podniósl się. Nie chciało mu się nawet myć, może to zrobić w końcu po posiłku, i tak wyglądał lepiej, niż większość społeczeństwa. Zszedł nieco chwiejnym krokiem na dół. Kilka osób już było, miał nadzieje, że nie zaczeli bez niego! Ale chwila! Rozejrzał się dokładnie po obecnych. Gdzie było jego miejsce? Wszystkie krzesła równe, nic się nie wyróżniało. Dodatkowo, zaproszono jego “asystentkę”?! Usiadł, niemniej był lekko zszokowany.
- Zobacz, nie minął dzień, a już zostałaś asystetnką… - bruchnął, obrażony. Jednak, głód przewyższył jego poczucie honoru, zajął jedno z miejsc, po czym zbadał każdego dokładnym spojrzeniem. Tak, tak - widział ich pare razy, podczas podróży, nie mniej w tej sytuacji, niemal czuł ich oddech.
- Krasnolud...ka… - Powiedział, sam do siebie. Nie było to ciche, to też mógł każdy go usłyszeć.
- Więc, wpierw wasz król wysyła mnie w… misje? Emm… tak, misje. Do jego podanego, a ten sam z siebie zmienia obmówione wcześniej ustalenia. By zyskać przychylność, tego...Lorda, zmuszeni jesteście podpisać z nim szereg umów, prawda? Zabawne. W normalnym państwie, wystrczyło by, skinienie króla. A Tutaj, musi targować się, z kimś takim?! Co to za król?! Przecież, to kpina, kpina ze mnie! I...emm…- rozejrzał się po obecnych. - Ze mnie!

Był wyraźnie urażony. Nie sądził, że będzie odgrywał rolę w sporze pomiędzy seniorem a wasalem.
- Niech ten.. Em… Cerian go po prostu powiesi, tytuły odbierze a dobra skonfiskuje! Tak się robi, ze zdrajcami, nie negocjuje!
- A Wy?! Na cholere tutaj, gildia kupiecka?! To umowa, między ludzkim królem, a tym lordziskiem! Przyznaj! Wykorzystujesz okazje, by móc i dla siebie złapać kęs! Nie, nie, nie, nie. Jeżeli, mam w tym uczestniczyć, chcę czegoś w zamian! - skrzyżował ręce.
-Dziękujemy, że dzielisz się z nami swoim niezadowoleniem. Dzień dobry i dla ciebie, panie - odparła mu Agi. - Zdaje się, że Jego Wysokość nie ma w te chwili takiej włądzy, aby jego słowo zmieniało rzeczywistość, panie - zauważyła, prowokacyjnie i po chamsku mówiąc do niego z pełnymi ustami, choć od mężczyny woniało raczej nieapetycznie. Dla siebie zatrzymała refleksję nad tym, że władcy, którzy odzieraliby ludzi z majątków w ten sposób, bardzo często kończyli z łatką tyrana albo nożem w brzuchu. - Dlatego potrzebuje nas jako swoich narzędzi. A skoro już mowa o tym, a także o “wykorzystywaniu okazji” i “kęsach”, to przypomnij mi Panie, po co ty sam tu jesteś?
Czarodziej zrobił się czerwony ze złości! Jak Ona śmiała!
- Później...każę Cię wychłostać! - powiedział przez zacisnięte zęby. Miał mine, jak by miał się popłakać.
- Ja!? Mnie zaproszono! Król poprosił o udział w....tej…”misji” - powiedział, z lekka (prawdopodobnie udawaną) dumą.
- Fantastycznie. Tak jak mnie, panią Rinę i pana Marcusa. Wszyscy tu jesteśmy na życzenie króla. Więc może wróćmy do sedna. Podać panu masełka? - zapytała, uśmiechnęłą się do niego i puściła oczko. Nie mogłą się doczekać “chłostania”. A zwłaszcza tego, kto kogo chłostać będzie.
Stracił momentalnie apetyt.
- Nie porównuj mnie do siebie! Phi! Obrzydza mnie sama myśl. Co, Ty krasnoludzie wiesz o tym świecie?! Twoje zachowanie świadczy o tobie, żeś albo głupia, albo przebywasz tutaj za krótko! Na dźwięk mojego imienia, powinnaś paść na twarz, prosząc o wybaczenie, za swoją głupotę! A, Ja! Powinnienem deptać Cię, tak długo, aż przestaniesz się ruszać! Wtedy, być może wtedy zrozumiałabyś swoje położenie!
- Doprawdy, nie przy jedzeniu z tymi fantazjami erotycznymi, mój panie… Jak pan się nazywa w ogóle? - zapytała, splatając ręce pod brodą. Już lubiła tego człowieka. Czuła, że się zaprzyjaźnią.
- Erotyczne?! Prędzej… wolałbym... Eeee...
- Jeśli chędożyć bronto, to mogę udostępnić - weszłą mu w słowo i powahlowała rzęsami filuternie.
- Ja…- żyły pulsowały mu na czolę - Ja...Ja… Przynieście moją kuszę! Ty! Kto kolwiek! Dzisiaj zjemy na obiad pewnego knypka! - poderwał się z siedzenia
Agi westchnęła z żalem wielkim. Zabawa się rozkręcałą. Znałą takich typów w Orzamarze. Umiałą z nimi postępować. Miałą na ustach przynajmniej trzy kąśliwe uwagi. Ale jeśli ten pacan wstanie i sobie pójdzie, to ich rozmowa przy stole na tematy naprawdę ważne stanie się uboższa. Niestety dalej nie wiedziała, kto to jest i jak się do niego zwracać. Musiała go jednak jakoś ugłaskać.
- Proszę pana. Pobawiliśmy się już? Czy możemy już wrócić do rozmawiania o rzeczach naprawde ciekawych, takich jak… nie wiem - pieniadze i wpływy? - zapytała ze spokojem.*

Marcus wstał.
- Pani Agigreen… Lordzie Ackerley. - powoli, łagodnie, mediacyjnie odwrócił ich uwagę od siebie nawzajem. Jeszcze sekundę temu wyglądał nietęgo, starając się nie patrzeć na tężejącego Ackerleya, ale zerknął raz na ich gospodarza i ewidentnie począł działać.
- Proszę was... Kraj jest podzielony bratobójczą walką. Musieliśmy być eskortowani przez samych towarzyszy królewskich. Nie przynośmy hańby ani królowi, którego reprezentujemy, ani nie zawstydzajmy naszego gospodarza. - tutaj przeniósł wzrok na królewskiego przedstawiciela w mieście, jak gdyby chcąc przypomnieć dwójce spokojnie o jego obecności.
- Są zachowania, które nie przystoją nie tylko damie, ani też nikomu. - powiedział łagodnie, patrząc w bok z góry na siedzącą krasnoludkę, zwracając jej uwagę najłagodniej jak umiał i de facto z delikatnym uśmiechem, po czym przeniósł wzrok na Ackerleya, natychmiast wyglądając uniżenie i odnosząc się doń z szacunkiem - I przepraszam, milordzie, za wszelkie postrzegane przez ciebie uchybienia w etykiecie każdego, z tej karawany, do których poczuwam się osobiście, jako sługa Jego Wysokości. Proszę też, milordzie, okaż nam łaskawość pamięcią, że panują u nas odmienne obyczaje niż… tam skąd pochodzisz. - zająknął się raptem na ułamek sekundy, przypominając sobie, że nie ma pojęcia skąd, chociaż usłyszał dość by wydedukować, że to nie Fereldeńczyk - I co może tobie zdawać się barbarzyństwem, u nas jest obyczajem.

Po czym usiadł, ewidentnie w nadziei na stworzenie rozejmu zdolnego przetrwać choćby minutę.

Agi, kiedy patrzył jej w oczy, zobaczyła, że próuje jej przekać spojrzeniem więcej niż słowami. Dlatego powściągnęła język i nie powiedziała, że milord zaczął, ani że trzy razy prosiła o powrót do sprawy, tylko w milczeniu skinęła mu głową i zajęła się swoim talerzem w ciszy.
Dłoń nadal mu drżała, a kiedy mężczyzna spojrzał mu w oczy, ten naglę uciekł swoim spojrzeniem. Jednak, nie mógł pozwolić od tak, zakończyć tej kłótni.
- R...Rozumiem, co chcesz powiedzieć. - Mówił, nie patrząc nadal na człowieka, który wtrącił się do “dyskusji”. - Nie mniej, urażono mnie tutaj, a za to winna jest mi rekompensatę. - po tych słowach, ponownie przeniósł spojrzenie na krasnoludkę
- Jako, że… Łaskawy i wielce rozumny ze mnie człowiek. Nie będę wymagający, od jutra… będziesz dla mnie pracować, przez najbliższy rok. Wtedy zapomnę o tym. - czuł się łaskawy.
Agi już mu miała odpowiedzieć, żeby ustawił się w kolecje, bo pracuje teraz dla ludzkiego króla, ale głos zabrał znów Marcus.
- Milordzie… jak już mówiłem, ja odpowiadam za tę zaszłość. - Marcus pokornie obniżył wzrok, choć jego twarz nic nie wyrażała - Byłbym zobowiązany mogąc dowiedzieć się, co mogę dla ciebie uczynić, jako że nieprzystoi córce Orzammaru służyć, a i odpowiedzialność spoczywa na mnie. Czy, gdy tylko ta rozmowa zostanie zakończona, przez wzgląd na pozostałych jej uczestników - wzrokiem wskazał Rinę i lorda - oraz naszą własną godność - rozejrzał się po wnętrzu przybytku, również po ich rycerzach pełniących ochronę, ale niemożebnie też służbie i innych - będę mógł zaoferować moją pomoc, w pełnym zakresie, we wszelkich względach?
Ten mężczyzna znów się wtrącił. Wybił go z równowagi.
- Jak się nazywasz, Panie? - zapytał, raczej z grzeczności - Jednak, to nie tyś winien mi zniewagę. Bardzo doceniam gest, albowiem jesteś nadwyraz rozumny, jak na tutejszego. Dla kogoś takiego, mógłbym znaleźć zajęcie. Jednak, karzełek nie wymknie się z tego! - Był strasznie uparty, a tym razem złość nie pomagała. *
Agi dała sobie jeszcze 20 sekund spokoju. Dyplomacja, dyplomacją, ale teraz obrażali ją obaj mężczyźni. Jeden najwyraźniej robił to na ołtarzu dyplomacji i to zupełnie nieświadomie. Dała Marcusowi czas na jeszcze jedną odpowiedź. Może jej ścielić dowoli, jeśli takie są zwyczaje na powierzchni. Ale ona z powierzchni nie była… W Orzamarze kobieta przemawiała za siebie, walczyła za siebie i brałą pełną odpowiedzialność za to, co robiła. W Orzamarze nie wchodziło się w dupę krzykaczom. Tu najwyraźniej sytuacja była naprawdę ciężka.
- Milordzie, mając w poważaniu i na względzie ochronę twego imienia, baczę, proszę, byś nie obrażał niewiasty. - spokojnie powiedział Marcus, choć jego ton był odrobinę… inny.
- Nie pytałem Cię o opinie, ale o imię! - Dlaczego wszyscy w tym państwie są tak dziwni..
- Marcus. Wybacz, panie. - powiedział… jak gdyby skutecznie ściągając choćby część niechęci na siebie.
- Marcusie...Rozumiem twoje stanowisko, nie mniej. Ty, jako sługa swojego króla Celgana..Em.Tak.
- Cailana. - cierpliwie wtrącił Marcus, bez śladu oburzenia, pomocniczo. Agi nie drgnęła nawet powieka, choć w duchu zaśmiewała się do rozpuku.
- Cailana...tak, Cailana, ładne imię. Nie mniej. Ty, jako jego sługa, rycerz, emm..doradca? Czujesz się, odpowiedzialny za dobrę imie, twojego Pana. Ja, jako ambasador Imperium, jestem przedstawicielem mojego Pana, a także mojego domu. I obrażając mnie, ta..emm..niewia...niewiasta? (wyraźnie miał problem z wymówieniem tego słowa). - uraziła mnie… I dla mnie, jako.. Szanującego się ambasadora, ale zarazem wielce litościwego. Postanowiłem, dać jej szansę na spłatę.. Swojej - chwilowej niepoczytalności..
- To bardzo szlachetne z pana strony, milordzie. Na dodatek ma pan rację. Panie Marcusie. Jestem przedstawiecielem znamienitego rodu Orzamarskiego i biorę odpowiedzialność za to, co robię. Nie wiem, może na powierzchni panują w tym względzie inne zwyczaje. Ale w Orzamarze kobieta ma prawo przemawiać, a nawet przelewać krew w imie sprawy, której jest wierna. Dlatego milordzie - zaakcentowałą to słowo, zwracajać się do niego, ale cieżko było się wyznać, czy kpi, czy nie - proponuję, żebyśmy teraz skupili się na interesach, a kwestie spłaty zostawili sobie na deser, już bez świadków - zaporoponowała. Nie powiedziała tylko kto, komu i za co będzie płacił. W duchu już zacierała łapki.
- I dlatego, kobiety nie powinny się wypowiadać. Widzisz, świadkowie, to bardzo ważna kwestia tutaj, na powierzchni. - Powiedział z szerokim uśmiechem na ustach
- Rozumiem - Agi kiwnęła głową z powagą. - W Orzamarze również. Mam jednak wrażenie, że przeszkadzamy w rozmowie na naprawdę ważny temat. Sprowokowałeś mnie panie swoim nieprzystającym ambasadorowi zachowaniem. To nie jest temat na forum, chociaż takim go uczyniliśmy.
- Ważny temat? Dla mnie, najważniejszy jest mój honor. I to, jest kwestia wiodąca. Ja, tutaj jestem, jako gość. Nie mnie brać udział w interesach. Ale, ale… - mężczyzna wyraźnie się zamyślił, próbował sobie coś przypomnieć
- Nie przypominam sobie, że Cię uraziłem...Przedstawicielko szanownego rodu, kupców...z Or...Or...Orzzz...Z tej..emm.. Podziemi
- Orzammaru. - pomógł Marcus, siedząc cicho ze wzrokiem skierowanym na stół. Sięgnął po swój kuchar z winem, popijając w ciszy. “Miej wiarę, Marcusie”, pomyślała krzepko Agi, widząc, że jej prywatny obońca daje jej pole.
- Właśnie. Orzammaru!
- A jednak. Ale nie mam do ciebie Panie o to żalu, bo nie zrobiłeś tego najwyraźniej celowo, ani nawet świadomie. To sie zdarza, kiedy spotykaja się rożne kultury. Od tego są właśnie ambasadorowie, żeby się na tych “mostach” spotykać. Polityka w Orzamarze jest jak same Głebokie Ścieżki - czyli te miejsca, z których wypełzają mroczne pomioty - dodała szybko. - Liczę, że jeszcze nie jeden raz będzie nam dane porozmawiać - powiedziała i zrobiła coś, co mogło w końcu zakończyć to pieprzenie - skłoniła mu się. Polityka ponad honor.
- Ýridhreneth, przynieś później dla Marcusa sakwę. Dobry z niego człowiek, zna te..trudne nazwy! - Wskazał elfce
- Wracając do Pani...Panienki? Panny? Emm. Rozumiem, rozumiem - że wreszcie uświadomiła to sobie Panna? Nie mam czasu, na urażanie innych, nie godne to jest szlachcica. Jednak, jedna kwestia mnie martwi. Bo, ty uraziłaś mnie umyślnie. Prawda? - Można zwrócić uwagę na fakt, że się uspokaja.
- Prawda, miliordzie - odparła. - Ponieważ poczęstowałeś nas wszystkich także na dzień dobry pewnym, nazwijmy to rozczeniwym podejściem. A tak naprawdę jesteśmy w tej trudnej sytuacji, że wszyscy tu jedziemy na jednym wózku. Pod Ostagarem szlag jasny trafił normalny porzadek świata, gdzie słowo króla jest prawem, a Ambasador nie musi się zniżać do robienia za chłopca na posyłki. Cóż mi z tego, że skarbiec mojego ojca jest wiekszy niż ta sala, skoro nic z tego nie wynika.
- Tak, tak.. Masz racje - machnął ręką - Co to, to bronto? - spytał, urywając temat
- Juczny zwierzak. Coś na kształt powierzchniowych mułów… a może hm… bardziej niedźwiedzi. Przydatne stworzenia. Hodowane przez krasnoludy na mięso. Z cęcią przedstawie Ci moje.
- Biorę go…. Bardziej mi się przyda od Ciebie… - urwał
Agi uśmiechnęła się, ale nie złośliwie.
- Obawiam się, że też bardzo śmierdzące stworzenie. A Isana jest na dodatek wyjatkowo tchórzliwa. Jeszcze nie oswoiła się z powierzchnią.
- Mój…”asystent” go doprowadzi do stanu, użyteczności. - “Szczerze wątpie”, pomyślała Agi. - A odwagi, nabiera się z czasem, nawet Ja kiedyś miałem swoje obawy. Ale, tylko odważny człowiek...no krasnolud… też, może zostać ambasadorem - starał się być dyplomatyczny.
Agi ponownie się do niego uśmiechnęła przyjaźnie w odpowiedzi. Widziała to, widziała jak się starał. Uśmiechnęłą sie do niego w duchu. Wolała, jak był pacanem. Miałą nadzieje, że jeszcze się im nadarzy okazja… Lecz póki co spojrzała wyczekująco na kólewskiego człowieka, dając zanać, że można już kontynuować naprawde ważne sprawy.
Czarodziej nic już nie powiedział, rozmyślał tylko, nad swoim nowym zwierzakiem. Być może, miał okazje go zobaczyć, nie mniej teraz w jego umyśle pozostała pustka. Cóż, być może warto było przyjeachać tutaj taki kawał?
- Panie. - Zwrócił się do krewnego arla - Czy, oczekujesz czegoś konkretnego, ze strony mojej rodziny? - Nagle poprawił mu się humor.
Lord Bratter, który do tej pory siedział cichy i zaniepokojny przyglądał się całemu zdarzeniu, w końcu zabrał głos.
- Mam nadzieję, że wyjaśniliście sobie wszystko, bo jeśli to powtórzy się przed lordem Waynearem to jesteśmy z góry skazani na porażkę… Proszę więc, abyśmy wszyscy na czas rozmów odłożyli wszystkie spory na bok - Powiedziałem twardym głosem, który nie znosił sprzeciwu i badał wszystkich zimnym wzrokiem.
Po chwili jednak odetchnął i kontynuoował wypowiedź.
- Wbrew tego co się wam może wydawać Król Cailan miał konkretny powód dla którego wysłał tutaj każdego z was. Lady Tuhonen reprezentuje po części interesy krasnoludów i swojego rodu, Pani Helbert oprócz bycia znakomitym kupcem jest też starą znajomą rodziny lorda, Lord Ackerley jest przedstawicielem samego Tevinteru, natomiast sir Marcus zaufanym człowiekiem króla. Każdy z was wyruszył w związku z własnymi korzyściami, jednak na chwile obecną są one uzależnione od wyników dzisiejszych rozmów, więc tylko i wyłącznie dzięki sukcesowi osiągniecie swoje cele. Czy wszyscy mnie zrozumieli?
Marcus skinął głową, odstawiając puchar z winem.
- Chciałem tylko nadmienić, milordzie, że tytuł sir nie odnosi się żadną miarą do mojej osoby. - powiedział skromnie, po czym przymknął oczy jak gdyby chcąc na sekundę się uspokoić. Przeczesał dłonią nieco zbyt długie, popielate - jak gdyby bezbarwne włosy.
- W przedmiocie zatem. Co tak naprawdę Jego Wysokość może zaoferować lordowi Waynearowi?
Lord Bratter zwrócił twarz ku Marcusowi.
- I to jest nasz najsłabszy i zarazem najmocniejszy punkt. Jedyne co na chwilę obecną Król Cailan może zaoferować Lordowi Waynaerowi to… Obietnica. Obietnica tego czego pożąda najbardziej - władzy i potęgi, czyniąc go Teyrnem Północy. - Przerwał na chwilę - Niestety, dopóki trwa cały konflikt to będą tylko i wyłącznie puste słowa, które musimy poprzeć innymi propozycjami. To właśnie dlatego wszyscy się tutaj znaleźliście.
- Puste słowa… - Marcus podniósł wzrok na okno - To słowa króla, a słowo króla jest jak krasnoludzka stal. Czyste i nie do złamania. - ściszył nieco głos - To ujma, że człowiek, który za nim ma słowo prawowitego władcy ma otrzymać od niego cokolwiek w zamian za to, że nie dołączy do zdrajców...
Jacy ci ludzie są strasznie dziwni. Nawet człowiek króla podważa jego autorytet mówiąc o pustych słowach. Gdzie jest jego honor? Powinnam wstać i wyjść na taką obrazę majestatu w mojej obecności? Krasnoludy w takich chwilach łapią za młot - pomyślała Agi. Myśląc nad tym zagadnieniem, rozlała swoim sąsiadom wino do pucharów, zaczynając zupełnie bezwiednie od Ackerleya, który siedział naprzeciw jej. Nic bowiem tak nie oczyszczało relacji dwóch krasnoludów jak porzadna pyskówka, po której doszło między nimi do porozumienia zamiast rąbaniny.
Rina siedziała długo w ciszy, przyglądała się swoim towarzyszom i… o zgrozo!... oceniała, surowo, ale obiektywnie. Mimo wszystko już na początku spotkania poczuła zniewagę uwłaczającą jej dumie, niemal fizyczny policzek wymierzony przez towarzystwo. Przy stole siedziały trzy kobiety, ale tylko jedna została pominięta przy posiłku. I nie była to służka. Rinie nie było potrzebne do szczęscia zainteresowanie czy usługiwanie innych, ale uraził ją fakt, że została zwyczajnie zignorowana, postawiona niżej niż pozostałe kobiety mimo, że jedna z nich była ledwie pomagajką maga. Westchnęła cicho, ale nie manifestowała swojego niezadowolenia, zamiast tego z charakterystyczną dla siebie gracją zaczęła zajmować się sama sobą. Profesjonalny brak okazywania emocji. Kamienna twarz. Klasa. Nienaganna postawa. Powtarzała sobie te słowa w głowie jak mantrę. Napełniła filiżankę herbatą i odbijając na niej karmazyn szminki popijała powoli małe łyki. Obserwowała całą sytuację jak pokaz dziwów sama nie wiedząc czy bardziej rozbawiona czy zażenowana. Nie odzywała się, nie widziała powodu by wplątywać się w to wszystko. Lata doświadczenia nauczyły ją by w celu osiągnięcia sukcesu przede wszystkim zawsze grać w drużynie. Swojej. Mogłaby używając talentów w jednej chwili rozwiązać narastający spór tak, by dodatkowo wszyscy mieli uśmiechy na ustach i czuli, że to oni byli górą. Mogłaby, ale po co? Tym razem to ona pomijała ich. Manifestacyjnie dolała sobie herbaty lekkim, oszczędnym ruchem kontrastującym elegancją z wrzącą atmosferą. Popijając ciągle wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z lordem Bratterem, dopiero gdy ten zabrał głos i ona włączyła się do rozmowy
- Nie będę ukrywała, że wolałabym jednak nie poruszać tematu moich… znajomości… - powiedziała powoli, cicho, ale zrozumiale, nie była zadowolona, że wyciągnięte zostało to na światło dzienne, szczególnie, że nie ufała towarzystwu do końca, a informacja ta mogła utrudnić jej negocjacje - Ale skoro już wyszły na jaw… - odstawiła z cichym stuknięciem filiżankę na spodek - Z zaufanego źródła posiadam dosyć istotne informacje, które w zestawieniu z posiadanymi przez nas atutami mogą w łatwy sposób stworzyć drogę do zwycięstwa - mówiła niespiesznie, zwracając się przede wszystkim do Lorda - Jednak… z całym szacunkiem, potrzebujemy przedstawciela, który w naszym imieniu będzie prowadził rozmowy i w odpowiedniej chwili wyciągnie właściwe argumenty. Jeśli, jak już zostało zauważone, zarzucimy go propozycjami w sposób zaprezentowany chwilę temu to zyskamy jedynie upokorzenie - westchnęła - Możemy również ustalić jakiś wstępny plan działania. Choć… - urwała zastanawiając się przez chwilę, zatrzymała wzrok dłużej na magu. Miała wrażenie, że on też wolałby działać samodzielnie. Denerwował ją fakt, że misterne przygotowania, które poczyniła mogły zostać zniweczone przez to towarzystwo, które swoim zachowaniem nie tylko z każdą chwilą przyczyniało jej więcej wątpliwości, ale też zdawało się nie zauważać jak istotny wkład może mieć Rina w zwycięstwie - Dlaczego właściwie mamy współpracować? - rzuciła nieco zaczepnie w przestrzeń - Jeśli już, to musimy pamiętać, że nie tylko nasze atuty się kumulują, ale przede wszystkim ryzyko. Jedno potknięcie któregoś z nas i wszyscy możemy być na straconej pozycji.
Agi spojrzała na nią pytająco. Było to o tyle trudne i odrobinę być może komiczne, że niska krasnoludka musiała się nieco wychylić, bo zasłąniał mu ją sąsiad siedzący po jej prawej.
- Nie podoba mi się pomysł, żebyśmy nie mieli współpracować. - powiedziałą, wytarłwszy brode z tłuszczu. - Pod ziemią, jeśli musisz liczyć tylko na siebie, zazwyczaj kończysz w brzuchu jakiejś bestii. Myślę, że razem możemy stanowić całkiem zgrany zespół, w którym każda osoba będzie mogłą odpowiadać za coś innego, musimy się tylko do siebie dotrzeć, albo ustalić, żeby nie wchodzić sobie nawzajem w kompetencje - powiedziała. - Natomiast to, że powinniśmy mieć mówce-przedstawiciela wydaje mi się całkiem sensowne. Ja i milord nie za bardzo się do tego nadajemy. I absolutnie nie mam tu na myśli niczego złego - dodała spokojnie. - Oboje po prostu jesteśmy... cóż “z zewnętrz”. Nie widzę tego, żeby za króla Fereldenu mogła przemawiać krasnoludka z Orzamaru, nawet gdyby byłą pieprzoną Patronką, albo ambasador z Tevinteru - nawet gdyby był samym Imperatorem - rzekła, rozkłądając ręce. - Z tego wniosek, że gdybyśmy faktycznie chcieli mieć przedstawiciela, pozostaje pan Marcus i Ty, Pani. Od razu więc może wyłoże swoje zdanie w tej materii - Panie Marcusie daruj. Jesteś świetnym dyplomatą, ale zbyt grzecznym. Boje się, że mogliby cię tam na dworze po prostu schrupać - rzekła przepraszająco.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline