- Wybaczcie. Nie. Możemy uznać, że mam klaustrofobię zagrożeniową. Nie mam zamiaru chować się w miejscu z którego nie ma ucieczki gdy goni nas ktoś taki… Wieje na południe. Obyśmy się jeszcze spotkali…
To było pożegnanie, przynajmniej tymczasowe, Davy’ego… Co prawda nie czuł żadnej potrzeby widzenia się z tymi osobnikami, ale spotkanie w przyszłośći najpewniej by oznaczało, że wszystkim udało się uciec…
Ruszył na południe, ale chwilę po tym jak zgubili kontakt wzrokowy zaraz zawrócił i skierował się na wschód. Jeśli dadzą się złapać niech przynajmniej wprowadzą kapłana w błąd.
Davy schował się za drzewem. Złożył ręcę w serię gestów mrucząc inkantację. Jego skóra zzieleniała. Ubrania się zeszmatławiły a z tyłka wyrósł chwytny ogon. Głowa (a uszy jeszcze bardziej) urosła i wypełniła się ostrymi zębami. Po chwili Davy wyglądał już nie jak gnom, ale jak małpi goblin…
Skoczył w górę… i chwycił się drzewa rękami i nogami.
Drugi skok i znów się chwycił. Kilka szybkich skoków i zaczął się normalnie wspinać. Choć przypominał w tym bardzie jakiegoś dużego kota. Starczy powiedzieć, że Davy we wspinaczce był bardzo dobry. Po chwili był już w koronie drzewa. Rozejrzał się wokół i nie dostrzegł nigdzie kapłana ale to wcale nic nie znaczyło…
Jego myśli prawie, że same powędrowały do jego psów… a potem do martwych synów i żony… ale szybko je stłumił. Nie miał teraz czasu się rozckliwiać nad przeszłością. Musiał zadbać o swoją przyszłość. Rozpędził się po grubszej gałęzi i skoczył, wpadając na kolejne drzewo i chwytając się go. W tak gęstym lesie to był szybszy sposób poruszania. I bardziej goblini. Więc wierzył, że jeśli nawet zostanie dostrzeżony przez kapłana to jest duża szansa, że nie dostrzeże w nim nic więcej jak głupiego zielonoskórego.
Teraz pozostawało uciec kapłanowi, a potem dać się odnaleźć psom...