Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2016, 16:51   #136
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Epilog

https://www.youtube.com/watch?v=TL6cBwDeMCQ

Aiden Portner
Wessał powietrze jednym olbrzymim haustem, jak dziecko wyjęte w łona matki. Wróciło wspomnienie bólu kiedy kula rewolweru rozrywała mu czaszkę. Umarł, tego był pewien. A teraz leżał na zasyfionym krwią i tłustymi plamami sprężynowym materacu w betelskiej hacjendzie i zwijał się w kłębek. Drżał. Tak wygląda piekło? Cuchnie pleśnią, kurzem i śmiercią?
- Głupi skurwiel - poczuł chude pięści wystukujące na jego ramionach i plecach głuche pretensje. - Skurwiel. Chciałeś mnie zostawić, tak? Samą?
Monika. Jej śliczna twarz zawisła nad nim jak widmo ducha albo jakiejś świętej. Bijące zza jej pleców światło dnia oblepiało kontur twarzy jak świetlista aureola. Usta zaciśnięte w wąską kreskę otworzyły się w westchnieniu ulgi.
- No już, jestem tu. Ciiiii.
Położyła się obok Portnera, objęła szczelnie chudymi ramionami. Czuł jej miękkie ciepłe usta odciskające się na losowych skrawkach jego skóry. Powiekach, policzkach, skroniach.
- Ja... zginąłem - wymamrotał wreszcie. Zapatrzył się na swoje palce, potarł nimi o siebie, rozczapierzył i złączył w pięść. Czuł się dziwnie... obco we własnej skórze.
- Tak. Love cię ożywił. A mnie uzdrowił.
Wyglądała promiennie. Zaróżowiona, świeża.
- Powiedział, że nie będę potrzebowała już prochów. Moje nery działają jak szwajcarski zegarek.
Chciał coś powiedzieć, zapytać ale znużenie brało górę.
- Masz się wyspać, tak powiedział. Śpij. I o nic się nie martw, jestem obok.

Dhalia Crowl

Musiała odetchnąć. Cokolwiek się działo, cuda czy akty bluźnierstwa, Dhalia nie chciała w nich uczestniczyć.
Po tym jak Eddie obrócił w perzynę elektroniczny twór Hope zeszli wszyscy na dół, z powrotem do miasteczka. Zajęli pokoje w hacjendzie poddając się kolejno zabiegom Love'a ale przecież Dhalii nic nie dolegało a było tyle rzeczy do zrobienia, spraw do uporządkowania... Jak Keith. Widziała jego ciało, obok innych trupów rozerwanych na sito przez wielkokalibrowe działko cyborga. Czy to była jej wina? Za nią tu pognał, za swoją żoną. Prawo ludzkie i boskie stało po jego stronie. Czy ciągnęła go tutaj jedynie zraniona duma czy szczere chrześcijańskie uczucie? Nigdy się nie dowie.
Kilku Betelczyków pomogło jej zająć się zmarłymi i poczynić prowizoryczne pochówki. Na koniec tej wyprawy była wdową bogatszą o dobrego teksańskiego konia. I co dalej? Chyba nie miała już przed czym uciekać? Ale nie znaczyło to także, że mogła wrócić do domu...

Eddie Crispo


Patrzył uważnie, ciekawy czy doświadczy cudu.
Love kazał rozebrać się Jill, odsupłać wszystkie brudne rdzawe bandaże. Rany wyglądały paskudnie, pewnie wdała się gangrena czy inny syf. Domorosły Mesjasz wylał na jątrzące mięsne plamy swoją czerwoną jaskrawą krew a ta zaburzyła się, spieniła... Coś się tam działo. Coś ożyło.
Eddie zbliżył się targany wrodzoną ciekawością. To były... ruchliwe ożywione drobinki. Żyjątka? Nie... raczej mikroskopijne roboty. Nanoby, które uwijały się z mrówczym zapałem i zorganizowaniem. Łatały tkanki, oczyszczały, budowały. Proces trwał całą noc, ale kiedy Jill wstała następnego dnia jej ciało było jak nowe, bez śladu ran czy blizn.
Z Moniką Love chciał najpierw pomówić o kosztach jakie pociągnie za sobą sprowadzenie z powrotem Portnera. Wyszli do osobnego pokoju gdzie przyniesiono wcześniej trupa. Co się działo za zamkniętymi drzwiami Eddie nie miał pojęcia ale kiedy dwa dni później zszedł do głównej sali hacjendy byli tam już wszyscy. Dhalia, Jill, Hope, Monika i... Portner. Nieco blady, ale w jednym kawałku. Tylko włosy z tyłu głowy nie odrosły. A raczej sypnęły się punktową szczeciną na wysokość łebek od szpilek.

Wszyscy
Love odszedł w nocy. Niezauważenie. Nie pożegnał się. Nie wyjaśnił co się właściwie wydarzyło ani gdzie zmierza.
A po jego zniknięciu Betel zaczęło się wyludniać. To co trzymało tych ludzi tutaj zniknęło. Po prostu zbierali manatki i rozchodzili na wszystkie strony świata, bez celu, każdy z nich coś za sobą zostawiał, coś jakby tracił.
Eddie naprawił samochody, zapakował je racjami żywnościowymi, których Betelczycy nie zabrali ze sobą. Sprzęt najemników Setha po brzegi wypełniał bagażniki. Dhalia uwiązała konia Keitha do siodła Czachy. Mogli ruszać dalej. Dokąd? Na razie przed siebie.
 
liliel jest offline