Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2016, 14:04   #135
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Zamrugała kilkakrotnie, jakby każde opadnięcie powieki układało w odpowiednim miejscu w głowie kolejne dane. Musiała to przetworzyć.
- Eddie, nie - łagodnym ruchem położyła dłoń na nadgarstku Mikrusa. Pokręciła głową. - Nie. Musimy wiedzieć.

- Co chcesz jeszcze wiedzieć? Nie pomoże jej bo chce nas wszystkich widzieć martwych. Pieprzony masowy morderca! A Rothstein się upierał… wtedy, kiedy Faith chciała nas wszystkich rozpylić po skałach, że jego ciało daje życie wieczne! Teraz wiem że to bełkot chorego fanatyka. Trzeba go rozwalić bo spróbują w inny sposób, w innym miejscu.

- Zabierzmy go stąd. Nic o nich nie wiemy, a zagrożenie… - machnęła ręką, wskazując w zasadzie wszystko i nic. Powtórzyła jeszcze dobitniej - Musimy. Wiedzieć.

- To wszystko trzeba rozwalić. I mieć nadzieję że to ostatni taki kompleks. Kurwa, przecież nawet nie wiemy co on z Orbitalem zrobił. A ja mam dość tego wszystkiego. On nie pomoże Monice, bo ma nas w dupie, prawda? - Warknął i popatrzył w oczy Love’a. - Po prostu wyprowadźmy go gdzieś dalej, tak by Hope oszczędzić widoku…
- Spalmy to, tu nie może zostać kamień na kamieniu, ok? Ale jego zabierzmy i JILL?! - krzyknęła w kierunku, w którym zniknęły jej z oczu. - Jill?!!
Kobieta wypełzła z jednej z licznych nor przecinających maszynerię.
- Jestem - głos miała słaby, twarz białą i wykrzywioną bólem. Hope spuściła głowę jak dziecko, które coś przeskrobało i boi się spotkania z rodzicami. Ale Jill pokuśtykała do niej i zamknęła w ufnych ramionach. - No już maleńka. Mam cię.

Mikrus zerknął jednym okiem na pajęczaka kręcącego się koło małej, ale nie przejawiał złych zamiarów. Jakby nie patrzeć uratował mu dupsko, bo Fala i jemu by przewietrzyła czaszkę. Jeszcze teraz nie mógł uwierzyć że trafił tym zasranym czekanem. Jill wyglądała jak śmierć, Monika chyba jeszcze gorzej. Eddie zaś dalej trzymał broń przy czole Love’a.

- Może Rothstein mówił bardziej dosłownie niż mi się wydaje? Jego ciało daje życie wieczne… Może to jest sposób by pomóc Monice? Mamy sprzęt do transfuzji. Może na końcu pieprzony mesjasz przyda się na coś.
Mówił cicho do Dhalii, nie chciał by Hope ich słyszała.

Trzeba przyznać, że na takie dictum tyknęła jej brewka. Życie wieczne? no, no.
- Nie teraz, czas się zbierać i zostawić za sobą ognisko. - Wzrok Dahlii prześlizgnął się po pobojowisku. - Ed…? Gdzie jest mój mąż?
Mikrus przestąpił z nogi na nogę. Oderwał wzrok od cyborga na chwilę.
- On… nie żyje. Widziałem jak Faith dorwała go razem z kilkoma najemnikami Setha, tam przed wejściem. Portner i reszta rozwalili ją w końcu, ale zdążyła rozstrzelać większość z nich.
Znowu zerknął na Dhalię. Nie w smak mu było przyznawać się że siedział za osłoną z Rothsteinem i bał się wystawić nos.

- Nie żyje - nie spuszczała z Mikrusa spojrzenia ciemnych oczu, ale już go nie widziała. Heath. Nie żyje? Zawsze uważała, że człowiek jak on, powinien życ sto lat. Umrzeć otoczony pięćdziesiątką wnuków. Zaludniać opustoszałą ziemię kolejnymi porządnymi Południowcami. Hodować konie i dzieci, aż Bój Ojciec zawoła go do siebie. Powinien żyć. Tymczasem trafił na nią. Pusty los w życiowej loterii. Zamiast żyć w myśl zasady co rok, to prorok, wyciągnęła go z Teksasu na obczyznę. W sam środek zamieszania, które ich wcale nie obchodziło, a w którym wzięła udział, bo coś ją tknęło. Zmarli żartowali sobie z niej od dziecka. A uczciwy Mr. Crowl zapłacił za to życiem. Ścisnęła kąciki oczu. Nie teraz. Powtórzyła machinalnie:
- Czas się zbierać.
- Dobra, ja tutaj posprzątam. - Mikrus ostatni raz spojrzał na Love’a. - Widziałem gdzieś butlę z acetylenem, odpalę i powinno walnąć na tyle mocno by rozwalić to w drzazgi. Ale musimy zabrać stąd rannych. Jill, dasz radę zejść o własnych siłach?
Kobieta skinęła lekko. W dyskusję wtrącił się Love.

- Nie mogę z wami pójść - spojrzenie zarezerwował dla Dahlii, której, nie miał wątpliwości zawdzięczał fakt, że w mózgu nie pływała mu teraz kulka ołowiu. - Faith będzie mnie szukać. Nie będziecie bezpieczni dopóki jestem obok.
- Mamy Cię tu zostawić? Tego chcesz?
- Faith została przed wejściem. Nie zagrozi już nikomu, bo Seth i lego ludzie wpakowali w nią pół tony ołowiu. A tutaj cię nie zostawię. Nie ma mowy.
- Ona uciekła. Ale wróci. Pozbiera się - omiótł wzrokiem wszystkich poharatanych, na wpół żywych lub martwych ludzi. - Ona - wskazał na Jill. - I ona - przeniósł oczy na Monikę. - Zginą nim zajdzie słońce. Mogę im pomóc. A później odejdę.
- Love - popatrzyła mu w oczy - nie jestem w nastroju do targów. A już na pewno nie takich, w których mogę dużo stracić. Mam Ci uwierzyć, że nagle chcesz się poddać? jest tam w tobie jeszcze choćby resztka człowieka, którym byłeś?
- Dhalio - pochylił się nad Teksanką i nie bacząc na gromadę wokoło pogładził kciukiem jej policzek. - Przecież ja nie jestem człowiekiem. I nigdy nie byłem.
- Pomóż im, a ocalimy Hope. - Warknął Mikrus wściekły już nie na żarty. - Tylko tyle i aż tyle.
Love potwierdził skinieniem choć nadal wyglądał na strapionego.
- Zabierzcie ją daleko stąd. Ona jest usterką. A usterki się usuwa - podszedł do skulonej w embrion Moniki łapiącej z trudem oddech. Zza paska wyciągnął krótkie, nasadzone na rękojeść ostrze i przejechał po swoim nadgarstku. Trysnęła krew.
- Kto spożywa ciało moje i pije krew moją będzie żył na wieki - wymamrotał przymykając powieki. Podsunął krwawiący nadgarstek chemiczce ale ta obróciła twarz z obrzydzeniem.
- Kurwa, nie chce… Spierdalaj z tym - policzki miała mokre od łez. Nie trudno było domyślić się przyczyny bo raz za razem, jak magnes, przyciągał ją widok rozpękniętej makówki Portnera.

- Nie mogę na to patrzeć, to bluźnierstwo - zbierało jej się na wymioty. -Ale rozumiem Cię, to twój wybór. Co masz do stracenia?
Mikrus pokręcił głową z niedowierzaniem. A więc jednak dosłownie… Kurwa, to wszystko było chore. Podszedł do Aidena i przykucnął przy nim. Zdążył go już polubić, chłop był w porządku, w końcu też był posterunkowcem. Zerknął na Monikę, ale nic nie powiedział. Ściągnął tylko swoją kurtkę, posykując z bólu i przykrył głowę Portnera.
Love westchnął zmęczony. Objął drugą ręką krwawiący nadgarstek aby spowolnić upływ krwi.

- Chodzi o niego? - ze spokojem wskazał trupa. - A co jeśli… mógłbym go wskrzesić? Ale to byłoby trudne i pochłonęło wysokie koszty dlatego… cena byłaby wysoka. Czy ktoś z was byłby skłonny ją zapłacić?
- Dla mnie do za dużo - z niesmakiem pokręciła głową. - Nie. I tak zabrnęliśmy za daleko w tym szaleństwie i lepiej miejmy nadzieję, że Bóg akurat patrzył gdzieś indziej. Tak się nie robi - kręcąc głową sięgnęła pod pachę po broń.

- Ja kuurwa zapłacę - wycedziła przez zęby Monika wycierając wierzchem dłoni mokry nos. - Zapłacę i wypiję to gówno, byle opuść to przeklęte miejsce w tym samym składzie co gdy do niego zawitaliśmy.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline