Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2016, 15:00   #15
Morfik
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Kiedy usłyszał krzyk dziewczyny, odsunął się od niej, jak najdalej tylko mógł. Malcolm był w szoku. To nie działo się naprawdę, ona nie żyje. Jeszcze przed chwilą myślał, że to wszystko jest tylko złym snem, ale powoli zaczęło do niego dochodzić to, że to wszystko dzieje się naprawdę.
- Ja nie… Nie chciałem… To nie moja wina… - zaczął bełkotać bez ładu i składu. To nie była jego wina, nie mógł nad tym wszystkim zapanować. – Gdzie jesteś? Gdzie polazłeś?? – zaczął krzyczeć, z nadzieją na to, że jego Stwórca go usłyszy.

A tym czasem dziewczyna zaczynała się podnosić, kierując swe niewidzące spojrzenie na scenarzystę. Zbierała się z miejsca, w którym ją porzucił nieco sztywno, wciąż dopytując czemu akurat ją zabił. Niezborne i nieco sztywne ruchy i szuranie zaczęło wypełniać pomieszczenie.
- Dlaczego? Czemu? - powtarzane w kółko i w kółko.
- Zostaw mnie, to nie ja ci to zrobiłem – zaczął coraz bardziej się denerwować i powoli cofać od dziewczyny. Przecież ona była martwa, nie mogła mówić, ani tym bardziej chodzić. – Zostaw mnie w spokoju!
Ten mężczyzna musi tu wrócić i to jak najszybciej. Niech wytłumaczy w mu w końcu wszystko, co się z nim stało i co tu się do cholery wyprawia.
- Gdzie jesteś? Wracaj tutaj i napraw to wszystko! – jak zwykle chciał, żeby ktoś inny załatwił za niego wszystkie jego problemy, nigdy nie był w stanie sam ogarnąć bajzlu, jakiego narobił.

Pomimo wrzasków Malcolma nic się nie podziało. Nie przyjechała żadna odsiecz a mężczyzna jaki mianował się jego Stwórcą pozostał nieczuły na przyzwania. Za to gdy scenarzysta ponownie spojrzał na dziewczynę, ta leżała z powrotem pod ścianą, w pozycji w jakiej ją porzucił.
- Co tu się do cholery dzieje? – dziewczyna, która przed chwilą jeszcze wrzeszczała na niego, teraz znowu leży martwa pod ścianą. Czy ktoś mu czegoś dosypał do drinka, a to wszystko, to tylko jakieś narkotykowe wizje? Nie, to niemożliwe, przecież nigdy nie rozstaje się ze szklaneczką swojej ulubionej substancji. Przecież dziewczyna krzyczała, darła się niebogłosy, słyszał to i widział. Podszedł powoli do martwego ciała i dotknął dłonią zimnego policzka kobiety.
- Martwa, na sto procent jest martwa – pomyślał poddenerwowany Malcolm.
Tak bardzo chciałby już wrócić do domu, do swojej samotni, gdzie nikt mu nie będzie zawracał głowy. Odpocząłby w spokoju, a wieczorem znów poszedł do swojej ulubionej knajpy, żeby odciąć się od otaczającego go rzeczywistości. Miał już tego wszystkiego serdecznie dość, kiedy potrącił go ten samochód, nie chciał pomocy od nikogo, zdechłby tam na tej drodze i w końcu miałby święty spokój, ale nie, musiał się przypałętać jakiś facet, który namieszał mu jeszcze bardziej w życiu.
Po dłuższej chwili zrobił się strasznie śpiący. To było tak silne uczucie, że nawet martwe ciało leżące pod ścianą, nie przeszkadzało mu w położeniu się wygodnym na łóżku i szybkie zaśnięcie.

Następnego wieczoru, gdy Malcolm się obudził na szczęście ciała dziewczyny już nie było. Był za to mężczyzna podający się za jego Stwórcę.
- Jak się spało chłopcze? - przyglądnął się rozciągając usta w uśmiechu jaki miał być przyjazny w zamierzeniu.
- O, to znowu ty - powiedział Malcolm i powoli usiadł na łóżku. – Nie mogłeś wczoraj zostać trochę dłużej? Gdzie ciało tej dziewczyny?
Poczuł ulgę, gdy zobaczył, że ciało dziewczyny zniknęło. Miał tylko nadzieję, że zostało przez kogoś wyniesione, a nie opuściło pomieszczenia o własnych siłach.
- Usunięte, nie potrzeba, żeby się zaśmierdło, prawda? - spytał uprzejmie mężczyzna – Głodny? - nie czekając na odpowiedź udzielił odpowiedzi na pytanie Wernera – Ano nie mogłem. Ale jestem teraz… Pewnie masz pytania? Zabawimy się?
Malcolm spojrzał zdziwiony na mężczyznę.
- Zabawimy się? Z tobą na pewno nie… - schował twarz w dłonie, chciał głęboko odetchnąć, ale przypomniał sobie, że przecież już nie oddycha. – Co tutaj się dzieje? Co ze mną zrobiłeś? Jestem jakimś wampirem czy co?
- Nie o takiej zabawie mówię. Raczej o zadawaniu pytań. Dzisiaj zadasz trzy - spojrzał z urazą na Malcolma – No nie, to to szkoda czasu. Przecież mówiliśmy wczoraj o tym… Czyżbyś miał amnezję? - spytał ciekawym tonem.
Werner wstał z łóżka i zaczął przy nim chodzić.
- Trzy pytania powiadasz? Dobre i to… Pytanie numer jeden. Gdzie jesteśmy? Co to za miejsce?
- To dwa pytania - uśmiechnął się mężczyzna. – Zużywasz oba?
- Cwaniak z ciebie, ciężko nam się będzie dogadać… Dobra, niech będzie, gdzie jesteśmy?
- Dlaczego? Sam jesteś cwaniak. Cwaniak z cwaniakiem się dogadać powinni. Jesteśmy w bezpiecznym miejscu. Nic Ci tutaj nie grozi - uśmiech poszerzył się, choć oczy mężczyzny pozostały nieco lodowate.
- Nie ma to jak wyczerpująca odpowiedź, nieźle - Malcolm pokazał kciuk uniesiony do góry. Odwrócił się do ściany i wywrócił oczami tak, żeby ten facet tego nie widział, po czym odwrócił się znów w jego stronę.
- Dlaczego wybrałeś akurat mnie? Nie mogłeś mi pozwolić w spokoju zapić się w tej knajpie…
- Spodobało mi się twoje dziełko. Myślę, że masz w sobie więcej niż ci się wydaje. Szczególnie ten… - zrobił gest magika – … fatalizm… - zaśmiał się rozbawiony ni stąd ni zowąd. – Trzecie pytanie?
Malcolm zaczął się zastanawiać, czy wszyscy stwórcy są tacy dziwni, jak ten, który stał przed nim.
- Ostatnie pytanie i naprawdę mam nadzieję, że odpowiedź mi się spodoba. Kiedy będę mógł stąd wyjść?
- Jak opanujesz podstawy bycia wampirem. To naprawde nie takie trudne. A jak już stąd wyjdziesz, to się zabawimy - zatarł dłonie.
- Wiem, że miały być tylko trzy pytania, ale czy zabawienie się uwzględnia napoje wysokoprocentowe? - zapytał z lekką nadzieję w głosie.
- Może… aczkolwiek nieprzyjemnym zwrotem w byciu nieumarłym jest to, że nie trawimy. Pić możesz, ale… nie utrzymasz alkoholu samego w sobie...coż … w sobie - ponownie uśmiech rozjaśnił twarz bezimiennego Stwórcy. – Pytałem czy jesteś głodny?
- Niekoniecznie… Jeszcze mnie trzyma po wczorajszym - powiedział Malcolm, a przed oczami znów miał twarz tej dziewczyny i to, jak nie mógł się powstrzymać przed wypiciem jej krwi. O dziwo nie miał jakiś wielkich wyrzutów sumienia z tego powodu. To wszystko wina tego oto pana, który teraz stał przed nim. Gdyby nic nie zrobił Wernerowi, to na pewno nie doszłoby do takiej sytuacji.
Łatwo było zwalić winę na kogoś innego, ale przecież Malcolm wcale nie oszukiwał. Siedziący przed nim brunet uśmiechnął się.
- Zatem zrobimy krótki wykład o tym co to znaczy być wampirem. Czy do tej pory wierzyłeś w wampiry? - spytał pochylając się lekko w stronę Wernera.
Malcolm pokręcił tylko głową.
- Nigdy nie wierzyłem w duchy, wampiry, zombie ani inne takie rzeczy.
- A czemu?
- Zawsze wychodziłem z założenia, że świat, który mnie otacza jest zbyt nudny, zbyt racjonalny, żeby takie rzeczy naprawdę istniały. Po to właśnie człowiek wymyślił książki i filmy…
- A może po prostu pewne rzeczy są specjalnie niedostrzegalne dla zwykłych szaraczków? Pomyślałeś kiedyś o tym?
- To, że szaraczki nie dostrzegają wszystkiego, wiedziałem już wcześniej, ale raczej nie chodziło mi o takie rzeczy - wskazał dłonią na mężczyznę.
- A o jakie? - przekrzywił głowę z miną rasowego amanta, kojarzącego się ze starymi filmami. Takimi, które Malcolm czasem oglądał nad ranem przez mgłę alkoholu.
- Zwykli ludzie nie widzą nic więcej, poza czubkiem własnego nosa, liczą się tylko oni i ich powolna wegetacja w świecie, którzy sobie sami stworzyli i który uważają za idealny. Nie dostrzegają praktycznie nic z otaczającego ich świata.
- A Ty dostrzegasz… - bardziej stwierdził niż zapytał – Opowiedz o Wiolce - polecił poruszając prawą brwią.
- Kiedyś może i dostrzegałem, ale to się już dawno temu zmieniło - powiedział zmęczonym głosem. – A o… Niej, nie zamierzam nic mówić. Było i się skończyło, nie ma sensu do tego wracać - nie miał ochoty rozmawiać o Wiolce, po pierwsze dlatego, że kompletnie nie znał tego faceta, a po drugie, był kompletnie trzeźwy.
- Nie musisz mówić słowami… - zachichotał – … i tak wiem co do niej czujesz, jak bardzo, bardzo, baaaardzo za nią tęsknisz. - Zamachał dłonią jakby obrysowując postać scenarzysty. – Ciekawa mieszanina - dodał z udawaną powagą – A co do szaraczków… to cóż… wykorzystujemy takie właśnie podejście do tego aby przeżyć. Ty i ja nie jesteśmy jedynymi wampirami. Są inni. Jesteśmy wszędzie. Aby ukryć swą obecność podążamy za kilkoma dobrymi radami, ustanowionymi dawno, daaaawno temu przez mądrych - znak cudzysłowiu w powietrzu połączył się z konfidencjonalnym mrugnięciem – Starszych.

Podniósł się i usiadł na materacu, by zaraz ponownie się podnieść.
- Nie ujawniamy swej tożsamości nikomu, czeka za to ostateczna śmierć. Każdy z nas ma swój kawałek podłogi i choć niektórzy tak ślicznie gryzą się o zakres władzy, ten kawałek podłogi jest nasz. Tak na dobre jak i na złe. Każdy z nas odpowiedzialny za coś - zastanowił się i pokręcił głową – Nooooo…. Prawie każdy.
Przysiadł znowu na łóżku by założyć nogę na nogę.
Malcolm przez chwilę się przestraszył, że jego stwórca znów przemieni się w Wiolkę, a nie miał ochoty teraz na ten widok.
- No to teraz zapewne opowiesz mi o tych wszystkich radach? Mam nadzieję, że nie ma ich za dużo…
Mężczyzna pogroził mu palcem:
- Już zacząłem. Musisz się bardziej skoncentrować - uśmiechnął się ponownie, tym razem powściągliwie. – To tak zwana Maskarada. Udawanie ludzi, choć ludźmi nie jesteśmy. Nie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu przynajmniej. Pamiętaj by nigdy nikomu nie ujawnić swej natury. Bo bycie wampirem to dość przyjemna, choć długotrwała sprawa. Mimo to, nie jesteśmy niezniszczalni. Każdego z nas można zabić chociaż nie jest to łatwe.
Opowiedział Wernerowi o tradycjach Maskarady po czym westchnął:
- Każdy ma swoją bestię, która troszkę utrudnia egzystencję a czasem przejmuje nad nami kontrolę. I to chyba największy problem. Jak sobie z nią radzić i żyć dobrze.
Werner przez chwilę zastanowił się nad tym wszystkim.
- Czy to, że wczoraj nie mogłem się powstrzymać przed zaatakowaniem tej dziewczyny, to była właśnie wina tej bestii?
- Mhm… to jest dzika, niekontrolowana część ciebie. Pozbawiona rozumu i podatna jedynie instynktom: jeść, przeżyć, zabić. Im bardziej się jej poddajesz, tym mniej w Tobie człowieka. Jakby się zastanowić to człowieczeństwo to bardzo delikatna materia - zasępił się – Może zacznij pisać pamiętnik? - rozpromienił się nagle.
Malcolm parsknął tylko śmiechem.
- A co ja jestem, jakaś nastolatka? Nie lubię pisać, mam… Uraz, do pisania czegokolwiek - właśnie dlatego między innymi zaczął pić, blokada twórcza nękała go już od dłuższego czasu. Teraz za każdym razem, gdy musi coś napisać robi mu się niedobrze.
- A co to za uraz? - spytał – Kiedy ostatnio czułeś chęć pisania?
Scenarzysta zaśmiał się cicho.
- Już nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem coś takiego… Może nie uraz, ale strach, pusta kartka mnie przeraża.
- Hmm a co czułeś wcześniej, gdy chciałeś pisać? - spytał ciekawie bezimienny.
- Czy to jakaś psychoanaliza? - zapytał podirytowanym głosem Malcolm. – Czułem się na pewno lepiej niż teraz.
- Czyli jak? Jesteś pisarzem na bogów, chyba umiesz określić co czułeś?! - wybuchnął nagle bez ostrzeżenia. Nagle też przestał wydawać się przyjazny. Atak ustapił tak szybko jak się pojawił. Malcolm przez chwilę miał wrażenie, że to dwie różne osoby. Poczuł również małą satysfakcję z tego, że udało mu się w końcu wyprowadzić z równowagi tak spokojną i przyjazną osobę. Nie wiedział czemu, ale zawsze sprawiało mu to radość.
- Patrzcie, kto tu się w końcu zdenerwował. Czułem hm… Codziennie rano czułem, że żyję, że mogę wszystko, gdy delikatne promienie słońca muskały mą twarz, a kobieta, którą kocham spała spokojnie przy mym boku. Pasuje? - powiedział to wszystko dość ironicznym tonem, jakby liczył, że bezimienny znów wybuchnie.
Ten jednak tylko się przyglądał Wernerowi z delikatnym uśmiechem. Malcolm zaś czuł się przez chwilę jak motyl rozpięty na szpilkach.

Nagle poczuł się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie, poczucie zrezygnowania ustąpiło miejsca dla nadziei na lepsze jutro. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Wszystko mu się podobało, chciał tańczyć, śpiewać, a co najgorsze naprawdę chciał mocno przytulić swojego stwórcę.
Czuł się dokładnie tak, jak kiedyś. Kiedy jeszcze coś mu się chciało, kiedy nie budził się codziennie rano i chciał sobie strzelić w łeb. Czuł teraz ogromną radość, która tłumiła wszystkie inne uczucia. Przed chwilą nienawidził faceta, który stał przed nim, a teraz chciałby gdzieś z nim pójść, na dyskotekę, tańczyć i tańczyć… Przecież nigdy nie chodził do tego typu miejsc oraz gardził osobami, które tam przebywały, a teraz sam chciałby coś takiego zrobić. Nie wiedział, co się z nim dzieje, ale każda wątpliwość czy strach od razu były tłumione przez szczęście.
Dawno już nie przeżył tak emocjonalnego rollercoastera, jak w przeciągu ostatnich 24 godzin. Wszystko się zmieniło, kiedy stwórca postanowił się nim „zaopiekować”. Kto wie, co go jeszcze czeka…
 

Ostatnio edytowane przez Morfik : 14-05-2016 o 18:28.
Morfik jest offline