- Ja pierdolę. - krasnolud przewrócił oczami
Tymi słowami i tą miną Algrim mógł podsumować cały pierdolnik związany z kolejną inwazją Chaosu.
Każda kolejna była coraz większa... i coraz bardziej koszmarna.
Ale taki był świat. Nic nie mogli na to poradzić. Panika i rozpacz tylko zwiększały terror siany przez ponure wieści z południa.
A co z Algrimem? Jego królestwo było postawione od zawsze w stanie permanentnej wojny. Chaosyci, zieloni i skaveny to była codzienność. Ponura rzeczywistość przed którą nie można było uciec. Jeżeli będzie musiał umrzeć.. to umrze. Wcześniej stoczy wspaniałą walkę i wejdzie do Hal Grungniego. I wtedy już niczym się nie będzie przejmował.
...
Zdziwieniem dla Algrima był towarzysz elfa z dawnych lat. Stary marynarz wyglądał na swego chłopa i miał synów których chyba nie spłodził, a sobie ulepił przy pomocy formy na swoje podobieństwo z małymi zmianami. Tak czy tak było to towarzystwo które się bardzo Algrimowi podobało. Jowialna gromada, o rubasznym poczuciu humoru to było to co krasnolud uwielbiał. Można było sobie popić, pogadać i dać sobie po ryju.
Dlatego też wieczór był bardzo radosny.
Wracając jednak do zadania. Algrim nie był zbyt dobry w te klocki - dla niego oczywiste było pójść do największego slamsu, obić mordy paru oprychom i wymusić na nich zeznania odnośnie tego gdzie ich cel się znajdował. Standardowa procedura, tyle że tym razem zamiast likwidować, trzeba porozmawiać z celem.