Odpoczynek w t a k i m miejscu? U stóp hałdy koboldzich trupów, butwiejących skór i złomu? Z wrogą hordą za drzwiami i rozkładającym się ciałem kilka kroków od legowiska? Gdyby jeszcze dekadzień temu ktoś zapytał was o taką ewentualność, wyśmialibyście go, albo popukali się znacząco w czoło. Teraz jednak stanowiło to luksus. Strudzone ciała wołały o chwilę wytchnienia; każde włókno mięśni przypominało o szaleńczym tempie ostatnich dni. Wasze dłonie pokrywały pęcherze od ustawicznego ściskania rękojeści broni, a głowy huczały od nadmiernego wysiłku.
Wydawało się, że zaśnięcie w t a k i m miejscu jest po prostu niemożliwie. Jakże złudne było to myślenie.
Odpłynęliście w kilka chwil. Mamrotaliście coś o wystawieniu wart, o doglądaniu Ami, o sprawdzeniu "złotych" wrót. Nawet nie spostrzegliście momentu, w której wasze słowa przeszły w ledwo słyszalny szept, a powieki same się przymknęły.
***
Śniliście zwariowane sny o wrzasku, palącym żelazie i niekończących się podziemnym labiryncie, na którego końcu czekać was będzie walka ze smokiem. SMOKIEM! Jak słodka była to chwila, w której uświadomiliście sobie, że to tylko pokręcona mara, spowodowana zbyt ciężką kolacją.
Athlen zamlaskał z satysfakcją i obrócił się na bok. Miał wielką ochotę objąć ręką partnerkę, poznaną podczas wczorajszej, szalonej hulanki. Trafił na coś twardego i ostrego. Z ociąganiem otworzył zaropiałe oczy i spostrzegł zdobyczny sztylet. Nie... Przecież to tylko sen prawda?! Cholerne widziadło!
Taar otworzył oczy niedługo po nim. Włosy miał tłuste, poskręcane od brudu i zakrzepłe krwi. Opadały mu na twarz, niczym przerosłe strąki fasoli. Wszyscy byliście unorani i cuchnący. Obejrzał się w koło i uświadomił sobie, że koszmar krasnoludzkiego posterunku trwa. Zajrzał do Ami, która zareagowała na jego obecność gwałtownym skuleniem się w sobie. Była w stanie otępienia. Prawdopodobnie ostrza i pazury koboldów nie tylko rozorały jej ciało, ale także umysł i duszę. Czy z tego wyjdzie? Nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie.
***
Sny
Rardasa były zgoła odmienne. Spał niespokojnie, miotany wizjami atramentowej otchłani. Z ciemności dobiegały go niezliczone, obmierzłe głosy - szepty, które nie mogły pochodzić od istot z tego świata. Na przemian zamieniały się w trzęsącą ziemią w posadach kakofonię i ledwie wyczuwalny szmer. Wpatrywał się w mrok, skarlały i przerażony. Wiedział, że coś z niego się wyłoni.
Kiedy w końcu się przebudził, czuł resztki gasnącego bólu. Coś... coś zmieniło się w jego ciele!