Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2016, 13:57   #25
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację


Dwa milczące kształty przemierzały zaciemniony, migający czerwienią lamp alarmowych korytarz. W pewnym momencie postać idąca z tyłu położyła dłoń na ramieniu towarzysza i skinęła głową w stronę mijanych drzwi. Po krótkiej wymianie przytłumionych szeptów i nerwowych gestów, postanowili zboczyć z celu podróży. Pomieszczenie mieszkalne dowódcy stacji było zbyt intrygujące, aby obojętnie przejść dalej. Jedna z sylwetek przystanęła po przeciwległej stronie chodnika mierząc z broni w światło metalowej grodzi. Druga kucając przy panelu sterującym, zdemontowała jego pokrywę i śledząc przez chwilę zawiłe ścieżki elektronicznego układu, podłączyła do złącza serwisowego świecący nikłym blaskiem hakerski deck. Kilkadziesiąt sekund później drzwi zasyczały cicho, przesuwając się gwałtownie w prowadnicach o jakieś dwie stopy, by po szybkiej korekcie wbitej w ustawienia przez technosavanta, zawrócić i zamrzeć. Pozostał jedynie niewielki prześwit, wystarczający by ocenić zawartość pomieszczenia, jednocześnie uniemożliwiając szybkie wysypanie się na zewnątrz czemukolwiek, co mogłoby czaić się w środku.

Oczekiwanie dłużyło się niemiłosiernie. Nikt nie wyszedł na spotkanie. Zza drzwi płynęło jedynie, podnoszące wysoki poziom nerwowości, rytmiczne stukanie. Night zbliżył się ostrożnie do wrót, pozwalając cybernetycznej augumentacji oczu przebić zasłonę mroku. Dźwięk stawał się wyraźny. Dobiegał zza biurka, przy którym siedział odwrócony plecami mężczyzna. Strzelec wahał się przed wypaleniem w nim dziury wiązką plazmy, choć atmosfera przyprawiała palec na spuście o nerwicowe skurcze. Musiał się upewnić, że zabija trupa.
- Odwróć się! Powoli z rękami na głowie! - w odpowiedzi usłyszał tylko jęk. W nieumarłego pomknęły dwa ładunki energii rozświetlające ciemność. Przebijając oparcie, rzuciły go wraz z krzesłem na podłogę. Zombie drgał konwulsyjnie z dymiącymi jeszcze ranami w ciele, rozżarzonymi na poszarpanych krawędziach.
- Parę lat takiego życia, a będę potrzebował bypassów - Nightfall przekroczył próg. Odetchnął, w środku nie było nikogo więcej.

Za nim do pomieszczenia wkradł się Uchu. Ruszając śmiesznie wibrysami przetrząsał szpargały, szukając wartościowych rzeczy. Całkiem dobrze mu szło. Za maskującą płytą ścienną, prawie nie odbiegająca wyglądem od reszty poszycia wyniuchał sejf. Walka z szyfrem trwała, a Night korzystając z dłuższej przerwy przechadzał się leniwie to tam, to nazad. To kopnął, tamto trącił, temu się przyjrzał. Bezsensownie rozważał co by zrobił, gdyby zamiast z wielkim gryzoniem, przyszło mu podróżować z równie dużym karaluchem. Podniósł holograficzną fotografię z kapitańską rodziną. Jego nastoletnia córka właśnie została półsierotą. Choć pewnie i tak ojciec rzadko bywał w domu. Żona przywykła radzić sobie sama, uroki wiecznej, bezdusznej służby. Rozbawił go widok osobistego terminalu. Zombie od ostatnich dziesięciu godzin wbijał "k" na wirtualnej klawiaturze. Strzelec dokończył co chciał napisać, uzupełniając ciąg o "kurwa wasza mać z taką robotą". Widok paru flaszek z całkiem markową zawartością, zrodził pomysł, czy nie lepiej by się tu uchlać i potem pierdolić wszystko. Musiał przyznał, szef stacji miał gust. Ostatnie minuty do rozprucia sejfu zeszły strzelcowi na studiowaniu etykiet. Potem jego oczy rozbłysły znakami kredytów. Wielu kredytów. Gryzoń wyciągnął z szafy około dziesięciu tysięcy. Mały majątek. Wykopywanie skarbów, najlepszy moment w byciu piratem.


- Ale podzielimy się z innymi, prawda? - spytał pełen obaw inżynier.
- Taak mój drogi towarzyszu - odpowiedział Night dziwnie nieswój, powoli ogarniany klątwą złota skąpanego we krwi. - Pooodzielimy się. A teraz idź przodem - uśmiechnął się, próbując odwrócić uwagę od złowrogich, rzucanych raz po raz spojrzeń na pistolet z ostatnim ładunkiem.

Szczurek zapakował mini-komputer kapitana stacji ze sobą, do późniejszego przebadania. Night zaopiekował się flaszkami i już mieli wychodzić, gdy nagle mężczyzna otworzył szeroko oczy w głębokim zaskoczeniu. Spoglądał w stronę toalety. Mógłby przysiądź, że wcześniej nic tam nie było. Teraz spod drzwi ustępu wypływała gęsto rozlewająca się po podłodze czarna krew.
- Wycofujemy się Uchu, natychmiast - z naciskiem powiedział do gryzonia. - Chyba, że naprawdę, ale to naprawdę bardzo interesuje cię źródło tego czarniawego pływu. Mnie niezbyt, mamy wszystko co trzeba.
- Absolutnie nie - odparł wystraszony inżynier...a gdzieś w wucecie chyba, zaczęło bulgotać.
- Zamknij wrota jak już wyjdziesz - strzelec nie czekając na towarzysza opuścił kajutę. Starał się przypomnieć sobie drogę do magazynu skafandrów. Najgorsze co mógłby teraz zrobić, to nadużyć gościnności martwego szefa stacji. Pewne tajemnice należało pozostawić nieodkryte. Sekret bulgotu z kapitańskiej kibla należał do jednej z nich. Uchu czmychał ile sił w nogach, niemal wpadając na Nighta. Spokojniejsi wraz z każdym krokiem oddalającym ich od zła z mrocznych czeluści, kontynuowali rozpoczętą wyprawę.

~*~*~

"Tego właśnie chcesz Iss? Wpędzić mnie do grobu?". Night zganił się za brak ostrożności. Monotonia korytarza uśpiła jego czujność. Pozorny brak zagrożeń czwartego poziomu pozwolił poczuć się nazbyt pewnie. Do tego flaszki w plecaku kierowały myśli w mało profesjonalne rejony, ze spitą Isabell tańczącą na stole włącznie. Dźwięki radosnej konsumpcji powinien usłyszeć już z daleka. "Tylko te nogi, ależ ona ma nieziemskie nogi... Aby tak dalej, a pooglądasz je sobie z perspektywy trumny na własnym pogrzebie, durniu". Nie wiedział jak, ale blondyna rozwalała komfort jego chłodnego, cynicznego świata. Podejrzewał hipnozę. Mógłby przysiądź, że gdzieś tam, w za mocno umalowanych oczach, schowanych za czarnym woalem pośród garstki żałobników, zabłysła łza, a może tylko zwiódł go ich błękit, jego intensywność. W wyobraźni widział linię bioder podkreśloną ołówkową spódnicą, rajstopy biegnące wzdłuż zgrabnych łydek i błyszczące szpilki stukające obcasami po cmentarnej alei. "Wcale nie pomagasz, Night...".
- Pogrzeb odwołany drodzy państwo... - strzelec gwałtownie wykopał wieko trumny, przerzucił się przez burtę i zeskoczył na ziemię. - Przynajmniej mój, bo wasz wciąż o czasie - szczerząc się, śledził ruchy wroga, oddalał się od smrodu padlinożerców.

Odpiął od oporządzenia granat i rzucił przed rozochoconą obecnością żywych grupę los muertos. Liczył, że to większość okolicznych trupów. Głodomory mając do wyboru łazić bez celu lub żreć, zawsze wybierały żarcie. Czyli powinny być skumulowane właśnie tam gdzie miało pierdolnąć. Pociągając za sobą włochatego towarzysza, przywarł do ściany w oczekiwaniu na eksplozję.

Mężczyzna obserwował zombie rollercoaster. Przyjemniaczki nie zapięły pasów i teraz latały na wszystkie strony. Jeden wypadł z wagonika i szorując po podłodze zmierzał wprost na nich. W rękach strzelca pojawiła się odpychająca concussion rifle. Jakby znikąd, bo bronie zmieniał szybko i płynnie, niczym jakaś cholerna postać z szotera. Wciąż wierzył, że kiedyś znajdzie swojego BFG10K. Na razie musiał zadowolić się tym co posiada.
- Grawitacja to wredna suka - przyznał rację walczącemu z zaburzeniami błędnika potworkowi, by po chwili ponownie pokazać mu jak bardzo. Sam obrał przeciwny kierunek. Zwiększał dystans, nie spuszczając przeciwnika z wyrachowanej perspektywy urządzeń celowniczych. Same dobre chęci nie wystarczyły zombi do realizacji karnetu na obiad. Obijany całym tym nowoczesnym sprzętem, który współcześni ludzie wymyślili, by skutecznie nawzajem się mordować, zakończył jego wysiłki.

Night przestąpił nad nieruchomym ciałem. Zmierzał do zżeranego wcześniej żołnierza, celując z karabinu w mijane trupy, na wypadek, gdyby który postanowił tylko udawać martwego. Lufą odchylał pokrywy kieszeni kamizelki taktycznej ofiary głodu. Nie chciał ubabrać się w flakach wyciągniętych z otwartej jamy brzusznej. Znalezisko okazało się mało przydatne w porównaniu z dyskomfortem grzebania w potarganych ludzkich zwłokach. Broń ogłuszająca, nic dziwnego, że go dopadli.

Więcej po drodze przeszkód nie było. U celu podróży stanęli przed śluzą prowadzącą w próżnię kosmiczną i szafami zawierającymi skafandry. Dwie sztuki, z czego tylko jedna nadawała się do użytku
- I co teraz, będziemy ciągnąć losy? - strzelec rzucił ironicznie. - Nie ma tego więcej na czwartym? - chciał się upewnić, choć przeczuwał odpowiedź. Westchnął i zawrócił w stronę ambulatorium. Dwie sylwetki zmierzały do punktu zbornego, przypominając niedobitki plutonu powracającego z misji. Night szedł powoli i ociężale, z karabinem opartym o ramię. Oszczędzając siły. Świadomy, że do domu daleka droga.
 
Cai jest offline