Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-05-2016, 09:55   #8
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Choć nie wszyscy goście przybyli na thing, to w halli było już wielu biesiadników. Domownicy, hirdmani jarla i przybysze, śmiertelnicy i aftergangerzy, wszyscy wymieszali się ze sobą prowadząc rozmowy, oraz jedząc i pijac. Co jakis czas słychać było gromkie "Skal", smiechy, okrzyki i zaśpiewy, ktoś zaczął grać na lirze, a ktoś inny dołączył wygrywając na fletni. A aftergangerzy i śmiertelnicy zaczęli wirowac pomiędzy soba jak w tańcu. Wszak jedynie w rozmowach na razie, ale jak przy pląsach zmieniając partnerów i buszując po głównej sali langhusu jarla Ribe

Agvindur, Freyvind, Ødger
Agvindur z kolei brata swego zagadnął obserwując dwójkę oddalającą się nieco:
- Rad jestem, żeś przybył - mówił bez spoglądania na Freyvinda - pomocy mi osobistej trzeba. - W końcu, gdy słowa te wyburczał, wzrok z volvy na skalda przeniósł.
- Ostatnio to w Viborgu mnie o pomoc proszono nie bez powodu Vandræðaskaldem mnie przezwano, jak ci to nie przeszkadza to pomogę, w czym jednak Loki się wmieszał?
Agvindur dłonią machnął:
- Słyszałem. I o Viborgu i o Twej pomocy. Mnie chodzi o pomoc innego rodzaju. - Twarz teraz smutek wyrażała - Ale pomówimy później o szczegółach. Jak sprawy najważniejsze omówione zostaną. Ilu ludzi zebrać możesz? - spojrzeniem wpił się w twarz Freyvinda.
- Tylu co zechce za mną pójść gdy krzyknę by ruszyli gdzie ja sam pójdę. Jednego, dwoje? Tysiące? Zależy od łaski Odyna i Freyi, tego na ilu zbrojnych trafić mi wypadnie, oraz gdzie i po co przyjdzie mi ich powieść.
Agvindur usta otwierał do odpowiedzi, gdy podwoje znowu otwarto i do środka weszła kolorowa kompanija z płomiennorudym mężczyzną na czele.
- Pomówimy po uczcie - mruknął jarl, dłoń wielką i wyżyłowaną na ramieniu skalda kładąc i prowadząc go wraz ze sobą ku przybyłym.
- Agvindur! - wykrzyknął wesoło i gromko rudzielec i nie czekając na oficjalne powitania ruszył ku jarlowi. Ramiona rozłożył połyskując pierścieniami na każdym palcu założonymi i chwycił chwacko jarla w objęcia. - Przybyłem na wezwanie, ale... - głos teatralnie zawiesił - … przybyłbym i bez niego. Interesy mam… - spojrzeniem obmiótł skalda co jak trusia stał obok swego brata w krwi. - A to kto? - przybyły spojrzał z nieukrywaną ciekawością na Lenartssona.
- To Freyvind, potomek mego stwórcy, a mój wychowanek, jarl bezdroży i skald przedni - Agvindur dopełnił zwyczaju. - To zaś mój druh - wskazał na rudowłosego - i doradca, gdy rzeczy mają związek z frankijskimi i bretońskimi zawiłościami, Ødger go zwą.
- Witaj Ødgerze niech Asowie patrzą łaskawie na twe czyny. - Skald przywitał rudowłosego aftergangera. - Żal, że nie dane nam było spotkać się pod Paryżem podczas wikingu w którym Ragnar pognębił sługi ukrzyżowanego.
- A żal! - wykrzyknął dość głośno Ødger. - Chwila, chwila… mówili o Freyvindzie niejakim, co to syna boga ichniego poniżył i zarazę odegnał. Toś Ty? - wampir zmrużył oczy i brew uniósł pytająco. Służba podeszła by miodem polać, lecz gość jeno ręką machnął na odmowę.
Freyvind dopił piwo z rogu i nadstawił by mu polano miodu. Wiedział wszak, że przyjdzie czas gdy trunek zwrócić przyjdzie, ale odmówić sobie smaku nie mógł.
- Różnie mówią - roześmiał się. - Prawdą jest, że nic nie odganiałem, a ukrzyżowany osobiście się poniżać nie dał, pod mieczem nie stanął. Prawdą jest jednak też, że mało w części kraju Franków w odległości kilka dni drogi od Paryża klasztorów zachłannego boga w których bym nie był, a jak to się wyprawie przysłużyło i chwałę Asów i Wanów podniosło, to radować się tylko należy.
- Dopiero przedni widok by to był, gdyby Chrystus z mieczem albo toporem na polu stanął - zaśmiał się głośno, wrzawę panującą swą reakcją przebijając. - A niech mnie… pocieszne wyobrażenie, Freyvindzie. A do chwały - odparł poważniejąc - to prawda, im głośniej i dłużej legenda brzmi Twoja tym i lepiej. A jak to Ragnar skomentować raczył? - rzucił rozbawione spojrzenie na Agvindura by ponownie czekać odpowiedzi skalda.
- Gdym bez jego wiedzy i zgody setki wojów z oblężenia Paryża pociągnął na rzezie, to złość i gniew kierowały jego słowami i ciężko by jednego wieczora wymienić złorzeczenia jakimi podobno szastał. Potem setnie się ubawił, dobrych słów nie żałował, nawet ze swej części łupów osobisty i godny upominek dał.
Agvindur drgnął wyraźnie i zmarszczył brwi:
- Zaraz wracam - i ruszył w kierunku volvy i Pogrobca, jaki blisko kobiety stał przestraszonej.





Freyvind, Ødger, Chlotchild
- A temu co? - spytał wyraźnie zdziwiony rudowłosy odwracając się od Freyvinda i spoglądając za jarlem. - A to? To kto? - zamarł z oczami szeroko otwartymi wpatrzony w pięknego Gangrela z szokiem niemalże i nabożeństwem.
- Ta, śliczna niewiasta? Przecież jest już u Agvindura podobno jakiś czas. To volva, Elin jej miano…
Ødger jednak nie odpowiedział, stojąc jak zamurowany z oczami wbitymi towarzysza volvy. Nawet dowcip skalda nie zmienił jego zmarłej postaci ani niczym maska zastygłej twarzy.
- Mąż obok to Volund zwany Pogrobcem, głośno o nim w całej Danii, dziw żeś nie słyszał.
Ødger nadal uwagi nie zwrócił na słowa Freyvinda stojąc niegrzecznie jak słup soli. Z tłumu świty rudowłosego wywinęła się Franka, uśmiechając się przez hallę do swego pana. Ten odwzajemnił uśmiech. Widząc, że Rudowłosy przestał reagować na cokolwiek wokół, ruszył ku dziewczynie powoli.
- Jak się bawisz? - spytała miodu dolewając do rogu z dzbana co go capnęła z rąk przechodzącej służącej.
- Ciekawe osoby się tu zebrały - mruknął. - Dowiedziałaś się czegoś?
Frankijka pokiwała głową z uśmiechem niewinności wrodzonej i cichym szeptem zaczęła mówić co usłyszała.
- Ødger jako Einherjar odmieniony od niedawna. Z mieszanej rodziny nordyka i frankijki pochodzi, dopiero co z kraju Franków wrócił ze swą drużyną. - strzeliła urokliwym spojrzeniem.
- Mhm...
- I jeszcze usłyszałam, że u jarla wielkie poruszenie odkąd poslańcy przybyli kilka nocy temu.
Ktoś podobnież z Aros przybieżał i zamknieto go w jednej z chat na osobności. Moge wyjść?

- Gdzie?
- Tego rpzybysza wybadać.
- Tak... nie. - Błyskawicznie zmienił zdanie. - Tu kręć się sikorko i słuchaj co mówią, a i za języki pociągaj. Dowiedz się o tej volvie czegoś więcej.
Dziewczyna kiwnęła blond łepetyną i furknęła w tłum z dzbanem. Wyraźnie kierowała się na zastygłego w bezruchu rudowłosego.





Elin, Agvindur, Volund
- Wybaczcie, jarl woła. - Powiedziała do Volunda i skłoniwszy głowę podeszła do Agvindura.
Odprowadzając volvę wzrokiem, który czuła na plecach, napotkał Pogrobiec na wpatrzonego w niego jak w bożyszcza rudowłosego gościa Agvindura, powitanego przez gospodarza jak równy. Przez chwilę mierzył go przenikliwym spojrzeniem, nim i jemu skinął z szacunkiem głową, po czym odwrócił się od zbierających aftergangerów by zasiąść przy jednej z długich ław… w miejscu, które później będzie rozsądnie blisko szczytu stołu, gdyby gospodarz chciał przemówić; i gdzie będzie jednak sam i z dala od hirdu Ribe, których wielu wciąż sprawowało pieczę nad miastem pogrążonym w nocy.

Jarl zaś odczekał aż volva stanie przy nim by spytać cicho:
- Czemuś wystraszona?
- Nie wierzy mym słowom ani memu szacunku ku Wam. - Odpowiedziała z wyraźnym smutkiem.
- Z jakiegoś powodu? Może prowokować chciał?
- Widzącym nie wierzy przez swego dawnego pana.
- To pokaż czynami, że błąd popełnia. Słowa nie przekonają, działania tak.
- Uczynię tak. - Pokiwała głową i nieśmiało spojrzała na jarla świadoma, iż zawołał ją widząc co się dzieje. - Dziękuję. - Dodała.
- Nie dziękuj, pamiętaj, że swe miejsce tu masz. - Spojrzał spokojniejszy na wampirzycę. - Czegoś Ci trzeba jeszcze? - kąciki ust lekko ku górze powędrowały.
Pokręciła delikatnie głową.
- Więcej zabierać czasu Wam nie mogę. Goście czekają. - Odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem.
Skinął głową jeno, włosy zagarniając z twarzy.
Uczta trwała w najlepsze, służba kręciła się roznosząc jedzenie, napitek, rozpoczęły się nawet pijackie podśpiewy i tańce. Volund był w centrum zainteresowań służących, z których każda choć przez chwilę chciała pobyć w jego pobliżu. Freyvind spacerował po halli, której wystrój zmienił się nieco od czasu jego ostatniego pobytu tutaj. Doszły nowe wota i “pamiątki”. W tłumie mignęła mu wesolutka dziewczyna o złocistych włosach, wesołym spojrzeniu ale zaraz znikła i w halli wypatrzeć mu się jej nie udało.
Elin zaś obserwując zebranych dojrzała Słoneczko, planujące służby udawanie. Dziewczyna strategicznie z dala od jarla i Eggnira się zaczaiła i skromniejszą niż zwykle suknię przywdziała. Niewiele to pomogło, bo i tak wśród niewolników się wyróżniała.
Drzwi do halli otwarto po raz kolejny tego wieczora by wpuścić kobietę dziką. Stanęła ona chwilę w wierzejach, oceniająco potoczyła wzrokiem po zgromadzonych by jarla wyłuskać z tłumu. Zaświeciła lodowymi źrenicami, spojrzenia na Volundzie nie zawieszając. Ruszyła ku Agvindurowi. Mężczyźni i służba jej z drogi schodzić chcieli ale kobieta gibko większość z nich omijała.
Volva na widok Sigrun ponownie uległa przemianie. Szepnęła jarlowi, iż na chwilę go opuści i ruszyła prosto w stronę dziewczyny ze zmarszczką na gładkim dotychczas czole.


Elin, Sigrun
Dziewczyna z wypiekami na twarzy i błyszczącymi oczami właśnie dzban chwyciła i pierwsze kroki ku środkowi halli czynić poczęła. Uśmiech piękny na liczku miała, co spojrzenia przyciągał już pierwszych wojów.
Stanęła z gniewnym spojrzeniem przed Słoneczkiem drogę jej zagradzając.
- Nie powinnaś tu być. - Powiedziała cicho tonem kompletnie wypranym z wszelkich uczuć, co mogło dać Sigrun wskazówkę z kim ma do czynienia.
- Och! - dziewczyna wstrzymała kroku w miejscu mało co miodu nie rozchlapując. Zaczerwieniła się mocniej i wargę zagryzła zmieszana: - Volvo… - zaczęła cicho - ...ciekawam. Tylu gości. - próbowała wyjrzeć przez ramię Elin w kierunku Volunda.
- Nie ma tu dziś miejsca dla Ciebie. Musisz stąd wyjść. - Nie dała jej wyjrzeć przemieszczając się odpowiednio i krzyżując ramiona. - Mam brata Twego powiadomić, żeś tu jest?
Sigrun spojrzała przestraszona na wiedzącą:
- Nieeee... już idę… - poddała się. Zrobiła krok w tył i naraz wróciła bliżej:
- A jaki on jest? - spytała ciekawie i gorączkowo - Widziałam, że mówiłaś z nim… powiesz?
- Nieufny i niebezpieczny… - Odparła chłodno. - Odprowadzę Cie.
- Niebezpieczny? - dziewczyna zmarkotniała na ostatnie stwierdzenie Elin. - Czemu? - co i raz próbując zerknąć na Gangrela.
- Jak grzeczna będziesz jutro Ci powiem, a teraz chodź.
Wiedząca skończyła wymawiać tych słów, a czuła na własnych plecach spojrzenie, ciężkie i prawie namacalne. Równocześnie, ciężko byłoby zakryć Sigrun całkowicie dawnego berserkera, gdy ten opuścił swoje dotychczasowe miejsce przez uciążliwość podchmielonych hird i natrętnych służących… lecz w drodze do innego zatrzymał się, przez całą salę wpatrzony, wbrew swojej dotychczasowej nieobecności, prosto w dwie kobiety.
- Och… - szepnęła Sigrun złapana w potrzask intensywnego spojrzenia Volundowego. Krok zgubiła i wstrzymała.



Elin podążyła za jej spojrzeniem, choć domyślała się już co jest przyczyną takiego zachowania i spojrzała prosto w oczy Pogrobca. Z jej ust niemal wydobył się cichy syk. Gangrel okazywał się ponownie kłopotem.
- Sigrun. - Jej głos był jak trzaśnięcie bicza.
Dziewczyna drgnęła spłoszona.
- Tak, Elin?
Gangrel przez chwilę jeszcze więził Słoneczko w miejscu spojrzeniem. Dawno nie widział podobnie niewinnej istoty, której czystość nie jedynie w ubiorze się przejawiała. Znowu skupił się na volvie, próbując jak gdyby zajrzeć przez okiennice do jej intencji…
- Chodźmy stąd… - Powiedziała cicho, a Volund pod płaszczem jej złości mógł dostrzec w postawie i ruchach troskę i chęć ochrony stojącej przy wampirzycy dziewczyny. - Nim Jarl Cie obaczy.
Niczym ułuda, kąciki ust potwornego, wedle opowieści, berserkera się uniosły, w czymś zapewne tak rzadkim, że musiało być przywidzeniem.
Był to jednak uśmiech żyjący krócej niż iskra, ale o takiej samej łunie żółci, i może wręcz równie ciepły.
Zniknął, a może nigdy go nie było. Volund odwrócił się od obydwu kobiet i ruszył ku zebraniu poczynionemu przez jarla, jego brata i nowoprzybyłą afterganger, której nie uczynił jeszcze oficjalnej kurtuazji powitania.
Słoneczko zaś po raz trzeci w ciągu krótkich chwil szepnęła:
- Och… uśmie… - westchnęła z uśmiechem rodzącym się na ustach - uśmiechnął się.
Bez protestów dała pociągnąć się Elin, milcząca i … szczęśliwa.
- Nie wracaj dziś, bo nici z wróżby będą. - Powiedziała odprowadzając Sigrun do wyjścia i pouczając stojących tam wojów, by jej nie wpuszczali. - Dla Twojego dobra to… Wierz mi. - Dodała na pożegnanie łagodniejszym tonem.
- Elin… - zawahała się nieco na progu - ...a szepniesz mu o mnie? - poprosiła.
- Sigrun, Tyś człowiek, on afterganger…. - Odparła miękko. - Nie dla takich jak on jesteś.
- A co jakbym… ja także afterganger była? - nagle hardo podbródek uniosła. - A może i jarl mnie przemieni?
- Nie chcesz takiego losu. - Głos ponownie jej stwardniał zbliżając się do niej. - Chcesz być potworem, który na krwi się żywi? Chcesz ludzi krzywdzić? Chcesz więcej słońca nie obaczyć? - Wyszeptała jej na ucho.
Twarzyczkę Sigrun bojaźń wykrzywiła. Łzy w oczach błyskawicznie zebrały i dłoń do ust przytknęła drżących.
- Nie! - wykrzyknęła by zaraz dodać - Nie wiem… Eggnir… - spojrzała zranionym wzrokiem na volvę i w ciemność uciekła szlochając z cicha.
- Sigrun, czekaj! - Głos Elin ponownie stał się łagodny i wieszczka rzuciła się w pościg za Słoneczkiem.
Nietrudno jej było ułapać dziewczynę. Biegła w kierunku domu rodziców swych.
- Tak? - podniosła zapłakaną buźkę na volvę.
- Wybacz… Nie na darmo Cie zwiemy Słoneczkiem naszym… Stracić Cie nie chcemy. A Dar nasz kosztowny. - Powiedziała łagodnie z troską w oczach.
- Eggnir mówił, że nie zmienia wiele… - zachlipała dziewczyna - … że to prawie jak Odynowi służyć jako wiedząca… więc jeśli to na chwałę Jednookiego, to co w tym złego?
- To trudny dar… - Zaczęła ostrożnie. - Nie można słońca ujrzeć, tchu nie masz i serca bicia. Niewielu z nas też o miłości myśli… - Powiedziała ze smutkiem.
- A co jak za życia się kochają i potem aftergangerami zostają? Albo jak ktoś na nowo pokaże, że kochanie możliwe?
- A co z Ormem? - Zapytała miękko.
Dziewczyna na to jedynie załkała rozdarta między ciekawością a miłością do brata i pierwszym kochaniem.
- Nie wiem… - zakwiliła..
Bardzo ostrożnie pogłaskała Słoneczko po głowie.
- Przemyśl to sobie… Zbyt ważne decyzje chcesz podjąć pod wpływem jednej chwili… - Głos Elin pełen był troski.
- Nie chcę podejmować, nie mogę, nie umiem. - szepnęła dziewczyna po czym nagle jakby siłą woli się opanowała i oczy otarła z łez. - Może wróżba twa pomoże, volvo. Będę czekać na nasze spotkanie. - uśmiechnęła się promiennie mimo łzawego spojrzenia co na troski poważne nad wiek wskazywało.
- Pomogę jak będę umiała. - Uśmiechnęła się do niej ciepło głaszcząc ją delikatnie po policzku. - A teraz biegnij do domu, ja wracać muszę, bo jarl przykazał mi stać u boku swego.





Agvindur, Freyvind, Gudrunn
Po rozmowie z Chlo, Freyvind kręcił się chwilę po halli, lecz widok nowoprzybyłej obudził jakieś wspomnienie. Nie mógł sobie przypomnieć z czym związane, tak jak i niie mógł też oderwać wzroku od oczu ‘nowego gościa’. To chyba one wzbudziły poczucie, że gdzieś ją już widział.
Podszedł powoli do Agvindura witającego się z kobietą okutaną w futra.
- ... sporoś nas sprosił - rzuciła właśnie do jarla niskim głosem.
- Bo sporo się dzieje i sporo trzeba omówić. - odparł brat skalda. - A… Freyvind… poznaj - kobieta odwróciła się unosząc wzrok na Lenartssona i przerwała przemowę Agvindura:
- Znamy się już, Agvindurze. - mówiąc to, głowę lekko przekrzywiła i zmierzyła skalda lekko rozbawionym wzrokiem.
- Ciężko zapomnieć te oczy, pozwólmy jednak panu tej dziedziny uczynić zadość pozycji gospodarza tej halli - odpowiedział uśmiechając się lekko i patrząc w okruchy lodu w źrenicach. Desperacko szukał w myślach tego gdzie mogli się spotkać, jednak bezowocnie.
Na twarzy kobiety wykwitł lekko złośliwy uśmiech:
- Szkoda marnować czas jarla skorośmy się poznali. Miodu, Freyvindzie? - kaptur z wilczej skóry ściągnęła, jasne, niemal białe włosy odsłaniając.
- Dobry miód to coś czego rzadko odmawiam, dziś to się nie stanie. - Uniósł róg jaki wcześniej napełniła Frankijka. Znała go zatem bliżej, wiedziała, że jako afterganger nie gardzi (a wręcz przeciwnie) trunkami śmiertelnych. Coraz bardziej rozumiał jak strasznie się wpieprzył ściągnięty tu przez te ślepia.
- Więc coś porabiał od czasu naszego ostatniego spotkania? - również po róg sięgnęła. Agvindur zaś z ciekawością się przysłuchiwał, nieco zaskoczony zachowaniem brata.
- Przypomnij, kiedy było ostatnie? Tyle się działo ostatnio, przy nieśmiertelności pojęcie czasu potrafi płatać figle…
Kobieta uśmiechnęła się szerzej:
- Tak, ta uczta wielka była i miodu i pieśni wiele było… nic dziwnego zatem, że mgła zapomnienia przysłania Ci, Freyvindzie, naszą biesiadę. - zakręciła jasną grzywą i toast wzniosła blisko pochylając się ku nieumarłemu: - By Asowie pobłogosławili dzisiejszy thing i byś mnie następnym razem pamiętał. - uczernione powieki lekko mrugnęły, z bliska spojrzenie niemalże hipnotyzowało.



Wychylił toast raczej by ukryć głupią minę.
Przełykając trunek zrobił szybki rachunek sumienia. Nie narzekał na zaniki pamięci, a na swej drodze nie spotkał aż tak wielu aftergangerów, aby nie pamiętac spotkania… szczególnie kogoś takiego jak ona. Wyłączając rajd Lothbroka, ale wskazywała na inne okoliczności.
- Teraz jest inaczej. Łaska Odyna - desperacko zaryzykował uznając, że najpewniej była kiedyś śmiertelniczką na której sie pożywiał.
- Inaczej jak, skaldzie? - zamoczyła usta we własnym rogu.
- Teraz wciąż jestem jeszcze na powierzchni walcząc o utrzymanie się. By nie iść na dno pięknej błękitnej toni - rzekł swym śpiewnym głosem z jakimś lekkim pomrukiem. Zmrużył leciutko oczy patrząc prosto w jej ślepia, kąciki ust powędrowały mu ku górze. Stali tak przez chwilę mierząc się spojrzeniami i nie dostrzegając lekko złośliwego uśmiechu jarla skrywanego pod długimi włosami.
Wampirzyca w końcu głową kiwnęła:
- Ostatnio o fjordach i dzikich morza falach mówiłeś - zamruczała z kolei jak duży kot.
- I taki to dziw, że dzikie morza fale porwały rzucając na skały i łbem w nie bijąc? - zażartował.
- Jako, że to nasze drugie spotkanie - uśmiechnęła się - to Ci nie wypomnę… - założyła ramiona na piersi jakby czekając pytania co paść winno.
- Przypomnij mi radość z pierwszego - odpowiedział przewrotnie nie zadając pytania.
- Wielka była - uśmiechnęła się dziko wybornie bawiąc się męką skalda.
- Byłaś już wybranką Najwyższego? - poddał się.
- Gdyśmy się widzieli? Nie… aleś i Ty nie był… - wyszczerzyła ząbki.
Uśmiechnął się szerzej.
- Nie bocz się na mnie tedy pięknooka. Ja jednak nie dziwię się w najmniejszym stopniu, żem po pół wieku poczuł coś, nawet gdy pamięć przez tak długi czas poddała się skrywając szczegóły naszego spotkania pod warstwą czasu.
- Boczyć? Na Ciebie, złotousty? - intensywna dzikość spojrzenia narastała, gdy nieumarła całkiem ignorowała otoczenie - Nigdy w życiu - zachichotała gardłowo.
- Radość to Fallegaug - odpowiedział zwracając się do niej w ten sposób, jako że paradoksalnie wciąż nie znał/pamiętał jej imienia. Ale nie pytał, wiedział, że z pewnością je pozna, a tak było… ciekawiej. - Po raz wtóry wznoszę zatem toast za jarla, Freya poprowadziła mnie do Ribe by na powrót się spotkać, nie może być inaczej.




Agvindur, Volund
- Volund… - jarl skinał lekko głową przyznając, że obecność Gangrela zauważył.
- Rozdartym, jarlu. - jak za przyzwoleniem ozwał się berserker, stojąc nieco z tyłu i z boku względem gospodarza - Czy powitać kolejną z twych gości, czy dysputy ich nie naruszać.
- Jeśli w łaskę brata mego wpaść chcesz, idź i ratuj. - śmiech w głosie pobrzękiwał.
- Leczli widzę, iż wolisz im nie przerywać? - zauważył, może i wesoło, choć bez uśmiechu.
- Z rzadka widzę Freyvinda w takowych tarapatach. Ale znam i ją. Uparta z niej bestia, poddać się łacno nie zdecyduje.
- Cóż… nie przystoi w gościnie iść na przekór przykładowi danemu przez gospodarza, nieprawdaż? - zapytał retorycznie, podchodząc nieco bliżej, ewidentnie nie zamierzając przybyć Freyvindowi na ratunek…
- Kim ona jest?
- To Gudrunn, z Twego rodu, na północ nieco od Ribe rezyduje, w Jelling. Przymierze zadzierzgnęliśmy dawno temu. Może Cię zainteresuje, choć ona samotnicze życie woli i przedkłada.
- Większość z naszego rodu woli samotność. - zauważył nieco nieobecnie Volund, mówiąc o takich jak on sam i wampirzyca.
- Co może słabością się okazać wcale łacno. - Oblicze Agvindura chmura nagle pokryła. - Dlategom posłańca do Ciebie słał. Przyda się Twe ramie. Jeśli się zgodzisz je użyczyć.
- Choćby za okazaną gościnę, muszę. - zwrócił się ku jarlowi - Lecz również… chcę. Zwłaszcza, że moja samotność nie puszczach i górach, lecz krwi i boju.
Jarl na te słowa odwrócił się do Volunda:
- Tedy już wkrótce będę mieć pierwsze zadanie dla Ciebie, Volundzie z halli Agvindura. - władyka stwierdził poważnym i oficjalnym tonem.
Volund na słowe te schylił z szacunkiem i wdzięcznością głowę, choć spojrzenie jego skierowało się w stronę drugiej pary afterganger.
- Kolejny raz onieśmielasz mię zaszczytem, jarlu, lecz jeżeli nie zareagujemy, thing uboższy będzie o brata krwi twego i tę z mojego rodu.
- Idź zatem, dopomóż skaldowi. - Agvindur głową kiwnął sam unosząc wzrok i rozglądając się z volvą.
Pogrobiec bez słowa wyprostował się i postąpił o dwa kroki ku mającym się ku sobie potomkom Odyna przerwać bezwstydne gody, zwracając uwagę swoją postacią i niedźwiedzim, donośnym krokiem.




Freyvind, Gudrunn, Volund
- Mam nadzieję, że przeszkodzę Wam powitaniem. - głos Volunda uniósł blisko, gdy podszedł do Freyvinda i Gudrunn bliżej niż stojący opodal Agvindur.
- Nie Volundzie - odpowiedział skald z lekkim usmiechem nie odrywając wzroku od oczu Gudrunn. - Poznajcie się. Oto Fallegaug ciskająca falami na skały. Oto Volund znany ze swej urody nie mniej niż ze sławy Pogrobca.
- Rad jestem, mogąc od dziś mówić, iż spotkałem Gudrunn. - uzupełnił słowa brata krwi Agvindura, przelotnie tylko zerkając na niego z kamiennym obliczem.
Słowa Volunda wyrwały nieumarła z zapatrzenia lekko złośliwego na skalda. Spojrzenie swych ślepi przypominających szczyty lodowców zwróciła na Gangrela.
- Rad? Skąd wiesz to Volundzie Piękny, skorośmy wcześniej ni słowa nie zamienili? - odwróciła się całym ciałem do Pogrobca.
- Czyny więcej mi znaczą, aniżeli słowa… a choć nie znam twych, jużli fakt, że jarl i gospodarz nasz przymierze z tobą trzyma i na thing cię zaprosił dość znaczy zawczasu. - odparł Volund, jak gdyby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
- Czyny, słowa, uroda, pozycja, szacunek. Ot z wszystkiego można wziąć radość ze spotkania. Ważne, by szczera była, nie jeno zdawkowym przywitaniem. Mej radości nikt mi nie odbierze, cieszę się że sam w niej nie jestem.
Pogrobiec spojrzał na Freyvinda a i Gudrunn na niego zwróciła źrenice.
- Radość twa i mądrość przydają splendoru tej halli. - skontastował Pogrobiec, ewidentnie nie w pełni rozumiejąc skalda.
- Nikt nie odbierze? - uśmiechnęła się do skalda i na nowo spojrzała na Volunda - Czemuś pana zmienił? - spytała bez pardonu.
- Ogni zasiada już w Valhalli. - odparł równie zdawkowo Pogrobiec. - Aegthor włada teraz w Toftlund… i nie potrzeba mu berserkera.
- Dobrześ trafił zatem. Agvindur godny jarl. - stwierdziła krótko - Co wiecie o thingu? - spoważniała nagle.
- Niewiele. Z daleka jadę, o thingu nawet nie wiedziałem. Ale Agvindur wzburzony i zgaduję z krótkiej rozmowy, że jest w potrzebie. - Skald zerknął ku jarlowi po czym spojrzał na oboje dłużej zatrzymując wzrok na Gudrunn. - Dziwny to thing, gdzie wielu z nas spoza tej dziedziny… - zastanowił się nad czymś.
- Znaczy coś większego… - mruknęła ona i róg służce podstawiła do napełnienia. - A skądeś ciągnął, skaldzie? I przybyliście też obaj dzisiaj?
- Z Aros, ale przestawałem w mniejszych osadach czasem i po tydzień, miesiąc, tedy ciężko jednoznacznie powiedzieć skąd tu zdążam. Dziś przybyłem do Ribe - przytaknął Frey.
- Tej nocy. Wiele omenów splata się na thing ten. - zauważył grobowo Pogrobiec.
- Omenów? - zmarszczyła brwi patrząc to na jednego to na drugiego.
Freyvind też wyglądał na zaciekawionego.
- Śmierć Szalonego, która dała mi swobodę tu przybyć. Twoja obecność, Freyvindzie, chociażś pierwotnie o thingu nie słyszał.
- To omen? Wierz mi po tym co było w Viborgu, to gdyby Agvindur uważał moje przybycie omenem… to podczas thingu do Ribe by mnie nie wpuścił - skald roześmiał się, ale z jakims żalem ukrytym pod śmiechem.
- Kroczymy nocą. Wielu drobnych omenów nie postrzegamy. Lecz te dwa zdarzenia, i… mniejsze inne czynią wrażenie ręki kierującej bieg wydarzeń, nie bez znamion Przeznaczenia. - po oczach widać było zamyślenie Pogrobca, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak był się rozmówił.
- Jakie mniejsze? - dociekała Gangrelka.
- Nie… mi ręczyć słowem. - powrócił do nich - Omeny to mniejsze… z umieraniem powiązane. Powinienem był rozmówić o nich z volvą jarla. - Volund spojrzał na Freyvinda bez słowa.
- Umieraniem? Czyim? Za co? - spojrzała na Freya jakby on miał wiedzieć albo rozumieć więcej z tego co mówi Volund.
- Przeznacznie jest określone dla każdego. Ale znają swe przeznaczenie tylko bogowie jak zapisane jest w sagach. Nawet my, choć przekroczyliśmy linię śmierci swego nie znamy. Volva… może dać mglisty zarys, zazwyczaj i tak zrozumiesz go dopiero w chwili gdy coś nastąpi - powiedział Skald patrząc w resztki miodu chlupoczące w rogu którym kołysał. - Omeny? To to samo - wzruszył ramionami. - Norny mocno strzega swych sekretów.
- Jeżeli Szalony Jarl czegoś nauczył mię poza czynieniem Krwawych Orłów… to iż niektórzy Widzą jaśniej Przeznaczenie, aniżeli świat. - powiedział Volund, choć z pewną obojętnością.
- Może tak, może nie. Jak śmierć szalonego jarla i moje przybycie splata się z tym thingiem i tym co Agvindur zamierza?
Lodowooka przysłuchiwała się wymianie jak czychajacy drapieżnik, pilnie każde słowo ważąc.
- Chowam mych wrogów, Freyvindzie. - zauważył tylko Pogrobiec - Czasem w ciałach ich lub umieraniu widzę znamiona Przeznaczenia, lecz jego oblicza nigdym nie widział.
- Coś zobaczył w ostatnio pochowanym?
- Jarla, który widział Przeznaczenie, więc dlategoż zapewne ktoś skrócił go o głowę, aby nie mógł ujrzeć swego gładziciela. -
Volund zamilkł nagle i zamyślił się głęboko. - Zgaduję, że potwierdza to twoje słowa, skaldzie… może.
- Nie wiem. Mogę się mylić. Wydaje mi się, że Asowie i Wanowie nam zazdroszczą. Ciężko istnieć znając swe przeznaczenie gdy jest złe, co też musi czuć Thor wiedząc, że nie obroni ojca i zemrze od jadu węża...?
- Nic. -
odparł machinalnie Volund, przerywając wywód skalda i wpatrując się w pustkę.
Po czym spojrzał przeciągle na Freyvinda, bez kolejnego słowa, jak gdyby była to kompletna odpowiedź.
Gudrunn za to lekkiego kuksańca skaldowi wypłaciła, Volunda lekko dłonia otwartą w ramie sztuchnęła:
- Gadacie jak stare baby. Przeznaczenie, omeny. Po prawdzie dumacie, że Norny plotą jakiekolwiek dla nas? - westchnęła lekko zadziwiona.
- Plotą - skald roześmiał sie. - I niech plotą, a my odkrywajmy je idąc ściażką krwi i chwały - stuknął mocno swoim rogiem w róg wampirzycy i wychylił swój miód do końca.
- Aż pochowają nas. - Pogrobiec odwrócił się do Gudrunn - Niewiele prawisz, leczli słuchasz każde słowo. Zrazu wiedziałem, że rad będę cię poznać. - skwitował, bez uśmiechu na twarzy.

Rozmowę przerwał Agvindur stając na podwyższeniu i znak dając, że chce mówić. W halli uciszyło się, jak nożem cięte urwały się wszelkie prowadzone rozmowy. Ucichła muzyka, wszyscy skupili swój wzrok na gospodarzu



Post współny syyyskich
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 16-05-2016 o 09:58.
Leoncoeur jest offline