(Slajdy zawierają kilkanaście wersji każdej tradycji - czasem to inny język, zwykle jakaś drobna zmiana która w wyjaśnieniach poniżej okazywała się być gigantyczna)
-
..Maskarada historycznie nie była najważniejszą Tradycją - jest taka dopiero od końca średniowiecza …- slajd pokazywał płonące stosy, piękną okładkę “Młota na czarownice” i logo inkwizycji...na szklanej tafli wieżowca -
Obecnie mało kto w ogóle dyskutuje jej sensowność, a co dopiero odważa się ją naruszyć
-
Ale rozumiem, że to się zdarza?
-
Za naruszenie Maskarady jest kara śmierci. Jeżeli ktoś zostawi rany po kłach na szyi ofiary, zginie. Ktoś niestarannie wymaże pamięć - powita wschód słońca. Książę Howard hołduje rozsądnej interpretacji tego prawa - jeżeli zdołasz zatrzeć ślady, kara nie jest gardłowa - ale zawsze jakaś jest. Do tego na Malcie wciąż są spadkobiercy Inkwizycji...jak na przykład nasz drogi ...kto? - uśmiechnął się widząc ożywienie Evelyn -
Na Malcie nie mieliśmy poważnego naruszenia od dziesięcioleci
-
Costa? Ale, toż inkwizycja… w dzisiejszych czasach?
-
Łowcy. Tak jak kiedyś ogniem wypędzali Starszych z ich schronień, tak teraz czytają gazety, oglądają telewizję...a potem słyszy się o wybuchu gazu. Nie mam pewności, ale taka krąży plotka: że na Malcie to ta sama, stara Inkwizycja
Evelyn skupiła wzrok na slajdzie. -
Gdyby nie to, że dosłownie przed sekundą poznałam pewnego wampira uznałabym, że bredzisz.
-
Maskarada to nasza broń. Mało wampirów jest w stanie zatrzeć ślady jej naruszenia. Są tak oderwani od ludzkości, że próbując robią jeszcze większe szkody. A jeżeli ktoś ma wybór zginąć za naruszenie Tradycji albo przyjść do nas po pomoc...
-
Pomagasz innym zacierać ślady? - Uśmiechnęła się do siebie. -
Nie lubię takich nie można potem nic znaleźć. - Zadarła głowę do góry, próbując spojrzeć na Breta. -
Czy często dręczy cię inkwizycja?
Mężczyzna rozczochrał włosy Evelyn -
Jakiś czas temu szukali mnie tu w forcie...i znaleźli. Tyle że pojawiło się drobne zamieszanie i ruszyli w pościg za kim innym, przekonani że to on był tutejszym wampirem
Evelyn oparła głowę na jego udzie i przymknęła oczy. -
Jedyny mankament tego, że stanę się wampirem to, to że nie będę cię mogła strzec w ciągu dnia. - Po chwili roześmiała się i otworzyła oczy. -
Choć i tak niewiele bym zdziałała.
-
A może akurat? - przerzucił slajd -
Domena, jedno prawo zamiast wielu. Kto jest Księciem, ustala resztę praw. Jak chce, kiedy chce, nieodwołanie
-
A kto wybiera księcia? Czy też to najsilniejszy z Was? Najstarszy?
-
Nikt. Książę to ten, kto potrafi utrzymać ten tytuł w garści. To rzadko kwestia czystej potęgi - nec hercules contra plures - a częściej umiejętnego rozgrywania jednych przeciwko drugim. Nie znam księcia-tyrana który utrzymałby się ponad dekadę.
-
I książę mnie zaakceptował, tak? Poznam go kiedyś? A co ty o nim sadzisz? Jestem strasznie ciekawa jak wygląda ktoś kto potrafi utrzymać cię w ryzach.
-
I tu przechodzimy do Trzeciej Tradycji: Potomstwa - obrócił głowę dziewczyny w stronę projektora -
Wydał zgodę na Spokrewnienie cię - przeskoczył na kolejny, z czwartą Tradycją -
ale zaakceptuje cię dopiero kiedy wykażesz się jako samodzielna, rozsądna wampirzyca. Do tego czasu odpowiadam za każdy twój błąd
Roześmiała się. -
Czuję się jakbym dostawała reprymendę od taty. - Uważnie przyjrzała się slajdowi. -
Mam nadzieję, że nie przysporzę ci kłopotów, na razie jakoś nie dociera do mnie… Toż też będę musiała pić krew, czyż nie?
-
Tak - krótka, rzeczowa odpowiedź
-
Na razie ugryzienie, kojarzy mi się tylko z jednym. - delikatnie przejechała palcem po szyi i przed oczami stanęły jej sceny z tego wieczoru. -
Mogę tylko obiecać, że się postaram.
-
To nie oznacza śmierci tego z kogo pijesz
-
Tak? Ale jeszcze zaleczenie ran, wymazanie pamięci. Brzmi w sposób oczywisty gdy ty to mówisz, ale wybacz ja wiem o wampirach od wczoraj. - wskazała palcem na rzutnik -
Masz tam jeszcze jakieś tradycje, opowiadaj bo jeszcze trochę i tu zaśniesz.
-
Nie wszystkie wampiry są w stanie...ani w ogóle chętne...pić bez krzywdy dla człowieka. Ty też będziesz musiała się tego nauczyć. Ale koniec końców, za miesiąc czy za półwiecze, w końcu popełnisz błąd.
Odwróciła głową od rzutnika i uważnie przyjrzała się Bretowi. -
Jeśli kiedykolwiek zabijanie zacznie mi sprawiać przyjemność, weź mnie zabij, dobrze?
-
Wystarczy jeżeli zacznie być tylko przeszkodą do celu
-
Nie potwierdziłeś.. zabijesz mnie wtedy, dobrze?
-
Dużo wcześniej, Evelyn, dużo wcześniej - przełączył kolejny slajd. I jeszcze kilka - Tradycja Gościnności. Obowiązkowa weryfikacja przybyszów - uśmiechnął się -
Kolejna zasada naszej społeczności w której wcielaniu śmiertelni nas wyprzedzili. Każdy kraj to robi...a przykład co się dzieje kiedy tego zaniechać widzimy na co dzień. Byłaś przy Marsaxlokk?
-
Nie, ale słyszałam o nim. Uchodźcy to teraz ciężki temat. Czy wśród nich są obce wampiry?
-
Przybysze z zewnątrz zawsze przynosili ze sobą problemy, choćby wyrok od księcia sąsiedniej Domeny. A czy są wśród nich wampiry...wątpię. Wszyscy tego się obawiają, ale przecież taka podróż bez palącego dotyku słońca…są prostsze sposoby niż to
-
Ale kontenery, w czym problem by przypłynąć jednym z nich… Jakie są prostsze sposoby?
-
Uchodźcy dopiero od niedawna pływają czymś na tyle dużym żeby zmieścić kontener, moja droga. A jak ty się tu dostałaś?
-
Ale nieopodal Marsaxlokk jest trzeci co do wielkości port przeładunkowy na Morzu Śródziemnym. Przypominam sobie afery, gdy odnajdywano kontener pełen uchodźców, którzy się podusili bo próbowali. Latacie Samolotami?
-
Dokładnie tak. Motorówki, prywatne jachty, samoloty. Co powstrzyma mnie od poproszenia o podwózkę jakiegoś bogatego turystę? Przecież nie odmówi
Evelyn roześmiała się. -
Ciebie chyba nikt w niczym nie powstrzyma. Co robicie z wampirami, które przybywają nielegalnie na czyjś teren?
-
Cokolwiek właściciel uzna za stosowne. I co tam robią - polowanie w Valettcie bez zgody księcia to niemal pewna egzekucja z ręki szeryfa, a jeżeli spotkam kogoś spacerującego w moim forcie, skieruję go do Elizjum - które to jest publiczne
-
Kto jest szeryfem… Twoim terenem jest tylko fort… chodzi mi o to, że tu raczej ciężko polować. Możesz polować na innych terenach?
-
Norwich, poznasz go we właściwym czasie. A co do polowania - cała Malta jest terenem księcia, ale jako Domenę zastrzegł sobie tylko Valettę. Cała reszta jest otwarta dla naszych potrzeb - ostatni slajd wyświetlił się na ścianie
-
To trochę straszne. nie możesz stworzyć potomka bez zgody starszego, zabić go bez zgody starszego, polować bez jego zgody.
-
Są miejsca gdzie przestrzega się co do litery. A w wielu innych.. .Starszy niekoniecznie oznacza księcia.
Evelyn podniosła się i spojrzała na Breta z góry. -
Czemu akurat ja? Masz ponad 200 lat, nie było lepszych kandydatów?
-
Myślisz że nie jesteś tego warta? - odpowiedział pytaniem
Nachyliła się prawie dotykając nosem jego nosa. -
A liczy się co ja myślę? To Ty będziesz musiał ze mną co nieco wytrzymać. Ja mogłam się o tym wszystkim nawet nie dowiedzieć, gdybyś mnie nie oczarował na tamtym balu.
-
Gdyby cię ktokolwiek pytał - wykorzystuję cię - zaczął się odsuwać, opierając w fotelu
Evelyn uśmiechnęła się i nachyliła bardziej, opierając się o oparcie fotela. -
Tak? A do czego jestem wykorzystywana? Bo jeszcze niedawno oszalałam na punkcie pewnego doradcy i postanowiłam rzucić całe swoje dotychczasowe życie?
-
Zacznij od prawdy: zmuszam cię do ślęczenia nad księgami po nocach, babrania się w pyle i błocie…
-
Yhym … a jak mnie zmuszasz? Inaczej stracę swoje wykopaliska? A co to by u mnie zmieniło Bret? Jeśli mnie znasz wiesz, że zaraz mogłabym pojechać do Egiptu, może południe Francji choć nie cierpię francuskiego.
-
Zmieni twoje szanse przetrwania. Nie chcesz żeby ktoś wiedział że jesteś ważna. Nie tak szybko. - poważna mina i nadzwyczaj spokojne ręce mówiły swoje
Evelyn wyprostowała się. -
Jak sobie życzysz, ale masz świadomość, że nie jestem najlepsza w kłamaniu… w ogóle w mówieniu. Jesteś jedyną osobą na świecie, z którą mogę porozmawiać w ten sposób. - machnęła ręką. -
Z resztą sam widziałeś, na przykład, na balu.
-
Czyli w pierwszym tygodniu będziesz dwa razy porwana i raz szantażowana - bez uśmiechu wskazał coś za plecami stojącej kobiety
Czuła, że nie chce się obracać. To nie tak, ze się z nim nie zgadzała, ale cóż za braki w umiejętnościach płaci się brakiem uśmiechu. Powoli odwróciła się we wskazanym kierunku.
(nagły atak łaskotek!)
Evelyn przerażona podskoczyła. Już chciała mu przywalić. -
Idioto, jeszcze raz i zejdę na zawał zanim mnie spokrewnisz!
-
Zmieniłem zdanie - zrobimy z ciebie maskotkę całej Malty. Nikt nie uzna cię za zagrożenie - śmiał się, dalej atakując
Delikatnie zaczęła uderzać go w klatkę piersiową. -
Jesteś nienormalny.
-
To dość łagodne określenie. To jak, pomyślimy jeszcze chwilę nad wykorzystywaniem cię czy bierzemy się z powrotem do pracy?
Evelyn odetchnęła z ulgą gdy przestał ją łaskotać. -
Najchętniej powtórzyłabym igraszki z początku tej cudnej nocy ale jeśli chcemy bym szybko do ciebie dołączyła powinniśmy zabrać się do pracy i posprawdzać co nieco. (*)
Evelyn opuszczając fort następnego ranka, odbiera swój telefon. Ku swemu przerażeniu widzi milion nieodebranych połączeń. Od razu wybiera numer taty. -
Hej, co tam? - Ze słuchawki dobiega wrzask i nie dająca się zliczyć ilość przekleństw. Odsunęła telefon od ucha i dała się ojcu wyżyć. Będzie za nimi tęsknić… Gdy po drugiej stronie w końcu co nieco ucichło, znów przysunęła słuchawkę do ucha. -
Wiem, przepraszam. Niestety znów oderwałam się od świata, ale widzę, że Sam podniósł alarm szybciej niż zwykle…. tak właśnie idę to sprostować. Yhym… Ja was też. - Rozłączyła się i ruszyła w stronę hotelu.
Postanowiła nadłożyć drogi by nadejść od strony biblioteki. Poczuła na sobie czyjś wzrok. Podniosła głowę i zobaczyła policjanta biegnącego w jej stronę. Cicho wyszeptała pod nosem. - no i zaczyna się.
- Czy Pani Evelyn Bradley?
- Zgadza się, co się stało? - Starała się udać zaskoczoną. Miała nadzieję że jej trzęsący się ze stresu głos działa na jej korzyść.
-
Całe miasto Pani szuka! Przepraszam… - Szybko odwrócił się i wykonał telefon. -
Tak mam ją szefie… gdzie? Po prostu spacerowała!
Evelyn przerażona rozejrzała się po ulicy. Ludzie pokazywali ją sobie palcami. Szybko opuściła wzrok. Sam co żeś zrobił.
Po chwili policjant odwrócił się do niej. -
Wygląda Pani na zmęczoną ale czy mógłbym poprosić by udała się Pani ze mną na komisariat? Wczoraj zgłoszono Pani zaginięcie.
Przytaknęła głową nie podnosząc wzroku. -
Przepraszam. - Czuła się jak małe dziecko.
Chwilę później znalazła się w najbliższym komisariacie. Szef jednostki nie był już taki sympatyczny. Szybko wyłożył Evelyn, że zmarnowała czas jego i jego pracowników, a jej wytłumaczenie jest co najwyżej absurdalne.
Przepraszała go ale to nie jej wina, że do większości czytelni z pismami zabytkowymi nie należy wnosić sprzętu umożliwiającego wykonanie zdjęć. Nawet sobie panowie nie wyobrażają jakie księgi potrafią być fascynujące. Np taki starodruk z początku XVII wieku…
Na szczęście tutaj z pomocą przyszedł jej Samuel, który biegiem wpadł do sali przesłuchań i objął ją mocno. -
Na królową, jak dobrze, że nic ci nie jest.
-
Przepraszam. Zasiedziałam się.
Nawet nie chciał jej słuchać. -
Czy mogę ją zabrać?
Policjant machnął tylko ręką. -
Złóżcie tylko zeznania i znikać z przed moich oczu. Jeszcze raz o was usłyszę i osobiście zażądam by was deportowano. Zrozumiano?
Skłonili się nisko i zaraz siedzieli w pokoju obok razem z policjantem dyżurnym spisując zeznania. Nie odrywając wzroku od kartki Sam zadał to najtrudniejsze pytanie. -
Gdzie się do cholery podziewałaś?
-
Byłam w bibliotece. - Cieszyła się, że na nią nie patrzy.
Przemilczał jej odpowiedź i w ciszy skończyli zeznania. Gdy tylko opuścili komisariat chwycił ją za rękę i zaczął ciągnąć w stronę hotelu.
-
Samuelu to boli. - Starała się wyswobodzić rękę.
-
Myślisz, ze uwierzę w ta bajeczkę? Myślisz gdzie zacząłem poszukiwania? - Nawet nie obrócił się w jej stronę.
Dotarli do hotelu w ekspresowym tempie. Cała obsługa patrzyła na nich dziwnie i gdy tylko znikali za zakrętem zaczynała szeptać. Szybko weszli do pokoju, a Sam zatrzasnął za nimi drzwi.
-
Czy upadłaś na głowę! Myślisz, że uwierzę w tą absurdalną bajeczkę o bibliotece! Po tym wszystkim…. - Poirytowany zaczął krążyć po pokoju.
-
Sam..
-
Idź się wymyj. Już!
Posłusznie zgarnęła jakieś czyste ciuchy i udała się do łazienki. Na jej nadgarstku zaczął wychodzić siniak. Westchnęła i rozebrawszy się weszła pod prysznic. Dawno nie widziała profesora takiego wkurzonego… chyba nawet nigdy. Przygryzła wargę, rozczesując palcami włosy pod prysznicem. Szybko wytarła się i przebrała w czyste ciuchy. Gdy wyszła z łazienki Samuel siedział przed biurkiem i patrzył w okno. Prawą ręką bawił się długopisem… Był zły.
-
Sam…
-
Gdzie byłaś. - Obrócił się w jej stronę i zamarł. Stała na bosaka w dżinsach i zwykłej koszuli, nadal miała mokre włosy.
Nagle pomyślała o tym wszystkim na co zwrócił jej uwagę Bret. Jak bardzo Samuelowi na niej zależało. Zarumieniła się. -
Nie chciałam ci robić kłopotów.
Odwrócił od niej wzrok. -
Nie udało ci się. Byłaś u niego, prawda? Byłaś u Costy?
Otrząsnęła się. -
Nie… po co miałabym tam być? Owszem władowałam się w kłopoty ale nie przesadzajmy. Byłam w Ras in Rahab.
Samuel poderwał się z krzesła. -
Zupełnie ci odbiło?! Po co się tam zapuszczałaś.
-
Chciałam porównać próbki z tymi ze stanowiska nr 5. Miną wieki zanim mnie do nich dopuszczą. - Zabolało ją, że usłyszała ulgę w jego głosie. -
Nie chciałam ci tego mówić. Za bardzo narażało to prace.
Mężczyzna zaczął znów nerwowo krążyć po pokoju. Było jej przykro. Nie chciała go okłamywać. -
Ktoś cie widział?
-
Raczej nie skoro mnie nie zgłoszono, gdy zacząłeś mnie szukać.
-
Od tej pory nie ruszasz się nigdzie beze mnie, do końca wykopalisk. Zrozumiano?
Przytaknęła. Tego się w sumie spodziewała. Przysiadła na jednym z foteli. -
Dużo mnie ominęło?
Zaczęli tradycyjną rozmowę o wykopaliskach. Czuła jednak na sobie wzrok Samuela. Miała nadzieję, że uzna iż jej nieśmiałość wynika z tego, ze jest jej przykro. Bret jak ja bez ciebie wytrzymam tydzień?
Następnego dnia już normalnie pojawiła się na wykopaliskach. Ich czas na Malcie dobiegał końca i teraz trwała intensywna archiwizacja. Evelyn po dłuższych wyjaśnieniach, w których utrzymywała wersje z biblioteką, zaczęła sporządzać raport. Chwilę pozwoliła sobie na pogrzebanie w ziemi, ale wiedziała, że nikt jej nie zastąpi w porównywaniu wyników.
Wieczorami, wychodzili do restauracji, czasem do biblioteki. Dziewczyna bardzo się starała by po zmroku nie zerkać tęsknie na fort. Na szczęście Samuel by jej wynagrodzić zakaz swobodnego poruszania się, starał się nie komentować jej nagłej potrzeby wizyty u kosmetyczki czy u fryzjera.
Odczyt udał się jak zwykle. Dużo stresu, jeszcze więcej zająknięć. Jednak słuchacze wydawali się być usatysfakcjonowani wynikami.
Następny dzień Evelyn spędza na swoim już zamkniętym stanowisku. Zabiera z sobą koc i urządza mały piknik. W jej głowie panuje zamęt… Czy na pewno podejmuje dobra decyzję? Jak wysoką cenę jest w stanie zapłacić za wiedzę? No i Bret… Przed zachodem słońca jest z powrotem w mieście, w forcie stawia się o umówionej godzinie.