Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2016, 02:14   #91
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


White Plains
Mazz dobijajała się na comlinku..
- Luc! Jesteś tam?
- Żyję -
odpowiedział zdawkowo.
Włączył opcje painkillera wbudowaną w procesor neuralny. Przestał czuć ból postrzału. Przynajmniej już nie tak jak czuł przed chwilą po eksplozji jaka targnęła jego nogą. Złapał Fergusa za kurtkę i zaczął ciągnąć do samochodu Wes’a. Nie potykał się przy tym za mocno tylko dzięki tłumikowi bólu, choć nawet przez niego czuł uderzenia synaps w mózg jakie dawały mu znać, że dobrze nie jest.
Furgonetka wyglądała jak sitko, a sam Wes oberwał w ramię. Właśnie rozrywał opatrunek zębami próbując zatamować krwawienie.
- Dzięki - wycedził przez szczękające w szoku zęby. - Wiedziałem, że można na Ciebie liczyć.
- Halo - Luc wycharczał solos nawiązując z runnerem kontakt telefoniczny. - Jesteś tu w stanie wysłać drona by zneutralizował moją krew jaką roszę ten jebany podjazd?
- Mogę, ale Wes powinien mieć nany w vanie. Weź je rozpuść, ja je przejmę. Tylko włącz matkę -
polecił runner.
Luc z trudem otworzył boczne drzwi vana. Podziurawione i powyginane od ilości i siły ognia stawiały nieco większy opór niż normalnie. Miał niemiłe wrażenie, że fala ognia nie ominęła i jego “cennego” cargo. Nie mylił się. Nieprzytomny Dell nie miał jak się ukryć, kilka pocisków trafiło w ramię oraz bok chłopaka wciąż ogłuszonego potężną dawką leków. Żył jeszcze, lecz szybko się wykrwawiał. Wymagał natychmiastowej pomocy, jeżeli jego życie w tej chwili miało jakiekolwiek znaczenie.
- Te nany to medyczne, czy co? Skurwiel zaraz się wykrwawi.
- Nany to nany, włącz matkę, zaraz wgram soft. W vanie jest też apteczka. Bierz jak ci potrzeba.
Solos najpierw uruchomił nany tak jak chciał runner, a potem wygrzebał z torby chip-med wsuwając go w gniazdo na skroni. Nie znał się nic na medycynie, nawet zawartość apteczki normalnie była dla niego czarną magią w przypadku tak skomplikowanym jak postrzelany jeniec. Soft przekazał info, dzięki czemu Heen już świadomie zaczął aplikować nieprzytomnemu chłopakowi speedhealing, adrenalinę, hyperkoagulinę i na wszelki wypadek działający na silne traumy meestag. Nie mógł się nadziwić działaniom nanów. Wciąż i za każdym razem widząc je w “akcji” doświadczał lekkiego zachwytu. Tak było i tym razem, gdy połączenie działań mikroskopijnych robocików i leków zaczynało przeciwdziałać krwawieniu, a rany postrzałowe zaczęły się powlekać osoczem. Dell nadal był mocno blady z upływu krwi ale to wymagało już podania kroplówek, uzupełnienia płynów, mikroelementów i całej medycznej magii, o której Luc nie miał pojęcia. Na chwilę obecną tyle musiało wystarczyć.
- Grzej silnik, spierdalamy, tylko zaraz wrócę -
rzucił do Wesa wciągając trupa Fergusa głębiej do furgonetki, sam wypadł z niej i na łamiącej się lekko nodze pokuśtykał do wiaty, gdzie leżał holoprojektor wypuszczony przez CEO w momencie gdy oberwał. Ciążył mu w dłoni niczym skała. Po kilku chwilach wrócił do vana i zatrzasnął podziurawione boczne drzwi.
- Pospiesz się. - Wes nie był szczęśliwy. - Dokąd teraz?
- Cały jesteś? Co się tam stało? Dokąd jedziecie teraz? - dopytywała Ruda przez comlink póki byli jeszcze w zasięgu.
- Oberwałem. Typ rozpoczął strzelaninę.
- Nie wiem, zaszyć się gdzieś - odrzekł do Wesa. - Jedź w jakieś miejsce gdzie można przystanąć, nie za daleko.
- Ok -
odpowiedział kierowca lawirując w ulicznym ruchu i kierując się na obrzeża miasta. - Może do nCat?
- Powiedziałem coś niezrozumiałego, mówiąc “gdzieś niedaleko”? Stary nie ma czasu, do nCat z pół godziny.
- Jak bardzo? - Ruda była nieustępliwa.
- W nogę dostałem, chyba ominęło tętnicę, powinienem się wylizać.
- Stary, ale co tu kurwa zrobisz? Będziemy sobie patrzeć czule w oczy? - Wes w końcu wybuchnął. - Weź meestag. Powinieneś wytrzymać - dorzucił narzucając sobie siłą spokój i zatrzymując vana.
- Czysta rana czy kula utknęła? - Mazz siliła się na spokój.
Luc sprawdził, czy jest rana wylotowa, z ulgą stwierdził, że była. Przynajmniej tyle.
- Luc? - przywróciła go do rzeczywistości.
- Mam dwie nowe dziurki, choć dostałem raz - odpowiedział jej i podniósł wzrok na kierowcę.
- A Ty Wes nie mędrkuj, tylko rób kurwa co mówię. Od miesięcy zgarniasz kasę za to że nadstawiam karku, to weź się do jebanej ciężkiej kurwy za kierownicę, a nie za pierdolenie o patrzeniu w oczy!
Wes burknął coś pod nosem ale mędrkować przestał. Założył ręce na piersi unosząc lekko brew.
- No zaparkowałem. Co dalej?
- Dobra, gdzie jesteście? Dojechać? - Mazz próbowała wybębnić info od solosa.
- Nie wiem, dajcie mi chwilę, oddzwonię za kilka minut.
Rozłączył się i chwilowo nie odpowiadał Wesowi. Puścił nagranie z holoprojektora oglądając zapis, jednocześnie dźgnął mocno palcem w oczy trupa orientując się czy Fergus miał cybersprzęt w miejsce któregoś z prawdziwych ślepi. Miękka tkanka uginająca się nieco pod dotykiem upewniła go, że starszy z rzeźników nie miał cyberoka.
Holo pokazało obraz Eve zamkniętej w skrzyni w tej chwili już nie walczącej, ale lekko odpływającej. Jej usta poruszały się jakby coś mówiła. Czas w dolnym rogu wskazywał 1:10 minut.

Znów zadzwonił do Halo.
- Słuchaj, mam tu holoprojektor, ale zaprogramowany na transfer, nie na odtwarzanie. Obraz jest ciągły masz szanse namierzyć skąd idzie przesył?
- Spróbuję. Podepnij go do złącza.
Podpiął.
Wyciągnął betkęz tłumikiem i strzelił trzy razy w pierś Fergusa. Jakoś go to lekko uspokoiło.
Ciałem lekko zachybotało gdy przyjmowało kolejne pociski z bliskiej odległości. Przez długą chwilę Halo nie dawał znaku życia.
Po dobrych 10 minutach dopiero się odezwał:
- Sunny Hill… - wymarudził zrzędliwym tonem.
Luc przez chwilę bił się z myślami, najazd na fundację, w celu szukania Eve… to nie miało sensu. Wybrał numer do Hao pozostawiając runnera na drugiej linii.
- Luc! - wykrzyknął podekscytowanym jak na siebie tonem policjant. - Niesamowite. To po prostu kopalnia dowodów - mówił szybko.
- Hao, skup się, masz 57 minut na uratowanie niewinnego życia. Kogoś, kto pomagał w sprawie, a dorwał ją rzeźnik. Chcę tylko odpowiedzi, czy jesteś gotów bym mówił dalej, nie ma czasu. Tak, nie.
- No tak. -
Hao obruszył się słyszalnie. - O co chodzi dokładnie?
- Dziewczyna z SH miała zadbać by rzeźnik był poza domem, gdy moi znajomki szperali po jego mieszkanku bym mógł dać ci dowody. Coś wyczuł. Ona ma 56 minut tlenu dozowanego na granicy utrzymania przy życiu. Jest gdzieś w budynku fundacji "Sunny Hill".
- Jesteś pewien, że tam? -
Hao spytał napiętym głosem. - Muszę załatwić dokumenty, więc muszę mieć pewność.
- Poczekaj chwilę. -

Przełączył się na Halo
- Na 100% SH? To ważne stary.
- Na 110% -
odzew był natychmiastowy.
- Dzięki. - Wrócił na linię z detektywem. - Pieprz dokumenty, nie ma czasu. Na pewno jest gdzieś tam. Rzeźnikiem jest CEO fundacji, dziewczyna jest gdzieś zamknięta w budynku. Skrzynia? Nie wiem, nie mam wszystkich info.
- Ok, odezwę się.
- No i co dalej? - Padło natychmiast od strony Wesa.
- Nie wiem… - odpowiedział w końcu kierowcy rozbrajająco, jakimś zmęczonym tonem. - Report dopiero nocą. A na med pojechać będzie ciężko niepostrzeżenie przenieść trupa i tego zdechlaka jak sami postrzelani.
- Trzeba znaleźć inny środek transportu, załatwić ciężarówkę albo ekipę do naprawy vana, ale najpierw inny środek transportu i pojechać do jakiegoś medyka.

Solos pokiwał głową. Proste.
Aczkolwiek nie bardzo proste do zrobienia.
Wybrał numer do Mazz, domowy.
- Halo? - głos Kiry wyraźnie zabrzmiał w słuchawce.
- Jeszcze Cię nie wykończył?
- Hej, Kacperku. Nie, jeszcze nie -
zaśmiała się dziewczyna. - Co tam?
- To, że masz dostęp do med sprzętu nie znaczy może iż masz znajomości z jakimś dyskretnym chirurgiem?

W słuchawce zapanowała chwilowa cisza.
- Dla Ciebie?
- Też, postrzelali nas trochę jeszcze nie wiem co z Rudym, choć chyba wszystko w porządku.
- Oddzwonię za 5 minut, tak?
- Ok.
Rozłączył się wybierając numer Edka.
- Tak? - Bas punka rozbrzmiał w słuchawce. - Jesteś cały?
- Nie, oberwałem, ale przeżyję. A ty?
- Dziabnięty ale nic poważnego. Jadę do domu. Chyba, że mnie potrzebujesz?
- Nie, ale daj znać Kirze, może się martwić. Załatwia medyka.
- Zaraz zadzwonię do niej. Chciałem na spokojnie... Medyka?
.
- Mhm. Oberwaliśmy tu wszyscy, ja i Wes w miarę, ale i tak trzeba. A Twoja piękność udowodniła, że ma med-kontakty. Możesz spiknąć się z nami.
- Mhm… tak… -
punk brzmiał jakoś dziwnie zaskoczony. - Dobra, dzwonię do niej.
- Ok, wyślę ci gdzie będziemy. I dziękuje brachu. Naprawdę…
- Daj spokój, stary. -
Punk nie lubił wylewności na trzeźwo.
Równo 5 minut po ich rozmowie, zadzwonił numer domowy Mazz.
- Jak tam? - spytał solos po odebraniu połączenia.
- Przyjedź do mnie. Edek ma klucze, będzie tam czekał. Za kwadrans będzie tam lekarz.
- Ok.
- Mamy cel, będzie med. Weehee! - Dał kierowcy adres Kiry-barmanki.
Wes wykrzywił usta w udawanym radosnym uśmiechu i uniósł dwa kciuki w górę.




Mieszkanie Kiry w Bronx
- Co z tym tu? - Wskazał na zwłoki Fergusa gdy zaparkowali na miejscu. - Zostawiamy w środku tak po prostu? - rzucił z radosną miną. - Ten Edek może pomóc z gnojkiem? Trochę ciężki, średnio sam go dodźwigam…
- Poczekaj tu.

Luc odchylił drzwi i wyszedł na zewnątrz. Choć ból czuł jakby przez mgłę cyberwszczepu to noga załamała się lekko. Organizm nie dawał się oszukać tak do końca. Solos wziął zwłoki za fraki i wytargał je z furgonetki, po czym biorąc je na ręce zaczął iść w kierunku mieszkania Kiry-barmanki. Ból nogi przebijał nawet przez wbudowanego painkillera, a ona sama łamała się pod nim, tak że szedł jak pijany. Najgorsze były schody, nogawka była już całkiem mokra od krwi, ale solos jakoś dotarł pod mieszkanie dziewczyny.
Zapukał kiwając trupem, bo trzymał go w obu rękach.
Edek otworzył natychmiast… no prawie natychmiast.
- Pokurwiło Cię? - Zabrał trupa do środka, w zasadzie go wrzucił jak kukłę i złapał Luca. Dźwignął solosa jakby był piórkiem i zaniósł do salonu. Znajomego miejsca minus stada butelek, jakie pałętały się tam pamiętnego ranka.
Siedział tam niski, dość drobny Azjata, podniósł się i wskazał na sofę… wymoszczoną folią.
- Tu… - nie mówił zbyt wiele.
- Wes na dole, ranny w rękę. Nie wniesie. Jest tam klient, jego życie ważniejsze. Chory skurwiel nie może zdechnąć - mówił solos. - Nie może kurwa, jego w pierwszej kolejności, ja dam radę…
- Idę po nich -
punk mruknął, a Azjata zajmował się w między czasie rozcinaniem zakrwawionych spodni Luca.
- Co brałeś? - spytał rozrywając materiał i podłączając skaner, a Luc zaraportował użyty staff z apteczki.
- Ok. Leż spokojnie, albo Cię uśpię. Co wolisz. - Lekarz odczytał wynik skanowania i zaczął wyciągać potrzebny sprzęt. Zaczął od pistoletu na zastrzyki.
- Żadnych zamulaczy, żadnego śpiocha.
- Ok. -
Lekarz przyjął deklarację bez większego wzruszenia i rozpoczął oczyszczanie rany, wcześniej podłączając Luca pod kroplówkę.
- Straciłeś sporo krwi. Musimy uzupełnić płyny. Plus wzmocnienie - tłumaczył krótko.
Wbudowany wytłumiacz bólu działał jak zawsze, ale była różnica między bólem z otrzymanego postrzału aby człowiek mógł funkcjonować nie skupiając się na bólu… a między operacją, gdzie oczyszczanie ran sprawiło, że Luc miał ochotę oderwać sobie postrzeloną nogę i zabić nią lekarza. Na tym etapie żałował, że nie dał sobie wstrzyknąć Jasia. Zagryzł nadgarstek do krwi by nie wyć z bólu.
Nie zauważył nawet gdy wrócił Edek z Wesem i Dellem. Dopiero po długiejj chwili zaczęły docierać do niego rozpoznawalne głosy punka i kierowcy.
Coś błysnęło mu przed oczami krótko:
- … odru.. Praw… będz… ok.
Słowa wypowiadane przez lekarza były przerywane gdy w końcu mógł nabierać spokojnie oddechu. Noga pulsująca żywym ogniem, zaczęła powoli się uspokajać i wyciszać. Poczuł zimny pot i zatelepotało nim. Przed oczami pojawiła się gęba Edka okrywającego przyjaciela termokocem.
- Nie mnie KURWA! JEGO, RATUJCIE JEGO, ON MA ŻYĆ. - Luc nawet gdy nie do końca wiedział co się wokół niego dzieje, zaczął się wyrywać.
- Yun się nim zajmuje. - Nożycoręki przytrzymał solosa w miejscu, przygważdżając go swą rączką. - Uspokój się bo wyrwiesz kroplówkę do cholery! - ryknął poirytowany.
- Daj mi styma, muszę być na full przytomny.
- Jak kroplówka zejdzie - dobiegł go głos lekarza gdzieś z pokoju.
- Nie mogę odpłynąć, telefon, cholera. Dajcie mi chem!
- KURWA USPOKÓJ SIĘ! ALBO SAM CIĘ USPOKOJĘ!
- Ed kurwa, wstrzyknij mi chem, będę kurwa leżał spokojnie, ale nie mogę odpłynąć do kurwy nędzy!

Yun coś mruknął, Edek warknął do Luca:
- Spróbuj się kurwa ruszyć milimetr to zrobię z Ciebie mielone, jasne?!
- Z.. z cebulką? Edek, proszę…
- LEŻ KURWA POWIEDZIAŁEM. ZARAZ WRACAM -
zaczerwieniony ryj punka pochylił się bliżej i odsunął. Wrócił po chwili, odgiął głowę Luca na bok mało delikatnym gestem i przyłożył do szyi pistolet. Wstrzelił zawartość naboju.

Myśli nabierały powoli jasności i ostrości. Dobiegające głosy w końcu brzmiały jak rozmowy.
Yun w dalszym ciągu pracował nad Dellem, Wes popijał jakiś napój z puszki i ćmił papierosa.
Noga Luca była opatrzona i zawinięta świeżą warstwą sztucznej skóry.
Rana pod spodem była zszyta mini-klamrami chirurgicznymi.
- No i gdzie Ci tak spieszno? - spytał punk, zapalając fajka.
- Nigdzie. Nie bądź chuj, daj jednego… - Luc wykrzywił się lekko ale leżał spokojnie.
- Eh… - westchnął Ryży i podał papierosa solosowi.


* * *

Lekarz skończył działania na Dellu po dobrej pół godzinie. Chłopak skończył z usztywniaczami dłoni, przedramienia, 3 kroplówkami podłączonymi jednocześnie oraz kuracją nano.
- Nie wybudzać go. Kroplówki muszą zejść i nany muszą skończyć pracę. Wrócę za godzinę - stwierdził zbierając zakrwawione opatrunki, sprzęt. Nie zostawił ani kawałka rzeczy po sobie. Wszystkie odpady upchnął w do niewielkiej torby i ruszył do drzwi. Edek podniósł się by go odprowadzić.
- Trochę się pojebało co? - Luc rzucił do punka gdy ten wrócił.
- Trochę? - Edek zaciął lekko usta. - Wiesz, że Mazz oberwała? Niezbyt poważnie ale ...
- Cooo?!!! -
Heen próbował się zerwać. Edek przygwoździł go ponownie do sofy.
- Kurwa, co mówiłem? Dziecko jesteś? Niezbyt poważnie, ale zarwała z drona.
- Co z nią? Gadaj do cholery! -
Luc wił się pod ręką Ryżego, z jego głosu przedzierała rozpacz.
- No przecież mówię, że nic poważnego. Przeszło przez ramię, czysta rana przelotowa.
Luc nie słuchał już właściwie, dzwonił do niej.
- Tak? - Radosny głos Mazz zabrzmiał w słuchawce. - Ropuszku, co z Tobą? Gdzie jesteście?
- Kotek, dostałaś? Na pewno wszystko okey? Duże Ryże mówi, że okey, ale… -
głos mu uwiązł.
- Dojebię mu kiedyś… Cholerny gaduła… - Głos Rudej nieco oklapł. - Tak, jest ok. Nie martw się zupełnie nic - zapewniała. - Jestem już w domu z Kirą i Alim. Tylko zmęczona. Pójdę się zdrzemnąć, ale jak coś to dzwoń. Dojadę. - Ściszyła głos. - Leki zaczną działać za chwilę, więc nie próbuj zgrywać samotnego jeźdźca. Wiem co… nie ważne. Masz zadzwonić. Tak? - naciskała jak to ona.
- Nigdzie nie dojedziesz - powiedział miękko uspokojony nieco. - Odpoczywaj. Jest już załatwione. Jeden off, drugiego mamy. Report dziś w nocy i koniec, nie oglądaj bo ci się przyśni.
- Luc chcę być. Nie po to by oglądać. By być z Tobą. Żebyś nie był sam… z tym syfem.
- Skarbie, właśnie dlatego nie chciałbym abyś była, abyś nie wchodziła w ten syf.
- Ale to nie jest Twoja decyzja, tak? -
spytała miękko.
- Nie… nie jest. Po prostu…. Nie chciałbym abyś widziała do czego jestem zdolny, nie użyję ławy tym razem. Ale… nie moja decyzja. Prześpij się do wieczora jeszcze trochę. Obiecuję, że dam znać gdzie, sama zdecydujesz.
- Ropuszku… kocham Cię i nic tego nie zmieni -
stwierdziła cichutko. - Nie znamy się od wczoraj. Oboje mamy za kołnierzem. Zanim mnie wyślesz samą do łóżka, to powiedz co z Tobą. - Zmieniła temat i ton głosu.
- Leżę u Edka, umrę Mazz. - Zreflektował się, to nie były właściwe żarty. - Kiedyś… Pod tobą pewnie, na zawał serca, po sześćdziesiątce. Na razie jest znośnie.
Zaśmiała się.
- To byłaby wymarzona śmierć Żaby. Nie kradnij jego pomysłów. - Luc mógł zobaczyć oczami wyobraźni jej radosny wyszczerz. - Chociaż wiesz co… umówmy się na to “Zabzykali się na śmierć” zostanie wygrawerowane na naszych urnach. - Zachichotała. Chyba leki zaczynały działać bo peplała lekko od rzeczy.
- To będzie na pierwszych stronach gazet, bo chyba nie wybierzemy do tego domu, nie? - Też się roześmiał. - Śpij skarbie, dam znać co z wieczorem. Odpocznij.
- No nie - zgodziła się ochoczo. - Dobrze. Ty nie szalej. I nie zgrywaj większego twardziela niż jesteś. Pa, ropuszku.


* * *

Po kwadransie nadeszła wiadomość od Hao:
Cytat:
@LVDHeeN
OD: LeeUu8989
Temat: Maire
  • Luc…
    Znaleźliśmy ją ale jest w szpitalu. Zapas tlenu nie był na godzinę. Przez kilka minut była odcięta od tlenu. Powinna wyjść ok, potrzebuje nieco czasu, 2-3 dni.
Cytat:
@LeeUu8989LVDHeeN
OD: LVDHeeN
Temat: RE: Maire[list]Dzięki. Masz u mnie dług tak czy tak, bałem się, że… Dzięki Hao.
- Edek… nie chcesz bym wstawał nie? - zwrócił się po chwili do punka.
- Mhm … co chcesz? - Punk podszedł do Heena.
- Przyniósłbyś tego jebanego trupa tutaj?
- Po co ci on? -
spytał podejrzliwie Nożycoręki mierząc solosa specjalnym spojrzeniem.
- Chcę na niego spojrzeć…
Edek spojrzał za to na Luca jak na pojeba.
- Ty to jesteś zdrowo rąbnięty. - Poczłapał w głąb mieszkania i po chwili zwalił Fergusa obok sofy. - Tak dobrze? - spytał lekko ironicznie.
- Tak. - Luc wyjął betkę i strzelił trzy razy do ciała. - O wiele lepiej… - przekręcił giwerę w dłoni by Edek mógł ją przejąć.
- Luc, kurwa… - Zabrał ją. - … Kira tutaj mieszka… - syknął.
- Posprzątam. Z mopem w dłoni. Ciesz się, że leżę, bo bym leciał po siekierę… Mógłbyś obudzić tego zjeba? - wskazał na Della.
- Subtelnie czy nie? - punk spytał uprzejmie.
- Subtelnie, on musi mieć dużo sił, by długo umierać Ed. Bardzo długo.
Wielkolud podszedł do leżącego Della i zaczął wybudzanie. Potrząsał chłopakiem do wtóru ze słowami: "Wstajemy… pobudka" głosem trąby jeryhońskiej i tonem wypowiedzi jak dla upośledzonych umysłowo.
Parker powoli zaczął się wybudzać. Otworzył oczy i raptownie wciągnął powietrze, zamrugał próbując załapać kontakt z otoczeniem.
- Jak się spało, królewno?
Chłopak gwałtownie odwrócił głowę w stronę głosu Heena. Edek zszedł z drogi. Oczy chłopaka najpierw się rozszerzyły, a potem twarz wykrzywił niekontrolowany grymas złości.
- Tę.. - wychrypiał i zamilkł. Przełykał chwilę ślinę by spróbować ponownie: - Tęskniłeś? - spróbował się podnieść i jęknął.
- Oj jak bardzo tęskniłem. Będziesz sławny, wiesz?
- Już jestem, wiesz? -
Odbił piłeczkę.
- Nieeee, jeszcze nie. Będzie z tego co wiem transfer z twojej kaźni, to co robiliście dziewuchom to zobaczą tysiące. Może miliony ludzi na tobie.
- A kto to niby nada? -
spytał nagle bardzo zainteresowany.
- Nie wiem. - Luc wzruszył ramionami. - Podobno ma być z tego cash. Ode mnie zależy tylko, czy mają Cię tylko rozerżnąć jak świnię w długiej symfonii bólu, czy komentować to na wizji z nawiązaniem do Twojego pedalstwa. Wtedy umrzesz nie z technokneblem na ryju, a z oderżniętym członkiem taty... - wskazał lekkim ruchem głowy trupa - …w gębie na antenie. A wytłumaczeniem będzie, że mordowaliście kobiety bo… sam rozumiesz. Silne uczucie ojca i syna…
Dell na ostatnie słowa zaśmiał się szczerze po czym rozkaszlał.
- Naciągane ale możesz próbować.
- Ja nie żartuję Dell. -
Luc uśmiechnął się i odwrócił wzrok na sufit.
- Powiedz mi jedno, co? Takie tam życzenie skazańca.
- Mhm?
- Co czułeś jak... -
odwrócił się nieco z chorobliwą ciekawością - ...oglądałeś moje wiadomości?
- Obrzydzenie. I… hm… chęć by cię znaleźć i zabić.
- Tylko tyle? -
drążył Parker.
Luc zastanowił się głęboko.
- Nie. Też trochę żal za tymi biednymi dziewczynami. Również małe nutki znudzenia.
- Znudzenia? -
To zaskoczyło chłopaka
- No tak. Znudzenia.
- Co konkretnie Cię znudziło w zabijaniu?
- Jaki udział miał w tym wszystkim ten śmieć? -
Luc wciąż patrząc w sufit i nie odwracając się lekkim ruchem ręki wskazał trupa. - Pytanie za pytanie Dell.
- On? - nie wyglądał na zbyt przejętego ojcem positkowanym przez Heena - Tylko narzędzie do osiągnięcia celu. - Wzruszył ramionami. Powoli i ostrożnie.
- I dał sie namówić na ten twój pomysł z mordowaniem od tak? Bo przyszedłeś do taty i powiedziałeś: “słuchaj, zaczniemy od dziś mordować dziwki!” - Luc roześmiał się.
- E tam… a ty byś się zgodził? - Dell nie tracił jakoś humoru. - Przecież jesteś normalny, nie? - Uśmiechnął się szeroko.
- Nie.
- No to widzisz. Każdy ma punkt nacisku. Ty masz nawet kilka… Trzeba tylko je umieć znaleźć i nie wahać się ich wykorzystać.
- Gówno prawda. Nie każdy synku. -
Luc dbał aby jego ton był jak najbardziej protekcjonalny i pogardliwy. - Miałeś wielki plan, gówno z tego wyszło. Punkty nacisku poszły w pizdu. - Rozrechotał się.
- Skąd wiesz, że nie wyszło?
- A jak może wyjść?
- Ja osiągnąłem co chciałem, a Ty mi w tym pomogłeś. -
teraz to Dell zarechotał radośnie. - Cała reszta… cała reszta to ledwie otoczka.
- Co osiągnąłeś? -
Luc odwrócił się do Della wpatrując się w niego ciekawie.
- Kilka rzeczy ale najważniejsze to pozbycie się jego. - Uśmiechnął się z satysfakcją.
- Jak ostatni frajer. Jak ostatnia ciota. - Luc zaśmiał się szyderczo. - Sam za małe jaja by się go pozbyć? Nasz mały Dell potrzebował pomocy?
- Ty jakiś zafiksowany jesteś na seksie. Strasznie lubisz ruchać?
- Lubię. To przyjemne. -
Heen wzruszył ramionami.
- A lubisz bardziej z żoną czy z Rudą? Na Twoim miejscu nie mógłbym się chyba zdecydować, która lepsza. Chociaż żonę poznałem dogłębnie. - Zarechotał radośnie.
- Poznałeś na tyle na ile mogłeś. Zanim spieprzyłeś. Ona żyje, ty będziesz umierał gorzej niż te biedne dziewczyny. Nawet ostatni podryw miałeś dlatego, że byłeś nagrany, a i tak nie umoczyłeś. Jesteś żałosnym misiem, co z jakichś względów nasrał sobie we łbie, że trzeba zabijać profile mamusi. A wiesz jak zostaniesz zapamiętany Dell?
- Wiem. -
Uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Wiem, jak zapamięta mnie Twoja żona, Luc. I będę z nią bliżej niż ktokolwiek inny. Żywy czy nie. - Spojrzał na solosa. - A Ruda… cóż… jeszcze zobaczę…
- Nie skarbie. Moja żona zobaczy co z tobą zrobią, strach przepełznie w satysfakcję. Ludzkie emocje, znam się na tym. Przestanie się bać widząc Twoją kaźń. -
Luc patrzył mu w oczy.
Dell zaczął się śmiać… Popatrzył na solosa i śmiał się i śmiał aż z oczu poleciały mu łzy rozbawienia.
- Nadal nic nie rozumiesz. To nie o strach chodzi. Widzisz… napiętnowałem ją. Zabrałem jej coś więcej niż godność. Straciła dzieci. Nowych mieć nie będzie. No chyba, że z probówki ale to już nie to samo: surgatka, jakiś facet… może nawet Ty. A to sprawi, że będzie drżeć ze strachu o swojego syna. Jedynego syna. Nie o siebie. O niego. A w tle tego wszystkiego będę ja.
- Widzisz królewno… Każdy rodzic będzie drżał o każde dziecko, niezależnie od tego czy może mieć kolejne -
tłumaczył prawie rozbawiony choć lekko zszokowany tak szalonym podejściem.- Rozstaliśmy się półtora roku temu. - Zaciągnął się papierosem. - Gdyby nie to, że rozpoznałem ją po obrączce gdy w TV wzięła ją trauma team… może byśmy się nie zobaczyli? Zeszliśmy się, tej nocy w spokoju i ufności spała wtulona we mnie. To jest Twój efekt. Jedno dziecko nam starczy, a może i coś adoptujemy, masz zjebany mózg cioto. Przywróciłeś mi żonę i dziecko zjebie, tyle Twojego. Ot mam tylko problem, którą wybrać. I to był Twój plan? By jakiś człowiek, który cie bił jak dziwkę miał problem z rozkminą która kobietę bardziej kocha? Jesteś żałosny Dell. Nawet nie potrafisz kogoś faktycznie skrzywdzić.
Parker przez chwilę leżał wpatrując się w sufit.
- Czyli Ruda do wzięcia? - chyba się zafiksował na jakieś idei czy wyobrażeniu.
- Martw się tym, że zaopiekuję się ofiarą, a Ty cokolwiek chciałbyś “zamanifestować”... To skończysz jako pedał-kazirodca z chujem ojca w zębach na wizji może milionów ludzi. Edek, przypilnujesz go muszę pojechać w jedno miejsce…
- Jasne, ale gdzie z tą girą leziesz? -
punk do tej pory się przysłuchiwał w ciszy paląc fajka za fajką.
- Żonę ze szpitala odebrać i zainstalować, zobaczyć co z Mazz.
- Aha… okej. A jak się jej wytłumaczysz z postrzału? -
Punk pomógł Lucowi wstać.
- Powiem, że dziabnęła mnie tchórzofretka. Co ja się mam tłumaczyć, kule chodzą po ludziach. Kurw… - Z czegoś zdał sobie sprawę. - Przydałyby się nie postrzelane i nie pokrwawione ciuchy. Tchórzofretką tego nie wytłumaczę.
- Nie masz w kieszeni tego fatałaszka Rudej? -
wtrącił się Dell.
- Ooooo, dobre, w tym będziesz zdychał. Masz dobre pomysły czasem.
- Czy on się kiedyś zamyka? -
rzucił punk. - Po ciuchy musiałbym pojechać. Tutaj nic nie mam.
- Dobra, nie ma sensu.


Zadzwonił do Dave’a.
- No hej, Luc. I jak?
- Słuchaj, jest problem… nie dam rady odebrać żony. Mógłbyś?
- No pewnie. Przecież mówiłem, że mogę. Odbiorę i odstawię do Ciebie.
- Jest w Highway Hospital, dam Ci upoważnienia by wejść, tylko prośba, załatwiłbyś jej jakiś ciuch?
- A jaki rozmiar nosi?
- Noooo, zgrabny… -
Luc nie był dobry w ocenie rozmiarów. - Ale to nie ważne, tylko by nago nie wracała, nie musi być dopasowane.
- Ehh dobra… coś zakombinuję… a ty się naucz rozmiarów żony na przyszłość. Dam znać jak już będziemy na miejscu. Coś mam jej powiedzieć?
- Że mały będzie niedługo, ja… powiedz jej, że… Cholera, że mam problemy ze spalonym domem i latam po mieście między strażą, ubezpieczeniem i policją. Zrozumie.
- Eeee…. -
Dave przez chwilę próbował nadążyć ale się poddał - Dobra. To na razie.
Cytat:
@Dr Kingstone
Od: LVDHeeN
Temat: RE:RE:RE: Ugoda
  • Przepraszam, ale dziś nie uda mi się dojechać. Będę jutro, postaram się jak najwcześniej. Mam nadzieje, że sprawa wypisu już jest w toku, po Kirę przyjedzie mój przyjaciel wysyłam jego dane do sprawdzenia przy odbiorze żony. W razie pytań służę. Pozdrawiam
- Edek, Kirunia wciąż u Mazz?
- Tak, ale za niedługo się do roboty zbierać będzie.
- Na którą ma do roboty?
- Zaczyna o 19:00.
- Mhm… Dobra w sumie… damy radę.


Wybrał numer do Halo.
- Tak?
- Mamy wszystko, zaczynamy powoli. Po pierwsze, zmontuj jakiś dżingiel z manifestów skurwysyna i ujęć z ich chatki, czy co tam chcesz. Zapowiedz na nVlogu, by ludzie siedzieli i czekali, by o czasie była już oglądalność, niech wiedzą mniej więcej co dziś zobaczą. Po drugie… furgonetka Wesa postrzelana mocno, do mojego auta trup, sprzęt i ten hardy fistaszek się nie zmieszczą. AV transport w miejsce reportu?
- No czołówkę już mam i kilka teaserów. Mogę zacząć to puszczać. Mogę być AVką tylko…
- Halo odkaszlał śmiesznie. - … śladów nie chce w środku. Z trupa odcisków nie zdejmą? Amo jakieś ma w sobie? Strzelałeś do niego…
- Jesssu, Halo, to weź po drodze jakąś folie malarską. O pociski w skurwielu się nie martw, w reporcie będzie operacja na żywo, finalnie jedyny ołów jaki będzie miał w sobie to w płucach if you know what…
- Dobra, dobra -
włączyła mu się gderliwa kwoka - o której?
- Bądź pod mieszkaniem ślicznej dziewczyny Edka przed 20:00 -
Luc spojrzał na punka i mrugnął na co punk wysunął środkowy palec “łapki”. - Weź jakiś sprzęt do nagrywania głosu jak masz.
- Jeszcze jakieś życzenia… Ropuszku? -
Halo parsknął cichym chichotem.
- Żelki byłyby w porządku. - Luc roześmiał się. - Aha… bo potem mogę zapomnieć. Załatwię pod koniec… przerwę. Możesz z chętnymi jacy wykupią transfer ponegocjować. Wiesz, krótki blok reklam w trakcie. % od wykupu? Hehe.
- Spoko, załatwi się coś smakowitego. -
Luc widział już te ogniki w oczach runnera na samą myśl o zarobku oczekującym na nich. - To do zobaczenia.
- Jadę Ed, wrócę zanim przyjedzie Halo. Zaknebluj go, bo nie zdzierżysz tego bełkotu…
- Jedziesz bez gaci? -
zdziwił się solos.
- Tylko do Mazz, ręcznik od Kiry pożyczę by się owinąć. U niej mam ciuchy.
- Aha, no ok. -
Edek polazł do łazienki i wrócił z dwoma ręcznikami:
- Wolisz różowy czy eeeee…. Biały?
- Różowy. -
Luc roześmiał się. - Tym bardziej wezmą mnie za coś normalnego.
- Z pewnością, jak im zabraknie skali na nienormalność -
zarżał krótko Edek.
- Dobranoc królewno… - Luc zbliżył się z stymem od paraliżu. - Wieczorem musisz być w formie.
- Oglądnij raz jeszcze wiadomości, żebyś wiedział jak się przygotować -
Dell mrugnął dostał w twarz z otwartej, a po chwili zaczął wiotczeć po podaniu mu przez Luca środka paraliżującego.
Solos odłożył stymulator w jakim było jeszcze ¾ dawki.
- Ja Cię chyba po prostu lubię bić… - powiedział do chłopaka.




Mieszkanie Mazz w Bronx
Opierał się o ścianę. I tak trochę kosztowało go przejście do i od windy. Wcisnął powiadomienie uśmiechając się lekko. Ruda by się wkurwiła… Kirunia potraktowałaby to jako coś naturalnego.
- Cześć, Kacperku - przywitała go otwierając drzwi i robiąc mu miejsce. - Dobrze, że jesteś. Ja muszę się zbierać a Mazz jeszcze śpi.
Wszedł kuśtykając owinięty jej ręcznikiem.
- Jasne, leć… Nie wykończył Cię? Gdzie jest najfajniejszy Alisteir na tej planecie? - ostatnie powiedział już głośniej prawie wołając.
- Nowy styl czy lansujesz nową modę? - Zaśmiała się lekko na widok różowego ręcznika. - Ali drzemie z Mazz. Rozrabiał jak pijany zając cały czas. - Uśmiechnęła się ślicznie.
- Testy na ojcostwo zatem bez sensu. Lec Kira, dzięki, naprawdę… pracujesz na tą gwiazdkę.
- Jak noga? -
spytała zabierając swoją kurtkę i torbę, wciskając się w buty.
- Jeszcze jest. Jak odpadnie to zrobię sobie taka jak Ty z Edkiem ręce. Kira… masz w mieszkaniu trupa i rzeźnika, zabiore przed 20, przepraszam.
- Kurwać… -
zaklęła soczyście. - Nie spóźnij się. Moja współlokatorka wraca o 21.
- Okey, będzie dobrze.
- No ja myślę … Jakby co potrzeba, to daj znać. A teraz już znikam. Pa. -
Płynnym ruchem zawiesiła torbę przez głowę i ruszyła do wyjścia.

Luc najpierw zrzucił ręcznik i przebrał się w nowe ciuchy jakie przywiózł z Jersey bodaj 2 dni temu.
Dopiero wtedy podszedł do wejścia do sypialni zaglądając do środka. Mazz leżała okutana kołdrą na boku. Na przeciwko niej leżał Ali, też na boku. Oboje pofukiwali cicho przez sen.
Luc stał tak przez dłuższą chwilę patrząc, po czym przysiadł przy Mazz by ją obudzić. Pocałunkiem w szyję.
Przebudziła się wciągając mocno powietrze.
- Luc - uśmiechnęła się zaspana i rozczochrana. Usiadła na łóżku by się wtulić w Heena.
- Zabieram małego, raport dziś. Dziękuje i… martwiłem się. Wszystko w miarę okey?
- Tak. -
Osunęła koszulkę i ukazała podsiniałe lekko ramię opatrzone i z warstwą sztucznej skóry. - Trochę pobolewa ale żyję, a noga jak? - pogładziła reportera po twarzy.
- Na wylot, straciłem mnóstwo krwi, umarłem, przyszedłem się pożegnać zanim jasny tunel... - zażartował pieszcząc dłonią jej kark. - Bywało gorzej. Obudzisz go? Ja się boję, wiesz, reakcji.
Pokiwała ryżym łbem.
- Zanim go zbudzę, to co z wieczorem? - Zawiesiła wzrok na twarzy Luca
- O 20:00 Halo przybywa swoją limuzyną pod mieszkanie dziewuchy Rudego. Transport w miejsce kaźni i transfer. Wszystko przygotowane. Sprzęt i klient na miejscu. Serio… chcesz być?
- Serio chcesz to robić sam? -
Zapapugowała jego minę i ton głosu. - I sam potem z tym sobie radzić? To tak nie działa i dobrze wiesz.
- Biorę to na siebie, jedynie… przez ten postrzał… nie zaniosę obu i sprzętu. Więc będę potrzebował wsparcia. Ale potem. Sam.
- Wiesz, że nie musisz. Nie przez wzgląd na mnie.
- Kochanie… -
Pogłaskał ja po policzku.
- Ok. - Poddała się. - Nie będę naciskać. Zrobimy potem jakiś wypad?
- Czemu nie, na przykład do Brazylii.
- Brazylii? Na Karnawał? -
Uśmiechnęła się szczerząc ząbki.
- Na przykład, z pewnością będzie wystrzałowo… - Wyobraził sobie Dana. - Dobra, obudź go i zabieram smyka.
- Ok -
zgodziła się na wystrzałowy wypad. - Już, już.
Delikatnie pogładziła Aliego po pleckach i załaskotała za uchem. Chłopczyk obudził się niemal natychmiast i usiadł prosto na łóżku. Nie budził się jak inne dzieci.
- Mama już powinna być w moim mieszkaniu BigAl. Jedziemy do niej?
Malec pokiwał główką. Wtulił się w Mazz i zsunął z łóżka. Zwarty i gotowy.
- Pozbieraj swoje zabawki i zmykamy.
Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Po chwili stał z niewielką torbą zapiętą. Spojrzał na ojca wyczekująco.
- Po drodze go nakarm bo ostatnio jedliśmy lunch.
- Okey, do zobaczenia niedługo. -
Pocałował Rudą w policzek i wyszedł z Alisteirem.




Mieszkanie Licifera w Concourse
Otworzył drzwi do swego apartamentu kodem dostępowym i wpuścił malca pierwszego sam taszcząc torbę z jego zabawkami i Ubranie Kiry… które faktycznie na nic się nie przydało. Kira i Dave siedzieli w saloniku, dziewczyna wyglądała na nieco zagubioną ale towarzystwo niewielkiego mechanika pomagało jej rozładować stres.
Gdy zobaczyła obu Heenów rzuciła się w ich kierunku.
- Ali! Luc! - złapała małego na ręce, chłopczyk przytulił się do niej mocno. Wyciągnęła ramię i do reportera.
- W końcu na wolności - zażartował ujmując jej dłoń i lekko ściskając. - Nie ma tu za dużo sprzętów i… ja tu rzadko bywam. Ale chyba da radę? Czy wolisz z Alim u Nao?
- Dam radę. - Uśmiechnęła się lekko nie spuszczając spojrzenia z męża.
Dave odchrząknął znacząco i mruknął:
- To ja spadam do swoich, bawcie się dobrze. Miło było poznać, Kira.
- Ciebie też. Dzięki, Dave -
odpowiedziała uśmiechem.
Mały zsunął się na ziemię i ruszył na ekspedycję sprawdzania mieszkania. Ciekawość zaczynała z nim przeważać nad strachem.
- Mały eksplorer. Zamówię pizzę, nie mam dużo czasu o 20:00 muszę być w pracy zejdzie mi pewnie do rana.
- A potem przyjedziesz? -
Nie puściła dłoni Luca, trzymając ją delikatnie.
- Tak, jutro przyjadę.
- Dobrze. -
Uśmiechnęła się odsuwając pasmo włosów z twarzy. - Będziemy czekać, Luc. - przysunęła się nieco bliżej i powoli, ostrożnie przytuliła.
Objął ją i wybierając numer zamówił dwie duże pizze, takie jak jedli u Nao, jakie posmakowały chłopcu. Pociągnął Kirę za sobą zaglądając do sypialni jaką własnie skrupulatnie oglądał mały. Usiadł zaraz potem na kanapie w salonie by nie forsować nogi.
Usiadła obok. Blisko.
- Co się stało? - Wskazała na nogę, na którą utykał.
- Fergus nie żyje - odpowiedział jej cicho.
Na moment wysztywniona zamarła. Pobladła i przestraszona spojrzała na niego.
- To on Ci to zrobił? Jak poważnie? - Zdenerwowana sprawdzała wzrokiem i dłońmi, przesuwając nimi po ramionach i torsie solosa w poszukiwaniu ran, opatrunków i uszkodzeń.
- Niezbyt, ot postrzał, zagoi się. W każdym razie od jutra sprawa rzeźnika przechodzi do historii, nie musisz się już niczego bać. - Poprawił kosmyk jej włosów opadający na policzek.
- Mam nie pytać o szczegóły? - położyła dłoń na policzku męża zmuszając go lekko do odwrócenia twarzy w jej kierunku.
- A to dla Ciebie ważne?
- Ty jesteś ważny…
- Mhhm -
skomentował inteligentnie. - Dr Kingston zaleca terapie psychologiczną, jak się czujesz? Wiesz. Nie zewnętrznie.
Wtuliła się pod jego ramię.
- Bezpiecznie - szepnęła.
Milczał nie bardzo wiedząc co powiedzieć, gładził ją tylko po ramieniu, Kira też nie odzywała się, chłonąc moment spokoju całą sobą. W panującej ciszy rozległy się kroki małego. Przystanął chwilę w wejściu zapatrzony w rodziców na kanapie. Przez chwilę przyglądał się to ojcu to matce, by w końcu ruszyć i władować się Kirze na kolana. Ułożył się w jej ramionach, dziewczyna nieco pomościła się tuż obok solosa, w końcu znowu zapaść w jego objęcie… wraz z synkiem. Ali rzucił Lucowi spojrzenie znad ramienia matki i zamknął oczka na chwile z błogim wyrazem na buzi.
Heen wciąż siedział cicho bał się nawet poruszyć by nie wystraszyć małego, chyba żadne z ich trójki nie chciało przerywać tej chwili, a co najmniej dwojgu była potrzebna jak rybie woda, po tym co przeszli w Wellington i tu w nNY. Przerwało to dopiero powiadomienie o dostawie pizzy.
Wstając ostrożnie i powoli odsuwając rękę z pobliża Alisteira solos skierował się do drzwi, gdzie odebrał zamówienie.

Zjedli żartując od czasu do czasu i rozmawiając o banalnych pierdołkach. Z Alisteirem Luc powtórzył zawody w szybkim jedzeniu pizzy, a Kira zaśmiewała się z ich wysiłków i odrywała cienkie nitki sera z policzków synka i jego ojca. Tego ostatniego racząc od czasu do czasu delikatnymi muśnięciami i niewinnymi pocałunkami. Widać bardzo zależało jej by te chwile miały wydźwięk czystości.

Po jedzeniu posprzątała coraz to przystając, w końcu stwierdziła, że się na chwilkę położy.
Zagoniła małego do umycia się, a gdy przyczłapał z powrotem opatuliła go kołdrą.
- 2 minuty? Wezmę prysznic, dobrze? - spytała.
- Okey, mam jeszcze chwilę.
Była grzeczna i wróciła zgodnie z zapowiedzią. W koszulce i wilgotnymi końcówkami włosów.
- Już. - Uśmiechnęła się. - O której będziesz jutro?
- Nie mam pojęcia, muszę jeszcze załatwić coś w szpitalu. Poza tym kończę pewien projekt, przy końcówkach najwięcej roboty…
- Ok, nie ma problemu. -
Pokiwała głową, a gdy Luc wstawał wtuliła się w niego ponownie, splatając ramiona w pasie. Wspięła się na palce unosząc twarz ku twarzy Heena. Pocałował ją przymykając oczy i ściskając lekko.
- Zmykaj odpoczywać - rzucił z uśmiechem gdy oderwał się od jej ust.
- Sir, yes, sir - zamruczała i powoli się odsunęła. - Tylko zamknę drzwi. - Poczekała aż Luc wyjdzie by zablokować wejście do mieszkania.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 18-05-2016 o 02:17.
Leoncoeur jest offline