Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-04-2016, 22:34   #11
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Northwall, Ferelden. 9:30 Smoka.


W tę noc na zewnąrz szalała burza. Każdy z ambasadorów słyszał dokładnie silny wiatr wiejący za oknem i silne grzmoty uderzających w pewnych odstępach piorunów. Gwałtowna zdecydowanie nie sprzyjała wypoczynkowi tej nocy i każdy z gości niejednokrotnie budził się w nocy, wyrwany ze snu przez niespokojne odgłosy. W końcu nad ranem burza ustała, jednak deszcz wciąż padał intensywnie i zanosiło się, iż taka paskudna pogoda utrzyma się cały dzień.

Każdy z posłańców Cailana został obudzony przez służącego wczesnym popołudniem, który przekazał im informację o tym, iż królewski przedstawiciel już czeka na dole i pragnie przy śniadaniu omówić cały plan działania przed wyruszeniem na audiencję.
Kiedy w końcu wszyscy stawili się na dole dostrzegli dobrze dobrze zbudowanego mężczyznę w średnim wieku, który samotnie siedział przy wielkim okrągłym stole, do którego dostawione było jeszcze pięć wolnych krzeseł.

Mężczyzna na ich widok wstał powoli z krzesła i skłonił się.
- Witajcie, cóż za wstrętna pogoda! Jestem Conrad Bratter, kuzyn arla Teagana i przedstawiciel króla Cailana w tym mieście. Usiądźcie proszę, musimy przedyskutować parę rzeczy przed wyruszeniem na audiencję u lorda Wayneara. - Po chwili zwrócił się do Tevinterczyka - Lordzie Ackerley, to dla mnie zaszczyt. Słyszałem, że podróżujesz wraz ze swoją osobistą asystentką, pozwoliłem sobie zatem przyszykować miejsce przy stole również dla niej. Mam nadzieję, że mój gest cię nie uraził - Skłonił delikatnie.

Po chwili pojawił się oberżysta, który zebrał osobiście zamówienia od każdego i zniknął w kuchni, aby przekazać polecenia kucharzom.
Wszyscy od razu poznali, iż Lord Bratter spędził dużą część życia jako ambasador. Jego ruchy posiadały w sobie dziwną grację, a uprzejma i zdecydowana maniera w głosie, wskazywała na to, iż nieraz uczestniczył w ważnych rozmowach na wysokim szczeblu. Sam Conrad Blatter wyglądał na mężczyznę, który dopiero co przekroczył czterdziesty rok życia. Posiadał ciemno brązowe włosy, ścięte na krótko i ułożone na prawy bok i nosił, modne ostatnio, elegancko przystrzyżone wąsy.

Szlachcic starał się umilić swoim towarzyszom czas oczekiwania na posiłek niezobowiązującą pogawędką na wszystkie tematy, od czasu do czasu zadając pytania nawet zmieszanej i zawstydzonej elfce. Lord był na tyle zręcznym rozmówcą, iż początkowo odczuwalne napięcie szybko znikło i wszyscy poczuli się chociaż częściowo zrelaksowani.

Gdy w końcu służba podała zamówione wcześniej dania, Marcusowi udało się zauważyć miny rycerzy z ich świty, którzy siedzieli przy jednej z ław po boku. Wiedział doskonale o co chodzi - w związku, iż nie brali czynnego udziału w negocjacjach poczuli się odstawieni na boczny tor, a fakt, iż Lord Bratter postanowił spożyć śniadanie z nimi jeszcze bardziej urażało ich dumę. Do samego końca młody mężczyzna czuł na sobie ich złowrogie spojrzenia.

Gdy w końcu wszyscy zabrali się do jedzenia, Conrad Bratter zabrał ponownie głos.

- Być może to nie jest najlepszy moment, aby prowadzić taką rozmowę, ale to prawdopodobnie nasza jedyna okazja. - Przerwał na chwilę przełykając łyżkę zamówionego przez siebie gulaszu. - Wygląda na to, że Lord Thomas zmienił nieco formę ustalonej przez nas audiencji i postanowił zmienić je na wspólne spotkanie z emisariuszamy Loghaina... Wygląda na to, że chce skonfrontować ze sobą nasze oferty i wybrać tą, która będzie najkorzystniejsza.
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline  
Stary 11-05-2016, 21:25   #12
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Marcus był pierwszy na dole, umyty, uczesany, w czystej tunice, nogawicach i tabardzie z królewskim napierśnikiem czekając z opuszczonym wzrokiem na pozostałych…
...gotów wcześnie i zawczasu jak sługa…
...aż pozostali dołączą doń. Zdawało się, że poprzedni dzień spędził w całości w dystyngowanej karczmie. Powitał każdego zdawkowo i uprzejmie, szczególnie nie patrząc w oczy mijającym go rycerzom, którzy chronili ich w podróży.
Gdy przelotnie podniósł wzrok, na przykład zapytany, w oczach widać było jednak łatwo, że chociaż dopełnił każdej staranności dbając o sprawanie dobrego wrażenia wyglądem, bynajmniej nie był wypoczęty. Zmęczone spojrzenie sugerowało złą noc i zapewne wiele posługi dla rycerzy, jako że był to koniec końców ich nieszlachecko urodzony podkomendny.

Kiedy wkrótce potem przedstawiciel króla powitał wszystkich, Marcus czekał przy swoim krześle by zasiąść jako ostatni. Przez cały czas nie patrzył w oczy ani lordowi Bratterowi, ani lordowi Ackerleyowi. Świadomie usadowił się między służką tego drugiego a Agigreen. Od czasu do czasu zerkał na Rinę, ale unikał jej wzroku, jak gdyby zastanawiając się, czy nie jest wysoko urodzona jak reszta - choć jej strój nie pasował do kanw mody panującej wśród fereldeńskich szlachcianek, nie wkazywało na to też jej - ich wszystkich - towarzystwo. Ewidentnie była bogata, i dzieliła stół z lordami jak równa im kobieta. O niewielu można było to powiedzieć.

Oczywistym było jednak dla wszystkich, że zniewieściały Strażnik Królewski czuje się nie na miejscu, pośród lepszych od siebie - rzecz potęgowana przez zjadliwe spojrzenia rzucane mu przez Towarzyszy Królewskich usadzonych obok, we własnym gronie.

Mimo to, z jakichś przyczyn zabrał głos.
- Milordzie… być może zatem na początek podsumujmy, co możemy w imię króla zaoferować. - bardzo przelotnie przebiegł spojrzeniem po śniadaniujących, stało się też ono na chwilę bardziej zdenerwowane niż znużone. Równolegle,, jak gdyby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie, począł nalewać wina elfiej służce i Agigreen, usługując im, co w zasadzie miało się nie zmienić do końca posiłku.
- Szafujemy tutaj słowem Jego Wysokości. Nie sposobna nam, wobec takiego zaufania, poczynić żadnej pomyłki, prawda? - zapytał zupełnie szczerze, co tylko bardziej zdradzało, jak bardzo naiwnie - jak gdyby myślał o zachowaniu i podtrzymaniu słowności oraz honoru króla Cailana bardziej, niż o praktycznej kwestii wygrania kluczowego politycznego sporu.
- Istotnie, cenna to rzecz - zauważyła Agi, skonsternowana tym, że mężczyzna jej usługuje, ale postanowiła grać w te gre i podała pieczywo, najpierw jemu, a potem dalej. Nie była pewna, czy mogą tak otwarcie poruszać te wszystkie ważne kwestie, w końcu ściany mają uszy. Wobec tego zdecydowała się mówić mało konkretnie, ale zgodnie z prawdą. - Dysponujemy też całym zapleczem handlowym i kowalskim rodu Tuhonen, a przez niego kontaktami z innymi rodami kupieckimi. Mój dom słynie z wyrobów z czerwonej rudy, ale mamy w ofercie też i inne - rzuciła okiem na chleb, który miała na talerzu. Był strasznie miękki i blady. Nie dopiekli go, czy co? Szybko rozejrzała się, ale nikt nie zgłąszał piekarskiego sprzeciwu. - A ostatnio do naszej oferty dodaliśmy lyrium - dokończyła i na próbę wgryzła się w potencjalny zakalec…
Który okazał się pyszny. Ale robiony najwyraźniej z zupełnie innych składników, niż ten krasnoludzki, do którego nawykła. Z lubością go spałąszowała. Była nieco niewyspana, a końcówki włosów miała wciaż wilgotne. W nocy nad miastem odbyło się jakieś pandemonium! Otwarty przestwór nieba zamknął się chmurami, z których… ciężko to nazwać inaczej - grzmiało. Niebo raz za razem na króko jarzyło się od niebieskich gałęzi wyładowań elektrycznych. I to nie była magia, tylko burza - zjawisko, o którym czytała wielokrotnie i które ciężko jej sobie było wyobrazić. Obudziła się w środku nocy jednocześnie przerażona i zafascynowana. Ale natychmiast też przypomniała sobie o tym, że w stajni jest Isana, która z pewnością nie miała pojęcia, co się dzieje.
Krasnoludka nawlekła na siebie co miała pod ręką i zbiegła na dół, wypadła na dziedziniec i przebiegła go w strumienaich deszczu, starając się nie patrzeć w góre, ale przed siebie na drzwi stajni. Za nimi było już dwóch stajennych, którzy nie mieli jak uspkoić jej małego bronto, bo owo szalało w swoim boksie… no jak bronto. Było w tak silnym stresie, że Agi musiała wskoczyć tam do niego, bo wołanie nie pomagało. Wymagało to odwagi i jaj, których nie miało obydwu stajennych, ale Agi powiedziałąby, że wymagała tego odpowiedzialność za stworzenie, którym się opiekujesz.
Krasnoludka przytuliła mocno zwierzaka, a potem, nie zważając na stajennych, przykryła ich oboje sianem. Isana beczała rozpaczliwie, wtulona wielką głową w jej brzuch. Ale wkrótce zrobiło się ciepło, a siano tłumiło błyski dostające się do środka przez małe okienka. Zasnęły obie ogrzewając się swoimi ciałami.
Agigreen z domu Tuhonen obudziła się w stogu siana jeszcze przed świtaniem, nie znajdując w tym dla siebie żadnej ujmy. Przesiąkła jednak zapachem stajni i doszła do wniosku, że nim uda się na śniadanie, musi się doprowadzić do porządku. Udało się jej, pomijając włosy. Jej wspaniałe, długie włosy, których nie mogła wysuszyć tak szybko, jakby chciała. Splotła je więc jeszcze wilgotne, ubała się w swój strój rodowy, bardzo paradny, wzięła w rękę młot i tak udała się na śniadanie.
Nie przebrał się wczoraj… Kiedy tylko wrócił do domu, padł jak zabity, ledwo zamknął oczy, a już wołali go na śniadanie. W brzuchu już mu burczało, to też bez zbędnych komentarzy podniósl się. Nie chciało mu się nawet myć, może to zrobić w końcu po posiłku, i tak wyglądał lepiej, niż większość społeczeństwa. Zszedł nieco chwiejnym krokiem na dół. Kilka osób już było, miał nadzieje, że nie zaczeli bez niego! Ale chwila! Rozejrzał się dokładnie po obecnych. Gdzie było jego miejsce? Wszystkie krzesła równe, nic się nie wyróżniało. Dodatkowo, zaproszono jego “asystentkę”?! Usiadł, niemniej był lekko zszokowany.
- Zobacz, nie minął dzień, a już zostałaś asystetnką… - bruchnął, obrażony. Jednak, głód przewyższył jego poczucie honoru, zajął jedno z miejsc, po czym zbadał każdego dokładnym spojrzeniem. Tak, tak - widział ich pare razy, podczas podróży, nie mniej w tej sytuacji, niemal czuł ich oddech.
- Krasnolud...ka… - Powiedział, sam do siebie. Nie było to ciche, to też mógł każdy go usłyszeć.
- Więc, wpierw wasz król wysyła mnie w… misje? Emm… tak, misje. Do jego podanego, a ten sam z siebie zmienia obmówione wcześniej ustalenia. By zyskać przychylność, tego...Lorda, zmuszeni jesteście podpisać z nim szereg umów, prawda? Zabawne. W normalnym państwie, wystrczyło by, skinienie króla. A Tutaj, musi targować się, z kimś takim?! Co to za król?! Przecież, to kpina, kpina ze mnie! I...emm…- rozejrzał się po obecnych. - Ze mnie!

Był wyraźnie urażony. Nie sądził, że będzie odgrywał rolę w sporze pomiędzy seniorem a wasalem.
- Niech ten.. Em… Cerian go po prostu powiesi, tytuły odbierze a dobra skonfiskuje! Tak się robi, ze zdrajcami, nie negocjuje!
- A Wy?! Na cholere tutaj, gildia kupiecka?! To umowa, między ludzkim królem, a tym lordziskiem! Przyznaj! Wykorzystujesz okazje, by móc i dla siebie złapać kęs! Nie, nie, nie, nie. Jeżeli, mam w tym uczestniczyć, chcę czegoś w zamian! - skrzyżował ręce.
-Dziękujemy, że dzielisz się z nami swoim niezadowoleniem. Dzień dobry i dla ciebie, panie - odparła mu Agi. - Zdaje się, że Jego Wysokość nie ma w te chwili takiej włądzy, aby jego słowo zmieniało rzeczywistość, panie - zauważyła, prowokacyjnie i po chamsku mówiąc do niego z pełnymi ustami, choć od mężczyny woniało raczej nieapetycznie. Dla siebie zatrzymała refleksję nad tym, że władcy, którzy odzieraliby ludzi z majątków w ten sposób, bardzo często kończyli z łatką tyrana albo nożem w brzuchu. - Dlatego potrzebuje nas jako swoich narzędzi. A skoro już mowa o tym, a także o “wykorzystywaniu okazji” i “kęsach”, to przypomnij mi Panie, po co ty sam tu jesteś?
Czarodziej zrobił się czerwony ze złości! Jak Ona śmiała!
- Później...każę Cię wychłostać! - powiedział przez zacisnięte zęby. Miał mine, jak by miał się popłakać.
- Ja!? Mnie zaproszono! Król poprosił o udział w....tej…”misji” - powiedział, z lekka (prawdopodobnie udawaną) dumą.
- Fantastycznie. Tak jak mnie, panią Rinę i pana Marcusa. Wszyscy tu jesteśmy na życzenie króla. Więc może wróćmy do sedna. Podać panu masełka? - zapytała, uśmiechnęłą się do niego i puściła oczko. Nie mogłą się doczekać “chłostania”. A zwłaszcza tego, kto kogo chłostać będzie.
Stracił momentalnie apetyt.
- Nie porównuj mnie do siebie! Phi! Obrzydza mnie sama myśl. Co, Ty krasnoludzie wiesz o tym świecie?! Twoje zachowanie świadczy o tobie, żeś albo głupia, albo przebywasz tutaj za krótko! Na dźwięk mojego imienia, powinnaś paść na twarz, prosząc o wybaczenie, za swoją głupotę! A, Ja! Powinnienem deptać Cię, tak długo, aż przestaniesz się ruszać! Wtedy, być może wtedy zrozumiałabyś swoje położenie!
- Doprawdy, nie przy jedzeniu z tymi fantazjami erotycznymi, mój panie… Jak pan się nazywa w ogóle? - zapytała, splatając ręce pod brodą. Już lubiła tego człowieka. Czuła, że się zaprzyjaźnią.
- Erotyczne?! Prędzej… wolałbym... Eeee...
- Jeśli chędożyć bronto, to mogę udostępnić - weszłą mu w słowo i powahlowała rzęsami filuternie.
- Ja…- żyły pulsowały mu na czolę - Ja...Ja… Przynieście moją kuszę! Ty! Kto kolwiek! Dzisiaj zjemy na obiad pewnego knypka! - poderwał się z siedzenia
Agi westchnęła z żalem wielkim. Zabawa się rozkręcałą. Znałą takich typów w Orzamarze. Umiałą z nimi postępować. Miałą na ustach przynajmniej trzy kąśliwe uwagi. Ale jeśli ten pacan wstanie i sobie pójdzie, to ich rozmowa przy stole na tematy naprawdę ważne stanie się uboższa. Niestety dalej nie wiedziała, kto to jest i jak się do niego zwracać. Musiała go jednak jakoś ugłaskać.
- Proszę pana. Pobawiliśmy się już? Czy możemy już wrócić do rozmawiania o rzeczach naprawde ciekawych, takich jak… nie wiem - pieniadze i wpływy? - zapytała ze spokojem.*

Marcus wstał.
- Pani Agigreen… Lordzie Ackerley. - powoli, łagodnie, mediacyjnie odwrócił ich uwagę od siebie nawzajem. Jeszcze sekundę temu wyglądał nietęgo, starając się nie patrzeć na tężejącego Ackerleya, ale zerknął raz na ich gospodarza i ewidentnie począł działać.
- Proszę was... Kraj jest podzielony bratobójczą walką. Musieliśmy być eskortowani przez samych towarzyszy królewskich. Nie przynośmy hańby ani królowi, którego reprezentujemy, ani nie zawstydzajmy naszego gospodarza. - tutaj przeniósł wzrok na królewskiego przedstawiciela w mieście, jak gdyby chcąc przypomnieć dwójce spokojnie o jego obecności.
- Są zachowania, które nie przystoją nie tylko damie, ani też nikomu. - powiedział łagodnie, patrząc w bok z góry na siedzącą krasnoludkę, zwracając jej uwagę najłagodniej jak umiał i de facto z delikatnym uśmiechem, po czym przeniósł wzrok na Ackerleya, natychmiast wyglądając uniżenie i odnosząc się doń z szacunkiem - I przepraszam, milordzie, za wszelkie postrzegane przez ciebie uchybienia w etykiecie każdego, z tej karawany, do których poczuwam się osobiście, jako sługa Jego Wysokości. Proszę też, milordzie, okaż nam łaskawość pamięcią, że panują u nas odmienne obyczaje niż… tam skąd pochodzisz. - zająknął się raptem na ułamek sekundy, przypominając sobie, że nie ma pojęcia skąd, chociaż usłyszał dość by wydedukować, że to nie Fereldeńczyk - I co może tobie zdawać się barbarzyństwem, u nas jest obyczajem.

Po czym usiadł, ewidentnie w nadziei na stworzenie rozejmu zdolnego przetrwać choćby minutę.

Agi, kiedy patrzył jej w oczy, zobaczyła, że próuje jej przekać spojrzeniem więcej niż słowami. Dlatego powściągnęła język i nie powiedziała, że milord zaczął, ani że trzy razy prosiła o powrót do sprawy, tylko w milczeniu skinęła mu głową i zajęła się swoim talerzem w ciszy.
Dłoń nadal mu drżała, a kiedy mężczyzna spojrzał mu w oczy, ten naglę uciekł swoim spojrzeniem. Jednak, nie mógł pozwolić od tak, zakończyć tej kłótni.
- R...Rozumiem, co chcesz powiedzieć. - Mówił, nie patrząc nadal na człowieka, który wtrącił się do “dyskusji”. - Nie mniej, urażono mnie tutaj, a za to winna jest mi rekompensatę. - po tych słowach, ponownie przeniósł spojrzenie na krasnoludkę
- Jako, że… Łaskawy i wielce rozumny ze mnie człowiek. Nie będę wymagający, od jutra… będziesz dla mnie pracować, przez najbliższy rok. Wtedy zapomnę o tym. - czuł się łaskawy.
Agi już mu miała odpowiedzieć, żeby ustawił się w kolecje, bo pracuje teraz dla ludzkiego króla, ale głos zabrał znów Marcus.
- Milordzie… jak już mówiłem, ja odpowiadam za tę zaszłość. - Marcus pokornie obniżył wzrok, choć jego twarz nic nie wyrażała - Byłbym zobowiązany mogąc dowiedzieć się, co mogę dla ciebie uczynić, jako że nieprzystoi córce Orzammaru służyć, a i odpowiedzialność spoczywa na mnie. Czy, gdy tylko ta rozmowa zostanie zakończona, przez wzgląd na pozostałych jej uczestników - wzrokiem wskazał Rinę i lorda - oraz naszą własną godność - rozejrzał się po wnętrzu przybytku, również po ich rycerzach pełniących ochronę, ale niemożebnie też służbie i innych - będę mógł zaoferować moją pomoc, w pełnym zakresie, we wszelkich względach?
Ten mężczyzna znów się wtrącił. Wybił go z równowagi.
- Jak się nazywasz, Panie? - zapytał, raczej z grzeczności - Jednak, to nie tyś winien mi zniewagę. Bardzo doceniam gest, albowiem jesteś nadwyraz rozumny, jak na tutejszego. Dla kogoś takiego, mógłbym znaleźć zajęcie. Jednak, karzełek nie wymknie się z tego! - Był strasznie uparty, a tym razem złość nie pomagała. *
Agi dała sobie jeszcze 20 sekund spokoju. Dyplomacja, dyplomacją, ale teraz obrażali ją obaj mężczyźni. Jeden najwyraźniej robił to na ołtarzu dyplomacji i to zupełnie nieświadomie. Dała Marcusowi czas na jeszcze jedną odpowiedź. Może jej ścielić dowoli, jeśli takie są zwyczaje na powierzchni. Ale ona z powierzchni nie była… W Orzamarze kobieta przemawiała za siebie, walczyła za siebie i brałą pełną odpowiedzialność za to, co robiła. W Orzamarze nie wchodziło się w dupę krzykaczom. Tu najwyraźniej sytuacja była naprawdę ciężka.
- Milordzie, mając w poważaniu i na względzie ochronę twego imienia, baczę, proszę, byś nie obrażał niewiasty. - spokojnie powiedział Marcus, choć jego ton był odrobinę… inny.
- Nie pytałem Cię o opinie, ale o imię! - Dlaczego wszyscy w tym państwie są tak dziwni..
- Marcus. Wybacz, panie. - powiedział… jak gdyby skutecznie ściągając choćby część niechęci na siebie.
- Marcusie...Rozumiem twoje stanowisko, nie mniej. Ty, jako sługa swojego króla Celgana..Em.Tak.
- Cailana. - cierpliwie wtrącił Marcus, bez śladu oburzenia, pomocniczo. Agi nie drgnęła nawet powieka, choć w duchu zaśmiewała się do rozpuku.
- Cailana...tak, Cailana, ładne imię. Nie mniej. Ty, jako jego sługa, rycerz, emm..doradca? Czujesz się, odpowiedzialny za dobrę imie, twojego Pana. Ja, jako ambasador Imperium, jestem przedstawicielem mojego Pana, a także mojego domu. I obrażając mnie, ta..emm..niewia...niewiasta? (wyraźnie miał problem z wymówieniem tego słowa). - uraziła mnie… I dla mnie, jako.. Szanującego się ambasadora, ale zarazem wielce litościwego. Postanowiłem, dać jej szansę na spłatę.. Swojej - chwilowej niepoczytalności..
- To bardzo szlachetne z pana strony, milordzie. Na dodatek ma pan rację. Panie Marcusie. Jestem przedstawiecielem znamienitego rodu Orzamarskiego i biorę odpowiedzialność za to, co robię. Nie wiem, może na powierzchni panują w tym względzie inne zwyczaje. Ale w Orzamarze kobieta ma prawo przemawiać, a nawet przelewać krew w imie sprawy, której jest wierna. Dlatego milordzie - zaakcentowałą to słowo, zwracajać się do niego, ale cieżko było się wyznać, czy kpi, czy nie - proponuję, żebyśmy teraz skupili się na interesach, a kwestie spłaty zostawili sobie na deser, już bez świadków - zaporoponowała. Nie powiedziała tylko kto, komu i za co będzie płacił. W duchu już zacierała łapki.
- I dlatego, kobiety nie powinny się wypowiadać. Widzisz, świadkowie, to bardzo ważna kwestia tutaj, na powierzchni. - Powiedział z szerokim uśmiechem na ustach
- Rozumiem - Agi kiwnęła głową z powagą. - W Orzamarze również. Mam jednak wrażenie, że przeszkadzamy w rozmowie na naprawdę ważny temat. Sprowokowałeś mnie panie swoim nieprzystającym ambasadorowi zachowaniem. To nie jest temat na forum, chociaż takim go uczyniliśmy.
- Ważny temat? Dla mnie, najważniejszy jest mój honor. I to, jest kwestia wiodąca. Ja, tutaj jestem, jako gość. Nie mnie brać udział w interesach. Ale, ale… - mężczyzna wyraźnie się zamyślił, próbował sobie coś przypomnieć
- Nie przypominam sobie, że Cię uraziłem...Przedstawicielko szanownego rodu, kupców...z Or...Or...Orzzz...Z tej..emm.. Podziemi
- Orzammaru. - pomógł Marcus, siedząc cicho ze wzrokiem skierowanym na stół. Sięgnął po swój kuchar z winem, popijając w ciszy. “Miej wiarę, Marcusie”, pomyślała krzepko Agi, widząc, że jej prywatny obońca daje jej pole.
- Właśnie. Orzammaru!
- A jednak. Ale nie mam do ciebie Panie o to żalu, bo nie zrobiłeś tego najwyraźniej celowo, ani nawet świadomie. To sie zdarza, kiedy spotykaja się rożne kultury. Od tego są właśnie ambasadorowie, żeby się na tych “mostach” spotykać. Polityka w Orzamarze jest jak same Głebokie Ścieżki - czyli te miejsca, z których wypełzają mroczne pomioty - dodała szybko. - Liczę, że jeszcze nie jeden raz będzie nam dane porozmawiać - powiedziała i zrobiła coś, co mogło w końcu zakończyć to pieprzenie - skłoniła mu się. Polityka ponad honor.
- Ýridhreneth, przynieś później dla Marcusa sakwę. Dobry z niego człowiek, zna te..trudne nazwy! - Wskazał elfce
- Wracając do Pani...Panienki? Panny? Emm. Rozumiem, rozumiem - że wreszcie uświadomiła to sobie Panna? Nie mam czasu, na urażanie innych, nie godne to jest szlachcica. Jednak, jedna kwestia mnie martwi. Bo, ty uraziłaś mnie umyślnie. Prawda? - Można zwrócić uwagę na fakt, że się uspokaja.
- Prawda, miliordzie - odparła. - Ponieważ poczęstowałeś nas wszystkich także na dzień dobry pewnym, nazwijmy to rozczeniwym podejściem. A tak naprawdę jesteśmy w tej trudnej sytuacji, że wszyscy tu jedziemy na jednym wózku. Pod Ostagarem szlag jasny trafił normalny porzadek świata, gdzie słowo króla jest prawem, a Ambasador nie musi się zniżać do robienia za chłopca na posyłki. Cóż mi z tego, że skarbiec mojego ojca jest wiekszy niż ta sala, skoro nic z tego nie wynika.
- Tak, tak.. Masz racje - machnął ręką - Co to, to bronto? - spytał, urywając temat
- Juczny zwierzak. Coś na kształt powierzchniowych mułów… a może hm… bardziej niedźwiedzi. Przydatne stworzenia. Hodowane przez krasnoludy na mięso. Z cęcią przedstawie Ci moje.
- Biorę go…. Bardziej mi się przyda od Ciebie… - urwał
Agi uśmiechnęła się, ale nie złośliwie.
- Obawiam się, że też bardzo śmierdzące stworzenie. A Isana jest na dodatek wyjatkowo tchórzliwa. Jeszcze nie oswoiła się z powierzchnią.
- Mój…”asystent” go doprowadzi do stanu, użyteczności. - “Szczerze wątpie”, pomyślała Agi. - A odwagi, nabiera się z czasem, nawet Ja kiedyś miałem swoje obawy. Ale, tylko odważny człowiek...no krasnolud… też, może zostać ambasadorem - starał się być dyplomatyczny.
Agi ponownie się do niego uśmiechnęła przyjaźnie w odpowiedzi. Widziała to, widziała jak się starał. Uśmiechnęłą sie do niego w duchu. Wolała, jak był pacanem. Miałą nadzieje, że jeszcze się im nadarzy okazja… Lecz póki co spojrzała wyczekująco na kólewskiego człowieka, dając zanać, że można już kontynuować naprawde ważne sprawy.
Czarodziej nic już nie powiedział, rozmyślał tylko, nad swoim nowym zwierzakiem. Być może, miał okazje go zobaczyć, nie mniej teraz w jego umyśle pozostała pustka. Cóż, być może warto było przyjeachać tutaj taki kawał?
- Panie. - Zwrócił się do krewnego arla - Czy, oczekujesz czegoś konkretnego, ze strony mojej rodziny? - Nagle poprawił mu się humor.
Lord Bratter, który do tej pory siedział cichy i zaniepokojny przyglądał się całemu zdarzeniu, w końcu zabrał głos.
- Mam nadzieję, że wyjaśniliście sobie wszystko, bo jeśli to powtórzy się przed lordem Waynearem to jesteśmy z góry skazani na porażkę… Proszę więc, abyśmy wszyscy na czas rozmów odłożyli wszystkie spory na bok - Powiedziałem twardym głosem, który nie znosił sprzeciwu i badał wszystkich zimnym wzrokiem.
Po chwili jednak odetchnął i kontynuoował wypowiedź.
- Wbrew tego co się wam może wydawać Król Cailan miał konkretny powód dla którego wysłał tutaj każdego z was. Lady Tuhonen reprezentuje po części interesy krasnoludów i swojego rodu, Pani Helbert oprócz bycia znakomitym kupcem jest też starą znajomą rodziny lorda, Lord Ackerley jest przedstawicielem samego Tevinteru, natomiast sir Marcus zaufanym człowiekiem króla. Każdy z was wyruszył w związku z własnymi korzyściami, jednak na chwile obecną są one uzależnione od wyników dzisiejszych rozmów, więc tylko i wyłącznie dzięki sukcesowi osiągniecie swoje cele. Czy wszyscy mnie zrozumieli?
Marcus skinął głową, odstawiając puchar z winem.
- Chciałem tylko nadmienić, milordzie, że tytuł sir nie odnosi się żadną miarą do mojej osoby. - powiedział skromnie, po czym przymknął oczy jak gdyby chcąc na sekundę się uspokoić. Przeczesał dłonią nieco zbyt długie, popielate - jak gdyby bezbarwne włosy.
- W przedmiocie zatem. Co tak naprawdę Jego Wysokość może zaoferować lordowi Waynearowi?
Lord Bratter zwrócił twarz ku Marcusowi.
- I to jest nasz najsłabszy i zarazem najmocniejszy punkt. Jedyne co na chwilę obecną Król Cailan może zaoferować Lordowi Waynaerowi to… Obietnica. Obietnica tego czego pożąda najbardziej - władzy i potęgi, czyniąc go Teyrnem Północy. - Przerwał na chwilę - Niestety, dopóki trwa cały konflikt to będą tylko i wyłącznie puste słowa, które musimy poprzeć innymi propozycjami. To właśnie dlatego wszyscy się tutaj znaleźliście.
- Puste słowa… - Marcus podniósł wzrok na okno - To słowa króla, a słowo króla jest jak krasnoludzka stal. Czyste i nie do złamania. - ściszył nieco głos - To ujma, że człowiek, który za nim ma słowo prawowitego władcy ma otrzymać od niego cokolwiek w zamian za to, że nie dołączy do zdrajców...
Jacy ci ludzie są strasznie dziwni. Nawet człowiek króla podważa jego autorytet mówiąc o pustych słowach. Gdzie jest jego honor? Powinnam wstać i wyjść na taką obrazę majestatu w mojej obecności? Krasnoludy w takich chwilach łapią za młot - pomyślała Agi. Myśląc nad tym zagadnieniem, rozlała swoim sąsiadom wino do pucharów, zaczynając zupełnie bezwiednie od Ackerleya, który siedział naprzeciw jej. Nic bowiem tak nie oczyszczało relacji dwóch krasnoludów jak porzadna pyskówka, po której doszło między nimi do porozumienia zamiast rąbaniny.
Rina siedziała długo w ciszy, przyglądała się swoim towarzyszom i… o zgrozo!... oceniała, surowo, ale obiektywnie. Mimo wszystko już na początku spotkania poczuła zniewagę uwłaczającą jej dumie, niemal fizyczny policzek wymierzony przez towarzystwo. Przy stole siedziały trzy kobiety, ale tylko jedna została pominięta przy posiłku. I nie była to służka. Rinie nie było potrzebne do szczęscia zainteresowanie czy usługiwanie innych, ale uraził ją fakt, że została zwyczajnie zignorowana, postawiona niżej niż pozostałe kobiety mimo, że jedna z nich była ledwie pomagajką maga. Westchnęła cicho, ale nie manifestowała swojego niezadowolenia, zamiast tego z charakterystyczną dla siebie gracją zaczęła zajmować się sama sobą. Profesjonalny brak okazywania emocji. Kamienna twarz. Klasa. Nienaganna postawa. Powtarzała sobie te słowa w głowie jak mantrę. Napełniła filiżankę herbatą i odbijając na niej karmazyn szminki popijała powoli małe łyki. Obserwowała całą sytuację jak pokaz dziwów sama nie wiedząc czy bardziej rozbawiona czy zażenowana. Nie odzywała się, nie widziała powodu by wplątywać się w to wszystko. Lata doświadczenia nauczyły ją by w celu osiągnięcia sukcesu przede wszystkim zawsze grać w drużynie. Swojej. Mogłaby używając talentów w jednej chwili rozwiązać narastający spór tak, by dodatkowo wszyscy mieli uśmiechy na ustach i czuli, że to oni byli górą. Mogłaby, ale po co? Tym razem to ona pomijała ich. Manifestacyjnie dolała sobie herbaty lekkim, oszczędnym ruchem kontrastującym elegancją z wrzącą atmosferą. Popijając ciągle wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z lordem Bratterem, dopiero gdy ten zabrał głos i ona włączyła się do rozmowy
- Nie będę ukrywała, że wolałabym jednak nie poruszać tematu moich… znajomości… - powiedziała powoli, cicho, ale zrozumiale, nie była zadowolona, że wyciągnięte zostało to na światło dzienne, szczególnie, że nie ufała towarzystwu do końca, a informacja ta mogła utrudnić jej negocjacje - Ale skoro już wyszły na jaw… - odstawiła z cichym stuknięciem filiżankę na spodek - Z zaufanego źródła posiadam dosyć istotne informacje, które w zestawieniu z posiadanymi przez nas atutami mogą w łatwy sposób stworzyć drogę do zwycięstwa - mówiła niespiesznie, zwracając się przede wszystkim do Lorda - Jednak… z całym szacunkiem, potrzebujemy przedstawciela, który w naszym imieniu będzie prowadził rozmowy i w odpowiedniej chwili wyciągnie właściwe argumenty. Jeśli, jak już zostało zauważone, zarzucimy go propozycjami w sposób zaprezentowany chwilę temu to zyskamy jedynie upokorzenie - westchnęła - Możemy również ustalić jakiś wstępny plan działania. Choć… - urwała zastanawiając się przez chwilę, zatrzymała wzrok dłużej na magu. Miała wrażenie, że on też wolałby działać samodzielnie. Denerwował ją fakt, że misterne przygotowania, które poczyniła mogły zostać zniweczone przez to towarzystwo, które swoim zachowaniem nie tylko z każdą chwilą przyczyniało jej więcej wątpliwości, ale też zdawało się nie zauważać jak istotny wkład może mieć Rina w zwycięstwie - Dlaczego właściwie mamy współpracować? - rzuciła nieco zaczepnie w przestrzeń - Jeśli już, to musimy pamiętać, że nie tylko nasze atuty się kumulują, ale przede wszystkim ryzyko. Jedno potknięcie któregoś z nas i wszyscy możemy być na straconej pozycji.
Agi spojrzała na nią pytająco. Było to o tyle trudne i odrobinę być może komiczne, że niska krasnoludka musiała się nieco wychylić, bo zasłąniał mu ją sąsiad siedzący po jej prawej.
- Nie podoba mi się pomysł, żebyśmy nie mieli współpracować. - powiedziałą, wytarłwszy brode z tłuszczu. - Pod ziemią, jeśli musisz liczyć tylko na siebie, zazwyczaj kończysz w brzuchu jakiejś bestii. Myślę, że razem możemy stanowić całkiem zgrany zespół, w którym każda osoba będzie mogłą odpowiadać za coś innego, musimy się tylko do siebie dotrzeć, albo ustalić, żeby nie wchodzić sobie nawzajem w kompetencje - powiedziała. - Natomiast to, że powinniśmy mieć mówce-przedstawiciela wydaje mi się całkiem sensowne. Ja i milord nie za bardzo się do tego nadajemy. I absolutnie nie mam tu na myśli niczego złego - dodała spokojnie. - Oboje po prostu jesteśmy... cóż “z zewnętrz”. Nie widzę tego, żeby za króla Fereldenu mogła przemawiać krasnoludka z Orzamaru, nawet gdyby byłą pieprzoną Patronką, albo ambasador z Tevinteru - nawet gdyby był samym Imperatorem - rzekła, rozkłądając ręce. - Z tego wniosek, że gdybyśmy faktycznie chcieli mieć przedstawiciela, pozostaje pan Marcus i Ty, Pani. Od razu więc może wyłoże swoje zdanie w tej materii - Panie Marcusie daruj. Jesteś świetnym dyplomatą, ale zbyt grzecznym. Boje się, że mogliby cię tam na dworze po prostu schrupać - rzekła przepraszająco.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 11-05-2016, 21:26   #13
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Słysząc słowa krasnoludki kąciki ust Riny uniosły się mimowolnie do góry w rozbawieniu, a gdy jej towarzyszka zwracała się do Marcusa miała już zupełnie ochotę roześmiać się głośno i szczerze. By to zamaskować znów ukryła twarz w filiżance upijając łyk
- Jeśli mogę… - odezwała się wreszcie, gdy miała pewność, że jej słów nie przerwie niekontrolowany chichot - Nie do końca zgadzam się z faktem, że nie nadajesz się do tej roli. Jesteś krasnoludzkim kupcem, a to już daje kompetencje same w sobie. Myślę, że mogłabyś prowadzić te negocjacje na równi ze mną. W zasadzie co dwie głowy… - uśmiechnęła się tym razem przyjaźnie - Panowie natomiast mogą służyć nam radą i wspierać pomysłami gdyby coś poszło źle - mówiła, a słowa zaczęły płynąć z jej ust odrobinę wolniej, jak zwykle gdy jednocześnie rozmawiała i zastanawiała się nad czymś intensywnie - A może… nasi panowie mogliby w tym czasie zaciągnąć języka u… opozycji? - spytała nagle - Marcus jest wojownikiem, może porozmawiać z rycerzami, a Lord z innymi możnymi. Tylko to… wymagałoby sporej dyskrecji i delikatności.
Czarodziej popijał wino, przyglądając się ludzkiej kobiecie. Na początku była cicho, a teraz nagle stwierdza że chce ich reprezentować?! O, nie! Nie godzi się
- Tak, myślisz - że powieżymy negocjacje tobie...bo… się zgłaszasz? Nie zgadzam się. Reprezentować króla, może jedynie możny za którym stoi herb, historia oraz pozycja. Nie wspominając o fakcie, że powinien to być mężczyzna. To nie podwieczorek wśród służek, gdzie będą ciasteczka i mleczko. Oj, nie, nie. To będzie debata, w której król oferuje… słowo. - widać było, że próbuje powstrzymać się od śmiechu - I, tylko wspaniały mężczyzna jest w stanie, przekazać te… hojną ofertę. Oczywiście, mógłbym to zrobić, jednak nie mogę w tak jawny sposób wspierać króla - w końcu, to wasz interes. Niemniej, sugeruję lorda gospodarza, tego poczęstunku. - Mężczyzna wyraźnie spoglądał na stół z jedzeniem, nie mogąc zdecydować się na coś konkretnego
Agi w zadumie zagryzła dolną wargę. “Oj, Pani Rino” westchnęła w duchu z sympatią i żalem zarazem. Rina może znała się na ludziach, ale nie znałą się na polityce. Agi specjalnie wykluczyła siebie i Tevinterczyka z kręgu osób, które mogłyby za nich przemawiać. Żeby dać mu poczucie sprawiedliwości umotywowane solidnymi argumentami po tym, jak zaproponowała mu sex ze swoim bronto. Agitując na rzecz krasnoludzkiego mówcy, Rina zaprzepaściła szanse na to, żeby Ackerley siedział cicho. Wystarczyło kilkanaście minut na śniadaniu, żeby zobaczyć, że milord nie szanuje nie tylko nieludzi, ale kobiety także. I nie trzeba go było nawet prowokować, żeby się o tym przekonać. Chociaż przy tej okazji (pomijajac dobrą zabawę) dużo się o nim dowiedziała. Dlatego było dla niej jasne, że jeśli to kobieta właśnie otwarcie sprowadza towarzyszących im mężczyzn (w tym jego) do roli popychadeł, to wszelkie jej pomysły - nawet żeby były wręcz genialne, nie będą miały u niego posłuchu. Tej karty nie da się już uratować.
Agi spojrzała zatem na zaproponowanego przez Ackerleya lorda gospodarza od poczęstunku… W ogóle nie była do niego przekonana, nic o nim nie wiedziała. Taktycznie więc tę kolejkę w rozgrywce opuściła. Nie widziała żadnej szansy na to, żeby zagrać tutaj efektywnie którąś ze swoich kart.*
Chyba już dawno nie czuła takiej irytacji, musiała naprawdę mocno walczyć z samą sobą by nie odpowiedzieć magusowi, iż on sam z wyjątkowym nawet przymrużeniem oka nie spełnia stawianych przez niego oczekiwań, ale ważąc na szali swoją dumę i powodzenie misji, które ten bufon stawiał właśnie pod ogromnym znakiem zapytania wzięła jedynie głęboki oddech
- Dobrze - odezwała się przywołując na twarz swój popisowy uśmiech numer pięć, tzn. “Jestem nieświadomym barankiem, proszę mi wyjaśnić” - Przyjmijmy, że faktycznie wybierzemy wielmożnego pana jako naszego przedstawiciela, co w takim razie w swojej ogromnej łasce zechcesz zaoferować w negocjacjach i na czym się skupić… o wielki panie? - ostatnie słowa wypowiedziała tak słodko, że jedynie Agi, na którą dyskretnie spojrzała w wymowny sposób, mogła rozpoznać kpinę. Krasnoludka pomyślała z rozbawieniem, że najwyraźniej każdy z milordem musi zaliczyć do śniadanie pyskówkę. W sumie czemu się dziwić. Pyszna to zabawa.
- Nasz gospodarz, przedstawia wolę króla, Ja zaś zaproponuję - kompletnie NIC. Ja, nie jestem waszym sponsorem, jestem waszą ozdobą. - powiedział dumnie.
- Gdyby nie fakt, że pochodzę z kraju, znacznie bardziej cywilizowanego, wówczas mógłbym was reprezentować, nie mniej. Nie wypada, by przedstawiciel obcego imperium, odwalał za was robotę, prawda? Nie, nie, co tak to nie. Ale, to nie znaczy, że nie mogę wam doradzać i podpowiadać. Kiedy widzę, jak próbujecie rozwiązać wasze problemy, sądzę, że powinniście podziękować emm.. Stwórcy..? Tak, tak, stwórcy, że mnie tutaj sprowadzono. Więc, podziękowanie przyjmę po samej rozmowie, głównie miłuje w złocie, nie mniej… sądząc po niektórych z was… srebro będzie, w sam raz. - Wreszcie sięgnął po talerz, dokładnie oglądając posiłek nań.
Ukryła ponownie twarz w filiżance. Ooo, jakie szczęście, że ją miała…
- Nie omieszkam dziękować Stwórcy jak tylko skończę podziwiać naszą ozdobę - stwierdziła poważnie. Zabawną anomalią było, że zarówno nie pielęgnowała wiary w Stwórcę jak i nie zamierzała zachwycać się ich… “cudownym” towarzyszem. Ale pewnie tak czy inaczej nie zrozumie tej ironii…
Czarodziej obdarzył kobiete uśmiechem
- Ciesze się, że pojmujesz różnicę. Nie mniej, zaskoczyłaś mnie pozytywnie. Nie podążasz za głupim przekonaniem, że winnaś być zrównywana z nami, mężczyznami. Być może, nawet coś osiągniesz w życiu. To miłe, że znajdują się tutaj takie osoby. Ah. co do podziwiania, przykro mi, ale mam narzeczoną… Jak ona miała… aa… mniejsza. Nie ograniczaj się. W końcu, imperium może wam zaoferować wiele. - Podstawił kielich pod twarz krasnoludki, która zagrała totalnie głupią dla ochrony swojego honoru, bo przyjęłą jego kielich, a drugą ręką natychmiast podetknęłą mu swój. Oczywiście miałą zdecydowanie krótszą rękę, niż on, ale jej intencje były jasne.
- Zaszczyca mnie pan, milordzie - skłoniła lekko głową, kryjąc w ten sposób uśmiech.
Ackerley z całą pewnością nie potrafił grać mimiką. Na jego twarzy, pojawił się grymas. Nie była to typowa złość, raczej uświadomił sobie, jak ograniczeni są przedstawiciele tej niskiej rasy.
- Pijąc z mojego, nie uszlachetnisz się moja panno. Nie mniej, doceniam gest, oraz chęć samo doskonalenia się. Zachowaj kielich. Później, dam Ci kilka porad, jak powinnaś zachowywać się, w poszczególnych sytuacjach. Może coś, jednak z Ciebie będzie. Panienko. - Co dziwne, nie było to złośliwe, zachowywał się raczej… naturalnie, jak na jego warunki
Agi nie zamierzała jednak na tym poprzestać. Chciała pokazać Rinie, że z milorda można pokonać jego własną bronią. Nalała więc im obojgu wina. Wzniosła ku niemu jego kielich i wypiła zeń całą zawartość duszkiem. Założyła, że ambasador nie ośmieli się nie powtórzyć toastu za nią i po pierwsze będzie się musiał napic z obrzydliwego naczynia, na którym jest jej ślina. Po drugie - nalałą im całkiem od serca. I o ile łeb krasnoluda był nauczony akceptować alkohol robiony prawie że z kamienia, o tyle dla człowieka puchar wina na pusty żołądek to mogło być coś, co w końcu pchnie rozmowę przy stole na właściwe tory, bo milord się w końcu upije.
Czarodziej niemal zzieleniał, kiedy dostał puchar od rozmówczyni. Wykrzywił minę, nie dyskretnie rozejrzał się po biesiadnikach, po czym podstawił puchar pod elfkę
- Wasal przyjmuje, honory swego Pana. - Na jego twarzy, pojawiła się wyraźna ulga
- A..i Pan, pije z pucharu wasala...czy tam sługi, dawaj swój kielich! - Podniósł się, po czym, szybko odebrał naczynie elfce.
- Jakieś lepsze doznania, kiedy pijesz ze szlachetnego? - spytał, nadal lekko zmieszany.
- Zdecydowanie tak, choć wino kwasi nieco fakt, że odmówiłeś mi toastu. Ale taka wola lorda - odparła Agi pogodnie i skinieniem głowy podziękowała elfce za uszanowanie krasnoludzkiego zwyczaju, który zmyśliła 10 sekund wcześniej.
- Nie odmówiłem. Przekazałem, kielich dalej. Na znak uznania, a także na dowód mojego szacunku...eee...uuuu….dla służby! - Wyraźnie był zadowolony, że tak udało mu się umknąć
- Dziwne macie, tam u siebie… w Orgogrzmarze obyczeje.
Agi uśmiechnęła się. Wygrała chociaż tyle, że milord napił się wina z kielicha ‘skalanego’ przez elfa. Małe zwycięstwa - trzeba się nimi zawsze cieszyć.

Marcus przez chwilę rozejrzał się po zebranych w zadumie, ale wyraz zniewieściałej twarzy pozostał nieodgadniony. Przymknął tylko oczy i skinął głową raz w czasie całej dyskusji, gdy Agigreen jedynie rozsądnie zauważyła, że nie nadaje się na negocjatora. W jego oczach widać było uwagę na słowa Riny, jakoby mógłby porozmawiać z rycerzami - aż na sekundę jego oczy skierowały się ku towarzyszom królewskim, którzy już tutaj dostatecznie nim gardzili. Odczekał też z kamiennym wyrazem twarzy kolejną rundę Tevinterina i Orzammarianki. Wykorzystał pauzę i zmniejszenie napięcia dyskusji natychmiast, ale miękko i mimowolnie, kierując słowa do ich gospodarza… oraz Riny.
- Co możemy wiedzieć o lordzie? Chodzi mu o władzę, tak… lecz o co jeszcze? Jakim jest człowiekiem? Jakie osoby lubi? Jakie argumenty i sentymenty do niego przemawiają? Czy jest żarliwym wyznawcą? Jak odnosi się do dam? Wszystko to może mieć znaczenie przy obraniu osoby, która poprowadzi negocjacje i nie wykluczałbym na wstępie nikogo… oczywiście za moim wyjątkiem.
Wreszcie ktoś się do niej zwrócił! Wreszcie ktoś docenił wiedzę i doświadczenie Riny! Powitała to z niemałym zadowoleniem, choć fakt, że pytał Mracus, z którego strony doznała ledwie chwilę temu tak wielkiej obrazy…
- Cóż… - zaczęła niby obojętnie i założyła nogę na nogę przygładzając ubranie - Pieniądze, panie rycerzu - stwierdziła wprost - Lord nie jest złym człowiekiem, ale nic nie przemawia do niego tak jak argument pieniądza. Imponuje mu przepych, elegancja, dystyngowanie… - wyliczała kolejne rzeczy - Dlatego przygotowałam specjalną garderobę na nasze spotkania z nim - dodała mimochodem aby wskazać jak doskonale zadbała o każdy szczególik - Z tym człowiekiem trzeba robić twarde, zdecydowane i bezpardonowe interesy. To taki typ, musi poczuć, że ma przed sobą innego wilka, a nie barana - sięgnęła po bułeczkę i odłamała maleńki kawałek, powoli jadła ją zastanawiając się czy może powiedzieć więcej, po chwili zdecydowała jednak zatrzymać głównego asa na później - Może w takim razie poddamy konfrontacji nasze… możliwości w tym zakresie? - zaproponowałam - Wiemy już, że pani Agi może zaproponować dorobek swojego ludu, co jest w kwestii finansowej sporym krokiem, a panowie? - wskazała na nich dłonią, choć mając świadomość, że mag pewnie znowu będzie robił problemy na czas się zreflektowała - Lordzie, co może zostać zaproponowane z twojej strony? Oczywiście poza światłem, które zsyłasz na całą naszą delegację. Nam to wystarcza, ale nasz rozmówca pewnie będzie prosił o nieco bardziej… materialne docenienie swej osoby - spytała rozważając czy nie skinąć usłużnie głową. Miała dość jego wywyższania i problemów jakie robił, chciała skończyć dyskusję z nim jak zło konieczne; szybko i bezboleśnie, ale… jej duma nie pozwalała zgiąć karku. Nie miał u niej żadnego szacunku, a ona nie potrafiła się do niego zmusić, więc jedynie poprawiła się na krześle i dalej skubała śniadanie.
- Kompletnie nic. Nie potrzebuje tego, by wasz król dogadywał się z lordami. Mnie to nie robi różnicy, jednak powiem wam szczerze, że to jego miasto, mój ojciec by porównał do wybiegu, który posiadamy na prowincji. Jeśli jest miłośnikiem złota, a nie potrafi tego udowodnić, przedstawiając nam swoje bogactwo, nie uzyska mojego szacunku. Gdybym chciał, mógłbym odkupić jego miasto, jego rodzinnę a go samego, wystawiać w klatce, jako zdobycz. - Był dumny jak paw - Biedaczek, który próbuje być wielki, udawać kogoś, kim nie jest. Śmieszy mnie to, gardze takimi ludźmi. - zatrzymał się na chwilę - Jeśli, król zapewni mi, kilka tytułów i jakieś posiadłości, oczywiście, nie, żeby mnie nie było stać. Wówczas, mogę zapewnić wstawiennictwo jednego z najpotęzniejszych magistrów imperium. Każdy z nich, posiada armie, która byłaby wstanie, zniszczyć to państwo. Więc, taka mrówka jak ten “lord” - wyraźnie zaakcentował z obrzydzeniem - to nic. Ale, jak mówiłem. Nie mam tutaj interesu. Zamiast….dyplomatów khm. Powinien posłać siepaczy, mniej problemów i niewygody.
- Rozumiem milordzie, że nasz kraj musi wydawać ci się mały i zacofany w porównaniu z ogromem Imperium, ale rozumiesz oczywiście, że dla nas znaczy cały świat, jak dla każdego dom. - odpowiedział Marcus ze spokojnym, zupełnie nieprzystającym sytuacji, ale chyba w miarę szczerym, życzliwym uśmiechem, przyknąwszy oczy gdy wypowiadał to zdanie. - Wszelka pomoc będzie bezcenna... zwłaszcza magistra. - na sekundę zniewieściały strażnik jak gdyby zwątpił, ale nie przerwało to jego wypowiedzi - Król Cailan godnie i hojnie docenia tych, którzy pomagają mu ocalić mieszkańców naszego kraju, który to kraj posiada również pewne ukryte uroki i na pewno dla tych, którzy nazywają go domem jest wart obrony, choćby był bryłą węgla otoczoną przez brylanty. Ta bryłka jednak to kamień węgielny, coś, co budzi nadzieję, jak pączek niewyrośniętego kwiatu: jedynie zwiastowanie cudu, którym wnet może się stać. Wiesz przecież, ile lat znajdowaliśmy się pod ciemięgą Orlais, i jak niedawno się zakończyła, przez ojca naszego króla właśnie. Dlatego też nasz król, wychowany przez króla tak doświadczonego, jest tak właściwym i godnym błogosławionego przez Stwórcę tytułu… Dlatego na pewno wynagrodzi wszelką pomoc, nawet trud grzeczności w obliczu ludzi takich jak lord Weynar… jeżeli rzeczywiście jest tak małostkowy. Czy podobna nam bowiem oceniać go, nim poznamy go osobiście? - zakończył, a każde słowo wypowiedział z takim przekonaniem, że musiał wierzyć w to co mówi i mówić to, w co wierzy.
Agigreen spojrzała na niego zaciekawiona. Najedzona skądś wydobyła kapeć i nabiła swoją fajkę czymś, co pachniało przyjemnie leśnym poszyciem - były to głównie mchy i grzyby z domieszką jakiejś importowanej do Orzamaru kory.
Lord Bratter w końcu zadecydował się zabrać głos, pomimo, iż wcześniej niewidoczne, zmęczenie widocznie malowało się na jego twarzy.
- Ma pan rację Lordzie Ackerley… Zły to czas, kiedy władca państwa musi posuwać się do takich działań… - Powiedział nie spoglądajac właściwie na nikogo - Musi Pan jednak zrozoumieć to, że Tevinter i Ferelden to zupełnie inne kraje i władza jest sprawowana tutaj zupełnie inaczej. Pani Helbert ma całkowitą rację co do Lorda Wayneara - Lord nie jest typowym szlachcicem - bardziej niż rycerza przypomina kupca, jednak nie zapominajmy, że i tacy ludzie są w kraju potrzebni i oni również wygrywają wojny - Mężczyzna nerwowo zacisnął pięści - Tutaj nie chodzi o płaszczenie i błaganie… Jeśli będziemy postrzegani w ten sposób, nic nie uzyskamy. Musimy sprawić, żeby Lord traktował nas jako równego sobie partnera w interesach, więc ważne jest to, abyśmy mówili jednym głosem. Nasza oferta musi być spójna, musimy wzbudzić jego zainteresowanie, przedstawić mu korzyści płynące z naszej współpracy, zbić wszystkie obiekcje i sfinalizować umowę. Musicie wszyscy przestać myśleć o tym jak o zwykłym poselstwie, ale nastawić się na twarde negocjacje… - Rozluźnił się i zamyślił - Wydaje mi się, że pomysł, aby Lady Helbert i Lady Tuhonen oficjalnie przewodziły naszej stronie może się udać - ze względu na największe doświadczenie w tej kwestii. Jednak chciałbym prosić również was Panowie, abyście w miarę możliwości asystowali i wspierali je swoim autorytetem - i będzie to równie znacząca rola. Czy ktoś ma coś przeciwko?
- Nie mam żadnego sprzeciwu, milordzie, jeno uwagę… - zcichł i spokorniał znowu Marcus - Nie posiadam żadnego autorytetu. Prawdę rzekłszy, nie jestem pewien, czy w ogóle mogę się na coś przydać…
- Panie Marcusie - zaczęła Agi, wyciągając na chwilę fajkę z ust. Naprawdę nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy tego mężczyznę z bronią w ręku i w końcu będzie mu mogła pogratulować i podziękować za coś więcej, niż tylko ścielenie. - Rozsądek i dyplomacja są dobrze widzianymi siłami w każdej kampanii.
Myślami jednak krasnoludka była gdzie indziej. Oto wsadzono jej w rękę władzę, której się nie spodziewała, której nie powinna była sprawować (co sama zauważyła na głos), ale której dla uniknięcia dalszych sporów nie odda. Dobrze, że będą mogły mieć w sobie nawzajem oparcie. Oczywiście nie ulega wątpliwości, że jako krasnoludka powinna się trzymać raczej z tyłu Pani Riny, ale sama Zielona była ciekawa, jak kobieta zareaguje na takie dictum lorda-gospodarza.
Wszystko przybierało obrót spraw dość dziwny, choć Rina w żadnym razie nie spodziewała się innego po tym jak poznała każdego ze swoich nowych towarzyszy (no, może poza magiem, którego planowała jednak obchodzić szerokim łukiem razem z jego wybujałym ego). Propozycja by reprezentowała ich grupę razem z krasnoludką padła właściwie sama po tym jak delikatnie ją zasygnalizowała, więc była zadowolona, chyba wreszcie ta grupa zaczynała zauważać kto tu nada się najlepiej do tego zadania, a z całą pewnością do zadań kupieckich nie było nikogo odpowiedniejszego niż ona i Pani Agi! Miała ochotę przebierać nogami z ekscytacji na samą myśl, mimo to jedynie przygładziła falbany sukni
- Myślę, że możemy się tym zająć - popatrzyła tu porozumiewawczo na krasnoludkę sprawdzając czy podchodzi równie entuzjastycznie do tej perspektywy - Ale z całą pewnością, jak już pan, Lordzie, zauważył, towarzystwo pana maga oraz ciebie, Marcusie, będzie nieocenione i znacząco wpłynie nie tylko na morale grupy ale też naszą reprezentatywność - zatoastowała do maga filiżanką
- CO?! Toż to jawna kpina! Nie, nie, nie. Jeśli chcecie bawić się w taki sposób! Możecie zapomnieć o moim wsparciu! Nie zgadzam się, na zniżenie mojej osoby, jeszcze bardziej, aniżeli dotychczas. Zgodziłem się, brać w tym udział, ale liczyłem, że jasny wielmożny Pan, zobowiązuje się do działań, a nie zwala całą robotę na kobiety! Toż to kpina, ze mnie, z króla i ze wszystkich tutaj obecnych! - Czarodziej niemal wykrzyczał swoje słowa.
- Takim tchórzom i leniom jak TY, powinno odbierać się szlachectwo! Nie godzi się, by szlachcic, porzucał swoje obowiązki! TY, będziesz reprezentować króla, inaczej zraz wracam do stolicy, do Clegana i zdam mu raport, jakiego nieudacznika tutaj posłał! - Mężczyzna był wzburzony, podskoczył ze swojego krzesła.
- Jeżeli w tym państwie, władza wygląda właśnie tak, to szlag z wami wszystkimi. Nie dziwie się, że co chwila znajdujecie się, pod czyimś zaborem, tym bardziej nie zdziwie się, że niedługo znów się pod jakimś znajdziecie!
- S...straciłem apetyt! Phi! - Odszedł od zebranych.
Agigreen odczekała aż magister wyjdzie, nim przemówiła. Właśnie ułatwił im wszystkim życie. W Orzamarze ktoś, kto odchodzi od stołu rozmów, nie może już do niego wrócić, póki te konkretne rozmowy się nie zakończą albo nie zostanie ogłoszona przerwa. Bez względu na to, czy goni go pęcherz, głód czy wściekłość. I bez względu na to czy jest królem, senatorem, czy zwykłym skrybą. Córka Tuhonena zakładała, że na powierzchni panują podobne porządki.
- Myślę, że milord właśnie sam wykluczył się z udziału w tym spotkaniu - powiedziała z powagą, doskonale tłumiąc satysfakcję, którą odczuwała. Nie drgnęła jej nawet powieka. - Proszę, lordzie. Wybacz mu obrazę Twojego honoru i królewskiego majestatu. Nie jest stąd. Wierzę, że w swoim mniemaniu chce jak najlepiej.
Marcus wpatrywał się w stronę, z której zniknął im z oczu arystokrata z Tevinter.
- Udam się z nim jeszcze porozmawiać… - wtrącił tylko, po czym odwrócił się z powrotem do wciąż zebranych - Tymczasem wszystko zdaje się postanowione. Ach, milady - schylając się by nalać więcej wina; gest uczyniony tylko po to, by nie patrzeć w oczy Rinie, do której się odezwał - Byłbym zobowiązany i zaszczycony, jeżeli po śniadaniu zostałabyś na chwilę lub zgodziła się na moje towarzystwo przez jeszcze chwilę… - dokończył o wiele mniej śmiało i ciszej.
Obserwowała przelewające się do puchara wino, nie wiedziała czy przesadnie oficjalne słowa rycerza były dyktowane autentycznym szacunkiem czy może… stanowiły jedynie ukrytą kpinę pięknie komponującą się w efektowną całość z dzisiejszym zachowaniem przy stole jakie względem niej reprezentował. Postanowiła mimo wszystko nie wchodzić w dalsze dyskusje poza konieczną odpowiedzią, której udzielenia oczekiwał rycerz
- Po śniadaniu potrzebuję jeszcze czasu na przygotowanie się do spotkania - powiedziała powoli, jakby z namysłem - Ale mam wrażenie, że twoja sprawa dotyczy czegoś pilnego… więc dobrze - westchnęła cicho - Możesz liczyć na spotkanie, z miłą chęcią - dokończyła i mimo wszystko się uśmiechnęła. Była ciekawa czy tym razem to on będzie prosił ją o rady dotyczące zachowania się wobec kobiet… a raczej krasnoludek. Czy tych dwoje ma się ku sobie? Westchnęła znów cicho poprawiając się na krześle. Czuła, że dyskusja dobiegła końca grzecznościowo jednak czekała na słowa oficjalnie to ogłaszające - Panie Marcusie? - nie do końca wiedziała czy zwracać się do niego per “pan” czy raczej nie - Może… Za około kwadrans w moim pokoju? - zaproponowała - Akurat doniesione zostaną przekąski.

Mężczyzna skinął tylko głową, przystając na propozycję...
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 11-05-2016, 21:33   #14
 
Erissa's Avatar
 
Reputacja: 1 Erissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputację
Pokój nie był duży, Rina stoczyła istną batalię o to by przydzielono jej, jak na panujące w tym mejscu standardy, niewielkie lokum. Lepiej czuła się w ciaśniejszych pomieszczeniach, pomagało jej się to skupić, zebrać myśli, a teraz tego potrzebowała najbardziej. Od czasu przyjazdu nie miała czasu na dobre zagospodarować miejsca, dlatego część rzeczy ciągle poupychana była w torbie, mimo wszystko najcenniejsze, tj. stroje zamawiane specjalnie na tę okazję wedle najnowszej, jeszcze niezbyt rozpowszechnionej mody, wisiały dumnie w szafie przezornie chroniąc się przed choćby najmniejszym zagnieceniem. To nie mogło mieć miejsca. Przespacerowała się od ściany do ściany podziwiając wiszące obrazy. Martwa natura, widoki… to ją odprężało, przypominało miłe wspomnienia z wypraw, do których uwielbiała wracać myślami w stresujących chwilach, jak teraz, przed wielkimi negocjacjami. Ale mimo to wciąż czekało ją niespodziewane spotkanie. Oceniła całość krytycznym okiem; było schludnie, przyjemnie. Pedantycznie poprawiła karafkę z winem by stała bardziej po środku stołu, w lustrze odgarnęła włosy z ramienia, poprawiła tasiemki wiązania gorsetu. Oczekiwała na przybycie gościa z miłą niecierpliwością. Była niezwykle ciekawa na jaki temat chce pomówić. W tej samej akurat chwili rozległo się pukanie do drzwi.
- Milady… - przez drzwi w stłumiony sposób słyszała aksamitny głos zniewieściałego strażnika. - Przyszedłem, tak jak się umówiliśmy… To jest o ile nie przeszkadzam w niczym…
Chrząknęła cicho oczyszczając gardło i ostatni raz oceniła swój wygląd w lustrze. Ostatnim ruchem jednak przeczesała jeszcze raz włosy i ułożyła je figlarnie na ramieniu. Nie mogła się zdecydować…
- Proszę, proszę wejść - odwróciła się przodem do drzwi - Zapraszam.
Mężczyzna delikatnie, ale na oścież otworzył drzwi ruchem, jak gdyby nie chciał by choćby zaskrzypiały - jak gdyby nie chciał przeszkadzać nawet w ten sposób. Otaksował Rinę wzrokiem, i ponownie się jej skłonił, nim wszedł do pomieszczenia, zamykając drzwi za sobą. Tak jak i wcześniej, był zadbany i schludny, i tak samo bez sensu ciążył mu kirys, będący zdaje się najbardziej ciążącym symbolem przynależności, jaki zdarzyło mu się nosić.
Nie patrzył jej w oczy, ale wyglądał bardziej na niepewnego na “jej terytorium” niż przestraszonego powodem wizyty. Po sekundzie dopiero podniósł wzrok pod popielatymi włosami, patrząc na nią wyczekująco na dokończenie formalności, jak gdyby chcąc przejrzeć ją, czy kobieta zrazu zechce by przeszedł do rzeczy… zawsze ostrożny, zawsze kurtuazyjny.
Patrzyła na niego bez skrępowania, czekała na moment aż i on popatrzy na nią. Jakoś dziwnie męczył ją fakt, że nie potrafił nawet spojrzeć jej w oczy. Dziwny człowiek. Zamierzała poruszyć ten temat, jakoś ośmielić go do siebie, mieli przecież współpracować, ale… w obecnej sytuacji nie była już taka pewna swego. Odczekała chwilę, a widząc, że mężczyzna nie zamierza się odezwać sama przeszła do rzeczy
- Bardzo miło z twojej… pana… strony, że zechciałeś ze mną pomówić. Takie wizyty zawsze sprawiają wiele radości, lubię rozmawiać z innymi - wskazała dłonią by usiadł - Ale… mam wrażenie, że jesteś nieco spięty. Coś się stało? - sama również usiadła przygładzając falbany by leżały równo na jej kolanach
Marcus posłusznie podszedł i usiadł we wskazanym miejscu… nie przed nią jednak.
- Trzy powody, milady, pierwszy z nich to fakt, iż nawet nie wiem jak wolno mi się do ciebie zwracać, co dyktować mogą urodzenie, obyczaj czy wreszcie po prostu twoja preferencja. - na chwilę na swój sposób przymknął oczy, uśmiechając się przy spokojniejszej części rozmowy, ale gdy sekundę potem patrzył jej w oczy wciąż widać było pewne napięcie i fakt, że nie to jest najbardziej dręcząca go kwestia.
A przynajmniej nie jedyna.
Obserwowała go wprawnym okiem, potrafiła czytać z ludzi, z ich zachowań, ale w jego przypadku nie potrzebne były nawet specjalne zdolności, coś go gryzło. Pozostawił to jednak na deser, a Rina nie zamierzała go popędzać widząc, że to typ człowieka, który sam musi przejść do sedna. Na chwilę obecną postanowiła odpowiedzieć na zadane pytanie. A pierwsze co zrobiła to zaśmiała się wesoło, przyjaźnie, może z lekką ulgą
- Nawet nie wiesz jak dobrze, że poruszyłeś wreszcie ten temat - odetchnęła - Sama miałam już kłopot z tym jak się do ciebie zwracać, ale… myślę, że spokojnie możemy odrzucić sztywną etykietę, o ile ci to nie przeszkadza. Możesz mówić mi po imieniu - zamilkła na chwilę - Jeśli to ma jakieś znaczenie to nie jestem tutaj nikim ważnym, bo chyba przede wszystkim krępuje cię perspektywa mojego urodzenia - zaśmiała się znowu - Nie ma w takim razie powodu, nie pochodzę ze szlachty.
- Najważniejsza i tak byłaby twoja preferencja. - spokojnie i płynnie Marcus przeszedł na nieformalny sposób rozmowy, nie kłopocząc się nawet by podkreślić ten fakt wypowiedzeniem jej imienia. Mogło być to dość niespodziewane; na ile biegle i bez widocznego w jego podejściu przestrachu, ale oczywiście ponownie było to by ją zadowolić… równie dobrze mógł nie czuć się z tym komfortowo, ale dla jej komfortu po prostu ukryć ten fakt.
Szybko jednak przeszedł do rzeczy.
- Chciałem również przeprosić cię. - spoważniał.
Oparła głowę na dłoni patrząc na karafkę z winem z lekkim wyczekiwaniem. Zastanawiała się czy powinna zachęcić go do nalania im trunku
- Przeprosić? - spytała z grzeczności - Chodzi zapewne o sprawę na… hmmm… śniadaniu? - postanowiła oszczędzić mu zbędnych wprowadzeń i krążenia po temacie
- Tak. - odpowiedział spokojnie, sięgając po karafkę i kurtuazyjnie, jak gdyby odruch byl jego drugą naturą nalewając jej wina do pucharu za jedynym jej spojrzeniem - Wyczuwam, gdy ktoś ma mi za złe, i ręczę ci, i proszę zrazu, byś wybaczyła coś jeszcze, co może ci zdać sie obraźliwe… proszę o twoją cierpliwość. - spokojnie przygotowywał kobietę - Albowiem gdybyś powiedziała mi, w jaki sposób cię uraziłem, wiedziałbym jak w przyszłości tego uniknąć.
Było powiedziane. Strażnik był dość wyczulony i empatyczny by zdawać sobie sprawę z jej niezadowolenia w trakcie śniadania… nie wiedział jednak, co kobieta dokładnie mu zarzucała.
I… stało się. Zdziwił ją już na samym początku. Ci mężczyźni… nigdy nie wiedzą o co chodzi…
- Więc nie wiesz - stwierdziła cicho, bardziej do siebie i wzięła kielich - Napijesz się ze mną? - zachęciła czekając z upiciem wina na jego decyzję - Muszę przyznać, że uraziło mnie pominięcie w czasie posiłku - postanowiła mówić wprost, bez owijania. Pewnie nawet gdyby kluczyła rok on by nie zrozumiał co sugeruje… Tak, typowy mężczyzna
- Tak, wiem… - prawie wyszeptał, nie patrząc na kobietę. Na widok tylko jej gestu nalał wina i sobie i zapełnił pauzę po własnych słowach upiciem z pucharu. Trzymał potem naczynie przed sobą, wpatrując się w karminową ciecz. Po sekundzie podniósł na nią wzrok z neutralnym, uprzejmym wyrazem twarzy kogoś w pełni poświęconego rozmowie.
- Raz jeszcze proszę, wybacz mi. Upewnię się, że zawsze odtąd gdy dane nam będzie wspólnie uczestniczyć w posiłku, zasiądę obok ciebie, aby za mojej obecności nic podobnego nie miało miejsca.
Skinęła głową i podsunęła nieco bliżej swój kielich
- Za dobrą współpracę i… miejmy nadzieję… początek miłej znajomości - stuknęła się z nim i napiła patrząc na niego, świdrując wzrokiem - Nie ma już o czym mówić. Możemy zamknąć tę sprawę i więcej do niej nie wracać. Nic wielkiego się nie stało, Marcusie - zapewniła cicho
- Wiesz oczywiście, że nie usługiwałem ci tylko dlatego, że nie zasiadłem obok ciebie i towarzyszyli nam szlachetnie urodzeni… a nie zasiadłem obok ciebie, albowiem spodziewałem się, że i ty się do nich zaliczał. - powiedział strażnik, odstawiając delikatnie puchar i wracając wzrokiem donikąd.
- Zauważyłam już, że nie czujesz się pewnie w kontaktach ze szlachtą, więc czuj się usprawiedliwiony w moich oczach - stwierdziła przyjaźnie.
Raptownie spojrzał jej prosto w oczy, mrużąc przez chwilę własne, nim uśmiechnął się nieco.
- Są to oczy kobiety, która chowa urazę, jakie to oczy nie pierwszy raz w życiu widzę, Rino. Ale zapewniam cię, że to się nie powtórzy. - powiedział niespodziewanie.
Nieco zdziwiła ją jego nagła zmiana, jakby nagle nabrał odwagi, której brakowało mu od kiedy go poznała, a i pewnie też dużo wcześniej.
- Doceniam to - zapewniła - Zdecydowanie wolę widzieć w tobie przyjaciela niż nawarstwiać jakieś konflikty o coś co właściwie nie ma większego znaczenia
Skinął głową.
- Dobrze więc… to nie jest dobry czas, ale niestety jedyny. Wiem, że stracę przez to w twoich oczach, ale może jeno przynajmniej przez to docenisz, jak bardzo mi zależy. - zaczął, czyniąc wstęp do Stwórca wie czego…
Zaciekawił ją. Znowu. Oj, Rino, przepadłaś…
- Co takiego, Marcusie? - spytała niewinnie - Czy chcesz omówić coś związanego ze sprawą naszych negocjacji?
- Istotnie. Chodzi o posiadane przez ciebie informacje i znajomości, o których wspomniałaś. - wyjaśnił - Nie chcę, byś je wyjawiała w jakikolwiek sposób, czy cokolwiek o nich mówiła, widziałem, że trudno było ci w ogóle o tym mówić… zdajesz się lubić trzymać wszystkie karty w ręku. - powiedział w uprzejmy sposób, bardzo niejednoznaczny co do tego, co mógł o tym myśleć - Chciałem tylko prosić, byś dobrze rozważyła, gdybyś zechciała z nich nie korzystać.
Zaniepokoiły ją jego słowa. Wiedział coś? O nim… i… o niej? Coś ważnego?
- Chyba… nie do końca rozumiem - stwierdziła powoli i napiła się wina - Moje kontakty mogą pomóc, ale nie jestem też nierozważna do tego stopnia by szastać nimi na lewo i prawo bez opamiętania. Nie zaszkodzę naszej sprawie jeśli tego się boisz
Marcus przez przedłużający się moment obserwował ją bez słowa. Wziął kielich w dłoń, upił łyk nie przestając na nią patrzyć, po czym odchylił się nieco, opierając wygodniej na kanapie.
- Czyżby. - w końcu powiedział, patrząc jej prosto w oczy, i jasnym było że nie chodzi mu o zaszkodzenie… a o nierozumienie.
Uśmiechnęła się delikatnie, jakby do własnych myśli. Sprawa była dla niej ważna i zamierzała poświęcić dla niej wszystko… poza jednym. I tego się trzymała jak tonący belki
- Z całą pewnością nie masz się o co martwić - odstawiła naczynie i założyła nogę na nogę - Ale jeśli masz mi coś do zarzucenia… coś konkretnego… to zrób to teraz. To odpowiedni moment, jesteśmy sami, bez niepowołanych uszu, a rozmowy się jeszcze nie zaczęły, więc nie ma obawy, że coś z tego… wyniknie.
- Nie, nic takiego nie mam na myśli. - odparł. Mimowolnie wzrok podążył mu za odstawianym naczyniem a potem za zakładaną nogą, zanim powrócił do karafki, z której uzupełnił puchar Riny.
- Więc… co takiego masz? - spytała wprost - Nie do końca wiem jak mam rozumieć to co mówisz. Ani na jakiej podstawie wyciągasz wnioski.
- Rino. Mam wrażenie, że dochodzi do nieporozumienia. - spróbował załagodzić sytuację. Spróbował też spojrzeć jej w oczy, ale…
...widziała, że chociaż rozmawia z nią, nie widzi jej, widzi coś innego, co widział kiedyś.
- Ewidentnie… masz jakąś możliwość zapewnić nam sukces. Ewidentnie też masz powody nie chcieć się tym dzielić z nami… co zrozumiałe. Jedyny powód, dla którego miałabyś nie chcieć się dzielić, to ponieważ rozważasz nie zrobienie tego. Nie ingeruję, dlaczego... Tylko ty to wiesz i to twoja sprawa. - przerwał, przymknął na moment oczy i spojrzał na nią, by ocenić, jak przyjmuje jego słowa.
- Jeżeli się nam nie uda… umrzemy. - zakończył.
Westchnęła cicho, nieco ciężko i znów się napiła myśląc intensywnie. Nie wiedziała na ile może mu ufać. To co trzymała w garści było niezwykle delikatne, nie mogła ryzykować by rozpadło się jak domek z kart. Nie po to budowała wszystko latami… nie po to!
- Rozumiem - odpowiedziała wreszcie powoli, nadal myśląc - Moje kontakty… na chwilę obecną dowiedziałam się od nich tego, czego mogłam. Lord ...
- Szzz. - nagle przerwał jej Marcus.
Popatrzył przez chwilę jeszcze w oczy kobiety, tym samym nieobecnym wzrokiem.
- Jestem pewien, że opatrznie wyjawiłabyś mi coś, czego nie chciałabyś. Honor nakazywał przerwać. - wzruszył ramionami ze szczerym, smutnym uśmiechem.
A ona jedynie zaśmiała się wesoło, jakby dla kontrastu, ale ten mały gest sprawił, że znów obudziła się w niej sympatia do tego dziwnego mężczyzny.
- Oj, Marcusie, z całym szacunkiem, ale moja tajemnica jest u mnie bezpieczna - powiedziała wciąż się śmiejąc - I nie zamierzam jej wyjawić nikomu, przynajmniej na tę chwilę. Mimo to wiem, że gdyby negocjacje przeciągnęły się na kolejne… etapy… wtedy mogę sięgnąć do swojego źródełka, sądzę, że jego pomoc będzie nieoceniona - wyjaśniła - Na chwilę obecną wiem dzięki niemu w jaki sposób rozpocząć wszystko by zyskać uwagę i sądzę, że to może przeważyć szalę. Pierwszy cios należy do nas, nie do nich.
- Jesteś damą sekretów, jak widzę. - znowu zdobył się na słaby uśmiech, ale wyglądał bardziej melancholijnie niż kiedykolwiek.
- A jeśli oni również mają sekret? - podniósł puchar wina i oparł go sobie na udzie, bawiąc się kciukami, jeden po drugim opukując brzeg naczynia - A jeżeli przypadek sprawi, że będzie tylko jeden etap? Jakkolwiek niepodobne, by coś takiego miało miejsce?
- Wtedy go wygramy - odpowiedziała jakby była to jedyny możliwy sposób w jaki wszystko się skończy - Mamy sporo atutów, nie przybyliśmy tu przegrać - wzruszyła ramionami - Ja i pani Agi… wbrew temu co sądzi nasz mag… nie jesteśmy jedynie wątłymi kobietami. Znamy się na rzeczy - zapewniłam - Choć… wciąż zastanawiam się czy nie ma sposobu by jakoś przekraść się do naszej konkurencji - zamyśliła się patrząc przed siebie - Miałam nadzieję w tobie, ale… chyba...
- Mogę przebrać się za dziewkę i iść posłać ich łoża.. - rzucił Marcus w dowcipie, choć wciąż w zamyśleniu bawił się pucharem.
Rina zachichotała tak radośnie i szczerze, że alkohol w kielichu zakołysał się niebezpiecznie. Zasłoniła usta i ustawiła naczynie na stoliku by nie uronić ani kropli na suknię - To byłoby szczwane posunięcie! - śmiała się dalej - Ale… zastanawiałam się nad tym czy pan mag by nie pomógł. Zna wiele sztuczek. Choć… chyba nie jest chętny do działania, szczególnie razem ze mną. Patrzy na kobiety w dziwny sposób.
Marcus dolał wina do jej naczynia.
- Zostajesz pani w tyle, jeżeli o maga chodzi, chwilowo nie drażnijmy lorda Ackerleya, nie chcę JEMU słać łoża przez kolejny rok… bo już się zobowiązałem… - równie ponuro stwierdził Marcus - Jak przystało na przedstawiciela Korony… wobec tevinterskiego najeźdźcy…
Bezgłośnie przyznała mu rację, pokiwała delikatnie głową, a długie pukle delikatnie omiotły jej ramiona rozsiewając dookoła zapach cedru
- Więc… - popatrzyła na niego - Pomijając fakt, że ty również zostajesz z czymś w tyle… - wskazała tutaj kielich, z którego ledwo co upił - ...to może jednak wymyślimy coś między sobą? - zaproponowała - Pani Agi zbyt rzuca się w oczy, a ty, mój drogi, jako rycerz mógłbyś wmieszać się w tłum wojowników, może coś usłyszeć.
- To prawda, będę najbardziej imponującym rycerzem z całego zgromadzenia. - rozpogodniał nieco, upijając wina, ale jego nastrój był z wszech miar ironiczny. Odstawił alkohol od ust, kontynuując.
- Pani, nie jestem i nigdy nie zostanę rycerzem. - wyjaśnił spokojnie, jak gdyby nie powodowało to u niego jakiegokolwiek niezadowolenia - Jeżeli uwzględnić do tego moją… aparycję, to jako dziewka roznosząca wino lepiej bym się wmieszał w zgromadzenie szlachetnych.
- Wybacz, nie chciałam cię urazić w jakikolwiek sposób - tym razem to ona karnie popatrzyła w swoje stopy - Dobrze, porzućmy ten pomysł i nie wracajmy do niego. Może coś lepszego przyjdzie nam na myśl bo jednak bezpiecznie byłoby poznać zamiary drugiej strony, moglibyśmy wtedy wymyślić jak na nie odpowiedzieć
- Rino… - odstawił puchar zupełnie na stolik, siedząc w zasadzie oparty, ale nie zrelaksowany, a raczej jak gdyby opadł z sił - Czy uważasz, że teyrn to zły człowiek? - zapytał znikąd, mogąc mieć na myśli tylko jednego człowieka w królestwie.
To było dobre pytanie, wręcz doskonałe.
- Szczerze mówiąc jeszcze do niedawna uważałam go za bohatera Fereldenu - odpowiedziała bez zastanowienia. - Wiele mu zawdzięczamy, to co zrobił jednak… nie wiem nadal jak mam się do tego odnieść mimo czasu jaki minął od bitwy pod Ostagarem. - westchnęła ciężko, roztarła skronie, odpychając od sobą nieprzyjemne wizje - Tyle śmierci… taki chaos… i po co? Dla władzy… - rozłożyła ręce. - Sądzę, że coś mu się stało… i obawiam się, że ta zmiana jest nieodwracalna. Nie jest już człowiekiem honoru.
- Byłaś pod Ostagarem? - zapytał, ze szczerym zaciekawieniem i… współczuciem w głosie.
Coś przemknęło przez jej oczy
- Na… na całe szczęście nie ja - stwierdziła jedynie.
- Straciłaś kogoś…
- A kto nie? - spytała bez wyrazu i osuszyła kielich - Tyle ludzi, tylu… doskonałych… wojowników… - zamilkła i machnęła dłonią ucinając temat.
Przez moment milczał.
- Cała krótka historia naszego kraju wskazuje… ponad wszelką wątpliwość. - powiedział z naciskiem, po czym znowu napełnił puchar Riny i upił praktycznie resztę swojego i jego też napełnił, wstając z pucharem i szukając sposobu na uzupełnienie karafki
- ...że teyrn Loghain jest wszystkim, tylko nie głupcem. Dlatego też… - zerknął ku Rinie, ewidentnie szukając wskazówek odnośnie, gdzie odnajdzie więcej wina dla nich.
Wstała widząc jak się rozgląda i przeszła kawałek zastanawiając się, wskazała jedynie dłonią miejsce i dalej myślała. Podeszła do okna bez słowa patrząc przez nie
- Nie, proszę, pokaż tylko… - zaczął bez sensu, widząc, że kobieta rusza się z miejsca.
- Widzisz… Marcusie… - odezwała się wreszcie powoli - Każdy tutaj walczy o coś co jest dla niego ważne, ty też masz w tym coś swojego. I nie, nie sądzę by był głupcem, wręcz przeciwnie, my jednak… cóż, musisz przyznać, że nie jesteśmy zwyczajnym poselstwem - uśmiechnęła się nagle jakby cieplej, jej rysy na powrót złagodniały - Musimy walczyć jak on, a mogę zapewnić, że nie przepuści nawet najbardziej trywialnej okazji by nam przeszkodzić.
Marcus odnalazł wino, po czym wziął ze stolika puchary i podszedł do kobiety, by wręczyć jej ten, z którego piła.
- Twoje myśli są szybsze, aniżeli wiatr schodzący z adrastiańskich szczytów, lotne jak wiatr i świecą jak brzask. Cieszy mnie, że Jego Wysokość wybrał ciebie, byś nami zawiadowała. A przynajmniej byś była, ale reszta zdaje się, była naturalną konsekwencją.
Spojrzała na niego nie kryjąc nawet zdziwienia na to, co usłyszała, wzięła kielich, a na jej policzkach… o Andrasto!... zakwitł widoczny pąs.
- Ja… dziękuję - uśmiechnęła się niepewnie i schowała twarz w kielichu upijając znów łyk - Muszę przyznać, że… - chrząknęła by dodać sobie pewności - ...że obawiam się co nam zafunduje nasz przeciwnik - dodała ciszej. - Czy ty… - odwróciła się, stojąc przodem do niego, nie dając mu możliwości, by patrzył gdziekolwiek indziej - Wiesz coś? Cokolwiek, co może nam jakoś pomóc? Albo znasz kogoś kto wie? Mam… wielu znajomych w… ekhm… wielu kręgach - popatrzyła wymownie.
- Dlatego tu jesteś. - skwitował, nieco zmuszając się, by nie oderwać wzroku od jej spojrzenia, choć widać było, że nie było mu to najbardziej komfortowe. Na skraju oczu wciąż skrywała mu się melancholia… cień czegoś, co dawniej nim wstrząsnęło, chociaż kwiecisty język, skrupulatnie skrywany, był mu przyszedł przed chwilą nawet nie bez trudu, ale naturalnie. Na pewno mówił szczerze… również w tej chwili.
- Dla całej roztropności, jaką Stwórca zesłał na Jego Wysokość gdy decydował, abyś wyruszyła z nami, kobieta, wbrew Ackerleyom, choćby nisko urodzona, wbrew lordom… musiał być równie zaślepiony decydując, bym ja tu był. Jestem nikim. - zakończył, upijając łyk.
Były to nieco odmienne słowa w tonie. Wypowiedziane nie nieśmiało, ale rzeczowo; jak rozważania o szkodzie, która już miała miejsce.
- Nie znam nikogo. Nie jestem w stanie ci pomóc inaczej jak prosić, byś miała wielkie baczenie właśnie na wszystko, co ty możesz zdziałać.
Nastąpiła kolejna chwila milczenia, ale chyba obydwoje mieli tendencję do tego typu przerywanych rozmów, by się zastanowić, by powspominać, by budować plan na przyszłość? Cholera, jaki patos. Rina uśmiechnęła się znowu sama do siebie.
- Marcusie - położyła mu ostrożnie dłoń na ramieniu, jak staremu przyjacielowi - Sądzę, że się mylisz. Nikt z nas nie został wybrany bez przyczyny, a z tego co zauważyłam uzupełniamy się doskonale. Tworzymy układankę idealną, a ty jesteś jednym z nas, to mówi samo przez siebie - znów urwała. - Znasz się może… na broni? - zadała nagle pytanie jakby zupełnie nie mające związku z tematem - W jakiś większy sposób niż normalny wojownik?
- Znam kilka sztuczek Zakonników. Ale jeżeli komuś rozpowiesz, przyjdą po mnie. - też uśmiechnął się cieplej - Tylko nie licz, że przełożą się na coś, jeśliby przyszło co do czego.
- Chyba już zauważyłeś, że jestem doskonała w sekretach - stwierdziła jakby lekko kokieteryjnie, zaczepnie i stuknęła kielichami, napiła się - Lord ma pokaźną siatkę handlową. Bogaci się na broni, którą sprowadza do Fereldenu. Musimy tutaj drążyć, właśnie w tym temacie. Potrzebuję każdego śladu, każdej poszlaki mogącej doprowadzić nas do kolejnych możliwości zaplusowania u niego w tym obszarze
- Rino. Rino… - jak gdyby przerwał, jak gdyby zmieniał temat. Delikatnie wziął jej dłoń by zdjąć łagodnie ze swojego ramienia, zamiast po prostu się wyślizgnąć, a trochę jak gdyby chciał ją dokądś zaprowadzić, kurtuazyjnie, jak szlachcic lub sługa, na ile obcy mógł sobie pozwolić. Wzrok skierował na okno, do którego to ona była pierwsza podeszła.
- Spójrz poza to okno. Co widzisz?
- Co widzę… - mruknęła i popatrzyła w dal - Widzę… nieskończone możliwości. Widzę przerażonych ludzi, którzy za możliwość ochronienia siebie i bliskich zapłacą nawet ostatni grosz - westchnęła ni to ciężko, ni ze zrozumieniem - Wierzę, że mamy sporą szansę wygrać. O ile będziemy wyciągać nasze argumenty w odpowiedniej chwili
- Jeżeli teyrn wygra… Ja… nie sądzę, że on jest złym człowiekiem. Myślę, że oszalał. - Marcus prawie że szeptał do jej ucha, samemu patrząc na liczne postaci żyjące swoimi życiami w mieście - Chcesz wiedzieć, dlaczego tak myślę?
Odwróciła głowę jedynie o milimetr tak, by jego usta były bliżej jej ucha, niczym dwoje spiskowców knujących coś co miało zmienić losy świata
- Też sądzę, że… musiał oszaleć albo - odwróciła się jeszcze odrobinę, by popatrzeć mu w oczy - Albo to ktoś inny pociąga za sznurki - dodała ledwie dosłyszalnie - Magia jest potężna, a on… on jest tylko człowiekiem
- Być… być może… - rozważył strażnik - Aby był zły… zły człowiek w jego pozycji mógłby chcieć przejąć królestwo. Jednak nie mógłby być głupcem. - przerwał na chwilę, a oczy skierowane na ulicę mu zmętniały nieco. Znowu był daleko stąd.
- Tylko głupiec bowiem liczyłby, że podoła zostać królem, a potem powstrzymać to, co teyrn widział; to co niepowstrzymane… - przerwał, szukając z wysiłkiem odpowiedniego słowa - ...pochłonie wszystkich tam żyjących swoimi życiami. I nas. I naszych towarzyszy. I lordów. I emisariuszy Loghaina. I wszystkich, których kiedykolwiek poznaliśmy.

Ewidentne było, gdzie w danej chwili znajdował się Marcus. Jego oczy patrzyły… znowu na Ostagar.
Otrząsnął się, odwrócił z powrotem do Riny.
- Jedyną, jedyną szansą jest… iż w porę król… wybrany przez Stwórcę i popierany przez lud… znów będzie w stanie spróbować to powstrzymać.
Jego słowa, każde kolejne zdanie, każde kolejne wspomnienie, które wydawało się otaczać ich gdy dzielił się z nią przemyśleniami… Rina tworzyła z nich obraz i miała wrażenie, że powoli nie tylko rozumie zachowanie mężczyzny, ale też domyśla się co zaszło, czego był świadkiem
- Masz rację - powiedziała powoli i jedynie złapała go za rękę - To… to wszystko wydaje się dziwnie nierealne. Jak ktoś taki jak on… generał… doskonały strateg… jak mógł nie domyślić się? Jak mógł nie przewidzieć? - westchnęła ciężko - Ale… masz jakiś pomysł? - spytała jeszcze ciszej - Może da się to wszystko jakoś odwrócić, odwrócić tak, by pomóc nie tylko nam, ale… - wskazała dłonią przez okno - ...im wszystkim.
- Każdy pod Słońcem może w każdym momencie swojego życia uczynić rzeczy o tylko pewnym splendorze. - powiedział, mając na myśli bardziej literackie rozumienie ostatniego słowa - Jedyne co widzę dla nas… to podołać w naszej misji. Dla zysków w polityce, o której nic nie wiem. - znowu coś przez chwilę wspominał - By załamanego króla podnieść na duchu choć jedną dobrą nowiną.
Marcus odwrócił niewieścią twarz ku Rinie. Nie sposób się było nadziwić, że ktoś taki nosił jego kirys, a co dopiero był pod Ostagarem… ale oczy nie pozostawiały wątpliwości…
- Wiem, że cokolwiek otaczasz tajemnicą jest dla ciebie ważniejsze w twoim żywocie, niż jestem w stanie zrozumieć… i wiem też, jak ciężko… wyobrazić sobie to, co ja widziałem, a jak łatwo uznać mnie za niespełna zmysłów.
Cofnął się nieco od kobiety, odstawiając puchar na pobliskim, biorąc pod uwagę rozmiar drobnego pokoju, stoliku.
- Ale jeśli w twoich myślach, gdzie urodą przekraczasz tak wiele dam, a wciąż to umysł jest twoją największą ozdobą, jeśli w tym bez wątpienia z trudem pielęgnowanym kwiecie znalazłoby się zasiane przez naszą rozmowę ziarno, które da plon… - zawahał się przez chwilę - Zrozumiałabyś, że jeśli przegramy… nie będzie niczego, co można by otoczyć tajemnicą.
Kolejne pochlebne słowa i kolejny, jeszcze wyraźniejszy pąs. Rina miała wrażenie, że jej policzki za chwilę zapłoną żywym ogniem, nie przywykła do tego typu traktowania
- Jesteś zbyt uprzejmy, Marcusie - mruknęła cicho, pod nosem, speszona jak podlotka, chrząknęła jednak ponownie
- Widziałaś, gdy jestem uprzejmy i wiesz, że to nie uprzejmość. - zauważył tylko, gdy się speszyła.
- Wiem - uśmiechnęła się lekko - A fakt ten jednocześnie jeszcze bardziej cieszy i… zawstydza - spuściła wzrok - Masz jednak rację co do tego wszystkiego, do naszej sprawy, do tego co będzie dalej, do naszych tajemnic… - pokiwała głową do samej siebie - Byłeś tam pewnie, widziałeś straszne rzeczy i rozumiem, że nie da się ich wyrzucić z umysłu, z pamięci, dlatego trzeba się starać by nie wróciły. Tutaj. I nie powtarzały się znowu i znów - skrzyżowała ręce na piersi - Postaram się zrobić co w mojej mocy, ale ty… wiem, że stronisz od innych, mimo to… miej oczy i uszy szeroko otwarte. Ludzi dumnych cechuje pycha, kto wie co powiedzą w złośliwości...
- Tak uczynię. - skinął głową z szacunkiem - Wybacz mi raz jeszcze. Ufam, że uczynisz właściwie… - powiedział, nie jak zazwyczaj mówią, upewniając się, że ich wola została zrozumiana; tylko faktycznie potwierdził, że jej ufa - Czymkolwiek będzie właściwe działanie, albowiem to ty jesteś biegła i stąd nam przewodzisz… Nie oczekiwałbym nigdy, że odrzucisz swoją tajemnicę bez potrzeby. Chciałem tylko… - zastanowił się - Podzielić się perspektywą kogoś jeszcze. To wszystko, co naprawdę mogę…
- To więcej niż oczekiwałam - przyznała szczerze, ale też z ciepłem - Nie sądziłam, że znajdę kogoś, z kim będę mogła współpracować w tym zadaniu. Co innego współpraca wymuszona, a co innego… cóż… mam nadzieję, że rozumiesz co mam na myśli - uśmiechała się ciągle - Nasza rozmowa wiele mi dała, mam dzięki niej zupełnie inne podejście do całości i sądzę, że to wiele zmieni, nie tylko dla nas, ale i dla całego ogółu
Marcus odwzajemnił uśmiech, skłaniając się też uprzejmie, faktycznie jak człowiek z dworu, w intencji jak służący.
- Dziękuję ci jeszcze raz, pa… Rino, że poświęciłaś mi tyle czasu. Jeżeli mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić, powiedz tylko. Jeśli nie… oczywiście nie będę kradł jeszcze więcej twojego czasu.
- Twoje towarzystwo jest mi zawsze miłym - zapewniła nieco oficjalnie, ale jej ogólna postawa, wyraz twarzy, wszystko wskazywało, że mówiła szczerze - Myślę, że teraz musimy wszyscy przemyśleć to, co wiemy i jak sprawy mogą się potoczyć. Jednak jeśli trafiłbyś na coś, co może pomóc naszej sprawie, cokolwiek, wiesz gdzie mnie szukać
- W rzeczy samej. - wyprostował się z ukłonu i przez chwilę jeszcze przyglądał się kobiecie, jak gdyby chciał o coś zapytać… coś zaproponować… wnet się jednak kategorycznie rozmyślił.
- Do zobaczenia później, Rino. - pożegnał się przed wyjściem.
Czuła coś w jego spojrzeniu, coś co budowało jakąś atmosferę oczekiwania i… może się pomyliła? Może nie było na co czekać?
- Do zobaczenia, do zobaczenia - pożegnała go z uśmiechem czekając aż drzwi za nim się zamkną. Gdy to się stało zabrała się za przygotowania
 
__________________
"Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można."
A. Sapkowski
Erissa jest offline  
Stary 03-07-2016, 22:39   #15
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Northwall, Ferelden. 9:30 Smoka.

Gdy w końcu wszyscy byli gotowi trójka ambasadorów ruszyła wraz z obstawą w stronę zamku. Po nocnej burzy nie było już śladu - słońce świeciło wysoko, a wkoło nich tłoczyli się ludzie zajęci własnymi sprawami. Miasto prowadziło dalej swoje spokojne życie, zupełni nieświadomi, że dosłownie za moment w zamku odbędzie się rozmowa, która określi jaką rolę odegra w trwającym konflikcie.

W normalnych okolicznościach przedostanie się przez zatłoczone ulice Northwall w godzinach popołudniowych w dużej grupie jest niemal niemożliwe, jednak uzbrojona eskorta potrafi skutecznie utorować drogę. Agigreen niejednokrotnie dostrzegała gniew na twarzy mieszczan, którzy dość brutalnie zostali odrzuceni na bok przez rycerzy idących z przodu. Pomimo kilku nieprzyjemnych incydentów po drodze i niezliczonych przekleństwach, których adresatami byli członkowie królewskiej misji, ambasadorom w końcu udało się dotrzeć do bram górnego miasta.

Strażnicy wcześniej poinformowani o przybyciu gości nie stwarzali żadnych problemów i jeszcze raz wskazali im najszybszą drogę prowadzącą bezpośrednio do zamku. Górne miasto znacznie różniło się od dzielnicy kupieckiej - widać było od razu, że życie tutaj toczy się zupełnie innym tempem. Błoga cisza jaka tu panowała (przynajmniej w porównaniu do zatłoczonej i głośnej strefy handlowej) w połączeniu z piękną pogodą, sprawiała, że spacer brukowanymi ulicami pomiędzy wspaniałymi posiadłościami był czystą przyjemnością. Po ulicach kręcili się głównie słudzy pochłonięci zleconymi im zadaniami i patrole straży miejskiej, a sami rezydenci spędzali piękne przedpołudnie w obrębie swoich posiadłości.

Po krótkim spacerze bogatą dzielnicą dotarli wreszcie do bramy zamku. Sama twierdza być może nie należała do największych, jednak widać było od razu, że lord Waynear nie szczędził grosza, jeśli chodzi o utrzymanie swojej siedziby. W potężnych murach trudno było dostrzec jakiekolwiek pęknięcia, na wieżach już z dala można było dostrzec potężne balisty gotowe do użycia, a sama załoga zamku w swych wypolerowanych zbrojach cechowała się niesamowitą dyscypliną i wzbudzała należyty respekt.

Dwóch wartowników pełniących służbę po krótkiej rozmowie skierowało ich bezpośrednio do komnaty, gdzie już oczekiwał ich Lord Bratter, który wyruszył do zamku od razu po śniadaniu, aby przygotować wszystko przed ich przybyciem. Szlachcic, gdy tylko przekroczyli próg przywitał ich szerokim uśmiechem. Wydawał się rozluźniony i paroma błyskotliwymi żartami skutecznie zredukował napięcie, które odczuwali wszyscy. Oko Marcusa zarejestrowało jednak pustką karafkę stojącą na komodzie w drugiej części pokoju, która mogła być sekretem dobrego samopoczucia lorda, jednak zachował to spostrzeżenie tylko i wyłącznie dla siebie.

- Lord Waynear niedługo nas wezwie. Mamy jeszcze chwilę dla siebie. - Zakomunikował Conrad Bratter.

Godzina oczekiwania ciągnęła się nieznośnie długo. O ile rycerze ze świty byli zrelaksowani i oddawali się nieznaczącym rozmowom, mającym za zadanie zabicie czasu, o tyle Bratter, Rina, Marcus i Agigreen w milczeniu i skupieniu odliczali kolejne mijające minuty, czując narastający w nich stres. W końcu pojawił się posłaniec, który zakomunikował o tym, że lord Thomas oczekuje ich w sali jadalnej.

Lord Bratter odetchnął z ulgą i uśmiechnął się do reszty.
- Ruszamy. Niech Stwórca nas wspomoże.

Idąc bogato urządzonym korytarzem prowadzeni przez przysłanego sługę mijali mnóstwo krzątających się osób - słudzy, strażnicy, członkowie dworu - wszyscy uwijali się w ukropie i widać było, że atmosfera panująca w zamku jest bardzo nerwowa.

Jedną z mijanych osób był Brego, który dyskutował na korytarzu z jakimś obcym mężczyzną. Rina nie wiedziała, czy znalazł się tu przypadkiem czy może wcześniej to zaplanował, jednak widok jego dyskretnego uśmiechu wyraźnie podniósł ja na duchu.

W końcu stanęli przed wielkimi drewnianymi drzwiami. Prowadzący ich sługa zamienił parę słów ze strażnikiem przed drzwiami i po chwile zostali głośno zapowiedzeni. Wolnym krokiem wkroczyli do środka pomieszczenia.
Sala jadalna była ogromna. Wysoka na pięć metrów i bardzo szeroka mogła spokojnie pomieścić dwieście osób. Na ścianach widniały bogato zdobione gobeliny, a z prawej strony przez kunsztownie wykonane okna do środka wpadały promienie słoneczne zapewniające bardzo dobrą widoczność.

Po obu bokach pod ścianami byli ustawieni uzbrojeni żołnierze stojący w milczeniu zwróceni w stronę sali. Lordowi wyraźnie zależało na zachowaniu spokoju podczas negocjacji albo po prostu chciał jednoznacznie wskazać kto dyktuje tutaj warunki.

Mimo swojej wielkości aktualnie w sali zostały ustawione tylko i wyłącznie trzy rzędy stołów.

Przy pierwszym ustawionym po środku zasiadał sam lord Thomas Waynear wraz ze swoimi doradcami. Były czasy, kiedy mówiło się o tym, iż władca jest jednym z najsilniejszych wojowników w kraju, jednak lata spędzone w zamku sprawiły, że już dawno wypadł ze swojej optymalnej formy. Lord Thomas był tłustym, łysiejącym mężczyzną około pięćdziesiątki, który wyraźnie kochał drogie stroje i kosztowną biżuterię. Uwagę zwracało natomiast jego spojrzenie - ciemne bystre oczy w milczeniu obserwowały i oceniały wchodzącą grupkę osób.

Pozostały rzędy były ustawione prostopadle do tych zajętych przez władcę zamku, odpowiednio po jego lewej i po prawej stronie. Ambasadorzy Cailana zajęli wolny rząd od strony okna i stanęli za przyszykowanymi krzesłami.
Na przeciwko ich przy swoich miejscach stali emisariusze wysłani przez Loghaina wraz ze swoją obstawą. Samych ambasadorów było tylko i wyłącznie dwóch. Pierwszy z nich był łysym i wysokim mężczyzną, o bardzo chudej twarzy i spiczastym nosie, który nie odrywał wzroku od posłańców Cailana i uśmiechał się drwiąco. Drugim natomiast była młoda kobieta, o swobodnie rozpuszczonych blond włosach i jasnych oczach, która w przeciwieństwie do swojego towarzysza nie zwracała większej uwagi na swoich przeciwników.

W końcu Lord Waynear przerwał nerwową ciszę i zabrał głos.
- Witajcie moi drodzy goście! - Powiedział wstając ze swojego miejsca - Mam nadzieję, że wasza podróż przebiegła bez żadnych przykrych niespodzianek! Daruję sobie dalszy wstęp, gdyż wszyscy wiemy, w jakim celu się dzisiaj tu zebraliśmy i jako człowiek interesu nie zamierzam tracić czasu na czcze gadaniny - Machnął ręką - Każdy z nas wie czego chcą ode mnie wasi władcy, jednak to nie to jest temat dzisiejszego spotkania. Mnie interesuje Cailan i Loghain są w stanie zaproponować MI. Nie interesują mnie czcze obietnice i chcę wiedzieć co będę miał z współpracy z wami, gdyż wspierając kogokolwiek w razie porażki biorę na siebie bardzo duże ryzyko. - Lord zmierzył wzrokiem wszystkich zgromadzonych - Skoro to już sobie wyjaśniliśmy, usiądźmy proszę. PRZYNIEŚĆ WINA! - Krzyknął i usiadł, a za nim podobnie uczynili wszyscy zebrani.

W ciągu paru chwil każdy ze zgromadzonych miał przed sobą pełny kielich wina.

- No więc... Zaczynajmy - Powiedział Lord Thomas Waynear i zwrócił swoje spojrzenie w kierunku ambasadorów króla Cailana wyraźnie udzielając im głosu.
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline  
Stary 10-07-2016, 16:51   #16
 
Erissa's Avatar
 
Reputacja: 1 Erissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputację
Przez całą drogę Rina nie odezwała się do kogokolwiek nawet słowem, skupiała się, zbierała myśli, ale przede wszystkim słuchała. Ojciec zawsze powtarzał, że nie należy umniejszać wagi plotek, nawet te przypadkowo usłyszane mogą zmienić wszystko w jednej chwili. Wzięła sobie to bardzo do serca, szczególnie teraz, gdy musieli chwytać się wszystkiego w pogoni za sukcesem.
Po wejściu do sali zajęła swoje miejsce spod rzęs obserwując przeciwników i starając się domyślić co też mają do zaoferowania…
Marcus odziany był jak w podróży, lecz czysto, w pięknej tunice i tabardzie gwardii Cailana i kolorach korony, z ewidentnie polerowanym poprzedniej nocy do błysku kirysem jak zawsze ciążącym mu na piersi - tego dnia jednak zdawał się za wszelką cenę nie dać po sobie tego poznać. Nosił się dumnie, ale nie pysznie, a jego niewieście oblicze przyjęło neutralny wyraz, popielate włosy zaś zostały zaczesane ze starannością bardziej właściwą słudze wysoko urodzonych niż żołnierzowi. Zawczasu był powitał Agigreen, nim tutaj przybyli, z uśmiechem i uprzejmością. Odziana w swój rodowy, paradny strój, odpowiedziała mu z pełną życzliwością. Gdy ujrzał jednak reprezentującą ich Rinę w jej kreacji, skłonił się tylko - jeszcze zanim tu przybyli, nic nie mówiąc, i dla obydwu kobiet znów jasnym było, iż czuł się nie na miejscu u ich boku, a strój Riny jak gdyby mu o tym przypomniał.
Nie mógł też przez czas jakiś oderwać od niej wzroku, na co kobieta reagowała lekkimi uśmiechami, chwilami zaś jeszcze delikatniejszym pąsem… chociaż o dziwo zdawał się większą uwagę poświęcać szczegółom - drobnym ozdobom, krojowi sukni i wzorowi w ruchu, włosom i fryzurze kobiety, aniżeli zazwyczaj docenianym przez mężczyzn “walorom”, a jego badawcze spojrzenie - nie kryjące zachwytu - bardziej mogło przez pewne… znastwo? Kojarzyć się z zachwyconą kreacją Riny inną niewiastą.
Niewieści oblicze i delikatna sylwetka obrońcy Cailana nie poprawiały sprawy...
Agigren skłoniła się lekko Rinie, dając jej do zrozumienia, że może zacząć. Krasnoludka doszła bowiem do wniosku, ze bardzo źle by wygladało, gdyby ludzkiego króla reprezentowała krasnoludka zamiast szlachcianki.
Rina wymieniła z Agi porozumiewawcze spojrzenia i wstała powoli, z gracją, przygładzając przy tym drogocenny strój.
- Katerina Helbert, mój panie – skłoniła się delikatnie w miejscu, na tyle lekko by nie dać odczuć Lordowi zbytniej przewagi i zaznaczyć swoją pozycję, a jednocześnie na tyle nisko by nie być posądzoną o brak szacunku i… zaeksponować w swym wyglądzie to, co zamierzała. Lord uwielbiał elegancję, przepych i drogie klejnoty, dziś więc to ona, w imieniu interesu swego towarzystwa, chciała być owym klejnotem, który przykuje jego uwagę, a następnie skusi i zaskarbi przychylność – Chciałabym przemówić w imieniu poselstwa króla Cailana – odezwała się spokojnie, acz donośnie i skromnym gestem splotła dłonie w dole brzucha – Oczywiście, mogłabym zacząć od licznych pochwał i wyrazów uznania na temat tego, co zobaczyłam wkraczając w twe progi, panie, lecz brak nam zarówno słów jak i czasu by oddać wielkość zachwytu – uznała, że delikatne lizusostwo na początku pomoże udobruchać starego gbura – Każdy przedsiębiorczy człowiek, jak ty, panie, wie doskonale, że czas to pieniądz, a każda sekunda przedłużania to monety, które potencjalnie mogłyby w tej chwili wpaść do sakwy, gdybyś zechciał przyjąć naszą propozycję – uśmiechnęła się do niego patrząc z odległości prosto w oczy – Przechodząc więc od razu do konkretów: my – wskazała tu dłonią siebie i towarzyszy – chcemy zaoferować ci, Lordzie, jedynego pewnego i niepodważalnego zwycięzcę każdej wojny w historii i przyszłości – uśmiechnęła się ponownie – Pieniądz. Dzięki naszej ofercie nie tylko będziesz miał możliwość znacznego zwielokrotnienia swego obecnego majątku bez większego ryzyka, ale również, przy odpowiednich zabiegach, pojawi się przed tobą perspektywa zmonopolizowania w swych dłoniach pewnego obszaru handlowego. Chyba nie muszę w tym miejscu podkreślać jak ogromne i dalekosiężne zalety posiada owa sytuacja i jak wiele korzyści ci przysporzy – popatrzyła dumnie w stronę mężczyzny czekając na jego reakcję, dając mu chwilę na przyswojenie. Denerwowała się okrutnie, jednak pilnowała by wyuczonymi gestami nie zdradzić się w jakimkolwiek stopniu, wręcz przeciwnie, starała się wyglądać pewnie, emanować spokojem, jakby posiadała całą rację ziemską i boską po swojej stronie. Jakby w jej rękawie był niepodważalny as… a nawet dwa… na każdą ewentualność.
Lord Waynear z zaciekawieniem przechylił głowę na bok.
- A cóż takiego Cailan mógłby mi zaproponować za moje wsparcie? - Zapytał z twarzą zupełnie bez wyrazu - Northwall jeszcze nigdy nie miało się tak dobrze - handel kwitnie, mnóstwo kupców z pozostałych krajów sprzedaje towary za moim pośrednictwem. Można by powiedzieć, że moja obecna sytuacja jest niemal idealna. Co wasz król może zaproponować mi w zamian za zaryzykowanie tego wszystkiego i poparcie go? - Wypił łyk wina ze swojego kielicha - Jestem pragmatyczną osobą i cenię sobie konkrety.
- Lordzie sęk w tym, że to wszystko, co tu teraz widzimy - Agigeen, która zabrałą głos, rozłozyła ręce by pokazać pyszną sale. - Stoi tu tak długo, jak długo nie pojawią się w okolicy mroczne pomioty. A pojawią się, jeśli nie zostaną powstrzymane. Nie wiem, w jakim celu tern potrzebuje wsparcia Waszmości - dodała jak najdelikatniej, nie chcąc wszczynać kłutni przy stole mówienie o zdradzie wysłannikom Loghaina - ale mogę Ci zagwarantować, że my tutaj staramy się zyskać każde środki, jakie tylko się uda, by uratować tak wielu, jak się da w imieniu wciąż jeszcze praworządnego władcy Fereldenu. Tylko wtedy będzie z kim handlować dalej, jeśli horda zostanie rozbita - podkreśliłą raz jeszcze. - Wszelkie inne spory muszą poczekać na później. Nie chcemy wojny domowej. Wojna domowa jest na dłuższą mete zła dla interesów i sprawi, że będziemy bezbronii wobec hordy pomiotu. I wierz mi proszę, mówię to jako krasnolud ze wszystkim, co za tym idzie: handlem, przyzwyczajeniem do tego, że politycy wciąż się ze sobą tłuką, jak i znajomością mrocznych pomiotów - wyliczyła na koniec przyjaźnie.
Starała się przedstawić sobą obraz człowieka, który naprawdę nic nie ma do wysłanników Loghaina, bo pierwsze miejsce na liście trosk ich wszystkich powinny zająć pomioty. Wiedziała bowiem, że działania tern spowodowały wielką burzę wśród ludzkiej szlachty. I podczas, kiedy Cailan stara się przede wszystkim zażegnać impas związany z hordą mrocznych pomiotów, Loghain jest na najlepszej drodze do skłócenia wszystkich ze wszystkimi...
Agigreen na chwile przerwała, zmarszczyła czoło i podjęła na nowo. - Ale prosiłeś też o konkrety... Jak wiesz, pochodzę z domu Tuhonen. Nasza rodzina jest bardzo wpływowym graczem jeśli chodzi o handel i kowalstwo w Orzamarze. Mamy też kilka kopalni czerwonej rudy, w jednej z nich własnoręcznie niedawno odkryłam lyrium. Nasze rodzinne kontakty handlowe, a także prawo pierwokupu po naprawde korzystnych cenach naszej rudy i lyrium kłade na tym stole wraz z moim zapewnieniem, że mogę każdą Twoją sprawę przedstawić bezpośrednio krasnoludzkiemu królowi, jeśli takie będzie Twoje życzenie. Wątpie bowiem, żeby jakikolwiek ludzki poseł został w najbliższym czasie wpuszczony do Orzamaru. Czasy mamy… niespokojne - dodała posępnie na koniec, kiwając ze smutkiem głową.
Rina wysłuchała przemowy krasnoludki z niemałym podziwem, na koniec pokiwała do niej głową dając znak uznania
- Sam widzisz, panie - odezwała się, gdy Agi umilkła - Przedstawicielka znacznego, krasnoludzkiego rodu nie może kłamać w tej kwestii, wiesz zapewne, Lordzie, to jak owa rasa miłuje honor i złoto. Argumenty mówią same za siebie, podobnie jak propozycja - dodała spokojnie - Dodatkowo nadmienić można, że w obliczu kolejnej Plagi wymagane będą spore dostawy broni i pancerzy. Posiadamy w tym zakresie liczne kontakty obejmujące dostawców i bezpośrednich wytwórców, zarówno w obrębie Fereldenu jak i poza nim, które w połączeniu z wymienionymi już wcześniej korzyściami dają obietnicę niebagatelnych zysków - znów sama umilkła, pozostałe argumenty lepiej było zachować na później.
Waynear splótł palce dłoni przed sobą.
- Drogie Panie, wszyscy doskonale wiemy jakie są krasnoludy i ile przejmują się losem królestwa. Byż może w obliczu bezpośredniego zagrożenia dla Orzammaru były by skłonne udzielić nam jakiejkolwiek pomocy, jednak do tego czasu zajmą się raczej swoją bezsensowną polityką wewnętrzną i grą pomiędzy rodami. Chociaż nie powiem - całkiem kuszące byłoby roztoczyć pieczę nad handlem lyrium, jednak jaką gwarancję mam, że pozostałe rody na wieść o naszej umowie nie zawiążą współpracy handlowej i nie postanowią zrujnować zarówno mnie jak i pani ród? Mówi, ze krasnoludy są stałe jak kamień, jednak wszyscy wiemy, że jeśli chodzi o interesy to nie mają sentymentów… - Rozpostarł się na krześle - Pani Helbert, proszę mi uwierzyć, że jeśli chodzi o sieć dostawców to już teraz jest ona bardzo rozbudowana i żaden wóz nie przejedzie północnym traktem bez mojej wiedzy i zgody. Poza tym, kto za nie zapłaci? Majątek królewski został w stolicy, a tam urzęduje król Loghain. Redcliff jest bogate, jednak prowadzenie wojny pochłania ogromną liczbę zasobow i funduszy.
Łysy mężczyzna, będący ambasadorem Loghaina wstał.
- Wybaczy pan lordzie, że przerwę, Lord Richard Sanders, sługa króla Loghaina - Ukłonił się usłużnie - Jednak nikt nie ma pewności, czy mamy doczynienia z plagą - nikt nie widział jeszcze arcydemona, Cailan bardzo sprytnie kreuje się na jedynego zbawcę Fereldenu w obliczu stworzonego przez siebie wroga. Jak na razie jednak przegrywa na każdym froncie.
Mężczyzna uśmiechnął się chytrze i rozsiadł się z powrotem na swoim krześle.
 
__________________
"Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można."
A. Sapkowski
Erissa jest offline  
Stary 10-07-2016, 16:57   #17
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Rina na słowa mężczyzny miała ochotę wykonać swój zwyczajowy wywrót oczu, powstrzymała się jednak ostatkiem cierpliwości. Zupełnie jak Agigreen, która musiała odczekać kilka sekund, żeby nie odszczeknąć się wielmoży. I co oni wszyscy z tym nazywaniem Loghaina królem. Wyszedł za mąż za własną córkę, czy co? Może kazirodztwo jest powszechne wśród ludzi?
- Z całym szacunkiem - Rina tymczasem spojrzała na mężczyznę - Jeśli wedle kogoś to, co dzieje się na naszych oczach nie jest Plagą to można to z całą pewnością określić mianem systematycznie powtarzających się, wyjątkowo brutalnych napaści pomiotów na ludność. Dodatkowo o sporej częstotliwości - przeniosła wzrok na Lorda - Nie zmienia to więc faktu, że zagrożenie jest, jakkolwiek nazwane, spore i stawia w niebezpieczeństwie zarówno życie ludzi, całość handlu jak i ogólny spokój w Fereldenie - podniosła dumnie głowę - Zaś co do tematu przegrywania KRÓLA Cailana na całym polu… nie spieszyłabym się tak z osądami, bowiem zarówno jego obecne możliwości jak i szeroko rozumiane środki mogą być porównywalne. Posiada on jednakowoż coś, czego brak jego przeciwnikowi - tym razem to ona uniosła nieznacznie kąciki ust w lekkim uśmiechu - Wierność ludzi żyjących zgodnie z honorem i oddanie osób konserwatywnie broniących tradycji fereldeńskich. Zapewniam, że jest takich niemało.
Tym razem odpowiedziała milcząca dotąd towarzyszka lorda Sandersa.
- Eleena Ruchnar, mój Panie - Skłoniła się dworsko - Zapewniam was lordzie, że wielu śmiałych i mężnych szlachciców popiera sprawę króla Loghaina, a sam król posiada naprawdę duże możliwości i znacznie większy potencjał niż ten zdrajca Cailan. Proszę zwrócić uwagę, że większość handlu koncentruje się wokół stolicy i pomimo, iż północny trakt jest ważnym punktem handlowym, to jednak największe obroty generuje Denerim. Poza tym honor i oddanie nie zawsze są dobrymi parnetami w interesach… - Zauważyła chytrze i zajęła miejsce.
- Nie. Nie są. - odezwał się miękko, nieśmiało Marcus, całkiem nieoczekiwanie. Dał wszystkim pauzę by zdołali zorientować się, że to on odparł kobiecie, i by zwrócić ich uwagę. Sam skierował spojrzenie na gospodarza.
- Lordzie Waynear… czy mógłbym wyjaśnić…? - zapytał miękko, uprzejmie.
Lord Waynear podniósł pytająco brew.
- Ależ proszę się nie krępować, mości…?
- Moje imię brzmi Marcus, lecz nie ma żadnego znaczenia… jedynie herb na moim kirysie, który reprezentuję, powierzony mi pod Ostagarem… gdzie można było powstrzymać pomioty, nadciągające z plagi lub nie. Lecz stało się inaczej, co dało wielu w królestwie nowego króla. - wskazał dłonią, ale uprzejmie, nie piętnując, przedstawicieli teyrna.
- Słowa zaś… mogą mieć wielką moc. Jak wielką, zależy kto je wypowiada. “Nie w cenie” to fraza istotnie wzięta prosto z języka kupieckiego. Nie wiem nic o kupiectwie, ponad to, że zysk, nie honor, nim kieruje, i dlaczego miałoby być inaczej…? - Marcus poczynił pauzę dość dużą, by pytanie było retoryczne, ale niedostateczną, by ktokolwiek przejął jego wątek.
- Kupiectwo… handel, to nie turniej rycerski. Zapewnia byt wielu, umożliwia, by każdy niezależnie od cechu posiadał niezbędne mu do pracy i życia dobra… istnieje ponad klasami. Uczestniczą w nim i królowie i chłopi. Handel rządzi się własnymi zasadami… Zasadami. - podkreślił strażnik.
- Prawda jest taka, że teyrn - tytuł został przez Marcusa wypowiedziany z pełnym szacunkiem, zarazem uniżając wagę względem słów ich oponentów, o królu Loghainie -, w swoim rachunku zysków i strat, stał się królem-kupcem. Gdzie królestwo było w jedności, stworzył podział. Gdzie pomioty można było powstrzymać, sięgnął po koronę. I niech Andraste wylewa łzy, że musiał po temu zdradzić syna swojego przyjaciela, swojego króla, swojego prawowitego władcę zaręczonego z jego córką i pozwolić zadać potworną śmierć, śmierć, jaką widziałem na własne oczy i cudem jej uniknąłem, tysiącom obrońców kraju… a własnych wypaczył, zmuszając do udziału w swojej zdradzie.
- A teraz miast teyrnem nazywają go królem. - Marcus wzruszył ramionami - Lecz jest to krótkowzroczna popłacalność braku honoru. W handlu czy poza nim. Kramarz znany ze szwindlu przestanie sprzedawać lub zostanie przepędzony. Ludzie mu nie zaufają. Król… ma wiele innych problemów. Zakon wyznający namaszczenie korony przez samą Andraste nie poprze go. Każdy, kto na drodze pomiotów, przeklnie jego imię. Nasi szlachetni rywale z pewnością sądzą, że teraz jest czas i okazja, dzięki której mogą zyskać, doznać wywyższenia. - wskazał dłoniami rząd ich kontrrozmówców, zaczynając mówić coraz bardziej niekomfortowe rzeczy.
Głównie dlatego, że rozbrajająco szczere. I uprzejmie, z pewnym żalem raczej niż pogardą - jak gdyby ich krókowzroczności było mu żal. I rozbrajająco szczerze.
- Wiedzą, że teyrnowi, który poważył się na co się poważył, nie można zaufać. Myślą zapewne, że są mu potrzebni, ale się mylą. Armia pod Ostagarem była teyrnowi potrzebna, lecz ten uznał inaczej. Teyrn również może się mylić… i wy również możecie się mylić co do jego osądu.
Zwrócił się do lorda Weynara.
- Prawdą jest, że jak król Cailan jest przewidywalny, albowiem jest honorowy i ma dobro swoich poddanych na myśli - Marcus zmarszczył brwi, jak gdyby dziwiąc się, że samo to co mówi nie jest przekonującym argumentem i musi tłumaczyć coś dalej - Jest też młody. Wyciągnie z tego lekcję, zarazem posiadając te najtrudniejsze i najważniejsze cechy dla dobrego władcy. Prawego i prawowitego władcy, który zapewni sprawiedliwość. Albowiem Król Cailan nie złoży pochopnej obietnicy. I my również nie złożymy w jego imieniu, z nadanym przezeń zaufaniem, pochopnej obietnicy.
Albowiem teyrn kieruje się teraz tylko zyskiem. Mówiłeś lordzie, że sprawy się doskonale mają. Że kontakty są rozbudowane, a miasto jest zyskowne jak zawsze. Możesz poprzeć go dziś, lecz gdy pewnego dnia, dla króla, choćby z braku prawdziwej opozycji, lub przestrachu o tych co zapamiętają jego uczynki, lub wpływu Andrasty, lub po prostu nie sprostania pladze, bardziej się opłaci nie przestrzegać tego słowa, lub przywłaszczyć co twoje, lub cokolwiek innego, dziś, jutro, za dziesięć lat, za dwadzieścia lat względem twoich dzieci, uczyni to. Uczynił już gorsze rzeczy a teraz nie ma już po co szukać ratunku dla swego na zawsze przełamanego honoru.
- Chciałeś konkretów, lordzie. - ciężko było zauważyć moment, w którym cichy mężczyzna stopniowo rozwijał skrzydła, od niepewnego pisklęcia do orła - Chciałeś usłyszeć, co z pewnością król może zapewnić. Król Cailan może zapewnić sprawiedliwość. Może zapewnić bezpieczeństwo. Może zapewnić stabilność. Wszystko, co dla Fereldenu konieczne, byś czynił jak czynisz na co dzień i dążył, by życie twe było bardziej w dobrobyt dostatne, a potomkowie twoi nie musieli o los swój martwić. To samo, tylko na inną skalę, co jest takim dobrem dla wszystkich z nas, co liczyło się najbardziej w zjednoczonym królestwie dla dziesiątek tysięcy. Co w jednej rychłej decyzji by porzucić przyjaciela i mieć nadzieję, że nie ujdzie z życiem, albowiem tak mówi zysk… zostało zaprzepaszczone. I nigdy nie może zaistnieć z rąk nie tylko nieprawego króla… lecz zdrajcy. Nie zdrajcy korony… zdrajcy syna swojego przyjaciela.
- Król bez honoru nie stworzy kraju z prawem, a bez prawa, kupcy nie mają zasad, by prowadzić swe działanie. Nasi szlachetni rywale - wskazał znów gestem drugą stronę - mogą obiecać złoto, kontakty handlowe i szlaki, zyski i przychylność, a nawet pokonanie plagi, a nawet ożenek dla któregoś z twych synów z milady Anorą. Lecz tak naprawdę nie mogą obiecać ci nic. - zakończył z przebrzmiewającym smutkiem, spojrzenie kierując z ich oponentów w dół, smutno.
- Dziękuję. - szczerze podziękował za głos, drobnym i niedworskim, całkowicie szczerym gestem wyniesionym z innego niż szlacheckie środowiska, i lordowi i swoim towarzyszkom i przedstawicielom Loghaina za poświęconą mu uwagę, milknąc skromnie, nagle znów bardzo cichy…
Agigreen wolnym gestem pogłaskała rączkę swojego młota. Kim jest ten człowiek? Owszem, z pewnymi rzeczami w jego słowach mogłaby się niezgodzić, ale na Przodków! Ludzki włądca dobrze wybrał. Bardzo dobrze. Zielona w momencie poczuła, że honor, który ją spotkał, jest naprawdę o wiele większy, skoro współpracuje z tym człowiekiem. Zauważyła, że także Rina pokiwała nieznacznie głową patrząc z uznaniem w stronę Marcusa. W ciszy, jaka zapadła, odchrząlknęła i dodałą:
- Chcąc zamknać wątek lojalności i trwałości krasnoludzkiej umowy, który zacząłeś… Owszem, krasnoludy tłuką się o politykę i to od czasów, kiedy w dolinie, w której leży dziś Ferelden, walczyły pomiędzy sobą plemiona Alamarri - stwierdziła, swą wiedzą mimo wszystko oddając szacunek mieszkańcom Fereldenu, jednocześnie jakby mimochodem, podreślajac starość swojej rasy. - Jednak krasnoludy jak żadna inna rasa żyją bardzo blisko mrocznych pomiotów. Znają to zagrożenie. I mogę Ci zagwarantować, że wobec każdej siły, która stanie ponad podziałami i skupi się jednak na walce z wrogiem krasnoludów, a nie będzie jedynie dawałą obietnic bez pokrycia, deszirowie nie pozostaną obojętni. Co zaś się tyczy zrywania umów kupieckich… Lordzie, prawo kupieckie w Orzamarze jest świętością. Dlatego ośmiele się zauważyć, że biorąc pod uwagę galimatias na Powierzchni, wszelkie interesy nawet z niespokojnym Orzamarem zdają się być pewniejszą walutą - zakończyłą spokojnie.
Lord Thomas Waynear dotąd zachowujący stoicki spokój trzęsącą ręką podniósł kielich i opróżnił jego zawartość jednym chałstem, po czym szepnął powiedział coś cicho do swojego służącego, który skłonił się i wyszedł z pokoju.
 
Drahini jest offline  
Stary 10-07-2016, 17:44   #18
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Przytaczasz wielkie słowa, Panie Marcusie. Honor, tradycja, prawo... Jednak tak naprawdę wiesz mało o swoim władcy i jego rodzie - Lord starał się opanować swój głos - Czy wiecie, że ja również brałem udział w powstaniu dwadzieścia osiem lat temu? Nie, oczywiście, że nie... - Uśmiechnął się do siebie - Ja, Lord Thomas Waynear, który jako jeden z pierwszych poparł króla Marrica w jego szaleńczym planie i towarzyszył mu w każdej bitwie i na każdej naradzie. Wilk Fereldenu, mówiono. Nigdy niepokonany. Osoba, której cała rodzina została stracona za jej udział w powstaniu. Po tylu latach... Nie pamięta o tym nikt - Szlachcic splótł nerwowo dłonie przed twarzą - Król Marric pokonał Meghrena w pojedynku, teyrn Loghain dowodził wszystkimi oddziałami. O tym mówią ludzie i to zostało zapisane na kartach historii. Lord Waynear natomiast? Thomas Waynear był jednym z wielu, jednym z tych, którzy zostali poświęceni w celu osiągnięcia celu. Ludzie potrzebowali symboli, potrzebowali wzorów. I uzyskali je. Młody król, symbol fereldeńskiej siły, przystojny, ambitny i uzdolniony i mężczyzna z plebsu, nieustępliwy geniusz strategiczny. Tych dwóch ludzi poprowadziło ciemne masy i natchnęły je. Mnie natomiast, MNIE! - Krzyknął i uderzył pięścią w stół - Skazano na zapomnienie. Mnie! Architekta wszystkich zwycięstw, główno dowodzącego wszystkich sił, osobę odpowiedzialną za każdy pierdolony ruch na tej wojnie, mnie wymazano z kart historii i zastąpiono dwoma niewdzięcznymi szczylami! - Pozwolił by jego słowa zawisły w powietrzu.
- Przytaczacie tutaj fereldeńskie wartości i powołujecie się na lojalność - Kontynuuował - Przychodzi to wam zaskakująco łatwo biorąc pod uwagę kogo reprezentujecie. Głupiec i krzywoprzysięzca. O to czym są wasi dwaj królowie - Wbił spojrzenia w obecne osoby - Panie Marcusie, wiem doskonale jak przebiegała bitwa. Mój człowiek był tam i wszystko mi opowiedział. Proste błędy, dzięcinna naiwność i przecenienie własnych sił. Posiłki były w drodze, jednak Cailan podjął pochopną decyzję i skazał na śmierć tysiące osób, które mogły by wrócić do domu. Loghain natomiast? Loghain uciekł z pola bitwy, nie można tego wytłumaczyć w żaden inny sposób, nieważne jakie pobudki nim kierowały. Zdradził swojego władcę. Powiedzcie mi proszę, który z tej dwójki jest więc godny piastować najważniejsze stanowisko? - Zapytał, dajac przy tym do zrozumienia, że jeszcze nie skończył swojej wypowiedzi. - Odpowiem wam zatem - ŻADEN.
- Po zakończeniu wojny wszyscy wrócili do swoich domów, wszyscy mogli z powrotem żyć w wolnym, niepodległym Fereldenie. Ja jednak nie miałem do czego wracać. Mój rodzinny zamek został niemal zrównany z ziemią jako przykład dla wszystkich, którzy chcieli by poprzeć bunt. Moja rodzina nie żyła. A ja? Ja zostałem samotnym człowiekiem porzuconym przez wszystkich - Zacisnął pięści - Marric nie znalazł dla mnie ziemi i stanowiska, nie chciał ryzykować, że oferując mi stanowisko wyjdzie na jaw cała prawda na temat niedawnego konfliktu. Byłem zagrożeniem, które postanowili wyeliminować. Porzucili człowieka, który utracił wszystko walcząc za ich sprawę i pozostawili go samemu sobie - Lord prychnął - Podczas, gdy oni budowali swoje państwo na swojej legendzie, ja sam odbudowywałem wszystko niemal od zera. Byłem najemnikiem, kupcem, zajmowałem się niemal wszystkim co było opłacalne. Krok po kroku, przez prawie trzydzieści lat odbudowywałem wszystko. Northwall powstało z gruzów, tak jak i ród Waynearów i obecnie mało kto pamięta w jakiej sytuacji była moja rodzina po narodzinach odrodzonego królestwa. Po prawie trzydziestu latach los się jednak odwrócił i moi dawni towarzysze znowu są na mojej łasce. - Lord Waynear pstryknął palcami i momentalnie wszyscy żołnierze zgromadzeni pod ścianami dobyli swoich broni a przez główne drzwi wmaszerował oddział łuczników.
- Teraz to znowu ja rozdaję karty w tej grze.
Rina słuchała wypowiedzi lorda zamyślona, w głowie układała wszystko to, co usłyszała. Sytuacja zdecydowanie potoczyła się nie tak, jak przypuszczała, mimo to wciąż, a może nawet właśnie teraz, była do uratowania
- Mój panie - zabrała głos podążając wzrokiem za łucznikami, a później kierując go znowu na gospodarza - Nie można zaprzeczyć temu, co powiedziałeś, jeden wykazał się może i głupotą, ale podyktowaną chęcią niesienia pomocy, honorem, a drugi? - rozłożyła ręce w bezradnym geście - Może zostałeś zapomniany przez historię, możesz teraz nawet uważać, że to wszystko co zrobiłeś wtedy było bez znaczenia wobec tego, co otrzymałeś w podzięce, ale… jak sam zauważyłeś sprawiedliwość wypłynęła, teraz to ty jesteś osobą, o której względy starają się obie strony i daje ci to możliwość. Możliwość napisania swej nowej historii i przypomnienia starej, zaistnienia jako heroiczna postać niezłomnie, mimo upadków, wspierająca prawowitego władcę - zrobiła krótką pauzę - Mówisz, że pragniesz zostać zapamiętany. Więc zostań. Zapisz się na kartach tej historii, do twej decyzji pozostaje jednak fakt, czy chcesz być wspominany przez przyszłe pokolenia jako poplecznik bezhonorowego zdrajcy uciekającego z pola bitwy, czy króla, który cenił honor ponad wszystko, ponad własne nawet życie, tak, by rzucić się w wir walki dla bezpieczeństwa swego ludu - znów uniosła wyżej głowę - Weź pod uwagę co wspomniał już pan Marcus. Nasz król posiada najważniejsze dla władcy cechy, pozostałych może się nauczyć, choćby nawet przy twej pomocy, która teraz może okazać się dwa was obu bardzo owocna. Jak możesz za to współpracować z… - popatrzyła w stronę drugiego stołu, urwała jednak w porę - Jeśli ważny jest dla ciebie honor to czy w zgodzie z sobą samym będziesz mógł zaufać zdrajcy i jednocześnie nie spodziewać się w każdej chwili ciosu w plecy? Nie wiń syna za występki ojca, daj szansę temu młodemu, może wciąż narwanemu, ale pełnemu ambicji człowiekowi. Poprzyj Cailana
Lord Waynear roześmiał się.
- My chyba się nie zrozumieliśmy Lady Helbert. Zamierzam obalić OBU głupców za jednym razem. Ten kraj zbyt długo nękało wewnętrzne spaczenie. Trzeba postawić nowe fundamenty i zbudować wszystko od nowa. W grze jest więcej niż dwóch graczy, jednak nie wszyscy lubią pokazywać swoją twarz… - Zakończył tajemniczo.
Westchnęła cicho
- Zrozumieliśmy się aż zbyt dobrze, próbuję jednak wskazać, że droga do władzy nie zawsze może być oczywista. I nie zawsze ta oczywista jest najlepsza - powiedziała cicho, ale pewnie - Chcesz jej, więc po nią sięgnij, zrób to jednak razem z kimś, kto posiada już wiernych popleczników. Weź pod uwagę, że większość osób chętniej opowie się za jednym z bliższych koronie kandydatów niż… cóż… - spuściła wzrok, by po chwili znów go unieść - Niż po stronie kogoś nowego. Nie umniejszaj też wartości zwykłej ludności. Myślisz, że poprze ona bez buntów kogoś zupełnie z zewnątrz? Tego chcesz? Kolejnych rozlewów krwi w wojnie domowej, gdy Ferelden nękają dodatkowo pomioty? Chcesz go wykrwawić zupełnie?*
Agigreen jeszcze w czasie płomiennej tyrady Riny półgłosem, patrząc na swojego rozmówce wysłanego tu przez Loghaina, zaproponowała, żeby odłozyć spór mocodawców do czasu, jak wyjdą żywi z tej sali. Warto było stanąć do siebie plecami wobec kogoś takiego jak Lord.
- Marnujesz pani swoje słowa - rzekła poważnie, wstając i wspiarając dłonie się na swoim młocie. - Lord nie jest pierwszym watażką, który kopie swój leżący kraj i nie ostatnim. Twoje słowa go nie przekanają, bo on już ma plan. Nie wziął tylko pod uwagę hordy mrocznych pomiotów. Jestem ciekawa, jak im zamierza stawić czoło, Panie, bez potężnej armii za swoimi placami.
Mówiąc to myślała gorączkowo. Przeanalizowała ich drogę do tej sali i poszukała ewentualnych innych dróg ucieczki, policzyła strzelców. Miała na sobie swoją paradną zbroję. Wprawdzie z czerwonej stali, ale bez hełmu i z tą nieszczęsną szkarłatną pelerynką na plecach. Źle się czułą chodząc w tej zbroi, a co dopiero walcząc. W ogóle źle się czuła walcząc, ale tu przewagę dawał jej coćby ten stół, przy którym teraz stała. Biorąc pod uwagę jej wzrost, może zdąży pod niego wskoczyć i przedostać sięukryta pod blatem aż do stołu Lorda… Taki plan… Na dobry początek i na wszelki wypadek.
Thomas Waynear wstał ze swojego miejsca.
- Żaden z waszych władców nie ma żadnych szans pokonać pomioty, a Ostagar tego wybitnie dowiódł, a rozlew krwi zakończyłby się już dawno, gdyby wszyscy podejmowali racjonale decyzje. Zastanwialiście się, kiedyś jak to jest utracić najbliższe osoby? - Powiedział głośno - Raczej nie. A tego doświadczyły wszystkie rodziny, których członkowie walczyli pod Ostagarem w imię chorych ambicji! Lud od dawna jest zmęczony nieustającą walką i poprze każdego, kto zapewni im pokój i bezpieczeństwo! A Pani - Zwrócić się do Agi - jako krasnoludka nie ma prawa opowiadać ludowi Fereldenu nic na temat kopania swojego kraju. Gdyby wasze rody się zjednoczyły i zaczęły działać wspólnie głębokie ścieżki już od dawna były by z powrotem wasze, jednak jesteście głupcami zaślepionymi własnymi zyskami i ciągle oszukujący się więzami z kamieniem, które mają wytłumaczyć wszystkie czyny, których się dopuściliście. Już niedługo powstanie nowy Ferelden. Oparty na władzy ludu, a nie marionetek i głupców.
- Już niedługo nie będzie żandego Fereldenu - powiedziała spokojnie krasnoludka. - Bo nie przeżyje nikt, by go obronić, jesli wykrwawicie swoje armie na ten bezsensowny spór ambicji i żalu. A jeśli myślisz, Panie, że krasnoludy potraciły swoje thaigi przez naszą legendarną małostkowość, to jesteś w błędzie. Ale zamiast być to dla ciebie przestrogą przez siłą mrocznej hordy, zdaje się być powodem do błędnego osądu - krasnoludka westchnęła i pokręciła głową. - Dość już zostało powiedziane. Co zamierzasz waść uczynić z posłami? - zapytała, patrząc na niego spod byka.
Marcus już nie uczestniczył w naradzie. Był wystąpił pomiędzy linię strzelców a kobiety, delikatnie drżącą dłoń prawej ręki kładąc na rękojeści miecza, gotów w razie konieczności na nie wiadomo co. W oczach widać było przerażenie, zaskoczenie, gniew… i determinację by bronić obydwu kobiet - prawdopodobnie obydwu o wiele groźniejszych od niego, o czym nie wiedział - do bezsensownej śmierci.
Agigreen widziała jego dyskretny ruch, doceniła go i wręcz syknęła “Rina…”, dając do zrozumienia, że sama sobie poradzi. Nie wątpliła, że Rina też sobie poradzi, ale miała o tyle cięższe zadanie, że była ubrana ładnie, a nie brzydko…
Rina za to zazgrzytała zębami w nieukrywanej już irytacji. Była wściekła nie tyle na całą sytuację co na samą siebie. Suknia...szeroka i krępująca ruchy… gdyby choć miała przy sobie swoje dwa ukochane ostrza, wtedy mogłaby w jakikolwiek sposób pomóc w patowej sytuacji… a tak? Ułożyła dłoń na udzie, niby przypadkiem przygładzając fałdy sukni, w rzeczywistości sprawdziła czy pod nimi wciąż znajduje się sztylecik noszony na takie właśnie okazje, powoli, skrywając się w połowie za Marcusem ułożyła materiał tak, by w razie potrzeby dobyć broni jednym ruchem.
Agi, która miała po swojej lewicy Marcusa, a po prawicy Rinę właśnie, z racji swojego mikrego wzroku dostrzegła ten ruch i ni to przypadkiem drugą dłoń też złożyła na trzonie swojego młota, odsłaniając łokciem swój pas, za którym miała małą pochwe. Upewniwszy się, że szlachcianka zrozumiała jej propozycje, wróciła spojrzeniem do Lorda.
Kobieta bez większego problemu zauważyła gest krasnoludki i powoli przysunęła się do niej dyskretnie wysuwając broń z pochwy, ukrywając ją w drugiej dłoni między szerokimi fałdami stroju. Wreszcie na coś się przydał! Skinęła głową bezgłośnie wypowiadając “dziękuję” samymi ustami.
- No więc? - zawołała donośnie Agigreen Tuhonen, wymownie rozpinając poły swojej peleryny. - Jak będzie, Wasza Lordowska mość?
Waynear odpowiedział hardym spojrzeniem.
- Na chwilę obecną rzućcie wszyscy broń. Nie macie żadnych szans i dobrze o tym wiecie, a dla mnie jesteście cenni znacznie bardziej będąc żywymi. Nie ma potrzeby, żebyście poświęcali swoje życie w takiej sytuacji. Chociaż - Wzruszył ramionami - Jeśli takie jest wasze życzenie, możemy kontynuuować nasze przedstawienie.
Zgromadzeni najemnicy patrzyli beznamiętnie na zgromadzonych ambasadorów. Po samym zachowaniu łatwo było wywnioskować, że nie należą do amatorów i lordowi udało się zebrać w sali prawdziwych profesjonalistów. Wszyscy z napięciem oczekiwali na odpowiedź wysłanników i rozkazy swojego pracodawcy.*
Marcus jedynie w połowę obrócił głowę, zerkając jednym okiem na kobiety… czekając na ich decyzję i nieskłonny bez ich decyzji oddać broni.
Rina widząc jego wahanie uniosła dłoń, którą zamierzała sięgnąć pod podwiązkę, mimo to wciąż w drugiej trzymała drugie ostrze udając, że jedynie podtrzymuje fałdy sukni, tak, by nie było widoczne
- Nie ma potrzeby przelewać dziś jakiejkolwiek krwi, panie - odezwała się głośno - Zakończmy te rozmowy jak przystało na ludzi naszej pozycji i opuśćmy to miejsce w pokoju, chyba, że jest coś, co jeszcze chciałbyś z nami… przydyskutować.
- Bo jeśli jesteśmy dla ciebie cenni, to może nie ma powodu nas rozbrajać. Trwa wojna. Gwałtwone ruchy są na porządku dziennym - powiedziała Agigreen, natychmiast przyjmując linie Riny.
Sama mogłaby się tłuc. Bardzo chętnie. Przeważające siły wroga? Też coś. Na Głebokich Ścieżkach są tylko takie. Ale Rina choć zapewne bardzo niebezpieczna, była totalnie odsłonięta. Zrobią z niej poduszeczkę na szpilki… Szlag, że też nie było z nimi tego czaromiotnego pajaca. I Isany. Isana, strzelona w zad odpowiednio mocno, zrobiłaby tu niezłą rozrubę, a pomimo szczenięcego wieku, miała już dość grubą skóre…
- Dość już zostało powiedziane lady Helbert - powiedział stanowczo - I nie Lady Tuhonen, jesteście dla mnie cenni, ale nie mogę sobie pozwolić na ryzyko puszczenia was wolno już teraz. Wszyscy zgromadzeni posłużycie tutaj jako przekaz i informację dla waszych władców, która wyraźnie pokaże im, iż czas negocjacji się skończył. Tak więc nie róbcie niczego głupiego i rzućcie broń. To jest ostatnie ostrzeżenie.
Ambasadorzy króla Cailana usłyszeli szczęk rzucanych broni dochodzący zza stołów na przeciwko.
- To są właśnie ludzie Loghaina, kurwa - Agigren nie wytrzymała i splunęła, patrząc na twarze niedoszłych sojuszników. - Tchórzliwi, jak ich prowodyr, parchate, skutwiałe, nicniewarte szczenięta - warknęła ze złością i mocnym ruchem odepchnęła od siebie drzewiec swojego młota. Broń upadła na podłogę z głośnym stuknięciem. - Nie wiem, komu mam ochotę bardziej wpierdolić. Wam, Loghainowi, czy naszemu gospodarzowi.*
Marcus położył bezceremonialnie dłoń na ustach krasnoludki, tłumiąc jej słowa.
- Nie warto. - szepnął tylko. Broni jeszcze nie dobył, ale nie wypuścił. Zdanie Agigreen znał, oko jego przeszło na Rinę, która z cichym brzdęknięciem upuściła trzymany sztylet
- Spokojnie - szepnęła cicho - Poradzimy sobie. Chyba mam nawet pomysł jak. Bycie zakładnikiem to nie koniec świata - mruknęła.
- Łapy precz - syknęła rozwścieczona Agi na Marcusa i odetchnęła głeboko. - Obyś miała racje, moja droga - dodałą już spokojna i w geście obrazujacym bezbronność położyła obie swoje dłonie na blat.
Marcus zabrał dłoń, po czym widząc gest, przez chwilę się wahał. W końcu rozpasał miecz, nie dobywszy go z pochwy, i ruchem przegranego wyciągnął przed siebie i upuścił na posadzkę.
- Nie pierwszyzna, pani Agi - kobieta uśmiechnęła się do krasnoludki pokrzepiająco i uspokajająco - Zemsta odwleczona w czasie smakuje lepiej, a tutaj… możemy się bardzo przydać - mruknęła unosząc lekko swoje dłonie podobnie jak pozostali dając znak bezbronności
- Mówisz? Podoba mi się twoja kuchnia - mruknęła Agi - Może nasz mag się na coś przyda - westchnęła ciężko. Dla niej to była pierwszyzna, ale już po chwili, gdy gniew ustąpił, pomyślała, że to może być kolejne nowe doswiadczenie, których powierzchnia tyle jej już zaserwowała. Wciaż jednak złą jak osa na Marcusa, nie spojrzała na niego ani przez chwile. - Ale moja broń ma do mnie wrócić. Nie ważne czy do kamienia, czy do ręki - zawołała wesoło dla dodania sobie kurażu - wykuto ją jeszcze kiedy Twoja babka srała w pieluszki! - rzuciła do gospodarza.
Lord Waynear zabrał ponownie głos.
- Gwarantuje wam, że wasz ekwipunek pozostanie nienaruszony, a tymczasem… - Uśmiechnął się i rozłożył przyjacielsko ręce - Bądźcie moimi gośćmi.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 10-07-2016, 19:33   #19
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Ackerley przeciągnął się na łóżku. Sam nie wiedział ile czasu minęło już od momentu kiedy opuścił zebranie, ale przpuszczał, że reszta już dawno dotarła do zamku i prawdopodobnie negocjacje rozpoczną się lada moment. Słowa, które wypowiedziane były w gniewie ciągle pałętały się po jego głowie - nie potrafił zrozumieć miejscowych, a ich zwyczaje były zupełnie inne niż w Imperium Tevinter. Zastanawiał się jak takie zacofane państwo może jeszcze funkcjonować. Zaraz. Właściwie to nie funkcjonuje, bo jest rozdarte wojną domową. To wszystko tłumaczyło. Westchnął teatralnie i wstał z łóżka.
Ýridhreneth od powrotu ze śniadania krzątała się po pokoju, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Wyłożyła i poukładała z powrotem wszystkie rzeczy, wyczyściła wszystkie ubrania, magowi wydawało się, że powtórzyła te wszystkie czynności kilka razy pod rząd. Mag kiwnął głową zrezygnowany. Nie miał czasu zajmować się tak przyziemnymi rzeczami.
Powoli podszedł do okna,otworzył je, aby zerknąć jeszcze raz na dzielnicę kupiecką i od razu zalała go nieprzyjemna kakofonia dźwięków. Pogoda znacznie się poprawiła, przez co mieszczaństwo znowu wyszli na ulicę i zaczęło się krzątać bez celu. Jego uwagę zwróciła jednak grupka pięciu zbrojnych, którzy zmierzali w kierunku tawerny.
NIE zabrali go! JEGO! Sam, król przyszedł do niego, z błagalną miną, oczmai zalanymi łzami, błagając go, by towarzyszył tym maluczkim w tej ich śmiesznej misji. Pamiętał co powiedział - a rzekł kilka słów - Królu, skoroś tak pokornie błagasz, pójdę. Jednak, zwróć uwagę na to, że przysługę wielką Ci czynię, a twój majestat, nie jest wystarczający, za nagrodę dla mnie. - Dobra, nie powiedział tak, ale zamierzał!

Od rana, miał bardzo zły humor. Elfka denerwowała go, ale nie zamierzał szczępić języka. Podniósł się z łóżka, tam ujrzał tych wszystkich dziwnych ludzi.

- Może idą na arene? Ýridhreneth! Szykuj się! Idziemy na dwór. Tym razem, mnie nie zawiedź! Sięgnął swoją laskę, po czym zaczął przeglądać swoje szaty
- Pośpiesz się, ty leniwa kobyło!
Elfka w milczeniu ruszyła za swoim panem, kiedy jednak dotarli na schody usłyszeli głośną rozmowę z dołu.
- Tak panie, zatrzymali się tutaj - Usłyszeli głos karczmarza - Wszyscy wyruszyli dzisiaj do zamku naszego pana, został tylko gość z zagranicy, wydaje się, że Tevinterczyk i chyba dalej jest w swoim pokoju.

Kiedy usłyszał jak rozmawiają o nim, jego twarz zrobiła się czerwona. Teraz wszyscy o tym wiedzą, że go porzucili! Jak śmiecia, odpadek! Nie, było to godne! Ruszył chwiejnym krokiem, głośno dysząc z nerwów.
- Witajcie Panowie! - starał się udować uśmiech - Możemy, na słówko? - zwrócił się do karczmarza.
Gdy mag zszedł na dół dostrzegł tą samą grupkę zbrojnych, którą widział wcześniej z okna. Mężczyzna, który rozmawiał z karczmarzem, będący najprawdopodobniej dowódcą oddziału, uśmiechnął się na jego widok.
-Pan wybaczy, ale na razie pójdzie pan z nami - Powiedział zadowolony z siebie - Czekają na pana w zamku.
- Nigdzie nie pójdę. Puki nie skończę, delikatnego zaklęcia. - Odparł szybko - Może skończyć się, tragicznie dla miasta, a jest niezbędne do naszego spotkania! - starał się na nich nie patrzeć
- Poczekajcie, a niedługo do was, dołącze. Nie musicie się martwić, nic a nic. Nawet, odrobinę! Jestem, profesionalistą, to dla mnie nic! Po prostu, nie rozpraszajcie mnie. Karczmarzu, potrzebuje pomocy! Za mną! - odwrócił się na pięcie.
Kiedy mag odchodził poczuł nagły powiew powietrza na swoim policzku i dostrzegł strzałę, która wbiła się w ścianę przed nim.
Dowódca chrząknął znacząco.
- Pan wybaczy, ale chyba mnie pan nie zrozumiał - Powiedział spokojnie - BARDZO nalegam na to spotkanie.
Mężczyzna zbladł. Jego spojrzenie przechodziło, to na strzałę a elfkę. Powiedział coś do siebie, a sugerując się ruchem warg, nie był to przepis na kurczaka.
- Czy. w tym państwie, wszyscy są takimi kretynami?! Ty, przeklęty debilu! Którego, matka posuwana była przez przydrożnego gbura! Jeśli, zaraz nie dokończę, mojej pracy - czeka nas niebezpieczeństwo! - Spojrzał w stronę swojej towarzyszki, miał nadzieje że go zrozumie. Ustami, powoli wymawiał słowa (Przeszukaj, pokoje innych ambasadorów [co do ostatniego, brzmiało to jak rosół]). Jego dłoń, zacisnęła się na lasce, pot spływał na twarz.
- Okaż, chociaż raz, że twój mózg jest zdolny do myślenia!
Elfka rozkojarzona pobiegła po schodach na górę, a dowódca zaśmiał się do swoich towarzyszy.
- Całkiem ładna wiązanka jak na osobę z wyższych sfer, jednak nawet Pana przyjaciółka Pana zostawiła. - Zrobił kilka kroków do przodu i jeden z jego ludzi podążył za nim - Wydaje mi się, że nie zdaje Pan sobie sprawy z pilności tej sprawy i sytuacji w jakiej się pan znalazł. To nie jest prośba.
- Prośba?! Czy ty, zdajesz sobię sprawę, z tego. Że Ja nie żartuje?! Dokończe, swoją pracę. Pójdę, czy któreś słowo, stanowi dla Ciebie, coś problematycznego? Może, mam Ci napisać, albo narysować?! - Przełknął ślinę. Odwrócił się w ich stronę.
- Ją? Ukarzę później. Teraz, zdam się na inteligencje, twoich towarzyszy. Bo w twoim, przypadku… emm...cóż. Obornik to góra. Wy, zbrojni! Wyjaśnijcie, temu gościowi, że jak skończę pracę. Udam się z wami - do zamku. Może być? Hę? Hę? HĘ?!
Dowódca zaśmiał się jeszcze głośniej niż wcześniej.
- A niech mnie chłopie, masz jaja (większe od twoich, wtrącił po cichu), albo jesteś taki głupi - Darował sobie już formalności. - Już, raz, zbieramy się. Skończysz to co zacząłeś przy okazji.
- Cały… budynek, znajduje się pod wpływem… uroku. Em… impotencji! Jeśli, nie udczynię uroku. Twoja eemmm kobył… kobieta. Będzie musiała znaleźć innego, faceta. Ja nie chcę, tak skończyć. Ty pewnie też. Więc, daj mi dokończyć robotę! - Liczył, że chociaż troszczy się o swoje przyrodzenie.
Mężczyzna uniósł brew i zapytał o coś swojego towarzysza, a tamten pokręcił głową w odpowiedzi.
- Mój przyjaciel sądzi, że to bardzo słaby blef. Trochę się na tym zna, spędził całe dzieciństwo w zakonie… - Uśmiechnął się ponownie, czekając na reakcję Tevinterczyka.
Eemm… Aaa! Aha… Zaklęcie...Działa, tylko na tych. Co lubują się w kobietach. Ale, widzę - że w takim wypadku. I skoro, taka reakcja. To...To wolne miasto… dosłownie, jak widzę… - Mag zaczął rozglądać się dookoła
- To… wyjaśnia, sporo...zakon, te sprawy. Może postawicie go z przodu? Nie? Ok… rozumiem.
- Jadel miał trudne dzieciństwo - Wzruszył ramionami dowódca nie spoglądając nawet na swojego podkomendnego - To co mości lordzie. Pozwoli pan z nami po dobroci czy mamy jednak panu trochę pomóc?
Najemnicy wyczekiwali na ruch maga. Dwóch z tyłu trzymało łuki z naprężonymi cięciwami wycelowanymi prosto w niego, obok nich znajdował się mężczyzna z mieczem i tarczą, który taksował Ackerleya wzrokiem pełnym pogardy. Przed nimi, jakieś pięć kroków od Tevinterczyka stali dowódca i żołnierz imieniem Jadel, obaj z mieczami w dłoniach.
- Tia.. trudne… - Mag był wyraźnie zmieszany, nie miał pojęcia. Co jeszcze mógł zrobić. Z całą pewnością, Ci goście, nie chcieli zabrać go do lorda. Nie było im to nawet na rękę. Chyba, że dowiedzieli się - o jego konflikcje z resztą grupy.
- Właściwie, po co jestem wam potrzebny?
Najemnik wzruszył ramionami.
- Nam do niczego - gdyby to zależało od nas to pierwsza strzała utkwiła by gdzieś w twoich plecach. Lord Waynear jednak nalega na spotkanie, a nie należy on do osób cierpliwych. Mamy dostarczyć cię żywego, ale nikt nie bedzie miał za złe jeśli trochę wcześniej cię obijemy. To jak będzie?
- Ohohohohhohoh…. Czyli nie możecie mnie zabić! Haha, wątpie, by Waeyaaner był na tyle, głupi by atakował ambasadora. - Wyraźnie mu ulżyło - Więc.. Panowie, powiem raz i dosadnie. Wypierdalać. Ja idę się, przebrać i zaraz zjawie się u lorda. - Odprawił ich ręką -
- Ej! Ma on jakąs córkę? - spytał od niechcenia.
Po chwili strzała przeszyła udo maga.
- Takie słownictwo - Cmoknął ustami dowódca - Bardzo nieładnie, wręcz nie przystoi szlachcicowi, a moi towarzysze są bardzo nerwowi, naprawdę nie lubimy jak ktoś nam ubliża. Mam nadzieję, że nasz drogi gość to zrozumiał?
Łzy pociekły mu po policzkach, nigdy go tak nie bolało...Nikt nigdy do niego nie strzelał. Oparł szybko się o ścianę, zęby zacisnął.
- Strzelili do mnie! Sssstrzelił do mnie! - Przechodził spojrzeniem, między swoim udem a napastnikami
- Ta szuja strzeliła do mnie! Ssssss Zabije was… - Wycelofał swoją laskę w ich stronę - To bolało! - dłoń mu się trzęsła, a słowa były nie wyraźne. - Mój ojciec zniszczy te szopę! Te pieprzone miasto! Waszę pierdolone rodziny, będą służyć w burdelach, będą posuwane przez pomioty!!! Wy gnidy! - Zjechał po ścianie na tyłek. - Bolało - skierował palec, na podłąge, po czym zaczął szeptać słowa, miał nadzieje, że da radę podpalić ten przybytek.
Po chwili wkoło wokół maga zaczęły pojawiać się płomienie, które zaczęły się gwałtownie rozpstrzestrzeniać. Zdziwieni najemnicy cofnęli się parę kroków w tył, a karczmarz wybiegł ze swojego przybytku nawołując pomocy i klnąc na całą sytuację. W ciągu zaledwie paru chwil Ackerley został odgrodzony od swoich prześladowców ścianą ognia, jednak zablokował sobie tym samym drogę oczywistej ucieczki. Miał dwie możliwości - wrócić po swoją towarzyszkę schodami na górę albo spróbować wybić czymś okiennice za nim i wydostać się na ulicę.
Co on do cholery narobił?! Zapomniał niemal natychmiast o strzale wbitej w swoje ciało. Dłonie trzęsły mu się jak cholera.
- Ýridhreneth! Cholera! Na czworakach, zaczął wspinać się po schodach
- Nie, nie, nie… tak to się nie skończy. Ýridhreneth! - nie myślał o niczym innym.
- Ýridhreneth! Musimy uciekać! Idź szybko do naszego pokoju! - sam również, starał się jak najszybciej tam dostać.
Ackerley podniósł się powoli zaczął iść po stronach na górę. Udało mu się zignorwać ból w udzie, pomimo wciaż tkwijącej tam strzały i szybkiej utraty krwi. Gdzieś w tle słyszał nawoływanie obych ludzkich głosów. Postępując krok za krokiem i dyszac ciężko, w końcu dotarł do pokoju i niemal upadł, kiedy przestąpił przez drzwi. Po chwili doskoczyła do niego elfka i podtrzymała go.
- Panie! - Krzyknęła przestraszona - Musimy uciekać!
- P...posłuchaj… Nie..nie mam...mamy czasu… - był blady, słaby. - Muszę… zmienić...nas...w...te...tego zwierzaka… O..ojciec...miał w klatce...nib...niby kot...ale duży… W… tym stanie… dam...dam...damy radę uciec. Ja...jestem, słaby… straciłem sp...sporo krwi. - Starał się nie zasnąć i zaczadzić się - W… więc, mogę… nie dać… rady odmienić się… po..potrzebny będzie mag...Nie, nie daj… mnie zabić! I ws...wsiadaj na mnie...ja..jak tylko się zmienię! Rozumiesz?!
Czarodziej, zaczął po raz kolejny, inkantacje zaklęcia… - Starał zmienić się w tygrysa.
Udało się! Mimo że był osłabiony, udało mu się wystarczająco skupić, by osiągnąć wyobrożoną postać. Transformacje, jest z pewnością… rozczarowująca. Niektórzy, wyobrażali sobie, deformacje i tym podobne praktyki. A tutaj, powstaje sporo dymu, a postać maga jest zmieniona. Nic ciekawego

- wszaday! - Wyrył czy powiedział nie wyraźnie. Mimo, że elfka, początkowo była nie pewna, to odważyła się. Tygrys złapał w pysk swoją laskę, po czym wyskoczył przez okno, na zewnątrz..
To był widok, którego mieszkańcy Northwall zgromadzeni obok tawerny nigdy nie zapomną. W jednej chwili, wielki tygrys trzymający w zębach laskę, która zahaczyła o framugi okna i złamała się w pół, z elfką na plecach wyskoczył przez okno i otoczony kawałkami szkła spadł prosto na ziemię. Przekoziołkował on parę razy po ziemi, po czym mag odzyskał swoją postać. Gdy otworzył oczy ujrzał dowódcę najemników pochylającego się nad nim.
- Całkiem ładna sztuczka mój panie - Powiedział tamten i ciosem pięści pozbawił Tevinterczyka przytomności.
 
Cao Cao jest offline  
Stary 16-07-2016, 20:53   #20
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Zamek Northwall, Ferelden. 9:30 Smoka.

'Wizyta' u Lorda Wayneara trwała już wiele dni, jednak trzeba było przyznać, że każdy z ambasadorów nieco inaczej wyobrażał sobie jego 'gościnność'. Znajdowali się gdzieś głęboko pod zamkiem, w ciemnnych i obskurnych lochach. Jedynym źródłem światła w tym miejscu, były pochodnie trzymane przez strażników patrolujących od czasu do czasu korytarze, a panująca wokół cisza mogła doprowadzić do szału. Każdy nawet najcichszy odgłos niósł się wyraźnie po całej sieci pomieszczeń. Ich największym wrogiem był jednak nieustający chłód, który systematycznie osłabiał ich ciała i wolę do dalszej walki. Nikt dokładnie nie wiedział co planuje władca zamku, ale mogli jedynie przypuszczać, że na początek chce podłamać ich morale. Jak na razie był na bardzo dobrej drodze. Wszyscy więźniowie byli na granicy wycieńczenia.

Lord rozmieścił wszystkich w dwóch celach, znajdujących się na przeciwko siebie, dzieląc wszystkich według płci. W pierwszej więc znalazły się Agigreen, Rina, Ýridhreneth i Eleena, natomiast w drugiej Marcus, Ackerley, lord Bratter i Lord Richard. Pomimo tego, że reprezentowali odmienne stronnictwa, będac w tym miejscu odłożyli przynajmniej na jakiś czas kłótnie i nie chcąc marnować na nie swojej energii zgodzili się na współpracę między sobą.

Kiedy wrzucono ich do cel zabrano im dosłownie wszystko, pozostawiając ich tylko w ubraniach, uprzedzając jedynie o tym, że zostaną wezwani, kiedy Lord uzna to za stosowne i do tego czasu muszą urządzić się w tym miejscu. Parę godzin po nich do cel zostali również rzuceni nieprzytomny Ackerley wraz ze swoją elfią służącą. Rana maga została opatrzona i zabandażowana, jednak wciąż dawała mu się we znaki przez panującą wkoło temperaturę.
Ponadto na jego ręce zostały nałożone specjalne branzolety wzmocnione lyrium, które skutecznie wysysały z niego jego energię magiczną. Po paru próbach rozbicia ich, Tevinterczyk zdał sobie sprawę z tego, że bez klucza nie uda się mu ich pozbyć. Marcus wpadł nawet na pomysł użycia wytrycha bądź spinki, jednak i ta próba zakończyła się fiaskiem, częściowo przez poziom skomplikowania zamka, a częściowo przez to, że ciężko było im operować zamarznietymi rękoma. Dodatkowo wszystko utrudniały patrole, które odbywały się średnio co godzinę, podczas których strażnicy zawsze rzucali niewybredne komentarze w stronę uwięzionych kobiet.

W samych celach znajdowały się jedynie szorskie senniki. Pomieszczenia były dość przestronne, tak, że każdy z nich mógł znaleźć kąt dla siebie. Zmuszeni byli załatwiać się w jednym z kątów, a że nikt nie pofatygował się dotąd posprzątać tego co po sobie pozostawili, to wkoło unosił się bardzo nieprzyjemny zapach, który mógł doprowadzić do mdłości osobę, która była bardziej wyczulona na różne zapachy. Dwa razy dziennie (przynajmniej tak im się zdawało, czas w celi płynął nieco inaczej), przez dziurę w dolnych drzwiach, każdy dostawał miskę z przydzielonym posiłkiem.


Przez cały czas podejmowali próby wydostania się ze swojego więzienia. Jednak nie udało im się ani wyważyć ciężkich zamykanych na klucz drewnianych drzwi z klamką tylko po zewnętrznej stronie celi, ani znaleźć słabego punktu w solidnych kamiennych ścianach.

Co więcej liczne zadrapania na kamieniach wkoło, które musiały być dziełami ludzi, którzy zdążyli oszaleć w tym miejscu, wskazywało na to, że sami nigdy nie zdołają stąd uciec...
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172