Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2016, 21:06   #129
Ravage
 
Ravage's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwu
z pomocą MG

Była bardzo zmęczona. Czuła, że zaczyna popadać marazm, odcinać się od świata. Czuła, że to o wiele większe wyczerpanie, niż podczas całej misji.
Zawiedli ją.
Wszyscy. Całe wojsko.
Na całej, pieprzonej linii.
Nikt jej nie wierzył. Zadawali jej ból i męczyli jak tylko mogli, by wydobyć informacje, które im powiedziała na samym początku.
Nie miała nic do ukrycia. Działała według zasad. Nie ukryła nic.
Ofiara komandora Hiena i pozostałych żołnierzy była tyle warta ile kosmiczny pył.
Nie miała już co liczyć na to, że Gel i jego kompan przeżyli. Byli od dawna martwi.
Serce już jej się nie ścisnęło z żalu. Nie miała na to sił.
Wpół leżąc wpół siedząc tkwiła tak wbita w kąt celi gapiąc się bezrozumnie w durastalową ścianę.
Będzie tu gnić do momentu, aż się w końcu nie połapią że to co powiedziała i powtarzała za każdym razem było prawdą. A wtedy ją zutylizują bez żadnego dowodu na to, że była, istniała i że umarła.
Zastanawiała się, czemu nie uwierzyła swojemu instynktowi i nie odradziła Karellenowi tej decyzji. Powinna go palnąć w gębę, wybić mu parę zębów i ten durny pomysł.
Ale kto by uwierzył, że całe dowództwo jest uwikłane w to gówno?
Nie miała sił na myślenie. Chciała się zatracić w nicość, skoro od samego początku tyle osób spisali na straty i robili to absolutnie świadomie...
Nie ożywiła się nawet gdy usłyszała otwierające się drzwi celi. Powiodła tylko niemrawym wzrokiem, żeby znów spojrzeć na znajome twarze, które po raz następny, już nawet nie liczyła który raz przyjdą po to, by zadać jej niepotrzebny ból.
Znała tych ludzi. Może nie gadała z nimi ale czasem widywała na korytarzu. Wiedziała że ten ma trójkę niesfornych dzieci, a tamten jeździ z całą rodziną na Corellię na wczasy do kurortu.
Jednak gdy tym razem w progu ukazał się ktoś zupełnie nieznajomy, jej serce zamarło.
Czy to przyszedł ten dzień?
Czy wybawienie?
Uchyliła rozkwaszone usta w zdziwieniu.
- Za czterdzieści sześć minut będzie awaria zasilania, wyrwij się stąd. Wyjście trzecie. Zabierz swojego mutanta.
Szybko się pojawił i szybko zniknął.
Złapała mocno baterię. Nie myślała. Działała.
Zamontowała jak się tylko dało najszybciej baterię.
Poczuła ulgę, gdy poczuła wracające czucie.
Było jej bardzo niewygodnie bez ręki. Zacisnęła ją w pięść.
Nie było czasu na bohaterskie gesty i słowa. Zerwała się na nogi.
Znów była w swoim żywiole. Znów w ostatnim zrywie, znów na krawędzi życia i śmierci. Co jej zostawało? I tak by ją zabili.
Teraz nie da się zabić tak długo jak to możliwe i dotrze do celi, w której trzymają Karellena po tylu trupach po ilu będzie to konieczne.

Czas. Jej sprzymierzeńcem będzie czas, jeśli tylko się przyłoży.

Postanowiła poczekać, zgodnie ze wskazówkami nieznajomego. Kim był?
Czas mijał powoli. Odliczała długie minuty, choć trudno było się zorientować, jaki jest czas.
Sygnał. Zgasło światło. Uśmiechnęła się pod nosem, czas działać.
Odczekała. Podeszła do drzwi i przywaliła w nie mechaniczną pięścią.
Wygięły się pod wpływem ciosu. Drugi wypaczył je jeszcze bardziej, po trzecim mogła się już przez nie przecisnąć, co też natychmiast zrobiła. Na korytarzu paliły się światła awaryjne. Słyszała odgłos wojskowych buciorów uderzających o durastalową posadzkę. Zaraz ktoś przybiegnie sprawdzić co u niej.
Rozejrzała się szybko po korytarzu w każdą możliwą stronę. Zaraz nie będzie miała żadnych szans, musiała jak do tej pory myśleć szybko i wybierać bez pudła.
Słyszała, z której strony dobiega tupot buciorów. Tu korytarz się rozdzielał, biegł prosto i z lewej na prawą.
Wiedziała, gdzie na pewno trzymają Karellena. Ale nie miała również broni, samą mechaniczną ręką niewiele zdziała. Ruszyła przed siebie.
Korytarz biegł prosto i dopiero na samym końcu załamywał się. Wzdłuż korytarza był szereg drzwi, cele. Wpadła na pomysł.
Otworzyła szybko jedną z nich i szybko zamknęła za sobą. Wiedziała, że w środku ktoś jest. Wyczuwała to.
Dopadła do przerażonego więźnia.
-PST! Nie oddychaj nawet bo nas oboje zabiją.-Przysunęła się do ściany obok drzwi, nasłuchując.
Rodianin ledwo zuważył jej obecność. Był napruty prochami do granic możliwości. Tymczasem agenci byli już w korytarzu. Dwie osoby.
Tego mogła się spodziewać. Jakie ona miała szczęście, że ona nie była w takim stanie. W przeciwnym wypadku już by była martwa.
Poczekała, aż kroki trochę się oddalą i bardzo cicho wyszła z celi. Miała dosłownie parę sekund, by żołnierzy zaskoczyć.

Złapała od tyłu wyuczonym chwytem swoją mechaniczną dłonią jednego z nich i zgniotła mu bark miażdżąc kości. Jednocześnie lewą ręką wyrwała mu broń zamierzając się na tego drugiego, a pierwszego używając jako żywej tarczy. Schwytany zawył z bólu, ale nie miał żadnych szans wyrwać się z tego, dosłownie żelaznego uchwytu. Jego towarzysz odskoczył podnosząc broń, ale nie miał szans zdążyć. Quest nacisnęła spust i bolt wypalił mu sporą dziure na klacie.
Nie miała czasu by jeszcze zagadać do nich. To nie był film akcji. Ale ocalonemu mogła zadać jedno pytanie. Wcisnęła mu lufę w szyję.
-Karellen. Gdzie on jest? Żyje? Gadaj natychmiast.-Warknęła mu prosto w ucho.
Stęknął. W jego oczach przerażenie już zupełnie przegoniło resztki zaskoczenia. Nie odpowiadał. Kupował czas? Czy może rzeczywiscie nie wiedział? Kaylara nacisnęła spust i korytarz został zachlapany krwią i wnętrzościami agenta.
Nieszkodzi, że nie było odpowiedzi. Dwóch agentów mniej.
Wzięła zwłoki i zaciągnęła z powrotem do celi. Musiała się przebrać. A jego mundur i zbroja były w lepszym stanie niż jego kolegi.
Wcale ich nie żałowała. Po tym, co przeszła nie miała żadnych wyrzutów sumienia co do tych gości.
Ubierała się w pośpiechu, a gdy tylko tego dokonała, sprawdziła poziom naładowania baterii broni. To był odruch. Przysłuchała się, co się działo na korytarzu.

Syreny nie wyły. Słyszała wyraźnie tupot stóp rozchodzący się po korytarzach. Choć procedury były ścisłe to jednak lekka panika musiała się wkraść w zachowanie personelu. Pytaniem pozostało to, kto usłyszał krótką potyczkę kobiet z więziennymi strażnikami. Czas gonił. Zasilanie wkrótce zostanie przywrócone i straci wszelkie szanse.
Wybiegła na korytarz i z bronią gotową do strzalu posuwała się naprzód. Jej celem było ambulatorium. Dwa piętra wyżej.
Windy z oczywistej przyczyny odpadały. Skierowała się w kierunku schodów awaryjnych. Zbiegał po nich kolejny agent. Z lekkim blasterem w ręku przeskoczył kilka ostatnich kroków. Quest ściągnęła palec wskazujący i na ziemię mężczyzna upadł z dziurą w głowie. Weszła na schody. Na razie było czysto.

Omiotła spojrzeniem w górę i w dół. Było cicho. To i dobrze i niedobrze. Dobrze, bo na razie nie miała przeciwników, a niedobrze, bo ktoś mógł się czaić przy kolejnych drzwiach do klatki schodowej.
Ruszyła ostrożnie, ale zdecydowanym krokiem po schodach. Czasu mogło jej w każdym momencie zabraknąć. Kimolwiek był jej tajemniczy sprzymierzeniec, nie mogła mieć pewności, na ile kupił jej czasu ani czy jeszcze jej pomoże. Wątpiła w to. Była sama.
Ale wiedziała, że sobie poradzi. Jak zwykle, nie miała wyboru. Znów ta sama stara śpiewka: albo oni albo ona.
Szła z plecami blisko ściany, by być w pogotowiu, by nikt jej nie zaskoczył od tyłu.

Musiała dotrzeć do piętra, na którym mógł być przetrzymywany jej towarzysz. Musiała go uratować, jeśli tylko los na to pozwoli.
Słowa nieznajomego wybawiciela stały się czymś w rodzaju rozkazu.
Pierwszy poziom minęła spokojnie. Ktoś przebiegł przez korytarz, ale nie zwrócił na nią uwagi. Kontynuowała swoją wspinaczkę, kiedy na minionym piętrze rozległa się krótka strzelanina, zakończona wyciem.
Kontynuowała wędrówkę. Nie zmieniła swojego zachowania ani o jotę. Nie przyspieszyła, nie zwolniła. Koncentracja była za to na najwyższym w jej życiu poziomie. Nie mogła popełnić żadnego błędu.
Była tak zajęta skupieniem, że nawet nie poczuła jak mundur po ukatrupionym agencie robi się wilgotny od jej potu.
Trzeci poziom wyglądał na trudniejszą przeprawę. Zauważyła trzech agentów pilnujących korytarza. Obwarowali się, ale w kierunku przeciwnym niż ten, z którego nadchodziła kobieta. Dwóch wodziło lufami pistoletów przed sobą, a trzeci mocował się z zalożeniem naramiennej tarczy energetycznej. Ona przykucnęła za rogiem.
- Kurrrwa, pieprzony echański złom. Jak to się do cholery zakłada?! - usłyszała narzekanie.
Zaklęła w myślach. Trzech na jedną, w dodatku siedzieli na dobrej pozycji a jeden męczył się z tarczą. Jeszcze chwila i ją włączy. Ale... Czyżby? Zmarszczyła brwi.
Ten głos skądś znała...
Tego mogła się spodziewać. Przełączyła broń na ogień ciągły.
Zakradła się do nich jak najbliżej to tylko było możliwe, by nie wzbudzić ich podejrzeń i dopóki wszyscy byli odwróceni tyłem.
Zakradła się do najbliższego z nich i zrobiła ten sam manewr co z dwoma żołnierzami na samym początku.
To była dobra metoda. Zakraść się od tyłu, zdobyć żywą tarczę a resztę rozstrzelać najszybciej jak się da.Musiała używać szybkich i skutecznych metod by jak najszybciej pozbyć się przeszkód i dojść do celu. A była już tak blisko... Bliziutko.

~Karell, wytrzymaj, bydlaku...~ przemknęło jej przez myśli.
- Ach, to tak się robi - ulga spłynęła na mężczyznę siłującego się z naramiennikiem. Wreszcie poprawnie go nałożył. Quest go poznała. Gruun, łącznościowiec. Kiedyś sobie zażartował, że jeśli Kay ma powodzenie u facetów, to pewnie u Wookiech. On też ją poznał.
Wybałuszył oczy widząc ją zachlapaną krwią z rządzą mordu w oczach. Sytuacja potoczyła się szybko.
Gruun sięgnął po broń zapominając w ogóle o tarczy, która dotychczas pochłonęła tyle jego uwagi. Quest nacisnęła spust zabijając go na miejsu. Przejechała serią po plecach drugiego z agentów. Trzeci nawet zdążył się odwrócić i podnieść broń, ale Kaylara była od nich po prostu szybsza. I to zdecydowanie szybsza. Oni w ogóle nie zbliżali się do jej poziomu. To nie byli komandosi. Szybko policzyła w głowie upływający czas. Grupa szturmowa, jeśli akurat nie ładowała się na jakąś misję, to przybędzie najwcześniej za jedenaście minut.

Po swojej lewej miała wejście do ambulatorium, u progu którego leżał trup Gruuna.
Gdy tylko skosiła przeciwników dopadła do mężczyzny z naramiennikiem i zabrała mu go.
Jednak ona nie miała takich problemów jak dopiero co zmarły łącznościowiec i całkiem szybko sobie poradziła z założeniem i uruchomieniem ustrojstwa.
Jego też nie żałowała. Baba, która prawdopodobnie mogła mieć powodzenie u Wookiech właśnie pozbawiła go życia. Ale szkoda.
Z kopniaka potraktowała drzwi od ambulatorium weszła do środka ze wszystkimi zasadami szturmowania pomieszczeń. Lufa do przodu, rozejrzeć się w każdy kąt, nie dać się zaskoczyć.
Nacisnąć spust i wykończyć każdego, kto nie był Karellenem.
Na szczęście dla każdego żywego, nikogo nie było w pokoju. Dopadła do łóżka, przy którym leżał jej towarzysz. On na szczęście był żywy i w niezłym stanie, jak na możliwości wywiadu.

-Powiedz, że zatęskniłeś misiaczku-Uśmiechnęła się z obłędem.
Bez dodatkowych ceregieli oswobodziła mutanta i pomogła mu usiąść.
-Ruszaj swoją dupeczkę. Jesteśmy w niedoczasie.-Sięgnęła szybko po karabin i stanęła w pozycji bojowej, by nikt jej nie zaskoczył. -Na dole ktoś strzela, za pięć minut możemy mieć wjazd oddziału szturmowego. Ktoś nam pomógł, nie znam gościa. Musimy się stąd zmywać. Liczę na twój zajebisty mózg.-
Nie było czasu na pogaduszki jak na Brocku. Tylko suche fakty. Była tak nabuzowana adrenaliną, że choćby usłyszała jeden podejrzany szmer zamierzała w tamtą stronę posłać całą serię z karabinu.
 
Ravage jest offline