Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2016, 23:29   #25
Morfik
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Mężczyzna siedzący na materacu przyglądał się neoficie z zaciekawieniem.
- Mnie pasuje… a Tobie? - uśmiechał się coraz szerzej.
- Mi to pasuje jak najbardziej - odwzajemnił uśmiech. - Nie wiem co się stało, ale czuję się naprawdę świetnie. Musimy coś zrobić, chodźmy gdzieś, nie wiem, czuję tyle energii w sobie. To twoja sprawka?
- A czyjaż inna? - odpowiedział pytaniem na pytanie z dumną miną. - A dokąd chcesz iść?
- Możemy iść, gdzieś, gdzie jest dużo osób, chcę być wśród ludzi, bawić się z nimi, cieszyć się. Kupimy trochę alkoholu i kto wie, co nam się przydarzy. Miasto stoi przed nami otworem, trzeba tylko brać to, co nam oferuje - powiedział z jeszcze szerszym uśmiechem na twarzy. - Co ty na to?
- W zasadzie - zasępił się - w zasadzie nie widzę problemów o ile obiecasz, że nie wpadną ci żadne, żadniutkie głupie pomysły do głowy. Aha no i zapamiętasz, że jesteś potomkiem Clarka Gable’ a z klanu Malkavian. Tak na wszelki wypadek.
- Gdzieś już słyszałem te imię… A nieważne, oczywiście, że będę pamietał i obiecuję, że będę najgrzeczniejszą osobą na świecie - dawno nie czuł się już tak dobrze, wszystkie smutki, żale, strach, wszystko to zniknęło. Czuł się dziwnie, ale w pozytywnym sensie.
Malcolm usłyszał jeszcze:
- Powtórz, co masz zapamiętać.
Scenarzysta tylko wywrócił oczami.
- Naprawdę muszę? Przecież wiem, co mam pamiętać… - wiedział jednak, że mężczyzna nie odpuści, a nie chciał go teraz denerwować. - Jestem potomkiem Clarka Gable’a, pasuje? To chodźmy już chodźmy!
- No dobrze… - zgodził się łaskawie - A potem… potem zaczniesz pisać, tak? - ruszył ku drzwiom po czym stropił się nieco. - Ale najpierw jakieś porządne ubranie. Nie możesz wyjść w takich łachach - zmarszczył nos jak rasowy hipster.
- Masz rację, wyglądam okropnie, koniecznie musimy znaleźć mi jakieś lepsze ciuchy, w tym się nie da chodzić. Znasz jakieś dobre miejsce?
- Znam… chodźmy.
Otworzył drzwi z lekkim zgrzytem i gestem zachęcił Wernera do podążania za sobą.

Niewielki ciemny korytarz z ledwo tlącymi się nagimi żarówkami pod sufitem nadawały loszkowi nieco surrealistyczny wygląd. W kompletnej ciszy przemierzyli niezbyt długi dystans do następnych drzwi. Tym razem prowadzących ku eleganckiej klatce schodowej. Pięknie rzeźbione we wzory roślinne, metalowe balustrady otaczały masywne, drewniane schody wyploerowane na błysk. Clark lubował się najwidoczniej w art deco i to tym z wyższej półki.
Malcolm był pod wrażeniem tego, co zobaczył. Lubił, kiedy wszystko miało swój styl i było dobrze zaprojektowane.
- Ładnie tutaj. To wszystko twoje?
- Mojej ghulicy - odparł Clark - Widzisz, jako część Maskarady musimy się starać być anonimowy. Nie mogę prowadzić interesów na swoje nazwisko oczywiście. Więc na papierkach i tym całym absurdalnym bałaganie nie widnieję. Ty też przestaniesz, gdy ludzie będą mogli zacząć podejrzewać brak starzenia u Ciebie za coś …. - zawahał się - … innego.
- Całkowicie zrozumiała sprawa… A kim jest ta… Ghulica? - był ciekaw wszystkiego, co było związane z jego nowym życiem. Cieszył, że tak to wszystko się skończyło, od swojego nauczyciela chciał się dowiedzieć jak najwięcej.
- Ghule to takie osobniki, które opiekują się nami w ciągu dnia. Mogą nam służyć na wiele sposobów: od chodzącego banku krwi po zajmowanie się dostawą alkoholu tudzież maszyn do pisania - Gable chyba jednak żył w nieco innej epoce nie tylko pod kątem miejsca zamieszkania - To taka obopólna transakcja - tłumaczył gdy wspinali się po schodach by w końcu trafić do średniej wielkości gabinetu urządzonego z przepychem i smakiem. Skórzane meble, ciężkie klasycystyczne biurko, eleganckie dywany, lampy, i rozbrzmiewająca muzyka z lat 30-tych. - Siadaj - wskazał potomkowi fotel. Sam wcisnął niewielki przycisk interkomu.
Malcolm miał słabość jeżeli chodziło o stare, dobre czasy. Muzyka z tamtych lat nadawała idealnego nastróju do napicia się czegoś mocniejszego. Zawsze uważał, że nie pasował do czasów, w których przyszło mu żyć, często oglądał stare filmy i żałował, że nie urodził się w tamtych latach. Nie mówiąc nic więcej usiadł na fotelu i czekał, co też wydarzy się dalej.
Po paru minutach w drzwiach stanęła starsza kobieta:
- Saro, będziemy potrzebować elegancki garnitur, buty, i całe to - zrobił gest dłonią - no wiesz… wszystko.
Kobieta bez słowa skinęła głową po czym podeszła do Malcolma. Gestem wskazała by wstał.
- Sara nie mówi - wyjaśnił Clark rozsiadając się w drugim fotelu i zapalając cygaro.
W między czasie kobieta wyciągnęła centymetr krawiecki.
Werner był strasznie podniecony tym, że będzie miał garnitur szyty na miarę. Już od bardzo dawna nie dbał o to, co miał na sobie, ale dzisiaj czuł, że musi dobrze wyglądać, skoro wychodzą na miasto.
- Coś jej się stało, że nie mówi? - zapytał Clarka, a w międzyczasie podziwiał jak Sara bierzę miarę na jakie nowy strój.
- Stało - pokiwał głową Clark - wyrwałem jej język - stwierdził zupełnie bez emocji.
Malcolm skrzywił się tylko. Miał nadzieję, że nie zdenerwuje swojego stwórcę i wyrywanie języka nie będzie konieczne. Trochę nawet zrobiło mu się szkoda Sary, to przecież nie jej wina, że trafiła na kogoś takiego.
- Zapewne zasłużyła sobie na to, przecież nie zrobiłbyś tego bez powodu - uśmiechnął się trochę nerwowo.
- Nie posłuchała mnie jak prosiłem by przestała gadać. Teraz już prosić nie muszę, prawda Saro? - kobieta spojrzała o dziwo z miłością i przywiązaniem na Gable’a i pokręciła głową przecząco.
- No właśnie. Tak jest lepiej dla nas obojga, prawda?
Ponowne kiwnięcie z lekkim uśmiechem upewniło go w tym przekonaniu.
Kobieta skończyła brać miarę i popatrzyła na Stwórcę Malcolma.
- Masz jakieś specjalne życzenia, mój chłopcze?
Scenarzysta zdziwił się, gdyż tym razem słowo “chłopcze” nie zdenerwowało go, a zamiast tego poczuł jakąś dziwnie pozytywną więź ze swoim stwórcą.
- Nie znam się na tym do końca, ale zawsze dobrze wyglądałem w mocno czarnych rzeczach, więc myślę, że taki kolor będzie idealny na garnitur - uśmiechnął się do Sary.
Odpowiedziała uśmiechem i opuściła pomieszczenie wcześniej lekko się kłaniając.
- Dobrze - powiedział Gable - przygotowanie ubrania nieco zajmie, więc w miedzy czasie pójdziemy na szybcie zakupy. Coś jednorazowego. A po drodze opowiesz mi o Wioli. A potem się zabawimy - chyba lubił to słówko.
Malcolm spochmurniał trochę.
- Czy naprawdę muszę o niej opowiadać? Nie chce sobie psuć humoru opowieściami o niej. Było, minęło, nie ma o czym gadać…
- Gdyby było i minęło nie polazłbyś za nią jak pies na smyczy, prawda?
Znowu prowadził Wernera. Tym razem wyglądało to na wyjście z budynku, po drodze minęło ich kilku służących.
Gable otworzył drzwi i wyszli przed budynek, przed którym zaparkowany stał samochód. Czarny Facel Vega.



Clark wsiadł za kierownicę i odczekał aż Werner się umości.
- A w ramach zabawy po raz pierwszy sobie zapolujeeeeeeesz - otworzył okno po stronie kierowcy i nadstawił twarz na podmuch wiatru.
Malcolm spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem.
- No dooobra, liczyłem na coś innego… A może odrobinka alkoholu? Na rozgrzewkę? - zapytał z nadzieją w głosie.
Gable zaśmiał się radośnie:
- Alkohol zwrócisz. Pokażę Ci sztuczkę - mrugnął zachęcająco do potomka.- A teraz opowiadaj!
Werner poczuł wewnętrzny przymus opowiadania o Wioli.
Nagle wszystkie wspomnienia związane z Wiolką powróciły. Pamiętał wszystko tak, jakby to działo się przed chwilą. Pierwszy dotyk, pierwszy pocałunek. Cały czas w głowie słyszał jej śmiech, żadna inna kobieta tak się nie śmiała.
- Wiola była moją muzą, to dzięki niej napisałem wiele rzeczy. Nadawała sens mojemu życiu, znosiła moje wszystkie dziwactwa. Gdy zostałem scenarzystą do tego ostatniego filmu, coś mi odwaliło, zacząłem pić, sypiać z kim popadnie, straciłem nad tym kontrolę. Dopiero w momencie, gdy uciekła ode mnie, zrozumiałem jaki błąd popełniłem. Niestety było już za późno – dziwnie się czuł opowiadając to wszystko obcej osobie. Nie zwierzał się tak nawet najbliższym przyjaciołom.
- Wiesz jak to jest cały czas mieć w głowie jedną osobę? Nie jesteś w stanie funkcjonować bez niej. Swoje szczęście uzależniasz od tego, czy będziesz akurat z tą jedną, konkretną osobą. Im dłużej jej nie ma, w tym większy bezsens popadam. Od momentu jak jej nie ma, nie jestem w stanie nic napisać. Nie wiem, co dalej ze mną będzie… - zamilkł nagle. Poczuł się, jakby zrzucił ogromny ciężar z serca. Wcześniej nie było nawet takiej opcji, żeby opowiedział Clarkowi o tym wszystkim, ale coś się zmieniło przez te kilka godzin. Był ciekaw, co jeszcze czekało go, podczas wspólnego wypadu do miasta.
- Hmmm - skwitował całą wypowiedź Clark. - Cóż. Skoro jest twą muzą… to szkoda, że jej nie ma przy Tobie prawda? - dodał z lekkim smuteczkiem. - Nic się nie martw - poklepał Malcolma po ramieniu znajdując miejsce parkingowe pod centrum handlowym. - Znajdziemy Ci muzę.

Pociągnął Wernera w tłum.

- Popatrz na nich… tak normalnych, tak zwyczajnych - szeptał gdy szli w stronę sklepiku z męską odzieżą - Jak się czujesz wiedząc, że nie jesteś już jednym z nich?
Malcolm spojrzał na twarze mijających ich ludzi. Wszyscy wpatrzeni albo w swoje smartphony, albo w ziemię, nie widzą nic więcej poza czubkiem własnego nosa.
- Czuję się dobrze, nawet bardzo dobrze. Tak jak ci wcześniej mówiłem, zawsze czułem, że nie pasuje do pozostałych, że na swój sposób jestem wyjątkowy, a teraz naprawdę jestem “inny” niż wszyscy i dobrze mi z tym - uśmiechnął się szelmowsko patrząc na mijający ich tłum.
- To dobrze, chociaż pamiętaj, że jeśli złamane zostaną prawa Maskarady, ten cały tłum może się na ciebie rzucić by pozbawić Cię na przykład głowy…- przypomniał mu po raz kolejny Clark - A teraz stań w miejscu. Nie ruszaj się. Po prostu stań tutaj - zaciągnął Malcolma pod jedno z zacienionych miejsc.
Werner nie wiedział, co się dzieje.
- Co się dzieje? Coś się stało?
- Nic się nie dzieje… uczę Cię - dodał wyjaśniająco Gable. - Małej sztuczki. Niewidzialności. Stój mówię i nie ruszaj się. Póki nie robisz gestów ani nie zwracasz na siebie uwagi, powinno Ci się udać. Tak myślę. Mam nadzieję.
Niewidzialny? Przez ostatnie kilka lat chciał być prawdziwie niewidzialny, żeby wszyscy zostawili go w spokoju i nie zwracali na niego uwagi. Niestety zawsze ktoś musiał mu zawracać głowę, nawet w knajpie, kiedy pił na umór, zawsze ktoś musiał go zaczepić. A teraz wystarczyło tylko stać nieruchomo i już? Malcolm nie uwierzy, póki nie zobaczy tego na własne oczy.
Gdy faktycznie się uspokoił i stanał w miejscu nieporuszenie, zauważył fascynującą rzecz. Ludzki tłum jaki kłębił się zaczął jakby… omijać miejsce w jakim stali obaj mężczyźni. Nawet osoby zapatrzone w ekraniki telefonów i nie patrzące przed siebie robiły łuk by obejść ich dwójkę, nie poświęcając im jednak absolutenie żadnej uwagi.
Cudowne uczucie, nikt nie zwraca na ciebie najmniejszej uwagi. Szkoda tylko, że niezbyt może już pić alkohol, w knajpie taka anonimowość byłaby zbawienna.
- Fajna sztuczka, przyda się na pewno. Jest więcej takich pomocnych rzeczy, które jesteś w stanie mnie nauczyć?
- Jest. Ale teraz musisz najpierw poćwiczyć sam tę, którą Ci pokazałem. Ciekawy sam jestem jakie moce odziedziczyłeś po mnie - mówił szeptem. Byli w miejscu publicznym. W końcu ruszyli z cieni by zrobić szybkie zakupy ubraniowe.
Malcolm dokładnie przemyślał, co chce sobie kupić, żeby nie tracić na to zbyt dużo czasu. Kupił sobie ciemnozieloną koszulę, czarną sportową marynarkę, spodnie i trampki, jako element odmładzający. Miał nadzieję, że będzie w tym wszystkim wyglądał bardzo dobrze.
- Masz jakies specjalne miejsce, gdzie chciałbyś się udać, mój chłopcze?
- Chcę iść do jakiegoś baru. Muszę się przekonać na własnej skórze, jak to jest teraz z tym piciem alkoholu… Może być?
- No ja rozumiem, chłopcze, że o bar Ci chodzi. Pytam raczej czy masz na myśli jakiś konkretny? - Clark chyba był w przekornym nastroju dzisiaj. - Oprócz tej speluny w jakiej Cię znalazłem nie masz nic innego?
- Ta knajpa nie jest wcale taka zła, a nie chodzi o wystrój czy renomę, tylko o eksperyment. To jak, idziemy? - Malcolm zacierał ręce na samą myśl o wizycie w swoim ulubionym miejscu.
- Nie… tam Cię znają. Pamiętasz zasady Maskarady? - z lekką złością już w głosie powtórzył po raz kolejny tej nocy Gable. - Coś Ci zabrania zapamiętania różnic czy po prostu chcesz mnie zignorować? - fuknął unosząc brew.
Malcolm posmutniał i wbił wzrok w chodnik. Znowu zawiódł swojego stwórcę, muszi zacząć słuchać go uważniej.
- Przepraszam, zapomniałem o tym, obiecuję poprawę - uśmiechnął się szeroko. - Możemy iść do pierwszego z brzegu miejsca, byleby mieli alkohol.
- Zrozum. Jeśli nie zapamiętasz, zginiesz. Z mej lub ręki Szeryfa, pilnującego tutaj porządku wśród takich jak my. Nie możemy sobie pozwolić na żaden błąd, na żadne słabe ogniwo. Jesteś takim ogniwem, Malcolmie Wernerze?
Scenarzysta wypiął dumnie pierś do przodu.
- Oczywiście, że nie. Od teraz będę już bardziej ostrożny, obiecuję!
- Hmm… - stwierdził z przekąsem Gable - zobaczymy. A teraz chodź.

Pociągnął neofitę ku pubowi znajdującemu się na górnym piętrze centrum handlowego wśród wielu innych miejsc z fast foodem.
Irlandzki pub, z plastikowym wyposażeniem, był w zasadzie żałosną parodią tradycyjnych pubów na Zielonej Wyspie ale i tak sporo miejsc było zajętych.
- Idź zamów, ja znajdę stolik i dołącz do mnie - rozkazał jakoś zupełnie odruchowo.
Może nie była to jego ulubiona speluna, ale też nie było, aż tak źle. Lubił takie miejsca, zawsze czuł się jak właściwy człowiek na właściwym miejscu. Oczywiście brakowało mu tego nastroju, jaki panował w jego barze, smugi dymu tytoniowego, lekkie światło. Teraz jednak był tutaj tylko po to, żeby zobaczyć jak zareaguje na alkohol.
Podszedł powoli do baru i usiadł na stołku. Gestem ręki przywołał do siebie barmana.
- Poprosiłbym szklaneczkę whisky - powiedział grzecznie.
Barman zupełnie bezosobowym i automatycznym ruchem napełnił szklaneczkę i podał.
- 4,8 EUR - powiedział równie bezbarwnym głosem.
Malcolm odruchowo sięgnął do kieszeni po portfel. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że nie ma przy sobie żadnych pieniędzy.
- Szlag… - powiedział cicho pod nosem. Będzie musiał pożyczyć trochę pieniędzy od swojego stwórcy, nie było innego wyjścia.
- Momencik, mój kolega ma pieniądze, zaraz je przyniosę - uśmiechnął się delikatnie do barmana, wstał ze stołka i poszedł szukać Clarka.
Ten siedział przy stole rozmawiając wesolutko tonem amanta filmowego z dwoma młodymi dziewojami uśmiechającymi się do niego jak do bożyszcza.
Malcolm uśmiechnął się do dziewczyn i nachylił się do ucha Clarka.
- Możesz mi pożyczyć trochę pieniędzy? Oczywiście jeżeli to nie problem - wyszeptał cicho.
- A ile? - spytał nieco certoląc się Gable.
- Pięć euro wystarczy, jeżeli rzeczywiście będzie tak ja mówisz, to nie potrzeba mi więcej pieniędzy.
- Ha! Dobre instynkty! Idź, przekonaj się sam - wcisnął Wernerowi piątaka z szerokim uśmiechem.
Scenarzysta uśmiechnął się delikatnie do swojego stwórcy i wrócił do barmana. Usiadł na tym samym stołku, co przed chwilą i położył banknot na blacie.
- Proszę bardzo, reszty nie trzeba - powiedział i wziął do ręki szklaneczkę whisky, która czekała na niego cały czas. Nie czekając dłużej, wypił szybko całą zawartość. Gardło było przyzwyczajone do takich ilości alkoholu, więc nie poczuł nawet delikatnego pieczenia przełyku.
Odstawił pustą szklankę na blat i wrócił do stolika, przy którym siedział Clark.
- Proszę bardzo, wypiłem całą zawartość - powiedział i usiadł obok. - Zobaczymy, co to z tego będzie.
Nim skończył mówić jego ciałem wstrząsnęły torsje i poczuł alkohol próbujący powrócić tą samą drogą jaką dostał się do środka. Tym razem paliło. Nie tylko alkohol powracał przez gardło. Wracał w towarzystwie pozostałych kwasów żołądkowych i obumarłych tkanek. Werner parsknął breją na stół.
I właśnie w tym momencie, zakończył się alkoholizm Malcolma. Zapewne nigdy już nie będzie mógł spokojnie oddawać się swojemu ulubionemu hobby, czyli zalewaniu się w trupa. Trzeba będzie znaleźć jakiś subsytytut, którym będzie można uspokoić skołatane nerwy.
- Cholera - tylko tyle udało mu się powiedzieć. Wytarł usta rękawem swojej nowej marynarki. Bez sensu to wszystko…
- Trzeba tu będzie posprzątać, wszystko przez to, że wypiłem na pusty żołądek - powiedział i nerwowo uśmiechnął się do dziewczyn, które siedziały razem z nimi przy stoliku.
- My… musimy do toalety - powiedziała jedna z nich z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy, serwetką próbując zetrzeć odpryski wymiocin z dekoltu. Druga popychała ją “dyskretnie” pod stolikiem, chcąc przyspieszyć odejście. - Wiesz… może jak jesteś chory… to nie pij… - obie próbowały zachować strzępy pozorów. Gable westchnął tylko.
- No i jak? Przekonałeś się? - uniósł brew i zaczął popychać Wernera by wysunął się zza stołu.
- Niestety tak… - powiedział nerwowo i szybko wstał od stolika. Był w lekkim szoku. Nigdy takie coś mu się nie wydarzyło, a pijał już znacznie więcej. - Wychodzimy stąd?
- A wolisz tu dłużej posiedzieć? - Clark jakoś nie wyglądał na specjalnie kupionego do tego pomysłu. - Poszukamy innego miejsca. Miałem pokazać ci sztuczkę.

Ulice były pełne turystów i miejscowych rozkoszujących się ciepłem Malty i pięknem zabytków. Puby, kluby i kawiarnie były zapełnione amatorami nocnych wrażeń i Clark wskazywał młodemu wampirowi najczęstsze lub też najłatwiejsze sposoby na “upolowanie” kolacji.
- Jesteś w kwiecie wieku i tak będzie się już na zawsze jawił śmiertelnikom. Masz możliwość używania ich jak … hm… bufetu. Pamiętaj tylko by zacząć polowanie zanim zaczniesz być bardzo głodny. W ten sposób bowiem, możesz kontrolować swą bestię i nie zabić tego, z kogo pijesz. Jednego wieczoru możesz wybrać kilka osób i upić tylko trochę. Nasze ugryzienie dla śmiertelników to czysta rozkosz, niektórzy się nawet od tego uzależniają - szedł obok swojego potomka powolnym krokiem. - Zobacz. Najłatwiej kogo z takiego tłumu wybrać? Popatrz… wsłuchaj się w emocje… - zadał pytania jakby oczekiwał odpowiedzi na jakimś teście.
Malcolm słuchał tego wszystkiego w ciszy i skupieniu. Nie chciał znowu zdenerwować swojego stwórcy. Lubił swój język i nie chciał go stracić, tak jak służąca Clarka.
- Hmmmm - zastanowił się chwilę i dokładnie przyglądał się wszystkim osobom, jakie akurat znajdowały się w pobliżu. - Obstawiam, że najłatwiej będzie z kobietami… A szczególnie lekko już pijanymi kobietami. Zgadłem?
- To wszystko zależy od twoich preferencji. Ale wszystkie jednostki słabsze, podatniejsze na urok i powab, swaaaaag - przeciągnął samogłoskę - będą łatwe do oplecenia wokół palca i zdobycia pożywienia. W ostateczności jeśli czujesz się na tyle silny, możesz kogoś po prostu zawlec do zaułka. Ale… to takie prostackie - zmarszczył nos w zdegustowaniu - pasuje raczej do klanu Brujah. Teraz zadanie. Znajdź kogoś i upij krwi. Pamiętaj, by nie pić zbyt wiele. Poczujesz, gdy zacznie nieco słabnąć. Wtedy odpuść… ja będę w okolicy. To czas na naukę. Idź.

Z pewnością nie zamierzał nikogo siłą zaciągać do zaułka, to nie było w jego stylu, a znając jego szczęście, nie skończyłoby się to dla niego dobrze. Musiał to wszystko rozegrać na spokojnie. Wszędzie, gdzie nie spojrzał mnóstwo było młodych ludzi, którzy w pełni korzystali z życia. Głównie byli to turyści, którzy zapewne przyjechali tu odpocząć i odreagować, nim wrócą do swojego szarego życia.
Skupił sie na szukaniu młodej dziewczyny, najlepiej samotnej lub będącej w towarzystwie koleżanki, większe grupy zdecydowanie odpadały.
Zrobił kilka kroków do przodu i nagle zatrzymał się. Spojrzał w górę. Zobaczył gwiazdy, które delikatnie świeciły na niebie. Przypomniał sobie, jak kiedyś ten widok bardzo go uspokajał, nawet w najgorszych momentach. Co się z nim porobiło? Teraz stał tutaj i szukał swojej ofiary, żeby z niej wypić. Spojrzał za siebie i zobaczył, że Clark cały czas mu się przygląda. Nie było już więcej czasu na różne przemyślenia, musiał wykonać zadanie.
Podszedł do jednej z knajp, która wystawiła ogródek z krzesłami i stolikami na podwórku. Zajął od razu miejsca na samym końcu tak, żeby widzieć wszystkich, którzy również tam byli. Powoli zaczął rozglądać się za swoją pierwszą zdobyczą.

Tłum przewijał się przed jego oczami, gdy on siedział nieruchomo wypatrując swej ofiary. W pewnym momencie jakiś koleś podszedł by zabrać dwa z trzech wolnych krzeseł. Zrobił to zupełnie nie zwracając uwagi na Wernera, bez pytania.
Malcolm tylko wywrócił oczami, zapomniał, że jeżeli będzie tak pozostawał bez ruchu, ludzie nie będą go widzieli. Zwrócić uwagę temu kolesiowi czy odpuścić i skupić się na poszukiwaniu jakiejś ładnej dziewczyny? Werner bez chwili zastanowienia się wybrał opcję numer dwa.
Zaczął wypatrywać dziewczyny, która siedziała sama lub też z koleżanką, kto wie może uda mu się skusić dwie dziewczyny na raz. Czuł się dziwnie z tym wszystkim, już dawno tak normalnie nie rozmawiał z żadną kobietą. Jednak dzisiaj czuł się dobrze, nawet bardzo dobrze, więc miał nadzieję, że nie będzie miał z tym wszystkim problemów.

W końcu zauważył trzy dość młode kobiety. Zajęte sobą i plotkami od czasu do czasu strzelały spojrzeniami po okollicznych mężczyznach. Gdy zauważyły jakiegoś szczególnie urodziwego przedstawiciela płci męskiej, wymieniały się cichymi uwagami między sobą. Zdecydowanie były lekko wstawione, nie na tyle by być w innym wymiarze, ale na tyle, by zwykłe opory czy granice dobrego wychowania mogły je powstrzymać przed szukaniem wakacyjnych atrakcji i ukłuć adrenaliny.
Malcolm podszedł do kobiet dziarskim krokiem.
- Witam drogie panie, widzę wyraźnie, że potrzebujecie towarzystwa i ja jestem w stanie je zapewnić. Cóż też panie sprowadza do tego miejsca? Turystki?
- Jak to co? - zaśmiały się głośno. Głośniej niż trzeba było - Wspaniała wyspa, zabytki, przyroda, ludzie…
- I urlop od bufona w biurze - dorzuciła kolejna.
- A co do towarzystwa… - trzecia, najstarsza z wyglądu przyjrzała się Wernerowi z miną kociaka - … to zależy co masz na myśli.
Dwie jej koleżanki zachichotały:
- Tak.. co masz na myśli?
- Słyszałem, że jest tutaj w okolicy ulica, na której podobno straszy, jakiś duch lub inne licho. Strasznie chciałbym tam pójść ale, aż wstyd się przyznać sam się boję – uśmiechnął się do kobiet nieśmiało. – Czy któraś z pań jest dostatecznie odważna, żeby potowarzyszyć mi w tej podróży? Oczywiście zrozumiem, jeżeli boicie się…
Wszystkie trzy wyglądały na nieco zaskoczone. Spojrzały po sobie i z lekko osłupiałymi twarzami zaczęły chichotać:
- Serio wierzysz w duchy? - spytała ta z dołeczkami w policzkach i pociągnęła łyk piwa.
- Mieszkasz tu czy też na wakacjach? - dorzuciła druga, bawiąc się pasmem włosów.
- A co jeśli to faktycznie duch? Co wtedy? - dorzuciła ostatnia patrząc na Malcolma z lekkim wyzwaniem.
Malcolm już strasznie dawno nie rozmawiał z kobietami, tak po prostu. Dziwne to było uczucie, normalnie olałby to całe zadanie od Gable’a, ale dzisiaj czuł się wyjątkowo dobrze i nawet zaczął odczuwać potrzebę rozmowy z drugą osobą. Oczywiście wszystko to miało dążyć do dość nietypowego końca, ale porozmawiać zawsze można.
- Moze nie tyle, co wierzę w duchy, ale jestem ciekawy i bardzo chciałbym się przekonać, czy to rzeczywiście prawda, co lokalni mówią o tamtym miejscu. Jestem zwykłym turystą, który szuka wrażeń, a jeżeli to faktycznie będzie duch, to raczej sobie z nim poradzę - uśmiechnął się zawadiacko do kobiet.
- A jak? Masz ze soba sól? - ostatnia z kobiet, najwidoczniej uważała się za ekspertkę w sprawwach duchów - Ja pójdę, chcę zobaczyć ducha i zobaczyć jak sobie z nim radzisz - dodała wstając nieco chybotliwie zza stolika. Pozostałe dwie dziewczyna zaniosły się chichotem.
- Obawiam się, że sól nic tutaj nie da, ale słyszałem, że obecność tak pięknej kobiety również zadziała - mruknął do niej okiem, po czym również wstał od stolika, podszedł do kobiety. - Proszę piękną damę, weź mnie pod rękę i ruszamy na spotkanie z duchem!
- Hmmm… - pokręciła lekko nosem - czyli jestem tam urocza jak sól? - wsunęła jednak rękę pod ramię Wernera i dała się pociągnąć ku przygodnie z nadprzyrodzonym.
- Jesteś o wiele bardziej urocza, niż sól moja droga – uśmiechnął się do niej i razem zaczęli iść przed siebie.

Po krótkim czasie, Malcolmowi w końcu udało się znaleźć odpowiednią uliczkę, w której było dostatecznie ciemno, żeby mógł zrealizować swój plan w pełni.
- To tutaj – powiedział z udawanym zdenerwowaniem Malcolm. – Musimy przejść całą tą ulicę, nigdy nie wiadomo w którym momencie pojawi się duch. Gotowa?
Kobieta stanęła prosto, najlepiej jak potrafiła zważywszy na jej stan i wypięła dumnie pierś do przodu.
- Oczywiście, że gotowa. Idziemy, szkoda czasu.

Ruszyli powoli, rozglądali się wszędzie w poszukiwaniu ducha. Niestety jedyne dźwięki jakie dało się słyszeć, wydawały dzikie koty, które zamieszkiwały ulicę i poszukiwały pokarmu w śmietnikach stojących przy budynkach.
- Co to było?! – Malcolm zatrzymał się nagle, z przerażeniem w oczach. – Słyszałaś?!
- Nie, co się dzieje? – kobieta wydawał się również tak samo przerażona jak Malcolm. Mężczyzna poczuł, jak kobieta coraz mocniej zaciska dłonie na jego ramieniu.
- Tutaj pod ścianą, widziałaś? Poruszyło się coś świecącego – powiedział i razem podeszli pod ścianę.
- Nic nie widzę, strasznie tu ciemno – powiedziała kobieta, puściła Malcolma i sama podeszła pod ścianę.
Werner stanął za nią i spokojnie czekał, aż kobieta się odwróci.
- Nic tutaj nie… - urwała nagle, gdy zobaczyła, jak Malcolm uśmiecha się do niej. Nie była w stanie już nic więcej zrobić. Świeżo upieczony wampir, pchnął ją mocno do ściany i wbił się kłami w szyję, tak głęboko jak tylko mógł. Kobieta zaczęła głośno jęczeć z rozkoszy, gdy tylko zaczął pić z niej. Mógł się bać, że ktoś ją usłyszy, ale w tym momencie jakoś nie miało to większego znaczenia. Chciał zaspokoić swój głód jak najszybciej.
 
Morfik jest offline