|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
22-05-2016, 14:31 | #21 |
INNA Reputacja: 1 |
|
23-05-2016, 20:36 | #22 |
Reputacja: 1 | - Wszystkie przygotowania zakończone, Evelyn? - Stryker przywitał ją już w bramie fortu - ciemnozielony strój przypominał smoking...ale był jeszcze starszy, jeżeli wierzyć krojowi - Już wszystko co trzyma cię na tym świecie? Evelyn uśmiechnęła się lekko na widok wampira. To był tylko tydzień a się stęskniła. - Tak… chyba tak. - Absolutnie nie - werdykt nie wymagał nawet pół minuty namysłu - Chcesz żeby tak cię pamiętano? - przyciągnał dziewczynę do swojego boku i szepnął do ucha - Wieża Ducha, najwyższy poziom - słabe oświetlenie mogło mylić, ale...były tam ludzkie sylwetki, z szerokimi szatami powiewajcymi majestatycznie na silnym wietrze. - Nie wiem czy kiedykolwiek będę gotowa… Kto to? - Dziewczyna wskazała ruchem głowy na postacie. - Starsi klanów którzy przyjęli zaproszenie - jego ciało nie miało już tego ciepła, którym kiedyś kusiło. Było zimne, zimne jak u nieboszczka - Powitają cię, kiedy już cię przemienię - popchnął lekko dziewczynę w stronę dziedzińca Dziewczyna poczuła się nieswojo. Nic nie peszyło jej tak bardzo jak inni… Teraz stając na dziedzińcu delikatnie chwyciła za guziki od sukienki, starając się nie patrzeć na cienie postaci. - Wyprostuj się. Podnieś czoło. Chcesz zacząć od zostania tchórzem? - judził idący z tyłu Stryker Evelyn wyprostowała się… była zła na Breta. Nie obracając się w jego stronę szepnęła cicho. - Jak chciałeś kogoś odważniejszego, trzeba było wybrać kogoś innego… nie mogłeś mnie chociaż uprzedzić? - Żebyś spróbowała tu wejść boczną bramą? Oczywiście że nie! - wyprzedził ją. Poruszał się z nieludzką prędkością - każdy krok wyglądał naturalnie, nieśpieszno, a mógł krążyć dookoła niej, dotrzymując jej tempa. - Rzuć wszystko. Potrzebuję tylko ciebie. Na najwyższej wieży, Wieży Wieczności - wystrzelił przodem, zrywając taneczny marsz Evelyn przyśpieszyła kroku, teraz uważniej starała się przyjrzeć postaciom. Cicho szepnęła do siebie. - Ciebie też miło widzieć… - Jeśli jego oziębłość wynika z tego towarzystwa , rozumiem, ale jeśli zamierza… eh co za różnica. Przedostatnie piętro wieży, do dziś zawsze zamknięte, otworzyło przed nią swoje podwoje. Było azylem luksusu w tej surowej twierdzy: bogato zdobiony materiał pokrywał wszystko: od sufitu po olbrzymie łoże na środku. Srebro skrzyło się na karafkach i kielichach, a zapach ziół uderzał zaraz po otwarciu drzwi. - To twój pierwszy krok; zrób go lub przepadnij na wieki - głos Breta dochodził z środka okrągłej komnaty Dziewczyna przygryzła wargę… Tak bardzo mi nie ułatwiasz. Nie mówiąc nic weszła do pomieszczenia. Bret pojawił się znikąd tuż przed nią. Klęcząc na jednym kolanie, podawał jej róg. Scena nadawałaby się na okładki romansów trubadurów. Wino w rogu jeszcze bulgotało, a zapach ziół odurzał. Delikatnie przyjęła róg. Ostatnie wino w życiu. - Pozwolisz? - Spojrzała na wampira czekając na przyzwolenie. - Jeżeli chcesz uniknąć bólu, wypij to - podniósł głowę - Ale… - urwał i opuścił ją z powrotem Evelyn powolnym krokiem podeszła do okna i wylała przez nie zawartość rogu. W momencie wylewania usłyszała kobiecy śmiech z tej drugiej wieży. Słyszalny aż tutaj, a Evelyn złożyłaby się że jej krzyków z góry nie byłoby słychać na dole, tak wieje. Wieża Wieczności jest najwyższym punktem na tej części wyspy - Cudowne towarzystwo. - Dziewczyna oparła się o ścianę, trzymając pusty już kielich. - Bret, to moje cholerne życie, jak już je tracę to niech boli. - Uśmiechnęła się do wampira, ale czuła, że jej uśmiech jest smutny. - Jeżeli nie doświadczyć tego teraz, to kiedy? - wstał. - “Każdą drogę przebyłem, każdego owocu spróbowałem” - zadeklamował, rozpinając długi rząd guzików. Głową wskazał otwór na najwyższe piętro - Jeszcze wyżej? Zamiast odpowiedzi, dziewczyna została poderwana na ręce. Jednym skokiem znaleźli się na ostatnim poziomie. Zimne, morskie powietrze uderzyło w nich, ogłuszając. Dziewczyna przytrzymała szalejące na wietrze włosy. - Stanowczo wolałam komnatę. - Cicho powiedziała do siebie. Wśród igiełek zimna wbijających się w skórę wampirze kły mogły wydawać się niegroźne - aż do momentu kiedy faktycznie je poczuła. Poprzedni Pocałunek był tak odległy, tak daleki… Z wieży Ducha było widać tylko dwie splecione sylwetki. Normalny człowiek ledwie zauważyłby sylwetki na tle zachmurzonego nieba. Ale nikt z zebranych nie był człowiekiem. Wyostrzone zmysły mówiły wszystko - od odcieni szarości letniej sukienki, przeplatających się z zielenią stroju wampira, po drobinki brązu piegów, którymi usiana była twarz dziewczyny. Ta, tak ciepła czerwień jej włosów, rumieniec na twarzy, błysk szmaragdu w niewielkim wisiorku, tak podobny do jej koloru oczu. Ale byli tu dla innego spektaklu: dla feerii barw, która niczym aurora borealis rozkwitała i wydawała owoce na szczycie wieży: krwistej czerwieni przeplatającej się z złotym piaskiem pustyni, nici niebieskiego i złotego, pasy cynobru i przeżartą różem zieleń. Emocje na wieży kotłowały się..i nagle znikły, gdy sylwetki zapadły się z powrotem do środka. Lądowanie na ziemi było zadziwiająco miękkie. Może to grube warstwy materiału na podłodze, a może Bret miał wprawę… I nagle mnóstwo materiału na głowie! Coś jakbyś się wplątała w firankę. Leżąc nieruchomo na ziemi Evelyn zdezorientowana, zaczyna zsuwać z siebie materiał. Dłońmi szuka wampira. ...i znalazła go znacznie bliżej niż się spodziewała. Podbródek wbił się pod mostek, a męska dłoń złapała za pierś - Nienawidzę tego wynalazku - mruknął, próbując wsunąć palce pod stanik Dziewczyna sięgnęła do pleców by mu pomóc - Za stary jesteś na takie igraszki. - A może ty za delikatna? - złapał zębami za sutek kiedy tylko udało się uwolnić piersi spod jarzma stanika i okowów dekoltu sukienki Z ust dziewczyny wydobył się jęk i całym ciałem naparła bardziej na wampira. Bret wykorzystał okazję i zwinnie przewrócił ją na plecy. Złapał jej obie ręce. Skrzyżowane na piersiach nadgarstki zasłaniały piersi...ale odsłaniały co innego Dziewczyna oparła jedna nogę na jego biodrze. - Tęskniłam draniu. - Wolałaś zbierać nieistotne papierki, więc należała ci się jakaś kara - podwinął sukienkę aż do splecionych rąk. Jedną chwilę - ale za to jak długą - wpatrywał się w krocze Evelyn Przyciągnęła go do siebie nogą. - To ty chciałeś jakieś przygotowania. A teraz rozbierz mnie jak należy. - Uśmiechnęła się do Breta. - Chyba, że potrzebujesz odpoczynku? - Odpoczynek dopiero po śmierci, mówili. Odeśpisz w grobie. A tak naprawdę, nawet tam...work work work - zamarudził, podnosząc się - Jak sobie jaśnie pani życzy! - dobrał się do guzików sukienki Gdy tylko sukienka przestała jej przeszkadzać, zrzuciła z siebie rozpięty stanik i majtki. - Będziesz musiał się bardzo postarać by wynagrodzić mi oziębłość z początku nocy ale… - Przyłożyła mu palec do ust. - Do pracy. Kolejny raz poturlali się w bok - tym razem lądując na szafce z winem. Plama którą właśnie stworzyli miała wspaniały bukiet. Bret ciasno oplótł nagą dziewczynę, leżąc na jej plecach. Jedna ręka zatrzymała się na wgniecionych w materiał piersiach,a druga...druga wędrowała niżej - Bret.. błagam rusz się. - Dziewczyna naparła na krocze wampira. - Mamy za ścianą całe stadko podglądaczy - nie chcemy urazić ich wyczucia rytmu? - zażartował, kiedy palec właśnie dojechał we właściwe miejsce. Niby zwykły, zimny dotyk, a jednak… Evelyn zadrżała napierając na dłoń mężczyzny. - Nawet nie wiesz gdzie ich mam… - Głos zamarł jej w gardle. Powoli zaczynała odpływać. Teraz chciała tylko by mężczyzna znów ją wypełnił… poczuć jak gryzie ja w szyję. Dziabnięcie przyszło niemal w porę - opóźnienie było mniejsze niż czas reakcji śmiertelnika. Gdzieś pomiędzy falami euforii do skołowatanego doznaniami umysłu Evelyn dotatło słowo “ pianinio “ -*- W pierwszej chwili drzemka wydawała się skończyć fatalnie. Naprawdę głupio obudzić się i zobaczyć swoje kolana przed samym nosem. A chwilę później zdać sobie sprawę, że wypięty tyłek i szeroki rozkrok są stanem pernamentnym. Dziewczyna, stara się przyjąć jakąś bardziej ludzką pozycję, uniemożliwiają jej to jednak pęta. - Zmęczona opuszcza głowę na poduszkę. - Bret zabiję cię. Stary, zasuszony... (atak łaskotek! Znowu pojawił się znikąd) Evelyn stara się uniknąć ale z rozpaczą widzi jak bardzo jest to bezsensowne. - Ty cholerny wampirze! (pac, dłoń na usta. A druga dalej łaskocze - pachy, stopy…) Jego dłoń nie jest już zimna - teraz na nagiej skórze Evelyn czuje ciepło które od niego bije. Zmęczona łaskotkami delikatnie całuje dłoń trzymającą jej usta. - Poddajesz się? Tak szybko? - odsunął dłoń, stając obok. Jest nago, wyprostowany i rozluźniony. To co zaskoczyło ją za pierwszym razem: jak na bibliofila, jest dość atletycznej budowy. - A przecież to dopiero rozgrzewka Uważnie przygląda się ciału mężczyzny. - Przynajmniej przyjemny widok.... Uwolnij mnie a zobaczysz na ile się poddałam ty mała cholero. - Za dużo czasu poświęciłem żebyś była bezpieczna - zrobił krok w bok, i brytyjka zobaczyła go między swoimi kolanami Spojrzała na sufit.- Obawiam się, ze musiałbyś wyjść bym była bezpieczna… - Wręcz odejść z tego świata, być może - pochylił się. Czupryna bruneta znikła na chwilę poniżej lini pośladków i znienacka się wynurzyła DZIABNĄŁ KŁAMI! w okolice pochwy. Czuć najpierw dziabnięcie, a potem to co zwykle przy pocałunku plus cały zestaw świrujących zmysłów w okolicy dziabnięcia. Evelyn napięła się w uniesieniu, z całej siły naparła dłońmi na więzy. Chcę go objąć…. - Bret ty ... - Zęby wampira wbiły się głębiej, a dziewczyna jęknęła głośno. Czuła jak słabnie z każdą chwilą, aż poddała się całkowicie upojnemu podnieceniu. Przez głowę przeszła jej tylko jedna myśl - Oj nie chcesz mnie uwalniać. -*- -*- Stała pośrodku polany, na którą zabrał ją kiedyś dziadek. Jest zimny wilgotny poranek. Łąki ukryły sie w mgle. Nagle słyszy brzęk monet, początkowo cichutki ale narastający. Zaczynają ją boleć uszy. Kuca i przykłada malutkie dłonie do uszu chce krzyczeć z bólu ale nie może. Z oczu zaczynają jej płynąć łzy i zupełnie nagle wszystko sie kończy. Powoli otwiera oczy. Jest nad rzeką. To wykopaliska we francji. Powoli przeciera twarz i widzi na swoich rękach krew. Plusk. Zamiast wody w rzece jest krew. Powoli zaczyna się przelewać przez koryto. Chcę uciekać ale nie mogę, coś trzyma jej nogi. Zaczyna się topić, chce krzyczec wołać o pomoc... Budzi się z krzykiem, potworny ból rozrywa całe jej ciało. Ma wrażenie jakby każda najmniejsza komórka jej ciała zaczynała się palić. Chce uciec ale nie może się ruszyć.Związanymi dłońmi łapie powietrze. Wszystko jest niesamowicie jaskrawe, potwornie bolą ją oczy. Jej własny krzyk ogłusza ją więc powoli przeradza się w cichy bolesny jęk. Ustami stara się łapać powietrze, lecz wydaje się być kleiste od aromatów, czuje zapach wina. Delikatnie wyciąga język chcąc złapać wilgoć tego zapachu jednak to nie pomaga. Jest tam coś jeszcze. Wyczuwa to. Zamiera i uważnie wącha powietrze. W pobliżu jest pokarm. Ciepły, sycący. Mocno napiera na więzy. Mięśnie są na granicy. Zaczyna się zwijać, próbując jakoś przegryźć pęta. - choć tu mięsko - głos jest zachrypły, boli ją od niego gardło - nic ci nie zrobię. - Czuje jak jej twarz wygina dziwny grymas. Gdy nic się nie dzieje znów napiera na więzy. Krew jest blisko, tak cholernie blisko. Silna, pyszna krew. Chodź do mnie kochana. Będzie ci ze mną dobrze - dobrze, tak dobrze - gardło zaczyna pękać. Słyszy czyjś głos, ale tylko ją ogłusza. Na szczęście tuż za nim na języku pojawia się kropla, ciepła gęsta, a za nią kolejna. Zamiera nieruchomo na więzach. Nie chce by choćby odrobinka się zmarnowała. Czuje jak ciecz wypełnia ją, jak ból zastąpiony zostaje niesamowitym ciepłem. Rozpoznaje tą ciecz, to ciepło. Zaczyna wyginać się w stronę jego źródła. Wszystko jest tak niesamowicie ciepłe, bliskie, przyjemne, tak bardzo gorące. Jest jej gorąco ale chce więcej. Troszkę jak najsoczystszy owoc… najpiękniejsze znalezisko… Czuje jak jej świadomość zaczyna wypierać tą przyjemność. Znów wydaje z siebie jęk… jeszcze nie.. zostań. |
23-05-2016, 23:17 | #23 |
Reputacja: 1 | - Noż kurwa, ile możesz leżeć. Do uszu Ayo dotarł nieznany damski głos. Miała wrażenie, że właśnie mijał zły sen. Coś o krwi… o wampirach… niewyobrażalna potęga… - Wstajemy! Jest robota. Violet się podniosła i otworzyła oczy. Kimkolwiek była kobieta, która stała w jej piwnicy weszła tam bez pytania. - Podobno wiesz jak sobie z tym radzić? Oby - rzuciła w stronę Ayo ciemny metalowy przedmiot. Kierowana odruchem wampirzyca złapała broń w locie. - I zrób coś z twarzą, bo wyglądasz jakbyś przed chwilą wydrapała sobie drogę z dna grobu. Violet uważała się za praktyczną osobę. Chwyciwszy pistolet, odbezpieczyła go i już przymierzała się do opróżnienia magazynku w głowę nieznajomej, gdy naszła ją myśl by zadać pytanie: - Ubierz proszę w jedno słowo powód dla którego miała bym nie nacisnąć teraz spustu, białasie. Na twarzy blondynki wykwitł szeroki uśmiech. - Amunicja. Kobieta w zielonej bluzce uniosła swój automat. - Ubierz się w coś wygodnego. Mamy dziś statek do uprowadzenia. Daniel powiedział, że mam obserwować jak radzisz sobie w walce. Jakbym nie wiedziała. Dziewczyna niczym się nie przejmując odwróciła się plecami do Ayo i ruszyła wąskimi schodami do wyjścia z piwnicy. W połowie schodów zatrzymała się i powiedziała jeszcze: - Mam na imię Sophie. Chociaż mówią na mnie “ Vipera” Ayo natychmiast skojarzyła, że Vipera jest związana z Włoską mafią. Mawiali o niej “Blond Żmija”. Kobieta z bliskiego otoczenia lokalnego bossa. Podobno w ciągu kilku lat otrzymała status “prawej ręki”. Podobno zaczynała jako zabójca na zlecenie. Jednak to były tylko pogłoski, bo Ayo nie trzymała się specjalnie blisko z Włochami. “- To by było na tyle jeśli chodzi o nie zadawanie się z półświatkiem” - podsumowała w myślach Violet zeskakując z łóżka. - Moment - powiedziała natomiast na głos, gdy stała już przy stercie ubrań i szukała czegoś odpowiedniego. Szybko znalazła to co chciała, bo już kiedy znosiła ciuchy na dół przemyślała co jest bardziej użyteczne w na nocne eskapady... Zerknęła w lustro… Jej tam się podobało ale rozumiała o co chodzi kobiecie. Zaczęła popełniać podkład: - Prowadzisz? czy będziemy się bujać jak dwie kurwy w dokach? - spytała planując olać teraz makeup i zrobić go w czasie jazdy. - nie żebym miała coś przeciwko - dodała pobłażliwie uprzedzając ewentualny komentarz. “Blond Żmija” zapewne wiedziała już czym Violet się zajmuje. Violet uważała się za praktyczną osobę, dlatego cieszyła się, że przy ewentualnej mokrej robocie nie musi używać swojej własnej broni (której w takim wypadku musiała by się prawdopodobnie prędzej czy później pozbyć). Jednak mimo wszystko i tak zabrała ze sobą swoją spluwkę jako “last resort” Idąc po schodach za Żmiją, Violet wyciągnęła pusty magazynek z darowanej broni. - Naładujesz mnie czy mam dać się wyruchać? - Dam ci magazynek jak będziemy już w porcie. Nie chcę, żebyś mi strzeliła w plecy teraz. W zasadzie może nawet makijaż nie będzie potrzebny. - W salonie ewidentnie było widać czyjąś wcześniejszą obecność. Żmija musiała spędzić w jej domu wiele godzin. Ława była upaćkana śladami po butach. Wkoło walały się okruszki po chrupkach. Blondyna musiała leżeć na kanapie z wywalonymi przed siebie nogami i oglądać TV. Niesamowite, że Ayo nie miała wogóle świadomości, że ktoś korzysta z jej zestawu kina domowego. Powoli docierało do niej jak bardzo bezbronna jest za dnia. Przy drzwiach wyjściowych leżały dwa kaski motocyklowe i kominiarki. Poza tym leżały też kluczyki i coś co Violet rozpoznała momentalnie. Zestaw wytrychów. I to by było tyle jeżeli chodzi o bezpieczeństwo jej domu. - Pojedziemy motocyklem, tak będzie najszybciej. - Właśnie gdy to mówiła i podchodziła do drzwi na podjeździe mignęły światła jakiegoś samochodu. Na podjazd zajechał terenowy wóz. - Spodziewasz się gości o wpół do pierwszej w nocy? - Blondynka sięgnęła do kieszeni dżinsów i rzuciła czarny magazynek wampirzycy - ma dziesięć nabojów. Oszczędzaj, bo się jeszcze przydadzą. Violet jednak była spokojna. Tego auta nie mogła pomylić z nikim innym. Aczkolwiek zdziwiło ją, że Wanja był na wyspie. Przecież mógł zadzwonić. Wyjęła telefon i zobaczyła 12 nieodebranych połączeń. Violet przewróciła oczami “- żesz kurwa...” zaklneła w myślach, po czym syknęła półszeptem do “Żmii”: - Weź się kurwa schowaj, spróbuje to odkręcić. Tam może być więcej gnatów niż my mamy tych naboi… - Odwróciła się w stronę jeepa i uśmiechnęła wychodząc przed dom. - Ej! Kak dziela? - zawołała na przywitanie. Jeden z ruskich zwrotów, które przyswoiła w kontaktach z Wanją i jego pojebaną ferajną. Z samochodu wyszedł jej kochanek. Nie zauważyła przy nim żadnej broni. W samochodzie nie było więcej pasażerów, albo byli bardzo dobrze ukryci. - Cześć mała, co się z tobą dzieje. Cały dzień dzwonię. Do końca tygodnia będę na wyspie i pomyślałem, że możemy spędzić trochę czasu razem. - Ton głosu nie wydawał się nadmiernie podejrzliwy. raczej cieszył się ze spotkania. - Kiepsko wyglądasz - dodał tonem godnym mistrza komplementów. “- Kurwaaa!” - Violet miała ochotę zawyć. Zamiast tego uśmiechnęła się, podeszła całkiem blisko do Wanji, ale położyła mu dłoń na torsie nie pozwalając się całować. - Misiu, miałam “przeciek” w pracy… na pewno cię to nie interesuje. Jestem profilaktycznie na antybiotykach, doktor mówi że będę ok całkiem niedługo… - zerknęła na nocne niebo i wydęła usta jakby się nad czymś zastanawiała - czterdzieści osiem godzin mówiła, no to jestem gdzieś w połowie. Te prochy są chujowe jak nieszczęście, większość czasu śpię jak trup albo latam do kibla. - O ile na twarzy Wanji przez chwilę było widać iskierki porządania, to teraz nie znalazłby po nich śladu najlepszy detektyw. - Shlyukha mat - rzucił bez wyjaśniania. - Trudno. Jadłaś coś? Może skoczymy na jakąś późną kolacje? Albo wczesne śniadanie? Wanja patrzył z uwagą na Violet. Kobieta przewróciła oczami. -żartujesz, zabiła bym za dobrą kolację! ale spróbowałam przed chwilą płatków i… nie skończyło się to najlepiej. - Violet potarła nerwowo kącik ust jakby tam coś było. - Jak skończe brać te prochy będę miała wilczy apetyt. I nie chodzi mi tylko o jedzenie. - zachowywała się nieswojo wyraźnie zdenerwowana że ktoś ogląda ją w takim stanie - a przynajmniej starała się tak zachowywać. - Dobra, mała, w takim razie wypoczywaj. Wracaj do zdrowia. - Odwrócił się i ruszył do samochodu. Nagle zatrzymał się w pół kroku. - Czyj to kurwa motor? - Mężczyzna spytał a Violet wyjęła z telefon i pomachała palcem jakby o czymś sobie przypomniała. - No zaraz się kurwa okaże właśnie dzwoniłam na security- wystukuje numer ratunkowy i czeka na automatyczną opcję wyboru służby. - ktoś mi próbował ściągnąć talerz z dachu! place 5 dych za firmę ochroniarską na miesiąc a tu gówno! - kiedy w słuchawce odezwał się głos Violet zaczęła tyradę - Słuchaj no pedale, nie na takiego chuja płacę żeby mnie ktoś po dachu chodził w środku kurwa nocy - gestykulując Violet zaczęła wycofywać się w stronę domu - jebie mnie to - odburknęła na wymówki rozmówcy - odjeb się od mojego ubezpieczenia pedale… - kontynuowała. Tymczasem Wanja podszedł do motocykla i zaczął się mu dokładnie przyglądać. Nie miał rejestracji. Był czarny. Ewidentnie przygotowany na włam. Ale skoro tutaj był, to znaczyło, że włamywacz jeszcze nie uciekł. Rosjanin poszedł na chwilę do Jeepa i wrócił z krótkim karabinem maszynowym. Jak na ironię prawie identycznym jak ten z którym paradowała “Żmija”. - Chodź mała, skoro nie ma ochrony, to podziurawimy skurwiela. Pewnie wlazł do chaty z tamtej strony gdy zobaczył auto wjeżdżające na podjazd. - Ruszył pewnym krokiem w stronę domu Ayo owijając pasek karabinu wokół ramienia. Violet wybałuszyła oczy. - Wanja ja pierdole, o cholera! - zareagowała na jego sylwetkę z karabinem - Rozejrzała się panicznie po ulicy. - Nie jesteśmy w Moskwie czy Kijowie, czy innej tam kurwa Warszawie czy nie wiem gdzie wam ruskom takie pomysły strzelają do głowy, no i nie jesteśmy w Somalii. - syczała półszeptem. - Zlituj się i nie rób dziewczynie problemów z prawem. Idę do domu i czekam na ochronę i nie chcę słuchać automatu na ulicy. - ostatnie zdanie powiedziała na granicy złości po czym zaksztusiła się kaszlem chwytając za klamkę swoich drzwi. Już miała zniknąć za ich drugą stroną przykładając ponownie słuchawkę do ucha, gdy na moment się wstrzymała i powiedziała do niego zalotnie: - Może jutro wieczorem możesz mi pokazać jaka jestem nieposłuszna, jakoś to przełknę… - puściła mu oko po czym trzasnęła wściekle drzwiami. - … mówiłam żebyś się odpierdolił od mojego ubezpieczenia chuju, ja płace ja żądam!... - dochodziły przez drzwi wrzaski Violet do słuchawki. - Co kur… - Wanja zdawał się nie rozumieć niczego co się dzieje do okoła. Opuścił karabin i stał chwilę wpatrując się w drzwi zamknięte tuż przed nim. - Violet, jesteś posrana - krzyknął, po czym odwrócił się, wrzucił karabin na miejsce pasażera. Podszedł jeszcze tylko do motocykla i pochylił się chwile nad nim. W końcu odpalił silnik swojego auta i odjechał po jakichś piętnastu minutach. Żmija wyszła pierwsza rozglądając się po ulicy. Miała już założoną kominiarkę. Karabinek przewieszony przez plecy kołysał się wraz z ruchem jej bioder. Gdy podeszły do motocykla jasnym stało się dlaczego Rosjanin się nad nim pochylał. Ich oczom ukazały się równo pocięte opony. Nie było szans, żeby ruszyć spod domu Ayo, a co dopiero dotrzeć na umówione miejsce. - Kurwa - rzuciła Sophie - przypomnij mi, dlaczego go nie zabiłam? - Violet rozłączyła się i przewróciła oczami - Bo mamy coś do załatwienia w porcie a nie pod moim domem? - Rozejrzała się - No, to skoro opcję “najszybciej” mamy już rozwiązaną, co teraz, “Duce”?... - Czekaj chwile! - odwróciła się, wjeła telefon komórkowy i zaczęła gdzieś dzwonić. Ktoś po drugiej stronie najprawdopodobniej odebrał, bo Sophie rzuciła kilka słów po włosku. Po chwili padł również adres Ayo. Żmija rozłączyła się i schowała telefon do kieszeni. - Będą po nas za dziesięć minut. Masz jakiś alkohol? - Violet pokręciła głową. - Sorry babe, nie piję chyba, że ktoś mi zapłaci - Wyciągnęła lusterko i zaczęła improwizować z makeupem.- Za bardzo mi odpierdala - Dodała dla wyjaśnienia. - Dla gości też nie masz? Po piętnastu minutach pojawił się samochód. Czarne BMW. W środku znajdował się młody elegancko ubrany mężczyzna, z włosami pokrytymi żelem, czy też inną brylantyna. Zdawał się nie mówić po angielsku, bo wszelkie uwagi ze “Żmiją” wymieniali po włosku. Auto ruszyło. - Już i tak jesteśmy spóźnione - powiedziała Sophie z siedzenia pasażera odwracajac się do Ayo.- Violet w końcu była zadowolona z makeupu, zatrzasnęła kosmetyczkę, rozsiadła się wygodniej na siedzeniu i spojrzała na Żmiję. - To może trochę mnie w końcu oświecisz? - Pogadamy na miejscu. Dość szybko Ayo zorientowała się, że nie jadą do portu w mieście. Wyjechali za miasto i kierowali się do jakiejś zatoki. Na miejscu wysiadły z samochodu, który je zostawił kompletnie same w miejscu o wyglądzie pustyni. - Na dole w zatoce jest łódka. Weźmiemy ją i zaatakujemy inną większą. Daniel jej potrzebuje. Kapitan kiedyś pracował dla Burnsa, ale się zbuntował. Przez jakiś czas szmuglował uchodźców do Włoch. Teraz gdy krążowniki są na całym morzu śródziemnym zrobiło się mu ciasno. Załatwiamy załogę, zabieramy statek i wracamy do zatoki. Wiem w jakim miejscu będzie przepływał o 3:00. Ale nie wiem czy zdążymy wszystko rozegrać zgodnie z planem. Pytania? - Violet poprawiła broń od Żmii schowaną na lędźwiach (jej własna mieściła się w kieszeni). - Ile tej załogi? Czy wszyscy są uzbrojeni? co robimy z ewentualnym towarem? masz więcej tych naboi? Sophie wyraźnie się spieszyła. Najpierw zeszła w dół zatoki dróżką o dość dużym nachyleniu. Później wyciągnęła za skał “łódkę”, która okazała się pontonem ze sporym silnikiem. Dziewczyna zdawała się przy tym nie męczyć, co nie umknęło uwadze wampirzycy. - Pełna obsada to siedem osób załogi. Ale podobno odkąd olał Burnsa nie udało mu się zebrać całej obsady. - Gdy łódź już znalazła się na wodzie dziewczyna wrzuciła do środka swoje buty i ciągnęła ponton dalej. W końcu gdy woda sięgała już za jej kolana odbiła się i wskoczyła do pontonu. - Nawet jeżeli będzie ich siedmiu, to masz dziesięć nabojów. Burns powiedział, że wystarczą ci dwa, więc znaj moją łaskę. - Szybkim ruchem zaczęła odpalać silnik. Raz, drugi, za trzecim razem silnik odpalił i prawie zagłuszył słowa Żmiji zerkającej na swoją dłoń. - Kurwa, złamałam paznokieć, ewidentnie przynosisz pecha. - Violet wyszczerzyła się w podłym uśmiechu. - Oj tam przesadzasz, dostać kulkę z własnego pistoletu to dopiero był by pech nie uważasz? - ściągnęła trampki i podciągnęła leginsy po czym wgramoliła się do pontonu. Rozejrzała się po pnim i spojrzała na Żmiję. - Nie wyglądasz na córkę rybaka ale całkiem dobrze sobie radzisz, gdybyśmy poznały się wcześniej mogłybyśmy umówić się na wędkę - powiedziała najpoważniej jak potrafiła… Vipera zmierzyła ją tylko wzrokiem ignorując jej uwagę. - W bakiście powinna być kamizelka kuloodporna. Załóż ją na wszelki wypadek. - Violet puściła jej całusa. - Wiedziałam, że będziesz się o mnie troszczyć jak biała siostra, może to początek wspaniałej przyjaźni. - powiedziała zakładając kamizelkę (kurtkę narzuciła na nią) Kamizelka okazała się znacznie cięższa niż te, z jakimi Ayo miała do czynienia dotychczas. Poza kevlarową tkaniną były w nią wszyte ceramiczne płytki. Dziewczyna zwróciła też uwagę, że Sophie nie założyła żadnej kamizelki. Blondynka studiowała mapę w czasie gdy drugą ręką poruszała sterem przy silniku. Co chwilę też nerwowo zerkała na zegarek. - Kurwa, przez twojego kochasia spierdolił nam się plan - Vipera prawie krzyczała żeby zagłuszyć silnik.- Miałyśmy ich załatwić po cichu, a skończy się szturmem. Jak dasz się zabić, to Burns mnie zajebie. - Violet poklepała ją po ramieniu - Dlatego włąśnie moja biała siostra będzie broniła mnie swoim włąsnym bladym dupskiem? wybornie - zaśmiała się nieco tak naprawdę starając się skupić na gniewie, co zawsze robiła w stresujących, nerwowych sytuacjach. Najważniejsze było czuć się wściekłym i wybuchnąć w twarz pierwszemu zagrożeniu które okaże się na tyle nieostrożne, by stanąć ci na drodze. - To chuj, jak szturm to szturm. Jesteśmy z policji, nie będą tak bardzo zdeterminowani by walczyć do końca a jak będziemy mieć farta to załatwimy kapitana, mata a reszta się osra. - Może nie jesteś tak tępa na jaką wyglądasz. Chodź tu, potrzymasz chwilę ster. Tylko trzymaj prosto. - Sophie powoli wstała przekazując pałeczkę Ayo, a sama zaczęła grzebać w telefonie. - Trwało to może z dziesięć minut, aż w końcu Żmija odłożyła telefon i wzięła w ręce mapę. - Dobra, zgaś silnik.- Violet wyłączyła silnik i spojrzała wyczekująco na Żmiję. - Łap lornetkę i rozglądamy się za tą łódką. Jest wielkości kutra. Płynie na żaglu. Powinna nadpływać z południowego wschodu, ale w tej okolicy miała być jakieś dwadzieścia minut temu. Po kilku minutach Sophie coś zauważyła - Tam. Tam jest jakiś statek - wskazała palcem coś na linii horyzontu na południe od nich - Ty byłaś podobno piratką - blondynka rzuciła Ayo mapę i latarkę - tam jest zaznaczony ich kurs. Niebieska kropka, to miejsce gdzie jesteśmy. To mogą być oni? Violet była tak ściekła, że przestała już nawet zupełnie mrugać (a to było o niebo prostsze niż oddychanie) “- I kurwa po to kurwa zapłaciłam całą tą kurwa kasę za kurwa nową kurwa torzsamość, żeby kurwa jakaś kurwa pierdolona biała, makaroniarska kurwa to wiedziała? noż kurwa!” - Violet kipiała ze złości, przynajmniej w świątyni swojego umysłu było jej wolno. Złapała latarkę i poświeciła na mapę, jej dłoń zaciskała się na plastiku, “- szkoda że to nie ten blady kark” - pomyślała. Popatrzyła na kropkę, popatrzyła na południe, popatrzyła na gwiazdy, w końcu popatrzyła na statek. - Johny Deep zajebał mi ten śmieszny kompas ale i bez niego papuga wykrakała mi do ucha że… To kurwa nie tu! - Pociągnęła linkę w stacyjce i skręciła w odpowiednim kierunku. - Jak kurwa nie tu? - oburzyła się Sophie. Violet nawet na nią nie spojrzała - Zamknij mordę “Pancetta” i patrz w tamtym kierunku - Wskazała miejsce gdzie za półtorej kilometra powinien być kurs ich statku. Sophie posłuchała poleceń. Tylko pod nosem rzuciła coś po włosku, co ewidentnie było serią epitetów pod adresem Ayo, a zakończyła je angielskim zwrotem: “kurwa, pierdol się Burns”. Po kilkunastu minutach na horyzoncie pojawiła się czarna żaglówka. Mieli nad nią znaczną przewagę prędkości, jednak ślinik spalinowy musiało być słychać z daleka. - Dobra, przesiadamy się. Siadaj z przodu, weź latarkę i telefon. W telefonie jest apka, że zacznie migać niebieskim światłem. Jakbyśmy mieli koguta.- Violet kiwnęła głową i wykonała polecenie. Zbliżały się do statku z dużą prędkością. Jednostka była kilkanaście razy większa od ich pontonu. Żadnego oświetlenia na pokładzie, co wyraźnie sugerowało przemytników. Co więcej nie zamierzali po dobroci poddać się kontroli. W powietrzu rozległ się strzał. Słychać wystrzał, ale kula nikogo nie trafiła. Żadna z dziewczyn nie widziała jeszcze kto strzelał, ale ktokolwiek to był nie czuł specjalnego respektu wobec policji - Violet zaklęła, spojrzała na Żmiję: - Umiesz pływać? - Tak, łap - powiedziała rzucając Violet…. prezerwatywę. Sama identyczne opakowanie rozpruła zębami i naciągnęła kondoma na lufę swojego automatu. Rozległ się drugi strzał Łódź skracała dystans do celu. Ayo dojrzała snajpera, ten jednak najprawdopodobniej też był już gotów do strzału. Violet poczuła uderzenie. W normalnych okolicznościach kiedy kamizelka wgniata się w ciało na głębokość pięści, Violet by się zrzygała i straciła oddech na dobrych kilka uderzeń serca. W zaistniałych okolicznościach nie straciła ani oddechu, ani kolacji ani uderzeń serca. Nie dało się tych wszystkich rzeczy stracić raz jeszcze… . Kiedy sobie to uświadomiła zaczęła mimowolnie rechotać. Mogła by tak po prostu przyjmować kule na kamizelkę? jak w filmach? ciekawe… Niestety życie, nawet nieżycie wampira to nie film i ból jest jednak bólem, nawet dla wampira. “Ała! ty kutasie ujebie ci łeb!” - pomyślała. Przyuważyła chujka który do niej strzelał. - Ej cipo! - krzyknęła do Żmii nie odrywając wzroku od snajpera - ile spaghetti westernów oglądałaś? wszystkie czy tylko wszystkie z Eastwoodem? jak myślisz, kto ma większego farta? - To powiedziawszy przyłożyła pistolet i gdy łódź znalazła się w zasięgu broni strzeliła do niego. Pojedynczy celny strzał z pewnością trafił snajpera. Jego ciało padło na pokład. Jednak na pewno przeżył strzał, bo po chwili ponownie w powietrzu rozległ się odgłos strzału z karabinu snajperskiego. Cięzko powiedzieć, czy to on celował gorzej, czy Ayo miała pecha i nie dostała znowu w klatkę piersiową. Kula przeorała jej ramię na wylot rozszarpując nie tylko kurtkę, ale i sporą część mięśnia. Żmija natomiast nie czekała na rozwój wypadków. Wyskoczyła z rozpędzonego pontona i prawdopodobnie wpław chciała przypuścić abordaż na statek który mieli przejąć.- Violet zapiszczała gdy kula rozszarpała jej ramię. Pomna słów Ojca skupiła się by zasklepić ranę “- Zmieniłam zdanie, nie ujebie mu łba, zjem go” - pomyślała z zadowoleniem. Gdy Żmija wyskoczyła z łodzi skwitowała tylko - Włoskie kluchy, za dużo mąki za mało jaj… - to rzekłszy zmieniła kurs pontonu z kolizyjnego na prostopadły. Kiedy płynęła naciągnęła wreszcie gumkę na lufę, najpierw swojej małej broni a potem pistoletu od Żmii (czego jak czego ale prezerwatyw Violet nie brakowało) tylko najpierw upewniła się że lufa nie jest zbyt gorąca. Kiedy była gotowa wyskoczyła z pontonu. Chwilę trwało, zanim Ayo odzyskała orientację po wskoczeniu do wody. Coś było nie tak. Coś co chodziło jej po głowie odkąd wypłynęły. Tak… pieprzona Włoszka nie miała kamizelki. Kamizelki obciążonej ceramicznymi płytkami, która nasiąknięta wodą ciasno opinała korpus wampirzycy. Czuła jak płynie na dno niczym worek kamieni. Przez ułamek sekundy poczuła panikę, jednak prawie równie szybko dotarło do niej, że nie musi oddychać. Od tego momentu czuła tylko wszechogarniające wkurwienie. Najlepszą rzeczą w byciu wkurwioną, jest to, że można fantazjować co się stanie z tymi na których się tą złość wyleje. Tonąc, Violet z pietyzmem uwalniała się nie tylko z kamizelki ale i całego ubrania. pozostawiając ostatecznie jedynie przewieszoną przez nagie ciało torebkę i zabezpieczone przed wodą i chorobami wenerycznymi pistolety. Tak przygotowana, upojona wizjami mordu, płynie ku powierzchni. Gdy Ayo wypłynęła na powierzchnię statek zdawał się nie ruszać. Ich ponton został wciągnięty pod wodę przez ciążący silnik. Wokół panowała cisza. Dość niepokojąca cisza. Violet złożyła w myślach wykwintne przekleństwo, to co planowała inaczej wyglądało , no ale cóż, natura rucha nawet po śmierci. Korzystając z tego że nie musi hałasować oddychając do wody, Kobieta zaczęła płynąć do statku jakieś pół metra pod taflą wody “- Jak pierdolony rekin” - pomyślała Dopłynęła do statku i od strony rufy powoli weszła na pokład. Na rufie leżał snajper. Wokół rozciągał się ślad krwi… prawdopodobnie czołgał się po trafieniu przez Violet. Teraz leżał martwy z kulką w czaszce. Obok leżała strzelba, chyba myśliwska, z celownikiem. To ona musiała rozszarpać ramię wampirzycy. Patrząc na martwego mężczyznę Violet widziała oczami wyobraźni paczkę teakawaya wstawioną do mikrofalówki na dwie godziny zamiast dwie minuty… “- zmarnowane jedzenie”. Sprawdziła karabin i ile jest w nim naboi. Korzystając z chwili (domniemanej choćby) samotności sprawdziła też stan swoich pistoletów. Jeszcze raz spojrzała na trupa. Teraz przypomniała sobie jak drapała widelcem brzeg nadtopionego pudełka po tym takewayu… “- A chuj z tym” Uklękła z gołym i zadartym do góry tyłkiem jak pies… tudzież suka i zaczęła lizać i ssać z ran nieboszczyka. Po chwili wstała i ruszyła na poszukiwania, ze strzelbą przewieszoną przez ramie. Pod masztem leżała blondynka, jej brzuch pokrywała krwawa plama. Na przeciw niej na plecach leżał facet, któremu rząd otworów po kulach rozciągał się od lewego biodra do prawego oka. Zza otwartej klapy prowadzącej pod pokład wystawały jakieś buty. Mogło to oznaczać, że ktoś oberwał i przez klapę spadł na dół. Violet chodziła na palcach, między ciałami, gdy była obok Żmii ta spytała: - Co kurwa tak długo - Violet przewróciła oczami. - Sorry babe, tylko Włoszki dochodzą tak szybko, gdzie reszta, tam? - wskazała na buty. Dziewczyna pokiwała głową. - Chyba wszystkich załatwiłam, ale sprawdź dół i …. - Vipera na chwilę zamilkła, jakby nie wiedziała jak ubrać myśli w słowa… - Daj mi swojej krwi… Proszę. - Violet uniosła brwi ale szybko się opanowała. Było dla niej jasne, że Żmija wie o niej więcej niż ona wie o niej i to samo z siebie było denerwujące. Było z milion pytań które murzynka chciała by teraz zadać poczynając od “- na chuj?”, ale postanowiła zamaskować niewiedzę milczeniem. Ayo, która w swoim życiu nie przeczytała żadnej książki uczyła się empirycznie, teraz miało być podobnie. - Dlaczego makaroniarze zawsze chcą wyssać Etiopczyków? - zapytała retorycznie klękając przy Żmij. Rozgryzła sobie nadgarstek klnąc w myślach i przystawiła go do twarzy blondynce. - Ssij jak dobra żmija - powiedziała przyciskając kobiecie lufę pistoletu do skroni. Przyglądała się kobiecie zastanawiając się jaka będzie jej reakcja, co ona w ogóle robi i czym właściwie jest. Gdy tylko blondynka poczuła metaliczny posmak w ustach jej twarz jakby się rozpromieniła. Piła ochoczo, a broni praktycznie nie zauważyła. No może na moment otworzyła oczy zdziwiona, ale nie przestawała pić. W końcu odpuściła i opadła na pokład. - Weź to - podsunęła wampirzycy swój automat. Nie miał tłumika, a końcówkę lufy nadal zdobiła pęknięta guma. Violet przeładowała broń i sprawdziła amunicję. Następnie zasklepiła ranę (strasznie jej się to podobało) i znów zaczęła myśleć o jedzeniu. - Dobra, gdzie to jed… jebane ścierwo - rzuciła i ruszyła kontynuować rekonesans. Czarnoskóra wampirzyca ruszyła w dół po drabince. Najpierw musiała odczepić zwłoki grubasa, który na niej zwisał. W efekcie najpierw zwaliło się okrwawione cielsko, a później delikatnie opadła zgrabne, mokre ciało Ayo. Z tym, że ona wylądowała na palcach. Strzelba myśliwska stanowiła problem w pomieszczeniu, dlatego zostawiła ją przy zwłokach grubasa. Którego oczywiście wyssała przez rany na ile się dało. Ocierając łokciem okrwawione usta, otworzyła jedyne drzwi i weszła do pomieszczenia będącego połączeniem kuchni i jadalni. Trzymając broń w każdej z dłoni rozgląda się po kajucie. Nie znalazła nic podejrzanego. Ot zwykła kuchnia przemytników. Jakaś zupa na gazówce turystycznej. Kieliszki i butelka jakiegoś bimbru. Minęła składany stół i ruszyła dalej. W kolejnym pomieszczeniu były 4 koje. Typowe na statkach tej wielkości. Statek wyglądał aż nadto znajomo, kajuta wydawała się za krótka, zupełnie jak na starym statku Violet, co oznaczało, iż podobnie jak tam, mogła się tu znajdować skrytka. Gdy obstukała ścianę kolbą broni wyraźnie czuła, że jest tam pusta przestrzeń. Po chwili znalazła miejsce w którym można było unieść laminat. Za nim była klamra która otwierała drzwi do sekretnej, malutkiej kajuty na cztery koje. W pomieszczeniu był może z tuzin dzieci, wycieńczonych i wpatrzonych z przestrachem w Ayo. Jakby była jakimś demonem. Bo była... Violet nie miała za dużo czasu na refleksje, gdyż w tym momencie poczuła wyraźny ruch, statek znowu płynął. Kobieta uważała się za praktyczną osobę. Chwyciła leżący na stole shotgun. - Wypierdalać stąd ruchy ruchy ruchy! na górę mostek mostek mostek! ruchy wypierdalać bo zajebie!- wyprowadza na kopach co bardziej oporne dzieciaki - ruchy raz raz raz! - mało ją obchodziło czy rozumieją angielski, musiały by mieć upośledzenie umysłowe by nie zrozumieć kontekstu, miały biec tam gdzie pokazuje, albo mogły nie pobiec już wcale. Dzieci musiały pokazać swoją przydatność, jak na przykład posłużenie jako dywersja i żywe tarcze w konfrontacji z kimś kto ruszył statek. Puszczając dzieciaki przodem Violet ruszyła w stronę mostku
__________________ Our obstacles are severe, but they are known to us. |
25-05-2016, 23:23 | #24 |
Reputacja: 1 |
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
26-05-2016, 23:29 | #25 |
Reputacja: 1 | Mężczyzna siedzący na materacu przyglądał się neoficie z zaciekawieniem. - Mnie pasuje… a Tobie? - uśmiechał się coraz szerzej. - Mi to pasuje jak najbardziej - odwzajemnił uśmiech. - Nie wiem co się stało, ale czuję się naprawdę świetnie. Musimy coś zrobić, chodźmy gdzieś, nie wiem, czuję tyle energii w sobie. To twoja sprawka? - A czyjaż inna? - odpowiedział pytaniem na pytanie z dumną miną. - A dokąd chcesz iść? - Możemy iść, gdzieś, gdzie jest dużo osób, chcę być wśród ludzi, bawić się z nimi, cieszyć się. Kupimy trochę alkoholu i kto wie, co nam się przydarzy. Miasto stoi przed nami otworem, trzeba tylko brać to, co nam oferuje - powiedział z jeszcze szerszym uśmiechem na twarzy. - Co ty na to? - W zasadzie - zasępił się - w zasadzie nie widzę problemów o ile obiecasz, że nie wpadną ci żadne, żadniutkie głupie pomysły do głowy. Aha no i zapamiętasz, że jesteś potomkiem Clarka Gable’ a z klanu Malkavian. Tak na wszelki wypadek. - Gdzieś już słyszałem te imię… A nieważne, oczywiście, że będę pamietał i obiecuję, że będę najgrzeczniejszą osobą na świecie - dawno nie czuł się już tak dobrze, wszystkie smutki, żale, strach, wszystko to zniknęło. Czuł się dziwnie, ale w pozytywnym sensie. Malcolm usłyszał jeszcze: - Powtórz, co masz zapamiętać. Scenarzysta tylko wywrócił oczami. - Naprawdę muszę? Przecież wiem, co mam pamiętać… - wiedział jednak, że mężczyzna nie odpuści, a nie chciał go teraz denerwować. - Jestem potomkiem Clarka Gable’a, pasuje? To chodźmy już chodźmy! - No dobrze… - zgodził się łaskawie - A potem… potem zaczniesz pisać, tak? - ruszył ku drzwiom po czym stropił się nieco. - Ale najpierw jakieś porządne ubranie. Nie możesz wyjść w takich łachach - zmarszczył nos jak rasowy hipster. - Masz rację, wyglądam okropnie, koniecznie musimy znaleźć mi jakieś lepsze ciuchy, w tym się nie da chodzić. Znasz jakieś dobre miejsce? - Znam… chodźmy. Otworzył drzwi z lekkim zgrzytem i gestem zachęcił Wernera do podążania za sobą. Niewielki ciemny korytarz z ledwo tlącymi się nagimi żarówkami pod sufitem nadawały loszkowi nieco surrealistyczny wygląd. W kompletnej ciszy przemierzyli niezbyt długi dystans do następnych drzwi. Tym razem prowadzących ku eleganckiej klatce schodowej. Pięknie rzeźbione we wzory roślinne, metalowe balustrady otaczały masywne, drewniane schody wyploerowane na błysk. Clark lubował się najwidoczniej w art deco i to tym z wyższej półki. Malcolm był pod wrażeniem tego, co zobaczył. Lubił, kiedy wszystko miało swój styl i było dobrze zaprojektowane. - Ładnie tutaj. To wszystko twoje? - Mojej ghulicy - odparł Clark - Widzisz, jako część Maskarady musimy się starać być anonimowy. Nie mogę prowadzić interesów na swoje nazwisko oczywiście. Więc na papierkach i tym całym absurdalnym bałaganie nie widnieję. Ty też przestaniesz, gdy ludzie będą mogli zacząć podejrzewać brak starzenia u Ciebie za coś …. - zawahał się - … innego. - Całkowicie zrozumiała sprawa… A kim jest ta… Ghulica? - był ciekaw wszystkiego, co było związane z jego nowym życiem. Cieszył, że tak to wszystko się skończyło, od swojego nauczyciela chciał się dowiedzieć jak najwięcej. - Ghule to takie osobniki, które opiekują się nami w ciągu dnia. Mogą nam służyć na wiele sposobów: od chodzącego banku krwi po zajmowanie się dostawą alkoholu tudzież maszyn do pisania - Gable chyba jednak żył w nieco innej epoce nie tylko pod kątem miejsca zamieszkania - To taka obopólna transakcja - tłumaczył gdy wspinali się po schodach by w końcu trafić do średniej wielkości gabinetu urządzonego z przepychem i smakiem. Skórzane meble, ciężkie klasycystyczne biurko, eleganckie dywany, lampy, i rozbrzmiewająca muzyka z lat 30-tych. - Siadaj - wskazał potomkowi fotel. Sam wcisnął niewielki przycisk interkomu. Malcolm miał słabość jeżeli chodziło o stare, dobre czasy. Muzyka z tamtych lat nadawała idealnego nastróju do napicia się czegoś mocniejszego. Zawsze uważał, że nie pasował do czasów, w których przyszło mu żyć, często oglądał stare filmy i żałował, że nie urodził się w tamtych latach. Nie mówiąc nic więcej usiadł na fotelu i czekał, co też wydarzy się dalej. Po paru minutach w drzwiach stanęła starsza kobieta: - Saro, będziemy potrzebować elegancki garnitur, buty, i całe to - zrobił gest dłonią - no wiesz… wszystko. Kobieta bez słowa skinęła głową po czym podeszła do Malcolma. Gestem wskazała by wstał. - Sara nie mówi - wyjaśnił Clark rozsiadając się w drugim fotelu i zapalając cygaro. W między czasie kobieta wyciągnęła centymetr krawiecki. Werner był strasznie podniecony tym, że będzie miał garnitur szyty na miarę. Już od bardzo dawna nie dbał o to, co miał na sobie, ale dzisiaj czuł, że musi dobrze wyglądać, skoro wychodzą na miasto. - Coś jej się stało, że nie mówi? - zapytał Clarka, a w międzyczasie podziwiał jak Sara bierzę miarę na jakie nowy strój. - Stało - pokiwał głową Clark - wyrwałem jej język - stwierdził zupełnie bez emocji. Malcolm skrzywił się tylko. Miał nadzieję, że nie zdenerwuje swojego stwórcę i wyrywanie języka nie będzie konieczne. Trochę nawet zrobiło mu się szkoda Sary, to przecież nie jej wina, że trafiła na kogoś takiego. - Zapewne zasłużyła sobie na to, przecież nie zrobiłbyś tego bez powodu - uśmiechnął się trochę nerwowo. - Nie posłuchała mnie jak prosiłem by przestała gadać. Teraz już prosić nie muszę, prawda Saro? - kobieta spojrzała o dziwo z miłością i przywiązaniem na Gable’a i pokręciła głową przecząco. - No właśnie. Tak jest lepiej dla nas obojga, prawda? Ponowne kiwnięcie z lekkim uśmiechem upewniło go w tym przekonaniu. Kobieta skończyła brać miarę i popatrzyła na Stwórcę Malcolma. - Masz jakieś specjalne życzenia, mój chłopcze? Scenarzysta zdziwił się, gdyż tym razem słowo “chłopcze” nie zdenerwowało go, a zamiast tego poczuł jakąś dziwnie pozytywną więź ze swoim stwórcą. - Nie znam się na tym do końca, ale zawsze dobrze wyglądałem w mocno czarnych rzeczach, więc myślę, że taki kolor będzie idealny na garnitur - uśmiechnął się do Sary. Odpowiedziała uśmiechem i opuściła pomieszczenie wcześniej lekko się kłaniając. - Dobrze - powiedział Gable - przygotowanie ubrania nieco zajmie, więc w miedzy czasie pójdziemy na szybcie zakupy. Coś jednorazowego. A po drodze opowiesz mi o Wioli. A potem się zabawimy - chyba lubił to słówko. Malcolm spochmurniał trochę. - Czy naprawdę muszę o niej opowiadać? Nie chce sobie psuć humoru opowieściami o niej. Było, minęło, nie ma o czym gadać… - Gdyby było i minęło nie polazłbyś za nią jak pies na smyczy, prawda? Znowu prowadził Wernera. Tym razem wyglądało to na wyjście z budynku, po drodze minęło ich kilku służących. Gable otworzył drzwi i wyszli przed budynek, przed którym zaparkowany stał samochód. Czarny Facel Vega. Clark wsiadł za kierownicę i odczekał aż Werner się umości. - A w ramach zabawy po raz pierwszy sobie zapolujeeeeeeesz - otworzył okno po stronie kierowcy i nadstawił twarz na podmuch wiatru. Malcolm spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem. - No dooobra, liczyłem na coś innego… A może odrobinka alkoholu? Na rozgrzewkę? - zapytał z nadzieją w głosie. Gable zaśmiał się radośnie: - Alkohol zwrócisz. Pokażę Ci sztuczkę - mrugnął zachęcająco do potomka.- A teraz opowiadaj! Werner poczuł wewnętrzny przymus opowiadania o Wioli. Nagle wszystkie wspomnienia związane z Wiolką powróciły. Pamiętał wszystko tak, jakby to działo się przed chwilą. Pierwszy dotyk, pierwszy pocałunek. Cały czas w głowie słyszał jej śmiech, żadna inna kobieta tak się nie śmiała. - Wiola była moją muzą, to dzięki niej napisałem wiele rzeczy. Nadawała sens mojemu życiu, znosiła moje wszystkie dziwactwa. Gdy zostałem scenarzystą do tego ostatniego filmu, coś mi odwaliło, zacząłem pić, sypiać z kim popadnie, straciłem nad tym kontrolę. Dopiero w momencie, gdy uciekła ode mnie, zrozumiałem jaki błąd popełniłem. Niestety było już za późno – dziwnie się czuł opowiadając to wszystko obcej osobie. Nie zwierzał się tak nawet najbliższym przyjaciołom. - Wiesz jak to jest cały czas mieć w głowie jedną osobę? Nie jesteś w stanie funkcjonować bez niej. Swoje szczęście uzależniasz od tego, czy będziesz akurat z tą jedną, konkretną osobą. Im dłużej jej nie ma, w tym większy bezsens popadam. Od momentu jak jej nie ma, nie jestem w stanie nic napisać. Nie wiem, co dalej ze mną będzie… - zamilkł nagle. Poczuł się, jakby zrzucił ogromny ciężar z serca. Wcześniej nie było nawet takiej opcji, żeby opowiedział Clarkowi o tym wszystkim, ale coś się zmieniło przez te kilka godzin. Był ciekaw, co jeszcze czekało go, podczas wspólnego wypadu do miasta. - Hmmm - skwitował całą wypowiedź Clark. - Cóż. Skoro jest twą muzą… to szkoda, że jej nie ma przy Tobie prawda? - dodał z lekkim smuteczkiem. - Nic się nie martw - poklepał Malcolma po ramieniu znajdując miejsce parkingowe pod centrum handlowym. - Znajdziemy Ci muzę. Pociągnął Wernera w tłum. - Popatrz na nich… tak normalnych, tak zwyczajnych - szeptał gdy szli w stronę sklepiku z męską odzieżą - Jak się czujesz wiedząc, że nie jesteś już jednym z nich? Malcolm spojrzał na twarze mijających ich ludzi. Wszyscy wpatrzeni albo w swoje smartphony, albo w ziemię, nie widzą nic więcej poza czubkiem własnego nosa. - Czuję się dobrze, nawet bardzo dobrze. Tak jak ci wcześniej mówiłem, zawsze czułem, że nie pasuje do pozostałych, że na swój sposób jestem wyjątkowy, a teraz naprawdę jestem “inny” niż wszyscy i dobrze mi z tym - uśmiechnął się szelmowsko patrząc na mijający ich tłum. - To dobrze, chociaż pamiętaj, że jeśli złamane zostaną prawa Maskarady, ten cały tłum może się na ciebie rzucić by pozbawić Cię na przykład głowy…- przypomniał mu po raz kolejny Clark - A teraz stań w miejscu. Nie ruszaj się. Po prostu stań tutaj - zaciągnął Malcolma pod jedno z zacienionych miejsc. Werner nie wiedział, co się dzieje. - Co się dzieje? Coś się stało? - Nic się nie dzieje… uczę Cię - dodał wyjaśniająco Gable. - Małej sztuczki. Niewidzialności. Stój mówię i nie ruszaj się. Póki nie robisz gestów ani nie zwracasz na siebie uwagi, powinno Ci się udać. Tak myślę. Mam nadzieję. Niewidzialny? Przez ostatnie kilka lat chciał być prawdziwie niewidzialny, żeby wszyscy zostawili go w spokoju i nie zwracali na niego uwagi. Niestety zawsze ktoś musiał mu zawracać głowę, nawet w knajpie, kiedy pił na umór, zawsze ktoś musiał go zaczepić. A teraz wystarczyło tylko stać nieruchomo i już? Malcolm nie uwierzy, póki nie zobaczy tego na własne oczy. Gdy faktycznie się uspokoił i stanał w miejscu nieporuszenie, zauważył fascynującą rzecz. Ludzki tłum jaki kłębił się zaczął jakby… omijać miejsce w jakim stali obaj mężczyźni. Nawet osoby zapatrzone w ekraniki telefonów i nie patrzące przed siebie robiły łuk by obejść ich dwójkę, nie poświęcając im jednak absolutenie żadnej uwagi. Cudowne uczucie, nikt nie zwraca na ciebie najmniejszej uwagi. Szkoda tylko, że niezbyt może już pić alkohol, w knajpie taka anonimowość byłaby zbawienna. - Fajna sztuczka, przyda się na pewno. Jest więcej takich pomocnych rzeczy, które jesteś w stanie mnie nauczyć? - Jest. Ale teraz musisz najpierw poćwiczyć sam tę, którą Ci pokazałem. Ciekawy sam jestem jakie moce odziedziczyłeś po mnie - mówił szeptem. Byli w miejscu publicznym. W końcu ruszyli z cieni by zrobić szybkie zakupy ubraniowe. Malcolm dokładnie przemyślał, co chce sobie kupić, żeby nie tracić na to zbyt dużo czasu. Kupił sobie ciemnozieloną koszulę, czarną sportową marynarkę, spodnie i trampki, jako element odmładzający. Miał nadzieję, że będzie w tym wszystkim wyglądał bardzo dobrze. - Masz jakies specjalne miejsce, gdzie chciałbyś się udać, mój chłopcze? - Chcę iść do jakiegoś baru. Muszę się przekonać na własnej skórze, jak to jest teraz z tym piciem alkoholu… Może być? - No ja rozumiem, chłopcze, że o bar Ci chodzi. Pytam raczej czy masz na myśli jakiś konkretny? - Clark chyba był w przekornym nastroju dzisiaj. - Oprócz tej speluny w jakiej Cię znalazłem nie masz nic innego? - Ta knajpa nie jest wcale taka zła, a nie chodzi o wystrój czy renomę, tylko o eksperyment. To jak, idziemy? - Malcolm zacierał ręce na samą myśl o wizycie w swoim ulubionym miejscu. - Nie… tam Cię znają. Pamiętasz zasady Maskarady? - z lekką złością już w głosie powtórzył po raz kolejny tej nocy Gable. - Coś Ci zabrania zapamiętania różnic czy po prostu chcesz mnie zignorować? - fuknął unosząc brew. Malcolm posmutniał i wbił wzrok w chodnik. Znowu zawiódł swojego stwórcę, muszi zacząć słuchać go uważniej. - Przepraszam, zapomniałem o tym, obiecuję poprawę - uśmiechnął się szeroko. - Możemy iść do pierwszego z brzegu miejsca, byleby mieli alkohol. - Zrozum. Jeśli nie zapamiętasz, zginiesz. Z mej lub ręki Szeryfa, pilnującego tutaj porządku wśród takich jak my. Nie możemy sobie pozwolić na żaden błąd, na żadne słabe ogniwo. Jesteś takim ogniwem, Malcolmie Wernerze? Scenarzysta wypiął dumnie pierś do przodu. - Oczywiście, że nie. Od teraz będę już bardziej ostrożny, obiecuję! - Hmm… - stwierdził z przekąsem Gable - zobaczymy. A teraz chodź. Pociągnął neofitę ku pubowi znajdującemu się na górnym piętrze centrum handlowego wśród wielu innych miejsc z fast foodem. Irlandzki pub, z plastikowym wyposażeniem, był w zasadzie żałosną parodią tradycyjnych pubów na Zielonej Wyspie ale i tak sporo miejsc było zajętych. - Idź zamów, ja znajdę stolik i dołącz do mnie - rozkazał jakoś zupełnie odruchowo. Może nie była to jego ulubiona speluna, ale też nie było, aż tak źle. Lubił takie miejsca, zawsze czuł się jak właściwy człowiek na właściwym miejscu. Oczywiście brakowało mu tego nastroju, jaki panował w jego barze, smugi dymu tytoniowego, lekkie światło. Teraz jednak był tutaj tylko po to, żeby zobaczyć jak zareaguje na alkohol. Podszedł powoli do baru i usiadł na stołku. Gestem ręki przywołał do siebie barmana. - Poprosiłbym szklaneczkę whisky - powiedział grzecznie. Barman zupełnie bezosobowym i automatycznym ruchem napełnił szklaneczkę i podał. - 4,8 EUR - powiedział równie bezbarwnym głosem. Malcolm odruchowo sięgnął do kieszeni po portfel. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że nie ma przy sobie żadnych pieniędzy. - Szlag… - powiedział cicho pod nosem. Będzie musiał pożyczyć trochę pieniędzy od swojego stwórcy, nie było innego wyjścia. - Momencik, mój kolega ma pieniądze, zaraz je przyniosę - uśmiechnął się delikatnie do barmana, wstał ze stołka i poszedł szukać Clarka. Ten siedział przy stole rozmawiając wesolutko tonem amanta filmowego z dwoma młodymi dziewojami uśmiechającymi się do niego jak do bożyszcza. Malcolm uśmiechnął się do dziewczyn i nachylił się do ucha Clarka. - Możesz mi pożyczyć trochę pieniędzy? Oczywiście jeżeli to nie problem - wyszeptał cicho. - A ile? - spytał nieco certoląc się Gable. - Pięć euro wystarczy, jeżeli rzeczywiście będzie tak ja mówisz, to nie potrzeba mi więcej pieniędzy. - Ha! Dobre instynkty! Idź, przekonaj się sam - wcisnął Wernerowi piątaka z szerokim uśmiechem. Scenarzysta uśmiechnął się delikatnie do swojego stwórcy i wrócił do barmana. Usiadł na tym samym stołku, co przed chwilą i położył banknot na blacie. - Proszę bardzo, reszty nie trzeba - powiedział i wziął do ręki szklaneczkę whisky, która czekała na niego cały czas. Nie czekając dłużej, wypił szybko całą zawartość. Gardło było przyzwyczajone do takich ilości alkoholu, więc nie poczuł nawet delikatnego pieczenia przełyku. Odstawił pustą szklankę na blat i wrócił do stolika, przy którym siedział Clark. - Proszę bardzo, wypiłem całą zawartość - powiedział i usiadł obok. - Zobaczymy, co to z tego będzie. Nim skończył mówić jego ciałem wstrząsnęły torsje i poczuł alkohol próbujący powrócić tą samą drogą jaką dostał się do środka. Tym razem paliło. Nie tylko alkohol powracał przez gardło. Wracał w towarzystwie pozostałych kwasów żołądkowych i obumarłych tkanek. Werner parsknął breją na stół. I właśnie w tym momencie, zakończył się alkoholizm Malcolma. Zapewne nigdy już nie będzie mógł spokojnie oddawać się swojemu ulubionemu hobby, czyli zalewaniu się w trupa. Trzeba będzie znaleźć jakiś subsytytut, którym będzie można uspokoić skołatane nerwy. - Cholera - tylko tyle udało mu się powiedzieć. Wytarł usta rękawem swojej nowej marynarki. Bez sensu to wszystko… - Trzeba tu będzie posprzątać, wszystko przez to, że wypiłem na pusty żołądek - powiedział i nerwowo uśmiechnął się do dziewczyn, które siedziały razem z nimi przy stoliku. - My… musimy do toalety - powiedziała jedna z nich z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy, serwetką próbując zetrzeć odpryski wymiocin z dekoltu. Druga popychała ją “dyskretnie” pod stolikiem, chcąc przyspieszyć odejście. - Wiesz… może jak jesteś chory… to nie pij… - obie próbowały zachować strzępy pozorów. Gable westchnął tylko. - No i jak? Przekonałeś się? - uniósł brew i zaczął popychać Wernera by wysunął się zza stołu. - Niestety tak… - powiedział nerwowo i szybko wstał od stolika. Był w lekkim szoku. Nigdy takie coś mu się nie wydarzyło, a pijał już znacznie więcej. - Wychodzimy stąd? - A wolisz tu dłużej posiedzieć? - Clark jakoś nie wyglądał na specjalnie kupionego do tego pomysłu. - Poszukamy innego miejsca. Miałem pokazać ci sztuczkę. Ulice były pełne turystów i miejscowych rozkoszujących się ciepłem Malty i pięknem zabytków. Puby, kluby i kawiarnie były zapełnione amatorami nocnych wrażeń i Clark wskazywał młodemu wampirowi najczęstsze lub też najłatwiejsze sposoby na “upolowanie” kolacji. - Jesteś w kwiecie wieku i tak będzie się już na zawsze jawił śmiertelnikom. Masz możliwość używania ich jak … hm… bufetu. Pamiętaj tylko by zacząć polowanie zanim zaczniesz być bardzo głodny. W ten sposób bowiem, możesz kontrolować swą bestię i nie zabić tego, z kogo pijesz. Jednego wieczoru możesz wybrać kilka osób i upić tylko trochę. Nasze ugryzienie dla śmiertelników to czysta rozkosz, niektórzy się nawet od tego uzależniają - szedł obok swojego potomka powolnym krokiem. - Zobacz. Najłatwiej kogo z takiego tłumu wybrać? Popatrz… wsłuchaj się w emocje… - zadał pytania jakby oczekiwał odpowiedzi na jakimś teście. Malcolm słuchał tego wszystkiego w ciszy i skupieniu. Nie chciał znowu zdenerwować swojego stwórcy. Lubił swój język i nie chciał go stracić, tak jak służąca Clarka. - Hmmmm - zastanowił się chwilę i dokładnie przyglądał się wszystkim osobom, jakie akurat znajdowały się w pobliżu. - Obstawiam, że najłatwiej będzie z kobietami… A szczególnie lekko już pijanymi kobietami. Zgadłem? - To wszystko zależy od twoich preferencji. Ale wszystkie jednostki słabsze, podatniejsze na urok i powab, swaaaaag - przeciągnął samogłoskę - będą łatwe do oplecenia wokół palca i zdobycia pożywienia. W ostateczności jeśli czujesz się na tyle silny, możesz kogoś po prostu zawlec do zaułka. Ale… to takie prostackie - zmarszczył nos w zdegustowaniu - pasuje raczej do klanu Brujah. Teraz zadanie. Znajdź kogoś i upij krwi. Pamiętaj, by nie pić zbyt wiele. Poczujesz, gdy zacznie nieco słabnąć. Wtedy odpuść… ja będę w okolicy. To czas na naukę. Idź. Z pewnością nie zamierzał nikogo siłą zaciągać do zaułka, to nie było w jego stylu, a znając jego szczęście, nie skończyłoby się to dla niego dobrze. Musiał to wszystko rozegrać na spokojnie. Wszędzie, gdzie nie spojrzał mnóstwo było młodych ludzi, którzy w pełni korzystali z życia. Głównie byli to turyści, którzy zapewne przyjechali tu odpocząć i odreagować, nim wrócą do swojego szarego życia. Skupił sie na szukaniu młodej dziewczyny, najlepiej samotnej lub będącej w towarzystwie koleżanki, większe grupy zdecydowanie odpadały. Zrobił kilka kroków do przodu i nagle zatrzymał się. Spojrzał w górę. Zobaczył gwiazdy, które delikatnie świeciły na niebie. Przypomniał sobie, jak kiedyś ten widok bardzo go uspokajał, nawet w najgorszych momentach. Co się z nim porobiło? Teraz stał tutaj i szukał swojej ofiary, żeby z niej wypić. Spojrzał za siebie i zobaczył, że Clark cały czas mu się przygląda. Nie było już więcej czasu na różne przemyślenia, musiał wykonać zadanie. Podszedł do jednej z knajp, która wystawiła ogródek z krzesłami i stolikami na podwórku. Zajął od razu miejsca na samym końcu tak, żeby widzieć wszystkich, którzy również tam byli. Powoli zaczął rozglądać się za swoją pierwszą zdobyczą. Tłum przewijał się przed jego oczami, gdy on siedział nieruchomo wypatrując swej ofiary. W pewnym momencie jakiś koleś podszedł by zabrać dwa z trzech wolnych krzeseł. Zrobił to zupełnie nie zwracając uwagi na Wernera, bez pytania. Malcolm tylko wywrócił oczami, zapomniał, że jeżeli będzie tak pozostawał bez ruchu, ludzie nie będą go widzieli. Zwrócić uwagę temu kolesiowi czy odpuścić i skupić się na poszukiwaniu jakiejś ładnej dziewczyny? Werner bez chwili zastanowienia się wybrał opcję numer dwa. Zaczął wypatrywać dziewczyny, która siedziała sama lub też z koleżanką, kto wie może uda mu się skusić dwie dziewczyny na raz. Czuł się dziwnie z tym wszystkim, już dawno tak normalnie nie rozmawiał z żadną kobietą. Jednak dzisiaj czuł się dobrze, nawet bardzo dobrze, więc miał nadzieję, że nie będzie miał z tym wszystkim problemów. W końcu zauważył trzy dość młode kobiety. Zajęte sobą i plotkami od czasu do czasu strzelały spojrzeniami po okollicznych mężczyznach. Gdy zauważyły jakiegoś szczególnie urodziwego przedstawiciela płci męskiej, wymieniały się cichymi uwagami między sobą. Zdecydowanie były lekko wstawione, nie na tyle by być w innym wymiarze, ale na tyle, by zwykłe opory czy granice dobrego wychowania mogły je powstrzymać przed szukaniem wakacyjnych atrakcji i ukłuć adrenaliny. Malcolm podszedł do kobiet dziarskim krokiem. - Witam drogie panie, widzę wyraźnie, że potrzebujecie towarzystwa i ja jestem w stanie je zapewnić. Cóż też panie sprowadza do tego miejsca? Turystki? - Jak to co? - zaśmiały się głośno. Głośniej niż trzeba było - Wspaniała wyspa, zabytki, przyroda, ludzie… - I urlop od bufona w biurze - dorzuciła kolejna. - A co do towarzystwa… - trzecia, najstarsza z wyglądu przyjrzała się Wernerowi z miną kociaka - … to zależy co masz na myśli. Dwie jej koleżanki zachichotały: - Tak.. co masz na myśli? - Słyszałem, że jest tutaj w okolicy ulica, na której podobno straszy, jakiś duch lub inne licho. Strasznie chciałbym tam pójść ale, aż wstyd się przyznać sam się boję – uśmiechnął się do kobiet nieśmiało. – Czy któraś z pań jest dostatecznie odważna, żeby potowarzyszyć mi w tej podróży? Oczywiście zrozumiem, jeżeli boicie się… Wszystkie trzy wyglądały na nieco zaskoczone. Spojrzały po sobie i z lekko osłupiałymi twarzami zaczęły chichotać: - Serio wierzysz w duchy? - spytała ta z dołeczkami w policzkach i pociągnęła łyk piwa. - Mieszkasz tu czy też na wakacjach? - dorzuciła druga, bawiąc się pasmem włosów. - A co jeśli to faktycznie duch? Co wtedy? - dorzuciła ostatnia patrząc na Malcolma z lekkim wyzwaniem. Malcolm już strasznie dawno nie rozmawiał z kobietami, tak po prostu. Dziwne to było uczucie, normalnie olałby to całe zadanie od Gable’a, ale dzisiaj czuł się wyjątkowo dobrze i nawet zaczął odczuwać potrzebę rozmowy z drugą osobą. Oczywiście wszystko to miało dążyć do dość nietypowego końca, ale porozmawiać zawsze można. - Moze nie tyle, co wierzę w duchy, ale jestem ciekawy i bardzo chciałbym się przekonać, czy to rzeczywiście prawda, co lokalni mówią o tamtym miejscu. Jestem zwykłym turystą, który szuka wrażeń, a jeżeli to faktycznie będzie duch, to raczej sobie z nim poradzę - uśmiechnął się zawadiacko do kobiet. - A jak? Masz ze soba sól? - ostatnia z kobiet, najwidoczniej uważała się za ekspertkę w sprawwach duchów - Ja pójdę, chcę zobaczyć ducha i zobaczyć jak sobie z nim radzisz - dodała wstając nieco chybotliwie zza stolika. Pozostałe dwie dziewczyna zaniosły się chichotem. - Obawiam się, że sól nic tutaj nie da, ale słyszałem, że obecność tak pięknej kobiety również zadziała - mruknął do niej okiem, po czym również wstał od stolika, podszedł do kobiety. - Proszę piękną damę, weź mnie pod rękę i ruszamy na spotkanie z duchem! - Hmmm… - pokręciła lekko nosem - czyli jestem tam urocza jak sól? - wsunęła jednak rękę pod ramię Wernera i dała się pociągnąć ku przygodnie z nadprzyrodzonym. - Jesteś o wiele bardziej urocza, niż sól moja droga – uśmiechnął się do niej i razem zaczęli iść przed siebie. Po krótkim czasie, Malcolmowi w końcu udało się znaleźć odpowiednią uliczkę, w której było dostatecznie ciemno, żeby mógł zrealizować swój plan w pełni. - To tutaj – powiedział z udawanym zdenerwowaniem Malcolm. – Musimy przejść całą tą ulicę, nigdy nie wiadomo w którym momencie pojawi się duch. Gotowa? Kobieta stanęła prosto, najlepiej jak potrafiła zważywszy na jej stan i wypięła dumnie pierś do przodu. - Oczywiście, że gotowa. Idziemy, szkoda czasu. Ruszyli powoli, rozglądali się wszędzie w poszukiwaniu ducha. Niestety jedyne dźwięki jakie dało się słyszeć, wydawały dzikie koty, które zamieszkiwały ulicę i poszukiwały pokarmu w śmietnikach stojących przy budynkach. - Co to było?! – Malcolm zatrzymał się nagle, z przerażeniem w oczach. – Słyszałaś?! - Nie, co się dzieje? – kobieta wydawał się również tak samo przerażona jak Malcolm. Mężczyzna poczuł, jak kobieta coraz mocniej zaciska dłonie na jego ramieniu. - Tutaj pod ścianą, widziałaś? Poruszyło się coś świecącego – powiedział i razem podeszli pod ścianę. - Nic nie widzę, strasznie tu ciemno – powiedziała kobieta, puściła Malcolma i sama podeszła pod ścianę. Werner stanął za nią i spokojnie czekał, aż kobieta się odwróci. - Nic tutaj nie… - urwała nagle, gdy zobaczyła, jak Malcolm uśmiecha się do niej. Nie była w stanie już nic więcej zrobić. Świeżo upieczony wampir, pchnął ją mocno do ściany i wbił się kłami w szyję, tak głęboko jak tylko mógł. Kobieta zaczęła głośno jęczeć z rozkoszy, gdy tylko zaczął pić z niej. Mógł się bać, że ktoś ją usłyszy, ale w tym momencie jakoś nie miało to większego znaczenia. Chciał zaspokoić swój głód jak najszybciej. |
28-05-2016, 23:15 | #26 |
Reputacja: 1 | Spotkanie w Elizjum jest prawie rano - około 4 w nocy, jakieś 2h przed świtem. Dla Evelyn to praktycznie natychmiast po karmieniu - miała może trzydzieści minut na doprowadzenie się do porządku. Tym razem wyposażenie sali spotkań w Elizjum ma choć odrobinę luksusu; przyniesiono obite kolorową tkaniną fotele i rozstawiono półmiski z winem mieszanym z ziołami. Na sali są cztery osoby: Książe, Crista, Seneszal, Giovanni - Książę, Panie i Panowie, oto Evelyn, córka Breta Strykera i wnuczka Heleny Trojańskiej, moje drugie childe i moja przyszłość - Bret zaanonsował ją osobiście - Niech jej czyny zawsze będą moją dumą - ukłonił się księciu - I, zgodnie z Tradycjami, jesteśmy tu aby pokłonić się Księciu -* Księciem okazał się wysoki mężczyzna w garniturze. Spojrzał jedynie przelotnie na Evelyn. Jakby jej obecność nie miała dla niego żadnego znaczenia. Nie odezwał się też słowem. Dopiero gdy Bret skończył mówić skinął głową. Nie w geście powitania, lecz jedynie aby potwierdzić, że rozumie cóż wampir chciał mu powiedzieć. Evelyn pokłoniła się nisko wampirom i zajęła miejsce obok Breta. Nienawidziła takich sytuacji. Teraz starała się uważnie przyjrzeć gościom. Starając się oszacować ile mają lat. Ognistowłosa kobieta zmierzyła Breta oraz Evelyn spojrzeniem i zbijając usta w dzióbek zaćwierkała: - Mamma mia… gratulacje, Stryker. - zacmokała, oglądając dziewczynę jak maskotkę, obchodząc ją wokół i gładząc jak małpkę w zoo po włosach. - Długo szukałeś? - uśmiech kobiety był niezwykle wprost szczery, wyraz twarzy zaś troskliwy. Pogłaskała Evelyn po policzku zimnymi palcami i jakby tracąc zainteresowanie potomkiem Breta, założyła ręce na piersi. - Evelyn, oto nasza Starsza, Crista Cuccia - przedstawił kobietę Stryker - Szukałem nie tyle długo, co szeroko, Cristo. Ale znalazłem. - I w jakiż to sposób nasza nowa różyczka przykuła Twą uwagę? - dłoń Cristy ponownie wystrzeliła w kierunku włosów Evelyne. Niewinny gest, lekkie przekrzywienie głowy gdy Cuccia wpatrywała się to w jedno to w drugie. - I co takiego wniesie do naszego klanu? Musicie mi o tym opowiedzieć. - rzuciła wampirzyca władczym tonem i wcisnęła się pomiędzy Breta a Evelyn biorąc obydwoje pod ramię, szykując się na opowieść. Evelyn zesztywniała gdy Cuccia jej dotknęła. Czy każdy wampir będzie chciał jej dotykać? Kątem oka zerknęła na Breta. No tatusiu to czemu mnie wybrałeś? - Daj jej opowiedzieć sobie historię Valetty, a pomyślisz że jest starsza od nas. Albo co najmniej uważała przez te wszystkie lata - uwolnił się spod ramienia żeby odsunąć od stołu dwa krzesła. Sam został na stojąco - Muszę dopełnić obowiązków gospodarza wobec innych, moje panie, - ukłonił się - I Cristo...nie chciałbym pomyśleć że żywisz wobec nas coś innego niż czystą ciekawość. Ruda wykrzywiła usta w uśmiechu: - Och nie martw się, mój drogi. - poklepała Breta po ramieniu, lekko protekcjonalnym gestem. - Gdyby tak było, nie miałbyś co do tego żadnych wątpliwości.- Odprowadziła mężczyznę wzrokiem by skupić się wyłącznie na osobie młodej wampirzycy. - A zatem? - rzuciła z lekko rozbawionym uśmieszkiem. Dziewczyna skrzywiła się i odwróciła wzrok od swojej rozmówczyni. - Na prawdę chce poznać Pani historię Valetty? - Nie - zaśmiała się wampirzyca po czym spoważniała - chcę poznać Ciebie, mała różyczko. - Obawiam się, że mój Ojciec zdradził już wszystko co jest we mnie interesujące. - Evelyn mówiła cicho. Mam ją zabawiać konwersacja… doskonały pomysł Bret. Odwróciła wzrok w stronę kobiety. Nie podobała się jej… czy to nie ona śmiała się wtedy w wieży? - Jestem tylko rozpieszczonym, dosyć inteligentnym dzieckiem. Crista podniosła się wykrzywiając usta: - Cóż, nie interesują mnie ani nieciekawe ani rozpieszczone ani średnio inteligentne dzieci. - stwierdziła protekcjonalnym tonem - Dopóki nie okaże się, że jesteś w jakikolwiek sposób przydatna dla klanu, nie zaistniejesz na mapie Malty. - dodała lekko jakby mówiła o pogodzie - A on na tobie nie zarobi. Czuję zatem niezwykle krótki okres przydatności, małpko. - zrobiła gest jakby znowu chciała musnąć włosy Evelyn, ale zmieniła zdanie. Marszcząc nos, odrzucając gęstą grzywę rudych loków odeszła, zostawiając dziewczynę samą. Evelyn odprowadziła wampirzycę wzrokiem i wygodniej rozsiadła się na krześle. “ Krótki okres przydatności”. Ważne bym mogła znów wrócić do badań. Dziewczyna spojrzała na Breta. Ciekawe czy coś na mnie zarobisz staruszku. Po chwili wpatrywania się w wampira przymknęła oczy i powróciła myślami do ksiąg znajdujących się w kaplicy. - Mistrzu Joachimie, pozwól że ci przedstawię Evelyn, moje childe - Bret wrócił z wysokim mężczyzną w czerwonych szatach. Wyższy o głowę od jej sire, z szpiczastą bródką i masą wyhaftowanych na materiale symboli wampir trzymał się w oddali od nich obojga. - Twój czas na tamtym świecie był niezwykle krótki, Evelyn - skłonił się - Lecz nie bój się, tym razem dojrzejesz szybciej Dziewczyna podniosła się i pokłoniła nisko kolejnemu wampirowi. Odruchowo stara się rozpoznać symbole na szacie. Nie podnosząc jeszcze głowy powiedziała cicho - Witam mistrzu.- Dopiero potem wyprostowała się. Była coraz bardziej zmęczona. Jutro powinnam skoczyć na wydział… Merlin wśród wampirów, tylko jeszcze czapka… i do tego brzmi jak prorok. - Nie wiem czy uda mi się dożyć dojrzałości. - Przez większość czasu zależy do od nas; a kiedy nie, to nasze własne błędy nas ścigają. Czyżby już? -Już? -Już przed czymś uciekasz - wampir patrzył na nią z góry, blady i nieruchomy Evelyn była zbita z tropu… Jestem zbyt zmęczona czy ten wampir jest z lekka nawiedzony - Nie mam pojęcia o co Ci mistrzu chodzi… - Nie było cię tu z nami, kiedy podeszliśmy. Duchem - za jego plecami Bret właśnie skończył wymieniać uściski z grubiutkim młodzieńcem i wrócił do Evelyn, ale jedynie przyglądał się z uśmiechem Dziewczyna spojrzała na Breta z nadzieją. Ratuj.. Zwróciła się jednak do mistrza. - A jak dawno… “podeszliście”? - Co najmniej minutę wcześniej - Bret wtrącił swoje parę groszy - Joachimie, sam wiesz jak pierwsze chwile są dezorientujące dla twoich nowicjuszy. A Evelyn nie miała tyle czasu co oni Też nie pomogłeś staruszku.. - Pierwsze chwile czego… Jeśli mogliby Panowie wyjasnić? - Pierwsze chwile nowego istnienia. Nowego ciała..i nowej duszy. Zostawię was. Bret, Evelyn. - magus skłonił się lekko zanim odszedł - Doskonale ci idzie, Evelyn - ton nie zawierał ani odrobinki sarkazmu. Co innego spojrzenie - Mam nadzieję że ci się podoba? Evelyn spojrzała na niego przerażona. - Ależ oczywiście…- Zabiję cię staruszku. - To doskonale, bowiem mamy jeszcze jednego gościa. Którego także będziesz często widywać. - dyskretnie wskazał na młodzieńca z którym przed chwilą rozmawiał Dziewczyna skłoniła się kolejnemu wampirowi. - Bernardo Giovanni, jedyny przedstawiciel swojego klanu na wyspie - młodzieniec zamiótł połami marynarki i nachylił się wyczekująco w stronę Evelyn. Jak cudownie… Oby mu o to chodziło. Powoli wysunęła dłoń w stronę wampira. - Evelyn… teraz już chyba Toreador. Katem oka zerknęła w stronę rudej wampirzycy. - Jestem niezwykle szczęśliwy mogąc powitać pannę na Malcie w imieniu Rodu Giovanni - pocałował wysuniętą dłoń - To zawsze wielka radość poznać nową Różę, a pozwolę sobie zauważyć że nie było żadnej już od tak dawna…- Evelyn czuła się dziwnie. Na ile jest mu tak rzeczywiście miło, a na ile to kolejna wampirza gierka. - Jeśli mogę spytać… tak z ciekawości… to od jak dawna? - Prawie stulecie; wasza Starsza, pani Cuccia, ma co najmniej tyle - wyszczerzył się do Breta - Chyba że się mylę? - Nie, Bernardo, masz rację; Evelyn jest pierwsza na którą wyraziła zgodę - Evelyn zaskoczona spojrzała na Cuccie. Wyraziła na mnie zgodę… ciekawostka. - Mam nadzieję że nie zmarnuję danej mi szansy. - A ja mam nadzieję że wykorzystasz ją niegorzej niż Bret - puścił do niej oko - Tylko on trzyma mnie na tej przeklętej wyspie - To mamy z sobą coś wspólnego panie. - Przy okazji, Bernardzie, znaleźliśmy coś co cię zainteresuje. Bądź pewny że Evelyn pojawi się u ciebie w najbliższych miesiącach Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. Co niby takiego odkryliśmy? - Mam taką nadzieję - na chwilę z jego ust zniknął uśmiech. Otaksował pomieszczenie bystrym spojrzeniem - Będę czekał, choć zapowiedź nie zaszkodzi - - Wybornie - Bret położył rękę na ramieniu Evelyn - To już wszyscy, jeżeli chciałabyś się ulotnić w jakieś spokojne miejsce Dziewczyna powstrzymała się od westchnięcia z ulgą. Choć po chwili pojawiło się zaklopotanie. - Czy mogę skorzystać z pokoju w wieży? - Tego pokoju? - przez chwilę wydawał się być zaskoczony - Możesz. Znajdę cię tam, kiedy dopełnię obowiązków Evelyn pokłoniła się lekko. - A więc opuszczę was. To była długa noc. -*- Evelyn odetchnęła głęboko zanim weszła do pomieszczenia w wieży. Po podłodze rozrzucone były jej ubrania.. prześcieradło. Uśmiechnęła się i przeszła obok starając się na nic nie nadepnąć.Oparła się o ścianę przy oknie z którego wylała wino. W końcu cisza. Tylko co teraz? Trochę ją kopnęło stwierdzenie że Bret na niej nie zarobi.. cokolwiek miałoby to znaczyć. W sumie to sama nie ma pojęcia jak się utrzyma, nigdy nie myślała że będzie musiała to robić inaczej niż po przez prace naukową. Może jednak zacznie bawić się na giełdzie… No i gdzie ma mieszkać. Od niechcenia zaczęła się bawić jedną z tkanin wiszących na ścianie. W pokoju unosił się cierpki zapach rozlanego wina. Evelyn wzdrygnęła się przypominając sobie jak chciała się tego zapachu napić. Od strony schodów dobiegł do niej dźwięk cichych kroków. Tęsknie spojrzała na porzucone w harmidrze łóżko. - Wciąż jesteś przytomna - zauważył Bret wchodząc do komnaty - I najwyraźniej spodobał ci się nieład - podniósł z ziemi prześcieradło które zrzucili podczas seksu. Ledwie kilka godzin temu, a tak dawno - Gdyby nie to, że jesteś silniejszy ode mnie, chyba bym cie teraz zabiła. - A nie dlatego że jestem już martwy i byłoby to trudne? - uśmiechnął się i rzucił prześcieradło w kąt Wzruszyła ramionami i wyjrzała przez okno. - Powiedzmy, ze prawie martwy, nadal jest szansa na poprawę. Co teraz? - Teraz zejdziemy w bezpieczne miejsce, pod ziemię. A ty opowiesz mi swoje wrażenia z wizyty w Elizjum - zaczął zbierać rzeczy Evelyn z całego pokoju Evelyn zaczęła mu pomagać. - Znajdzie się tam coś w czym mogłabym się przespać? Wszystkie moje rzeczy sa nadal w hotelu… jutro je zabiorę - przygryzła wargę. - Nie do końca wiem gdzie mam się teraz podziać. - Myślałem że przynajmniej na parę lat zamieszkasz ze mną - Chciałabym…. nie wiem, czy ta bestia może obudzić się od tak? - Dziewczyna spojrzała na łóżko. - Ona chciała cię zabić Bret.. ja chciałam cię zabić. Wizja tego, ze mogę się którejś nocy obudzić głodna i zrobić ci krzywdę… Już nie mówiąc o tym, ze jeśli do Samuela dotrze ze mieszkam w forcie zaraz zwali nam się na głowę. - To dlatego tak nerwowo żartujesz o zabijaniu mnie? - wolną ręką otoczył Evelyn i ruszyli w stronę schodów - Bestia rzadko budzi się ot tak. I, jeżeli będziesz rozsądna, nie obudzisz się głodna. A Samuel, nasz drogi Samuel...zajmiemy się nim pojutrze. Dobrze? Evelyn westchnęła ciężko. Łatwo mówić nie słyszałeś tego głosu z tyłu głowy… - Trochę niepokojące jest gdy wampir mówi, ze kimś się “zajmie” - Pojutrze. A jutro zadbamy o to, żebyś nie wskoczyła na niego z kłami. Chyba że…- zawiesił głos Dziewczyna uśmiechnęła się. - Nie ma żadnego “chyba, że”. Na nikogo nie będę wyskakiwać z kłami, no może nie na Samuela. - Zaczynam myśleć wolniej; czas już na nas - otworzył komnatę na samym dole schodów - Mam nadzieję że wspólne łoże ci nie przeszkadza? - zapytał zamykając potężne drzwi na klucz Okrągła komnata była obwieszona gobelinami. Pola bitewne otaczały ją ze wszystkich stron, francuskie flagi powiewały nad kamienną pustynią. Legia Cudzoziemska, I i II wojna światowa. Góry, pustynie - zawsze daleko od zieleni i przyjaznego życia. Ale to łoże na środku zwracało na siebie największą uwagę: w słabym elektrycznym świetle błękitne zasłony falowały jak chmury, ocierając się o kamienną podłogę pustyni. Niemal można było poczuć zapach wiatru nad piaskiem: drażniący i suchy. Gdy tylko przekroczyli próg pokoju, Evelyn oniemiała. Bret mówił coś do niej ale było to gdzieś daleko i było tak bardzo nieistotne. Mogłaby wpatrywać się w to wszystko godzinami gdyby tylko nie była taka senna. Ostatnio edytowane przez Aiko : 29-05-2016 o 10:23. |
29-05-2016, 00:09 | #27 |
Reputacja: 1 | Violet przewróciła oczami. - No i co się gorączkujesz? płynie w nas teraz ta sama krew. Krew etiopskich królów… cóż może nie królów ale na pewno kurew! - wyszczerzyła się podle - Powiedz, nie zaczynasz mieć ochoty dać komuś dupy? - Rozejrzała się po ciałach mając w zamyśle w końcu “pożyczyć” coś sobie do ubrania, ale to potem. Vipera uśmiechnęła się na wzmiankę o tym, że nie wiele z nich etiopskich królów. - Czyli teraz już cały czas będę czuć to swędzenie w kroku? - Jej ton glosu był inny. Jakby przyjemniejszy dla ucha. Jakby przestały ją denerwować zaczepki Ayo - To przedszkole było zapakowane na “nowej łodzi Burnsa” może mnie oświecisz “siostro” co mamy z tym zrobić - chwyciła jedno z dzieci za włosy. - Kurwa - i ton Włoszki wrócił do normalności - Burns powiedział, że nie ważne jaką kontrabandę znajdziemy mamy ją podzielić równo między siebie. Pomyśleć, że liczyłam na dodatkowy zarobek. Pewnie wiedział co przewoził kapitan. Skoro tak dokładnie wiedział kiedy i gdzie będzie przepływał. - Ayo złapała właśnie trzymane przez sobie dziecko za szczękę i oglądała jego uzębienie. Sprawiała wrażenie że ogląda je niczym psa na giełdzie. W istocie jednak zastanawiała się nad Żmiją. Było pełno rzeczy których nie rozumiała i koniecznie musiała to zmienić. “- Czy ona jest człowiekiem?” - “Co się dzieje kiedy człowiek pije moją krew?” “- czy mu szkodzi?” “- czy ona jest wampirem?” “- Czemu ja nic nie rozumiem?” - Na powierzchni natomiast zagadała: - Dobra, czyli bierzesz chłopców czy dziewczynki? starsze czy młodsze? - uniosła pytająco brew - przecież nie przewozili tych dzieci z dobroci serca, jest w nich pieniądz, trzeba go jedynie uwolnić. - zauważyła. - Jezu… ty naprawdę jesteś pojebana. Bierz je wszystkie. Chcesz je pociąć? Otwierać? Wiesz, w dobie polowania na nielegalnych imigrantów w całej Europie za samo przewożenie dzieciaków trafili by za kratki. Nie ryzykowaliby ładowania do środka nich towaru. - Vipera wzięła się za sprzątanie pokładu. Kolegę od sterów rozebrała z kurtki i spodni, po czym przerzuciła jego ciało przez sztormlinę wprost do morza. W jej rękach był jakiś notes, który zaczęła kartkować z uwagą. Po chwili rzuciła go w stronę Ayo. - To wygląda na prywatny notes kapitana. Jakaś pierdolona lingua franca. Wolisz sprzątać resztę, czy poszukać zastosowania dla dzieciaków? Na miejscu będziemy za jakąś godzinę. - Włoszka spoglądała na zegarek, natomiast w głowie Violet nadal siedziała sytuacja z błędem nawigacyjnym na pontonie. - Weź mnie w końcu przestań rozbierać wzrokiem. Bierz jego spodnie i kurtkę, bo dzieciaki kuciapą straszysz. - Violet zaczęła zakładać spodnie. - Ej siostra, nie stresuj się, wiem że jesteś zazdrosna ale przecież nie planuje z tobą konkurować o twoich speców od spagetti. - zrobiła do Żmiji dzióbka. - Nie chodziło mi o to że w dzieciakach coś jest, głuptasie. Ktoś chciał te dzieci kupić. narządy, perwera, nie wiem. Ale skoro ryzykowali żeby przewieść to - szturchnęła małą dziewczynkę - to musi tu być jakiś kupiec. Szczerze, żałuje że nie założyłam własnego bałaganu… - przygryzła wargę zastanawiając się nad czymś “- ciekaw jestem czy Virka wiedziała by coś o tym ile narządy z dzieciaków mogą być warte i czy ktoś na wyspie coś takiego robi” - zachodziła w głowę. “- Chuj, zapytać można.” - Violet wyciągnęła ze swojej mokrej torebki, telefon i wysłała tekst - puściła wiadomość po czym przeniosła wzrok na Żmiję. - Euro jest euro, jak nie to nie wiem, przystań bezpieczna? w sumie gnoje nie kumate niby można by po prostu wypierdolić przy brzegu, Z drugiej strony jak coś się przez to spierdoli to Burns nie daruje ani tobie, ani mi. Tak więc chyba opcja pływania, tu i teraz, może okazać się dla nich najlepsza - wyłożyła rzeczowo świadoma tego, że jakie kolwiek “pływanie” to to nie będzie - Czy dobrze rozumiem? Chcesz je zabić? Kurwa, przecież to dzieci! Czy wam po śmierci robale mózg zżerają? Ja jebię. Wiedziałam, że Burns jest psycholem, ale nie wiedziałam, że szuka sobie też psychola. Przystań jest bezpieczna. Jeszcze. Zresztą, chuj, idę sprawdzić resztę trupów. - Jak powiedziała, tak zrobiła. Poszła najpierw do jednego, sprawdziła kieszenie, zdjęłą część ubrań i wyrzuciła. W jej ruchach była jakaś taka siła… nietypowa dla tak drobnej dziewczyny. Z drugiej strony nie była tak blada jak Violet. Co było tym dziwniejsze, że była typową białą Europejką. U stóp łysej wampirzycy nadal leżał mały czarny notesik. W tym czasie odezwał się telefon. Violet przerażało jak ktoś może utrzymywać ortografię i interpunkcję w esemesie “- W kurwa esemesie!” - nie zważając sama na takie detale (co było dla niej naturalne gdyż nigdy nie była w żadnej szkole) szybko skleciła odpowiedz: Violet podniosła w końcu notes z ziemi. Czuła się nie na swoich wodach za każdym razem gdy nawet dotykała czegoś co choćby przypomina książkę. Tabloid był by bardziej na rzeczy, no ale cóż, odrobina “literatury” jeszcze nikogo chyba nie zabiła. Otworzyła kajet i przekartkowała. Lingua franca była sztucznym językiem. Mieszanką dialektów afrykańskich, włoskich, greckich i hiszpańskich. Jeszcze kilkdziesiat lat temu każdy z handlarzy w akwenie basenu morza śródziemnego posługiwał się nim sprawnie w mowie i piśmie. Później język stopniowo stawał się martwy. Nową lingua franca stawał się angielski wraz z rozwijającymi się wpływami kolonii brytyjskich. Ayo załapała kilka zwrotów, w czasie gdy była piratem. Całkiem sprawnie używała słów typu “stój” “Rzuć broń” czy prostych zwrotów jak “zdychaj jebany szczurze”. Jednak właśnie miała przed sobą pierwszy raz w życiu zapisane słowa w tym języku. Kilkukrotnie zatrzymywała się na róznych wpisach, żeby przesylabować kolejne wyrazy. Tak było z wpisem, który przypadał na okres sprzed trzech tygodni. Pojawiały się tam takie słowa jak: schiavo, criar Miguel , po tych słowach pojawiał się sześć cyfr i trzy litery EDG. Schiavo to niewolnik. Łapali ich i sprzedawali. Czasem kupowali. Ale słowo zapamiętała dość dobrze., criar znaczył dokładnie tyle co “wołaj” albo jak w tym wypadku… “dzwoń” . Violet zapisała numer który wydawał jej się telefonem w swojej komórce a notes wrzuciła do torebki. Nie zamierzała jednak dzwonić ze swojej karty sim. Rozejrzała się za Żmiją, było kilka rzeczy które sprawiały iż skręcała się z ciekawości. Kiedy znajdowała się koło Włoszki, przejechała palcem po ostrej krawędzi stłuczonej szyby. - Ojej siorka - uniosła skaleczony palec do góry. - zobacz zrobiło mi się kuku… - przystawiła Żmii palec do ust w ten sam sposób jak robią to małe dzieci. Włoszka wzięła palec do ust. Przymknęła oczy i zaczęła delikatnie ssać. Delikatnie przy tym rozchylała usta i zaczęła przesuwać głową to do przodu, to do tyłu. Po chwili oderwała się trzymając dłoń wampirzycy żeby powiedzieć ciche - oh, tak. Tego pragnę, tego chcę. Po czym odsunęła się i dodała już normalnym tonem. - Jesteś pojebana, prawda? Nie wiesz kim jestem? Daniel ci nie powiedział? Eh… - Przerzuciła ostatnie wytargane z kambuzu zwłoki przez burtę. - On mówi na nas trupojady. Cóż, pewnie już się zorientowałaś, że jest trudny. Jestem ghulem. Człowiekiem, który posmakował wampirzej krwi. Jego krwi. No i teraz też twojej, - zmierzyła ją jeszcze raz wzrokiem. - Chciesz mnie przekuciapić, czy jest jakis inny powód paradowania z pizdą na wierzchu? - Violet chłonęła informacje a na powierzchni jedynie uśmiechała się lubierznie i robiła kocie oczy do Żmiii. - Ej, lubie sama poznawać świat do okoła. “Trupojad” brzmi całkiem fajnie a skoro ja jestem “trupem” to cóż hmm… - radośnie podeszła do Żmii i przysunęła twarz do jej policzka. - Nie musisz być taka zasadnicza “siostrzyczko” możemy przecież być dla siebie miłe, lubie łądne rzeczy a ty jesteś ładna. Mogła bym być dla ciebie miła, przecież chyba możesz się trochę pobawić między bieganiem z gnatem po jakiś ostranych kutrach hm? - Otarła się o nią policzkiem jak kot który ociera się o człowieka, pozwoliła sobie nawet na mruczenie, a potem rozgryzła własną wargę i wpiła się z zaskoczenia w usta włoszki - lubisz jak jestem dla ciebie miła? to co? masz coś przeciwko dziewczynom hm? - Vipera w pierwszej chwili oddała pocałunek wampirzycy. Namiętnie. Głęboko. Swoją lewą dłonią przejechała jej po łysej głowie, prawą po pośladku. Po chwili sie oderwała. - Nie mam. Ale najpierw robota, potem przyjemność. - Odsunęła się i przeszła do steru. - To jak znalazłaś coś w tym dzienniku kapitańskim? - Violet nie oponowała ale dała Żmii do zrozumienia iż trzyma ją za słowo w kwestii wspólnego “lubienia się”. murzynka nawet w końcu się ubrała. - Taa, to jest chyba numer telefonu klienta - wyciągnęła notes na stronie z numerem - dzwoń, podyktuje ci. - Zadzwonimy z brzegu. Jak ukryjemy łódź. Chcesz jeszcze o coś zapytać? Bo ja poznałam cię dość dobrze. Obserwowaliśmy cię dla Burnsa blisko dwa lata - na twarzy włoszki pojawił się uśmiech odsłaniający jej równe białe zęby. W świątyni swojego umysłu, Violet nie była specjalnie szczęśliwa, z faktu iż tak długo ktoś deptał jej zakulisowo po piętach. Nie żeby czegoś się wstydziła, po prostu prawda o tym jak mało miała swoje życie pod kontrolą nie był czymś co budowało jej samospełnienie. No ale cóż, przynajmniej teraz zna prawdę. Na powierzchni natomiast zaplotła dłonie na poręczy stojąc obok Żmii - Powaga? ale czad, To byłaś “siostra” moim aniołem stróżem. Jak bym wiedziała że taka laska na mnie patrzy w czasie pracy miała bym jeszcze większy odlot. Lubisz patrzeć? no powiedz? - Patrzyła z zainteresowaniem na Włoszkę zachowując ożywiony i towarzyski wyraz twarzy. - Lubię - w równych białych zębach wyszczerzonej Włoszki było coś lubieżnego. W innym miejscu podjęła: - To jak to jest z tobą i Burnsem? jak cię zwerbował? lubisz tą pracę? na jaką siłkę chodzisz? masz fajny tyłek, to przysiady? ile robisz? Blondynka spojrzała na zegarek. - W sumie zdążę opowiedzieć ci dłuższą wersję. Burns kiedyś zatłukł moich dwóch kumpli gdy ściągaliśmy haracz. Mnie zabrał do takiego miejsca w starej stoczni i skuł łańcuchami. Myślałam, że będzie mnie gwałcić, ale on zamiast tego zrobił pogadankę o potędze. Wtedy ni chuja nie rozumiałam. Na koniec dał mi swojej krwi i poczułam się jak młoda boginii. Uwolnił mnie, i powiedział, że jeżeli będę dla niego pracować, to da mi tego wiecej. A jeśli nie, to mnie znajdzie i urwie mi głowę gołymi rękami. Jak zapewne się zorientowałaś jest dość sugestywny. To było jakieś cztery i pół roku temu. Wiesz jak działa wasza krew. Stałam się szybsza, zwinniejsza i silniejsza niż inni w gangu. A to już prosta droga na szczyt. Z wymuszania haraczy zostałam cynglem. A później głównym cynglem. Po kilku łykach krwi Burnsa mogę góry przenosić. W zamian za to robię dla niego różne rzeczy na boku. Jak dziś z tą łodzią i niańczeniem ciebie. Choć wolałabym, żeby to mnie wybrał na swoją córkę. Trochę ci zazdroszczę tego, że ty masz jego siłę i szybkość praktycznie cały czas. A ja tylko jak piję waszą krew. - W między czasie Violet wsunęła się popą na poręcz i słuchała machając bestrosko nogami. Zachowując się jak słodka idiotka oraz chłonąc informację jak gąbka. - Fajny z niego facet co nie? - wrzuciła komentarz o ojcu. Potem dodała: - Ej laska jest ok, przecież chyba ufasz “tacie” on wie jak zadbać o dziewczyny takie jak my. Pewnie ma jakieś większe plany związane z tobą, testuje cię czy coś takiego. Zawsze możesz do mnie wpaść na lampkę czegoś czerwonego, może przyprowadzisz kogoś ładnego ze sobą to i ja skorzystam. Mogły byśmy mieć trochę babskich pogaduch i taakie tam. - Violet wydawało się że mogła by świetnie urządzić się wykorzystując ludzi dokładnie tak jak robi to Ojciec. Miała już nawet pewne zamysły w głowie. Ta tutaj białaska, była kimś, kogo, przynajmniej na razie Violet wolała mieć bardziej po swojej stronie, niż po przeciwnej. Dowartościowanie jej niewiele kosztowało, poprawka - nic nie kosztowało. Mogło natomiast umilić jej życie. A posiadanie umileń, było jedną z ulubionych form posiadania. Przynajmniej dla Ayo. Włoszka roześmiała się głośno. - Pomysł całkiem przyjemny, choć “tatko” mógłby go nie zaakceptować. A nie chcę go rozczarować. - Po chwili dopłynęły do zatoki. Tej samej z której wypłynęli wcześniej. Włoszka wzięła się za cumowanie łodzi. Wyraźnie było widać w tym wprawę. Gdy wszystko już było zabezpieczone została kwestia dzieci. Vipera niczym się nie przejmując wyskoczyła do wody i popłynęła w strone brzegu zostawiajać wampirzycę samą na pokładzie z tuzinem dzieciaków. Ayo westchnęła, po czym zaczęła rozglądać się za dzieciakami. - No dobra maluchy, pora spać - złapała najbliższą dziewczynkę i zaczęła pić jej krew. Większosć dzieci przerażonych zaczęło tłoczyć się na drugim końcu pokładu. Gdy wampirzyca ułożyła śpiącą dziewczynkę i skierowała swoje spojrzenie na inne dzieci te zaczęł krzyczeć. Gdy zrobiła kilka kroków w ich stronę, część dzieciaków zaczęła skakać do wody. Dwa, trzy, sześć plusków. Z brzegu dobiegł głos Vipery: - Co tam się kurwa dzieje? - Violet wzruszyła ramionami. - Twoje małolaty. - Łap je! - krzyknęła z brzegu, po czym wróciła do rozmowy przez telefon. Violet przewróciła oczami machnęła brona dzieciakom przed twarzyczkami. - wypierdalać do kajuty jak nie chcecie mnie wkurwić! - potem zerknęła na te w wodzie i krzyknęła do Żmii - niby kurwa jak? z brzegu je pozbieraj. Dziewczyna na brzegu spoglądała teraz na wodę. Zaklęła po włosku. wszystko wskazywało na to, że dzieciaki widząc kobietę na brzegu wcale nie kierowały się w tamtą stronę. Zamiast tego płynęły w stronę naturalnego skalnego falochronu okalającego zatoczkę. Violet zablokowała drzwi za resztą dzieciaków. Pozbyła się broni i ubrania i wskoczyła do wody. “- strzeżcie się rekina, cukiereczki” - uśmiechnęła się do siebie w myślach. Skupiła się na swojej szybkości i pognała za maleństwami tuż pod taflą wody. Wampirzyca wpadła do wody i z szybkością błyskawicy dopadała kolejne dzieciaki. Złapała pierwsze dwa i …. nie miała już jak płynąć za kolejnymi. Violet “uśpiła” dzieciaki mlaskając uciesznie i odholowała je spowrotem na okręt. W czasie gdy Ayo przerzucała dzieciaki na pokład pozostała czwórka już wychodziła na falochron. Vipera ruszała po lądzie w ich stronę, ale była jeszcze dość daleko. Ayo oceniła sytuację. Maluchy może i były daleko, ale nie miały za bardzo jak się wydostać. “- To by było na tyle” - pomyślała. Mogła by podpłynąć z drugiej strony ale przecież najważniejszy jest statek. Została więc i obserwowała rozwój sytuacji przez optykę zdobycznej “snajperki” Żmija poruszała się bardzo sprawnie. Przeskakiwała po śliskich i porośniętych mchem skałach ze sprawnoscią kozicy górskiej. W końcu od dzieci dzieliło ją mniej niż pięć metrów. Dziewczynka i trzej chłopcy na chwile zatrzymali się, żeby obmyśleć dalszy plan ucieczki. W końcu ruszyli, dwójka po prawej, dwójka po lewej. Żmija rzuciła się do złapania najbliższej dziewcznki, co zrobiła całkiem skutecznie. Odwróciła się jeszcze, żeby złapać chłopca, jednak w tym momencie noga osunęła jej się na mokrej skale i wraz z dziewczynką wpadły do zimnej wody. Ayo obserwowała to przez celownik “- nie ma przejażdżek darmo, trochę za młode chujki jesteście żeby mnie przeruchać, makaroniara to co innego...” - Violet przycerowała w plecy pierwszego chłopca i nacisnęła spust. Przez celownik zobaczyła jak chłopak niemal oderwał się od ziemi gdy pocisk trafił w plecy. Jego ciało padło bezwładnie gdzieś na skałach. Kobieta mechanicznie przesunęła cel na drugiego uciekiniera, przeładowała i strzeliła ponownie. Drugi chłopak dostał w łydkę. Również padł na ziemię, ale Ayo była prawie pewna, że w przeciwieństwie do kolegi przeżył. Violet uśmiechnęła się perfidnie, przeniosła wzrok na następny cel, przeładowała i strzeliła. Zraniła ostatniego uciekiniera. Kiedy upewniła się, że Żmija wraca z dziewczynką, sama nadnaturalnie szybko popłynęła po swoją zdobycz. Mogła po prostu zostawić ranne dzieci, albo je dobić z odległości. Ale Ayo bardzo chciała poczuć ich strach. Kiedy jeden chłopak płakał a drugi błagał o coś tam żałośnie, ona powoli nachyliła się nad nimi z anielską miną i pocałowała każdego w usta. - Będę was teraz karać głuptaski. - Pomachała im palcem przed twarzyczkami. Podeszła do zwłok zastrzelonego chłopczyka, chwyciła go za kostkę u nóżki i rozmachała nim jak do rzutu młotem, skupiając się na sile jaką dawała jej krew. Cisnęła zwłokami w stronę morza. Śmiejąc się ze szczęścia podeszła po przerażonych chłopców i I nie zważając na ich biadolenia zaciągnęła obu do wody. Odholowała rannych chłopów na statek do Żmii.
__________________ Our obstacles are severe, but they are known to us. |
29-05-2016, 14:39 | #28 |
Reputacja: 1 | - Evelyn - głos przebijał się przez gęstą mgłę w głowie dziewczyny - Już czas, moja droga - poczuła ciepło na piersiach. Dziwne uczucie, kiedy jest się już martwym i zimnym. Znowu budzę się naga, a do tego między piersiami poczułą ciepło...czy to jest kubek? Dziewczyna powoli uchyliła jedna powiekę. - Ty stary zboczeńcu daj mi jeszcze pospać. - Zamknęła oko i ruchem ręki stara się odsunąć kubek. - Jakbyś tego w ogóle potrzebowała - kubek zniknął, zostawiając jeszcze większe wrażenie zimna. Ale po chwili znalazł się. Gdzie indziej. Konkretniej, wylądował na lewej piersi. Evelyn otworzyła w końcu oczy. - Od kiedy nie można pospać bo po prostu ma się na to ochotę… Czy mógłbyś to łaskawie zabrać… tato? - na jej twarz wypłyną uśmiech. - Tato? - odłożył kubek na stolik obok - To znaczy że nie wypada mi już…- przejechał dłonią między piersiami i powoli jechał w dół Dziewczyna napięła się, a potem podniosła na łokciach. - Chyba, że jesteś większym zboczeńcem niż myślałam. - A co dokładnie myślałaś? - zatrzymał się poniżej pępka. Zimna dłoń na zimnym ciele. Brakowało wszystkiego: zapachu potu, wilgotnych oczu, ciepłego oddechu… Powoli sięgnęła do jego dłoni. To było dziwne… wszystko takie puste. - Myślałam że mam do czynienia z bardzo kurtuazyjnym mężczyzną, obytym w świecie i zafascynowanym dosyć nietypową literaturą. - Uśmiechnęła się do wampira. - Myliłam się? - Nie aż tak bardzo jak myślałem - zabrał rękę - No, skoro się już obudziłaś…- wstał, bez skrępowania idąc nago do krzeseł z ubraniami Evelyn opadła na łóżko i nakryła się kołdrą aż po czubek głowy. - Udanych łowów tato! - Mówisz żebym sprowadził ci do łóżka jakąś dziewczynę? - lekko rozbawiony zapinał koszulę - I co z nią zrobisz? Ciężko wzdychając dziewczyna podniosła się z łóżka… a nawet nie muszę oddychać. - No cóż może miałbyś jakieś urozmaicenie gdybyśmy były tu dwie. Według pewnej pani mam krótki termin przydatności. - Wstała i ruszyła po swoje wczorajsze ubranie. Jednak na krześle leżały tylko dwie kupki nowych ciuchów. Jeden komplet dresowato dżinsowy z sportowymi butami. Szare bure i zwyczajne. Drugi to...ekhm...no, do pracy w night clubie by się nadał. - Według pewnej pani? - zagadnał Evelyn zaczęła ubierać się w sportowy strój. Ruchem głowy wskazała na ten drugi - To po twojej ex? Musimy zajechać po moje ubrania … i laptop i książki. - Nagle zaczęła się rozglądać. - Muszę zdobyć swój telefon bo znowu zaczną mnie szukać i wynająć jakieś ludzkie auto. Która jest właściwie godzina? - 20.32. Nie, to wybrano dla ciebie. Na potrzeby uwodzenia, choć mam wrażenie że...nie jest dopasowany do twoich oczu - uśmiechnął się, podnosząc lateksowe COŚ - Telefon rzuciłem do tamtej skrzyni, razem z całą resztą Dziewczyna podchodzi do skrzyni. - Ktoś kto to wybierał ma lepsze poczucie humoru niż ty. - Więc śmiało, ubieraj - rozsiadł się na krześle jak na widowni - Może jednak się mylę i pasuje do ciebie? Spojrzała na niego niedowierzając. Sięgnęła do skrzyni po telefon. - Nie wiem co siedzi w twojej głowie, ale zapomnij. - Myślę o twoim dzisiejszym zadaniu. Pierwszym polowaniu. Pierwszej ofierze Na telefonie nie było nieodebranych połączeń. Szybko wygasiła ekran. - Doskonały pomysł tatusiu, będę czerwona jak burak i zgiętą ze stresu biegała w czymś takim? Potencjalna ofiara umrze ze śmiechu. - Bardzo humanitarny sposób. Powinnaś przebiec się po kampusie tutejszego uniwerku. Kto wie, może nakarmisz nas wszystkich? - był już ubrany. Tym co nie umknęło uwagi Evelyn była kabura pistoletu z tyłu paska. Dziewczyna wsunęła telefon do kieszeni spodni i podeszła do wampira. Palcem wskazała na kaburę. - Będziesz tego potrzebował? - Jeżeli nie zrobisz niczego głupiego, raczej nie - wzruszył ramionami - Ale wypadki się zdarzają. Idziemy? - Cóż jestem mistrzem od robienia głupot. A jeśli powiem że wolałabym nie? Wiesz… to troszkę jak uczyć zabijać świnkę morską. - Skrzywiła się. - Więc postarajmy się żebyś nikogo nie zabiła - był poważny, wręcz niemiły - Wprost ani pośrednio. - Skarbie zastanów się z kim rozmawiasz i jeszcze raz pomyśl jaki sens ma ta poważna minka. Chodźmy jak musimy. - Evelyn - obrócił się spod drzwi - Nie rozumiemy się. Zupełnie. - Doskonale się rozumiemy. Nie chcę nikogo zabić nie wiem jak to wyczuję ale mam nadzieję, ze mi pomożesz. - Nie pomogę ci. Wpakuję ci kulę w głowę, jeżeli się sama nie opanujesz - A wiec mam nadzieję, że nie przejdę do rekordu guinessa jeśli chodzi o najkrótszy żywot wampira. Idziemy? - Idziemy. - otworzył wrota - I kiedyś znajdę ci sukienkę w świnki morskie - A ja wepchnę ci ją do gardła. - Pamiętasz że wciąż mogę ci rozkazać ubrać tamten strój? - trochę poweselał - Ale już ustaliliśmy, że jesteś zboczeńcem, tato. - A ty niezwykle cierpisz z tego powodu - wyszli na dziedziniec - Jakiej Tradycji musisz przestrzegać? Evelyn odruchowo odetchnęła świeżym powietrzem. - Nie wszystkich? - Zgadza się. Więc po kolei: czy wychodząc teraz, łamiesz pierwszą? - Gadając o tym publicznie raczej tak… chyba że ktoś po prostu uzna nas za dwa świry. - To raz. Jedno słowo o polowaniu, ofierze, krwi- masz na głowie policję. I niewiele później łowców. Ale jest jeszcze inny problem - wyjął z kieszeni małe lusterko i przysunął je do ust Evelyn. Nic się nie stało Odbicie jak odbicie, tyle że lusterko nie zaparowało os wilgoci oddechu. Plus Evelyn jest blada jak trup. I nie oddycha. I ma parę kropelek potu na twarzy. A wampiry pocą się krwią. I drapieżniejsze rysy niż za życia Dziewczyna szybko starła kropelki krwi z twarzy i zlizała z palca… smaczne. Skrzywiła się. - Mam w hotelu swoje kosmetyki. - I jak mam sobie dać z tym radę. Powoli odetchnęła raz, drugi i spróbowała złapać normalny rytm. - Heh chyba właśnie dorobiłeś się najgorszego dziecka w życiu. - Dlaczego? Evelyn zatrzymała się z pochyloną głową. - Bo nigdy nie byłam w tym dobra… odgrywaniu czegoś. A wy tylko to robicie. - Kosmetyki są dobrym sposobem -jakby zupełnie zignorował jej marudzenie - Zawsze możesz oddać swojemu ciału trochę życia czyjegoś...ale to przeczy sensowi polowania - Wrócimy do tego, dobrze? Evelyn wzruszyła ramionami i ruszyła dalej. - Zarzuć kaptur. Jesteś jedną z setek biegających wieczorami dziewczyn. To dla ciebie coś obcego? Nasunęła kaptur i odwróciła się w jego stronę. - Zawsze wolałam mieć rozwiany włos, jakbyś nie pamiętał mojej tradycyjnej fryzury. - Mrugnęła do niego - Jak mi przykro że spokrewniłem cię po odwiedzinach u fryzjera - ruszył truchtem. Po kilkunastu krokach nagle podłożył jej nogę Evelyn przeskoczyła podstawioną nogę i wyprzedziła Breta. - Chcesz się pościgać tato? - ŹLE - warknął zza jej pleców - Chodź, zobacz co przed chwilą zrobiłaś - zaprowadził ją do stróżówki przy bramie. Otworzył zamek kodowy i ustawił nagranie na monitorze. Evelyn mogła podziwiać jak bezbłędnie uniknęła podłożonej nogi, nie tracąc ani na chwilę równowagi, gracji...a potem Bret wskazał kłopotliwy detal. Nagranie było wyświetlane na połowie prędkości. https://www.youtube.com/watch?v=QPT9EqYBnjU&index=1&list=PLmBIzjN9th9fpR17 vBVxAUnVypW-v1MCL Dziewczyna się wkurzyła, wyszła ze stróżówki trzaskając drzwiami i spokojnym krokiem ruszyła w stronę hotelu. Byłą smutna. Musiała to zobaczyć ale mógł ja uprzedzić. - Każdy błąd to nasza śmierć. Malta nie jest wybaczającym krajem, to nie Stany - dogonił ją, ale złagodził ton - A musisz być w stanie poradzić sobie sama Milczała. Uważnie przyglądała się ulicy. Czy wszędzie są kamery? Była zła, że nie zwróciła na to uwagi. Dookoła fortu jest wiele kamer. W normalnych uliczkach mniej - jedna na kilkaset metrów. - Marto - zwrócił się do niej, choć imię się nie zgadzało - Obiecuję ci to osłodzić kiedy wrócimy Evelyn wsunęła dłonie do kieszeni. - Kupisz mi czekoladki? - Powiedziała to z ironią w głosie. - Pamiętasz drugą linijkę? -po chwili ciszy dodał - Drugą część tekstu którego się uczyłaś - “Humpty Dumpty had a great fall.” Tak… - Czuła się coraz gorzej. Złość na Breta przeradzała się w złość na samą siebie. - To że coś pamiętam, nie znaczy, ze wiem jak to przełożyć na praktykę. - To znaczy że nasze spacery będą odbywały się w bardziej...odludnych miejscach. Nie w Valettcie, nie w klubie Havana, nie w portach, nie na lotnisku. I nie odwiedzimy Kemmuny - To gdzie zabierzesz mnie na spacer? Jeśli mamy pobiegać to prowadź, ty narzucasz tempo. - Żurrieq. I wolałbym raczej autobus - zatrzymał się - Gdzie jest najbliższy przystanek? - Nie wierzę… Błagam nie używałam autobusów od kilku lat. Niedaleko muzeum jest wypożyczalnia aut i mam nawigację w telefonie. - Cicho - zasłonił jej usta dłonią - Skup się. Powinnaś wymyślić gdzie jest. - powoli odsunął dłoń i wymownie podrapał się po uchu Evelyn westchnęła ciężko. Marta.. bieganie.. a plany są najlepsze do sprzedawania gdy nie można o nich mówić. Rozejrzała się dookoła szukając charakterystycznego znaku. Nie widząc przystanku, dziewczyna ruszyła w kierunku, w którym wydawało się jej by takowy był. Starała się iść normalnie choć złość jak zwykle przyśpieszała jej tempo. Bret po dwóch krokach złapał ją za bluzę - Naprawdę nie potrzebuję przewodnika po Malcie. - A wiesz że uliczka po której idziemy powstała dopiero gdy na teren Malty wprowadził się zakon? - Och chodź tu marudo - złapał ją mocniej i popchnął na ścianę. Pocałował mocno, wsunął dłonie pod bluzę. Już nie był zimne - były cieplejsze niż ona Evelyn delikatnie spróbowała go odepchnąć. Nie chciała tego nie teraz gdy była skołowana tym wszystkim. Przestał napierać, ale nie puścił jej - Nie pasuje ci ten sposób uciszania narzekania? - Wolę go niż sposób na rozkazy i groźny ton. - Powoli opuściła ręce. - Chodźmy już, dobrze? - Nie, mamy tu coś jeszcze do zrobienia - wtulił się w jej szyję - Słuchaj mojego głosu. Nie zgub go - mówił coraz ciszej i ciszej Evelyn przymknęła oczy i zaczęła się wsłuchiwać. - Nigdy, nigdy nie pozwól - szum wiatru zagłuszył słowa. Chwilę zajęło zanim do Evelyn dotarło że stali w osłoniętym miejscu, a jej skóra nawet nie zarejestrowała podmuchu Dziewczyna otworzyła oczy. - Na co mam nie pozwolić? -...serca dookoła - chwila potrzebna na skupienie i znów straciła kilka słów - Osiem, dziesięć jeżeli się postarasz - szeptał ciszej niż wiatr, tak daleko od jej ucha...i jeszcze kaptur po drodze Evelyn otwiera szeroko oczy i rusza w stronę osoby kilkadziesiąt metrów dalej. Musi to sprawdzić… Toż to niemożliwe. Bret odepchnął się od ściany, puszczając ją przodem - Jeżeli mówić odpowiednio cicho, można rozmawiać przy śmiertelnych - Dziewczyna z całych sił starała się nie przyspieszyć za bardzo, aż znalazła tego człowieka. Nawalony nastolatek leżał pod balkonem. Zarzygany tshirt jakiegoś zespołu zwisał z niego smętnie. Półprzytomny dzieciak uparcie próbował się podciągnąć za poręcz, jakby czekało na niego tam jakieś zbawienie. - Jeżeli kiedyś nie będziesz miała sił na nic więcej...to też jest krew - szept Breta docierał do niej zza pleców Dziewczyna wsunęła dłonie do kieszeni i ruszyła dalej. - Jesteś rozsądna - powiedział do niej kiedy odeszli już solidny kawałek i byli znów sami między wysokimi kamienicami- - Raczej nie. - Nie chodziło jej o tamtą krew. Gdy teraz zdała sobie sprawę jak bardzo nie miała szans z wampirem, jak glupia była wtedy w grobowcu. Przygryzła wargę. - To co teraz mam zobaczyć? - Nowy, wspaniały świat - zatrzymał się na chwilkę, ale po sekundzie ruszył - Zaraz miniemy boczną uliczkę. Z tyłu jest ogródek. Są w nim dwie osoby. Postaraj się zobaczyć coś więcej niż zwykle Evelyn skupiła wszystkie swoje zmysły, czego ma szukać teraz, bicia serca... Dziewczyna wciąż idąc spokojnie zerknęła na Breta. Minęli uliczkę, idąc na południe wyspy - Co zauważyłaś? - Parkę która robiła coś co my powinniśmy robić. - Już wrócił ci nastrój na igraszki? - czujnie rozglądał się po bocznych uliczkach, jakby kogoś się spodziewał - Powiedzmy. - Dziewczyna zaczęła się wsłuchiwać. Potraktujmy to jak grę. Kto znajdzie więcej ludzi w okolicy… ale może nie będę mu tego mówić. Katem oka zerknęła na wampira, mając nadzieję, ze jednak nie czyta w myślach. - Okno na drugim piętrze po prawej, młoda dziewczyna za szybą - nakierował ją patrząc w zupełnie innym kierunku - Powiedz mi coś o niej Evelyn intuicyjnie wie że to smutek w który wdziera się zazdrość i marzenia o ideale - Ktoś chyba chciałby z tobą być. - Uśmiechnęła się,a potem już normalnie opisała co widziała. - Czasem można zobaczyć to co się chce zobaczyć, ale tak poza tym...to niezwykły dar Dziewczyna spojrzała na Breta. Chciałabym zobaczyć co ty teraz myślisz… - Jaki następny punkt programu? - Malutki ogródek tu na prawo - skręcili w boczną uliczkę - Dotknij kwiatu. Powiedz mi coś o właścicielu. Dziewczyna dotknęła kwiatka - Nic nie czuję… chyba, ze interesuje cię fragment z życia tej roślinki. Wiesz że to była najgorsza rzecz jaką mi zafundowałeś? Skrzywił się słysząc żart - Czyli nie sięgasz jeszcze tak daleko. Chodźmy - Błagam o wybaczenie. - Puściła kwiatek i ruszyła za wampirem. - Żadnego wybaczenia, zero litości - zrównął się z nią i przytulił - Nic tak cię nie nauczę Delikatnie wbiła mu palec pod żebro. - Cały czas się uczę. - To teraz powiedz mi, o sprytna, jak uwiedziesz mężczyznę którego ci wskażę? - Nadal nie wiem. Ale zobaczymy czy to co uda mi się z niego wyczytać mi pomoże. O ojcze. - O córko ma, niewdzięczna i nieuważna - wskazał drzwi przed nimi - W tym klubie go znajdziesz. A w tamtą uliczkę sprowadzisz Dziewczyna spojrzała na niego zmieszana. - Chcesz bym weszla do jakiegokolwiek klubu w tych ciuchach? - Nie to by była w jakimkolwiek ale będąc studentem nie trudno zauważyć w jakich strojach są laski czekające w kolejkach do tego typu miejsc.- A do tego chcesz bym z kimś wyszła. Tato to najlepszy twój pomysł od kiedy się poznaliśmy. - Widziałem jak sobie radziłaś na spotkaniu; naprawdę, to nie o strój powinnaś się martwić - zakpił - Ale jeżeli znajdziesz stosowniejsze miejsce, proszę bardzo. To po prostu jest po drodze - Dziękuję za wsparcie. Mam szukać kogoś konkretnego? - Mało kamer, kiepskie oświetlenie, młodzi, napaleni turyści. Pamiętasz że nie możesz pić, prawda? - Jeśli to wszystkie porady to idę. - Do boju Wkurzył ją. - nie chcesz może zniknąć mi z oczu? Evelyn zaczyna obserwować ludzi w środku. https://www.youtube.com/watch?v=U8_j5BpEVvE Bret wyciągnał papierośnicę, ale bramkarz jak to zauważył zaczął marudzić, więc tylko kiwnął mu głową i poszedł kawałek dalej. Evelyn wchodząc do klubu zdejmuje bluzę odruchowo poprawia włosy. Idąc po schodkach stara się wsłuchać w muzykę. Nie zna tego ale cóż to było do przewidzenia. Z ciekawości stara się przyjrzeć aurom ludzi. Pobieżnie. Jest ciekawa czy impreza jest udana czy raczej zaraz będą wychodzić. 100-130 osób na sali, z ubiorem nie jest tak źle: większość faktycznie jest w sukienkach i koszulach, ale okazjonalne raperskie bluzy też się pojawiają. Ktoś nawet biega z gołą klatą między barem a swoim stolikiem. Na stołach dużo alkoholu - czy też butelek po nim. Kieliszki z kolorowymi drinkami są w zdecydowanej mniejszości. Dziewczyna zaczyna krążyć po sali. Nie czuje się pewnie ale ciepło ludzi sprawia jej dziwną przyjemność. Łapie się na tym że chce usłyszeć ich serca… Szuka kogoś… w swoim typie. Wyższy, raczej starszy. Uśmiecha się do siebie i tak do niego nie zagadasz ale cóż. Przydałby się ktoś kto i tak chce stad wyjść. Liczy na to, że ktoś mimo wszystko zwrócił na nią uwagę. Choćby to miał być tylko chwilowy kontakt wzrokowy. Sama się nie przełamie. Zwraca uwagę na dwóch młodych którzy wpijają w nią przymulony wzrok całkiem beszczelnie. Zerka czy któryś trzyma butelkę z piwem w które mogłaby sie niezdarnie władować? Ma szczęście...No to cóż i tak nie lubiła tych ciuchów. Jeden się od razu utlenił, a drugi przeprasza i w ogóle. Wytrzasnął skądś chusteczkę i wyrywa się do wycierania - Shit.. To jednak mój pechowy dzień. - Odciągnęła przylepioną do ciała koszulkę. Evelyn z dużym oporem pozwala się dotknąć obcemu. - Nie moglibyście patrzeć co robicie? - Jej ton nie był zły.. raczej zmieszany. Chciała wyglądać jakby nei wiedziała co z sobą teraz począć. CO jak co ale w tym raczej ma wprawę. - Serio, nie chciałem, nie widzieliśmy cię, zagapiłem się na parkiet i ..- urwał, zdając sobie sprawę czego mało nie powiedział - Słuchaj, pozwól sobie kupić piwo w przeprosinach Evelyn wycisnęła końcówkę koszulki z piwa i zdała sobie sprawę ze teraz lepi się już cała. Roześmiała się. - Chyba teraz tego potrzebuję. - Rozejrzała się po sali. - Pytanie tylko czy jesteś przywiązany do tego lokalu, bo szczerze najchętniej bym się przebrała, a cholernie chciałabym się napić. - Siedzę tu z kumplami - obrócił się do stolika - W tym z tym łajzą który uciekł - przyglądał się uważnie Evelyn - Wiesz co, daj mi minutę i coś zaradzimy na ten problem - poczłapał do stolika, wywrzeszczał coś do ucha kumplowi, wziął kurtkę i ruszył...w stronę toalet. Zaczepiony kumpel polazł do baru Dziewczyna pomachała kumplowi swego rozmówcy gdy zerknął w jej stronę. Chce wyczuć aurę chłopaka który oblał ją piwem. Zwieje czy pójdzie za nią. Ma minutę i szukam dalej. Czuła zapach piwa… lepki. Chyba zostanę fanką zapachów. Uśmiechnęła się i jeszcze raz rozejrzała po sali. Nigdy nie była w takim miejscu. 30, 29, 28... Wraca. Zapięty pod szyję w kurtkę. Chwilę później był już przy niej...i podał swoją własną koszulę. Skrzydłowy podał piwo - Luis, jakbyś się zastanawiała - wyszczerzył zęby - Marta - Przyjęła obie rzeczy i uśmiechnęła się. - Jeśli przez chwilkę popilnujecie dla mnie tego piwa to zaraz wracam. Evelyn założyła w łazience koszulę chłopaka. Jeszcze ciepła..Spojrzała na siebie w lustrze łazienki. No cóż zaczynam wyglądać coraz zabawniej. Podwinęła rękawy i przewiązała ją tak by odsłonić pępek. I do tego mam nadzór rodzicielski. Wróciła na salę i przyjęła jeszcze raz swoje piwo. - Dziękuje uratowałeś mi skórę. A gdzie reszta kumpli? - Wielka Loża jednogłośnie stwierdziła, że zostaję zwolniony z obowiązków tego wieczora- wskazał grupkę roześmianych kolegów kilka stołów dalej Evelyn starała się nie skrzywić. Znała te zachowania. Zawsze ją to irytowało i tak bardzo chciała… Obróciła się w stronę Luisa i pocałowała w policzek. - To kochane z ich strony. Myślisz że teraz “loża” będzie nas nadzorować? - Tylko jeżeli tu zostaniemy - odpowiedział kiedy ogarnął się po niespodziewanym całusie - Masz daleko do siebie? - Na tyle na ile się orientuję to nie. W razie czego boisz się ze mną pobłądzić? - Turystka, zgadując po akcencie? Gdzie się zameldowałaś? Evelyn podaje mu piwo i sięga po telefon. - Nie było widać po włosach? - Mruga do chłopaka. - Zaraz zerknę. Nigdy nie miałam głowy do takich rzeczy. - Wybiera hotel we właściwym miejscu i pokazuje go chłopakowi. - Kobiety, kolor włosów, nigdy temu nie wierz - przysunął się bliżej i zerka na telefon - Trafimy bez problemu, to pół kilometra stąd - Byłam przekonana, że bliżej. - Wskazała dłonią na drzwi - Prowadź. -*- Wyleźliście, przeczłapaliście kawałek, zaraz będziecie mijać waszą uliczkę. Idzie pół kroku przed tobą, na odległość ręki. Gdy już mają minąć TĄ uliczkę Evelyn łapie go za kurtkę. - Co to było? - Gdzie? - zatrzymał się, rozglądając dookoła. I chyba nawet coś zauważył - Po prostu chodźmy dalej - przestał się śmiać i żartować. Lekko ciągnie Evelyn dalej - Oj spokojnie pewnie mi się coś wydawało. - Z ciekawością zerka na uliczkę. Ze szczerą ciekawością. Czemu Bret wybrał akurat tą? Zamiera widząc wampira na ławce. Jakim cudem Luis go nie widzi? - Może. Idziemy dalej? Evelyn dosłownie na sekundę zawiesiła wzrok na wampirze. Ty cholerny… Przygryzła wargę i obróciła się w stronę chłopaka. - Mam szalony pomysł ale nie wiem co ty na to. - Taaak? - otaksował ją spojrzeniem od góry do dołu. Pauzy były tam gdzie powinny być Dziewczyna pociągnęła go w stronę uliczki. Oparła się o ścianę tak by stał nad nią po czym stanęła na palcach i nachyliła się do jego ucha. - Co ty na to bym teraz oddała ci koszulę? Przez parę chwil zawiesił się. Fakty nie trzymały się kupy, nie układały w logiczną całość. Ale drugi ośrodek dowodzenia zawłaszczył kontrolę i ciepłe dłonie zaczęły rozpinać guziki, a do nozdrzy Evelyn napłynął charakterystyczny zapach podniecenia. Bret rozłożony na ławeczce po drugiej stronie klombu przypatrywał się bez specjalnego zainteresowania. Dziewczyna jeszcze raz nachyliła się do chłopaka. Na początku delikatnie pocałowała jego szyję. Gdy w koszuli zabrakło już guzików nachyliła się jeszcze raz i ugryzła. Poczuła w ustach ciepło. Delikatne pulsowanie żył pod kłami. Mocniej przytuliła się do chłopaka czując na piersi jego ciepło cicho zamruczała z rozkoszy. Po chwili dotarło do niej, że Luis słabnie. Czuła jak kolana powoli się pod nim uginają. No już Evelyn.. szepnęła do siebie w myślach.. nie jesteś głodna. Powoli, jak najdelikatniej wyjęła kły z szyi chłopaka, czule zalizała ranę i jeszcze raz pocałowała to miejsce. Biorąc na siebie jego ciężar, ostrożnie pomaga mu usiąść przy murku. Bret ruszał ustami. Po chwili dopasowała się do jego szeptu - Zawiadom jego kolegów i możemy iść. Doskonale wykonane Evelyn zdejmuje w uliczce podarowaną koszulę i podaje ją złożoną chłopakowi. Po chwili narzuca na siebie bluzę. Dopiero teraz sięga po jego telefon. Krzywi się widząc blokadę pinem. Nie zadzwonisz teraz? Nadzieja umiera ostatnia. Zwraca się do Breta szeptem. - Mam tam wrócić? - Albo kogoś posłać - czekał leniwie oparty o róg budynku. Gwizdnął ostrzegawczo Evelyn wychyliła się za róg. Dwójka ludzi - para w sile wieku - idzie ulicą. Właśnie mijają lokal, ale idą dokładnie na was. Dziewczyna podbiega do nich. - Przepraszam najmocniej. Mój kolega zasłabł w uliczce, a nie chcę go zostawiać samego. Czy mogliby mi państwo pomóc? - Oczywiście - mężczyzna wyrwał przed szereg - Zaraz wezwiemy karetkę - Nie wiem czy nie lepiej byłoby zawołać jego kolegów z klubu obok. To pewnie przez alkohol a nie chciałabym by miał problemy. - Ach, ‘zasłabł’ - skrzywiła się kobieta - Gdzie jest? Przypilnujemy łobuza Evelyn wskazuje palcem na alejkę. Jeszce raz przepraszając biegnie do klubu i znajduje kumpla Luisa. Stara się wyglądać na przerażoną. Przez chwilę obserwuje jak kumple starają się go podnieść. Po chwili przyłącza się do Breta i odchodzi. W ciele wciąż czuje przyjemne pulsowanie. Ciekawe czy to kiedykolwiek się jej znudzi. |
31-05-2016, 00:11 | #29 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
01-06-2016, 20:58 | #30 |
Reputacja: 1 |
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
| |