Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-05-2016, 21:22   #11
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Evelyn Bradley

Pierwsze spotkanie


Evelyn długo zastanawiała się jak wyjść z pokoju by nie zauważył tego Samuel. Normalna osoba mogłaby pójść na imprezę, ale za nic w świecie by jej w to nie uwierzył. Odczyt? Chciałby pójść z nią. Kątem oka zerknęła na pogrążonego w lekturze profesora. Właśnie pisał sprawozdanie, jak zwykle przygryzając jakiś ołówek.
Wyjście tak na prawdę nie było problemem. Czuła, że to zdrada. Samuel z jakiegoś powodu strasznie nie lubił tego Costy. Jeśli jednak tamten facet nie kłamał, to ma coś na czym Evelyn chętnie położyłaby swoje ręce, plany wież Radina, najlepiej całego pasa umocnień, a może plany St Angelo z poczatku xIII wieku. Nie może tego przegapić.
Evelyn jak zwykle przyjęła dziwną pozycje na fotelu. Nogi narzuciła na oparcie, głową niemal dotykała podłogi i w ten sposób przeglądała rysunki z ostatnich wykopalisk. Nerwowo zagniatała róg jednej z map. Zerknęła na swój telefon, była dopiero 19-ta.
- Nie mogę się skupić.

Samuel odwrócił się w jej stronę.- Za dużo emocji?

- Coś takiego. Chyba się przewietrzę. - Zrobiła przewrót w tył, zeskakując z fotela i zaczęła zbierać swoje notatki. - Potrzebujesz czegoś?

- Nie.


Uważnie ją obserwował. Nigdy nie była dobra w kłamaniu. Odłożyła wszystko na stole. Po chwili zastanowienia sięgnęła po notatki Mario Buhagiara z 2005 roku. - Może jednak poczytam po drodze. - Chwyciła letnią kurtkę w kolorze khaki i podeszła do drzwi.

- Nie zbliżaj się do Costy.

- Yhym. - Szybko wyszła z pokoju, zanim mógł coś dodać.
Bardzo żwawym krokiem opuściła hotel. Przejdę się przez muzeum wojny, a potem pod renesansowymi umocnieniami wzdłuż Il Mandraggo.

Pracownicy fortu Saint Angelo okazali się mieć mentalność godną załogi zamku. Zamkniętą na głucho bramę - po dźwiękach sądząc, zamkniętą na cztery spusty - otworzono dopiero kiedy się przedstawiła. “Zakaz fotografowania” oznaczał składowanie do depozytu każdej jednej rzeczy którą bramka uznała za elektronikę. No i sam fakt, że bramie przywitała ją szóstka strażników - tyle samo co przed salą balową.

Nagroda była tego warta - będąc mnie niż kilometr od Valetty, mogła powoli kroczyć wąskimi uliczkami fortu. Fort był utrzymany w zupełnie innym stylu niż reszta zabytków - surowym, wydawałoby się niezmienionym. Nie było jaskrawych reflektorów podświetlających mury czy wieże - były pochodnie i koksowniki, zmuszające wyobraźnię do pracy w miejscach gdzie światło nie sięgało. Wysokie mury chroniły przed wszechobecnym na wyspie wiatrem, i, sądząc po bujnej zieleni, zatrzymując wilgoć. Strażnik trzymał się z tyłu i nie poganiał Evelyn.

“ Non nobis Domine, non nobis, sed nomini Tuo da gloriam! “ ogłosił napis przed budynkiem muzeum, kiedy dotarli do celu. Jacques czekał, wpatrując się w słabo widoczne gwiazdy.
- Kto by pomyślał że masz to w sobie - przywitał ją, opuszczając wzrok na ziemię. Z jakiegoś powodu był w grubym płaszczu z błękitnego sukna - dziwnie pasującym do tego miejsca, tak oderwanego od współczesności.

Evelyn czuła jak się czerwieni. Nisko schyliła głowę i wyszeptała troszkę bardziej co siebie niż do rozmówcy. - Jestem tylko ciekawa planów.

- Aż tak ciekawa żeby postawić się opiekunowi? - pytanie padło niemal natychmiast

Evelyn przygryzła wargę i zacisnęła mocniej dłoń na trzymanych notatkach. - Jak widać.

- Nie, nie, nie - pokręcił głową - Nie musisz się obawiać swoich myśli. Nie tutaj. - otworzył drzwi do środka i gestem zaprosił Evelyn do przejścia przez próg, prosto w ciemny korytarz.
Ładuję się w kłopoty. Powoli przekroczyła próg i zanurzyła się w ciemność.

- Zapraszam na spacer po forcie, i, jeżeli pozwolisz, będę twoim przewodnikiem. Gdybyś w którymkolwiek momencie poczuła się niezdolna do dalszej podróży, masz mi dać znać, jasne? - przez dżentelmeński ton na chwilę przebiła się determinacja

Evelyn obejrzała się za siebie. Jeszcze mogę wrócić. Przed oczami przeleciały jest wszystkie do tej pory znalezione plany i rysunki… muszę spróbować. - Dam sobie radę.

- A więc czeka na ciebie nowy świat! - poczuła na swojej łopatce jego rękę. Dotyk, co niespodziewane, był krzepiący.


Wąskimi korytarzami prowadził w głąb komodorii. Mijane sale był obdarzane jedynie krótkimi opisami - a i to bardziej praktyczne informacje o ich przeznaczeniu niż historyczne frykasy. Ale wyraźnie była prowadzona do jakiegoś miejsca - nie szli trasą turystyczną. Aż w końcu przez jedyne współczesne drzwi które widziała, weszli do kolejnej sali.
Obiecane rękopisy był zebrane w niedużej kaplicy, każdy w szczelnej gablocie. Zamiast ołtarza stał olbrzymi, wolnostojący przybornik - wszystko co potrzebne do operowania takimi bezcennymi zabytkami piśmiennictwa. Zatrzymali się na środku kaplicy. A jej przewodnik milczał. Nie oglądając się na Costę podeszła do przybornika i sięgnęła po leżące na nim białe rękawiczki. Równie spokojnym krokiem podeszła do jednej z gablot.

- Może na początek...tą - wskazał sąsiednią gablotę i wklepał PIN na małym panelu z tyłu. Gablota otworzyła się z sykiem. “Początki Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona na Malcie - wątpliwości i przyczyny”. Łaciński tytuł sugerował kolejną spiskową teorię o skarbach zakonu...tyle że księga była z XVI wieku, jeżeli wierzyć dacie na okładce. I mówiła o niewłaściwym zakonie. - Nie śpiesz się - zaczął wyciągać coś więcej z przybornika.

Evelyn idąc w stronę gabloty, uważnie obserwowała swego przewodnika. - To dziwna księga. Byłam przekonana, ze na Malcie zawsze istniał Suwerenny Rycerski Zakon Szpitalników Świętego Jana… mylę się?

- Być może. Na pewno istniał, ale, jak zapewniano mnie wcześniej … nie musiał być jedyny - ani pierwszy - Jacques szedł za nią, zbliżając się coraz bliżej.

Sięgnęła po opasły tom i skierowała się trzymając go oburącz w stronę doskonale przygotowanego stanowiska do czytania. Rozłożyła księgę na specjalnej podpórce i uważnie zaczęła ją kartkować. Świat przestał dla niej istnieć. Pozostały tylko piękne inicjały i misterne miniatury. Odruchowo przyglądała się drobno wyrysowanym fortyfikacjom.

Costa stanął za nią. Jego ciało stykało się z plecami dziewczyny. Nagle pochylił się, łagodnie przyciskając jej dłonie do blatu. W dłoniach miał kilka niedużych podłużnych przedmiotów.

- Chciałabym zauważyć, że mi przeszkadzasz.- Delikatnie próbuję wyrwać ręce.

- Bynajmniej - jak się okazało, był niezwykle silny - Pomagam - puścił, zostawiając przedmioty na blacie - To oświetlacze. Ultrafioletowy ujawnia dodatkowe dopiski

Evelyn sprawnie ustawiła urządzenie. - Kiedy odkryliście, że jest tutaj coś więcej? - Była lekko poirytowana. Ktoś badał te księgi przed nią. Oby nic nie uległo zniszczeniu.

- Kiedy tylko zdobyłem tą księgę. Mam ludzi którzy mają dryg do takich spraw, ale…- urwał z uśmiechem. Odsunął się, odrywając ciało. - żaden nie miał twojej wiedzy

Obróciła się w jego stronę. - To po co im to w ogóle pokazywałeś? - Nie miała na to czasu. Chciała jak najszybciej zapoznać się z tą księgą. Jego bliskość irytowała ją, wolałaby tu zostać sama.

- Każdy pracuje z tym co ma - usłyszała jego głos z większej odległości - Wrócę po ciebie o czwartej rano.
Evelyn odpłynęła, teraz była już w XVI wieku razem z autorem księgi.

Badania

[9 kości+S,ST8, wydłużony
Pierwsza noc 113668800, 4 sukcesy
- podstawą do całej teorii jest obecność wielu poziomów tuneli pod wyspą -
z 2500pne, rzymskich i średniowiecznych
- nałożenie map z różnych epok mówi że wieże, fortece itd są zawsze w tych samych punktach - w kilku przypadkach wbrew zasadom budowania takich fortyfikacji
- wyspa była mocno umocniona od samego początku - nieproporcjonalnie mocniej niż inne w tym samym okresie
- rzymianie wystrzegali się starszych tuneli - są szkice jakie po sobie zostawili pokazujące olbrzymie rozmiary tuneli ( 100km + na rysunkach )
]



122357890 - kolejne 3 sukcesy
- sercem każdej - nawet najmniejszej fortyfikacjii jest obiekt sakralny. Od samego początku
- są zapiski o maltańczykach przebijających tunele do wcześniejszych poziomów - niespodzianką jest budżet tej operacji. Za to można by było postawić kolejny zamek.
- Templariusze korzystali z gościnności joannitów - w okresie największych prac z tunelami było tu ponad 30 braci-rycerzy



Finisz


Trzeciej nocy Jacques nie opuścił pracowni. Siedział w fotelu przy wejściu, czytając gazetę. Jego obecność drażniła - i nie dało się jej wyrzucić z głowy. A do tego...dzisiaj się do niej nie zbliżył. Ani razu.

- Dzisiaj masz wolne od doradzania? - Evelyn starała się nie odrywać oczu od księgi, przychodziło jej to jednak z trudem.

- Jestem tu, bo wolałbym żebyś nie zemdlała mi w sejfie - żartobliwy ton, ale oczy przeszywały ją na wylot - Jesteś nawet bladsza niż ja.

- How noble of you! - Poirytowana wstała z krzesła i zaczęła się kręcić po kaplicy. To prawda była zmęczona, ale nie to jej przeszkadzało najbardziej. Nie chciała na niego patrzeć, ale jej wzrok odruchowo wędrował w tamtą stronę. Skup się. - Chciałabym tam wejść… zobaczyć te podziemia.

- Bezcenne zabytki piśmiennictwa już ci nie wystarczają? - odłożył złożoną gazetę na bok i kiwnął ręką żeby podeszła.
Może to zmęczenie ale bez zastanowienia ruszyła w jego stronę. Chciałaby zabrać te księgi, mieć je tylko dla siebie. Tylko ten cholerny Costa.

- Nie zastanawiało cię co tu robisz? Dlaczego ci na tyle pozwalam?

- Don't look a gift horse in the mouth. Mawiają. - Stanęła tuz naprzeciwko niego. - Chciałbyś mi powiedzieć czemu? - Skąd w niej ta śmiałość. Do Samuela przyzwyczajała się z rok, a zaledwie dwie noce spędzone z tym człowiekiem i… - O co chodzi Costa?

- No proszę, a jednak masz pazurki. - wybuchnął śmiechem - Jeżeli powiem ci że jesteś wyjątkowa, uwierzysz? Unikat...jak wszystko w tej sali.

Czuła, że się rumieni, jak powoli zaczynają ja parzyć poliki i końcówki uszu. Chodzi mu o jej wiedzę prawda? - Nie wiem do czego pijesz.

- Pytanie za pytanie, co ty na to? - nie mógł, po prostu nie mógł odpowiedzieć po ludzku, prawda? - Nie stój tak - pociągnął ją za rękę w stronę swoich kolan

Evelyn stara się mu wyrwać ale bez przekonania. Trochę przez przekorę. Zestresowana usiadła mu na kolanach. - Jakie pytanie?

- Na początek, jakieś proste. Na przykład...ile planujesz być na Malcie?

- Dopóty dopóki trwają wykopaliska, taki był plan.- Stara się nie patrzeć mu w oczy. - To moja kolej… Czemu udostępniasz mi te księgi?

- Mam nadzieję że tak szeroko reklamowana osobistość zdoła popchnąć zagadkę do przodu. - gładka, sensowna odpowiedź. Wyostrzone sytuacją zmysły brytyjki wyłapały aromat wina. Zlokalizowanie go było już formalnością - otwarta butelka stała schowana za oparciem, obok dwóch kielichów. - Dlaczego podróżujesz sama?

- Może nie zauważyłeś ale nie jestem sama. Sam rozmawiałeś z Samuelem. Jaka zagadka?

- Jest bardziej szefem niż towarzyszem podróży. Nikogo w twoim wieku, partnera do wspólnej przygody…- zrobił pauzę. Zagadkę tej twierdzy. Jej podziemi. I tego co jeszcze pod nimi - Evelyn dalej otrzymywała nadmiarowe informacje. Drzwi dziś są zamknięte. Klimatyzacja pracuje mocniej. Jacques lekko pachnie kwiatami.

- Mało kto za mną nadąża, po za tym dla większości to nudna robota. - Evelyn zerka w stronę butelki. Tego wieczoru nic nie piła…- To czemu nie zejdziecie do tych podziemi?

Gospodarz zauważył jej wzrok - Jeszcze chwilkę musi odetchnąć. - ocenił to nie wstając z miejsca - Zeszliśmy. Widzisz, tutaj faktycznie są tajne przejścia. Przeróżne zawiłe mechanizmy...w tym także pułapki. A nie będę się przebijał siłą. - uśmiechnął się podstępnie

Chcę tam wejść… zobaczyć to na własne oczy. - Nie zadałeś pytania. Rozumiem, że to koniec rozmowy. - Evelyn próbuje wstać

- Nie zgadłaś. - ręka z oparcia przeskoczyła na jej plecy, i zaczęła przesuwać się w górę, zatrzymując ją - Zbierałem pytania do mocniejszej ręki. A więc...moje dwa pytania. Jaka jest twoja teoria? Po tych dwóch dniach z nosem w książkach? Co tam jest, tam na dole?

- Coś przywiezionego z ziemii Świętej, lub z innych wypraw. Prawdopodobnie. Ale dwa dni to mało. Nie wiem też ile prawdy jest w tych księgach.

- Popuść wodze wyobraźni. - przerwał jej, kiedy zaczęła wchodzić w wiarygodność źródeł

Może to stres ale lekko się roześmiała. - Graal? Krew Chrystusa, może inne relikwie. Może nieskończone skarby i tajemnica wiecznego życia. wybacz ale to dobre dla Dana Browna.

- A co jeżeli pokażę ci, że pewna malutka, drobinka z tego to prawda? - puścił ją, sięgając po butelkę.

- Przelałeś krew Chrystusa do butelki? Przyznam się, że to mało eleganckie.

- Ta butelka to cud zupełnie innego rodzaju - przysunał ją pod nos Evelyn - A drugie pytanie...zostawię sobie w zapasie. Twoja kolej

- Czemu nie poprosiłeś kogoś innego by rozwikłał tą zagadkę? Znasz Samuela też jest wybitnym specjalistą. Nie masz żony, dzieci? Ile właściwie masz lat? To niesamowite, ze znajdujesz czas by przesiadywać z jakąś studentką.

- Prosiłem. A Samuel...też tu był. Tyle że fundamentalnie nie zgadza się z moją wizją tych badań i rozstaliśmy się w niezgodzie. Zadałaś celne pytanie - od kiedy wiem że w tych księgach coś jest? Od samego początku. Ale to on wpadł na te oświetlacze. Ponoć to standardowe wyposażenie przy badaniach, ale nikt wcześniej tego nie zrobił. A żona, dzieci...ludzie w firmie często o to pytają. Ale może po prostu wiem że nie byłoby im ze mną dobrze. - wprawnie rozlał wino do obu kielichów i podał jeden Evelyn - Ile zostało ci do końca studiów?

Z przyjemnością przyjęła kieliszek i upiła łyk wina. - Mogłabym je skończyć w każdej chwili ale to wygodne. Są prace badawcze, dostęp do bibliotek. - Na chwilę zamyśliła się, jej oczy powędrowały po zawartości kaplicy. Co właściwie tu robi… - Zamierzasz mi pokazać te “skarby” tą drobinkę prawdy?

- A jak bardzo ci na tym zależy? - spojrzał jej w oczy

- Na tyle, ze okłamuję swego “szefa” jak to go ładnie nazwałeś i przesiaduję z obcym w zamkniętej piwnicy.

- To nie moment na chowanie się przed samą sobą. Jak bardzo? - spoważniał

Evelyn delikatnie nachyla się i całuje Jacquesa w usta. - Zabija mnie ciekawość.

Przez kilka sekund wydawał się zaskoczony. A później delikatnie oddał pocałunek, jakby bał się że ją uszkodzi - Będziesz musiała przeżyć jeszcze jeden dzień. - zamyślił się chwilę - Przygotuję co trzeba, ale to … pewne rzeczy wymagają stosownej prezencji

- Ilekroć jesteś obok, od samego początku, coś jest nie tak… A teraz przygotowania powiadasz?

- Nie podaje się wykwintnych potraw w drewnianych miskach. - odparł, dalej zamyślony. Ale szybko wrócił myślami do obecnej chwili - Co jest nie tak?

- Penny for your thoughts? - uśmiechnęła się. - Nie wiem czy uwierzysz ale zazwyczaj nie interesuje się ludźmi.

- To jest nie tak?- roześmiał się - Pozwolenie sobie na opuszczenie gardy przy ludziach?
Evelyn dopiła jednym łykiem wino. Tak, to chyba było nie tak. Za szybko się do niego przyzwyczajała, za bardzo chciała być blisko. To nie zabytek nie da się go studiować… - Chyba czas na mnie.

- Zobaczymy się jutro. - niespodziewanie pozwolił jej wstać - Pomyśl o tym dniu...jak o początku czegoś nowego. Bądź o … szesnastej.- zrobił dziwną pauzę

Evelyn wstała i przeciągnęła się. Jeszcze raz rzuciła okiem po komnacie. - To tylko kolejne wykopaliska. - Obróciła się do Jacquesa z uśmiechem. -Będę.
 
Aiko jest offline  
Stary 06-05-2016, 13:14   #12
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
W środku nocy, przeraźliwe warczenie wyrwało Momo ze snu. Powietrze znad morza nie było już tak ciepłe jak za dnia - chłód powolutku wdzierał się do śpiwora.
Warczenie było słyszalne pomimo potępieńczego wycia wiatru i momentalnie przywodziło na myśl wilki. Albo co najmniej olbrzymiego psa.
Jedyny pies jakiego widziała na niedużej wyspie to pekińczyk na rekach jednej z turystek.
I cokolwiek by to było, zbliżało się do wyłomu gdzie stał namiot. Mniej więcej od strony ścieżki między hotelem a wieżą.
Wystraszona i nagle zbudzona Namiko usiadła w namiocie, wpatrując się w zasunięte wejście. Podobno w Europie wilki były na wyginięciu, a na samej Malcie nie było ani jednego dzikiego przedstawiciela tego gatunku.
Czyżby pekińczyk, owej turystki, dorwał się do megafonu?
Cokolwiek to było, dziewczyna wymacała na ślepo komórkę włączając funkcję latarki, po czym przygotowała aparat z lampą. Nocne zwierze powinno wystraszyć się flesha, prawda?
Gramoląc się pod płachtę wejściową, rozsunęła lekko komorę, wyglądając na zewnątrz.
Nocny wiatr uderzył japonkę w twarz. Kiedy tylko otrząsnęła się z zaskoczenia, zaczęła wyłapywać więcej szczegółów. Brak gwiazd. Hotel był ciemny. Wieża też. Oprócz zbliżającego się warczenia, usłyszała też szybkie, nierówne bose kroki na żwirze. Żwir był jedynie przy wejściu na kemping. Zanim ten ktoś zdążył podbiec bliżej, pojawiło się drugie monstrum. Złowrogie warczenie było tuż za namiotem.
Zanim pomyślała, by dokładnie przyjrzeć się sytuacji, Momo chwyciła aparat, puszczając serię zdjęć z błyskami. Była tak przestraszona absurdalnością sytuacji, że zapomniała, że zawsze mogła też zacząć krzyczeć.
W ciemności przed namiotem był ruch. Zarys kobiety, panicznie przed czymś uciekającej. Stworzenie zza namiotu podeszło bliżej, stało niemal obok głowy Momo. Wystarczyło jedynie obrócić głowę….
Przerażająco głośne warczenie zatrzymało kobietę w miejscu.
Namiko zastygła w bezruchu, tak samo jak tajemnicza uciekinierka. To był chyba jakiś sen. Horror… bo nie sądziła, by jej życie osadzone było w realiach mangi, prawda? Nabierając lodowatego powietrza w płuca, zamknęła oczy w dziecięcym odruchu bezradności. Głos uwiązł w gardle. Mięśnie zesztywniały w niewygodnej pozycji drżąc z wysiłku i nadmiaru adrenaliny.
Chwilowe odwrócenie uwagi miało fatalne skutki. Zwierzę z tyłu rzuciło się na kobietę, przewracając ją. Gorąca krew siknęła dookoła, kiedy potwór wgryzł się w bark ofiary i zaczął ciągnąć ją w tył. Drugie stworzenie patrzyło w oczy dziewczyny, groźnie szczerząc zęby.
Z gardła japonki wydostał się przerażony pisk pomieszany z doznanym szokiem. Nie kontrolując tego w jakim języku krzyczała, wołała o pomoc, jak w tanim filmie grozy. Machając przy tym rękoma i nogami, niczym podczas ataku epilepsji, na żwirowym podłożu. Otwierając szeroko oczy, rozejrzała się dookoła, chcąc zidentyfikować zagrożenie i starając sobie wytłumaczyć… co poszło, nie tak, że znalazła się tu gdzie się znalazła. Strach nie pozwalał jej racjonalnie myśleć, nie była w stanie przerwać swej bierności i tylko głos jeszcze jej nie zawodził.
Kobieta wrzeszczała i błagała o pomoc, odciągana przez zwierzę w dal. Drugi olbrzymi pies cofał się tyłem, obserwując panikującą dziewczynę. Nagle...czyjaś lodowata dłoń opadła na kark dziewczyny. I nagle...emocje zaczęły opadać. Kiedy ręka obcego oderwała się od ramienia, byli tylko we czwórkę - dwoje ludzi i dwa psy.
”N-nani? Dziewczyna z dziwnym spokojem spojrzała na całą sytuację jakby z dystansu. Przy okazji ze zdziwieniem stwierdzając, że piecze ją kolano i łokieć, które obtarła o żwirowe podłoże. Kiedy to się stało? I dlaczego?
Nie wiedząc czemu, wzięła do zgrabiałych z zimna rąk… aparat i cyknęła całej sytuacji przed sobą zdjęcie. Czuła się jak w programie National Geographic. Instynkt z jakiegoś powodu, podpowiadał, by uwiecznić to co widzi. Jakby do jej oczu dotarł sens sytuacji, choć mózg jeszcze tego nie ogarniał.
Błysk flesza rozświetlił noc. Oślepiona Momo widziała tylko wyświetlacz aparatu. A na nim, oprócz psów, ich ofiary i krwawego śladu...potwornego, nagiego, zdeformowanego człowieka ledwie kilkanaście metrów dalej, dumnie stojącego z trzecim psem u nogi.
- KURRRWAAAAA - wydarł się mężczyzna, nagle widoczny. Piskliwy głos był już znany Momo - DLACZEGO NIC NIE MOŻE PÓJŚĆ PROSTO? - wrzeszczał, obłąkańczo machając rękami i patrząc na fotograf.
- O ja pierdooolę… - mruknęła zaskoczona, wgapiając się w karykaturalną postać na ekranie. Nie było pewne co bardziej ją zdziwiło, fakt, że ktoś tam stał… że był tak potwornie brzydki czy... nagi. Momo parsknęła histerycznym śmiechem, cofając się i chowając aparat. W tej samej chwili gdy poczuła rozbawienie, pojawiło się i zawstydzenie. - Przep… przepraszam. - wyjąkała po angielsku, a w jej umyśle powoli zaczęły odkodowywać się kolejne fragmenty układanki ze zdjęcia… “krwawy ślad”. ”Zaraz… coś jest nie tak… coś przegapiłam.”
- A miało być bez mordowania turystów, kurwa żesz mać. - zaczął wyłamywać ręce, ale ruszył w stronę dziewczyny z psem u nogi.
- Hej… chwila… czekaj, jakie mordowanie turystów? Widzisz tu gdzieś takich? - dziewczyna dała nura do namiotu, zapinając wejście. - N-nic nie widziałam! - wyparcie… wyparcie zapewni jej przetrwanie.
Piskliwy głos wydał z siebie szczeknięcie. Nagły wrzask kobiety urwał się gwałtownie. Potworny mężczyzna stanął przed wejściem do namiotu..i chwycił za burtę, zarzucając go sobie na ramię jak worek z ziemniakami. Z Momo w roli ziemniaków.
- Aaaa! Miej litość, co robisz!? - wydarła się przerażona, gdy zaczynało powoli docierać do niej co się właściwie dzieje. - Nie wydam cie policji… udam, że nic nie widziałam, proszę zostaw mnie... JESTEM DZIEWICĄ! - wypaliła w nadziei, że zboczeniec-morderca i fetyszysta, którego padła atakiem, zlituje się nad swoją ofiarą, a cała ta historia doczeka się happy endu, jak w każdym szmirowatym dziele, które czytała.
- Noż kurwa, człowieku, daj pracować. - z jakiegoś powodu bycie dziewicą wzbudziło strach w głosie porywacza. Worek z głuchym łupnięciem spadł do skalistego załomu.
Momo pisnęła przestraszona, po czym zakwiliła niczym małe dziecko. - Błagam nie rób mi krzywdy… d-dogadajmy się. - kosmos… była w kosmosie, innego wytłumaczenia nie znalazła w odmętach zgnębionego umysłu.
- A co ty mi możesz dać? - burknął, kucając nad nią - Zresztą, on mi i tak nie pozwoli. Co nie?
- Nie. - nowy głos który zabrzmiał, był jak trąby - potężny i dźwięczny - Wstań, dziewczyno.
Dobrzy bogowie… było ich dwóch. Japonka zachlipała w geście ostatecznego poddania się, starając się wstać na nogi w kupie szmat jakim aktualnie był namiot. Wymacawszy suwak, rozsunęła go leciutko, wychylając się na zewnątrz w pastelowo zielonej piżamie z cienkiego pluszu. Na piersiach widniał tęczowy napis “Hepi napu taimu”.
Ostrzegali ją by nie jechała do Europy… nie w tych czasach, kiedy uchodźcy napływali z Afryki… Już widziała nagłówki gazet, tych maltańskich jak i japońskich. “Zbiorowy gwałt i brutalny mord na turystce z Japonii - sprawcy jeszcze nie odnalezieni.” Zastanawiała się, jak długo będzie cierpieć, zanim postanowią ukrócić jej męki.
- Zawiadomisz policję o tym wypadku. O psach, o kobiecie…- noc robiła się coraz dziwniejsza. Mówiący mężczyzna był w zbroi. W cholernej zbroi z gigantycznym młotem w jedej ręce. Miał nawet tarczę z herbem. - ...dasz świadectwo prawdzie i potępisz ten niegodziwy uczynek.
- Cooo? Nie, nic nie powiem… wypłynę nad ranem… przybyłam tu zrobić pieprzone zdjęcia wyspy… na jakiś chujowy konkurs… błagam… nikomu nic nie powiem. - że też musiała trafić w sam środek spotkania, kółeczka fetyszystów i popaprańców. - Nie mam dużo pieniędzy… zapłacę wam… co wy na to… błagam… - Namiko zaniosła się cichym szlochem będącym oznaką bezradności… choć całe swoje życie obserwowała… ludzi dobrych i czasami tych mniej. Nigdy jej bezpieczeństwo nie zostało zachwiane i zburzone tak jak dzisiaj. Stały grunt osunął się pod nogami, pozostawiając ziejącą przepaść. Dziewczyna nigdy nie sądziła, że może być tak tchórzliwa i oślizgła. W jednej chwili pozbyła się z pamięci jak i serca, biednej kobiety zagryzionej przez wielgachne kundle, by w drugiej pertraktować o swoim życiu w najgorszy z możliwych sposobów.
- Widzisz? Tacy są. - napastnik roześmiał się swoim piskliwym głosem. - Mają w dupie wasze starania, waszą ochronę, liczy się tylko własna skóra. Znowu przegrałeś, Voltaire.
Było jej potwornie zimno, przykucnęła więc wyciągając śpiwór i otulając się nim, niejako też w geście obrony. - Nie wiem kim jesteście… a patrząc po waszych gustach macie ostro na bani… też mam wiele za kołnierzem, choć na taką wyglądam… rozejdźmy się w pokoju. - wyprze to… zgodzi się na wszystko, byleby znów poczuć się stabilnie. Choćby miała zagadać ich na śmierć… pamiętała ze studiów, że dialog jest kluczowym rozwiązywaniem wszelkich problemów. Z czego to były zajęcia? Mediatorstwa? Dostała chyba z tego tróję na szynach… po wcześniejszej poprawce.
- Podoba mi się. - trzeci głos. Znowu znajomy, ten niski z tuneli. - Jest praktyczna. To co robimy? Zabawkę do pokoju? - mieli niezwykle irytujący zwyczaj pojawiania się znikąd.
- Co do kurwy?! Ilu was tam jeszcze jest? Ta wyspa miała być opustoszała! - Momo zaczynała tracić panowanie nad własnym oddechem, powoli zaczynając się hiperwentylować. Przytulając ściśnięte w piąstki, dłonie do piersi, poruszała nerwowo głową, dysząc niczym zamęczona przez kota myszka.
Może jednak była bohaterem w podrzędnej mandze o… fetyszystach polujących na turystki na wymarniętej Europejskiej wyspie?
- Idealnie dla nas. Spadaj, Voltaire, zajmiemy się nią. - czwarty - Sio, sio, do domu. - wyśmiewany mężczyzna zatrzymał się nieruchomo. Pancerna figura pośród krążącego stada wilków. Ten ostatni podszedł do dziewczyny. Wyciągnął w jej stronę rękę z tuzinem różnokolorowych narośli.
Resztkami sił powstrzymała się od skomentowania wyglądu nieznajomego. W końcu była dobrze wychowaną mieszkanką Kraju Kwitnącej Wiśni (a przynajmniej taką udawała). Była miła… choć… klęła jak szewc, ale to przez angielski… miał do tego naturalne predyspozycje. Spoglądając na dłoń, zastanawiała się czy to był… gest eee powitania i czy powinna ją uścisnąć? Wizja dotyku drugiego człowieka… w dodatku tak szkaradnego i w tak makabrycznej sytuacji wydawała jej się mocno nie na miejscu. Wzdrygnęła się.
Wyciągnięta ręka okazała się być czymś zupełnie innym niż gest powitania. Monstrum złapało ją za bluzkę i szarpnęło do siebie i złapało w swoje obrzydliwe ramiona.
Namiko zaczęła piszczeć i automatycznie szamotać się w uścisku… parszywego monstrum. Nie wiedząc czemu, ubzdurała sobie, że wyjdzie z całej tej sytuacji bez szwanku… teraz jednak docierało do niej, że się srogo myliła.
Cicha, logiczna część umysłu, która została z Momo od tamtego momentu na samym początku, zarejestrowała splunięcie. I ciszę, która po nim zapadła. A potem rozpętało się piekło.
Odrzucona na bok Japonka przeleciała kilkanaście metrów i wyrżnęła z impetem w skały. Trzask pękających kości zagłuszył nawet wycie wiatru. Nie było żadnych krzyków ani płaczu - uderzenie czaszką w skałę z taką siłą było zbyt nagłe na jakiekolwiek lamenty.

Nie było żadnego światła w tunelu, żadnego lux perpetua, a jedynie wszechogarniający ból - jedyne uczucie w całym ciele.
I nagle w jednym rozbłysku świadomości ból został zastąpiony przez co innego: wszechogarniającą przyjemność - nie tylko fizycznie obezwładniającą wszelkie członki, ale także nie pozwalającą na żadną inną myśl, wypierającą z ciała świadomość. Jednocześnie pierwszy i ostatni, unisono orgazm ciała i duszy, ekstaza której już nic nigdy nie przewyższy. A potem ciemność.

W przebłyskach widziała rycerza w pokrwawionych blachach ciągnącego ją po skałach. Znów leciała, bezwładnie i powoli, a potem wodny kurhan zamknął się nad nią. Tonęła w kamiennej studni, z widokiem na gwiazdy. Aż zapanowała ciemność. I wrócił ból.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 11-05-2016, 21:05   #13
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Mad o wiele bardziej wolała posilić się głupimi ludźmi, niż zwierzętami. Przez te parę dni miała wrażenie, że ten kto jej to zrobił, miał ochotę ją upodlić i celowo dawał krew zwierząt. Musiał doskonale zdawać sobie sprawę, że mimo niechęci krzywdzenia zwierząt, Madison w końcu ulegnie - z głodu. To tak jakby głodnemu dziecku podsuwać pod nos zupę zrobioną z mięsa jego matki; prędzej czy później ulegnie i się posili, płacząc przy tym tak bardzo, że każdemu pękło by serce. Temu, kto stworzył z niej żywego trupa, najwyraźniej nic nie pękło. Był chłodny w stosunku do niej, jakby nienawidził za samo istnienie. Ale jeśli tak było, to po co ją stworzył? Z kaprysu?
Pijani mężczyźni wytoczyli się z klubu, a kobieta poczuła gniew, który miała ochotę wyładować. Otrząsnęła się na chwilę, gdy poczuła wibracje telefonu. Zmarszczyła czoło i ściągnęła brwi, ze względu na treść, która była wystarczająco niepokojąca.
Madison nawet nie musiała się długo zastanawiać. Biegiem ruszyła w stronę schroniska, nie było czasu na jakieś spacerki.
Pula krwi 13 - 1 za akcelerację = 12


Rozbawił ją trochę fakt, że nie czuła większego zmęczenia. Sprawnie lawirowała między budynkami i przeszkodami w postaci sporadycznie pojawiających się barierek. Nie unikała zaułków, nawet w tej biedniejszej okolicy, do której dobiegła po jakimś czasie.
Stojąc przed bramą schroniska dla zwierząt ponownie przyłapała się na tym, że nie oddycha. Zupełnie zapomniała o tej jakże prostej czynności, którą zdecydowanie będzie musiała opanować. Z tego co zrozumiała; jeśli ktoś dowie się o tym, że nie jest już człowiekiem, to zginie. Co prawda nie wiedziała kto i dlaczego mógłby chcieć ją zabić, ale w tej kwestii zajrzy później do przyjaciółki do biblioteki i trochę poczyta. Tylko czy aby w dostępnej literaturze nie była ukryta fikcja?

Po około dwudziestu minutach dziewczyna dotarła na miejsce. Zastanawiała się, czy brak zmęczenia wynika z jej dobrej kondycji, jaką wypracowała przez lata życia, czy raczej z nowego “nie-życia”. Na miejscu z daleka słyszała ujadanie psów.

Furtka była otwarta na oścież. Madi ujrzała przez nią klatki z rozszalałymi psami. Pod klatkami jeden czarnoskóry mężczyzna zawiazywał worek w którym coś się ruszało. Gdy weszła głębiej zobaczyła kolejnych trzech. Jeden próbował wyłamać drzwi do prowizorycznego “biura” w którym urzędowała Madison w czasie, gdy pracowała w tym schronisku.

Kobieta miała ochotę od razu podbiec i przywalić komuś w ryj, jednak spontaniczność takiej decyzji musiałaby mieć marne skutki. Mad nie próbowała uciszać psów, gdyż ich głośne szczekanie było idealnym tłem do zakradania się, bo nawet jakby teraz głośno sobie beknęła, to prawdopodobnie i tak by jej nie usłyszeli; nie mniej jednak nie zamierzała tego testować. Przekroczyła ogrodzenie schroniska, aby od razu zejść z pola widzenia mężczyznom, chowając się za ścianą budynku, prostopadłą do ściany, w której wbudowano drzwi. Furtka przez którą wchodziła na teren schroniska zaskrzypiała, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.
Madison omiotła otoczenie wzrokiem, z zamiarem wspięcia się na dach i zaskoczenia napastników od góry. Niestety nie było widać żadnej drabiny. Ale parapet dawał pewną szansę złapania się dachu i wciągnięcia. Budynek nie miał przecież piętra, a dach stanowiły w większości płyty osłaniające klatki dla zwierząt.

Walka
Pula krwi 12 - 1 za akcelerację = 11
1 akcja skok na kolesia 1.
2 akcja ogłusznie



Mad zgrabnie wdrapała się na dach, stawiając stopę na parapecie i odbijając się od niego chwyciła się gzymsu. Z siłą, której jeszcze nie opanowała, podciągnęła się ku górze i przywarła do podłoża brzuchem. Nie chcąc być zauważoną, podczołgała się na drugi brzegu dachu, gdzie jeden z mężczzyn starał się wyważyć drzwi. Madison zmrużyła oczy i przyczaiła się obmyślając plan, jednak tylko jego początek zaświtał jej w głowie. To jednak wystarczyło. Z niesamowitą zwinnością zeskoczyła prosto na jednego z napastników powalając go swoim ciałem, a gdy ten próbował zareagować, pięść kobiety zatrzymała się na środku jego czoła, ogłuszając go skutecznie.

Tura 1
Rzut na inicjatywę:
Zręczność + refleks + rzut

Madison 4+1+8 = 13
Koleś 1 - leży po trafieniu, wyłączony z walki.
Koleś 2 - 2+2+9 = 13
Koleś 3 - 2+2+5 =9
Koleś 4 - 2+2+10 = 14



Jeden z bandytów szybko zorientował się w sytuacji i wyjął zza pazuchy nóż, gotowy do ewentualnej reakcji. Przerzucił go parę razy w dłoni i czekał obserwując. Możliwe, że nie wierzył w bojowe zdolności jakiejś chudej laski, która postanowiła zabawić się w superbohatera.

Madison deklaruje akcelerację
Pula krwi 11 - 1 za akcelerację 10
Przy remisie na iniicjatywę atakuje przed kolesiem 2 z powodu aktywnej akceleracji

Atak celowany w krocze na kolesia 2
Zręczność + bójka (4+2), rzut: 7,2,8,7,5,1
Krytyczna porażka znosi sukces.
W sumie zero sukcesów.



Madison szybko podniosła się i spróbowała wcelowac kopniakiem w najczulszy, męski punkt. Zamachnęła się nogą, jednak odległość jaka dzieloła ją od wroga okazała się większa, niż przypuszczała. Cios chybił, a przeciwnik odetchnął z ulgą.

Druga akcja z akceleracji,
Wejście w klincz z kolesiem 3
Siła+bójka+dodatkowa kość z potencji (2+2+1), ST 6 , rzuty 8,5,4,7,4
2 sukcesy

Obrażenia:
Siła+modyfikator broni+ilość sukcesów w rzucie na trafienie powyżej pierwszego (2+0+1)=4
Koleś 3 otrzymuje 3 obrażenia ( ranny)



Nie marnując więcej czasu na zastanawianie się nad niepowodzeniem, chwyciła innego z nich i wykręciła mu ręce, sytuując się za jego plecami i trzymając mocno z zamiarem zrobienia sobie z mężczyzny żywej tarczy. To mogłoby pomóc uniknąć większej ilości ewentualnych ciosów, które zapewne niedługo zostaną w nią wymierzone.

Koleś 2 atakuje
Zręczność + bójka (2+1), ST6, rzut 4,9,8
2 sukcesy

Obrażenia
Siła+modyfikator broni+ilość sukcesów w rzucie na trafienie powyżej pierwszego (2+0+1)=3
Madison rzut na odporność
Żywotność (4), ST6, rzut: 6, 3, 3, 2
Jeden sukces.

Obrażenia 3-1=2
Stan Madison: ranna



Na te nie było trzeba długo czekać, kiedy to nienaruszony dotąd przez jej ciosy napastnik, podbiegł wymierzając jej solidny sierpowy. Ku zdziwieniu Madison, nawet żywa tarcza nie pomogła, a celnośc łotra okazała się być bez skazy. Kobieta zaklęła cicho w myślach pomału tracąc nadzieję i zaczynając rozumieć, w co tak naprawdę się wpakowała. Przecież mogła po prostu podejść i ich przestraszyć, powiedzieć że zadzwoniła na policję i zaraz przyjadą. Czemu rzuciła się w wir tak nierównej walki? Nie wiedziała.

Koleś 3 atakuje
Zrecznosć+bójka+kara za odniesione rany (2+1-2), rzuty: 1
Krytyczna porażka



Nie potrafiła zrozumieć motywów, jakie nią kierowały. Rozumiała, że chęć pomocy była większa, jednak po co od razu zachciało jej się walki? Może nie wierzyła, że bandyci sami odpuszczą słysząc od słabej laski czcze groźby? Mężczyzna trzymany w uścisku nagle zaczął się gwałtownie szarpać, zaś Mad próbowała otrzymać go w klinczu. Ten jednak tak nieudolnie wieżgał, że w końcu sam potknął się o własne nogi i przewrócił się z łoskotem na ziemię, uderzając głową w betonową posadzkę.

Tura 2

Rzut na inicjatywę
Madison 4+1-1+10 = 14
Koleś 1 - nie rusza się
Koleś 2 - 2+2+10 = 14
Koleś 3 - 2+2-2+2 = 4
Koleś 4 - 2+2+4 = 8

Madison deklaruje akcelerację:
Pula krwi 11 - 1 za akcelerację

Atak na leżącego kolesia 3
Zręczność + bójka + modyfikator za odniesione rany(4+2-1), ST4 (leżący odsłonięty bezbronny przeciwnik), rzut: 2,9,4,6,4
4 sukcesy

Obrażenia:
Siła+modyfikator za broń+modyfikator za obrażenia+bonus za nadmiarowe sukcesy
2+0-1+3=4



Zdenerwowana złym obrotem spraw, Mad kopnęła leżącego na ziemi, aby pozbawić go przytmoności, cios jednak okazał się być na tyle silny, że kobieta usłyszała głośny skrzęk kości kręgów szyjnych, a głowa jej ofiary, jak i całe ciało, nagle pozbawione zostało jakiejkolwiek witalności. Mięśnie straciły swą sprężystość, a ich napięcie całkowicie zanikło.

Druga akcja z akceleracji
Podział puli na atak i uniki.
Pula sumaryczna 4.
Podział 2+2
Atak na kolesia 2
Rzut 1,1, - krytyczna porażka



Rudowłosa przestraszyła się, że zabiła człowieka. Nie miała jednak wiele czasu na inną reakcję, niż kolejny atak na osobie wciąż jej zagrażającej. Cała zdekoncentrowana wyprowadziła prawy sierpowy prosto w ryj innego, jednak brak skupienia wyprowadził ją z równowagi i potykając się upadła na brzuch, przywalając podbródkiem w ziemię.

Koleś 2 przystępuje do ataku
Zręczność+bójka (2+1), ST4 (leżąca ranna ofiara) Rzuty: 9,3,4
2 sukcesy.

Madison rzut na uniki:
2 z puli, ST 6, rzuty: 6,7
2 sukcesy uników, przeciw 2 sukcesom ataku



Przeczuwająca niebezpieczeństwo, przeturlała się na bok, a kopniak lecący w jej stronę jedynie przeszył powietrze, nie wyrządzając jej żadnej szkody. Wampirzyca szybko powstała z ziemi i spojrzała po zebranych, aby juz nie dać się zaskoczyć. Nie potrafiła jeszcze dokładnie ocenić sytuacji, ani mieć pewności czy sobie z nimi poradzi. Czuła się silniejsza, czuła się szybsza, jednak nie znała jeszcze do końca, możliwości swojego nowego organizmu.

Koleś 4 poświęca akcję na dobiegnięcie

Tura 3

Rzut na inicjatywę.
Madi (4+1-1+2) = 6
Koleś 2 (2+2+1) = 5
Koleś 4 (2+2+3) = 7

Madison deklaruje akcelerację
Pula krwi 10-1=9

Koleś 4
Atakuje nożem
Zręczność+walka w zwarciu (2+1), ST 6, rzut: 4,2,6
1 sukces
Obrażenia:
Siła+modyfikator za broń+bonus za nadmiarowe sukcesy (2+1+0)
3 obrażenia
Odporność Madison
Żywotność - kara za rany (4-1), ST6, rzut 8,3,1
Krytyczna porażka anuluje sukces, brak odpornosći
Madison otrzymuje 3 obrażenia, kara do rzutów wynosi od teraz -2



Zaskoczenie jednak przyszło szybko. Stojący do tej pory w oddali z wyciągniętym nożem mężczyzna, w dość szybkim czasie znalazł się blisko kobiety. Ta nie zdążyła podjąć żadnej sensownej reakcji, a próba odskoczenia w tył nie powiodła się. Nóż zatopił się w jej boku upuszczając nieco krwi. Madison syknęła z przyzwyczajenia, gdyż jak się okazało, ból nie nadszedł jak zazwyczaj. Chwila zastanowienia sprawiła, że na jej buźce wykwitł uśmiech triumfu. Poczuła się nagle, jakby była półbogiem i jacyś marni ludzie nie stanowili dla niej żadnego zagrożenia.

Madison leczenie krwią
Pula krwi 9-1=8
Leczy jeden poziom ran.
Zmiana kary do rzutów na -1

Atak ugryzieniem na kolesia 4
Zręcznosć+bójka+kara za obrażenia (4+2-1), ST7, rzut: 8, 10, 3, 6, 9
4 sukcesy (10-sukces krytyczny liczy się jako 2 sukcesy)

Obrażenia
Siła+modyfikator za wampirze kły+bonus za dodatkowe sukcesy (2+1+3)
Obrażenia 6



Wyprostowała się dumnie i wyszczerzyła wampirze kły. Stojąc nieruchomo jedynie źrenicami błądziła po zebranych, a satysfakcja jej nie opuszczała. Pomału zaczynała czuć dokuczliwy głód, który miał niedługo nadejść, jednak pamiętając jego uczucie, nie chciała do niego dopuścić. Madison chwyciła gwałtownie stojącego w pobliżu i wgryzła mu się łapczywie w szyję, rozrywając kłami mięso i tętnice, z których wytrysnęła obficie krew. Cała twarz kobiety została splamiona czerwonym płynem, podobnie jak część ubrania.


Koleś 2
Panika
Odwaga (2), ST6, rzuty 1, 6
Krytyczna porażka znosi sukces
0 sukcesów



Mętny wzrok wampirzycy powiódł po jedynym stojącym na nogach napastniku i zatrzymał się na nim. Leniwe powieki w połowie przysłaniały rozszerzone w tym momencie, czarne źrenice, a kącik ust lekko drgnął ku górze, nie rysując jednak na twarzy uśmiechu. Przerażony mężczyzna zająknął się dając ostrożne kroki w przeciwnym kierunku do dziewczyny, a potem licząc na łut szczęścia dał nogi za pas. Madison odprowadziła go jedynie spojrzeniem, nie mając teraz czasu dla tchórzliwego bandyty. Nie zastanowiła się, ile złego może jej przynieść jeden człowiek.


Smak krwi i szansa na wpadnięcie w szał.
Siła woli (4), ST 8 (ST6+2 dla Brujah), 10, 3, 7, 3, 7
Sukces krytyczny liczony podwójnie
2 sukcesy.



Ruda gdyby mogła, to pewnie teraz dyszałaby ciężko. Jej skóra pobladła, a zalane krwią lica wzbudzały przerażenie. Narastający głód postanowiła szybko zaspokoić, wbijając kły w jednego z leżących i wciąż żywego. Po szybkim posiłku zalizała ranę, aby nie było po niej śladu i dopiero teraz zaczynała włączać procesy myślenia. Uspokojenie przychodziło niespodziewanie, ale zbyt wolno, aby mogła mieć czas na dobry plan. Jak ukryć zbrodnie? - pytanie, które pierwsze nasunęło jej się na myśl.
Madison otworzyła kilka psich klatek wypuszczając z nich agresywniejsze na co dzień psy, aby ktoś pomyślał, że to one zagryzły jednego z bandytów. Weszła na chwilę do losowego kojca i ukucnęła nad psią miską, myjąc w wodzie swoją twarz i dekolt. Niestety, na szybką przepierkę czasu już nie miała.
Aby nie wzbudzić podejrzeniem zabarwieniem psiej wody na barwę krwi, powyjmowała z klatek miski i porozrzucała je po miejscu szarpaniny, rozlewając wodę i robiąc sztuczny bałagan, aby upozorować włamanie celem kradzieży zwierząt. Następnie poczęła uważnie rozglądać się dookoła, chcąc przypomnieć sobie rozmieszczenie ewentualnych kamer lub też odnaleźć taką, o której istnieniu nie miała pojęcia.

Szukanie kamer
Percepcja+śledztwo (3+0) ST5, rzut 9,9,1
1 sukces



Czujne, wampirze oko, dostrzegło kamere wisząca nad placykiem na maszcie antenowym jakieś 3 metry nad dachem budynku, czyli 6 metrów nad placykiem. Dla Madison było pewne, że wszystko zarejestrowała i mogłaby posłużyć jako dowód przeciwko niej, czego nie chciała. W głowie kobiety wciąż wirowały słowa jej stwórcy, który powiedział, że jeśli się o niej dowiedzą, to ją zabiją. Przeraziła się.
Bała się, nie tylko tego, co się teraz z nią stanie, ale i tego co właśnie robiła. Miała już wejść na dach, aby zdjąć kamerę, jednak jej wzrok omiótł na trzeźwo pobojowisko. Delikatna Madison, obrończyni praw zwierząt, wegetarianka i osoba o złotym sercu, tej nocy zabiła dwie osoby i ciężko raniła jedną. Spojrzała na swoje ręce, które były temu winne. Zadrżała na moment, a oczy zapiekły jakby miało dojść do wylewu łez, które jednak się nie pojawiły.
Co teraz powinna zrobić? Co robić? Czemu nikt jej nie pomógł, nim doszło do tego wszystkiego...

- 1 człowieczeństwa, za to, że nawet przez chwilę postać nie miała myśli o pokojowym rozwiażaniu sytuacji.

Sumienie (3), ST 9, rzuty: 7, 3, 10
Krytyczny sukces.

<Potężne wyrzuty sumienia po wszystkim>



 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 12-05-2016, 22:05   #14
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Nowy wspaniały świat
Jacques nie pojawił się o 16 - ale zostawił wiadomość dla Evelyn. Miała zmierzyć swoje wymiary u krawca ulicę obok, wybrać sobie sprzęt do zejścia pod ziemię itd. - ogólnie mówiąc, poczynić przygotowania. Do czegoś.

Kilka minut po 21 wszedł do sali(waszej kapliczki lub dowolnej innej w forcie), ubrany w coś co wyglądało jak późnośredniowieczny ubiór zakładany pod zbroję przez bogatych rycerzy. Zawiało od niego stęchlizną, a grzechot dwóch wojskowych toreb które upuścił na ziemię obwieścił wieloraki metalowy sprzęt..

- Jak poszły przygotowania? - uśmiechnął się dopiero po chwili

-Dobrze. - Evelyn miała na sobie typowy strój do wykopalisk: bojówki, buty z twardą podeszwą, koszulkę. Do plecaka wrzuciła wszystko co uznała, że może się jej przydać: wodę, latarkę, miarki itp, w kieszeni miała scyzoryk. Skrzywiła się od zapachu. W głowie rozważała z którego wieku może być to strój, ale jej wzrok spoczął na torbach. Skinęła nia nie głową. - To sprzęt do wykopalisk czy zestaw świętych graali?

- Ani jedno, ani drugie. Praktyczny ubiór, dobrze choć nie dość cię chroni - zaczął wyciągać zawartość jednego z tobołków. Ochraniacze na kolana i łokcie, kask z czołówką, jakąś zmodyfikowaną uprząż wspinaczkową i parę innych detali. Ale na końcu...na końcu podał Evelyn pistolet w skórzanej kaburze - Weź i nie pytaj dlaczego - powiedział z naciskiem

Evelyn przyjęła broń i zaczęła nieporadnie dopinać kaburę. - Uprzedzam, że nie wiem nawet jak tego użyć i co najwyżej zrobię sobie i tobie krzywdę. *

Mężczyzna podszedł bliżej, i sięgnął żeby pomóc dopiąć kaburę. Niby mimowolnie dotknął dziewczyny - Gdyby mi coś się stało, uciekaj prosto na górę -



Tunele szybko przeszły z zadbanych, odrestaurowanych podziemi fortu w zabłocone, wilgotne przejścia. Co zaskakujące, nie były to typowe wykopaliska - brakowało metodyczności, oznaczeń, stanowisk. Ktoś kopał w mniej więcej jednym kierunku i jedynie co kilkanaście metrów korygował kierunek. Sens ochraniaczy wyjaśnił się bardzo szybko - śliskie podłoże i ostre kamienne krawędzie czaiły się na każdym kroku
- Jeszcze tylko chwila - mruknął do dziewczyny, kiedy dotarli do litej kamiennej ściany...z białego marmuru, zupełnie nie pasującej do reszty.

- Wygląda jakby kopała tu jakaś bestia.- Evelyn podeszła do litej ściany i ostrożnie dotknęła kamienia. - To w tym miejscu utknęliście?

widzisz szczelinę na kształt drzwi, jeden wypucowany fragment marmuru na środku ( reszta jest zabłocona/ zakurzona ) i trochę bardziej brunatne błoto na dole



- Nie, tutaj udało się wejść. Tylko to nigdy nie jest przyjemne -

Evelyn przez chwilkę z typową dla siebie ciekawością ogląda ścianę, stara się rozpoznać kamień z uśmiechem na twarzy rozpoznaje stary dobry ateński marmur

- Zabierz te ręce! - Jacques wystraszony krzyknął na dziewczynę. Ale było już za późno. Czysty fragment marmuru zachlapał się krwią. Szerokie rozcięcie na palcach pojawiło się nagle - nie było nawet czuć kiedy niewidoczna krawędź przecięła rękawice i skórę. Ale teraz już bolało jak należy

- Crap! - Evelyn szybko cofa się od ściany. Zdejmuje rękawiczkę i spojrzeć na palec. - Co się tutaj dzieje!?

- Zapłaciłaś za przejście za nas oboje - przewodnik naparł ramieniem na płytę i odchyliła się niemal bezszelestnie, odsłaniając niedużą komnatę wykonaną w całości z marmuru. Głos mu drgał. - Wejdź do środka - zażądał, gasząc swoją latarkę

Evelyn zawahała się. W tej chwili tuż za drzwiami powinno spaść na nią wielkie ostrze. Przygryzła wargę i spojrzała na Jacquesa. Głos jej drżał. - Rozumiem, że mam tam wejść po ciemku?

- Nie ma takiej potrzeby - spojrzał na nią zdziwiony. Odwiesił torbę w której grzebał z powrotem na ramię i złapał ją za ramię - Chcesz poznać prawdziwe sekrety? Pierwszy jest w środku

Na Evelyn zadziałało to jak płachta na byka. Starając się skupić ruszyła w stronę komnaty.

- Daj rękę - Jacques wszedł do sali za nią, i zamknął wrota. Złapał za zranioną dłoń powyżej nadgarstka - I zgaś teraz swoją latarkę

Evelyn zrobiła jak kazał.

Mężczyzna przykucnął za nią. Najpierw rozległ się cichy chlupot, a potem zapach oliwy. Chwilę później miękka, oleista szmatka przetarła dłoń. Nagle ciepły, miękki obiekt przejechał po dłoni i ból ustał. Jacquest wyprostował się, i mocno złapał Evelyn za kark. Bez słowa popchnął ją w kierunku sarkofagu. Ustawiona w jakimś miejscu, dziewczyna usłyszała dwa metalicznie stuknięcia. Błysk płomienia rozpalił dwa nieduże znicze, oświetlając zdobną płytę nagrobkową

Jacques Costa,
brat-rycerz Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona,
poległy w boju AD. 1823

Evelyn przerażona obejrzała się na Costę. - Powiedz, ze to twoja rodzina. Przodek, cokolwiek. - w jej głosie narastała panika.

- Mógłbym, ale to nie prawda - stojący po drugiej stronie trumny mężczyzna opierał się o niego wygodnie - Ale najpierw spójrz na swoją dłoń

Rana na dłoni znikła, dziewczyna zapatrzyła się w nią jak w obrazek. - To jakaś kpina.. - Evelyn powoli się cofa. - Kim jesteś? Co to za miejsce?

- To jeden z setek ukrytych na wyspie skarbów, śladów po działalności obu zakonów...i ich sekretnej wojnie, która w końcu ich zniszczyła - nie ruszył się z miejsca. Nie gonił, nie wyglądał nawet na zdziwionego - Komnata która miała powstrzymać takich jak ja

Dziewczyna zatrzymała się i rozejrzała po komnacie. - Czemu chciano cię zatrzymać? - Ciekawość zaczynała w niej walczyć z racjonalnością. - Ile lat masz Costa?

- Niektórzy uważają mnie za potwora - wzruszył ramionami, i odepchnął się od sarkofagu, stając prosto - Dwieście dwadzieścia jeden. Przyznaj, przegapiłaś że nie odpowiedziałem ci poprzednim razem

- Przegapiłam, byłeś bardzo zajmujący i jeszcze bardziej rozpraszający. Słyszałam o wielu ludziach, których uważa się za potwory, ale mało kogo chce się zamknąć w czymś takim, jeszcze mniej osób byłoby w stanie wyjść z takiej komnaty grobowej.

- Przejdźmy do rzeczy. Nie jesteś tu żeby oglądać ten kawałek marmuru. Podaj mi kielich z torby - złagodził ton, już nie żądał, znowu jakby rozmawiali w swojej małej świątyni wiedzy - Masz przy sobie coś osobistego?

Evelyn sięgnęła od kieszeni. Scyzoryk… ma go od kiedy pamięta. Powoli wyjęła go z kieszeni i rzuciła w stronę Costy. - Tyle mam przy sobie.

Zamyślił się chwilę, trzymając go w dłoni. - Otworzyłaś nim swoje pierwsze wino. I pierwsze zdobycze na wykopaliskach. Euforia, strach, oddanie...

Evelyn z każdą chwilą coraz bardziej otwierała oczy. Nie ruszyła się jeszcze w stronę torby. - Rozmawiałeś o tym z Samuelem? Zaczynasz mnie przerażać Costa

- Costa, jeżeli tego jeszcze się nie domyśliłaś, jest dawno martwy - uśmiechnął się złośliwie - Ale wątpliwości są dobre, pozwolą ci dłużej przeżyć. A strach...też niekoniecznie jest zły. Ale nie masz się czego obawiać ode mnie

- To jak mam się do ciebie zwracać? Bardzo stary panie z 221 wiosnami na karku. - Ta ironia, zawsze ją łapie w sytuacjach stresowych. - Jaką zagadkę mam rozwikłać… czego właściwie ode mnie oczekujesz?

- Dziś? Zagadkę dlaczego tutaj jesteś. Jaki to zbieg okoliczności sprawił że jesteś tu teraz ze mną. Albo inną: co było w tym grobowcu?

Evelyn rozejrzała się. Na ścianach, na figurach było sporo napisów, parę płaskorzeźb. Oprócz typowych pogrzebowych modlitw także te o wparcie w walce dla jego braci - miał być strażnikiem czegoś nawet po śmierci, chronić to przed rękami nieprzyjaciół. W opisie zasług miał pokonanie mocą własnej wiary potwora który samodzielnie polował na małe łodzie rybackie dookoła Malty i wypędzenie złego ducha z opętanego. To wszystko u człowieka żyjącego w XIX wieku, opisane późnośredniowiecznym językiem.

- Coś czego miał strzec Jacques Costa. - Evelyn ma wrażenie jakby to wszystko było nierealne, bardziej przypomina jej scenografię filmową. - Jeśli chodzi o mój pobyt tutaj, to wybacz ale mam wrażenie jakbym była tutaj z powodu jakiegoś żartu. Czy łaskawie powiesz mi w końcu, normalnie, bez zagadek o co ci chodzi?

- Burzę twój świat. Jego logikę. Uczciwą, normalną, prostą. I robię to delikatnie, bo jesteś zbyt cenna żeby robić to w pośpiechu

Evelyn rusza w stronę torby i wyjmuje z niej kielich. Obraca się w stronę Costy - Tego potrzebujesz do zburzenia mego świata?

- To dobra metoda - wziął kielich i odsunął Evelyn na odległość ramienia. Powoli wyjął puginał ukryty w szacie i złapał za ostrze nad kielichem - Znasz nadzwyczajny ryt rzymski, prawda?

- Na tyle na ile powinien znać go historyk. - Uśmiecha się. - Ale chyba niczego nie jestem juz pewna.

Z cichym westchnieniem przeciagnał ostrzem po swojej ręce. Krew zaczęła kapać do kielicha - Zakładam że znasz smak krwi - zwyczajny ton nie pasował do zdania

- Tak, ale przyznam, ze nie gustuję w czyjejś. - Starała się uspokoić.

- Krew to potęga. Wiedzieli to chrześcijanie - choć już zapomnieli.- Oddał jej kielich. Rana na jego dłoni zasklepiała się na jej oczach. - To twój wybór: albo przyjmiesz ten kielich i poznasz tą moc, cały nowy świat który za nią stoi...albo wyjdziesz stąd nie mądrzejsza niż weszłaś

Evelyn uwaznie przygląda się stojącej przed nią postaci. Poznali się kiedy… raptem 4 dni temu? Przymknęła oczy i zdała sobie sprawę, ze dobrze się tu czuje, jak na kolejnych wykopaliskach. Przynajmniej, jakby co, będę tu miała ładny grób.. Otworzyła oczy i sięgnęła po podany kielich. - I jak zwykle nie ma odwrotu, co? - Nie czekając na odpowiedź wypiła zawartość.

Krew...smakowała jak krew. Metaliczny posmak drażnił w gardle. Ale zaraz po nim przyszło dziwne uczucie siły. Spojenia z czymś prastarym, pradawnej witalności w jej ciele

- Usiądźmy na grobie mojego starego wroga - rozsiadł się, nie czekając - Jesteś historyczką, więc zacznę od dalszej części. To mogą być jedynie metafory, choć ich powszechność … -


Fakty:
Kain zabił Abla i złożył go w ofierze Bogu.Został za to przeklęty - tyle że faktycznie przekleństwo nie ograniczało się do wygnania. Miał pokutować po wsze wieki. Podróżował po Krainie Nod, gdzie pojawiali się pierwsi ludzie, i żył jak pustelnik. W końcu samotność go dobiła i stworzył kolejne wampiry: drugie pokolenie. To były dobre czasy: Kain, pokutujący, starał się być jak najlepszą istotą. Drugie pokolenie było najlepszymi z najlepszych, starannie wybranymi i nie spaczonymi przez potęgę

Trzecie pokolenie było zupełnie inne: zauważalnie słabsze od swoich ojców i zawistne. Koniec końców, zarżneli starsze pokolenie. Bóg zrzucił za to na nich Potop i wybił większość, razem z ludzkością

Ocalała 13stka - to założyciele klanów. Każdy z nich dostał już tylko część potęgi i tylko tą część przekazywał dalej. Różnice wyznaczały granice przebiegania klanów. Cain dalej żyje, tylko gdzieś się czai.


Opinia: Jacques przekazuje ci oficjalną linię Camarilli

Kain i Abel, tak - ale byli metaforą. Gdzieś kiedyś był potężny wampir, ginie w mrokach dziejów - ale przecież to tak samo jak inne nadnaturale. Kolejne pokolenia to rozwadnianie krwi i dlatego są coraz słabsze, ale nie numeruje ich a jedynie porównuje skalę ( dziad był Starszym i rządził miastem wojewódzkim, ojciec był znanym ancille i trząsł dzielnicą, a on ledwie fortem. Pierwszy oddzielał świadomość od ciała na życzenie, drugi czytał w myslach, on potrafi zebrać powierzchowne wrażenia z przedmiotu ).

Torreadorzy - jest w stanie prześledzić swoich przodków aż do Heleny Trojańskiej, obecnie żyjącej w Chicago. Dodał też opis stereotypu klanu(artyści i pozerzy) - choć wyraźnie się z nim nie zgadza - raczej uważa Torreadorów za tych najbliżej ludzkości, nie tracących kontaktu z ich witalnością i zapałem w przeciwieństwie do zapadających w stagnację innych klanów




- Rozumiem, że mam to wszystko teraz przyjąć i traktować jako nową prawdę objawioną? - Evelyn patrzyła na … Costę? - Boże to jak ty w ogóle masz na imię, tak jak ten nieboszczyk pod nami?

- Nic nie jest pewne - twoim zadaniem jest wątpić. Uśmiechnał się - Gdybyś kiedyś udowodniła cokolwiek w tej kwestii...byłabyś więcej niż warta poświęconego stulecia. Nie pierwsza zadajesz te pytania. Ale większość skupia się na bardziej bieżących sprawach. Bret. Bret Stryker.

Uśmiechnęła się - Bret… będzie ciężko się przyzwyczaić. I ktoś kto po prostu pamięta te ostatnie 200 lat potrzebuje pomocy historyka? - Postukała palcem w sarkofag - A ten biedak na dole miał pilnować ciebie czy też innego skarbu?

- Ten biedak zarżnął we śnie mojego ojca. Z wszystkich wampirów na wyspie, zniszczył jednego który nie robił nikomu krzywdy. Ale zdołali go ukryć przede mną i zmarł w jakimś błachym wypadku. A co chronił...sprawdź sama - zsunął się z wieka

Evelyn jeszcze raz uważnie ogląda sarkofag. Był otwierany, jest odprysk po łomie.

- Miał chronić czegoś przed sługami szatana, podejrzewam, że przed tobą ale jak widać tu jesteś.

- Więc tobie nie powinno zrobić krzywdy, prawda?- z jakiegoś powodu była to kpina - Spróbuj podnieść wieko. Gołymi rękami

Evelyn zeskakuje z sarkofagu. Z góry zakłada, że w pojedynkę nie uda się jej przesunąć wieka. Ale delikatnie zapiera się nogami i napiera na sarkofag.

To w sumie miejsce na wyjaśnienie - Evelyn dostała krew wampira. Wypiła, więc po pierwsze ma 1 stopień więzi krwi. Ten efekt wskakuje po jakimś czasie ( godzinach ) i jest na tyle słaby że trzeba się zastanowić żeby go zauważyć. Po drugie: jest ghulem. Dopóki ma w sobie vitae, starzeje się 2 razy wolniej, ma 1 kropkę potencji ( i to się właśnie stało - pkt krwi poszedł na odpalenie potencji, czyli tak jakby siła skoczyła co najmniej o 2 ) i może rozwijać dyscypliny na 1nki i/lub leczyć się krwią.



Wieko - co najmniej sto kilogramów kamienia - drgnęło w rękach dziewczyny. Z wysiłkiem udało się odłożyć je kilkanaście centymetrów dalej. W środku leży roztrzaskany szkielet i porysowane metalowe lustro.*
Evelyn z niedowierzaniem spojrzała na swoje dłonie. Obróciła się w stronę swego towarzysza. - To jak w tych bajkach? Wampiry nie odbijają się w lustrach?

- Większość się odbija...choć to nie jest zwykłe lustro -

Delikatnie sięgnęła bo znajdujący się w sarkofagu przedmiot i z czułym uśmiechem przyglądała się mu jak zawsze zabytkom, które znajdywała. - Czemu to nie jest zwykłe lustro?

Szarpnięciem obrócił je do siebie. W odbiciu pokazała się potworna twarz, z skórą ciasno obciągniętą na czaszce, olbrzymimi kłami i drapieżnej pustce w oczach. Zabrał je z rąk dziewczyny - Bo pokazuje to, czego nie chcę żebyś widziała.

- Może zabrzmi to strasznie ale bardzie wydaje mi się fascynujące to lustro niz przerażające odbicie w nim. - Evelyn oparła się o sarkofag. - Może za bardzo przypomina mi zabawki z domów strachu. Co teraz Bret? Wychodzimy?

- Teraz, kiedy już wiesz? Chciałabyś wyjść na ulicę, wiedząc że taki potwór w każdej chwili może zrobić z tobą co zechce?

- Czemu sądzisz, ze możesz zrobić ze mną co zechcesz i czemu myślisz, ze to czymkolwiek różnic się od tego co może mi zrobić drugi człowiek? Jeśli martwisz się tym - wskazała na lustro - co zobaczyłam. To wybacz ale nie wierzę w to.

- Jak gdyby fakty brały pod uwagę twoją wiarę. Stój nieruchomo - komenda została wykonana bez pytania umysłu o zgodę. Mężczyzna wolnym krokiem przeszedł za plecy Evelyn

To było straszne,Czuła, że nie może drgnąć nawet palcem. Gorzej niż gdy przygniata cię kamień w w wykopie. Bała się, ale było to tak nowe tak inne. - Nie puścisz mnie wolno?

- W ogóle cię nie wypuszczę, dopóki nie zrozumiesz jak bardzo świat jest inny od twojej wiary. Nie mogę zrobić ci nic gorszego niż inny człowiek? Wykonasz każde polecenie. Każdą zachciankę

- Mam wrażenie, ze od samego początku wykonuje twoje zachcianki. Na ile była to moja wola na ile twoja? Chcesz bym teraz rozpłakała się, padała na kolana? Boję się Brat jak cholera. Ale nie wiem czego ode mnie oczekujesz.

- Dowiesz się w swoim czasie - kiwnął ręką, jakby miała się rozgościć, i mięśnie się rozluźniły - A na razie chcę żebyś przemyślała te ostatnie dni. Wiedząc to co wiesz teraz. A jutro...jutro mi odpowiesz. Na ile była to twoja własna wola.

Evelyn opadła na posadzkę. Usiadła na niej i objęła rękoma kolana. Czuła jak jej mięśnie drżą ze strachu. Nie chciała patrzeć na Breta. Jutro…

- Kiedy będziesz gotowa, wróć na górę. Jesteś moim gościem i tak będziesz traktowana - stanął przy wrotach i otworzył je silnym pchnięciem - Mogę pomóc ci wejść, donna

Evelyn położyła się na posadzce, chłód trochę ją ocucił - Zanieś mnie i błagam nie mów już dziś nic więcej.
 
Aiko jest offline  
Stary 14-05-2016, 15:00   #15
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Kiedy usłyszał krzyk dziewczyny, odsunął się od niej, jak najdalej tylko mógł. Malcolm był w szoku. To nie działo się naprawdę, ona nie żyje. Jeszcze przed chwilą myślał, że to wszystko jest tylko złym snem, ale powoli zaczęło do niego dochodzić to, że to wszystko dzieje się naprawdę.
- Ja nie… Nie chciałem… To nie moja wina… - zaczął bełkotać bez ładu i składu. To nie była jego wina, nie mógł nad tym wszystkim zapanować. – Gdzie jesteś? Gdzie polazłeś?? – zaczął krzyczeć, z nadzieją na to, że jego Stwórca go usłyszy.

A tym czasem dziewczyna zaczynała się podnosić, kierując swe niewidzące spojrzenie na scenarzystę. Zbierała się z miejsca, w którym ją porzucił nieco sztywno, wciąż dopytując czemu akurat ją zabił. Niezborne i nieco sztywne ruchy i szuranie zaczęło wypełniać pomieszczenie.
- Dlaczego? Czemu? - powtarzane w kółko i w kółko.
- Zostaw mnie, to nie ja ci to zrobiłem – zaczął coraz bardziej się denerwować i powoli cofać od dziewczyny. Przecież ona była martwa, nie mogła mówić, ani tym bardziej chodzić. – Zostaw mnie w spokoju!
Ten mężczyzna musi tu wrócić i to jak najszybciej. Niech wytłumaczy w mu w końcu wszystko, co się z nim stało i co tu się do cholery wyprawia.
- Gdzie jesteś? Wracaj tutaj i napraw to wszystko! – jak zwykle chciał, żeby ktoś inny załatwił za niego wszystkie jego problemy, nigdy nie był w stanie sam ogarnąć bajzlu, jakiego narobił.

Pomimo wrzasków Malcolma nic się nie podziało. Nie przyjechała żadna odsiecz a mężczyzna jaki mianował się jego Stwórcą pozostał nieczuły na przyzwania. Za to gdy scenarzysta ponownie spojrzał na dziewczynę, ta leżała z powrotem pod ścianą, w pozycji w jakiej ją porzucił.
- Co tu się do cholery dzieje? – dziewczyna, która przed chwilą jeszcze wrzeszczała na niego, teraz znowu leży martwa pod ścianą. Czy ktoś mu czegoś dosypał do drinka, a to wszystko, to tylko jakieś narkotykowe wizje? Nie, to niemożliwe, przecież nigdy nie rozstaje się ze szklaneczką swojej ulubionej substancji. Przecież dziewczyna krzyczała, darła się niebogłosy, słyszał to i widział. Podszedł powoli do martwego ciała i dotknął dłonią zimnego policzka kobiety.
- Martwa, na sto procent jest martwa – pomyślał poddenerwowany Malcolm.
Tak bardzo chciałby już wrócić do domu, do swojej samotni, gdzie nikt mu nie będzie zawracał głowy. Odpocząłby w spokoju, a wieczorem znów poszedł do swojej ulubionej knajpy, żeby odciąć się od otaczającego go rzeczywistości. Miał już tego wszystkiego serdecznie dość, kiedy potrącił go ten samochód, nie chciał pomocy od nikogo, zdechłby tam na tej drodze i w końcu miałby święty spokój, ale nie, musiał się przypałętać jakiś facet, który namieszał mu jeszcze bardziej w życiu.
Po dłuższej chwili zrobił się strasznie śpiący. To było tak silne uczucie, że nawet martwe ciało leżące pod ścianą, nie przeszkadzało mu w położeniu się wygodnym na łóżku i szybkie zaśnięcie.

Następnego wieczoru, gdy Malcolm się obudził na szczęście ciała dziewczyny już nie było. Był za to mężczyzna podający się za jego Stwórcę.
- Jak się spało chłopcze? - przyglądnął się rozciągając usta w uśmiechu jaki miał być przyjazny w zamierzeniu.
- O, to znowu ty - powiedział Malcolm i powoli usiadł na łóżku. – Nie mogłeś wczoraj zostać trochę dłużej? Gdzie ciało tej dziewczyny?
Poczuł ulgę, gdy zobaczył, że ciało dziewczyny zniknęło. Miał tylko nadzieję, że zostało przez kogoś wyniesione, a nie opuściło pomieszczenia o własnych siłach.
- Usunięte, nie potrzeba, żeby się zaśmierdło, prawda? - spytał uprzejmie mężczyzna – Głodny? - nie czekając na odpowiedź udzielił odpowiedzi na pytanie Wernera – Ano nie mogłem. Ale jestem teraz… Pewnie masz pytania? Zabawimy się?
Malcolm spojrzał zdziwiony na mężczyznę.
- Zabawimy się? Z tobą na pewno nie… - schował twarz w dłonie, chciał głęboko odetchnąć, ale przypomniał sobie, że przecież już nie oddycha. – Co tutaj się dzieje? Co ze mną zrobiłeś? Jestem jakimś wampirem czy co?
- Nie o takiej zabawie mówię. Raczej o zadawaniu pytań. Dzisiaj zadasz trzy - spojrzał z urazą na Malcolma – No nie, to to szkoda czasu. Przecież mówiliśmy wczoraj o tym… Czyżbyś miał amnezję? - spytał ciekawym tonem.
Werner wstał z łóżka i zaczął przy nim chodzić.
- Trzy pytania powiadasz? Dobre i to… Pytanie numer jeden. Gdzie jesteśmy? Co to za miejsce?
- To dwa pytania - uśmiechnął się mężczyzna. – Zużywasz oba?
- Cwaniak z ciebie, ciężko nam się będzie dogadać… Dobra, niech będzie, gdzie jesteśmy?
- Dlaczego? Sam jesteś cwaniak. Cwaniak z cwaniakiem się dogadać powinni. Jesteśmy w bezpiecznym miejscu. Nic Ci tutaj nie grozi - uśmiech poszerzył się, choć oczy mężczyzny pozostały nieco lodowate.
- Nie ma to jak wyczerpująca odpowiedź, nieźle - Malcolm pokazał kciuk uniesiony do góry. Odwrócił się do ściany i wywrócił oczami tak, żeby ten facet tego nie widział, po czym odwrócił się znów w jego stronę.
- Dlaczego wybrałeś akurat mnie? Nie mogłeś mi pozwolić w spokoju zapić się w tej knajpie…
- Spodobało mi się twoje dziełko. Myślę, że masz w sobie więcej niż ci się wydaje. Szczególnie ten… - zrobił gest magika – … fatalizm… - zaśmiał się rozbawiony ni stąd ni zowąd. – Trzecie pytanie?
Malcolm zaczął się zastanawiać, czy wszyscy stwórcy są tacy dziwni, jak ten, który stał przed nim.
- Ostatnie pytanie i naprawdę mam nadzieję, że odpowiedź mi się spodoba. Kiedy będę mógł stąd wyjść?
- Jak opanujesz podstawy bycia wampirem. To naprawde nie takie trudne. A jak już stąd wyjdziesz, to się zabawimy - zatarł dłonie.
- Wiem, że miały być tylko trzy pytania, ale czy zabawienie się uwzględnia napoje wysokoprocentowe? - zapytał z lekką nadzieję w głosie.
- Może… aczkolwiek nieprzyjemnym zwrotem w byciu nieumarłym jest to, że nie trawimy. Pić możesz, ale… nie utrzymasz alkoholu samego w sobie...coż … w sobie - ponownie uśmiech rozjaśnił twarz bezimiennego Stwórcy. – Pytałem czy jesteś głodny?
- Niekoniecznie… Jeszcze mnie trzyma po wczorajszym - powiedział Malcolm, a przed oczami znów miał twarz tej dziewczyny i to, jak nie mógł się powstrzymać przed wypiciem jej krwi. O dziwo nie miał jakiś wielkich wyrzutów sumienia z tego powodu. To wszystko wina tego oto pana, który teraz stał przed nim. Gdyby nic nie zrobił Wernerowi, to na pewno nie doszłoby do takiej sytuacji.
Łatwo było zwalić winę na kogoś innego, ale przecież Malcolm wcale nie oszukiwał. Siedziący przed nim brunet uśmiechnął się.
- Zatem zrobimy krótki wykład o tym co to znaczy być wampirem. Czy do tej pory wierzyłeś w wampiry? - spytał pochylając się lekko w stronę Wernera.
Malcolm pokręcił tylko głową.
- Nigdy nie wierzyłem w duchy, wampiry, zombie ani inne takie rzeczy.
- A czemu?
- Zawsze wychodziłem z założenia, że świat, który mnie otacza jest zbyt nudny, zbyt racjonalny, żeby takie rzeczy naprawdę istniały. Po to właśnie człowiek wymyślił książki i filmy…
- A może po prostu pewne rzeczy są specjalnie niedostrzegalne dla zwykłych szaraczków? Pomyślałeś kiedyś o tym?
- To, że szaraczki nie dostrzegają wszystkiego, wiedziałem już wcześniej, ale raczej nie chodziło mi o takie rzeczy - wskazał dłonią na mężczyznę.
- A o jakie? - przekrzywił głowę z miną rasowego amanta, kojarzącego się ze starymi filmami. Takimi, które Malcolm czasem oglądał nad ranem przez mgłę alkoholu.
- Zwykli ludzie nie widzą nic więcej, poza czubkiem własnego nosa, liczą się tylko oni i ich powolna wegetacja w świecie, którzy sobie sami stworzyli i który uważają za idealny. Nie dostrzegają praktycznie nic z otaczającego ich świata.
- A Ty dostrzegasz… - bardziej stwierdził niż zapytał – Opowiedz o Wiolce - polecił poruszając prawą brwią.
- Kiedyś może i dostrzegałem, ale to się już dawno temu zmieniło - powiedział zmęczonym głosem. – A o… Niej, nie zamierzam nic mówić. Było i się skończyło, nie ma sensu do tego wracać - nie miał ochoty rozmawiać o Wiolce, po pierwsze dlatego, że kompletnie nie znał tego faceta, a po drugie, był kompletnie trzeźwy.
- Nie musisz mówić słowami… - zachichotał – … i tak wiem co do niej czujesz, jak bardzo, bardzo, baaaardzo za nią tęsknisz. - Zamachał dłonią jakby obrysowując postać scenarzysty. – Ciekawa mieszanina - dodał z udawaną powagą – A co do szaraczków… to cóż… wykorzystujemy takie właśnie podejście do tego aby przeżyć. Ty i ja nie jesteśmy jedynymi wampirami. Są inni. Jesteśmy wszędzie. Aby ukryć swą obecność podążamy za kilkoma dobrymi radami, ustanowionymi dawno, daaaawno temu przez mądrych - znak cudzysłowiu w powietrzu połączył się z konfidencjonalnym mrugnięciem – Starszych.

Podniósł się i usiadł na materacu, by zaraz ponownie się podnieść.
- Nie ujawniamy swej tożsamości nikomu, czeka za to ostateczna śmierć. Każdy z nas ma swój kawałek podłogi i choć niektórzy tak ślicznie gryzą się o zakres władzy, ten kawałek podłogi jest nasz. Tak na dobre jak i na złe. Każdy z nas odpowiedzialny za coś - zastanowił się i pokręcił głową – Nooooo…. Prawie każdy.
Przysiadł znowu na łóżku by założyć nogę na nogę.
Malcolm przez chwilę się przestraszył, że jego stwórca znów przemieni się w Wiolkę, a nie miał ochoty teraz na ten widok.
- No to teraz zapewne opowiesz mi o tych wszystkich radach? Mam nadzieję, że nie ma ich za dużo…
Mężczyzna pogroził mu palcem:
- Już zacząłem. Musisz się bardziej skoncentrować - uśmiechnął się ponownie, tym razem powściągliwie. – To tak zwana Maskarada. Udawanie ludzi, choć ludźmi nie jesteśmy. Nie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu przynajmniej. Pamiętaj by nigdy nikomu nie ujawnić swej natury. Bo bycie wampirem to dość przyjemna, choć długotrwała sprawa. Mimo to, nie jesteśmy niezniszczalni. Każdego z nas można zabić chociaż nie jest to łatwe.
Opowiedział Wernerowi o tradycjach Maskarady po czym westchnął:
- Każdy ma swoją bestię, która troszkę utrudnia egzystencję a czasem przejmuje nad nami kontrolę. I to chyba największy problem. Jak sobie z nią radzić i żyć dobrze.
Werner przez chwilę zastanowił się nad tym wszystkim.
- Czy to, że wczoraj nie mogłem się powstrzymać przed zaatakowaniem tej dziewczyny, to była właśnie wina tej bestii?
- Mhm… to jest dzika, niekontrolowana część ciebie. Pozbawiona rozumu i podatna jedynie instynktom: jeść, przeżyć, zabić. Im bardziej się jej poddajesz, tym mniej w Tobie człowieka. Jakby się zastanowić to człowieczeństwo to bardzo delikatna materia - zasępił się – Może zacznij pisać pamiętnik? - rozpromienił się nagle.
Malcolm parsknął tylko śmiechem.
- A co ja jestem, jakaś nastolatka? Nie lubię pisać, mam… Uraz, do pisania czegokolwiek - właśnie dlatego między innymi zaczął pić, blokada twórcza nękała go już od dłuższego czasu. Teraz za każdym razem, gdy musi coś napisać robi mu się niedobrze.
- A co to za uraz? - spytał – Kiedy ostatnio czułeś chęć pisania?
Scenarzysta zaśmiał się cicho.
- Już nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem coś takiego… Może nie uraz, ale strach, pusta kartka mnie przeraża.
- Hmm a co czułeś wcześniej, gdy chciałeś pisać? - spytał ciekawie bezimienny.
- Czy to jakaś psychoanaliza? - zapytał podirytowanym głosem Malcolm. – Czułem się na pewno lepiej niż teraz.
- Czyli jak? Jesteś pisarzem na bogów, chyba umiesz określić co czułeś?! - wybuchnął nagle bez ostrzeżenia. Nagle też przestał wydawać się przyjazny. Atak ustapił tak szybko jak się pojawił. Malcolm przez chwilę miał wrażenie, że to dwie różne osoby. Poczuł również małą satysfakcję z tego, że udało mu się w końcu wyprowadzić z równowagi tak spokojną i przyjazną osobę. Nie wiedział czemu, ale zawsze sprawiało mu to radość.
- Patrzcie, kto tu się w końcu zdenerwował. Czułem hm… Codziennie rano czułem, że żyję, że mogę wszystko, gdy delikatne promienie słońca muskały mą twarz, a kobieta, którą kocham spała spokojnie przy mym boku. Pasuje? - powiedział to wszystko dość ironicznym tonem, jakby liczył, że bezimienny znów wybuchnie.
Ten jednak tylko się przyglądał Wernerowi z delikatnym uśmiechem. Malcolm zaś czuł się przez chwilę jak motyl rozpięty na szpilkach.

Nagle poczuł się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie, poczucie zrezygnowania ustąpiło miejsca dla nadziei na lepsze jutro. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Wszystko mu się podobało, chciał tańczyć, śpiewać, a co najgorsze naprawdę chciał mocno przytulić swojego stwórcę.
Czuł się dokładnie tak, jak kiedyś. Kiedy jeszcze coś mu się chciało, kiedy nie budził się codziennie rano i chciał sobie strzelić w łeb. Czuł teraz ogromną radość, która tłumiła wszystkie inne uczucia. Przed chwilą nienawidził faceta, który stał przed nim, a teraz chciałby gdzieś z nim pójść, na dyskotekę, tańczyć i tańczyć… Przecież nigdy nie chodził do tego typu miejsc oraz gardził osobami, które tam przebywały, a teraz sam chciałby coś takiego zrobić. Nie wiedział, co się z nim dzieje, ale każda wątpliwość czy strach od razu były tłumione przez szczęście.
Dawno już nie przeżył tak emocjonalnego rollercoastera, jak w przeciągu ostatnich 24 godzin. Wszystko się zmieniło, kiedy stwórca postanowił się nim „zaopiekować”. Kto wie, co go jeszcze czeka…
 

Ostatnio edytowane przez Morfik : 14-05-2016 o 18:28.
Morfik jest offline  
Stary 16-05-2016, 12:42   #16
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
Kiedy mężczyzna powiedział “Moi ludzie zajmą się zwłokami” w umyśle Violet rozbrzmiało “- Władza!” a chwilę potem “- ludzie? czy on ma na myśli po prostu ludzi czy kogoś takiego jak ona czy on?” - cóż, czas pokaże.
Pierwsze co zrobiła to uwolniła z pomocą kluczyka dłonie i kostki. Brak bielizny mało ją obszedł bo i tak rzadko sama nosiła ją z własnego wyboru. Gorzej było z krwią którą była obklejona. Wylizała trochę ręce (co okazało się całkiem przyjemne z uwagi iż zaschła czy nie, krew to krew), starała się też wytrzeć na ślepo twarz bo po tym co przed chwilą robiła ne pewno była zachlapana. Dotykając się wyczuła że jest chłodna ponadto zauważyła, że jej skóra jest blada (jak na murzynkę przynajmniej)
- Fuck! - zaklęła pocierając intensywniej twarz, miała nadzieję, ze pozbyła się krwi (od jakiegoś czasu smakowite okruszki nie osadzały się już na jej dłoni). Wyglądać jak jakaś mulatka to jedno ale jak zachlapana krwią mulatka to już przesada. Wcisnęła się w jeansy, buty i koszulkę.

“- Kasa i klasa!” - pomyślała gdy zmierzyła spojrzeniem samochód i jego właściciela. Rytmicznym krokiem podeszła do drzwi od strony pasażera i wpakowała się na siedzenie obok kierowcy. Takie auto było “Built for speed” i Ojciec na pewno zamierzał pokazać jej jak “rządzi”. Violet zerknęła w lusterko przy pierwszej okazji, jej źrenice rozszerzyły się “- Odlot!” - skwitowała w myślach. i uśmiechnęła się szeroko do samej siebie. “- ale te zęby są białe” - podziwiała gdy naszła ją inna myśl i przeniosła pytające spojrzenie na Ojca:
- Dlaczego ty nie wyglądasz tak… “dziko”?
Samochód odpalił. Burns powoli ruszył. Nie było pisków opon. Nie było wciśnięcia w fotel.” - Władczy, trzyma wszystko w sobie. “- Violet obserwowała Ojca. Brak brawurowej jazdy bynajmniej nie rozczarowywał kobiety.
- Bestia w tobie chce wyjść. W każdym z nas jest Bestia. Gdy tracimy nad nią kontrolę, to jest coraz bliżej, żeby zawładnąć nami na stałe. - Auto się jeszcze dobrze nie rozpędziło, a już zatrzymali się na czerwonym świetle. Kobieta słuchała obserwując i bawiąc się swoimi paznokciami. Spojrzała na Ojca i zatrzepotała rzęsami.
- Każde stworzenie jest bestią, im większe i bardziej kumate tym gorsze. Rozumiem, że… - zastanowiła się przez chwilę nad kolejnym słowem - że “my” jesteśmy po prostu najsilniejsi, najwięksi i najgorsi? - zakończyła retorycznie.
- Im bardziej nieludzka jesteś, tym bardziej manifestuje się to na zewnątrz. Bestia karmi się cierpieniem niewinnych. Gdy w szale zabijesz matkę z dzieckiem może się okazać, że ciało owładnęła właśnie Bestia. Wtedy nie ma powrotu. Stajesz się bezmózgim stworem. Wtedy sam cię zabiję. - Violet słuchała ze spuszczonym nieco wzrokiem, analizowała w myślach informacje i ważyła w ustach odpowiedź.
- Naucz mnie jak być ci przydatną Ojcze - wygięła głowę w jego kierunku i otarła się czołem o jego ramię w poddańczym geście - Nie wiem jak często uczysz dziewczyny spijać krew z twoich ust ale zapewniam cię że ta tutaj ma wielki pociąg do pozostania żywą… czy… “istniejącą” -
Samochód ruszył. Nadal delikatnie. Monumentalnie wręcz.
- Jest jeszcze coś za co zgładzę cię bez wahania. My wampiry żyjemy od początku ludzkości. A jednak do wczoraj o nas nie wiedziałaś. Jak myślisz, dlaczego? - Violet roześmiała się i zerknęła jeszcze raz na lusterko oglądając swój profil.
- Każdy przestępca ukrywa się przed karą, każdy drapieżnik skrada się za ofiarą. Zresztą, nawet ja oglądałam archiwum x, skonczylibyśc… skończylibyśmy w jakimś laboratorium. - Wpatrywała się w swoje odbicie, w swoje “czadowe” odbicie i zastanawiała się.
- Czyli to po prostu prawdziwa ja? a może to tylko słaby makeup, czy moja torebka umarła? mogła by mi teraz pomóc nie zwracać na siebie uwagi co rozumiem jest równoznaczne z twoim gniewem, Ojcze?
- Różnimy się miedzy sobą. Nie ma dwóch takich samych wampirów, tak jak nie ma dwóch takich samych ludzi. Ale staramy się przestrzegać Maskarady. Nie ujawniamy naszego istnienia. Torebka jest w schowku - ostatnie zdanie powiedział innym tonem, jakby chcąc oddzielić płynącą naukę od trywialnej wskazówki. Violet uśmiechnęła się i natychmiast sięgnęła po torebkę, wysypała jej połowę zawartości na otwarte drzwiczki schowka. Chwyciła za lusterko i płatki do zmywania makijażu
- Jak mam się do ciebie zwracać? Violet? Loren? A może Ayo? - mężczyzna patrzył z ciekawością na dziewczynę. Kobieta czyściła twarz, znalazła jeszcze kilka grudek zaschniętej krwi i nie mogła się powstrzymać by ich nie zjeść. Dla Violet do tej pory najprzyjemniejsze w życiu były seks, spożywanie smakołyków i zabawa. Krzywdzenie ludzi też było dość spełniające. Teraz kręciło ją to samo tylko kolejność się zmieniła. Na pierwszym miejscu były smakołyki, przy czym jedynym na jaki miała w ogóle ochotę była krew. Seks przesunął się na mocną, drugą pozycję, reszta pozostawała bez zmian. Violet nie drgnęła nawet powieka, gdy Ojciec użył jej prawdziwego imienia “- sprawdził mnie” - podobało jej się że taka potężna… istota się nią zainteresowała.
- Ty, możesz zwracać się do mnie jak tylko chcesz. Wydaje mi się, że z uwagi na tą “Maskaradę” lepiej zapomnieć o ostatnim. Pytanie czy chcesz mnie bardziej jako Loren, czy Violet? - mówiła w czasie malowania się. - Co chcesz bym dla ciebie robiła?
- Zatem Violet, moje oczekiwania nie są duże - uśmiech wykrzywił upiornie bliznę na jego twarzy. - Oczekuję bezwarunkowego posłuszeństwa i absolutnej perfekcji w tym co robisz. Mamy jakieś dziesięć lat, zanim ludzie, których znasz zauważą, że się nie starzejesz. Może mniej, może więcej. Dobrze jest tę iluzję życia zachować możliwie jak najdłużej. - Violet odsunęła trzymane w dłoni lusterko trochę dalej przyglądając się sobie z zadowoleniem “- Zawsze będę tak wyglądać, słodko!” - pomyślała. Wizja “bezwarunkowego posłuszeństwa” nie płoszyła jej. Każda organizacja przestępcza z jaką się zetknęła lub w której była, czy to w Afryce, na morzu czy tu, na Malcie, wymagała bezwarunkowego posłuszeństwa. “part of the trade”. Jedyne co obchodziło wszystkich którzy wchodzili, dobrowolnie czy też nie w taki układ to to jak są traktowani i co z tego mają. Jeśli byłaś niewolnicą, a twój właściciel był głupi, traktowano cię źle niezależnie co robiłaś i jedyne na co mogłaś liczyć to mniej bólu w nagrodę. Jeśli twój właściciel był sprytny, a ty się zachowywałaś jak należy i wypełniałaś swoje obowiązki, nigdy nawet nie zauważałaś ze jesteś niewolnicą a pan dbał o ciebie. Jeśli byłaś pracownicą czy freelancerką, póki nikt ci jawnie nie groził bez powodu i pieniądze były dobre, cieszyłaś się.
Violet oceniała swoją sytuację już od kilkudziesięciu minut i skłaniała się do przekonania, że jest niewolnicą sprytnego pana. Mężczyzna zadecydował o jej przynależności do tej wampirzej “sekty - mafii” za nią, nie przejmując się jej zdaniem, brutalnie, kiedy chciał i jak mu się podobało. Jednak dzięki temu Violet stałą się bogiem! - nie zamierzała narzekać. Mężczyzna zdominował Violet w typowo samczy sposób ale nie skrzywdził jej, jeszcze. Zadaniem kobiety było by to “jeszcze” nigdy nie nastąpiło. Oczywiście Ojciec strzelił do niej, ale Violet rozumiała że chodziło tu o naukę, elementarną raczej a satysfakcja jaką poczuła gdy widziała jak jej ciało się zrasta była nieziemska… niemal jak smak krwi. Violet zamierzała nie dawać Ojcu okazji do używania kija, wręcz ją przerażało co ktoś taki jak on mógłby jej zrobić. Wiedziała za to jaką marchewkę od niego skubnie. Wiedza - Violet czuła moc w krwi wypełniającej jej ciało zupełnie jakby było ono gąbką a nie mięsem (może było?). Ta moc poza byciem paliwem dla ego miała też praktyczne zastosowania co Ojciec pokazał jej gdy sama się uleczyła czy zdarła łańcuchy “- łał!” Pamiętała też, ze człowiek z którego piła więdnął pod jej ustami zanim jeszcze wypiła z niego dużo. No i sam fakt, że Ojciec potrafił przekazać ten dar jej - z tą krwią wiązało się wiele możliwości i Violet zamierzała dowiedzieć się jak najwięcej. Z przyczyn oczywistych. Violet powtórzyła w myślach motto towarzyszące jej od piątego roku życia “- Bij lub bądź bita”

“- Dziesięć lat do emerytury...” - pomyślała - “będę musiała wsiąść na poważnie te rady Virki” - Violet miała już kilka pomysłów w głowie. Spojrzała ulegle na mężczyznę:
- Oczywiście Ojcze… mam tak do ciebie zawsze mówić? czy Ty wolał byś jakoś inaczej?
- Póki co to obojętne jak będziesz się do mnie wzracać. Mam na imię Daniel. Daniel Burns.

Auto zaparkowało niedaleko dzielnicy klubów dla turystów.
- Krew można pozyskać też bez zabijania. Jest to wygodne, bo nie trzeba sprzątać zwłok. Żadnych policyjnych śledztw. Tuszowania zaginięć. Najłatwiej znaleźć coś tutaj. Masa turystów. Szukają przeżyć. Narkotyków. Łatwego sexu. Czy pamiętasz przyjemność jaką czułaś gdy piłem twoją krew? Im też możesz dać taką przyjemność. Musisz tylko pamiętać, żeby w porę przestać. - Violet rozważyła implikację i uśmiechnęła się.
- Super. - skwitowała robiąc dzióbka do lusterka gdy makijaż był skończony. Pochowała wszystkie klamoty do torebki i położyła ją sobie na kolanach.
- Nie można nas otruć. Nie możemy dostać raka. Nie upijemy się alkoholem. Ale, jeżeli krew którą pijesz jest przepełniona trucizną, to będziesz cierpieć. Gdy napijesz się z kogoś, kto jest jest pijany, albo zaćpany to sama się upijesz lub zaćpasz. Gdy napijesz się z palacza, to twoje ciało poczuje wyraźnie nikotynę w jego krwi. - Kobieta pokiwała głową w zrozumieniu:
- Tak jak jedzenie, można je przyprawić albo spierdolić. - Spojrzała przez okno, na znajomą okolicę.
- To gdzie mnie dzisiaj zabierasz? Tato? - zrobiła słodkie oczka.
- Dziś już swoje zjadłaś. Będziemy tylko oglądać. Tak jak ludzie, tak i my mamy swoją małą społeczność. Na wyspie jest kilkanaście wampirów. No może nawet kilkadziesiąt, ale to raczej przez turystów. Łatwy żer przyciąga. - Violet zrobiła udawaną, urażoną minę.
- Tato… czy nie chcesz żebym się przejadała bo uważasz że jestem za gruba? - a potem dodała już poważniej - Czy można się przepić krwią?
- Nie można. Jeżeli wypijesz więcej niż możesz, to po prostu ją wyrzygasz. Żal.
-
Ojciec otworzył przed nią drzwi samochodu i pomógł wysiąść, niczym przedwojenny dżentelmen. Violet dała się wziąć pod rękę jak kurtyzana która udaje przedwojenną damę.
- Cały ten burdel pilnuje stary wampir zwany “Szeryfem”. Tylko nie myśl, że ma realną władzę. Nie specjalnie. Zresztą stary Norich nie pcha się w między wampirze konflikty. Ale ma jedno dość ważne z naszego punktu widzenia uprawnienie. Za złamanie Maskarady może nas ściąć. Sędzia i kat w jednej osobie. Z drugiej strony ciężko na wyspie o kogoś z większym poczuciem sprawiedliwości. Ściął własną córkę, gdy złamała Maskaradę. To wszystko jest takie ważne, bo jeżeli ludzie dowiedzą się o wampirach, to zaczną nas odcinać od pożywienia. Już istnieją gildie “Łowców”, którzy na nas polują. Na szczęście większość ludzkości traktuje ich jak wariatów. - Kobieta słuchała uważnie słów swojego suwerena, kiedy szli udając parę. Violet mówiła cicho do ucha Burnsa co z boku musiało wyglądać jakby były to jakieś intymne rozmowy.
- Skoro ten egzekutor Szeryf Norwich nie mam realnej władzy to kto ją ma? kto daje mu uprawnienia? -
Szli ulicą, która chodź było późno tętniła życiem. Przetaczali się po niej turyści i turystki upojeni różnymi substancjami. Gdzieś z zaułku dochodziły jęki zadowolenia i posapywanie. Do Violet dotarło, że jej zmysły są bardziej wyczulone. “- Ożesz kurwa!” - kobieta upajała się nowymi umiejętnościami chciała wyraźnie czuć wszystko dookoła, od smrodu psiej kupy po odgłos skrzeczenia ptaków dwa zakręty dalej.
- Maltą rządzi Książe. To on ma władzę. Ale nie może się zajmować wszystkim. Dlatego rozdaje funkcje i Domeny. Daje też pozwolenia na stworzenie potomka. Gdy ja takie pozwolenie otrzymałem to bardzo długo zajmowałem się wyborem. Długo zbierałem informacje o tobie i innych kandydatach. W takim wypadku nie można sobie pozwolić na pomyłkę. -
Zatrzymali się przy wyglądającej na zabytkową fontannie. Burns usiadł na krawędzi i poklepał miejsce obok.
- Ja interesuję się wieloma sprawami. Wieloma związanymi z twoimi zainteresowaniami. Piraci na przykład. Spora ich część ostatnio zajmuje się przerzucaniem nielegalnych imigrantów do Włoch. Wolałem, gdy zajmowali się przerzucaniem diamentów, bo miałem z tego profity. Teraz mi ich działania są nie w smak. W tym mi pomożesz. Ale najważniejsze dla ciebie teraz jest pozostanie żywą. Zachowanie Maskarady. Twoi bliscy nie mogą domyślić się, że nie żyjesz. Musisz zachować wszystkie kontakty. Spójrz na nich wszystkich - wyciągnął przed siebie rękę pokazując różnych ludzi na placu.
- Każdy z nich, jeżeli dowiedziałby się, że jesteś wampirem byłby zagrożeniem dla naszego gatunku. Za dnia jesteś bezbronna. Pomyśl nad schronieniem. Jeżeli nic nie znajdziesz, to wrócimy do Lochu w dokach. - Oczami wyobraźni, Violet widziała już wszystkie pierdoły ze swojej piwnicy stojące w jej dotychczasowej sypialni… A jej łóżko w piwnicy...
- Po prostu powiedz mi na co dokładnie mam uważać Ojcze. Chodzi jak rozumiem o słońce, czy coś jeszcze? płynąca woda… - Daniel spojrzał znacząco na fontannę przy której siedział - nie wiem czosnek krzyże? - Violet czuła się kretyńsko pytając o takie rzeczy, ale w zaistniałej sytuacji wolała spalić się ze wstydu, niż spalić się na śmierć.
- Słońce spali cię na popiół. Ogień w każdej postaci też cię zniszczy. Nie przeżyjesz też strzału ze strzelby śrutowej kaliber .12 w czoło. - Violet nie mogła nie uśmiechnąć się w myślach “- dwunastka jest dobra nawet na pieprzonych nieumarłych”
- Wszystkie zdarzenia prowadzące do odłączenia twojej głowy od ciała też zakończą twoją egzystencje. Czosnek strasznie śmierdzi. Owszem niektórzy z nas nie są w stanie zbliżyć się do pomieszczeń przepełnionych jego zapachem. Ale to sporadyczne przypadki. Tak jak ci, którzy nie rzucają odbicia w lustrach. Krzyże… cóż, ani one, ani symbole innych religii nie powinny źle na ciebie wpływać. Podobno w średniowieczu, gdy wiara była naprawdę silna w ludziach to mogli nas powstrzymać słowem. Teraz, w epoce telewizyjnych kaznodziejów i księży jeżdżących najnowszymi mercedesami ciężko znaleźć kogoś z prawdziwą wiarą. Niektórzy z nas są podatni na srebro.
- Violet popatrzyła ukradkiem na swój sygnet z elektronu. “- I tak nie mam nic bardziej srebrnego w garderobie”
- A dobrze wymierzona seria z karabinu może zadać ci tak duże obrażenia, że nie powstrzymasz bestii w sobie. Stracisz kontrolę i nie będziesz czuć kolejnych nabojów, rozszarpujących twoje słodkie ciało. Gdy się okaże, że masz w sobie więcej ołowiu niż krwi do jego wypchnięcia również nie wróżę długiej egzystencji. -
Blondyn chwilę się zamyślił.
- Ciekawostką jest kołek drewniany w serce. Nie zabija wampirów, ale całkowicie unieruchamia. - Kobieta przetrawiła informację po czym zajrzała do torebki i zerknęła na godzinę w telefonie.
- To mam spać cały dzień czy tylko ukrywać się przed słońcem? - Starała się jak najlepiej zrozumieć sytuację by zaplanować produktywnie swój czas.
- Mało w nas z ludzi. Od świtu będziesz czuć ogromne znużenie. Możesz z nim walczyć, ale to kosztuje ciebie twoje zasoby krwi. A gdy krwi ci zabraknie, to wpadniesz w szał.
- Czy ta “bestia”, ten szał, czy da się w niego wpaść… -
zastanawiała się przez moment jak to ubrać w słowa - świadomie?
- Cóż za wspaniała masochistyczna idea. Oddać całkowicie kontrolę nad sobą bestii. W szale nie ma dla ciebie znaczenia skąd zdobędziesz krew. Jesteś równie niebezpieczna dla wrogów jak i sojuszników. W szale nie czujesz strachu. Przed niczym. Głodna w szale możesz wybiec polować w pełnym słońcu. Nie poczujesz bólu, bo raczej nie zdążysz. Jesteś pewna, że chciałabyś wezwać Bestię świadomie? - Violet zrobiła słodką minkę.
- Ojcze, po prostu chcę wiedzieć do czego jesteśmy zdolni - Czy jej ojciec, ta Istota, widział kiedyś samobójczy atak? Kiedy nie ma się już amunicji w magazynku ale ciągle ma się jeden granat?. Wszystko ma swoją wartość. - Wszystko ma swoją wartość, a największą wartość ma informacja. - spuściła wzrok uśmiechając się stale. - Bycie niebezpiecznym dla wrogów w beznadziejnej sytuacji to chyba nie jest coś całkowicie pozbawione sensu. Jeśli samemu nie da się przetrwać należało by zabrać ze sobą do piekła jak najwięcej skurwysynów - i w tym krótkim zdaniu, na krótki moment, Violet wyraziła swój prawdziwy pogląd na rzeczywistość.
- Istotą wojny nie jest to, żeby umrzeć za ojczyznę, ale to, żeby tamten skurwiel umarł za swoją. Ale tak, bestia może pomóc w beznadziejnej sytuacji. To jak, już wiesz gdzie spędzisz dzisiejszy dzień? - Violet bardzo chciała pokazać jaka jest niezależna. Ale, jeszcze bardziej chciała zostać żywa. Jeszcze raz spojrzała na zegarek w telefonie.
- Jest dość późno. Mam w mieszkaniu piwnicę bez okien, gdybym zaczęła niedługo wszystko przygotowywać to nie powinnam mieć żadnych problemów. Okolica jest okej i nikt nie powinien wyłamywać mi drzwi w biały dzień i wrzucać mi do środka koktajli Mołotowa… Oczywiście jestem otwarta na sugestie, Ojcze. -
Położył dłoń na jej policzku i delikatnie pogładził kciukiem. Violet poddała się potulnie pieszczotom jak na ufne dziecko przystało.
- Córko, pokładam w tobie ogromne nadzieje. Wierzę, że jesteś odpowiedzialna. Wierzę, że nie zmarnujesz talentów, które otrzymałaś. Wiedz jednak, że gdybyś mnie zawiodła to naprawdę trudno nas zabić. Pewnie przeżyjesz conocne wbijanie na pal, przez kilka lat. Będziesz świadoma, gdybym cię obdarł ze skóry… a kolejnej nocy mógłbym to powtórzyć. Także ufam, że nie zawiedziesz mnie. Jeżeli z jakiegoś powodu nie czułabyś się bezpiecznie u siebie, to zawsze możesz zamieszkać w naszych lochach. Dołożę wszelkich starań, żeby było ci tam wygodnie. Teraz proszę, idź i zadbaj o własną maskaradę. - Po tych słowach ucałował ją w czoło i podał plik banknotów. Nie było to obiecane trzydzieści tysięcy. Nie było to nawet gwarantowane dziesięć. Violet odruchowo schowała pieniądze do torebki. Nie miała zamiaru się skarżyć bo i niby co miała zrobić? Ayo mogła by się zaśmiać z tej sytuacji na samą myśl. Mogła by się zaśmiać gdyby nie strach. Violet nie kupowała czczych gróźb. Ale te prawdziwe już tak. A to co powiedział jej Ojciec, niestety brzmiało jak to drugie. Strach na bok, sama możliwość zadawania takich tortur była fascynująca, tak długo kiedy było się osobą która torturuje a nie torturowaną. Można by uczynić kogoś wampirem tylko po to by się nad nim znęcać. Violet zastanawiała się ile razy Ojciec tak właśnie zrobił…
-Tato, to naprawdę słodkie, że chcesz trzymać dla mnie zapalone światło. Ale jestem dużą dziewczynkę i nie śpię już z misiem. - uśmiechnęła się - no chyba że mogła bym spać w sypialni rodziców… - przygryzła wymownie wargę. Chwyciła jego dużą męską dłoń w swoje drobne rączki, przyłożyła do ust i pocałowała nie spuszczając z niego wzroku.

Kiedy się rozstali Violet zamówiła taksówkę.
- Triq iz-zejtun w stronę Marsaxlokk. - podała orientacyjny adres kierowcy, będzie musiała potem powiedzieć mu gdzie stanąć. To był kawałek więc miała trochę czasu na przemyślenia. Ayo nigdy nie myślała do tyłu, zawsze do przodu, nie było czasu na egzystencjalne przemyślenia. Kobieta zaczęła od serfowania w telefonie. Kiedy jest właściwie wschód słońca, kiedy zachód. “Niby praca” w spa właśnie się skończyła, bo to robiła w dzień (kiedy jej się chciało) “- No dobra ale Loren musi przecież coś robić” - myślała o swojej maltańskiej tożsamości. “- Studia!” - olśniło ją. “- Zapisze się na jakieś chuju muju zajęcia, tam i tak nikogo nie obchodzi czy przychodzisz czy nie ważne że płacisz”. “- praca” - Violet spojrzała na swoje odbicie w lusterku samochodowym. Nie wyglądała jakoś znowu nadzwyczajnie choć wiedziała co powie Virka… . Myśląc o znajomej Violet zaczęła googlać “niedokrwistość”, “osłabienie” i tym podobne. Virka niestety znała się na takich rzeczach ale raczej nie obchodziło jej zbytnio coś za co nie dostawała pieniędzy. Violet nie była na razie przygotowana na konfrontację ze znajomą, wciąż pracowała nad oddychaniem i mruganiem. Violet zatrzymała palec gdy natrafiła na akapit o transfuzjach krwi. “- z tą Virką to nie będzie jednak takie głupie w końcu się spotkać” - uśmiechnęła się. Pracę mogła a nawet powinna kontynuować, miała oszczędności ale ta nagła zmiana jakiej doznało jej życie wymagała pewnych przetasowań. Ojciec mówił dużo o “maskaradzie” - udawanie ludzi. Dla Violet, udawanie to sprawianie pozorów bycia kimś kim się wcale nie jest. To też nie tylko musiała starać się udawać człowieka ale również przestać nim być. Życie jako Loren Fizzy musiało się dla niej skończyć, kiedyś. Czyli Ayo i Loren musiały się jakoś rozdzielić. Ayo musi znaleźć zastępstwo, przestać być osobą a stać się cieniem. Ale to potem, narazie dojeżdżała do domu.

Weszła do mieszkania, zamknęła drzwi. Wybrała jakąś playlistę reggae na telefonie i puściła przez bluetooth na domowych kolumnach. Pozasłaniała wszystkie okna zanim zapaliła światło. Jak większość sąsiadów miała lustra weneckie we wszystkich oknach toteż normalnie nigdy nie musiała zasłaniać okien jeśli ich nie otwierała. Violet miała półki z książkami na każdej ze ścian. Ayo sama nigdy w życiu nie przeczytała żadnej książki. ale książki wyglądały fajnie i świetnie tłumiły dźwięk. Wszystkie były używane, Virka wybrała jej coś z mody, sztuki i tym podobnych i chociaż większość było albumami z kupą obrazków to i tak Violet nigdy jeszcze do żadnej nie zajrzała. Dla niej to była tylko i wyłącznie dekoracja.

Podobnie jak etiopskie ikony w salonie i sypialni.

Ayo była zadowolona z wyglądu mieszkania, raz w tygodniu dzwoniła po sprzątaczkę. Będzie musiała z tego zrezygnować, Nie chce żeby jakaś wścibska pinda kręciła jej się po domu gdy sama będzie spać w piwnicy. “- No właśnie, piwnica” - Ayo otworzyła drzwi przy kuchni i zeszła po schodach na dół.

Kobieta wzięła się pod boki. “- Nie jest tego dużo, ale przynajmniej słońce nie świeci” - Złapała się za miotłę i zaczęła ogarniać miejsce które do tej pory było składem rzeczy wątpliwie koniecznych.

Ayo zniosła do piwnicy wszystkie przedmioty których naprawdę używała, stolik do makijażu, kosmetyki, większość ciuchów. buty, tablet. W sypialni zostawiła pustą szafę ale łóżko przytargała na dół. Nie miała zamiaru spać na podłodze choćby jednej nocy, ten okres swojego życia miała już za sobą.

Kiedy skończyła odruchowo otarła czoło

Rzut na statimę ST 6, 2 kości, 5, 7
1 sukces, Violet poci się krwią.


oczywiście potu żadnego nie było, Ale była krew! “- No tak, to tak właśnie musi działać” - zreflektowała się odruchowo liżąc rękę. Wyskoczyła z ciuchów i wzięła długi prysznic. Narzuciła szlafrok i zaczęła układać pod drzwiami torby ze śmieciami. Wyrzuciła między innymi całe żarcie z lodówki.
Zeszła do piwnicy, swojego nowego “leża”. Położyła się nago na łóżku z tabletem w rękach i zaczęła zakupy online.

Kupiła nowe łóżko do sypialni na górze, kilka materiałowych szaf na ubrania które zniosła na dół. Kupiła też trochę ubrań żeby wisiały w pustej teraz szafie w sypialni, nie po to żeby samemu w nich chodzić tylko żeby szafa nie stała pusta. Zastanawiała się czy nie kupić jakiegoś dużego psa, ale ostatecznie zrezygnowała z tego przynajmniej na razie. Nigdy nie miała drygu do zwierząt i chuj wie czy by jej ten pies nie chciał gryźć. Finalizując zamówienia załączała notatkę dla kuriera “jeśli nie ma nikogo w domu, zostawić na posesji przy kontenerach na śmieci” Zmieniła też ustawienia na agencyjnym profilu online oraz wysłała maila do administratora. Napisała jakieś bzdety że robi w końcu coś ze swoim życiem, ma chłopaka, zaczyna naukę i takie tam wymówki, które sprowadzały się do jednego - tylko nocne roboty. Złożyła też podanie na dzienny kurs sztuki i wpłaciła zaliczkę. Zamówiła też kilka elektronicznych dupereli jak kamery i zegarowe włączniki energii. Violet przeniosła wzrok z tabletu na swoje odbicie w lustrze. W sypialni na górze i w ogóle w całym domu. miała mnóstwo luster. Violet uwielbiała się obserwować, analizować swój wygląd, swoje pozy, zachowania. Myśląc o tym szybko zamówiła kilka dużych luster, które zamierzała rozstawić w piwnicy. Właśnie przy lustrze spędziła resztę nocy. ćwiczyła mruganie, oddychanie, dotykała swojego chłodnego nieumarłego ciała. Cóż, z braku krwi czy faceta dotykanie się w łóżku było najlepszą czynnością. Violet fantazjowała tak o tym jak to by było fajnie mieć teraz w łóżku ze sobą smakowitego ogiera, pełnego cieplutkiej słodkiej krwi.

Zaczynała się robić śpiąca, spojrzała na zegarek, 6:15 Jeszcze raz sprawdziła czy drzwi do piwnicy są zamknięte a potem wsunęła się pod kołdrę i zasnęła... jak trup.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 16-05-2016, 18:52   #17
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Świadomość wróciła do ciała wcześniej niż zesztywniałe ciało zaczęło reagować na polecenia. Namiko czuła się jak zawieszona miedzy snem a rzeczywistością. Niejasne koszmary w których jej ciało odkształcało się w potwornym bólu trzymały się kącika jej umysłu. I to dziwne uczucie, ssący, nieludzki głód.

Fragmenty zaskoczyły, kiedy udało się przesunąć rękę w zasięg widzenia.


„Bogowie…”
Dziewczyna przekręciła powoli głowę raz w lewo, raz w prawo, zupełnie jak dopiero co wybudzająca się z długiego i męczącego snu osoba. Zmęczone oczy samoistnie zamykały się i otwierały ukazując ciemność przed sobą, nieskutecznie rozpraszaną przez dziwny, zielonkawy blask czegoś, co leżało gdzieś obok niej.
Czuła się zmęczona i obolała, jak na bardzo, bardzo złym kacu. Choć tak trywialne słowa nie były w stanie opisać stanu w jakim się znajdowała, ani uczucia, jakby ktoś młotem roztrzaskał cały jej szkielet, a później posklejał go od nowa klejem na gorąco. Czyżby poprzedniej nocy za mocno zabalowała? I kurwa co tak świeci?!
Momo ostrożnie podniosła głowę rozglądając się po pokoju hotelowym, ale nie mogła dostrzec za wiele. Jeno czarne i połyskliwe naziemne lustro, chyba wodę i spadzisty strop skalny. Ona sama leżała na ziemi… zimnej i wilgotnej. Kamiennej. Wydawało się, że była naga…
Z cichym stukotem puściła głowę przymykając oczy. Boże co się z nią stało? Gdzie ona była? W brzuchu czuła niesamowity ciężar, ssało i mdliło ją z głodu. Powinna się napić wody by rozruszać nerki i przyśpieszyć proces detoksykacji organizmu, ale z dziwnego powodu nie miała na nią ochoty… pragnęła napić się czegoś innego.
Jej skronie dziwnie pulsowały, nie pozwalając by zmysły się wyostrzyły. Zdenerwowana, podniosła rękę, chcąc schować twarz w ramię i trochę pomyśleć gdy… wtedy to dostrzegła.
Czerń.
Czerń tak głęboką jak ciemności, które ją spowijały.
Zamarła wpatrzona w dłoń, która powinna należeć do niej. Czarna trochę opuchnięta… gdzieniegdzie sina o długich, czarnych paznokciach, niczym szponach. Skóra nieprzyjemnie gładka, napięta jak powierzchnia nadmuchanego balonika. Przerażona podniosła do twarzy drugą rękę. Była biała, o sinych paznokciach. Ta ręka bardziej przypominała jej własną, choć bladość i suchość skóry była równie niepokojąca, co czernista gładkość drugiej. Widziała, że drży, a przynajmniej drżały dłonie przed jej oczami. Czy było to z wysiłku, strachu, zmęczenia, zimna… głodu?
Zdobyła się na to by usiąść. Przygotowała się nawet na nagły zawrót głowy, może ból, torsje? Nic się jednak nie stało. Za to dostrzegła resztę swojego ciała. Jej lewa noga, tak samo jak ręka, była czarna i pazurzasta… czerń jednak obejmowała samą zniekształconą od opuchlizny stopę… im wyżej patrzyła tym kolor zmieniał się na granatowy, siny, fioletowy, błękitny, różowy, biały… wyglądało to jakby leżała na boku przez bardzo długi czas a malarz, leniwie obmalowywał ją, warstwa po warstwie, powoli pnąc się do góry czyli do prawej strony jej ciała…
Druga noga była kredowa, wysuszona na wiór o włóknistych bliznach i odchodzącym płatami naskórku. Zwiesiła głowę oglądając nagie uda, brzuch i piersi. Jej niegdyś jędrne ciało teraz miejscami było niczym ulepione z wosku, pozbawione linii i porów, bez najmniejszego choćby włoska… lub pomarszczone, papierowe i suche, obłażące niczym wąż.
Była zwłokami, które w połowie zaczęły gnić, a w połowie się mumifikować.
„To nie może być prawda, to nie może być prawda… to jest sen, obudź się Namiko, proszę cię obudź się. Wydostań się z tego koszmaru, twój umysł jest silny, wzbij się ponad to.”
Im bliżej się sobie przyglądała, im więcej blizn naliczała, tym co raz więcej wspomnień wracało, niczym leniwe morskie fale podczas przypływu. Szydercze głosy, potworne ciała, upadki, strach, złamania, pęknięcia, rozcięcia, obtarcia, woda zamykająca się nad jej opadającym, bezwładnym ciałem, gładkość dna, samotność… i ten głód, niepohamowany, dziki…

Poruszyła się… niezgrabnie, chaotycznie. W końcu udało jej się zlokalizować środek światła, którym była pałeczka chemiczna, używana przez górskich globtroterów.
Była na brzegu jakiejś jaskini.
Uwięziona… z owcą. Mokrą i cichą, przytulającą zimną ścianę.
Przeniosła się na czworaka skupiając wzrok na jedynej istocie żywej, na towarzyszu niedoli, który był z nią tu nie wiadomo ile.
„Pomóż mi, jak się tu dostałaś? Wyprowadź mnie… zabierz.”
-…. - nie była w stanie wykrztusić choćby słowa. Otwierała i zamykała usta, jak rybka wyrzucona na brzeg. Skupiła się. Skupiła wszelkie myśli na tym, że chce mówić. Napięła mięśnie, ułożyła usta i język, by móc wyartykułować pierwsze głoski, ale jej krtań była nieruchoma, gardło nie chciało się rozewrzeć, jakby brakowało jej tchu.
W zasadzie to… dopiero teraz, dotarła do niej wszechogarniająca suchość, jakby ktoś wytarł ją od środka ręcznikiem. Zaskoczona dotknęła palcami języka na którym nie było, ani kropli śliny. Poczuła też, że brakuje jej kilku zębów, a niektóre są połamane i ostre...
Dotarło do niej coś jeszcze… nie pamiętała kiedy ostatnim razem wzięła lub wypuściła oddech. I teraz gdy skupiła na nim całą uwagę, zorientowała się, że w ogóle nie oddycha i wcale się z tego powodu nie dusi.
Dziewczyna wyciągnęła do zwierzęcia rękę… tą białą, bardziej ludzką. Wzięła wdech, nabierając do płuc, śmierdzącego zgnilizną i glonami, powietrza, zrobiło jej się niedobrze, kaszlnęła jakby skołowany organizm nie wiedział jak zareagować na brak odruchu wymiotnego.
- Wszy-stko… bę-dzie… dobszszsz… - wydukała do zwierzęcia słodko brzmiącym japońskim, zupełnie nie pasującym do całej sytuacji. Owieczka z paniką wciskała się w zagłębienie ściany, chcąc jak najdalej odsunąć się od Momo i wody, która była za nią. Nie zrażona, podpełzła jeszcze bliżej, czuła się lżej, wiedząc, że dalej może mówić, jeno musi pamiętać by brać przed wypowiedzią wdech.
Przy kolejnym hauście smrodliwego powietrza, Nami wyczuła coś jeszcze, nie wiedziała czy to jej wyobraźnia, czy dojmujący, deliryczny głód, ale miała wrażenie, że czuje ciepło, jakby zapach życia, coś naturalnie pięknego.
- Chodź do mnie, proszę. - odparła bardziej natarczywie, skupiając się na stworzeniu przed sobą. -No chodź ty mała kurwo… - warknęła kląc szpetnie, szybko przerzucając się na angielski. Machnęła ręką w powietrzu chcąc pochwycić swoją zdobycz. Owca zabeczała odrzucając łebek w tył by uniknąć złapania i uderzając się o ostry wyrąb w ścianie.

Tanaką wstrząsnęło, zupełnie jakby dostała piorunem, stojąc w kałuży. W uszach piszczało, jak po niewyobrażalnej eksplozji. Oślepiona nie mogła dostrzec, ni rozpoznać żadnych kształtów, jedynie owieczkę, a w zasadzie sam jej pyszczek… obity… zraniony.
Zaciągnęła się bijącym ciepłem, w końcu rozpoznając zapach, który ją tak przyciągał.
Nim pierwsza kropla krwi spłynęła po mordce zwierzęcia, Namiko niczym drapieżny zwierz, odepchnęła się nogami od ziemi, skacząc na ofiarę i wczepiając się w jej futro. Impet był na tyle spory, że na chwilę zamroczyło czworonoga, nie pozwalając mu się wydostać spod ciała oprawczyni. W jaskini rozległ się wizg pełen przerażenia i błagania o pomoc. Sczepione ze sobą istoty sturlały się do wody. Namiko rozorała kłami kark i szyje zwierzęcia, jakby nie mogąc się zdecydować czy chce pić czy gryźć. Wzuwając język głęboko w rany chłeptała ciepłą krew, wydając przy tym niskie pomruki zadowolenia.
- Nasyciłaś swój głód, ma wnuczko? - zimny, obojętny głos rozległ się echem po malutkiej jaskini kiedy Namiko podniosła w końcu głowę - Czy Bestia dostała już to co jej? - potworny mężczyzna kucał pod ścianą. Gdzie nie spojrzeć, jakaś kość przebijała skórę - a żebra wręcz wracały pod. Ubrany w jakiś skafander - Czy jesteś gotowa mnie wysłuchać?
Dziewczyna spojrzała na intruza, który przerwał jej małe randez vous z owcą. O dziwo nie była zdziwiona czy przestraszona… właściwie, jedyne co czuła aktualnie to zawód. Zawód z powodu marnego smaku, lichej strawy jakim okazało się zwierze. Zawód, że tak szybko zabrakło letniej krwi przyjemnie obmywającej spragnione gardło. Wypuszczając ostatnie resztki powietrza z martwych płuc, zawarczała gniewnie w sam środek rozdartych trzewi zwierzęcia, wpatrując się w szkaradnego obserwatora.
Gdy usiadła wyprostowana, zaciągnęła się powietrzem, delektując się zapachem życia. Czerwona piana spływała powoli po jej brodzie.
-Właściwie to nie, to bydło ledwo starczyło na ugaszenie pierwszego pragnienia… ojiisan. - odparła z lekką kpiną, przekręcając głowę w bok.
- Jeżeli chcesz iść tą drogą sama, zostawię cię. - stwór wstał i ruszył do sadzawki. - Nie powinno się nikogo zmuszać do swojej pomocy.
Gość nie dość, że nie był proszony, to był jeszcze tępy. Namiko wytarła usta w białą rękę, która niczym wysuszona gąbka wchłonęła karminowy płyn z zawrotną prędkością. Przy okazji, wyczuła dziwne nierówności pod skórą, zupełnie jakby kość złamana w kilku miejscach, teraz walała się luzem jak w dziecięcej grzechotce. Wybornie!
- Wydaje mi się, że bariera językowa działa na naszą niekorzyść w tej sytuacji… ojiiisan. - odparła siląc się na miły ton, dokładnie wypowiadając słowa w jak najczystszym angielskim. Trudno… weźmie winę jego głupoty na siebie, byleby dostać potrzebne informacje, a później zastanowi się co zrobić dalej.
Potwór na chwilę spojrzał dziewczynie w oczy. Nie wiadomo co zauważył w jej oczach - ale jego były nieludzko spokojne, jak czysta tafla jeziora. Nie zrobił żadnego gestu zdradzającego co myśli o intruzie i nie zaszczycając Namiko już kolejnym spojrzeniem wlazł do wody po kolana, złapał świecącą pałeczkę i rzucił się na główkę. Jednym silnym odbiciem odpłynął w głąb podwodnego tunelu, zabierając ze sobą światło.
Dziewczyna prychnęła, choć z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. No tak… zabrakło jej powietrza. Przewracając oczami, zaciągnęła się tlenem, zatrzymując go w płucach… na tak zwane “zaś” i korzystając z okazji, że była sama… (tym razem na pewno) i nie palił jej dziki głód, delikatnie, po omacku wyszła z wody na suchy brzeg. Miała czas do namysłu i analizy. Wprawdzie pytań było więcej, niż odpowiedzi, ale z jakiegoś powodu wcale się tym nie deprymowała.
“Podsumowując. Jestem martwa. Na sto procent…” Wstając ostrożnie na nogi, zaczęła obmacywać się po rękach, wyczuwając dziwną “workowatość” ciała.
“Nie oddycham, a moje ciało wygląda jakby przymierzało się do zaawansowanego stadium rozkładu. Czyli… jestem zombie jak z The Walking Dead… choć nie, zaraz potrafię mówić i myślę… poruszam się zgrabniej…” Zjeżdżając dłońmi po strzaskanym obojczyku, dotknęła piersi, które były twarde i jakby zapadnięte w sobie. Kontynuując obdukcję stwierdziła, że nie ma prawie wszystkich żeber, a te które się ostały są połamane i ostre na końcach. Biodra wydawały się być w porządku, no… może jedno było dziwnie wysoko… a może to drugie było dziwnie nisko? Czarna noga… czyli lewa, miała kilka złamań, ale mogła chodzić. Prawa wydawała się jako jedyna w całym ciele nienaruszona.
“Zombie jednak jedzą mózgi… podobno… chyba… tak się utarło. Ja, nie zjadłam mózgu owcy… raczej ją wyssałam. To znaczy krew… “ Namiko usiadła na ziemi, podciągając nogi pod brodę i dotykając się delikatnie po głowie i twarzy, zamyśliła się na chwilę starając się przypomnieć sobie opowieści babci o juri i onnach.
“Niektóre duchy potrafią być materialne… niektóre nawet zjadają swoje ofiary. W takim razie… mogę być czymś takim…” Nie była zdziwiona, gdy jej palce nie napotkały lewego ucha, a głowa prawie w ogóle nie posiadała owłosienia. Prawy policzek był zapadnięty i właściwie z czucia wywnioskowała, że była to sama kość obleczona w skórę.
“Problem w tym, że duchy nie myślą… są skupione na pewnej emocji i wspomnieniu, które kształtują jego postawę…” Jej nos zawsze był płaski i przypominający trochę ziemniaka… teraz jednak był miazgą. Chrząstka zamieniła się w galaretkę, która wesoło przelewała się pod delikatnym dotykiem kobiety.
“Są też wampiry… ale nie wyglądam jak wampir, więc pewnie nim nie jestem… inteligentny zombie… czemu by nie... w sumie? Mogłam zostać wskrzeszona przez jakiegoś europejskiego czarnoksiężnika… Chyba mają coś takiego… w końcu to “stary” kontynent…”
Prawe oko było głęboko zapadnięte w oczodole, lewa strona wydawała się w miarę normalna, nie licząc braku ucha. Oplatając rękoma kolana, wsparła brodę bujając się lekko w przód i w tył. Sięgnęła wspomnieniami do sytuacji sprzed tragicznego “wypadku”. Musiała spotkać jakiś mrocznych kultystów, miała pecha i trafiła na katolicką sektę, która przerobiła ją na… “coś”. Ilu ich tam było? Pięciu… sześciu… wielka zbroja, jeden szkaradny trup… jeden golas.
“Przyjedź do Europy, powiedzieli. To wspaniały kontynent…” Tanaka położyła się na chłodnej ziemi, czując się zmęczona i senna. Nie wiedziała ile czasu minęło odkąd, samozwańczy dziadek ją opuścił.
“Kij mu w ryj…” pomyślała gniewnie, zamykając oczy. Poczuła się senna… tak nagle, jakby za dotknięciem magicznej różdżki. Myśli w jej głowie spowolniły. Obrazy przed oczami przesuwały się co raz wolniej i wolniej, aż prawie całkowicie się zatrzymały.
“Co-do-cho…” przestraszona, chciała jakoś zareagować, ale wszystkie członki stały się niebywale ciężkie, głowa mimowolnie opadała. Pomimo trudności poderwała się, łapiąć skalnej półki. Szybko jednak tego pożałowała, gdyż nie była w stanie siedzieć, nie była w stanie zaczerpnąć powietrza, niewykonalnym było nawet mrugnięcie…
Starała się jakoś podeprzeć, walczyła by zachować pion, ale wszech ogarniające odrętwienie paraliżowało co raz słabszą Namiko. Czuła jak jej ciało spływa po skalnej ścianie, przestała czuć palce u rąk i nóg. Po chwili była w stanie jedynie podpierać się brodą o ostrą krawędź głazu.
“Pomo-cy… ja… umier…” W ostatniej chwili trzeźwego pomyślunku, legła na ziemi, przewracając się na bok z gracją trupa. Bezwładna głowa łupnęła z dudnięciem o skały. Jakby ktoś odciął jej ciało od zasilania. Zapadła w sen w którym jawiła się tylko ciemność… ta sama, która ją otaczała.

Gdy się obudziła, stwierdziła, że dalej jest sama i że gówno widzi. Jaka była pora dnia, albo nocy? Który to już dzień siedziała tutaj gnijąc? Przypominając sobie, że przed całym tym urwaniem filmu zaczerpnęła powietrza, wypuściła go z zamiarem nabrania kolejnego wdechu. Nie czuła już życia… Owca była zdecydowanie martwa i powoli zamieniała się w to samo, czym była ona sama.
Zamykając ponownie oczy, wstała na czworaka, z ulgą stwierdzając, że dziwny bezwład minął. Maszerując ostrożnie po podłożu macała wszystko naokoło. Z prawej strony miała ścianę, z lewej spadek i jak pamiętała wodę. Szybko się też przekonała, że pomieszczenie jest malutkie i nie ważne w którym kierunku by pełzła to i tak w końcu dojdzie do wody. Nie widząc innego rozwiązania, Namiko zanurzyła się w lodowatej toni, która choć była niemalże zamrażająca, nie powodowała żadnej krzywdy jej ciału. Jeden problem z głowy. Zanurzając się pod wodę, ostrożnie macała dno, odrzucając kolejny problem, jakim było wstrzymywanie oddechu.
Badanie podwodnego świata, nie było tak łatwe jak badanie jaskini. Po pierwsze, miała zdecydowanie więcej miejsca do odkrycia, po drugie, co i rusz natrafiała na kamienie, głazy, ostre krawędzie, pęknięcia, nasuwiska i zanim dziewczyna połapała się w którym kierunku ma “płynąć” to trochę se posiedziała, co i rusz waląc głową w przeszkody. W końcu jednak trafiła na coś, co wydawało się tunelem. Pozostając jednak ostrożną, przemierzyła te kilka metrów w zastraszającym tempie zaspanego ślimaka, by w końcu wydostać się na powierzchnię po drugiej stronie.
Tu też było ciemno jak w dupie, więc Japonka szybko zrezygnowała z otwartych oczu. Po dokładnym obbadaniu powierzchni doszła do wniosku, że dalej jest w tunelu. Ściany i podłoże były ostre i kamieniste, dzięki czemu Tanaka wspięła się wydostając z wody.

- I dokądże chcesz iść, childe Gregora? - głos zadudnił kiedy tylko się wynurzyła. Skądś blisko, choć w tej ciemności nie było nikogo widać .
- UUAA! - przestraszona dziewczyna puściła się ściany wpadając do wody. Wystraszona obracała głowę, otwierając szeroko oczy, ale nikogo ani niczego nie dostrzegła. - Znudziłam się siedzeniem to wyszłam… na spacer? - odparła przytulając się do pobliskiego kamienia.
- Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie będziesz gotowa. Nie będziesz gotowa, dopóki nie przyjmiesz Tradycji do swego serca. Nie przyjmiesz Tradycji dopóki ich nie poznasz. - jego angielski był dziwny, staroświecki, starszy nawet od tego u Sheakspere’a.
- Eeee… - trochę zajęło jej zrozumienie sensu słów mówcy, a i tak nie była pewna czy przetłumaczyła je prawidłowo. “Kurwa… sataniści jak chuj.” Macając kamień, który był jej teraz jedynym przyjacielem, gorączkowo myślała nad odpowiedzią.
- Eee… nani? To znaczy… Jestem Tanaka. Tanaka Namiko. - jedyne co przychodziło jej racjonalnego do głowy to tylko… przedstawienie się.
- Zaspokoiłem twój głód, Tanaka Namiko. - w tunelu powyżej zauważyła ruch. - Honorując ostatnią prośbę mojego syna, dostaniesz drugą szansę. Życie po życiu. Czy chcesz ją przyjąć?
- Znaczy się… mam być zombie? - odparła cicho, będąc ciekawą, ale jednocześnie przestraszoną odpowiedzi.
- Wampirem. Nosferatu. - zatrzymał się, szukając słowa - Kyūketsuki. Albo pyłem.
- Nos... czym? Myślałam, że wampiry to piękne istoty, których czas się zatrzymał… to takie piętnastowieczne dandysy co wciskają nosy w książki i rozprawiają nad sensem istnienia…. - odparła to co wiedziała na temat Europejskich wampirów.
- Niektóre tak. My jesteśmy uwolnieni nawet od tego. - nie było w jego głosie ironii. Ani nawet zgorzknienia. - Możesz zostać z nami, jeżeli przyjmiesz nasze prawa. Ale nie mogę ci pozwolić nas narazić.
- Czy ja już jestem… takim wampirem? - spytała ostrożnie, zadzierając głowę do góry, tam gdzie dostrzegła poruszenie się.
Po kilku sekundach głośnego gmerania, oślepiająco białe światło uderzyło w twarz Namiko. Istota na górze oświetlała ją, po raz pierwszy w pełni odsłaniając jej wieczną potworność. - Przemiana dobiegła końca, choć nikt nie nazwie cię gotową.
Nami syknęła, zasłaniając oczy ręką. Gdy zobaczyła, że zasłania się czarną dłonią szybko schowała ją za siebie wyciągając prawą. - Rozumiem… że jest jakiś haczyk w całym tym wampiryźmie… Jeden to poznanie tradycji, ale… czy jeśli ją poznam puścicie mnie wolno? Będę mogła żyć… nie żyć tak jak dotychczas?
- Jeżeli przekonamy się, że nie ośmielisz się ich naruszyć, zostaniesz uwolniona. Ani nocy wcześniej. - światło dalej bezlitośnie obnażało jej nowe ciało.
Nami starała się nie spoglądać na swoje ciało… ani na to nad powierzchnią, ani na to pod wodą. Widziała już dość nie tylko podczas pierwszych oględzin, ale również oczami wyobraźni podczas obdukcji. Nigdy jakoś nie zwracała uwagi na wygląd, nigdy nie kierowała się wzrokiem, ale teraz… każda komórka jej ciała krzyczała ze zgrozy. Była monstrum. Brzydziła się sobą i brzydziła się tymi, którzy jej to zrobili.
Zwiesiła głowę wbijając wzrok w ścianę. Właściwie nie miała wyboru, jeśli chciała się z tego bagna wykaraskać, jeśli chciała odzyskać władzę nad swoim losem, musiała iść na ugodę.
- Zgoda…
- A więc pierwsza i największa z Tradycji - choć nie zawsze tak było. Zmowa Ciszy, omerta, Maskarada. Nie wyjawisz naszego istnienia nikomu kto może nam zaszkodzić. Ni matce, która będzie chciała cię pomścić, ni kochankowi który zażąda tego daru dla siebie, ni obcemu który bezmyślnie to opisze.
- Mam dwa pytania… Raz: nie możemy się przenieść w jakieś normalniejsze miejsce? I dwa: Czy nie uważasz, że moja, czy twoja twarz sama przez się mówi, że jest z nami coś nie teges?
- Ludzie całe życie chowają swoją prawdziwą twarz; czemu i ty miałabyś się tego nie nauczyć? Istniejemy od wieków. Tysiącleci. Raz jeden ktoś zobaczył naszą twarz i nie zobaczył wtedy potwora. - zrobił krok w tył. - Nauczę cię jak znaleźć sobie miejsce i jak poruszać się poza uwagą innych.
To co mówił, miało dla Nami jakiś sens, nie starała się więc tego kwestionować. Za to propozycja nauczenia jej specjalnych trików, podziałało jak dobra przynęta. Dziewczyna zadarła głowę z ciekawskim błyskiem o oczach. - Mów dalej.
- Druga z Tradycji: kiedy jesteś władcą domeny, wszyscy na niej winni ci posłuszeństwo. Nie będziesz władcą, jeżeli nie jesteś w stanie tego dopilnować. To drugie prawo, prawo żelaznej pięści: jedynie Cisza jest ważniejsza. Książę Malty rządzi wyspami; jego słowo to nasze życie i śmierć. Jeżeli powie, że będziesz władała jednym domem, masz tam takie prawa jak on.
I każdy kto włada, odpowiada przed innymi władcami za to czym rządzi.

- Chodzi ci o to… że domeną jest pewien region, w którym rządzi ktoś, kogo się nazywa Księciem? - spytała, nie do końca wiedząc, czy nadąża za rozumowaniem wampira.
- To prawo pięści: jeżeli coś zagarniesz i utrzymasz, jest twoje. Jeżeli Książę mówi, że region... - przekręcił słowo. - ...jest jego i nikt nie ma sił zaprzeczyć, że jest jego.
- Czyli to autokracja? Jeśli będę na tyle silna by obalić ówczesnego Księcia to zajmę jego miejsce?
- Aż do czasu kiedy ktoś obali ciebie. Książę Howard rządzi już dwa stulecia i nikt kto poddał w wątpliwość jego siłę nie żyje już na tej wyspie.
- Ok… rozumiem. Muszę udawać, że nie istnieję i muszę udawać, że jestem posłuszna władcy do czasu, aż go sama nie powalę… Coś jeszcze?
- Trzecia z sześciu: Progenitura, wymóg Ciszy Krwi. Bez zgody swego Starszego nie stworzysz nowego, ni lichej jego kopii. To prawo przyrody: jeżeli jest zbyt dużo drapieżników, ubywa zwierzyny i drapieżniki umierają z głodu. My jesteśmy ludźmi: zaczniemy się zabijać dużo wcześniej. A w walce o życie nie ma miejsca na subtelność. Bez Maskarady nawet zwycięzca będzie zgubiony.
Czyli “zrobili” ją za zgodą jakiegoś samozwańczego fiuta. Nami pokiwała głową do swoich myśli. Trzecia zasada wydawała się prosta w rozumowaniu, gdy dziewczyna przełożyła ją na hinduskie kasty oraz zachowania w stadzie wilków. -Dobrze… w teorii nie brzmi to tak strasznie.
- Karą za złamanie tych trzech jest śmierć; mój syn, twój ojciec, poniesie ją jutro.
- Oh… - wyrwało się zaskoczonej Nami. Nie rozumiała wprawdzie dlaczego jej dają szansę przeżyć, skoro jest niechcianym bękartem, ale wolała nie zadawać pytań i tylko przytaknęła, na znak, że... ‘rozumie’.
- To stosowne epitafium dla jego ofiary.
- Za błędy się płaci. - odparła cierpko, wzruszając ramionami. - Swoje wycierpiałam… nie wymagaj bym rozdarła szaty i zaczęła płakać z powodu osierocenia… - uśmiechnęła się do własnych słów.
- Nie popełnił żadnego błędu, a jedynie oddał swoje życie za twoje. Z własnej woli, z niejasnych dla mnie przyczyn.
“Co za samolubny dupek…” Tanaka zgrzytnęła zębami, gotując się ze wściekłości. Najpierw skazał ją na tortury, później zamienił w żywego trupa, a teraz szlachetnie oddaje swoje “życie” za jej, nawet nie pytając jej kurwa po drodze o zdanie.
- To… miło z jego strony. - odparła kąśliwie.
- Jak rozumiem, wolisz dołączyć do tych którzy dopadli cię na wyspie?
- W jakim sensie dołączyć?
- Żaden Nosferatu nie żyje sam. Ja mam moich synów - wy macie siebie nawzajem. Dwie trójki, tak to jest z mojego życzenia. Po trzy aspekty po obu stronach szali. Jedno miejsce zwolni się jutro wieczorem: tego który cię napadł, lub tego który cię Spokrewnił. Które z nich pragniesz?
- Zaaaaraz. Jacy wy? I jakie miejsce?
- Jednego z nich oskarżą o twoje istnienie. Poznałaś tradycję, wiesz że to śmierć. A nie może być trójcy bez ciebie.
- Czyli mam wybierać, kogo zabiją? Albo tego, którego widziałam na polu namiotowym, albo tego, który jest moim ojcem?
- Tak jest. I od tego czasu będziesz żyć z dwoma jego braćmi krwi.
- Przed chwilą powiedziałeś, że zabijecie mojego ojca… skąd więc wytrzasnąłeś tego łysego golasa o babskim głosie?
- Książę wykona wyrok na tym, kogo wskażesz. Ale ja też mam sprawiedliwość do wymierzenia.
- Czyli jak powiem by zabić tego łysego, to i tak ty zabijesz ojca?
- Kogo winisz za swój stan?
- Tego, który mnie do was sprowadził. To chyba logiczne. Gdyby nie on, żyłabym albo nie żyła… gdyby mnie po prostu zabił na miejscu.
- Logika nigdy nie miała miejsca w sercach ludzi. - zrobił kolejny krok. - Czwarta z Tradycji, zasada Opieki: grzechy twego dziecka są twoimi. Dopóki Książe nie powie: “jesteś gotowa, witam cię na swoim dworze”, twoje losy są w moich rękach, a twoje błędy są moimi błędami.
Dziewczyna wzruszyła ramionami, nie widząc sensu by odpowiadać.
- Piąta z Tradycji - prawo Gościnności. Kiedy przybywasz na ziemię Księcia, masz mu się przedstawić. Jeżeli wyrazi zgodę, możesz zostać - i jesteś pod jego opieką. Jeżeli nie, opuść jego ziemie, bo nikt tam ci nie pomoże.
- Przyjęłam… chyba. - mruknęła pod nosem, żałując, że nie ma pod ręką swojego laptopa. Zrobiła by krótkie notki.
- Ostatnia z Tradycji: prawo Destrukcji. Tylko Starszy ma prawo zniszczyć swych potomków. Przelej krew serca innych, a ich wieczna wrogość już cię nie opuści i ni prawo, ni sojusze cię nie ochronią.
- Jasne… czy odzyskam swoje rzeczy? Czy zaczynam od zera?
- A cóż takiego tam miałaś, bez czego nawet nie umrzesz spokojnie?
- Moje narzędzia pracy, na które ciężko zarabiałam? Rzeczy bez których nie mogę się rozwijać i zarabiać? - warknęła zezłoszczona faktem, że być może te tępe ciule pozbawiły ją wszystkiego co do tej pory zebrała. - Jak mam kurwa egzystować bez pieniędzy, ubrania i komputera? Ty może jesteś starym dziadem, który nie wie co do laptop czy internet, ale nie ja!
- Tak jak ja od stuleci. - nagle warczeli oboje jednocześnie. - I jak ty będziesz, jeżeli pomyślisz się choć raz powtarzając Tradycje! - końcówkę już niemal wykrzyczał. Dźwięki odbijały się w okrągłej jaskini.
- Powiedziałeś, że jak będę przestrzegać zasad, będę mogła egzystować tak jak żyłam. Chce moich rzeczy… bez tego to wszystko pójdzie w chuj, co ty myślisz, że nie mam rodziny? W tych czasach nie wysyła się kurwa gołębi tylko maile i smsy! Jak mam to robić, wytłumacz mi?! - na samą myśl, że zostanie odcięta od internetu, od bloga i od ekipy hakerów z którymi banowała różne strony, czuła jak narasta w niej panika i traci grunt pod nogami. Nawet fakt, że jest rozkładającym się wampirem, nie przerażał jej tak bardzo, jak myśl odcięcia od świata.
- Naprawdę myślisz że mogłabyś żyć jak kiedyś? Po takiej przemianie? Głupia dziewczyno.- uspokoił się. - Obiecałem ci, że zostaniesz uwolniona. Nie, że wrócisz do swoich.
- Jakie wrócisz ty tępa pało! - spanikowana biła rękoma w wodę, miotając się jak wściekłe zwierze. - Chce jedynie moich rzeczy, zostanę do usranej z tobą i będę ci te szkaradną mordę podcierać jak się zestarzejesz i zaczniesz… wróć. - zatrzymała swój wywód gdy dotarło do niej, że straszenie nieumarłego starością, to raczej słaby argument. - Chce jedynie moje rzeczy… moje… jestem jeszcze dzieckiem, bez zabawek nie wytrzymam. Oddaj mi je.
- Pokaż, że będę miał z ciebie pociechę, a niczego ci nie braknie. Narusz Tradycje, a wylądują w morzu. Rozzłość mnie, a będzie to już po twojej śmierci.
Japonka była bliska płaczu, sfrustrowana wpatrzyła się nienawistnie w wampira nad sobą. Choć starała się ochłonąć, jej gniew i nienawiść tylko wzrastały. “A żebyś kurwo zdechła… żeby cie kurwa NIE WIEM CO!” Nurkując pod wodą, usiadła na dnie tunelu, obrażona na połowę świata.
Potężne łapsko zanurzyło się pod wodę i sięgnęło w stronę Namiko. Potwór chwycił ją i wyszarpnął z powrotem na brzeg. - Tradycje. POWTARZAJ!
- Powtórzę jak oddasz mi telefon. - dziewczyna uczepiła się łapska wampira wierzgając nogami na lewo i prawo.
- Który to? - warknął, ciągnąc ją pod górę po ostrym, kamienistym podłożu. - Ten? - za najwyższym punktem tunelu leżały rzeczy Namiko. Zakrwawione, ale wyglądało, że wszystko jest. Ale to co podniósł to nie był telefon, tylko laptop.
Widząc, że wszystkie jej rzeczy są bezpieczne, przestała się szarpać i ciskać przekleństwami. - Nie… to mniejsze, płaskie, z dużą szybką. - odparła starając się nie zaśmiać.
- Tradycje, teraz. - puścił ją, łapiąc laptopa w obie ręce.
- Maskarada czyli udawanie, że nas nie ma. Eee… Posłuszeństwo autokracji? - dziewczyna podrapała się po łysawej głowie. - Gościnność i nie mogę bez zgody zrobić człowieka innym wampirem… - kontynuowała z wysiłkiem.
Potwór, słysząc “posłuszeństwo autokracji” rozłożył laptopa i brudnymi łapskami złapał za matrycę.
- Ej! - krzyknęła podrywając się na równe nogi. - PRAWO PIĘŚCI, ZOSTAW GO! - warknęła, łapiąc się przerażona za głowę.
- Jeszcze raz, childe, składnie. - wycedził.
Dziewczyna przetarła twarz, postękując jak skupione na jakiejś trudnej czynności dziecko.
- Maskarada… - zaczęła płaczliwym tonem. - ...pos… słuch-aaanie się Księcia? - “Który jest pieprzonym tyranem” - Bez zgody nie wolno zamienić człowieka w wampira. - dziewczyna zacięła się zastanawiając. Pamiętała, że jest sześć zasad w tym trzy pierwsze są “śmiertelne”. - Później gościnność i nie wolno się nawzajem zabijać i eee… - podrapała się nerwowo po twarzy. - Gdybym miała laptopa zrobiłabym notatki i wykuła się tego na pamięć… - spuściła głowę.
- Jeżeli nie potrafisz zapamiętać kilku zdań, jak zapamiętasz drogę w naszych tunelach? Jeżeli nie starcza ci sprytu żeby udawać wiedzę, jak pokłonisz się Księciu? Jeszcze raz: Tradycja Maskarady:
- To już twój problem… - mruknęła gdy nagle ją olśniło. - O! Grzechy twojego dziecka są twoimi grzechami, haaaa! - Nami wskazała pazurzastym paluchem w wampira. - To twoja wina, że ja nie pamiętam… tak mi to tłumaczyłeś… - obruszyła się.
Trzask. Matryca laptopa pękła w łapie potwora. A druga łapa zacisnęła się na środku klawiatury.
- Najchujowszy nauczyciel wszech czasów… - wysyczała wściekle, zwężając oczy w szparki i zaciskając dłonie w pięści.
- Ale słowny. Chcesz żeby ci przypomnieć coś jeszcze?
- Nic dziwnego, że się ciebie synowie nie słuchają… - mruczała pod nosem, tupiąc jedną nogą w ziemie. - Też bym się nie słuchała… Powiedziałam ci wszystkie sześć zasad swoimi słowami, ale tobie i tak to nie pasuje… nie będę zabawiać starego zboczeńca i powtarzać jak papuga wszystkiego co powie. Jestem odrębnym bytem!
- Książe nie będzie pytał czyimi słowami to będzie, tylko…. - urwał kiedy nazwano go zboczeńcem. KRAK. Przebił się palcami przez klawiaturę laptopa. Strzepnął rękę i wrak laptopa poleciał w dal. Chlupnęła woda. - Niebytem, jeżeli nie usłyszę Tradycji jak należy.
Namiko odwróciła się na pięcie i zeskoczyła do wody. Nie miała zamiaru współpracować z pół mózgiem, który nie wykazywał się samodzielnym myśleniem. Pod wodą, wymacała zniszczonego laptopa, którego przytuliła do siebie, po czym wróciła… do siebie, do jaskini w której się obudziła i to wszystko się zaczęło.
Dziewczyna… wampirzyca, postanowiła, że nie wyjdzie już z tej jaskini. Była obrażona i na starego zgreda i na los który ją spotkał i przy okazji na cały świat… bo tak. DLA ZASADY.

Resztę czasu spędziła w ciszy i skupieniu, rozkładając ciało owcy na części pierwsze. Nic innego nie miała do roboty, a myśleć jej się nie chciało bo szlag ją jasny trafiał. Po paru godzinach obierania ssaka ze skóry i wyrywania mu kostek i mięśni, Tanaka poczuła znajome zmęczenie i odrętwienie… ale zanim zdążyła zareagować, po prostu padła tam gdzie siedziała.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 16-05-2016 o 18:55.
sunellica jest offline  
Stary 16-05-2016, 22:32   #18
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Evelyn, gdy tylko Bret położył ją na łóżku w jakimś pokoju, obróciła się do niego plecami i nie odzywając się skupiła wzrok na kamiennej ścianie.
Podszedł do drzwi i na chwilę przy nich przystanął.

- Kiedy będziesz czegoś potrzebowała, daj komuś znać -

Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi dziewczyna obróciła się na plecy i skupiła wzrok na suficie baldachimu łóżka. Mebel z drugiej połowy XIX wieku... nie najgorzej. Przymknęła oczy i spróbowałam kilka razy głębiej odetchnąć. Jej głowa pękała od myśli.

Co ja mam teraz zrobić? Jak mam uwierzyć w to, że świat wygląda zupełnie inaczej niż było mi to zawsze mówione?

Przysiadła na łóżku i rozejrzała się po pokoju. Ściany z równo wyciosanych bloków wapiennych. Gładkie jak w tej piwnicy. Potrząsnęła głową gdy jej myśli poszły nie tam gdzie trzeba. Podłogi i są późniejsze, pewnie dębowa posadzka spoczywa na oryginalnej kamiennej. Czy mógł tu spać Jacques Costa?

Westchnęła ciężko i wstała z łóżka. Mięśnie już troszkę odpoczęły po walce z tą dziwną magią. Zrzuciła z nóg buty i powoli zaczęła krążyć po pokoju. Na początku napinając kolejne mięśnie, a potem wykonując kilka prostych figur gimnastycznych. Starała się całkowicie skupić na pracy swojego ciała.
Po chwili dopuściła do siebie myśli o tym pomieszczeniu. Podłoga dębowa, prawdopodobnie sprowadzana ze wschodniej europy, możliwe ze XVI wiek. Na niej dywan sprowadzony z Turcji, prawdopodobnie w tym samym wieku co reszta wyposażenia. 4 gobeliny z przedstawieniami świętych otoczonymi motywami floralnymi.



Odetchnęła. W końcu może się skupić. Podeszła do okna i spojrzała rozświetlone światłami dziedzińce fortu. Kręciły się po nich pojedyncze sylwetki. Ile z tego co napisano to fikcja a ile to prawda? Wampiry nigdy nie oglądają światła dnia, żywią się krwią, żyją wiecznie. Są klany, to znaczy, że jest ich więcej. Jeśli mają takie umiejętności jak Bret to człowiek nie ma z nimi szans.

Oparta o ścianę przy oknie obserwowała jak powoli noc przeradza się w dzień, jak światła w forcie gasną, zastąpione czymś znacznie jaśniejszym. Gdy słońce ulokowało się już pewnie na nieboskłonie u drzwi rozległo się pukanie.
- Zapraszam!

Drzwi uchyliły się i stanął w nich postawny mężczyzna w stroju strażnika. - Czy jest ci coś potrzebne?

Patrzyła na niego jakby zaskoczona. Pochyliła głowę i patrząc na podłogę odezwała się cichutko. - Jeśli nie byłoby problemem śnia... - Jej głos zamarł.

- Czy ma Pani jakieś preferencje?

Szybko pokręciła przecząco głową.

- Zaraz ktoś się tym zajmie. Czy zechce Panienka zjeść w jadalni?

Przytaknęła. Strażnik już zaczął się wycofywać, lecz przyszło jej do głowy, że jest spocona i brudna. - Kąpiel... jeśli to nie problem... nie mam ubrania... hotel... - zamilkła. Jednak to nie to, ze po kontakcie z Bretem nie ma problemu z innymi. Szybko odwróciła wzrok.

- Sprawdzę co da się zrobić. Proszę dać mi chwilę.

Gdy wyszedł Evelyn miała wrażenie, że jego głos nadal dźwięczał w komnacie. Odetchnęła ciężko i zaczęła nerwowo krążyć po pokoju. Jak to jest, ze z Bretem jest inaczej? Jak duży wpływ na to miały jego " zdolności". Nie minęło kilka minut i w drzwiach pojawił się ten sam strażnik.

- Kąpiel gotowa. Niebawem powinny być dla Pani ubrania. - Ruszła za nim. Zaprowadził ją do sporej łazienki. Na środku stała wanna niemal w całości przesłonięta parawanem. - Zostawię tu Panią i zajmę się śniadaniem.

- Dziękuję - Szepnęła do zamykających się drzwi.

Powoli weszła za drewnianą przesłonę i zobaczyła wannę wypełnioną już parującą wodą i pianą. Szybko zrzuciła z siebie brudne ciuchy. Już troszkę wolniej weszła do gorącej wody. Chwilę później do pomieszczenia ktoś wszedł. - Zostawiam Pani ubranie na krześle.

- Yhym... - Gdy drzwi zamknęły się się odetchnęła.

Dlaczego przyszła tutaj po raz pierwszy? Czy pisma, które mogła zobaczyć były aż tak cenne i czy rzeczywiście o nie chodziło. Przymknęła oczy i znów zobaczyła bal pierwszego dnia. Ten szelmowski uśmiech Breta. Swoje dziwne zachowanie gdy wyraziła nim zainteresowanie.

Osuszyła się ręcznikiem i ubrała w przygotowaną sukienkę i balerinki. Po wyjściu z łazienki ruszyła za strażnikiem, który okazał się nazywać się Brian. Przemierzając korytarze opowiadał jej o historii twierdzy. Nic czego Evelyn by wcześniej nie wiedziała.

Dobrze się bawiła przy Brecie, miała wrażenie, że ją rozumie, ale czy to nie tak jak z informacjami o scyzoryku... Ile może wyczytać z niej? Czy pisma nie były tego warte? Nadal są, jeszcze długie lata zajmie jej studiowanie.... zajęłoby jej studiowanie tych dzieł?

Śniadanie podano w dawnym lichtarzu. Ku zadowoleniu Evelyn były to lokalne dania.

Wampiry nie jedzą? Gdybym miała nigdy więcej nie doświadczyć innych smaków po za krwią.

Skrzywiła się i poprosiła o herbatę z mlekiem. Brian sprostał wyzwaniu i podano jedną z lepszych gatunkowych herbat, a do tego w eleganckim zastawie do herbaty. którego nie powstydziłby się żaden brytol. Nie spiesząc się zjadła śniadanie. Zmęczenie zaczynało jej doskwierać, postanowiła się więc przejść. Brian podążał za nią jak duch.

Chciałam tych pism, nadal ich chce. Chce jeszcze raz odwiedzić te podziemia jakiej by one tajemnicy nie skrywały. Podobno jest ich więcej. Czy będzie mogła stac z boku nie szukając ich... na pewno nie.


Przysiadła na jednej z ławek ustawionych na murach. Po chwili położyła się zerkając przez ramie na miasto.

W każdej chwili gdy spacerowała wieczorami mógł zbliżyć się do niej jakiś wampir... Bo jest ich więcej. Bret wspomniał, że jego ojciec był jedynym nieszkodliwym. No właśnie ojciec... dziadek, pradziadek i cała reszta dynastii. Czemu Bret nie ma następcy.... bo jeśli nie kłamał nie ma syna. Nie okłamał jej w sprawie wieku... tylko przemilczał tą informację. W sumie to mu ufam.

Na obiad zaproponowała pizze. Zjedli ją na jednym z dziedzińców. Evelyn nie chciała jeść sama.

Czemu uważa ją za wyjątkową. Nie jest najwybitniejszym historykiem na świecie. Samuel, czemu nie lubi Breta. Ile tak na prawdę pokazał mu wampir mu. Czy też zaprowadził go do grobowca?

Późnym popołudniem pozwoliła sobie na pooglądanie kobiet wybierających się na przejażdżkę końmi z fortu. Umiała jeździć, ale bardzo słabo i to tylko dlatego że tam gdzie się wychowała były konie. Teraz widok całego obrzędu czyszczenia i siodłania działał na nią odprężająco.

Zadałam sobie absurdalne pytanie. Czy gdybym miała taką możliwość chciałabym zapomnieć i nie wiedzieć o tym wszystkim. Czy chciałabym móc jutro przejść obok Breta obojętnie. Chcę wiedzieć więcej o wampirach o ich... jego świecie. Czy jestem w stanie dowieść tego o czym mówił? Nie wiem ale jest to gra warta świeczki.

Tuż przed zachodem usiadłam z lampką winą na tarasie z widokiem na morze i w milczącym towarzystwie Briana podjęłam decyzję.
 
Aiko jest offline  
Stary 17-05-2016, 20:54   #19
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Violet


- Noż kurwa, ile możesz leżeć.

Do uszu Ayo dotarł nieznany damski głos. Miała wrażenie, że właśnie mijał zły sen. Coś o krwi… o wampirach… niewyobrażalna potęga…
- Wstajemy! Jest robota.
Violet się podniosła i otworzyła oczy. Kimkolwiek była kobieta, która stała w jej piwnicy weszła tam bez pytania.
- Podobno wiesz jak sobie z tym radzić? Oby - rzuciła w stronę Ayo ciemny metalowy przedmiot. Kierowana odruchem wampirzyca złapała broń w locie.
- I zrób coś z twarzą, bo wyglądasz jakbyś przed chwilą wydrapała sobie drogę z dna grobu.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 17-05-2016 o 21:48. Powód: Literówka
Mi Raaz jest offline  
Stary 20-05-2016, 22:26   #20
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
- Samuel martwi się o ciebie. Nawet zawiadomił policję dziś rano - Torreador odwrócił się do siedzącej dziewczyny. Sam opierał się o murek (wysuniętego balkoniku strzeleckiego), spoglądając na skrzącą się lampami Valettę. Widok w poprzek zatoki umilała zimna nocna bryza*

- Jeśli mi pozwolisz mogę go odwiedzić i wyjaśnić, że nic mi nie jest. - nie chciała opuszczać fortu. Spokojnie mogła zaginąć na kilka dni byleby tylko uporządkować swoje myśli.

- I co dokładnie mu powiesz? - z jakiegoś powodu Bret był ubawiony

Evelyn zamyśliła się. W sumie… pewnie by porozmawiała o doktoracie.. może o wykopaliskach. - Nie wiem. Chyba tylko, że jest ok.

- I przyjmie to ot tak? Pozwoli ci znowu zniknąć, tym razem na kilka dni?

Evelyn spojrzała na niego zaskoczona. - A czemu miałby mi zabronić? Masz jakieś plany na kilka dni?

- Zupełnie mnie nie słuchasz - uśmiechał się szeroko - Zawiadomił policję. Samo wyjaśnienie sytuacji zajmie ci kilka dni, nie mówiąc że będziesz pod obserwacją przez jakiś czas

Nigdy nie była dobra w tłumaczeniu się. Teraz najchętniej w ogóle by nie wracała. - Nie będziesz miał problemów jeśli się nie pojawię?

- Właśnie ustalamy jak je ominąć. Trwale, jeżeli jeszcze na to nie wpadłaś. Mówiłem ci jak wygląda samo Spokrewnienie, prawda?

- Yhym. - Czy da się to jakoś rozwiązać? Czy jest w stanie funkcjonować z dala od Samuela? W sumie to jej mentor. - Nie zastanawiałam się nad tym. Ale nie chcę odchodzić.

- Dalej nic? - bawił się nią. Kpiący uśmiech cały czas trzymał się na jego twarzy - Co widziałaś w lustrze, wtedy w komnacie? - kiwnął dłonią, zapraszając Evelyn obok siebie

Evelyn powoli wstała i oparła się plecami o murek. - Widziałam ciebie… podobno. Bret podjęłam decyzję nie jestem w stanie tego wszystkiego zostawić cokolwiek by się działo. Ale jeśli myślisz że powstrzymasz mnie od dalszych badań nad tym tematem to możesz się lekko zdziwić. Za bardzo mnie to wszystko interesuje. Nie wiem czemu chcesz mnie przemienić… czy chcesz mnie przemienić? Nie powinien być to twój syn?

- Tyle pasji - przestał się śmiać - Ustaliliśmy że to zrobię. Będziesz Spokrewniona. Jest już zgoda Księcia, więc nie musimy już na nic czekać. Ale możemy. Zgadnij w końcu po co, to nie takie trudne

Uśmiechnęła się do siebie - Wampiry mogą mieć dzieci?

- Nie. Nie ma takiej możliwości, już nigdy. Ale powoli idziesz we właściwą stronę. Na ile lat wyglądam?

- Gdy się spotkaliśmy myślałam, że jesteś starszy ode mnie. Trzydzieści moze nawet czterdzieści. Jaki masz plan Bret?

- Podobasz się sobie? - zignorował pytanie o plan

- Nigdy na siebie nie narzekałam. Ale wiem że nie wyróżniam się jakoś urodą.

- I chcesz taka zostać po wsze czasy? Z siniakiem na kolanie, włosami które nie widziały fryzjera od tygodni?

Delikatnie przeczesała włosy dłonią. Tak były poplątane jak zwykle. - Nigdy mi to nie przeszkadzało, ale wybacz nigdy nie myślałam że zostanie mi to na dłużej niż tydzień. Chcesz się o mnie zatroszczyć?

- Ciekawa propozycja. Jak dokładnie miałbym zbadać sprawę? - poważna mina prysła po paru sekundach niepewności. Przesunął się przed Evelyn i pochylił się, opierając ręce na murku za nią - Mówimy o dekadach, może stuleciach. Dwa dni przygotowań wydają się być warte tego komfortu. A czy nam się gdzieś śpieszy? -

Dwa dni… tak długo i tak krótko. - Daj mi tydzień, jeśli to wykonalne. Jestem w stanie pozamykać wiele spraw na uczelni, zamknąć wykopaliska. Chyba że na prawdę chcesz bym zaginęła.

- We have all the time in the world - zanucił - Tyle ile potrzebujesz. Ale...zaginąć to mało

- Chcesz bym zginęła? - Evelyn założyła mu ręce na ramiona. - Bret, nie wiem jak to załatwisz ale muszę mieć możliwość wykonywania badań. Chcesz mnie zabić zrób to, wtedy nie potrzebuję tygodnia. Ale nie odciągaj mnie od nauki bo zobaczysz jak wredna mogę być.

- Chcę żebyś to przemyślała. To że spotkałaś jedną bratnią duszę, nie znaczy że wszyscy będą dobrzy. W ciągu całego twojego istnienia każdy- każdy - będzie szukał sposobu żeby na ciebie wpłynąć

- Już twoja w tym głowa by mnie na to przygotować czyż nie? Nie karz mi się ogłupiać… nie jestem w stanie ciebie opuścić. - Czuła jak się rumieni Szybko opuściła wzrok. - Nie chcę tego powtarzać.

- Chcesz porzucić rodzinę? Przyjaciół? Odciąć wszystkie więzy ze światem? Czy może będziesz ich broniła przed każdym kto ośmieli się je wykorzystać, do końca twoich dni?

- Nie chcę. Osoba która by tego chciała musiałaby być nienormalna. Ale nie pozwolę by coś im się stało. Jeśli to oznacza, ze mam zniknąć, zniknę. Czy będę zadowolona z tej decyzji za rok, dwa, za dwadzieścia… nie mam pojęcia. A ty wiedziałeś?

- Tak. I wybrałem tak samo jak ty. Regularnie powątpiewam czy dobrze. I, jak do tej pory, zawsze dochodzę do wniosku że tak. - złapał brodę Evelyn i delikatnie pocałował w szyję

Evelyn przeszły dreszcze, ale nie cofnęła się. Chciała być jeszcze bliżej. Przed oczami stanęła jej twarz z lustra. Czy też będzie tak wyglądać? Uśmiechnęła się do siebie i to wszystko przez jej ciekawość i ten dziwny pociąg do pewnego jegomościa. - Jak dokładnie powinnam się przygotować?

- Będziesz potrzebowała zniknąć na widoku. Być gdzieś, gdzie nikt się nie będzie tobą martwił...i gdzie cię nie będzie - odsunął się na odległość ręki - Samuel...jak duży masz na niego wpływ?

Poczuła dziwny chłód. Odwróciła się w stronę miasta stając plecami do Breta. - Znasz mnie. Na nikogo nie mam wpływu, a już szczególnie na Samuela.

- Nieprawda - przysunął się znowu bliżej. Za blisko. Evelyn czuła twardość na swoich pośladkach - Zrobił wiele, żeby dać ci tą szansę. Od dwóch lat pracował prawie wyłącznie nad tym. Zrobi wszystko by cię chronić. Czemu?

- To ty jesteś specjalistą od czytania ludzi, a nie ja. Daj mi szkielet powiem ci o nim wszystko. - Chciała się przenieść do sypialni, a nie gadać tutaj i to o innym facecie. - Nie potrafię kłamać, nie rozumiem ludzi, a już na pewno nie potrafię kogoś na coś namówić.

- Zacznij czytać ludzi, zgadnij jak chcą cię okłamać i namów ich żeby tego nie zrobili - mężczyzna zrobił krok w przód, wsuwając nogę między jej uda - Nie możesz go porzucić, będzie cię szukał do końca świata. Nie znikniesz dla niego

Delikatnie oparła się o niego plecami. - Obawiam się, że będziesz musiał także tego mnie nauczyć.

- Potrzebujesz dobrej historii. Nie możesz mu powiedzieć prawdy - jak przyjąłby informację że w najbliższym czasie planujesz dać się zabić, i to na własne życzenie? - kolejny krok w przód i przycisnął dziewczynę do muru, ponownie całując ją w szyję

Odgięła głowę i uśmiechnęła się do siebie - Myślisz, że lepiej przyjmie informację o tym, że oszalałam na twoim punkcie i chcę z tobą zostać, zostawiając wszystko w tyle?

- Dużo lepiej. Będą tu tylko policjanci pięciu krajów, już bez księży, psychologów i badaczy paranormalnych zjawisk - jego ręka zaczęła wędrować z jej ramienia w dół - Twoi rodzice przyjmą wiadomość że dostałaś tutaj grant na najbliższe lata?

Czuła jak w miejscach, w których ja dotyka, przechodzą ją dreszcze. Jeśli jeszcze chwilę będzie się nad nią tak znęcał to nazwie go potworem. Przygryzła język. - Jakoś poradzili sobie z podobną informacją gdy dowiedzieli się, po tygodniu mojego pobytu w oksfordzie, że zamiast robić maturę dostałam się już na studia. Bret jeśli zaraz nie zabierzesz mnie do sypialni, daję słowo że cię zabiję.

- Skąd ten pośpiech? - mocniej przycisnął krocze. Lewa ręka złapała za pośladek w tym samym momencie kiedy prawa mocno chwyciła kark - Tydzień to przecież tyle czasu…- rzucił złośliwie

- Chcę zauważyć, że masz do czynienia z Panią archeolog, która od dłuższego czasu nie miała mężczyzny i jeśli wypuścisz ją na zewnątrz w takim stanie… no cóż może Samuel nie jest taką złą partią.

- Może powinienem ci na to pozwolić? - niespodziewanie puścił dziewczynę i zrobił krok w tył

Obróciła się w jego stronę. Była zła.

Twarz kilka centymetrów przed jej własną błyskawicznie wykorzystała konsternację i Bret pocałował ją gorąco, ciągnąc w stronę fortu. Kiedy tylko schowali się w budynku, Evelyn poczuła ukłucie na szyi.

To było niesamowite. Poczuła jak wszystkie jej mięśnie zaciskają się w ekstazie. Wbiła paznokcie w strój Breta chcąc go z niego zerwać. Czuła jak materiał delikatnie pęka pod naciskiem, tak jak w niej coś pękało. Było jej coraz bardziej mokro i tak nieznośnie pusto. Opierając się o ramiona mężczyzny wspięła się i objęła go w pasie nogami. Jedyne co ją dzieliło od spełnienia to te jego cholerne spodnie. - Bret błagam...

1 część: kły są wysuwane. Można się uśmiechać i ich nie widać.
Kły to najlepsza broń wampira - zadaje poważne obrażenia( coś jak magiczne), choć ciężko jest dziabnąć kogoś po drugiej stronie halabardy
Każde dziabnięcie - w walce czy też poza - sprawia niewysławioną przyjemność ofierze. Przeciętny śmiertelnik odpływa w ekstazie z automatu, wyjątkowo silne osobniki mogą w ogóle próbować coś zrobić. Nadnaturalne istoty mają łatwiej ( rzut na siłę woli ST6).

Dziabnięcie nie oznacza picia - można kogoś ugryźć dla samej przyjemności. Ale można też rozerwać komuś bark i przy okazji się napić.
(Bret nie pije)


Wampiry mogą zalizać ranę: płytkie, powierzchowne rany polizane przez wampira zasklepiają się. Nie ma dezynfekcji, zakażenie może się zdarzyć.

Przyjemność jest uzależniająca( któraś edycja miała dopisek “ bo kto nie chciałby orgazmu na zawołanie bez całego tego wysiłku? “ cudne) - pij przez dłuższy czas z kogoś a będzie sam wracał.

Problem zaczyna się kiedy dwa wampiry się tak bawią - ktoś się nie powstrzyma i może wypić partnera do sucha ;p
( no i zaczynają się więzi krwi )

I teraz fabularna część: to wspaniałe, potężne uczucie
Jedno z lepszych jakie wampir może czuć ( tak, wampirowi to też sprawia przyjemnosć )
Tak w skali: Spokrewnienie to setka. Nic nigdy tego nie przebije, ani ty nie zapomnisz. Mało co w ogóle podchodzi blisko.

Diabolizm - pożarcie duszy innego wampira, jedno z najcięższych przestępstw - to jakaś 80tka.

Wzajemne picie z innym wampirem 40stka - ot, dobra rzecz, najlepsza w danym roku - ale ciągle tam w głowie siedzi pamięć Spokrewnienia.

Picie z innego wampira 35 -

Pocałunek ( czyli jak piją z ciebie ) 20 - i tu jesteś teraz

Picie z zwierzęcia 5/-5 - ułamek tego co przy piciu z innego, plus potężny niedosyt. Miód z dziegciem

Picie z trupa - lekko spleśniały obiad.

Reasumując: sporo wampirów łapie się na wypalenie. Za dużo potężnych emocji i uczuć, za często = szuka się więcej. To nie tak że wampiry tracą uczucia - po prostu samo Spokrewnienie to coś czemu nic nigdy nie dorówna. Można próbować znaleźć coś co się choć zbliży albo przyjąć że już nigdy nic i smutać do końca istnienia.



[*]



- Jak myślisz, ile jest wampirów na Malcie? - Bret zagadnął jedzącą dziewczynę. Było grubo po północy i właśnie skończyli układać listę papierków które trzeba będzie załatwić w najbliższym czasie

Evelyn przełknęła kęs i spojrzała na niego. - Na pewno więcej niż dwa. Bo na pewno jesteś ty i Książę. Dziesięć może dwadzieścia? Jakoś ciężko mi uwierzyć, że ta wyspa jest w stanie pomieścić po kilku przedstawicieli wszystkich klanów. Mylę się?

- Wiem o dwudziestu dwóch... a podejrzewam nawet więcej. Ale masz dobre przeczucie. Jak pomieścić aż tyle?

- Wszyscy musicie jeść jak podejrzewam. Zaraz zabrakłoby tu ludzi i zwierząt, gdyby grasowało was tu z … załóżmy 4 wampiry na klan, 52 głodne stworzenia? I do tego książę. - Odłożyła sztućce. - Czemu pytasz?

- Czas na małą lekcję polityki - sięgnął do skrzynki którą przytargał kiedy jadła - Taka populacja wymaga regulacji, prawda?

Evelyn wstała od stołu i przeciągając się podeszła do Breta. - Raczej tak, szczególnie jeśli nie chcecie by ludzie się o was dowiedzieli. - Przysiadła na podłodze obok niego i oparła się o jego nogi. - Książę zajmuje się regulacją?

- Na tym terenie. Ale cała Europa i prawie cała Ameryka ma wspólny zbiór kilku praw. Tradycji, według starej nazwy - wyciągnął spore przeźrocze. Coś jak film do starego aparatu. I zaczął wmontowywać w staromodny rzutnik

- I kto pilnuje, że przestrzegacie tej “tradycji”?

- Może najpierw je przejrzyjmy; parę odpowiedzi jest oczywistych

(Slajdy zawierają kilkanaście wersji każdej tradycji - czasem to inny język, zwykle jakaś drobna zmiana która w wyjaśnieniach poniżej okazywała się być gigantyczna)



-..Maskarada historycznie nie była najważniejszą Tradycją - jest taka dopiero od końca średniowiecza …- slajd pokazywał płonące stosy, piękną okładkę “Młota na czarownice” i logo inkwizycji...na szklanej tafli wieżowca - Obecnie mało kto w ogóle dyskutuje jej sensowność, a co dopiero odważa się ją naruszyć

- Ale rozumiem, że to się zdarza?

- Za naruszenie Maskarady jest kara śmierci. Jeżeli ktoś zostawi rany po kłach na szyi ofiary, zginie. Ktoś niestarannie wymaże pamięć - powita wschód słońca. Książę Howard hołduje rozsądnej interpretacji tego prawa - jeżeli zdołasz zatrzeć ślady, kara nie jest gardłowa - ale zawsze jakaś jest. Do tego na Malcie wciąż są spadkobiercy Inkwizycji...jak na przykład nasz drogi ...kto? - uśmiechnął się widząc ożywienie Evelyn - Na Malcie nie mieliśmy poważnego naruszenia od dziesięcioleci

- Costa? Ale, toż inkwizycja… w dzisiejszych czasach?

- Łowcy. Tak jak kiedyś ogniem wypędzali Starszych z ich schronień, tak teraz czytają gazety, oglądają telewizję...a potem słyszy się o wybuchu gazu. Nie mam pewności, ale taka krąży plotka: że na Malcie to ta sama, stara Inkwizycja

Evelyn skupiła wzrok na slajdzie. - Gdyby nie to, że dosłownie przed sekundą poznałam pewnego wampira uznałabym, że bredzisz.

- Maskarada to nasza broń. Mało wampirów jest w stanie zatrzeć ślady jej naruszenia. Są tak oderwani od ludzkości, że próbując robią jeszcze większe szkody. A jeżeli ktoś ma wybór zginąć za naruszenie Tradycji albo przyjść do nas po pomoc...

- Pomagasz innym zacierać ślady? - Uśmiechnęła się do siebie. - Nie lubię takich nie można potem nic znaleźć. - Zadarła głowę do góry, próbując spojrzeć na Breta. - Czy często dręczy cię inkwizycja?

Mężczyzna rozczochrał włosy Evelyn - Jakiś czas temu szukali mnie tu w forcie...i znaleźli. Tyle że pojawiło się drobne zamieszanie i ruszyli w pościg za kim innym, przekonani że to on był tutejszym wampirem

Evelyn oparła głowę na jego udzie i przymknęła oczy. - Jedyny mankament tego, że stanę się wampirem to, to że nie będę cię mogła strzec w ciągu dnia. - Po chwili roześmiała się i otworzyła oczy. - Choć i tak niewiele bym zdziałała.

- A może akurat? - przerzucił slajd - Domena, jedno prawo zamiast wielu. Kto jest Księciem, ustala resztę praw. Jak chce, kiedy chce, nieodwołanie

- A kto wybiera księcia? Czy też to najsilniejszy z Was? Najstarszy?

- Nikt. Książę to ten, kto potrafi utrzymać ten tytuł w garści. To rzadko kwestia czystej potęgi - nec hercules contra plures - a częściej umiejętnego rozgrywania jednych przeciwko drugim. Nie znam księcia-tyrana który utrzymałby się ponad dekadę.

- I książę mnie zaakceptował, tak? Poznam go kiedyś? A co ty o nim sadzisz? Jestem strasznie ciekawa jak wygląda ktoś kto potrafi utrzymać cię w ryzach.

- I tu przechodzimy do Trzeciej Tradycji: Potomstwa - obrócił głowę dziewczyny w stronę projektora - Wydał zgodę na Spokrewnienie cię - przeskoczył na kolejny, z czwartą Tradycją - ale zaakceptuje cię dopiero kiedy wykażesz się jako samodzielna, rozsądna wampirzyca. Do tego czasu odpowiadam za każdy twój błąd

Roześmiała się. - Czuję się jakbym dostawała reprymendę od taty. - Uważnie przyjrzała się slajdowi. - Mam nadzieję, że nie przysporzę ci kłopotów, na razie jakoś nie dociera do mnie… Toż też będę musiała pić krew, czyż nie?

- Tak - krótka, rzeczowa odpowiedź

- Na razie ugryzienie, kojarzy mi się tylko z jednym. - delikatnie przejechała palcem po szyi i przed oczami stanęły jej sceny z tego wieczoru. - Mogę tylko obiecać, że się postaram.

- To nie oznacza śmierci tego z kogo pijesz

- Tak? Ale jeszcze zaleczenie ran, wymazanie pamięci. Brzmi w sposób oczywisty gdy ty to mówisz, ale wybacz ja wiem o wampirach od wczoraj. - wskazała palcem na rzutnik - Masz tam jeszcze jakieś tradycje, opowiadaj bo jeszcze trochę i tu zaśniesz.

- Nie wszystkie wampiry są w stanie...ani w ogóle chętne...pić bez krzywdy dla człowieka. Ty też będziesz musiała się tego nauczyć. Ale koniec końców, za miesiąc czy za półwiecze, w końcu popełnisz błąd.

Odwróciła głową od rzutnika i uważnie przyjrzała się Bretowi. - Jeśli kiedykolwiek zabijanie zacznie mi sprawiać przyjemność, weź mnie zabij, dobrze?

- Wystarczy jeżeli zacznie być tylko przeszkodą do celu

- Nie potwierdziłeś.. zabijesz mnie wtedy, dobrze?

- Dużo wcześniej, Evelyn, dużo wcześniej - przełączył kolejny slajd. I jeszcze kilka - Tradycja Gościnności. Obowiązkowa weryfikacja przybyszów - uśmiechnął się - Kolejna zasada naszej społeczności w której wcielaniu śmiertelni nas wyprzedzili. Każdy kraj to robi...a przykład co się dzieje kiedy tego zaniechać widzimy na co dzień. Byłaś przy Marsaxlokk?

- Nie, ale słyszałam o nim. Uchodźcy to teraz ciężki temat. Czy wśród nich są obce wampiry?

- Przybysze z zewnątrz zawsze przynosili ze sobą problemy, choćby wyrok od księcia sąsiedniej Domeny. A czy są wśród nich wampiry...wątpię. Wszyscy tego się obawiają, ale przecież taka podróż bez palącego dotyku słońca…są prostsze sposoby niż to

- Ale kontenery, w czym problem by przypłynąć jednym z nich… Jakie są prostsze sposoby?

- Uchodźcy dopiero od niedawna pływają czymś na tyle dużym żeby zmieścić kontener, moja droga. A jak ty się tu dostałaś?

- Ale nieopodal Marsaxlokk jest trzeci co do wielkości port przeładunkowy na Morzu Śródziemnym. Przypominam sobie afery, gdy odnajdywano kontener pełen uchodźców, którzy się podusili bo próbowali. Latacie Samolotami?

- Dokładnie tak. Motorówki, prywatne jachty, samoloty. Co powstrzyma mnie od poproszenia o podwózkę jakiegoś bogatego turystę? Przecież nie odmówi

Evelyn roześmiała się. - Ciebie chyba nikt w niczym nie powstrzyma. Co robicie z wampirami, które przybywają nielegalnie na czyjś teren?

- Cokolwiek właściciel uzna za stosowne. I co tam robią - polowanie w Valettcie bez zgody księcia to niemal pewna egzekucja z ręki szeryfa, a jeżeli spotkam kogoś spacerującego w moim forcie, skieruję go do Elizjum - które to jest publiczne

- Kto jest szeryfem… Twoim terenem jest tylko fort… chodzi mi o to, że tu raczej ciężko polować. Możesz polować na innych terenach?

- Norwich, poznasz go we właściwym czasie. A co do polowania - cała Malta jest terenem księcia, ale jako Domenę zastrzegł sobie tylko Valettę. Cała reszta jest otwarta dla naszych potrzeb - ostatni slajd wyświetlił się na ścianie

- To trochę straszne. nie możesz stworzyć potomka bez zgody starszego, zabić go bez zgody starszego, polować bez jego zgody.

- Są miejsca gdzie przestrzega się co do litery. A w wielu innych.. .Starszy niekoniecznie oznacza księcia.

Evelyn podniosła się i spojrzała na Breta z góry. - Czemu akurat ja? Masz ponad 200 lat, nie było lepszych kandydatów?

- Myślisz że nie jesteś tego warta? - odpowiedział pytaniem

Nachyliła się prawie dotykając nosem jego nosa. - A liczy się co ja myślę? To Ty będziesz musiał ze mną co nieco wytrzymać. Ja mogłam się o tym wszystkim nawet nie dowiedzieć, gdybyś mnie nie oczarował na tamtym balu.

- Gdyby cię ktokolwiek pytał - wykorzystuję cię - zaczął się odsuwać, opierając w fotelu

Evelyn uśmiechnęła się i nachyliła bardziej, opierając się o oparcie fotela. - Tak? A do czego jestem wykorzystywana? Bo jeszcze niedawno oszalałam na punkcie pewnego doradcy i postanowiłam rzucić całe swoje dotychczasowe życie?

- Zacznij od prawdy: zmuszam cię do ślęczenia nad księgami po nocach, babrania się w pyle i błocie…

- Yhym … a jak mnie zmuszasz? Inaczej stracę swoje wykopaliska? A co to by u mnie zmieniło Bret? Jeśli mnie znasz wiesz, że zaraz mogłabym pojechać do Egiptu, może południe Francji choć nie cierpię francuskiego.

- Zmieni twoje szanse przetrwania. Nie chcesz żeby ktoś wiedział że jesteś ważna. Nie tak szybko. - poważna mina i nadzwyczaj spokojne ręce mówiły swoje

Evelyn wyprostowała się. - Jak sobie życzysz, ale masz świadomość, że nie jestem najlepsza w kłamaniu… w ogóle w mówieniu. Jesteś jedyną osobą na świecie, z którą mogę porozmawiać w ten sposób. - machnęła ręką. - Z resztą sam widziałeś, na przykład, na balu.

- Czyli w pierwszym tygodniu będziesz dwa razy porwana i raz szantażowana - bez uśmiechu wskazał coś za plecami stojącej kobiety

Czuła, że nie chce się obracać. To nie tak, ze się z nim nie zgadzała, ale cóż za braki w umiejętnościach płaci się brakiem uśmiechu. Powoli odwróciła się we wskazanym kierunku.

(nagły atak łaskotek!)

Evelyn przerażona podskoczyła. Już chciała mu przywalić. - Idioto, jeszcze raz i zejdę na zawał zanim mnie spokrewnisz!

- Zmieniłem zdanie - zrobimy z ciebie maskotkę całej Malty. Nikt nie uzna cię za zagrożenie - śmiał się, dalej atakując

Delikatnie zaczęła uderzać go w klatkę piersiową. - Jesteś nienormalny.

- To dość łagodne określenie. To jak, pomyślimy jeszcze chwilę nad wykorzystywaniem cię czy bierzemy się z powrotem do pracy?

Evelyn odetchnęła z ulgą gdy przestał ją łaskotać. - Najchętniej powtórzyłabym igraszki z początku tej cudnej nocy ale jeśli chcemy bym szybko do ciebie dołączyła powinniśmy zabrać się do pracy i posprawdzać co nieco.


(*)


Evelyn opuszczając fort następnego ranka, odbiera swój telefon. Ku swemu przerażeniu widzi milion nieodebranych połączeń. Od razu wybiera numer taty. - Hej, co tam? - Ze słuchawki dobiega wrzask i nie dająca się zliczyć ilość przekleństw. Odsunęła telefon od ucha i dała się ojcu wyżyć. Będzie za nimi tęsknić… Gdy po drugiej stronie w końcu co nieco ucichło, znów przysunęła słuchawkę do ucha. - Wiem, przepraszam. Niestety znów oderwałam się od świata, ale widzę, że Sam podniósł alarm szybciej niż zwykle…. tak właśnie idę to sprostować. Yhym… Ja was też. - Rozłączyła się i ruszyła w stronę hotelu.

Postanowiła nadłożyć drogi by nadejść od strony biblioteki. Poczuła na sobie czyjś wzrok. Podniosła głowę i zobaczyła policjanta biegnącego w jej stronę. Cicho wyszeptała pod nosem. - no i zaczyna się.

- Czy Pani Evelyn Bradley?

- Zgadza się, co się stało? - Starała się udać zaskoczoną. Miała nadzieję że jej trzęsący się ze stresu głos działa na jej korzyść.

- Całe miasto Pani szuka! Przepraszam… - Szybko odwrócił się i wykonał telefon. - Tak mam ją szefie… gdzie? Po prostu spacerowała!

Evelyn przerażona rozejrzała się po ulicy. Ludzie pokazywali ją sobie palcami. Szybko opuściła wzrok. Sam co żeś zrobił.

Po chwili policjant odwrócił się do niej. - Wygląda Pani na zmęczoną ale czy mógłbym poprosić by udała się Pani ze mną na komisariat? Wczoraj zgłoszono Pani zaginięcie.

Przytaknęła głową nie podnosząc wzroku. - Przepraszam. - Czuła się jak małe dziecko.

Chwilę później znalazła się w najbliższym komisariacie. Szef jednostki nie był już taki sympatyczny. Szybko wyłożył Evelyn, że zmarnowała czas jego i jego pracowników, a jej wytłumaczenie jest co najwyżej absurdalne.

Przepraszała go ale to nie jej wina, że do większości czytelni z pismami zabytkowymi nie należy wnosić sprzętu umożliwiającego wykonanie zdjęć. Nawet sobie panowie nie wyobrażają jakie księgi potrafią być fascynujące. Np taki starodruk z początku XVII wieku…

Na szczęście tutaj z pomocą przyszedł jej Samuel, który biegiem wpadł do sali przesłuchań i objął ją mocno. - Na królową, jak dobrze, że nic ci nie jest.

- Przepraszam. Zasiedziałam się.

Nawet nie chciał jej słuchać. - Czy mogę ją zabrać?

Policjant machnął tylko ręką. - Złóżcie tylko zeznania i znikać z przed moich oczu. Jeszcze raz o was usłyszę i osobiście zażądam by was deportowano. Zrozumiano?

Skłonili się nisko i zaraz siedzieli w pokoju obok razem z policjantem dyżurnym spisując zeznania. Nie odrywając wzroku od kartki Sam zadał to najtrudniejsze pytanie. - Gdzie się do cholery podziewałaś?

- Byłam w bibliotece. - Cieszyła się, że na nią nie patrzy.

Przemilczał jej odpowiedź i w ciszy skończyli zeznania. Gdy tylko opuścili komisariat chwycił ją za rękę i zaczął ciągnąć w stronę hotelu.

- Samuelu to boli. - Starała się wyswobodzić rękę.

- Myślisz, ze uwierzę w ta bajeczkę? Myślisz gdzie zacząłem poszukiwania? - Nawet nie obrócił się w jej stronę.

Dotarli do hotelu w ekspresowym tempie. Cała obsługa patrzyła na nich dziwnie i gdy tylko znikali za zakrętem zaczynała szeptać. Szybko weszli do pokoju, a Sam zatrzasnął za nimi drzwi.

- Czy upadłaś na głowę! Myślisz, że uwierzę w tą absurdalną bajeczkę o bibliotece! Po tym wszystkim…. - Poirytowany zaczął krążyć po pokoju.

- Sam..

- Idź się wymyj. Już!

Posłusznie zgarnęła jakieś czyste ciuchy i udała się do łazienki. Na jej nadgarstku zaczął wychodzić siniak. Westchnęła i rozebrawszy się weszła pod prysznic. Dawno nie widziała profesora takiego wkurzonego… chyba nawet nigdy. Przygryzła wargę, rozczesując palcami włosy pod prysznicem. Szybko wytarła się i przebrała w czyste ciuchy. Gdy wyszła z łazienki Samuel siedział przed biurkiem i patrzył w okno. Prawą ręką bawił się długopisem… Był zły.

- Sam…

- Gdzie byłaś. - Obrócił się w jej stronę i zamarł. Stała na bosaka w dżinsach i zwykłej koszuli, nadal miała mokre włosy.

Nagle pomyślała o tym wszystkim na co zwrócił jej uwagę Bret. Jak bardzo Samuelowi na niej zależało. Zarumieniła się. - Nie chciałam ci robić kłopotów.

Odwrócił od niej wzrok. - Nie udało ci się. Byłaś u niego, prawda? Byłaś u Costy?

Otrząsnęła się. - Nie… po co miałabym tam być? Owszem władowałam się w kłopoty ale nie przesadzajmy. Byłam w Ras in Rahab.

Samuel poderwał się z krzesła. - Zupełnie ci odbiło?! Po co się tam zapuszczałaś.

- Chciałam porównać próbki z tymi ze stanowiska nr 5. Miną wieki zanim mnie do nich dopuszczą. - Zabolało ją, że usłyszała ulgę w jego głosie. - Nie chciałam ci tego mówić. Za bardzo narażało to prace.

Mężczyzna zaczął znów nerwowo krążyć po pokoju. Było jej przykro. Nie chciała go okłamywać. - Ktoś cie widział?

- Raczej nie skoro mnie nie zgłoszono, gdy zacząłeś mnie szukać.

- Od tej pory nie ruszasz się nigdzie beze mnie, do końca wykopalisk. Zrozumiano?

Przytaknęła. Tego się w sumie spodziewała. Przysiadła na jednym z foteli. - Dużo mnie ominęło?

Zaczęli tradycyjną rozmowę o wykopaliskach. Czuła jednak na sobie wzrok Samuela. Miała nadzieję, że uzna iż jej nieśmiałość wynika z tego, ze jest jej przykro. Bret jak ja bez ciebie wytrzymam tydzień?

Następnego dnia już normalnie pojawiła się na wykopaliskach. Ich czas na Malcie dobiegał końca i teraz trwała intensywna archiwizacja. Evelyn po dłuższych wyjaśnieniach, w których utrzymywała wersje z biblioteką, zaczęła sporządzać raport. Chwilę pozwoliła sobie na pogrzebanie w ziemi, ale wiedziała, że nikt jej nie zastąpi w porównywaniu wyników.
Wieczorami, wychodzili do restauracji, czasem do biblioteki. Dziewczyna bardzo się starała by po zmroku nie zerkać tęsknie na fort. Na szczęście Samuel by jej wynagrodzić zakaz swobodnego poruszania się, starał się nie komentować jej nagłej potrzeby wizyty u kosmetyczki czy u fryzjera.

Odczyt udał się jak zwykle. Dużo stresu, jeszcze więcej zająknięć. Jednak słuchacze wydawali się być usatysfakcjonowani wynikami.

Następny dzień Evelyn spędza na swoim już zamkniętym stanowisku. Zabiera z sobą koc i urządza mały piknik. W jej głowie panuje zamęt… Czy na pewno podejmuje dobra decyzję? Jak wysoką cenę jest w stanie zapłacić za wiedzę? No i Bret… Przed zachodem słońca jest z powrotem w mieście, w forcie stawia się o umówionej godzinie.
 
Aiko jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172