Pomimo uspokajających słów Victorii Waightstill był obrażony. Właśnie dokonał bohaterskiego czynu - ukatrupił bestię - a kompania patrzyła na niego, jakby wyrwał głodnemu dziecku z ręki kromkę chleba. Prychnął ze złością do siebie. Rzecz jasna w tych okolicznościach nie miał najmniejszej ochoty na wesołą pogawędkę - a nawet na jakąkolwiek pogawędkę - i w gruncie rzeczy cieszył się, że nikt się nie odzywa - mógł pokonywać drogę w milczeniu. Z ponurych rozmyślań o niewdzięczności swoich kamratów wyrwała go dopiero uwaga Konrada o czymś, co widzi na horyzoncie. Waightstill omiótł wzrokiem przestrzeń od miejsca, gdzie stali, po widnokrąg, ale niczego nie spostrzegł. Gdy Konrad ruszył na zwiad, obojętnie słuchał Victorii - trajkotania starej baby, która na wszystko ma wyjaśnienie - jak to ujął sobie złośliwie w myślach. - Ciekawe, jak by wyjaśniła doskonały wzrok Konrada? - zapytał sam siebie w duchu. Wtem przypomniał sobie, o czym mówili z Marwaldem podczas poprzedniego popasu. Gdyby Waightstill był w swoim zwyczajnym pogodnym nastroju, pewnie by przemilczał konkluzję, do której nagle doszedł, ale że był akurat nie w sosie, wypalił bez zastanowienia:
- Konrad na pewno coś przed nami ukrywa. Toż niepodobna, aby widział coś, czego i my nie widzimy. Zwłaszcza przy tak czystym i przejrzystym powietrzu, jak teraz. Sam pewnie jest chaośnikiem, jak i ja!
Ostatnio edytowane przez snake.p : 16-05-2016 o 20:30.
|