Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2016, 12:27   #12
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Volund

Gdy thing jak księżyc wszedł w ostatnią fazę - nie tyle przed nowiem, co przed świtem - były służebnice, wolne i nie, wiele z dalekich krajów poczęły naprzykrzać się Gangrelowi. Jako że i od hird berserker trzymał się daleko, te obsiadły ławę z obydwu jego stron, jakaś była łokcie opierała na blacie i twarzyczkę rozmarzoną na dłoniach, jeszcze inna kusicielka przechodziła raz po raz za gangrelem, jak gdyby by dalej usługiwać innym, ale z częstością i mało subtelnym muskaniem jego pleców raz to rękawem aż się rozśmieliłą i swoim ciałem.


Gdy patrzeć natomiast na Pogrobca, o przymrużonych brwiach wpatrzonego w pustkę, czasem powieki całkiem przymykającego, można było odnieść zabawę, że ktoś igra własnym życiem z usypiającym niedźwiedziem.

Faktycznie nienaturalna senność, która ogarnia wszystkich aftergangerów przed wzejściem Sól jak gdyby szybciej ogarniała bladolicego, co też jedynie wskazywało, jak się miał ku niewolnym.

Gdy oczy jego tak były się przymknęły, na kolana usiadła mu po prostu jedna z nich, ramion jego i szyi się chwytając. Tyle poczuł, momentalnie oczy otworzył w zaskoczeniu, by ujrzeć młode lico jej, powabnie uśmiechnięte i palce muskające jego kark.

Kobieta zachicotała była, gdy jedna ręka Volunda natychmiast ujęła ją w talii i druga dłoń pogładziła jej policzek… jak gdyby z wahaniem.
Wtem jednak nie miała czasu nawet się zdziwić jak dłoń przez chwilę pieszcząca z siłą ujęła jej podróbek i odchyliła głowę w tył prezentując szyję, w którą afterganger berceremonialnie się wgryzł aż czerwone strużki pociekły jej natychmiast po szyi i zaczęła wierzgać i się wić i została podniesiona jak Volund wstał z ławy trzymając niewolną jak szmacianą lalkę z jej oczyma wbrew jej woli bezradnie wbitymi w sufit i szerokimi jak zajęce z przerażenia nim się zamgliły i słyszalnie tylko jęknęła z rozkoszy.

Bardziej z gwałtowności czynu niż samego aktu z posotałych niektórych podniósł się pisk czy urwany okrzyk przerażenia, ale też zatrwożone i z fascynacją mogły się przyglądać, jak przepiękny afterganger, niczym zwierzę się pożywia; niczym dostojnik ze zwierzęcia zarazem, w sposób, niejasny i jedyne co było pewne to przestrach.

Zwłaszcza gdy nie przestawał i nie przestawał pić.

Któreś mogły chcieć coś powiedzieć Pogrobowcowi. Prosić go by przestał, że tamta dziewczyna nie przeżyje, jeżeli nie przestanie, ale nie miało znaczenia czy zdobyłyby się na taką odwagę - Volund był niczego nie słyszał i niczego nie słuchał.

W koncu szczęka jak gdyby zadrżała mu z walki ze sobą i jak jakieś zwierzę znieruchomiał całkiem. Delikatnie kły wysunął z szyi kobiety, na koniec drgające nieco, jak gdyby nie miał dość - jak każdy wampir nigdy nie miał dość, lecz bardziej było to widoczne - lecz zarazem jakiś imperatyw i to kim był kazało mu przestać. Oczy miał zamknięte gdy całkiem kły wysunęły się z delikatnych zagłębień w szyi i jak gdyby z sekundą opóźnienia wypełniły się dalszym szkarłatem, który już miał był wzbierać i zamienić się krwawienie, nim umarły warg obydwu ran po ugryzieniu nie objął i nie zwarł - mogło to wyglądać jak pocałunek, lecz nie było w tym nic erotycznego, jedynie krew, ranione ciało i fizycznie, nawet jeżeli tylko z bliska, widoczna walka z własną Bestią.

W końcu był słabą i bladą prawie jak on kobietę postawił przed sobą, znowu tracąc z twarzy wszelki wyraz i mierząc ją grobowym wzrokiem. Ta była przez chwilę chyba nie wiedziała, gdzie się znajduje, gdy jeszcze jedna służka podeszła wesprzeć ją i objąć ramieniem; jedynie gdy wzrok jej skrzyżował się znów z volundowym pisnęłaby gdyby miała siłę i cofnęła się gwałtowniejszym ruchem.

Pogrobiec nic sobie z tego nie robił, aż tamta służąca ją zabrała, po czym zasiadł znów, przymykając oczy.

Więcej go nie niepokoiły.

i momencie thingu, jak gdyby zamierzając rychło wyruszyć z langhausu. Wzrokiem długo szukał wskazanej mu na początku przez gospodarza ich klucznicy domu jarla. Gdy odnalazł Thorę wzrokiem, podszedł do niej, jak zawsze niewiele uważając na inne rzeczy, niż te zaprzątające jego głowę.

- Jarl rzekł mi, że do ciebie mi się zwrócić, jeżeli tylko czego będzie mi trzeba. Wkrótce do Aros w imię jego wyruszam, jest jednak coś czego na drodzę potrzebuję i bardziej, aniżeli tego odzienia. - powiedział do kobiety z szacunkiem, ale też oczywiście wyższością.
- Potrzeba mi sakiew; takich w jakich można wino wieźć, albo i krew, albo i kości i popioły. Wkrótce dane mi wyruszyć, lecz poczekam… znajdź ich tyle, z ilu gwiazd Týr ułożył swój powóz na niebie, a w której każdej z tylu pucharów nalać by można, co ma dziś Agvindur gości… i sznura, by je wszystkie powiązać, bym łatwo je mógł zabrać.

I czekał aż sakwy się znajdą, by wrócić do swojego odosobnionego miejsca przy ławach i sznurem je wszystkie począć wiązać.

Pożar
(wszyscy)


Elin opatrzona i z krwi umyta wróciła na swoje siedzisko, by dalej przyglądać się zebranym, choć myśli jej biegły zupełnie innymi ścieżkami, gdy okrzyknięto pożar. Zamarła na chwilę w duchu zastanawiając się czy nie nadeszła pora kolejnej ofiary. Szybko jednak zerwała się z krzesła i do swej izdebki pobiegła chcąc ratować, to co najcenniejsze miała - runy.
W hall narastał coraz większy rwetes. Mężczyźni rzucili się do wrót by je otwierać. Thora pokrzywkiwała na niewolników by wodę czerpali i polewali miejsca gdzie ogien się zaczynał pojawiać. Tych było jednak coraz więcej. Zaś wrota ...okazały się zamknięte od zewnątrz.
Volund powstał ze swojej ławy, jak gdyby nie bacząc na wrzawę, pierwsze co to szukając wzrokiem jarla gdzie go ostatni raz widział i ruszając do niego, przeciskając się przez ciżbę i panikę, choćby korzystając ze swojej siły.
Ogień jeszcze nie był tak duży, aby wzbudzić w skaldzie i innych einherjar paniczne przerażenie jakie było właściwe dla prawie wszystkich aftergangerów. Loki, jotun-bóg ognia musiał maczać w tym palce, że najwspanialsi wojowie jednookiego odczuwali taki strach przed niszczycielskim żywiołem.
To była halla Agvindura, on był tu jarlem, więc Freyvind opanował się przed wydawaniem poleceń zbrojnym i służbie aby opanować rwetes i wprowadzić jakis porządek w działania domowników i gości. Zrezygnował z tego na razie wypatrując Agvindura. Aftergangerzy zwykle zabezpieczali swe siedziby, wilkołaki zbyt często lubiły bawić się pochodniami.
- Dajcie mi tarczę - ryknął tubalnym głosem wyciągając miecz. - Bjarki! Wierzeje! - krzyknął do ogromnego ghula w sile mogącego konkurować z niedźwiedziami.
Wieszczka stanęła w środku zamieszania tknięta nagłą myślą. A jeśli to ci sami co Einara zaatakowali? Jak inaczej możnaby pokonać syna Agvindura i całą jego drużynę, jak nie podstępem i ogniem? Pojrzała w kierunku swej izdebki i zacisnęła pięść. Runy nowe wyrzeźbi… Widzieć, widzi i bez nich. Odwróciła się i poczęła szukać jarla.
Hirdmani jarlowi pod komendą Eggnira śmiertelnymi zaczęli komenderować, ustawiając w rzędy. Dwójka z nich stała przez chwilę w miejscu, jak gdyby miejsce zebrania wyznaczając a następnie kolejno wraz ze swymi ludźmi ruszyli w przeciwległy kraj longhusu.
Bjarki z rozbiegu naparł na wierzeje, lecz jedynie odbił się od nich i padł na plecy. Zerwał się prawie natychmiast odtrącając z rykiem pomoc Chlo. Jego ramię zwisało pod nieco dziwnym kątem. Jednym okiem zaczął toczyć w poszukiwaniu czegoś, rycząc niczym ranny niedźwiedź z gniewu i bólu.
Chlo zdawała się wiedzieć o co mu chodzi. Pociągnęła pogrążającego się w bólu godiego ku jednej z wielkich, grubych kolumn hallę podtrzymujących. Potem miotnęła się ku Freyvindowi, by jego rozkazowi zadośćuczynić. Po drodze tarczę złapała jaką skald wziął od niej stając naprzeciw głównego wejścia do langhusu Agvindura. Widząc, że gospodarz kieruje się do tyłu domostwa Freyvind zaczął wydawać polecenia hirdmanom jacy skupili się w części halli najbliższej wierzejom.
- Bierzcie za topory - rzucił patrząc na trzech najtęższych mężczyzn. - Gotujcie tarcze dla nich jak skończą, niech kto po łuki skoczy. - mówił starając się nadać jakiś cel skłębionym śmiertelnikom. Działanie w jakiejkolwiek postaci, choćby i bezsensowne ale wedle planu i rozkazów, było największym wrogiem paniki jaka zaczęła się tu rodzić.
Wrota nadal pozostały zamknięte, ledwie draśnięte przez ludzi próbujących je rozłupać, bo wywarzyć nie byli w stanie. Płomienie ognia zaś zaczynały przedzierać się nie tylko przed dach. Halla powoli zaczynała wypełnać się ciemnym dymem, ściany tliły się już ogniem w różnych miejscach.

Elin i Volund zaś ruszyli za wielkim jarlem, któren właśnie wyłamywał wyjście na zewnątrz ukryte na tyłach halli. Wraz z Ødgerem kończyli odrzucać ciężkie bele by ludzi śmiertelnych wypuszczać po kolei. Agvindur resztę ratunku pozostawił dwójce swych hirdmanów, odwracając się ku nadbiegającej dwójce.
- Volund, Elin jak oka w głowie pilnuj. - warknął za wielki topór mocniej chwytając i podnosząc tarczę. Sam szykował się do powrotu do halli by resztę ratować i chronić. - Rozkazy znasz dalsze…
Nim słowa jego przebrzmiały zza jego pleców dobiegł krzyk przerażenia i ludzie nagle kłębić się w przejściu zaczęli jakby cofnąć się chcieli.
Wieszczka chciała swą myśl jarlowi przekazać ale tumult się zaczął i pojrzała w kierunku tamtym zastanawiając się cóż taki strach wywołało.
Jeden z hirdmanów, najmłodszy co do Agvindura dołączył ledwo przed miesiącem, a któren na przedzie śmiertelnych prowadził, zatoczył się do tyłu, padł na podążających za nim. Krwią się zalał i bulgotać juchą zaczął z twarzy i szyi co niemal na pół rozcharatana została.
- Drzwi otworzyli… - Powiedziała cicho Elin poglądając jak zahipnotyzowana na padające ciało.
Volunda uwaga też została odwrócona od volvy, którą znów mierzył wzrokiem na słowa jarla, ku śmierci we wrotach. Lecz halla była Agvindura, jemu jedynie do obrony. Sięgnął po dłoń aftergangerki, by nie zgubić jej w ciżbie.
- Musimy razem być z bratem jarla. - powiedział tylko, po czym znowuż odwrócił się by torować volvie drogę do skalda, tam gdzie ostatnio usłyszał jego niemożliwy do pomylenia głos.
Wieszczka szarpnęła się po słowach mężczyzny.
- Czemuż to mam z Wami być? - Zerknęła w kierunku Agvindura. - Przy jarlu winnam.
Berserker ewidentnie zaskoczony gestem, zatrzymał się i odwrócił ku Widzącej, ale dłoni jej nie puścił.
- Słyszałaśli jarla i myślę, że jedynie twoje bezpieczeństwo ma na względzie… - ruchem gwałtownym i obscesowym, ale siląc się na jakąś delikatność, wierzchem dłoni twarz jej odwrócił ku sobie, by spojrzeć w oczy, jak gdyby chciał przerwać jej jakiś trans - Może jarl więcej wie i uważa, że tu krzywda może każdego kto mu wierny spotkać.
Pogrobiec mówił pewnie i bardziej spokojnie za rozprzestrzeniającego się pożaru, aniżeli za usłyszeniu o losie Aros i potencjalnie Einara… Starając się przemówić do Elin pomimo wrzawy, paniki i rosnącej pożogi nad ich głowami.
Chyba coś do kobiety dotarło, bo dała się pociągnąć dalej, mruknęła tylko:
- Pilnować mnie masz, nic o bratu jarla mowy nie było… - berserker jednak nie ciągnął jej dalej siłą, miast tego obydwie dłonie położył na ramionach wampirzycy.
- Nie zdołam pomścić Einara i chronić ciebie równocześnie. - powiedział po prostu, nie puszczając jej, jak gdyby konfrontując, czekając aż volva sama stwierdzi duchem i głosem, że i Freyvind był potrzebny wobec zadań, jakie jarl nałożył na berserkera.
Ludzie wokół miast uciekać tłoczyli się z powrotem do środka w panice.
Agvindur i Eggnir panikę starali się ukoić. Ludzie Ødgara na rozkaz swego pana w równym dwuszeregu ustawili się, tarcze wokół siebie ustawiwszy ruszyli do drugiego wyjścia.
- Agvindur, z nami, bezpieczeństwo twe ważne! - krzyknął Rudowłosy ponad krzykami ciżby.
- Ruszajcie, ja za wami. - jarl rozglądnął się ponownie górując ponad tłumem, Eggnir go pociągnął i po prawicy jego stanął.
Gdy pierwsi ludzie Rudego wyszli zdały się słyszeć ich okrzyki i ryk...jeden… drugi… ludzie struchlali stali opodal. Jarl wraz ze swymi hirdmanami wyskoczyli za Ødgerem.
W głównej sali zaś z dachu zaczęły spadać pierwsze połacie przepalonego dachu, dym robił się coraz gęstszy i dusił i gryzł śmiertelników.
Sylwetka Freyvinda majaczyła gdzieś dalej od Elin i Volunda. Część niewolnych kuliła się pod stołami, część pomagała wybijać główne wrota. Trzaski i odgłosy pożaru narastały…

Volva widząc co się dzieje pokiwała lekko głową.
- Potem porozmawiamy, znajdźmy brata jarla. - Odparła.
Jak gdyby tylko na to czekając, Gangrel odwrócił się od kobiety ku ścianie. Gdy zamachnął się po raz pierwszy potężnie ręką, jego palce kończyły się już krótkimi, ale wyraźnymi szponami, z których ród jego słynął, i potężnymi razami jak niedźwiedź lub rosomak raz po raz orał, chcąc przebić się przez złożoną z drewnianych bali ścianę halli.
- FREYVIND! - zagrzmiał, chcąc ściągnąć skalda, lub chociaż jego uwagę ku sobie. Gangrel zauważył poczynania skalda przy wierzejach. Przyciągał uwagę mężczyzn, wydając gromkim głosem komendy i szykował się do ataku. Tak wielki wpływ miał na śmiertelnych, że ci natychmiast rozkazy wykonali, ustawiając się za nim. A ściana frunęła wiórami pod pazurami Volunda. Drewno z chrobotem ustępowało pod ciosami mocarnych ciosów. Jednak grube pale nie chciały poddać się tak łatwo. Volundowy wysiłek przeciwstawiał się wytrzymałości solidnych ścian halli Agvindura. Gangrel pewien był, że w końcu się przebije. Lecz liczył się czas… czy starczy go im by wypełnić wolę jarla?
Gdy Volund pruł ścianę pazurami Elin nagle znów się wyprostowała i po ludziach w panice wokół biegających pojrzała, by również wrzasnąć z całych swych sił.
- SPOKÓJ! POMÓŻCIE WYJŚCIE WYRĄBĄĆ KTO NIE WALCZY!
Przemiana volvy niesamowitą się zdawać mogła gdyby ktoś obserwował ją pośród tłumu. Pewny głos volvy przebił się przez histerię kobiet, które od wiader się oderwały by ruszyć po broń. Nie wszystkie jednak panikę swą potrafiły okiełznać. Co młodsze w grupkach niewielkich się tuliły. Pociągnięte zostały wkrótce przez Thorę i Ljubow do bocznego wyjścia. Zaś volva usłyszała głos Freyvinda:
- Bjarki! - krzyknął skald wskazując mieczem Volunda próbującego zrobić kolejne wyjście z langhusu przez ścianę. Wielki ghul zapewne wybił bark lub złamał rękę próbując wyważyć wrota, jednak drugą mógł wesprzeć Pogrobca swą wielką siłą w demolowaniu ściany.
Grim targany spazmami bólu ruszył jak niedźwiedź przebijając się przez dym i ludzi ku Volundowi. Tam gdzie drewno nadszarpnięte zostało przez Gangrela, tam ghul napierać zaczął, zaczerwieniony z wysiłku. Żyły mu nabrzmiały na karku gdy ból swój odsuwał, chcąc rozkaz pana wykonać do końca. Za to Chlotchild gdzieś w tłumie zniknęła…

Najpewniej czekali na nich przed wejściem wedle starej taktyki wyrzynania uciekinierów z płonącego budynku jacy pojedynczo lub po dwóch wypadali na zewnątrz jeżeli udało się im otworzyć zablokowane odrzwia. Jednak brak takich prób i nie związanie walką tych co czekali przed wejściem, oznaczało, że więcej ich mogło dawać odpór Agvindurowi i Ødgerowi oraz ich zbrojnym walczącym na tyłach budynku. Nie związani walką lub choćby dorzynaniem uciekinierów mogli też krążyć wokół domostwa i zobaczyć miejsce w którym Pogrobiec wywalał ścianę tworząc trzecie wyjście. Freyvind sięgnął ku pokładom mocy płynu życia jaki wypełniał go po niedawnym ‘posiłku’. Ścisnął mocniej uchwyt tarczy i rękojeść miecza. Krew dała mu siłę nadludzką, nieosiągalną dla zwykłych śmeirtelników siłę, jednooki Grim z całą swa moca był przy niej jak dziecko.
Zbliżył się do drzwi.
- Dwóch zbrojnych po bokach - zakomenderował. - Po wyjściu “svinfylking” gdzie ja z przodu, a potem w “skajldborg”. Pozostali za nami i zajmują miejsce poległych lub rozszerzają mur tarcz z boków. Kto może zza pleców nad głowami we wroga szyć z łuków.
Hirdmani i mężczyźni co stali w pobliżu wrót rzucili się by wykonać rozkaz. Z ulgą przyjęli fakt, że ktoś, szczególnie znamienity skald, przejął dowodzenie - w końcu był to brat jarla. Któż inny byłby godniejszy, by za nim pociągnąć?
Pomiędzy opadającymi kawałami dachu, ustawili się w trójkątny klin jako Freyvind nakazał. Tarcze wzniesione, broń twardo ujęta, jak jeden mąż ryknęli by potwierdzić swą gotowość.
Cokolwiek czekało za wrotami czekająca go walka jawiła się ciężko. Któż mógłby być na tyle szalony, aby atakować siedzibę być może najpotężniejszego z Einherjar w Danii? I to w chwili gdy gościł czterech innych aftergangerów?
Przed oczami stanął mu potworny, wielki wilczy pysk wykrzywiony wściekłością, wspomnienie z Viborga targnęło nim. Raz jeszcze sięgnął do mocy krwi dzięki której jego ruchy nabrały płynności i pewności, pomimo strachu jaki wraz z pojawianiem się ognia trawiącego dach zaczynał pełznąć nieustępliwie w jego głowie. Opanował się strząsając z siebie zalążki paniki. Ucieczka przed ogniem wiodła przez tych co czekali po drugiej stronie.
- OOOODYYYN!!! - ryknął z całą mocą dodając animuszu sobie i zbrojnym jacy już w połowie wyrąbali drzwi.
- ODYYYYYYYN! - odkrzyknęło siedem męskich głosów.
Z rozbiegu kopnął w odrzwia z całej siły.
Wrota ze straszliwym jękiem i trzaskiem wygięły się na zewnątrz. Zawiasy nie utrzymały ciężkich wierzei wyrzuconych niemalże ze swego miejsca potężnym kopnięciem skalda. Wokół posypały się odłamki drewna, drzazgi frunęły w tył i w boki, gdy połacie odrzwi załamały się po środku. Wrzask radości wypłynął z gardeł mężczyn szykujących się do ataku za plecami Lenartssona, który skulił się za tarczą i wypadł na zewnątrz płonącego langhusu, w którym wciąż przebywała reszta afterganger.
Pogrobiec cofnął się od nadszarpanej ściany, do której przypadł Bjarki; oczy wampira miały źrenice szerokie jak tarcze księżyca, odbijające blask całkiem już szalejącej pożogi. Na pięknym obliczu widać było wściekłość, raptem zwierzęcą maskę narastającego strachu przed śmiercią w płomieniach.
- DOKOŃCZ! - przekrzyczał do będącego tuż obok ghula wszystkie głosy z izby i odwrócił się do Elin, która raptownie umilkła jak gdyby świadomość całkiem z niej uciekła i uciec sama miała w mig - świadom, co za uderzenie serca miało ziścić się z tego, jak patrzyła na płomienie. Widocznym, że zamierzał pochwycić ją, zanim ucieknie zbyt daleko, uczyni krzywdę komuś lub samej sobie...
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline